SZEPTY MROCZNYCH CIENI - ARKADIUSZ BARANOWICZ - ebook

SZEPTY MROCZNYCH CIENI ebook

Arkadiusz Baranowicz

0,0
19,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Na klifach Rugii, gdzie wiatr niesie echa dawnych rytuałów, a kamienne kręgi skrywają więcej niż historia, dochodzi do zbrodni, która poruszy nie tylko lokalną społeczność, ale i coś znacznie starszego niż pamięć. Szepty mrocznych cieni Arkadiusza Baranowicza to hipnotyzująca powieść kryminalna z gotycką duszą – głęboka, niepokojąca i boleśnie prawdziwa. Młoda Polka zostaje zamordowana w rytualny sposób, a śledztwo rozpięte między Polską a Niemcami odkrywa kolejne warstwy mroku: przemilczane traumy, pokolenia winy i szept cieni, które nigdy nie przestały mówić.

Baranowicz nie idzie na kompromisy – zamiast prostych odpowiedzi oferuje gęstą, literacko dopracowaną opowieść, w której wszystko – od chłodnych krajobrazów Rugii po gesty bohaterów – tętni znaczeniem. Czytelnicy porównują go do najlepszych europejskich autorów noir: za klimat, za emocjonalną prawdę i za to, że nawet gdy kończy się fabuła, książka dalej rezonuje w głowie. Szepty mrocznych cieni to nie tylko świetny thriller – to spotkanie z tym, co w człowieku nieuświadomione, ukryte, głęboko osadzone w cieniu. Jeśli szukasz literatury, która nie tylko wciąga, ale i zostawia ślad – właśnie ją znalazłeś.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 461

Rok wydania: 2024

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kejsikej

Oceń książkę

„Szepty mrocznych cieni” to gotycki kryminał pełen tajemnicy, rytualnych mordów oraz mroku. Wyspa Rugia, która jest miejscem akcji, często kojarzona jest ze świętym miejscem kultu Słowian - Arkoną. Po przeczytaniu tej powieści będzie się kojarzyć z starogermańskimi mordami czy Księga Cieni. Główną bohaterką jest Katarzyna, młoda Polka która na niemieckich ziemiach odkryła związek z kamiennymi kręgami w Odrach w Polsce. Jako córka badawczyni sama czuła, że pragnie odkrywać tajemnice pogańskich wierzeń. Nie wiedziała tylko, że jej życie zostanie poświęcone w rytuale przejścia. Jej odarte i pozbawione wnętrzności ciało przypadkowo zostaje odkryte przez rybaka. Po tym makabrycznym odkryciu niemiecka policja rozpoczyna współpracę z polskim wymiarem sprawiedliwości. Sophia razem z Markiem nie widzą w jaką kabałę wejdą i co będą musieli poświęcić by odkryć prawdę. Autor stopniowo buduje napięcie w swojej powieści. Do wątku kryminalnego ze smakiem wplata wątki obyczajowe, w których bardziej ...
00
Poczytajzemna

Oceń książkę

„Szepty mrocznych cieni” Arkadiusza Baranowicza, to podróż w głąb mroku i wielu tajemnic. Autor przenosi nas na tajemniczą wyspę Rugię, gdzie czas jakby stanął w miejscu, a mroczne legendy przeplatają się z rzeczywistością. Katarzyna, główna bohaterka, odkrywając ślady pradawnego rytuału, uruchamia lawinę wydarzeń, które wciągają czytelnika w wir niepokojących zagadek. Baranowicz mistrzowsko buduje atmosferę grozy, wykorzystując mroczny krajobraz wyspy i intrygujące postacie. Każda strona to nowe odkrycie, które zbliża nas do rozwiązania tajemnicy, jednocześnie wzbudzając jeszcze większą ciekawość. Autor umiejętnie manipuluje naszymi emocjami, prowadząc nas przez labirynt wątpliwości i niepewności. Powieść to nie tylko trzymający w napięciu thriller, ale także głęboka analiza ludzkiej psychiki. Autor zmusza nas do konfrontacji z własnymi lękami i demonami, które często skrywamy głęboko w sobie. Książkę wyróżnia gęsta mroczna atmosfera, która nie pozwala oderwać się od lektury, wielka...
00



Arkadiusz Baranowicz

Szepty mrocznych cieni

„Żyjesz, umierasz, z kamieni powstaniesz…”

RedaktorYvonne Horn

KorektorSandra Olejniczak

Projektant okładkiPixabay.com Seidenperle

© Arkadiusz Baranowicz, 2025

© Pixabay.com Seidenperle, projekt okładki, 2025

Powieść „Szepty Mrocznych Cieni” zabiera czytelnika w podróż na tajemniczą wyspę Rugię, gdzie czas zatrzymał się w cieniu mrocznych sekretów. Gdy młoda Katarzyna odkrywa ślady pradawnego rytuału, uruchamia lawinę wydarzeń, które mogą zniszczyć wszystko, co znała. Mroczne klify, złowieszcze legendy i narastająca atmosfera grozy tworzą scenerię tej porywającej opowieści, która wciąga w wir wydarzeń.

Odważ się odkryć prawdę, która czai się w cieniu — tylko jeśli jesteś gotów stawić czoła lękom.

ISBN 978-83-8384-456-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

„Dla mojej żony i syna — w światłach i cieniach naszych dni, w naszej różnorodności i jedności, znajduję sens wszystkiego, co robię. Ta książka jest dla Was, moje skarby.”

ROZDZIAŁ 1

NIEMCY — WYSPA RUGIA — KLIFY JASMUNDZKIE

20 marca 2024, godz. 4.06

„Przeszłość nigdy nie umiera.

Przeszłość nawet nie jest przeszłością”

— William Faulkner

Białe ściany klifu wznosiły się majestatycznie nad ciemnymi wodami Morza Bałtyckiego, tworząc imponujący widok, który zapierał dech w piersiach. W świetle zachodzącego słońca kreda mieniła się delikatnymi odcieniami różu i pomarańczy, by chwilę później zanurzyć się w głębokich, granatowych cieniach zmierzchu. Gładkie i strome ściany wydawały się być naturalną granicą między światem ludzkim a tajemniczym, niezgłębionym morzem.

U stóp klifów rozciągały się dzikie, kamieniste plaże, gdzie fale z hukiem rozbijały się o ostre skały. Szum morza był nieustanny, jakby sama ziemia szeptała prastare zaklęcia. Każda fala, rozbijając się o brzeg, niosła ze sobą echa nieznanych historii, wciągając w swój rytmiczny, hipnotyzujący taniec. Powietrze było przesycone solą i wilgocią, a każdy oddech przypominał o potędze żywiołów, które od wieków rzeźbiły ten krajobraz.

Noc na wyspie Rugia nastała ciemna i gęsta jak maź, z wyjątkiem migotliwego światła księżyca, wynurzającego co chwilę spod chmur, który oświetlał wysokie wzniesienia i bezkresne morze. Wiatr wył, przemykając przez wydmy, smagając chłodem twarze tych, którzy odważyli się wyjść na zewnątrz.

Wieczorne podmuchy, głaszczące wybrzeże, przyniosły ze sobą chłód i poczucie nieskończoności. Zimne powiewy wplątywały się w korony drzew rosnących na szczycie klifów, tworząc harmonię szelestów i skrzypień. Drzewa, stare i powykręcane przez wiatr, zdawały się być strażnikami tego miejsca, milczącymi świadkami wszystkich tajemnic, jakie kryły te ziemie.

Roślinność była skąpa, choć każde kłącze czy łodyga wydawały się rosnąć tu na swoim miejscu, jakby sama natura wybierała je do tego surowego krajobrazu. Niskie krzewy i karłowate drzewa, przystosowane do trudnych warunków bytowania, przywodziły na myśl starożytne legendy i przekazy, a dzikie kwiaty, nieśmiało wyrastające z kredowych szczelin ścian, dodawały odrobinę koloru i życia tej surowej scenerii.

Było też coś nieuchwytnego, coś, co przenikało do umysłu i serca każdego, kto odważył się stanąć na tych wzniesieniach. Może to była świadomość małości człowieka wobec potęgi natury, a może coś głębszego — poczucie, że miejsce to jest portalem do innego świata, gdzie granice między życiem a śmiercią, rzeczywistością a snem, są rozmyte i niejasne.

Na samym skraju klifu, gdzie ziemia kończyła się urwiskiem, stała młoda kobieta. Jej jasne włosy, rozwiane przez wiatr, lśniły w srebrzystym blasku księżyca. Była Polką, pracującą sezonowo na wyspie, gdzie cieszyła się spokojnym życiem w otoczeniu malowniczych krajobrazów. Jej serce biło jak oszalałe, czując zbliżającą się śmierć.

Katarzyna, bo tak miała na imię, miała nadzieję, że praca na tej niemieckiej wyspie będzie jej szansą na nowy początek. Zostawiła za sobą życie w Polsce, pełne codziennych trudów i marzeń o lepszej przyszłości. Nigdy jednak nie przypuszczała, że jej pobyt tutaj zamieni się w koszmar, że jej życie rozpłynie się tak bezsensownie w nicości w tym samotnym miejscu.

Stojąc tam przerażona, związana i bezbronna, czuła, jak lodowaty wiatr przeszywa jej ciało, jakby chciał przeniknąć chłodem do samego wnętrza duszy. Była przywiązana do prastarego, mitycznego pala, oplecionego starodawnymi runami i obsypanego mchem, który zionął tajemniczą, ponurą, ciemnozieloną barwą.

W oczach kobiety pobłyskiwały łzy, nie tylko z powodu potwornego strachu, ale też z bezsilności. Czuła, jak ziemia pod jej stopami pulsuje, jakby piaszczysta gleba wzniesienia żyła własnym życiem, odpowiadając na starożytne przebłagania wykrzykiwane przez zamaskowane postacie. Myśli kobiety błądziły między wspomnieniami o rodzinie, która została w Polsce, a nieuchronną świadomością, że już nigdy jej nie zobaczy. Jej ciało drżało, nie tylko z chłodu, ale z przerażenia, które paraliżowało każdy mięsień wątłej postury.

Wokół niej, w kręgu wyciętym w ziemi, paliły się świece ustawione według pradawnych wzorów runicznych. Ich płomienie tańczyły na wietrze, rzucając upiorne półcienie na twarze zamaskowanych sylwetek, które zgromadziły się wokół niej. Każda z nich nosiła maskę wyciosaną z drewna, przypominającą dawne germańskie bóstwa.

Patrzyła na zakryte twarze zgromadzonych, próbując dostrzec w nich choćby cień litości, ale napotykała tylko zimne, bestialskie i beznamiętne spojrzenia. Starszy mężczyzna, który przewodził ceremonii, wydawał się być wcieleniem samej śmierci. Jego oczy, głęboko osadzone i pozbawione ciepła, były jak okna w przepaść, w którą miała być wrzucona na zawsze. Prowadzący wyrecytował po starogermańsku starożytną inkantację. Słowa mieszały się w powietrzu z jękiem wiatru, tworząc pieśń, która zdawała się pochodzić z innego świata.

W chwili, gdy nóż uniósł się w powietrze, kobieta poczuła łomot bijącego serca. Próbowało ono uderzeniami wyrywać się z piersi i schować przed silnym cięciem ostrego ostrza. Wiedziała, że nie ma stąd ucieczki, że jej los jest przesądzony i przypieczętowany oddechem śmierci. Niemego krzyku duszy młodej kobiety nie usłyszał ani porywisty wiatr, ani zimny Bałtyk rozpierający wystające skały.

Gdy ostrze wbiło się w jej mizerne ciało, a przenikliwy krzyk wyrwał się z ust dziewczyny, czas zatrzymał się na moment, aby mogła doświadczyć ostatniego bólu rozpruwającego jej nerwy i mięśnie. A potem przyszła cisza, głęboka i nieprzenikniona.

Jej ostatnie myśli były pełne smutku, żalu i przerażenia, ale też sprzeciwu na to, co ją spotkało. Kiedy krew spływała po zimnych kamieniach klifu, Katarzyna ostatnim tchnieniem świadomości zrozumiała, że stała się jakąś częścią mrocznego rytuału, którego znaczenia już nigdy nie zdąży pojąć.

Świat wokół niej zaczął blednąć, pozostawiając w jej oczach zimne, nieubłagane, blade spojrzenie księżyca, świadka ostatnich chwil życia, ostatnich oddechów i mrocznego dramatu.

Gdy rytuał dobiegł końca, coś się nagle w ziemi poruszyło. Powietrze stało się jakby cięższe, a niebo nad wyspą zapełniło się grubszymi, ciemnymi chmurami. Wśród zgromadzonych zapanowała cisza, przerywana tylko szumem fal uderzających o klif. Tajemnicza siła, uwolniona przez śmierć kobiety, zaczęła przenikać wyspę, budząc dawno zapomniane duchy i koszmary z najgłębszych zakamarków ludzkiej wyobraźni mieszkańców tych ziem.

Demony wyspy Rugii wybudziły się i wraz z cienistymi siłami wypełzły z ukrycia, gotowe na konfrontację ze wszystkim, co stanie im na drodze.

ROZDZIAŁ 2

POLSKA — GDAŃSK

20 marca 2024, godz. 4.30

Restauracja La Vida Loca w Gdańsku.

Marek Zubilewicz siedział przy barze, wpatrując się w pustą szklanicę po whisky w eleganckim lokalu z wysokimi oknami, przez które można było podziwiać widok na Motławę. Na ścianach wisiały czarno-białe fotografie starego Gdańska, przypominające o bogatej historii miasta, a z głośników sączyła się delikatnie muzyka jazzowa.

La Vida Loca była miejscem, gdzie współczesność spotykała się z nostalgią. Mosiężne detale, skórzane kanapy i stoliki z ciemnego drewna nadawały jej atmosferę klasycznej elegancji.

W powietrzu unosił się subtelny zapach świeżo palonej kawy i wyrafinowanych dań serwowanych przez kucharzy. Z głośników płynęły dźwięki saksofonu, fortepianu i perkusji w utworach takich jak „Autumn Leaves” w wykonaniu Cannonballa Adderleya i Milesa Davisa. Melodie te snuły intymny, melancholijny nastrój, idealny do picia i refleksji nad życiem.

Marek, prokurator śledczy, spędził wiele lat swojej pracy na ściganiu najgroźniejszych przestępców. Jego zawód był nie tylko niebezpieczny dla niego i jego rodziny, ale i odpowiedzialny. Zawsze jednak wierzył w sprawiedliwość, choć nie zawsze łatwo ją było osiągnąć.

Zubilewicz miał w sobie coś z tajemnicy, którą niósł każdy jego krok. Wysoki i postawny, dominował swoją obecnością w każdym pomieszczeniu, do którego wchodził. Jego stalowoszare oczy, głębokie jak jeziora w pochmurny dzień, były pełne życiowej mądrości i doświadczenia.

Krótkie włosy, przyprószone srebrzystymi pasmami dodawały mu powagi i elegancji. Gęsta, starannie przystrzyżona broda nadawała jego twarzy wyrazistości, a eleganckie okulary z grubszymi oprawkami z acetatu dorzucały mu intelektualnego uroku.

Styl mężczyzny był kwintesencją klasyki z nutą nonszalancji — idealnie skrojone garnitury w stonowanych kolorach podkreślały jego smukłą, lecz umięśnioną sylwetkę, a biała koszula z delikatnym wzorem zawsze pozostawała nienagannie gładka. Jego skóra jasna, lekko opalona, sugerowała, że choć prowadził życie zawodowe w biurach i salach konferencyjnych, znajdował czas na aktywność w blasku słońca.

Tego ranka jego ojcowski świat runął. Właśnie przegrał sprawę sądową dotyczącą odebrania prawa rodzicielskiego nad 12-letnią córką Julią. Justyna, jego partnerka, wypunktowała w zeznaniach jego zdrady, tryb życia i prowadzenie niebezpiecznego zawodu przeciwko niemu.

Obok prokuratora śledczego siedziała Ada, przyjaciółka z lat szkolnych. Kwietniewska była piękną kobietą o gęstych, kasztanowych włosach i głębokich, zielonych oczach otulonych długimi rzęsami. Odkąd pamięta, zawsze była dla niego wsparciem, a zwłaszcza teraz, gdy przeżywał najcięższe chwile swojego życia.

— To wszystko jest takie niesprawiedliwe — zajęczał, przerywając milczenie. Jego głos drżał od zmęczenia i alkoholu. — Justyna… Ona jest taką bezwzględną kobietą. Perfidnie wykorzystała każdą moją słabość przeciwko mnie.

Przyjaciółka spojrzała na niego z troską.

— Justyna zawsze była taka. Zimna, wyrachowana i przebiegła w dążeniu do celu. Ale nie możesz pozwolić, żeby to cię złamało. Musisz walczyć dalej, dla Julii.

Ada Kwietniewska, równolatka Marka, była kobietą, która przyciągała uwagę swoją naturalną elegancją i niewymuszoną gracją. Wysoka i smukła, poruszała się z lekkością baleriny, a jej postura zdradzała wysportowaną sylwetkę. Zielone oczy, przypominające szmaragdy skąpane w letnim słońcu, promieniowały inteligencją i życzliwością, a ich spojrzenie potrafiło przeniknąć najgłębsze zakamarki duszy.

Długie, kasztanowe włosy, często splecione w elegancki kok lub opadające swobodnie na ramiona, były jak rwąca rzeka, pełna blasku i życia. Kobieta miała niepowtarzalny styl, który łączył w sobie klasykę i nowoczesność, ale zawsze z odrobiną kolorystycznej fantazji — jaskrawe sukienki w odcieniach turkusu, fuksji czy szmaragdu podkreślały jej zgrabną sylwetkę, a delikatne, lecz wyrafinowane dodatki dodawały całości subtelnego uroku.

Na twarzy często jaśniał delikatny rumieniec, który nadawał jej skórze ciepłego, zdrowego wyglądu. Każdy jej ruch emanował spokojem i pewnością siebie, co sprawiało, że ludzie chętnie jej słuchali i szukali w niej oparcia.

Justyna, partnerka życiowa Marka Zubilewicza, była prawnikiem. Nosiła w oczach lodowate spojrzenie i umiejętność manipulacji, którą Marek wielokrotnie zlekceważył. Ona, prawnik, a on, prokurator — byli taką skazaną na siebie mieszanką wybuchową.

Nigdy nie miała skrupułów, by wykorzystać błędy Marka, popełniane zdrady i fakt wykonywania niebezpiecznej pracy przeciwko niemu, jak to zrobiła ostatnio. Ich trwanie razem było nieustannym starciem, w którym każde z nich walczyło o dominację w związku i uzyskanie przewagi nad partnerem.

— Ale to Julia cierpi najbardziej. Nie chcę, żeby dorastała, myśląc, że jej ojciec jest potworem — Marek westchnął, patrząc na przyjaciółkę z rozpaczą.

Kobieta położyła rękę na jego ramieniu, starając się go pocieszyć.

— Córka wie, kim naprawdę jesteś. Czas pokaże, kto miał rację. Teraz jednak potrzebujesz odpoczynku i poukładania myśli. — Jej głos był miękki, ale zdecydowany.

Zubilewicz skinął głową.

— Masz rację. Potrzebuję przerwy. — Wziął telefon i napisał krótką wiadomość do swojego przełożonego, prosząc o kilka dni urlopu.

Ada uśmiechnęła się delikatnie.

— Co planujesz teraz?

Westchnął głęboko, patrząc na nią z wdzięcznością.

— Może powinniśmy pójść do ciebie? Potrzebuję towarzystwa i relaksu.

Przyjaciółka spojrzała na niego z iskrą w oku.

— No to chodźmy.

Zubilewicz prowadząc intensywne życie zawodowe prokuratora śledczego, ścigał i zamykał za kratki najgroźniejszych przestępców w kraju. Jego biuro w gdańskiej prokuraturze było zawsze pełne akt spraw, które mogły przyprawić o dreszcze nawet najbardziej doświadczonych detektywów. Każdy przypadek był wyzwaniem, ale on nigdy się nie poddawał. Wierzył w sprawiedliwość, choć często była ona trudna do osiągnięcia w świecie pełnym korupcji, przemocy i zła.

Pamiętał jedną z pierwszych spraw, która na zawsze odcisnęła piętno na jego życiu zawodowym — przypadek brutalnego, seryjnego mordercy, który terroryzował Trójmiasto przez wiele miesięcy. Marek spędzał noce nad dowodami, próbując połączyć wszystkie elementy układanki. W końcu, po wielu zarwanych nocach i niekończących się przesłuchaniach, udało mu się doprowadzić sprawcę przed wymiar sprawiedliwości. Mimo to, koszmar tamtych dni nadal nawiedzał go w snach.

Inna sprawa dotyczyła międzynarodowej grupy handlarzy ludźmi. Pracował wtedy pod przykrywką, ryzykując własnym życiem, aby zinfiltrować ich sieć i zebrać twarde dowody. Przez miesiące udawał kogoś, kim nie był, zmagając się z ciągłym strachem i napięciem. W końcu, dzięki jego determinacji i odwadze, udało się rozbić tę przestępczą organizację, uwalniając dziesiątki ofiar z ich okrutnych rąk.

Zubilewicz często znajdował się w sytuacjach bez wyjścia, które mogły skończyć się tragicznie. Wielokrotnie otrzymywał groźby śmierci, zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio, poprzez ataki na jego bliskich. Jednak mimo to, nigdy się nie poddawał i nie załamywał rąk. Jego oddanie idei sprawiedliwości było niezłomne i kluczowe w zawodowej egzystencji.

Wychodząc z restauracji, oparł się ciężko na Adzie. Był mocno wstawiony, ale czuł się lepiej i pewniej w jej towarzystwie niż miałby zapijać alkohol z kolegami. Wsiedli do taksówki i pojechali na przedmieścia Gdańska, gdzie Ada mieszkała w przytulnym, jednopiętrowym domu z ogrodem.

W taksówce Marek czuł, jak adrenalina miesza się z alkoholem w jego żyłach.

— Ado, zawsze byłaś dla mnie wyjątkowa. Pamiętasz, jak byliśmy w liceum? — spytał, patrząc na nią z nostalgią.

Przyjaciółka uśmiechnęła się, przytulając się do niego.

— Oczywiście, że pamiętam. Byłeś moją pierwszą miłością.

W liceum Marek był charyzmatycznym, pewnym siebie chłopakiem, który zawsze wiedział, czego chce. Ada była jego jedyną przyjaciółką, stojącą zawsze obok, wspierającą go w każdym podejmowanym wyzwaniu. Razem spędzali godziny na rozmowach, marzeniach o przyszłości, a ich bliskość stała się naturalna i głęboka.

Gdy dotarli do domu, otworzyła drzwi budynku i poprowadziła Marka do sypialni. Ich ciche kroki na miękkim dywanie przeszyły pustkę domostwa. Wnętrze pokoju przywitało ich ciepłym, przytulnym światłem. Ściany zdobiły obrazy z motywami przyrody, a na stoliku nocnym zamigotała zapalona świeca, rzucając subtelne cienie na sufit.

Prokurator poczuł, jak jego serce zaczyna bić szybciej. Spojrzał ukradkiem na przyjaciółkę, a ona odwzajemniła jego spojrzenie, w jej oczach błyszczało skrywane pragnienie. Ich usta spotkały się w gorącym, namiętnym pocałunku. Ada przylgnęła do niego ciałem, a on poczuł przypływ pożądania.

— Marku… — spojrzała mu prosto w oczy. — Chcę ci pomóc zapomnieć o bólu. Chcę, żebyś poczuł się dobrze.

W tej chwili nie potrzebował dalszej zachęty. Ich namiętność eksplodowała w jednym momencie, jakby wszystkie lata rozłąki i niewypowiedzianych uczuć w końcu znalazły ujście. Ada była pełna pasji i zapędów, a Marek, choć zmęczony i zrozpaczony, czuł, że w jej ramionach może na chwilę zapomnieć o ojcowskim bólu.

— Kochanie… — wyszeptała, przerywając pocałunek. Jej głos był pełen tęsknoty. — Tęskniłam za tobą przez tyle lat…

Mężczyzna przyciągnął ją bliżej, całując jej szyję i ramiona.

— Ado, zawsze byłaś w moim sercu…

Ich ubrania zaczęły spadać na podłogę, tworząc wokół nich chaotyczny krąg. Rozpalona pocałunkami opadła na łóżko, a Marek podążył za nią. W splocie ciał, w intensywnych uściskach poczuł jej ciepło, subtelny zapach i każdą krzywiznę jej ciała.

Ada spojrzała na niego z iskrą w oku, z przyspieszonym oddechem.

— Chcę cię, Marku, pragnę… teraz…

Rozogniony pochylił się nad nią, pieszcząc każdy centymetr jej skóry, czując, jak cała drży pod jego ustami. Ich ruchy były namiętne, pełne głębokiego, pierwotnego pożądania.

Ciała dwojga poruszały się w synchronizacji, jakby były stworzone do bycia razem. Nagle poczuł, jak jego zmysły zaczynają się rozmywać, jak jego umysł i racjonalne myślenie topnieje pod wpływem przyjemności. Partnerka jęczała jego imię, jednocześnie wbijając się delikatnie paznokciami w jego plecy. Chwilę później zintensyfikowali swoje miłosne ruchy.

Noc była długa, pełna słodyczy i niekończącej się przyjemności. Marek odwzajemniał Adzie to, jak oddała mu się całkowicie, jak jej ciało drżało pod jego mocnymi posunięciami.

W chwilach tych zapomniał o wszystkim — o przegranej sprawie, o Justynie, o bólu i rozczarowaniu ojcowskim. Liczyło się tylko to, że był tu i teraz, z kobietą, która od zawsze była blisko jego serca.

***

O poranku, gdy ciepłe promienie marcowego słońca wlewały się przez okna, prokurator leżał nago obok nauczycielki. Zapalając pierwszego Marlboro tego dnia, wypuszczał dym, który leniwie unosił się nad ich głowami.

ROZDZIAŁ 3

NIEMCY — KROMLAU — DIABELSKI MOST

21 marca 2024, godz. 0.15

Noc spowiła kompleks leśny w Kromlau tajemniczą aurą i przykryła go ciężką aksamitną kurtyną. Diabelski Most, zbudowany z precyzyjnie ułożonych kamieni, wznosił się nad ciemnymi wodami Jeziora Rakotzsee, tworząc idealnie symetryczny krąg w jego odbiciu.

Marcowy wiatr, lodowaty i przenikliwy jak na tę porę roku, niósł ze sobą wspomnienia pradawnych dni, gdy przesądni mieszkańcy opowiadali o mrocznych rytuałach odprawianych w tym miejscu.

Księżyc, niemal pełny, przebijał się przez warstwę chmur, oświetlając niewielką grupę postaci krzątających się przy kamiennej budowli. Cienie zgromadzonych tańczyły na ziemi, tworząc surrealistyczne obrazy, które zdawały się żyć własnym bytem. Nastała głęboka noc, która na zawsze miała odmienić losy tych, którzy odważyli się zebrać w tym starogermańskim miejscu.

Wśród lokalnych mieszkańców mieściny krążyło wiele legend o moście, z których najstarsza mówiła, że został zbudowany przez samego Diabła. Most został wzniesiony w jedną noc, a w zamian za swoją pomoc, Diabeł zażądał duszy pierwszej istoty, która przekroczy kamienną kładkę o świcie. Mieszkańcy, chcąc przechytrzyć demona, wypuścili na most psa, aby oszczędzić ludzkiego pechowca. Rozwścieczony Diabeł, dowiedziawszy się o podstępie ludzi, uwięził dusze tych, którzy próbowali go oszukać w mrocznych cieniach mostu, i od tamtego czasu tkwią w nim, pilnując tego przeklętego miejsca.

W środku płonącego kręgu, na kamiennej płycie ołtarza, leżała skóra zdjęta z ciała zabitej dziewczyny. Jej blada powierzchnia kontrastowała z mrokiem otoczenia, wydając się niemal fosforyzująca w księżycowej poświacie. Powietrze zgęstniało od zapachu ziół i olejów służących do impregnacji skóry — mieszaniny, która miała zakonserwować strukturę tkanek i jednocześnie dodać jej magicznych właściwości.

Gregor, mężczyzna o posturze przypominającej starożytnych wojowników, stał na czele grupy. Jego głęboko osadzone oczy błyszczały zimnym blaskiem, a dłonie, przyzwyczajone do pracy z surowymi materiałami, zdecydowanie mieszały składniki mikstury na dnie misy.

W ciepłym oleju z drzewa herbacianego i wosku pszczelim esencja szałwii jako symbolu oczyszczenia pochłaniała kwiaty snów lawendy, korzeń życia żywokostu oraz roślinę pamięci doczesnej — rozmaryn. Olej trawił składniki, wyciągając z nich ukryte potęgi działania, a wywar nasiąkał magią nocy, mocą miejsca i oddechami wyznawców.

— Czas rozpocząć ceremonię, nie mamy za wiele czasu — powiedział stanowczo. Jego głos przetoczył się przez noc jak odległy grzmot, przyprawiając zebranych o dreszcze.

Ariadna, młoda kobieta o czarnych włosach splecionych w ciasny warkocz, podała Gregorowi misę z płonącymi ziołami. Iskry tańczyły w powietrzu, unosząc się niczym duchy z przeszłości. Zawartość obu mis zmieszano, więc Gregor zanurzył dłonie w substancji, rozcierając zioła i oleje w swoich dłoniach, a następnie zaczął powoli i metodycznie smarować ludzką skórę, zdartą z ofiary.

— Co teraz? — spytał młody chłopak, który stał najbliżej, wyraźnie niespokojny.

— Teraz — odpowiedział Gregor, nie przerywając pracy — musimy wezwać tych, którzy strzegą tego miejsca. Tylko oni mogą zaaprobować nasze działania.

Po chwili wokół mostu zaczęły pojawiać się cienie, coraz wyraźniejsze w świetle księżyca. Były to sylwetki bez twarzy, postacie złożone z samej ciemności. Ciche szepty przeszłości, przyzywane przez rytualne działania Gregora, stawały się coraz głośniejsze, wypełniając przestrzeń wokół wyznawców.

Ariadna podeszła bliżej, trzymając w dłoniach starą, zdobioną księgę, oprawioną w ludzką skórę. Otworzyła ją na stronach pokrytych niezrozumiałymi dla niewtajemniczonych symbolami i zaczęła recytować słowa w dawno zapomnianym języku. Słowa te zdawały się ożywać, wirując w powietrzu nad głowami zgromadzonych ludzi, tworząc niewidzialne więzi między nimi a mostem.

— Við getum ekki brugðist skugganum — zakończyła, a echo jej głosu rozbrzmiało w mroku.

Gregor podniósł wzrok. Twarz miał wykrzywioną grymasem determinacji. Nabrał substancję palcami z misy i przejechał dłonią po powierzchni skóry, nasycając ją olejami oraz ziołami.

Czynności powtarzał kilka razy po jednej i drugiej stronie ludzkiej skóry. Zapach konserwantu unosił się nad paleniskiem, niczym modlitwa nad głowami wiernych. Noc stała się cięższa, a powietrze zgęstniało od nadprzyrodzonej energii, przesyconej eterycznym zapachem ziół. Każdy ruch dłoni Gregora był starannie wykonywany, a ceremonialne pieśni szeptane przez zgromadzonych wtapiały się w szum drzew, tworząc hipnotyczny chór grozy.

Jeszcze wczoraj skórę delikatnie oddzielono od ciała. Samo zdjęcie jej z ofiary wykonano z makabryczną czcią, jakby była najświętszym artefaktem. Zaraz po zdarciu przystąpiono do jej szybkiej preparacji. Przewodnik rytuału, z wprawą godną mistrza, obmył ją w słonych wodach morza, symbolicznie oczyszczając z grzechu i cierpienia. Następnie naznaczył ją wypalaniem starogermańskich znaków — run i symboli, które miały przywołać starożytne moce uzdrawiania. Tak przygotowaną dostarczono do mistrza ceremonii, Gregora.

Skóra, naznaczona pradawnymi symbolami, miała stać się leczącym z chorób okryciem w rękach wyznawców. Wierzono, że dzięki mocy starogermańskich znaków mogła przeganiać z ciała choroby i dolegliwości, przenosząc siły witalne ofiary na tych, którzy zostali ich pozbawieni.

Zgromadzeni patrzyli z czcią i przerażeniem na to, co zostało stworzone. Wiedzieli, że skóra kobiety, przesiąknięta duchem starożytnej magii, będzie służyć im w ich rytuałach i ceremoniach medycznych, przynosząc uzdrowienie i zbawienną moc.

Gdy powłoka skórna została już odpowiednio nasączona, przystąpiono do jej suszenia. Wokół kamiennego ołtarza ustawiono specjalne, ceremonialne drewniane trójnogi, na których rozciągnięto skórę, tak by mogła schnąć równomiernie w cieple palenisk. Delikatny, chłodny, marcowy, nocny wiatr łagodnie pieścił ją podmuchami, przyspieszając proces suszenia. Zgromadzeni wyznawcy nadal intonowali starogermańskie zaklęcia, mające na celu wzmocnienie mocy drzemiącej w skórze.

Rytuał powoli dobiegał końca. Skóra, jeszcze wilgotna od olejów, była gotowa, aby zaprezentować ją zgromadzonym. Ich oczy lśniły w świetle ognia, odbijając dumę i respekt przed artefaktem. Cienie mieszkające pod mostem Diabła przeniknęły ludzką tkankę, budząc w niej starożytną moc. Nieco później schowały się w mlecznobiałej mgle, która uniosła się nad miejscem z wilgotnej gleby i ściółki lasu.

— Musimy jeszcze złożyć ofiarę — wykrzyczał głośno Gregor, patrząc prosto na młodego chłopaka, który zbladł na te słowa.

— Ale… myślałem, że to tylko legenda… — wyjąkał chłopak, cofając się krok do tyłu.

— Legenda czy nie, musimy wypełnić zapisy księgi, żeby się dokonało — odparł Gregor, sięgając po ceremonialny krótki nóż. — Tylko wtedy nasz rytuał będzie kompletny, a mroczne cienie zaspokojone.

Chłopak zbladł, a cisza nocy została przerwana dalekim, ponurym wyciem wilka i skowytem puchacza. Zgromadzeni zamarli, wiedząc, że to znak, iż ich działania dostały przyzwolenie sił natury. Gregor podniósł nóż, kiedy cienie wokół mostu ponownie wydawały się zbliżać w oparach mgły, zacieśniając krąg wokół zgromadzonych.

— To dla dobra wszystkich nas — szepnął, zanim jego ręka opadła z pełną siłą, przecinając przedramię przerażonego chłopaka. Krew trysnęła na kamienne płyty, wsiąkając w ludzką skórę ceremonialną, która zdawała się pić ją z nienasyconą żądzą.

Chłopak krzyczał, a jego twarz, wykrzywioną bólem i przerażeniem, przeniknęły cienie, mieszkańcy mostu. Gregor nie zatrzymał się. Rytualnym nożem przeciął drugą rękę, a potem nogi. Krew płynęła coraz obficiej, a wokół unosił się metaliczny zapach śmierci. Pobudzone cienie dziko tańczyły wokół ołtarza, jakby były w mrocznej ekstazie.

Ariadna podeszła bliżej do Gregora. Jej oczy błyszczały niezdrowym podnieceniem.

— Zrobiłeś to, Gregorze. One są zadowolone!

Gregor podniósł wzrok w geście triumfu. Cienie zbliżyły się jeszcze bardziej do ludzi, niemal dotykając zebranych. Diabelski Most zdawał się pulsować życiem, czerpiąc siłę z krwi i bólu młodego chłopca. Po chwili młodzieniec skonał. Noc pochłonęła jego jęki i agonalne krzyki, zatapiając wszystko w chłodnych kamieniach mostu i cichym falowaniu powierzchni jeziora Rakotzsee.

Podsuszoną skórę ofiary podzielono na cztery części i rozdano.

ROZDZIAŁ 4

NIEMCY — WYSPA RUGIA — KLIFY JASMUNDZKIE

25 marca 2024, godz. 4.45

Heinrich Müller obudził się wczesnym rankiem, zanim jeszcze pierwsze promienie słońca zdążyły przebić się przez poranną mgłę. Na dworze panowała jeszcze ciemność, a szum fal uderzających o brzegi klifów próbował wedrzeć się przez drewniane okna do sypialni małżonków.

Rybak wstał z łóżka, zamaszyście rozciągając stare, zastygłe kości, starając się nie obudzić żony, Anny, która spała obok niego pod grubą pierzyną. Wyciągając protezę ze szklanki stojącej na nocnym stoliku przy łóżku, trącił pustą butelkę po piwie. Dźwięk spadającego szkła wybudził kobietę z głębokiego snu.

— Heinrich, do jasnej ciasnej, dokąd się znowu wybierasz o tej nieludzkiej godzinie? — zapytała, przecierając oczy.

— Na połów, kochanie, na połów. Wiesz, że ryby nie czekają — odpowiedział, próbując zachować stoicki spokój.

Anna podniosła się na łokciu, spoglądając na męża z dezaprobatą.

— Pogięło cię, czy ci na stare lata chmiel zwoje mózgu zlasował? Wcale nie chodzi o ryby, Heinrich. Znowu będziesz siedział po robocie w tej zapyziałej karczmie z Karlem i Eliasem do oporu i wrócisz nad ranem ubzdryngolony piwskiem!

Mężczyzna westchnął ciężko, wciągając nieprzemakalne rybackie spodnie i przytulając do siebie grubą koszulę.

— Kochanie, to nie tak. Połów to ciężka praca, a my rybacy czasem potrzebujemy chwili wytchnienia po walce z jakąś pierońską, zawziętą rybą.

Anna zmrużyła oczy, patrząc na niego podejrzliwie.

— Chwili wytchnienia? Więcej czasu spędzasz w karczmie i na morzu niż ze mną w łóżku! I nie pitol mi tu bajek, bo znam cię już prawie pół wieku. Dzisiaj nie gotuję obiadu, Heinrich. Du kannst mich am Arsch küssen!

Heinrich poczuł, że zaczyna się w nim budzić złość, ale starał się zachować spokój.

— Kochanie, przecież wiesz, że to nieprawda. Pracuję ciężko, żebyśmy godnie mogli żyć na stare lata. A to piwo to tylko czasem, po ciężkim dniu.

— Tylko czasem, Heinrich? A jak wracałeś ostatnio? Już nie pamiętasz? Na całe gardło w Sassnitz, tańcząc z sieciami na plecach, śpiewałeś: Mein Schwein ist verrückt, genau wie meine alte Frau! — Anna wstała z łóżka i zaczęła naśladować jego pijacki chód, co sprawiło, że Heinrich nie mógł powstrzymać uśmiechu.

— No dobrze, może wtedy trochę przesadziłem, ale to był wyjątek! — próbował się bronić, wciągając kalosze.

Kobieta podeszła bliżej, kładąc rękę na jego ramieniu.

— Heinrich, ja się tylko martwię o ciebie. Nie chcę cię stracić przez ten głupi alkohol.

Rybak spojrzał jej w oczy, widząc w nich troskę i miłość.

— Wiem, kochanie. Obiecuję, że będę się dzisiaj pilnował i więcej jak pięciu piwek nie wleję do brzucha. Teraz naprawdę już muszę iść, zanim najlepsze łowiska zostaną zastawione sieciami konkurencji.

Kobieta westchnęła, po czym pocałowała go w policzek.

— Dobrze, idź już. Tylko wracaj do mnie cały i zdrowy. I bez pijackich incydentów, proszę!

Heinrich uśmiechnął się szeroko, zakładając czapkę z daszkiem.

— Obiecuję. I przyniosę najlepsze ryby, jakich jeszcze nie widziałaś!

Z tymi słowami mężczyzna wyruszył w ciemność, kierując się ku swojej łodzi zacumowanej w porcie. Mgła gęsto osłaniała klify, lecz powietrze było rześkie i wilgotne.

Kiedy wszedł na pokład, przypomniał sobie poranną kłótnię z żoną i uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że żona miała rację, ale dzisiaj był zdeterminowany, by pokazać jej, że potrafi być odpowiedzialnym rybakiem.

W porcie odpalił silnik łodzi i ruszył na wody Bałtyku, które tego poranka były spokojne jak śpiące niemowlę w kołysce. Płynął w stronę najlepszych łowisk, nucąc pod nosem zbereźne szanty, których nauczył się od ojca. Po kilkunastu minutach, kiedy dotarł na miejsce połowu, zaczął przygotowywać sieci. Mgła zaczęła się lekko podnosić nad lustrem wody, odsłaniając nieco więcej morza wokół niego.

Heinrich zapalił skręta, czując błogą radość w sercu. Pełen nadziei zaciągnął się dymem, spodziewając się dzisiaj sieci pełnych ryb.

Ciche wody morza pobłyskiwały w świetle wschodzących promieni słońca, a spokojna tafla odbijała majestatyczne, białe, kredowe skały, które wznosiły się dumnie ku niebu, osnute mgłą jak zamki-widma, skrywające historię zapomnianej przeszłości.

Wyspa Rugia, surowa, a zarazem piękna, rozciągała się w mglistej poświacie przy linii horyzontu, gdzie morze łapało jaśniejące niebo zimnym, ciemnozielonym uściskiem. Jej wybrzeże w tej okolicy wyglądało niczym olbrzymie mury obronne, które wznosiły się z majestatyczną surowością nad marcowym, chłodnym Bałtykiem.

W głębi wyspy, gdzie ziemia wydaje się łagodniejsza, rozciągają się urokliwe wioski z tradycyjnymi, krytymi strzechą domami, które w letnie dni toną w miodowym świetle zachodzącego słońca i gwarze wypoczywających turystów.

Przeplatające się z nimi pola uprawne i bujne lasy zachęcają do spacerów w głębinach natury, w których szepty drzew prowadzą dialogi z duchami wyspy. Odbijające się w wodach Jeziora Jasmundu czy Schmachter See lasy tworzą malownicze oazy wypoczynku, wśród trzcinowych zatoczek skrywających roje ptactwa i dzikiej zwierzyny.

Kurorty na Rugii, takie jak popularny Binz czy baśniowy Sellin, łączą w sobie elegancję z historycznymi korzeniami, przypominając odwiedzającym wyspę o złotej epoce cesarza Wilhelma. Białe, piaszczystokamieniste plaże nabrzeża przyciągają rzesze turystów, zapraszając ich szerokimi pasami kwarcu do kąpieli w morzu i do spacerów po promenadach, przy których szum fal miesza się ze śmiechem dzieci oraz muzyką wieczornych koncertów.

Heinrich często żartował, że klify nabrzeża kryją w sobie wszystkie tajemnice mieszkańców wyspy, w tym też jego sekrety, które od lat ukrywa skrzętnie przed swoją połowicą.

Zanurzone w głębinach morza sieci nagle zaczęły ciągnąć z niespodziewaną siłą. Mężczyzna poczuł zimny dreszcz przebiegający po plecach. Zwykle z nylonowych pajęczyn wyciągał ryby, czasem jakieś metalowe elementy wraków statków, ale to, co unosiło się teraz pod powierzchnią, było zupełnie inne.

Zaparł się z pełną siłą i ściskając pośladki, pociągnął sieć z całą mocą, wypuszczając ze swojego wnętrza głośnego bąka, przeszywającego grzmotem splot materiału grubych spodni. Gaz szarpnął pośladami rybaka, zostawiając kleksa na ich wylocie. Heinrich zaklął siarczyście pod nosem, czując mokrą dedykację w majtkach.

Wzruszył ramionami, czując unoszący się nad nim nieprzyjemny zapach, ale jego myśli szybko wróciły do sieci, która coraz mocniej ciągnęła złowioną zawartością w dół.

— No, co my tam mamy, do kurwy nędzy? — mruknął do siebie, mrużąc oczy i próbując zapanować nad ciężarem. — Może to wielki dorsz albo stary, długi but rybacki, który zawsze przynosi szczęście — pomyślał, zaciągając się dymem papierosa.

Heinrich ciągnął dalej, aż w końcu coś zaczęło wyłaniać się z wody. Grubymi rękawicami jeszcze raz złapał sieć i pociągnął z całej siły. Spojrzał za burtę łodzi na wynurzające się nylonowe nici, i nagle jego uśmiech zamarł, gdyż zauważył wśród połyskujących srebrem ryb coś, co przypominało ludzką rękę. Na wodzie, pośród trzepoczących rybich ogonów, unosiły się zwłoki odarte całkowicie ze skóry, które kołysały się w rytmie spienionych fal.

Zdezorientowany i przerażony, trzymając naprężone sieci, spojrzał jeszcze raz w toń wody, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Ciało było nagie, bladokremowe, ludzkie, nierozpoznawalne, ale zachowało kobiece kształty.

— Scheiße! — zaklął siarczyście, wypluwając gasnącego niedopałka z ust wprost do morza. Poczuł wzbierające przerażenie, mdlący strach i podchodzące do gardła serce, walące jak młot w piersiach. Spocony, odwrócił wzrok, tłumiąc narastające mdłości.

W tym momencie przypomniały mu się opowieści przy kuflu piwa w karczmie, snute przez starego Karla o rytualnych morderstwach, które zdarzały się w średniowieczu na Rugii.

Mówiło się często, że wyspa była mekką dla tajemniczych zgromadzeń i obrzędów w świątyniach, w których składano ofiary z ludzi. Napruty piwem Heinrich zawsze traktował te historie z przymrużeniem oka, ale teraz, patrząc na szczątki kobiece, które wyłowił, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś mrocznego powróciło z przeszłości i wdarło się do jego prostego życia.

— Heinrich, kurwa, musisz się opanować, człowieku… — powiedział sobie na głos, próbując złapać miarowy oddech.

Z trudem opanowując drżące ręce, zabezpieczył sieć i zawrócił łódź z powrotem w stronę portu. Słoneczny poranek stał się realnym koszmarem, który narastał w głowie rybaka z każdym kolejnym metrem dzielącym go od brzegu.

Gdy wreszcie dotarł do portu, wyszedł z łodzi, wciąż wstrząśnięty widokiem tego, co przyholował. Wiedział, że będzie musiał opowiedzieć ze szczegółami historię dzisiejszego poranka organom ścigania, a ona już na zawsze zmieni jego rybackie życie.

Tłum ludzi powoli się zbierał na nabrzeżu, przyciągnięty ciekawością zobaczenia makabrycznego widoku.

Rybak stał na brzegu, jego lekko pochylona sylwetka zlewała się z tłem ciemnej, falującej tafli wody. Dusząca cisza, która zawisła w powietrzu, była namacalna, przerywana od czasu do czasu nieregularnym oddechem mężczyzny. Stanął na lekko rozgrzanym porannym słońcem piasku i zawiesił swój martwy wzrok w nieprzeniknioną otchłań przed sobą.

Na klifie, wysoko nad jego głową, coś czaiło się pośród gęsto rosnących, wysokich drzew. Chwila ta była nieuchwytna, przerażająca i zagęszczająca morskie powietrze. Tajemnicza forma, która się pojawiła, nie miała kształtu. Była cieniem mroku, zjawiskiem, który zdawał się być bardziej odczuwalnym na odległość niż zauważalnym. Swoją mocą zdawała się przeniknąć przez ciało rybaka na wylot, przeszywając go lodowatym dreszczem od stóp do głów.

Nieokreślony byt na klifie poruszył się nieznacznie. Heinrich poczuł w sobie nieprzyjemne ukłucie, jakby lodowaty podmuch chciał przeszyć jego starcze kości. Wzniósł głowę do góry i spojrzał ze smutkiem na kredowe wzniesienia. Serce nagle przyspieszyło, wywołując niespodziewany, pierwotny lęk we wnętrzu rybaka.

Wtedy zorientował się, że coś z klifów go obserwuje, coś, co nie istnieje, lecz mozolnie wkręca się do jego umysłu.

Przerwał te przerażające myśli i krzyknął do zebranego tłumu ludzi, żeby ktoś wezwał policję. Sparaliżowany lękiem, był na granicy obłędu. W nieskończonej przestrzeni klifu bezlitosne spojrzenie ciemności rozpłynęło się pośród poskręcanych gałęzi starych drzew na nim rosnących.

ROZDZIAŁ 5

NIEMCY — WYSPA RUGIA

25 marca 2024, godz. 9.10

Nadkomisarz Sofia Keller stała na nabrzeżu z myślami zawieszonymi nad mrocznymi wodami Bałtyku. Poranek był słoneczny, a ostre promienie marcowego słońca wygrzewały nieco piegowatą skórę twarzy policjantki. Chłód nocy schował się za klifami, a znad powierzchni morza powiewał przyjemny jak na tę porę roku wiatr.

Sofia była jedną z najbardziej doświadczonych śledczych na wyspie. Jej reputacja rosła wraz ze stażem pracy, przeciwnie do piersi, drobnych, dziewczęcych, które skrywała pod policyjnym mundurem. Sylwetkę miała surową, szczupłą i dostojną, wzbudzającą respekt nie tylko wśród podwładnych, ale też wśród kolegów z innych oddziałów komendy.

Mundur policyjny, rozświetlony promieniami słońca, stał się dla niej symbolem władzy, profesjonalizmu i nieugiętości. Wykonany z wysokiej jakości materiału, prezentował się na niej niezwykle elegancko, a zarazem praktycznie.

Na ramionach widniały solidne, srebrne pagony, ozdobione wyraźnymi, wypukłymi gwiazdkami, które wskazywały jej rangę policyjną. Pagony te były starannie przymocowane do ciemnogranatowego materiału lekko dopasowanej marynarki, której kołnierz był usztywniony, podkreślając prostą linię szyi i szczupłą sylwetkę nadkomisarz.

Rękawy marynarki były starannie wyprasowane, z wąskimi mankietami zakończonymi subtelnymi, srebrnymi guzikami. Każdy guzik miał wyryte godło landu, co dodawało mundurowi jeszcze więcej prestiżu.

— Pani nadkomisarz, to tutaj — krzyknął młody policjant, wskazując na łódź rybacką zacumowaną przy brzegu.

Spojrzała w stronę łodzi, a w jej oczach pojawiła się determinacja i gotowość do stawienia czoła kolejnej sprawie.

Pod marynarką policjantka nosiła śnieżnobiałą koszulę, której kołnierzyk idealnie współgrał z krawatem w granatowym kolorze. Krawat, starannie zawiązany, miał wyszyty srebrny numer służbowy.

Spodnie munduru, kończące się na wysokości kostek, dodawały elegancji, współgrając z czarnymi, skórzanymi butami wypolerowanymi do połysku.

Przy pasie służbowym, wykonanym z szerokiego i grubego kawałka skóry, nosiła kaburę z bronią, pałkę policyjną oraz krótkofalówkę. Czapkę z daszkiem, wykonaną z tego samego granatowego materiału co reszta munduru, zostawiła w radiowozie.

Policja szybko przybyła na miejsce zdarzenia, ogradzając teren żółtoczarną taśmą i zabezpieczając parawanem napuchnięte wodą zwłoki. Śledczy z Rugii, znający wyspę jak własną kieszeń, przystąpili do oględzin ciała. Komisarz Weiss, doświadczony oficer, znany z nieustępliwości, spojrzał na ciało z mieszaniną gniewu i niepokoju. Wiedział, że takie zbrodnie jak dzisiejsza nie są przypadkowe. Zdał sobie sprawę, że powróciły demony sprzed kilkunastu lat, które mogły opanować wyspę.

— To miejsce ma niestety swoją mroczną historię — powiedział do nadkomisarz, która stanęła obok niego, wpatrując się w ciało leżące na piasku plaży. — Każdy kamień, każda skała tutaj i każde ziarno piasku skrywają swoją tajemnicę. Ale nie pozwólmy, by ta kobieta stała się tylko kolejnym duchem w tej opowieści.

Keller westchnęła i z zimnym spokojem spojrzała w stronę rybaka.

— Boże, co za skurwiel mógł zrobić coś tak potwornego? — krzyknął nieco donośniej Kramer, spoglądając na zmasakrowane ciało.

Policjantka zacisnęła mocniej zęby.

— To nie jest zwykłe zabójstwo — syknęła. — To coś znacznie gorszego. Musimy bardzo dokładnie zebrać dowody. Jak to spartolimy, nigdy nie dojdziemy do tego, co się wydarzyło.

Policjanci zabezpieczyli teren przed napierającym tłumem i natychmiast rozpoczęli działania śledcze. Sofia odniosła wrażenie, że ekipa, która dotarła zaraz za jej samochodem, nabrała tempa w działaniach. Zebrano próbki, sfotografowano miejsce zdarzenia i wyłowione zwłoki, przeprowadzono wstępne oględziny ciała. Podeszła więc do miejsca, gdzie stał z przerażoną miną Müller, nieszczęśliwy tutejszy poławiacz ryb.

Spojrzała ponownie z oddali na ciało kobiety, które było całkowicie pozbawione skóry. Każdy centymetr nieszczęśnicy, od głowy do kostek stóp, był brutalnie obdarty z wierzchniej warstwy. To, co zostało, było trudne do zidentyfikowania.

— I jak tu, kurwa, przestać przeklinać — pomyślała, próbując znaleźć długopis i mały notatnik do spisania zeznań rybaka. Poprawiła czarny kosmyk włosów przy uchu i podeszła bliżej do mężczyzny. Znała go z widzenia, nieraz kupując prosto z łodzi flądry, dorsze czy szczupaki, kiedy poławiał na słodkowodnych akwenach wyspy.

— Panie Müller, proszę opowiedzieć dokładnie dzisiejszy poranek — zaczęła spokojnym, ale stanowczym głosem.

Rybak spojrzał na nią niepewnie, a potem zaczął mówić, lecz jego głos łamał się co chwilę.

— Wypłynąłem wcześnie rano, jak zawsze. Zarzuciłem sieci i… coś zaczepiło się o nie. Kiedy pociągnąłem, zobaczyłem ciało. Obdarte ze skóry, jakby… jakby ktoś z niego zdarł wszystko, co ludzkie.

Sofia skrzywiła się, ale nie pozwoliła sobie na okazanie emocji.

— Czy zauważył pan coś niezwykłego w pobliżu, w wodzie lub na łodzi, czy w swoim otoczeniu, kiedy zacumował łódź na nabrzeżu? Jakiekolwiek ślady, coś, co mogłoby nam pomóc?

Mężczyzna potrząsnął głową, jego oczy pełne były strachu.

— Nie, nic. Wyłowiłem tylko to ciało pośród ryb złapanych w sieć. To chyba kobieta… Boże święty, nigdy czegoś takiego w życiu nie widziałem. I to musiało trafić akurat na mnie.

Nadkomisarz skinęła głową, dając znak swoim ludziom, by sprawdzili łódź. Wiedziała, że musi działać nie tylko szybko, ale przede wszystkim precyzyjnie i profesjonalnie.

— A czy pan kogoś podejrzewa, coś pan wie lub słyszał, jakieś swoje przypuszczenia? — zagaiła ponownie, próbując wyciągnąć z przerażonego mężczyzny jak najwięcej cennych informacji.

— Pani policjantko, to wydarzyło się tak nagle i niespodziewanie, że jak zobaczyłem, co pojawiło się w sieci, to myślałem, że się na miejscu zesram — skłamał delikatnie rybak, przypominając sobie, że majtki ma mokre nie tylko od potu wywołanego strachem.

— Dziękuję, panie Müller. Proszę się uspokoić, wrócić do domu i nie wyjeżdżać z wyspy. Być może wezwiemy pana na bardziej szczegółowe przesłuchanie.

— Dobrze, pani Keller — przytaknął rybak, rzucając okiem na wyhaftowane nazwisko na mundurze.

Heinrich zabezpieczył łódź na tyle, na ile pozwoliła mu Bundespolizei, i poprawiając spodnie w tylnej części krocza, udał się do przybudówki przyportowej, gdzie trzymał narzędzia, sieci, beczki paliwa i kosze na złowione ryby. Słońce wisiało już wysoko na niebie, próbując przedrzeć się przez przysłaniające je szarobiałe chmury. Wszedł do pomieszczenia i siadając na starym krześle, objął rękoma swoją przysiwiałą głowę.

— Kurwa mać! — zaklął siarczyście w myślach. — I jak tu się nie napić!

Policjanci federalni pracowali energicznie przy łodzi, dwojąc się i trojąc, by zebrać materiał dowodowy, który by wprowadził śledztwo na właściwe tory.

— Frank, czytałem kiedyś o starych rytualnych morderstwach na Rugii — powiedział Kramer, przerywając ciszę. — W XVII wieku dochodziło tu do wielu rytualnych zabójstw. Oprawcy najczęściej byli członkami jakiejś sekty, która wierzyła, że obdzieranie ofiar ze skóry daje im dostęp do mocy nieznanych zwykłym śmiertelnikom.

Weiss spojrzał na młodszego kolegę z powagą.

— Jeśli mamy do czynienia z czymś podobnym, to musimy działać, i to szybko. Nie możemy pozwolić, by kolejne zbrodnie powtórzyły się w tym miejscu. Mamy dużo do stracenia, nie dość, że obarczy to nas jako organ ścigania, to pomyśl, jak ucierpi turystyka na wyspie. Już nie wspominam o tym, że wybuchnie panika, a ludzie będą przerażeni.

— Dorwiemy skurwysynów, prędzej czy później — odezwał się z nadzieją młody Hans, odwracając na brzuch ciało denatki.

— Kurwa mać, co to ma być!

Mężczyźni spojrzeli na plecy topielca. Na całej długości ciała zobaczyli zszyte grubymi nićmi przecięcie, które sugerowało, że ofiara została pozbawiona jakichś organów albo wypatroszona całkowicie od środka.

— Zawołaj Sofię. No to się nieźle zaczyna… — odezwał się zaskoczony widokiem Frank, przełykając ślinę przez wyschnięte gardło.

Nadkomisarz wróciła się do miejsca, gdzie stali policjanci. Przyspieszyła kroku, widząc, jak gromadzą się wokół ciała.

— Co się stało? Mamy coś? — zapytała, próbując zapanować nad niepokojem.

Młody policjant wskazał na plecy denatki.

— Wygląda na to, że ktoś ją wypatroszył. Wzdłuż kręgosłupa biegnie długa rana, zszyta w sposób… powiedziałbym profesjonalny.

Dowodząca poczuła, jak żołądek jej się skręca.

— Skontaktujcie się natychmiast z patomorfologiem. Musimy dowiedzieć się, co dokładnie zostało z niej usunięte i dlaczego.

Tymczasem Weiss podszedł bliżej i wyszeptał do przełożonej: — Słyszałaś o tych rytualnych morderstwach z XVII wieku? Kramer mówił, że wtedy też obdzierano ofiary ze skóry.

Keller pokiwała głową, próbując poskładać myśli.

— Musimy być ostrożni. Jeśli to prawda, możemy mieć do czynienia z czymś więcej niż tylko zwykłym morderstwem. Musimy znaleźć ludzi powiązanych z tymi starymi wierzeniami, ale nie wykluczam też działania profesjonalnych medyków parających się handlem ludzkimi organami w darknecie.

W ciągu godziny na miejscu zjawił się doktor Reinard, doświadczony patomorfolog, znany z precyzji działania i chłodnej analityczności. Zdecydowanym krokiem podszedł do zwłok, a jego bystre oczy szybko oceniły sytuację.

— Nadkomisarz Keller, dobrze panią widzieć. Co my tu mamy? — zapytał, pochylając się nad ciałem.

Wyjaśniła mu w skrócie, skąd wzięło się ciało, kiedy zostało wyłowione i jakie mają pierwsze podejrzenia. Reinard przytaknął i zaczął dokładnie oglądać oskórowanego topielca.

— Na pierwszy rzut oka widać, że ofiara była martwa, zanim została pozbawiona skóry. Zobaczcie na te rany — wskazał na różne miejsca na ciele.

— Co zostało usunięte? — zapytała nadkomisarz, starając się zapanować nad emocjami.

Doktor westchnął.

— Potrzebuję pełnej sekcji zwłok, ale już teraz mogę powiedzieć, że brakuje narządów wewnętrznych, być może serca i wątroby.

Keller zmarszczyła brwi. — To wygląda na coś więcej niż tylko brutalne morderstwo. Handel organami?

— Możliwe — przyznał. — Ale jest coś jeszcze. Te zszycia są robione ręką chirurga, z precyzją, jakby ktoś celowo chciał, by ciało wyglądało jak zamknięte po operacji.

Policjantka poczuła dreszcz na plecach.

— Mamy tutaj coś znacznie bardziej skomplikowanego, niż się wydawało. Jeśli to rytualne morderstwo albo handel organami, musimy dowiedzieć się, kto za tym stoi i dlaczego.

Weiss spojrzał na nią poważnie.

— Zbierzmy wszystkie dowody i wracajmy na komendę. Musimy przeanalizować wszystkie szczegóły i fakty. Jeśli mamy do czynienia z sektą, nie możemy pozwolić, by działała dalej bezkarnie.

Sofia skinęła głową.

— Doktorze, jak najszybciej potrzebujemy pełnego raportu z sekcji zwłok. Każdy szczegół jest ważny i na wagę złota.

Reinard przytaknął, rozumiejąc, że czas działania jest kluczowy.

Policjanci kończyli zbieranie dowodów. Keller czuła, że przed nimi długa i trudna droga dochodzeniowa. Cokolwiek działo się na Rugii, nie zamierzała spocząć, dopóki nie postawi zwyrodnialców przed wymiarem sprawiedliwości.

ROZDZIAŁ 6

NIEMCY — WYSPA RUGIA — BERGEN AUF RÜGEN

25 marca 2024, godz. 14.35

Komenda policji w Bergen auf Rügen, położona w sercu miasta, wyróżniała się nowoczesną architekturą i surowym, lecz eleganckim wyglądem. Budynek zbudowano z jasnoszarego betonu, który emanował prostotą i solidnością. Jego proste, czyste linie oraz minimalistyczny design wzbudzały zaufanie do pracujących w nim sił porządku publicznego.

Fasada budynku była ozdobiona dużymi przeszkleniami, które wpuszczały obfitość naturalnego światła, rozjaśniając wnętrza biur i sal, nadając im przyjazny, ludzki charakter.

O zmroku na frontowej ścianie zapalał się granatowo-biały szyld „Polizei”, który komunikował przechodniom funkcję budynku. Przed wejściem głównym powiewały flagi policyjne, dodając mu instytucjonalnego autorytetu. Przestronny parking przed komendą służył sprawnemu ruchowi pojazdów policyjnych oraz odwiedzającym służby mieszkańcom. Czystość i porządek, które panowały w tym miejscu, odzwierciedlały niemiecką dyscyplinę, organizację i system, w myśl zasady: Ordnung muss sein!

Po przekroczeniu progu budynku przestronny hol prowadził do wnętrz, utrzymanych w kolorach bieli, szarości i niebieskiego, co tworzyło atmosferę spokoju i zaufania. Na ścianach wisiały tablice informacyjne ułatwiające orientację w rozległych korytarzach komendy.

Dyżurny funkcjonariusz, z uprzejmym, lecz stanowczym uśmiechem, skinął głową widząc wchodzącą nadkomisarz do budynku. Kobieta przekroczyła próg komendy z nadzieją, że pozbiera wszystkie wątpliwości i myśli, które narodziły się na północno-wschodnim wybrzeżu wyspy.

W głębi budynku mieściły się biura śledcze, pomieszczenia konferencyjne oraz pokoje przesłuchań. Parter budynku krył również specjalistyczne laboratorium kryminalistyczne, gdzie dowody z miejsc zbrodni poddawane były szczegółowej analizie.

Piętra zajmowały pomieszczenia administracyjne oraz biura wyższych rangą oficerów, w tym nadkomisarz Keller. Jej biuro urządzone zostało funkcjonalnie, z dużym biurkiem, wygodnym fotelem i regałami pełnymi akt. Dla niej było miejscem, gdzie podejmowane były kluczowe decyzje dotyczące śledztw.

W każdej szufladzie, w każdym segregatorze wysokich szaf kryły się fragmenty historii, które wspólnie tworzyły obraz nieustającej walki policjantów z przestępczością regionu.

Za budynkiem komendy znajdowała się część operacyjna, w tym garaż dla pojazdów policyjnych oraz zaplecze techniczne. Tam przechowywano również sprzęt potrzebny do różnego rodzaju akcji i operacji specjalistycznych.

Sofia zabrała klucz do biura z portierni i udała się na schody prowadzące na piętro budynku. Komenda dysponowała także małą siłownią i pokojem relaksacyjnym, gdzie funkcjonariusze mogli zregenerować siły po wyczerpujących zmianach.

Weszła do swojego biura i zamknęła za sobą drzwi, odcinając się od zgiełku panującego na korytarzach. Światło wpadające przez duże okno oświetlało jej przestrzeń pracy, z rzędami uporządkowanych akt i dokumentów na półkach. Jej biurko, zdominowane przez komputer i stosy raportów, wydawało się teraz jej jedyną przystanią w morzu chaosu, jakiego doświadczyła dzisiejszego poranka. Usiadła w fotelu i wzięła głęboki oddech, starając się zebrać wszystkie myśli.

Niedawna makabryczna scena na plaży ciążyła jej na umyśle, ale teraz musiała skupić się na pracy, na znalezieniu obiecujących tropów. Kilka dni temu zgłoszono na komendzie zaginięcie młodej Polki, która przyjechała do pracy na wyspę. Informacja ta pojawiła się w jej głowie jak nagła błyskawica. Przysunęła się do komputera i zaczęła przeszukiwać bazę danych policyjnych w poszukiwaniu informacji ze zgłoszenia.

Jej palce szybko przemieszczały się po klawiaturze, a w miarę jak kolejne okna i pliki otwierały się na ekranie, czuła, że być może zbliża się do pierwszego kluczowego przełomu w prowadzonej sprawie.

Zgłoszenie było szczegółowe. Katarzyna Suchomska, lat 26, przyjechała na wyspę z grupą przyjaciół, jednak ostatni raz widziano ją kilka dni temu, samotnie spacerującą po plaży niedaleko miejsca, gdzie znaleziono zwłoki. Znajomi zgłosili jej zaginięcie, gdy nie wróciła po nocnej zmianie do wynajętego domku. Została opisana jako młoda kobieta o średnim wzroście, szczupłej budowie ciała, z długimi, ciemnoblond włosami i niebieskimi oczami. W zgłoszeniu znajdowały się również zdjęcia, które teraz wyświetliły się na monitorze Keller.

Sofia przeglądała raport, szukając jakichkolwiek przejawów, które mogłyby wskazywać, że to właśnie ta osoba stała się ofiarą brutalnego mordu. Jej myśli krążyły wokół okoliczności zaginięcia, próbując odtworzyć potencjalny przebieg zdarzeń. Skóra kobiety została brutalnie obdarta, co utrudniało identyfikację, ale Keller miała nadzieję, że szczegóły z raportu patomorfologa Reinarda pomogą zidentyfikować ofiarę.

Zaczęła od analizy ostatniego miejsca, w którym widziano zaginioną. Przyjaciele wspomnieli, że mogła to być dzika plaża, rzadko odwiedzana przez turystów. Miejsce to było oddalone o paręset metrów od głównych szlaków turystycznych, co może tłumaczyć, dlaczego nikt nie widział napaści. Keller zadzwoniła do śledczego Kramera, który był na miejscu zdarzenia.

— Hans, czy na plaży albo przy ofierze znaleźliście coś, co mogłoby należeć do kobiety? — zapytała bez zbędnych wstępów, a jej głos był stanowczy i zdecydowany.

— Niestety, niczego nie znaleźliśmy ani przy ciele ofiary, ani w łodzi rybaka. Z tego co się orientuję, ciało jest już w drodze do laboratorium — odpowiedział bez zająknięcia.

— I dobrze. Wszystkim nam powinno zależeć, aby potwierdzić tożsamość ofiary jak najszybciej. Mam tutaj w systemie zaginioną pięć dni temu Polkę, Katarzynę Suchomską. Mam dziwne przeczucie, że to ona może być ofiarą. Przekaż proszę tę informację Frankowi. — zakończyła rozmowę i skierowała wzrok z powrotem na dokumenty.

Przejrzała kolejne strony raportu. Przyjaciele potencjalnej ofiary wspomnieli, że była osobą bardzo towarzyską, ale tego dnia wydawała się być zamyślona, jakby coś ją trapiło. Sofia zinterpretowała to jako możliwy znak, że ofiara mogła być świadoma zagrożenia lub mieć przeczucie, że coś jest nie tak. Zapisała sobie te informacje w notatniku, starając się połączyć w całość każdy, nawet najmniejszy szczegół.

Zastanawiając się nad dalszymi krokami, postanowiła skontaktować się z rodziną Katarzyny w Polsce. Wiedziała, że to będzie trudna rozmowa, ale nie miała wyboru. Musiała zdobyć jak najwięcej informacji o zaginionej, jej nawykach, przyjaciołach i wrogach. Być może w jej przeszłości kryło się coś, co mogło rzucić nowe światło na sprawę.

Wstała energicznie, poprawiła marynarkę i udała się do pomieszczenia, w którym odbywały się telekonferencje. Z każdą chwilą czuła, że zbliża się do rozwikłania zagadki, ale wiedziała też, że pierwsze godziny dochodzenia często grają na niekorzyść sprawy. Dla niej w tej chwili liczyło się tylko jedno — odnalezienie prawdy i sprawiedliwości dla ofiary.

Zdecydowała się zaangażować w sprawę swojego zastępcę, Thomasa Brandta, który wszedł do sali tuż za nią.

— Thomas, potrzebuję pilnie twojej pomocy. Musimy dowiedzieć się jak najszybciej, kim może być ofiara, kto to jest i skąd pochodzi. Mam przeczucie, że to ta zaginiona kilka dni temu Polka. Proszę, skontaktuj się z polską ambasadą. Jeśli mam rację, będziemy zmuszeni współpracować z polską policją. Potrzebuję cię tutaj, na stałe do tej sprawy, żebyś koordynował wszelkie działania.

Thomas, mężczyzna o spokojnym usposobieniu i lazurowym spojrzeniu, skinął głową.

— Zajmę się tym, Sofio. Czy mamy już jakieś podejrzenia, co mogło się stać, jakieś konkretne informacje?

Policjantka westchnęła, spoglądając za okno na parking.

— Na razie nic konkretnego, a tym bardziej potwierdzonego. Mamy ciało kobiety, które zbada doktor Patryk Reinard, patomorfolog. Musimy przeanalizować wszystkie dowody. Możliwe, że to coś więcej niż tylko przypadkowe morderstwo. Dobrze wiesz, że nasza wyspa ma swoją mroczną historię, a to ciało… ach, sama już nie wiem, co o tym myśleć. Jednym słowem tragedia.

Jej zastępca spojrzał na nią z powagą.

— Dobrze. Zacznę od zebrania informacji o wszystkich podobnych przypadkach w okolicy. Może znajdziemy jakieś ślady czy poszlaki. Skontaktuję się oczywiście ze służbami w Polsce. Być może będzie trzeba pobrać materiał genetyczny od rodziny zaginionej w celu zbadania DNA. Nie są to proste procedury, ale musimy działać błyskawicznie.

— Posłuchaj Thomas. Instytut patomorfologii doktora Reinarda znajduje się w Greifswaldzie. To znany i renomowany ośrodek medyczny i naukowy, prowadzący zaawansowane badania i usługi w dziedzinie patomorfologii. Jest jednym z najlepiej wyposażonych w Niemczech i znajduje się stosunkowo blisko wyspy — oznajmiła z nadzieją Sofia, udając się do automatu kawowego po mocny napar kawy rozpuszczalnej.

— Szefowo, muszę działać. Skontaktuję się z ambasadą i policją w Polsce. Jeśli intuicja kolejny raz cię nie zawodzi, to każda sekunda przybliża nas do celu — odpowiedział Thomas, udając się do swojego biura.

***

Dzień na komendzie zapowiadał się długi i psychicznie wyczerpujący. Doświadczony zastępca Sofii działał szybko i z rozmachem. Jeszcze tego popołudnia ustalił z ambasadą i organami policji w Polsce plan najbliższych działań i ustalił kontakty osób skierowanych do współpracy w śledztwie.

W skrzynce pocztowej policjantki czekała już na nią wiadomość z polskiej policji. Nadkomisarz Michał Nowak, odpowiedzialny za kontakt z zagranicznymi służbami, zgodził się na ścisłą współpracę i zaoferował wszelką możliwą pomoc ze strony polskich władz.

Keller wiedziała, że każda minuta może być kluczowa, więc niezwłocznie zorganizowała wideokonferencję z Nowakiem, aby omówić wszelkie szczegóły. Ekran komputera rozświetlił się, ukazując twarz polskiego nadkomisarza, który wydawał się równie zaniepokojony jak ona.

— Pani Keller, dziękuję za szybki kontakt — zaczął. — Wasza sprawa jest niezwykle poważna, i mogę zagwarantować, że jesteśmy gotowi do pełnej współpracy. Czy mają państwo jakieś podejrzenia, czy większą pewność co do tożsamości ofiary? Skąd podejrzenie, że mogła nią być Polka?

Sofia pokręciła głową.

— Na razie tego nie wiemy. Mogę jednak potwierdzić, że znaleźliśmy ciało kobiety obdarte ze skóry, wyłowione z Bałtyku niedaleko klifów naszej wyspy. Co istotne, pięć dni temu na naszej wyspie zaginęła młoda Polka, Katarzyna Suchomska. Panie Michale, sprawdźcie i potwierdźcie, czy macie u siebie w Polsce jakieś zgłoszenia zaginięć. I proszę o przesłanie dodatkowych informacji o Suchomskiej. Każdy szczegół jest dla nas ważny. Musimy działać rozważnie ale przede wszystkim dokładnie. Każdy błąd oddali nas od prawdy w śledztwie, a my tu w Niemczech nie możemy sobie na to pozwolić.

Nowak spojrzał na dokumenty przed sobą.

— Przygotowano dla mnie listę zgłoszeń zaginięć z ostatnich kilku dni. Wyślemy do was pełny wykaz kobiet. Niestety, w tym zestawieniu znajduje się pani Suchomska, o której pani wspomniała. Zweryfikowaliśmy również, że tylko jedna z tych dziewczyn przebywała na terenie Niemiec, być może na Rugii, ale nie mogę tego potwierdzić. Jest nią właśnie wspomniana wcześniej Polka.

— Dziękuję, nadkomisarzu. To cenne informacje. Jeśli to rytualne morderstwo, to miejmy świadomość, że ofiar może być więcej. — mówiła, nie kryjąc niepokoju i bólu w sercu.

— Zgadzam się. Będziemy zatem w stałym kontakcie. Mam nadzieję, że uda nam się szybko zadziałać. A przy okazji, pani Sofio, chciałbym jeszcze poinformować, że stronę polską w śledztwie będzie reprezentował prokurator śledczy Marek Zubilewicz. Był w ostatnich dniach na urlopie, ale zgodził się przejąć tę sprawę. Mogę poręczyć, że to kompetentny i właściwy człowiek na stanowisku, skuteczny w działaniu. Prowadził wiele spraw w naszym kraju dotyczących sekt i handlu ludźmi. Myślę że pojawi się u was na wyspie za kilka dni, a póki co, spróbuję zebrać nieco więcej informacji o Suchomskiej — odpowiedział kończąc rozmowę.

Keller podziękowała za wiążącą rozmowę i wyłączyła komputer. Spojrzała na mapę wyspy, wiszącą na ścianie jej biura. Rugia miała swoje sekrety, a teraz ona będzie odpowiadała za ich odkrycie. Wiedziała, że to będzie trudne śledztwo, ale była gotowa na każde wyzwanie i współpracę z Polakami.

***

Następnego dnia, kiedy otworzyła skrzynkę z wiadomościami, odczytała e-maila od Nowaka:

Szanowna Pani Sofio Keller,

tak jak wczoraj rozmawialiśmy, potwierdzam, że Marek Zubilewicz przejmuje sprawę ze strony polskich organów ścigania. Jeszcze w tym tygodniu pojawi się w Waszej Komendzie. Rodzina Suchomskich zgodziła się na pobranie próbek DNA w celu identyfikacji wyłowionych zwłok. Ponadto zdobyłem ciekawe informacje z akt policyjnych komendy w Chojnikach.

W 2016 i 2017 prowadzone było śledztwo na Pomorzu dotyczące dziewczyn ze szkoły średniej. Potencjalna ofiara, pani Suchomska, wracając ze szkoły w Malachinie wraz ze swoją koleżanką z klasy, nie dotarła na noc do domu. Podjęto od razu akcję poszukiwawczą, która trwała przez całą noc.

Co się potem okazało w toku prowadzonych czynności śledczych, dziewczyny podobno były świadkami jakiś obrządków sekty, która zebrała się wokół magicznych kręgów w pomorskich lasach. Tego dnia, kiedy obserwowały zgromadzonych ludzi (jakiś wyznawców) przy kamiennych kręgach, zostały porwane z lasu przez leśniczego Włodzimierza Limanowskiego i zgwałcone na jego posesji. Limanowski przyznał się do winy, zresztą znaleziono dowody w postaci filmów nagrywanych przez niego samego, gdzie uwiecznił swój gwałt.

Dziewczyny niestety nic nie pamiętały z tragicznych wydarzeń. Prawdopodobnie zostały odurzone albo uśpione jakimś środkiem medycznym. Gdyby nie materiał dowodowy, pewnie gwałt nigdy nie ujrzałby światła dziennego.

Dodatkowo zastanawia mnie, że w aktach sprawy znajduje się wiele innych powiązań i zdarzeń związanych z rytuałami odprawianymi przy kamiennych kręgach. Wydarzenia te miały miejsce w okolicach Chojnej Dziczy, Węsiorach i Odrach. Uważam, że jest to trop, który warto poddać głębszej analizie śledczej i zweryfikować fakty.

Prokurator Zubilewicz dostał odpisy sprawy, więc będzie w pełni zorientowany. To tyle na dziś. Jesteśmy w stałym kontakcie.Proszę mnie informować o postępach w śledztwie i liczę na kontynuację dobrej współpracy ze stroną niemiecką.

Z wyrazami szacunku,

Nadkomisarz Michał Nowak

Komenda Główna Policji w Warszawie

ROZDZIAŁ 7

POLSKA — GDAŃSK; NIEMCY — BERGEN AUF RÜGEN

28 marca — 01 kwietnia 2024 r.

W deszczowy, wietrzny wieczór, gdy niewielkie krople deszczu leniwie spływały po szybach, Zubilewicz stanął przed poważnym wyzwaniem. Na jego biurku leżały kopie dokumentów oraz pendrive ze zeskanowanymi aktami spraw, które przewróciły jego plany do góry nogami, zmuszając go do przerwania urlopu.

Przyglądał się im długo, z mieszaniną determinacji i niepokoju, zanim zadecydował, że zaproponuje wspólny wyjazd do Niemiec swojej ukochanej z lat szkolnych. Ada, z którą dzielił nie tylko wspomnienia szkolne, ale i niespełnione marzenia o wspólnym życiu, była nauczycielką historii w Liceum im. Mikołaja Kopernika przy Wałach Piastowskich.

Jeszcze godzinę wcześniej nie była pewna swej decyzji, ale przemyślała wszystkie za i przeciw, decydując się na podróż z Markiem. W kolejne dni przypadały święta wielkanocne, pomyślała więc, że wykorzysta przerwę szkolną i wybierze się z ukochanym na Rugię. Troszkę czuła się zaskoczona nagłą propozycją, ale nie potrzebowała wiele czasu na zastanowienie; wiedziała, że to, co przed nią, było równie ważne dla niej, co dla Zubilewicza. „Więc jeśli nie teraz, to kiedy?” — pomyślała, pakując ubrania i kosmetyki do czerwonej walizki Wittchen.

***

Volvo V60 zajechało pod jej dom tuż po wschodzie słońca. Pakowanie bagaży do samochodu trwało tylko chwilę. Nie należała do tego typu kobiet, które zabierały ze sobą tonę ubrań w podróż.

— Dziękuję, że zdecydowałaś się ze mną pojechać — zagadał z wdzięcznością w głosie, kiedy już minęli przedmieścia Gdańska i wjechali na drogę szybkiego ruchu prowadzącą na zachód.

— Nie ma za co dziękować. Robię to z wielką przyjemnością, choć bardzo mnie zaskoczyłeś. Poza tym, kiedy ostatnio mieliśmy okazję spędzić razem tyle czasu? — odpowiedziała z uśmiechem, patrząc na mijające krajobrazy.

Podróż upływała głównie na wspomnieniach. Na jednym z przystanków, w przydrożnym McDonald’s, między łykami gorącej kawy, ich rozmowy przeniosły się do młodzieńczych lat, kiedy to razem uczestniczyli w szkolnym konkursie detektywistycznym.

— Pamiętasz, jak wszyscy myśleli, że przegramy, a my wyszliśmy z tego jako zwycięzcy? — przypomniał Marek, uśmiechając się na wspomnienie.