Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
81 osób interesuje się tą książką
Zaginiony chłopiec.
Rodzinna tajemnica.
Konstelacje kłamstw.
Gdy zniknął mały chłopiec, nikt nie znalazł odpowiedzi na pytanie, co się z nim stało. Po jedenastu latach Julia nie ma już złudzeń – nigdy nie odnajdą jej brata. Aż do dnia, gdy para policjantów staje w drzwiach jej domu, przyprowadzając Damiana z powrotem.
Jednak jeszcze tej samej nocy to, co miało być końcem rodzinnego dramatu, szybko zamienia się w początek jeszcze większego koszmaru.
Przez te wszystkie lata Damian był w miejscu, które zdawało się być tuż obok, a jednocześnie zupełnie niewidoczne. Tamtej nocy wydarzyło się coś, co na zawsze zmieniło losy niejednej rodziny.
Śledczy muszą zmierzyć się z prawdą, która sięga aż do samego trzonu zła, które drzemało w uśpieniu, po to tylko, by w odpowiednim momencie znów się wybudzić.
Rdzeń każdego człowieka jest bowiem gorący jak słońce. I zupełnie jak najbliższa ziemi gwiazda może nieść światło lub ciemność.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 437
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Weronika Mathia, 2025
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Redaktorka prowadząca: Joanna Zalewska
Marketing i promocja: Karolina Guzik
Redakcja: Aleksandra Deskur
Korekta: Karolina Trela, Magdalena Owczarzak
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Projekt okładki i strony tytułowe: Daniel RusiłowiczProjekt okładki został przygotowany z wykorzystaniem elementów graficznych wygenerowanych przez narzędzia AI.
Zdjęcie autorki: © Justyna Wasiniewska
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN 978-83-68479-00-3
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
1. Dawniej
2. Obecnie
3. Dawniej
4. Wspomnienie Rocky’ego
5. Obecnie
6. Dawniej
7. Wspomnienie Rocky’ego
8. Obecnie
9. Dawniej
10. Wspomnienie Rocky’ego
11. Obecnie
12. Dawniej
13. Wspomnienie Rocky’ego
14. Obecnie
15. Dawniej
16. Wspomnienie Rocky’ego
17. Obecnie
18. Obecnie
19. Wspomnienie Rocky’ego
20. Obecnie
21. Dawniej
22. Wspomnienie Rocky’ego
23. Obecnie
24. Dawniej
25. Wspomnienie Angeli
26. Obecnie
27. Dawniej
28. Wspomnienie Angeli
29. Obecnie
30. Wspomnienie Angeli
31. Obecnie
32. Wspomnienie Angeli
33. Miesiąc później
34. Wspomnienie Kuby
Drogi Czytelniku!
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Biegł, zanosząc się łkaniem, uszy bolały go zzimna.
Biegł boso wpiżamie, zając ścigany przez wilka.
Jesteśmy dziećmi, dziećmi, co chcą na ręce.
Jesteśmy dzielni, wciąż prowadzi nas sen.
Natalia Przybysz, Dzieci malarzy
Dla mojego rodzeństwa: Zuzi, Emilki, Dominika i Krzyśka.
Dziękuję, że jesteście częścią moich wspomnień.
29 lipca 2014 roku
Drogi braciszku,
nie ma Cię od trzystu sześćdziesięciu pięciu dni. Wszystkie okienka z datami przekreśliłam w kalendarzu różowym pisakiem. Wiem, że nie umiesz czytać, ale może ktoś przeczyta Ci list, jeśli go dostaniesz. Położę go pod kamieniem w ogrodzie. Tam, gdzie tata zakopał naszego kota.
Z okazji rocznicy zaginięcia obejrzałam w telewizji program o Tobie. Pokazywali zdjęcie znad morza, na którym widać całą naszą rodzinę. Szkoda, że zdjęcia tylko się ogląda i nie można ich posłuchać. O czym wtedy rozmawialiśmy? Zupełnie nie umiem sobie przypomnieć.
Pani w telewizji ciągle powtarzała, że pewnie sam się utopiłeś w naszym jeziorze za domem. Głupia baba. Przecież wszyscy wiedzą, jak bardzo bałeś się wody. Nigdy byś do niej nie wszedł. Pamiętasz, jak głośno krzyczałeś, gdy mama myła Ci głowę? Pomagał daszek z rąk, które przyciskałam Ci do czoła, i jeszcze piosenka Jadą misie, którą śpiewała mama. Nigdy byś nie wszedł do wody.
Gdyby ktoś mnie zapytał, co się stało, odpowiedziałabym, że moim zdaniem wciąż jesteś w lesie. Ktoś przecież Cię widział na ścieżce do lasu tamtego dnia, gdy zaginąłeś. Może mieszkasz w małej leśniczówce. Albo wychowują Cię dzikie zwierzęta. Czytałam kiedyś o takim chłopcu. Wrócił do domu, tylko nie umiał mówić i zachowywał się jak wilk. Jeśli tak samo będzie z Tobą, to ja i tak wszystkiego Cię nauczę. Albo też będę udawać dzikie zwierzę. Po prostu razem będziemy wilkami. Myślę, że bym tak potrafiła.
Na pewno jesteś ciekaw, jak spędziłam wczorajsze urodziny. No więc mama dała mi kolczyki, które wyglądają jak psie łapki, a tata książkę o Słońcu.
Poszliśmy ją czytać do naszego ogrodu, a kiedy czegoś nie rozumiałam, tata wstawał i tłumaczył mi wszystko tak samo, jak swoim studentom. Ciężko w to uwierzyć, ale na niebie jest tak wiele słońc, że nie da się ich policzyć. Ich narodziny poprzedzały wybuchy wielkich, prastarych słońc, które nazywamy supernowymi.
Próbuję to sobie wyobrazić – te wielkie, jasne kule, które żyły miliardy lat, a potem wybuchły, w sekundę dając życie innym, mniejszym kulom, które zanim stały się gwiazdami, były ciemnymi obłokami gazu i pyłu. „Kiedyś astronomowie mówili, że te miejsca są dziurami w niebie. To ciekawe, że światło rodzi się z chłodu i ciemności” – powiedział tata. Wydaje mi się, że to rozumiem.
Wieczorem pojechałyśmy z mamą rozwiesić nowe plakaty z Tobą na słupach i tablicach. Bardzo mi się nie podobały, bo na wszystkich miałeś wesołą minę. Powiedziałam, że wcale tak nie wyglądałeś – przecież ciągle chodziłeś smutny. Wydawało mi się to ważne, bo jeśli ktoś będzie szukał wesołego chłopca, to może Cię nie rozpoznać. Wtedy mama uderzyła mnie w twarz. Kazała mi wracać do domu pieszo, chociaż sama pojechała samochodem. Jestem dumna, że się nie popłakałam, za to po drodze zerwałam kilka plakatów. Wrzuciłam je do kosza i chciałam podpalić, ale nie miałam zapałek. Dlatego przysypałam je trawą.
I dopiero kiedy wsiadłam do autobusu, zrozumiałam, że nie mogę Cię tam zostawić. W tym koszu. Pod trawą. To prawie tak, jakbym zakopała Cię żywcem.
Wróciłam więc, wyjęłam plakaty i zawiesiłam z powrotem. Gdybym była naszą mamą, to uderzyłabym się dwa razy mocniej. Przecież uśmiechałeś się często. Właśnie tak, jak na tym zdjęciu. Ty wcale nie byłeś smutny.
Ty nie.
Miałeś przecież wszystko.
Potem poszłam do lasu koło naszego domu. Położyłam się na powalonym pniu, skrzyżowałam ręce na piersi i modliłam się, żeby Słońce wybuchło. Ale nic takiego się nie stało, po prostu zaszło i zrobiło się strasznie ciemno.
Wiesz, że od kiedy Cię nie ma, bardzo boję się nocy? Zawsze mam zapaloną lampkę, a po zmroku noszę ze sobą kieszonkową latarkę. Tym razem jednak jej nie zapaliłam. Chciałam zaprzyjaźnić się z nocą, tylko nie wiedziałam jak. Wymyśliłam dla niej piosenkę. I przysięgam, że w końcu noc mi odpowiedziała.
„Zatańcz”.
Właśnie to słowo pojawiło się w mojej głowie.
Trzeba wielkiej odwagi, żeby zrobić pierwszy krok w ciemności. A przecież oboje wiemy, że jestem odważna.
Dlatego zrobiłam pierwszy krok, a potem kolejne. Czasami się cofałam, innym razem chodziłam na boki. Obijałam się o szorstką korę drzew. Skakałam, tupałam. Suche igły sosen i patyczki uginały się pod stopami i trzeszczały jak najlepsza melodia. Wyobrażałam sobie, że mnie słyszysz i odnajdujesz. Łapiesz za ręce i razem wirujemy po lesie, strasząc wszystkie zwierzęta. Upadamy, wstajemy. Upadamy, wstajemy!
I tak milion razy!
Nie wiem, ile czasu minęło, ale gdy znaleźli mnie rodzice, wciąż było ciemno.
– Dziecko, dziecko… – szeptał tata, a światło z latarki prześlizgiwało się po powyrywanym mchu, który odsłaniał ziemię. Zupełnie jakby ktoś ciągnął tędy ciało. Najniższe gałęzie drzew zwisały jak połamane kikuty potwora, ogołocone z liści.
– Bałam się, że nie żyjesz! Przepraszam, że wtedy… – zawodziła mama i przytulała mnie tak mocno, że czułam szybkie bicie jej serca.
Gdy światło dosięgło moich dłoni, zobaczyłam, że są sine i podrapane. Spod brudnych paznokci sączyła się krew.
I wtedy powiedziałam im prawdę: umrę dopiero wtedy, kiedy Cię odnajdę.
Kocham Cię, Julia
Julia siedziała w sypialni, która dawniej należała do rodziców, i wsłuchiwała się w oddech matki. Cichy i spokojny, świadczący o tym, że tabletki na sen pomogły. Nie wiedziała, która jest godzina, jednak po kolorze światła sączącego się zza uchylonych żaluzji wnioskowała, że może dochodzić dwudziesta. Na drewnianej podłodze zachodzące Słońce przybrało odcień dojrzałej pomarańczy. W jednym miejscu, tam, gdzie na szybie wisiał anioł z witrażu, światło rozszczepiało się na kilka kolorów. Niebieskie, czerwone i różowe pasy rysowały w powietrzu drogę.
O tym, że odnaleźli Damiana, Julia dowiedziała się wczoraj. Na początku chciała do niego pojechać, wrzuciła do plecaka ciuchy i szczoteczkę do zębów, ale później uznała, że być może lepiej będzie, gdy przywita go tutaj. Z dala od innych ludzi, w spokoju.
– Pani brat czuje się dobrze – zapewnił ją policjant, z którym rozmawiała przez telefon.
Powiedział, że pomoc w przewiezieniu Damiana zaoferowała Elżbieta Wojnicz, funkcjonariuszka z Olsztyna, która lata temu pracowała nad jego zaginięciem.
– Czy mam przekazać, że pani się zgadza?
– Tak. Moja mama jest chora i wolałabym nie zostawiać jej samej – wyjaśniła Julia. Pamiętała Elżbietę i jej ufała.
Teraz nasłuchiwała odgłosów za oknem, a na każdy warkot silnika zastygała w oczekiwaniu i nerwowo zaciskała palce na zdjęciu rodzinnym w drewnianej ramie. Przypadkowy turysta uwiecznił tę chwilę podczas ich rodzinnych wakacji nad morzem. Braciszek siedział na kocyku i trzymał w ręku resoraka, patrzył na Julię, która zakopała nogi w piasku. Rodzice znajdowali się na drugim planie. Ojciec z gazetą pod pachą, mama w kapeluszu, który zasłaniał jej pół twarzy. Nikt się nie uśmiechał, jednak wszyscy zdawali się szczęśliwi i odprężeni.
Może dlatego zdjęcie oprawiono? Choć nie było ostatnim, które zrobiono im wspólnie. Damian miał na nim najwyżej dwa latka. Julia przejechała opuszką palca po jego twarzy. Uświadomiła sobie, że jej noga nerwowo podryguje.
– Za chwilę cię zobaczę – wyszeptała i próbowała uspokoić oddech.
Brat zaginął, gdy miał trzy lata. Prawie cztery. Dzień po jedenastych urodzinach siostry. Tym samym sprawił, że każdy dwudziesty ósmy lipca jej życia był naznaczony szczególnym cierpieniem. Słodki tort posolony łzami – mniej więcej tak to wyglądało przez wiele długich lat.
– Udało nam się – powiedziała Julia i przysiadła na brzegu łóżka rehabilitacyjnego, na którym leżała mama. Delikatnym gestem odgarnęła włosy, które opadły jej na czoło. – Obiecuję, że mu o tobie opowiem. O tym, jaka byłaś i że dopóki mogłaś, robiłaś wszystko, żeby go odnaleźć. O twojej odwadze i sile. Wiem, że chociaż nas nie pamiętasz, to jesteśmy w tobie. A ty w nas. I to się nigdy nie zmieni.
Jeszcze raz spojrzała na ramkę ze zdjęciem i z żalem pomyślała, jak niewiele zostało z dawnej mamy. Kobieta, która tu spała, zupełnie nie przypominała tej ze zdjęcia. Jej twarz się zapadła, a pełne usta zmieniły się w wąską kreseczkę, spod której wystawały korony zębów. Przez ostatnie miesiące nie była już sobą, a dziś rano po raz kolejny pokazała, jak głęboko pogrążyła się w chorobie.
Julia uniosła kołdrę, żeby sprawdzić zapięcie pasów unieruchamiających. Oplatały ciało matki w poprzek brzucha, między nogami i krzyżowały się na klatce piersiowej. Tylko ręce pozostały wolne, choć można je było również przypiąć, gdyby zaszła taka potrzeba.
Odłożyła ramkę na komodę i poszła jeszcze raz sprawdzić, czy wszystko jest gotowe na przyjazd brata. Przygotowywała się do tego. I nie chodziło tylko o to, że w całym domu pachniało płynem do mycia podłóg i proszkiem do prania, posprzątała właściwie dopiero dziś rano. Przez ostatnich jedenaście lat codziennie wyobrażała sobie ten dzień. Odtwarzała go minuta po minucie i wydawało jej się, że wszystko ma pod kontrolą.
Nie przewidziała jednak, że najsłabszym elementem planu będzie ona sama. Czuła się jak jedenastoletnia dziewczynka, której nagle wyrwano z życia Damianka. Wróciła do niej noc, w której zaginął. Nawet nie było jej wtedy w domu. Leżała w szpitalu, a gdy wróciła, nic nie było takie jak przedtem.
Zamykając okno w dawnym pokoju brata, po raz kolejny usłyszała warkot samochodu. Tym razem jednak silnik zgasł i trzasnęły drzwi. A potem zadźwięczał metalowy dzwoneczek, który zawiesiła kilkanaście lat temu na furtce.
Zanim wyszła przed dom, spojrzała jeszcze w lustro i spróbowała nadać swojej twarzy łagodny wyraz. Zwykle bez trudu umiała go udawać, tylko dziś zupełnie jej to nie wychodziło.
Otworzyła drzwi i zobaczyła przy furtce znajomą policjantkę.
– Dobry wieczór – powiedziała kobieta z gładko zaczesanymi jasnymi włosami. Miała idealnie symetryczną twarz. Nawet zmarszczki pod lewym okiem były odwzorowane z drugiej strony. – Elżbieta Wojnicz z Komendy Wojewódzkiej w Olsztynie. Nie wiem, czy pani mnie pamięta?
– Oczywiście, że pamiętam. Prowadziła pani sprawę zaginięcia mojego brata. No i… – Julia wskazała przed siebie. – Mieszka pani niedaleko, na samym początku osiedla.
W tym czasie na posesję wszedł mężczyzna, uśmiechnął się przepraszająco i przejechał dłonią po ciemnej brodzie, którą tu i ówdzie znaczyły niteczki siwizny. Jeśli twarz policjantki stanowiła przykład idealnej symetrii, to u niego symetria była pod każdym względem załamana. Tak jakby był mozaiką złożoną z kilku różnych ludzi. I co zaskakujące, ten brak harmonii sprawiał, że nie można było oderwać od niego oczu.
– Inspektor Borys Sztern – przedstawił się.
Julia zrobiła kilka kroków, szukając trzeciej sylwetki.
– Pani brat siedzi jeszcze w samochodzie – wyjaśniła policjantka. – Zanim tu przyjdzie, chcielibyśmy chwilę porozmawiać. – Zerknęła na Szterna. – Nie wiem, ile pani usłyszała przez telefon.
– Wiem, że znaleźliście go na poboczu jakiejś drogi, może policjant, który dzwonił, mówił coś więcej. Ja… – Skierowała wzrok na swoje stopy. Dopiero teraz dotarło do niej, że wyszła z domu w starych butach taty.
– Pani brat został znaleziony na siedzeniu pasażera. W zasadzie tylko na podstawie jego zeznań wiemy, że pojazd prowadziła kobieta. Niestety nie wiemy, gdzie ona jest. – Elżbieta Wojnicz zrobiła krok w jej stronę. Sprawiała wrażenie, jakby sytuacja ją przerastała. Mówiła to, co należy, ale nie tak, jak należy. Była zbyt przejęta, jakby miała do przekazania jakieś straszne wieści. – Pani brat jest niewidomy. Nie powiedział, jak to się stało. Nie pamięta zaginięcia. On…
– Nie pamięta nas – weszła jej w słowo Julia.
– Nie pamięta – przyznała policjantka. – Znaleziono go na poboczu drogi niedaleko Tucholi i stamtąd przewieziono do szpitala. Według niego pojazd prowadziła przybrana siostra. Twierdzi, że dopiero niedawno dowiedział się, kim jest. Nie chcę pani zamęczać, przyjadę jutro, bo zapewne wznowimy sprawę zaginięcia, ale muszę wiedzieć, czy ktoś się z panią kontaktował?
– Nie. – Julia wzięła głęboki wdech. Miała przygotowaną listę pytań, które powinna zadać, ale wszytko nagle uleciało, rozmyło się w gorącym sierpniowym powietrzu. Czuła ciepło na karku, krople potu nad górną wargą i serce, które biło tak głośno, że na pewno policjanci je słyszeli. – Przepraszam, dajcie mi chwilę. – Cofnęła się do domu, weszła do korytarza i specjalnie nie zapaliła światła. Oparła się o ścianę, chłonąc jej chłód rozgrzanym ciałem.
„Uspokój się” – upomniała się w myślach. Jeśli ma przywitać brata, to przecież nie w takim stanie.
Przez niedomknięte drzwi usłyszała rozmowę policjantów.
– Mieszka sama? – zapytał Sztern.
– Z matką, ale ona jest chora.
– A ojciec?
– Zostawił rodzinę kilka lat temu. Twierdzi, że go powiadomiła.
Wymianę zdań przerwał dźwięk telefonu. Julia zerknęła przez szparę w drzwiach i zobaczyła jak policjant, wychodząc przez furtkę, mija chłopaka.
– Przepraszam – powiedział Damian – jestem bardzo zmęczony i chciałbym skorzystać z toalety.
Gładkie ciemne włosy opadały mu na czoło, a błękitne oczy utkwione były w jednym punkcie. Był wysoki i szczupły, ubrania praktycznie na nim wisiały. Ale miał w sobie coś takiego, że wydawał się najpiękniejszą istotą na ziemi.
– Nie będziesz z tym sam. – Policjantka mówiła powoli i wyraźnie, jakby zwracała się do małego dziecka, i uważnie obserwowała Damiana. – Pamiętasz tamtą psycholog, która przyszła do ciebie w szpitalu? Jutro cię odwiedzi. Będziesz miał nasze wsparcie. Twoja siostra również. Dam jej swoją wizytówkę i będziecie mogli do mnie zadzwonić o każdej porze. Mieszkam niedaleko… Zawsze możecie liczyć…
Słowa wypowiadane przez Elżbietę gdzieś się rozmyły i Julia po prostu przestała je słyszeć. Widziała przed sobą trzylatka, który wciska jej się do łóżka i całuje w policzki. Widziała chłopca, który bierze kąpiel w wannie pełnej piany, a potem formuje z niej brodę. Maniaka resoraków. Wielbiciela kreskówek o Złomku. Dzieciaka, dla którego była superbohaterką.
„Julia, pobawisz się ze mną?”
„Ej, ja się schowam, a ty będziesz mnie szukać!”
„Co tak długo, Julia? Gdzie byłaś tak długo?”
Czuła, że coś się w niej rozpuszcza. I że to coś jest jak lód zamknięty w gorącej dłoni – powoli robi się mniejsze i mniejsze, a gdy maleje, to boli i piecze. Parzy, choć jest zimne.
Podbiegła do niego i po prostu go przytuliła. Pomyślała, że kiedy zniknął, to nie sięgał jej nawet do ramienia. A teraz jest odwrotnie.
– Jesteś – wyszeptała. Jej głośny, szybki oddech porwał krótkie słowo na sylaby.
Damian kilka razy otworzył usta, a potem je zamknął. Uderzyło ją, że tak samo robiła mama, gdy ogarniały ją chwile wzruszenia. Przyszło jej do głowy, że on się boi. Przez większość swojego życia nie wiedział o jej istnieniu.
– Wszystko będzie dobrze – zapewniła. – Zobaczysz, że wszystko się ułoży.
Poczuła jego ręce na swoich ramionach, przesuwał je wyżej i wyżej. Zrozumiała, że chciałby ją zobaczyć, więc pomogła mu odszukać swoją twarz. Dotykał jej nieśmiało, zatrzymując palce na policzkach, skroniach i skrzydełkach nosa.
Dobiegły do niej pojedyncze słowa policjantki. Znowu coś o wsparciu i pomocy. Czuła, że kobieta wsuwa jej w dłoń kartkę.
To nie miało znaczenia. Liczył się tylko Damian i to, co się wydarzy, gdy wejdą do domu.
Borys Sztern podwiózł Elżbietę pod jej dom i zaparkował na poboczu. Budynek i podwórze zrobiły na nim wrażenie i pomyślał, że utrzymanie ogrodu musi pochłaniać wiele czasu. Dom przypominał dworek szlachecki. Drzwi wejściowe okalały białe rzeźbione kolumny i wielkie donice z kwiatami. Każde okno zdobiły drewniane okiennice.
– Ładnie tu u ciebie – zauważył.
– Dziękuję – odpowiedziała policjantka, bawiąc się obrączką, którą obracała wokół palca.
Sztern zauważył, że robi tak wtedy, gdy nad czymś rozmyśla. Kilkanaście lat temu pracowała nad sprawą zaginięcia tego chłopaka i wcześniej wyznała, że w pewnym momencie ją to przerosło. Pewnie dlatego, że sama ma syna.
– Nie wiem, czy dobrze robimy, zostawiając ich samych. Nie widzieli się jedenaście lat. Dziewczyna opiekuje się chorą matką, cały dom jest na jej głowie. Myślisz, że da sobie radę z bratem, który jest niewidomy? – zapytała.
– Nic więcej nie zrobimy. – Sztern zerknął w lusterko. Naprawdę chciał uwierzyć w to, co mówi. – Muszą się dogadać, zrobiliśmy swoją robotę.
– Mylisz się. Chłopak właściwie znalazł się sam, my nie zrobiliśmy nic. I zupełnie nic o nim nie wiemy.
– On naprawdę nie pamięta, gdzie mieszkał przez te wszystkie lata?
– Nie mam pojęcia. Leżał w szpitalu w Tucholi, rozmawiał z policją, ale nie wiem dokładnie, jakie informacje o sobie podał. Mają do nas dzwonić jutro. Myślałam, że coś z niego wyciągniemy w samochodzie, ale przez całą drogę ze szpitala do domu Damian powiedział może pięć zdań. Zupełnie nie znamy jego przeszłości. Wiesz, jak to wygląda. Czas leci, a on musi gdzieś mieszkać. Przecież nie umieścimy go w placówce zastępczej, skoro ma rodzinę. Trzeba to będzie wyjaśnić, a równolegle oni będą musieli nauczyć się razem żyć. Tak to działa. Oczywiście, skoro chłopak się znalazł, to prokurator pewnie na nowo otworzy sprawę. Być może uda się wszystko wyjaśnić. Ale ile to potrwa miesięcy? Ile lat? – Westchnęła.
– Julia wydaje się ogarnięta, może trochę… poturbowana – odezwał się Borys.
– Błagam.
– Nie chodzi mi o to, że ma fryzurę, jakby była bohaterką Cyberpunka. Ten wygolony bok głowy to zdecydowanie mój klimat. Ani o to, że jest cała wytatuowana. Nie wiem, po prostu jest w niej coś takiego… – Borys zamilkł, ponieważ musiałby dodać: „Jest w niej coś takiego, co mam też ja. Coś, co sprawia, że nigdzie do końca nie pasujesz”.
– Jej tatuaże przedstawiały głównie gwiazdozbiory i jeszcze jakieś zwierzę. – Elżbieta przymknęła powieki.
– Sokoła. Choć to wyglądało raczej jak kobieta, a nie ptak – powiedział Borys.
– Przecież cały czas stałeś dosyć daleko, rozmawiałeś przez telefon, wyszedłeś z posesji. Jak to możliwe, że…
– Wyszedłem, ale stanąłem z boku, gdzie miałem na nich świetny widok. Rozmawiałem tylko przez chwilę. – Sztern wyciągnął z kieszeni komórkę. – Potem już tylko patrzyłem. I zrobiłem kilka zdjęć, żeby przybliżyć i sprawdzić, co dokładnie przedstawiają dziary. Nie patrz tak na mnie, podobały mi się.
– Pokaż. – Elżbieta wzięła od niego telefon. Borys patrzył, jak przesuwa palcem po ekranie. – Faktycznie, ładne ma te rysunki – skomentowała, przyglądając się czarnej kuli otoczonej ognistym pierścieniem.
– To czarna dziura.
– Interesujesz się kosmosem?
Zerknął na nią i zastanowił się, co powiedzieć. Pracowali razem od dwóch tygodni i siłą rzeczy ogarniali razem wiele spraw. Borys ograniczał jednak kontakty do zawodowych i miał wrażenie, że jej też to odpowiada.
Na początku wydawało mu się, że nie mogli ich dobrać gorzej, ale coraz częściej dochodził do wniosku, że nie mógł trafić lepiej. Lubił Elżbietę. Szanował. Uważał, że jest atrakcyjna i mądra. I prawie nigdy nie zadawała mu pytań o życie prywatne.
– Mój dziadek pracował w obserwatorium na Żołnierskiej – powiedział w końcu.
– To dlatego przeprowadziłeś się do Olsztyna?
– Może tak – przyznał. – Poza tym macie tu ładne jeziora.
– Daj spokój, w Gdańsku miałeś morze.
– Nawet ono może się znudzić.
– Wszystko może się znudzić, masz rację. – Zapatrzyła się gdzieś przed siebie i po chwili otworzyła drzwi, wpuszczając do środka gorące powietrze. – Dobra, uciekam, to był długi dzień. Jutro się widzimy.
– Na razie – pożegnał się i odprowadził ją wzrokiem za furtkę.
Pomyślał, że pasuje do tego domu i wygląda trochę jak amerykańska gwiazda filmowa. Niewiele o niej wiedział, ale raz wyznała, że nie może się doczekać emerytury, bo planuje sprzedać „ten cały bajzel” i jeździć po Europie.
– Kamperem? – zapytał wtedy.
– Kamperem – przyznała poważnie.
Tak naprawdę Borys doskonale ją rozumiał. Wiedział, że są na świecie rośliny, które do życia nie potrzebują korzeni. Mogą rosnąć wszędzie, byleby miały dostęp do światła i wody. Ostatnio policzył, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat przenosił się dwanaście razy, choć kilka przeprowadzek obejmowało zmiany w obrębie jednego miasta.
I tylko raz wydawało mu się, że potrafi zostać gdzieś na dłużej.
Sięgnął po red bulla, którego zgrzewkę zawsze woził na tylnym siedzeniu, i wtedy zauważył plecak, który musiał należeć do Damiana Chodeckiego. Wziął go do ręki i przełożył w palcach breloczki zakończone małymi piłkami. Obijały się o siebie, wydając cichy brzdęk.
„Lekki” – pomyślał. Jakby wewnątrz nic nie było. Korciło go, by zajrzeć do środka, i przez chwilę walczył z nawykiem grzebania w cudzym życiu. W końcu odłożył plecak na siedzenie obok i ruszył.
Po raz pierwszy był na osiedlu Likusy. Większość budynków prezentowała styl lat dziewięćdziesiątych – były to zadbane prostokątne klocki, w których mieszkali ludzie zbliżający się do emerytury. Dom Chodeckich stanowił modelowy przykład takiej architektury, ale jego stan pozostawiał wiele do życzenia. Elewacja wymagała remontu, w tym nowej warstwy farby, a drewniane okna przydałoby się wymienić na plastikowe. Za to ogród wyglądał naprawdę imponująco. Rośliny pozostawione same sobie obrastały ogrodzenie i zakamarki działki, tworząc przedziwną symbiozę z tym, co zbudował człowiek. Nic w tej przestrzeni z niczym nie konkurowało, tylko zdawało się przenikać i spotykać pośrodku. Dodatkowo, podwórze graniczyło z jeziorem i widok zwalał z nóg. Po tafli wody skakały promienie słońca, które już prawie w całości schowało się za lasem.
Jednak nawet tutaj Borys dostrzegał to, co dla większości ludzi pozostawało niewidoczne. Gdy z plecakiem w ręku zbliżał się do drzwi, myślał już tylko o wysuszonych, martwych roślinach ginących w dzikiej trawie. Czarnych mrówkach na pniu wiśni i przejrzałych owocach, które marszczyły się od słońca, odsłaniając pestki w kolorze ludzkich kości.
Pod powierzchnią każdego życia kryła się śmierć, a piękne było sumą brzydkiego. Zawsze.
Sztern zadzwonił do drzwi. Był pewien, że nikt nie otworzy, ale po chwili na progu pojawił się Damian.
– Cześć, zostawiłeś plecak u mnie w aucie. – Podał go chłopakowi i czujnie zajrzał do wnętrza domu, ale zauważył tylko kawałek korytarza. Wydawało mu się, że słyszy kobiecy głos.
– Dziękuję. Julia teraz z kimś rozmawia. Coś przekazać? – Damian otworzył torbę i wyjął z niej starego resoraka z zardzewiałymi kółkami i odrapanym bokiem.
– Nie, spotkamy się jutro, dobranoc. – Borys przez chwilę przyglądał się, jak nastolatek przesuwa palcem po podwoziu starej zabawki. W końcu pożegnał się i wrócił do samochodu.
Wypił zaległego red bulla, który zdążył się nagrzać i smakował jak herbata wymieszana z watą cukrową. Puszkę ledwo upchnął do schowka w drzwiach. Prawda była taka, że zapuścił auto i co jakiś czas pojawiała się w jego głowie myśl, by je zmienić.
Zanim ruszył, spojrzał w lusterko. Piach z pobocza wypełniał szczeliny popękanej ulicy, a z tyłu majaczyła postać wysokiego, chudego mężczyzny, który, jak Szternowi się wydawało, przystanął przed domem Chodeckich. To trwało sekundę, może dwie, jednak Borys wychwycił w jego posturze wahanie, jakby tamten się zastanawiał, czy skręcić w stronę furtki.
Uchylił okno i czekał, aż przechodzień znajdzie się na jego wysokości. Dopiero teraz zauważył, że mężczyzna jest o wiele młodszy, niż przypuszczał, a w uszach ma słuchawki bezprzewodowe. Borys przyglądał się, jak chłopak się oddala i w końcu skręca w jedną z uliczek osiedla.
Później poboczem przeszła młoda kobieta. Policjant złowił jej wzrok i skinął głową w niemym „dzień dobry”, na co odpowiedziała wymuszonym uśmiechem. Poszła dalej dokładnie tą drogą, na której jedenaście lat temu ostatni raz widziano Damiana Chodeckiego.
Policjant ustawił Google Maps i przez chwilę wybierał drogę do mieszkania. Inną niż poprzedniego dnia, żeby lepiej poznać miasto. Dochodziła dwudziesta pierwsza, a on obiecał sobie, że w końcu rozpakuje kilka kartonów, które dwa dni temu przysłała Ada. Ułożył je w kącie w mieszkaniu i traktował jak odpad radioaktywny.
– Czołem, dziadku – powiedział, gdy przejeżdżał obok zabytkowej wieży ciśnień przy ulicy Żołnierskiej, gdzie znajdowało się obserwatorium astronomiczne.
Zacisnął dłonie na kierownicy tak mocno, że zabolały. Minęło tyle lat, a on wciąż pamiętał smak kanapek z mielonką, które jedli w małej dyżurce, czytając kwartalnik o meteorytach. Tak naprawdę okolica obserwatorium była jedynym miejscem, które Sztern kojarzył z okresu spędzonego w Olsztynie.
Dziadkowie mieszkali na ulicy Grotha, którą Borys odwiedził już pierwszego dnia po przeprowadzce do Olsztyna. Stwierdził, że nic się nie zmieniło. On urósł, dziadkowie zmarli, a blok pozostał tak samo szary i odrapany. Za to park Kusocińskiego, gdzie spacerowali każdego wieczoru, wydawał się jeszcze bardziej popularny niż kiedyś.
Po dwudziestu minutach dotarł do centrum i zaparkował. Garaż był oddalony od mieszkania o kilkaset metrów, ale przynajmniej miał solidne drzwi antywłamaniowe i był czysty. Sztern nie miał pojęcia, co mu odbiło, że wynajął kawalerkę przy starówce, na ulicy Staszica. Do tej pory unikał śródmieścia i zazwyczaj szukał mieszkania na obrzeżach. W Olsztynie jednak zrobił inaczej. Wpakował się w sam środek miasta i codziennie rano kupował śniadanie w innej kafejce.
Ten rynek miał w sobie coś kameralnego. Można go było obejść w kilkanaście minut. Pośrodku stał gotycki ratusz staromiejski, w którym obecnie mieściła się biblioteka wojewódzka. Borysa trochę śmieszyło, że kilka metrów od świątyni czytelnictwa biły po oczach neony salonu gier, w którym dzieciaki mogły strzelać z armatki wodnej do zombiaków. Uważał, że to na wskroś polskie. Zupełnie jak bigos. I dlatego zapisał się do biblioteki i zagrał na kilku automatach. Tak dla równowagi.
Bywały chwile, gdy siadał na ławce przy fontannie i zastanawiał się, czy kiedykolwiek spojrzy na to miasto inaczej niż turysta. Czy poczuje, że jest w jakiś sposób „jego”. A może pozna tylko ten kawałek śródmieścia – rynek, targ rybny, zamek i trasę spacerową nad Łyną, a potem zmieni je na inny rynek, inny zamek. Inny spacer.
Tego nie wiedział. Wiedział natomiast, że w jego mieszkaniu przy ulicy Staszica tyle samo rzeczy go denerwuje, co urzeka. Kawalerka znajdowała się w wąskiej kamienicy upchniętej między podobnymi budynkami. I choć miała najwyżej dwadzieścia metrów kwadratowych, jej wystrój rekompensował brakującą przestrzeń. Meble z Ikei dopełniały skrzynie wojskowe, które połączono tak, by tworzyły komodę pod telewizor, stolik i ławę. Podobno kiedyś przewożono w nich pociski z Bułgarii.
Borys wziął prysznic, a potem zmusił się, żeby stanąć przed lustrem. Kiedyś terapeutka dała mu radę, by spróbował codziennie powiedzieć sobie coś miłego. Nie miał pojęcia, dlaczego nie zastosował się do innych, o wiele mądrzejszych zaleceń, a to jedno praktykował każdego wieczoru.
– Nie jesteś przystojny, ale masz całkiem fajną klatę – powiedział i uśmiechnął się szeroko. – Zęby też masz ładne – wycedził.
Jego ulubionym miejscem w mieszkaniu był niski, szeroki parapet wyłożony poduszkami, których poszewki wyglądały jak żywcem wyjęte z bajki o Aladynie.
Uchylił okno i odszukał na niebie Księżyc, a potem Mały Wóz i Wielki Wóz. Pierwsze konstelacje, które nauczył się rozpoznawać. Cofnął się we wspomnieniach do lat, gdy był dzieckiem, a dziadek pokazywał mu niebo. Borys nie potrafił zaakceptować, że coś jest nieskończone. Umysł tego nie obejmował.
– To wszystko są słońca? – pytał, wskazując na gwiazdy.
– W większości – odpowiadał dziadek.
– I wokół nich krążą planety?
– Nie zawsze, ale często.
– I tam może ktoś żyć?
– Może.
– Nikt tego nie sprawdził?
– I nie sprawdzi. Gdybyśmy wszystko wiedzieli, życie byłoby strasznie nudne. Nie sądzisz?
Zarówno wtedy, jak i teraz zgadzał się z dziadkiem. Wiedza to dar, ale i przekleństwo i Sztern doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Rozmasował skronie, a potem jeszcze raz zaczął oglądać na telefonie zdjęcia Julii. Ile dziewczyna mogła mieć lat? Elżbieta wspomniała, że jest o siedem lat starsza od brata. Skoro chłopak skończył piętnaście, ona miała dwadzieścia dwa.
Nie wyglądała na tyle. Jej rysy twarzy zdawały się delikatne i niemal dziecięce. Naprawdę zrobiły na nim wrażenie jej tatuaże. Sam miał kilka, ale już mu się znudziły i wyblakły. Dawno nie widział tak ładnych, jak to powiedziała Elżbieta, „rysunków”. Interesował go zwłaszcza ten z sokołem-kobietą, której sylwetkę widział tylko w połowie, ponieważ reszta tatuażu znikała pod koszulką dziewczyny.
W końcu spojrzał na pudła. Wiedział, że robi wszystko, by do nich nie podejść. Na etykiecie nadania widniało pismo Ady, z dużymi kropkami i zawijasami. Nie chciał tego, ale wyobrażał sobie jej miękkie ciało, które było okrągłe dokładnie tam, gdzie powinno. Oczyma wyobraźni widział, jak ona bierze do ręki długopis w jakieś wesołe zwierzaki, w ustach trzyma taśmę, której kawałki odrywa zębami, i pyta: „No co tak patrzysz? Pomóż mi, chłopczyku!”.
To głupie, ale wkurzał się o tego „chłopczyka”, dopóki nie okazało się, że naprawdę nim jest. Przejechał dłonią po etykietach, a potem zdarł je i zaniósł do kosza. „Na dziś wystarczy” – pomyślał.
Stanął na środku pokoju i przyjął pozycję bokserską. Kiedyś Borys wyprowadzał ciosy wyłącznie rękoma, ale od kiedy zamienił boks na MMA, do walki z cieniem dołączyły kolana i nogi.
Spojrzał w oczy swojego wyobrażonego przeciwnika. Gościa, który zawsze za nim podążał i wszystko o nim wiedział.
Nie miał pojęcia, jak długo krążył po pokoju. Ile właściwie czasu minęło? Skończył, kiedy poczuł, że rozładował napięcie, które od rana kumulowało się w mięśniach. Wiedział, że pochodziło z głowy. Z myśli. Ze wspomnień.
Na kolację zjadł kanapkę, którą kupił wczoraj w kawiarni, i położył się na kanapie. Sięgnął do stolika nocnego po meteoryt wielkości pestki od śliwki. Przez chwilę pocierał nierówną, metaliczną powierzchnię palcem. Odłamek pochodził spod Poznania, z Rezerwatu Przyrody Meteoryt Morasko, gdzie spadł pięć tysięcy lat temu. Borys dostał go od dziadka. Czasami miał wrażenie, że ten meteoryt to w istocie kawałek jego kręgosłupa. Coś, co zostało wyjęte z wnętrza ciała.
Czuł, że jedyne, na co starczy mu dziś siły, to leżenie w łóżku i gapienie się tępo w telewizor. Ze snem łączyła go dziwna relacja – okresy bezsenności przeplatały się z dniami, w których był tak zmęczony, że wystarczała sekunda, by odpłynął.
Odwrócił się w stronę okna, żeby spojrzeć na wielką lipę, której zielone liście kołysały się miękko i zawsze wprawiały go w przyjemne otępienie. Drzewo niemal zasłaniało gotycką katedrę olsztyńską. Właścicielka powiedziała mu, że znajduje się w niej grobowiec biskupów warmińskich. Borysowi nie przeszkadzało, że wokół zawsze kręciło się sporo mieszkańców i turystów, za to w każdą niedzielę miał ochotę wspiąć się na sam szczyt katedry i wyrwać serca trzem dzwonom, które budziły go zbyt wcześnie.
Ale nie dziś. Tym razem około czwartej obudził go telefon, który wibrując, zsuwał się na krawędź stolika nocnego i w końcu spadł. Dzwoniła Elżbieta.
– Ktoś zabił Julię i jej matkę. Słyszysz? Obie nie żyją. Myślałam, że… Jezu… Halo? Jesteś tam?
Borys potrzebował kilku sekund, żeby przyswoić wiadomość.
– Ktoś zabił – powtórzył tępo. – A gdzie jest chłopak?
– Nigdzie go nie ma. Zadzwoniłam do dyżurnego. Czekam na ciebie przed ich domem.
29 lipca 2015 roku
Drogi braciszku!
Nie ma Cię od siedmiuset trzydziestu dni. To już drugi kalendarz, w którym skreślam dni, i piąty różowy pisak. Poprzednie się wypisały, ale wciąż trzymam je w szufladzie.
Jak wiesz, wczoraj skończyłam trzynaście lat. Mama kupiła mi czarne martensy, o których marzyłam od zeszłej zimy, a tata, poza kolejnymi książkami naukowymi, podarował mi gwiazdę. Na środku ogrodu ustawiliśmy teleskop. „Jest taka legenda, że każdy z nas ma gdzieś swoje słońce, które zgaśnie razem z nim. Wybierz jedno, będzie twoje” – powiedział. Już trochę wiem o gwiazdozbiorach, ale chciałam zdać się na los. Poprzesuwałam trochę teleskop w prawo i w lewo, a potem spojrzałam w niebo i przysięgam, przysięgam na miłość do Ciebie, że naprzeciw mnie znajdowała się najjaśniejsza gwiazda Wielkiego Wozu – Mizar.
Pomyślałam wtedy, że tata miał rację. Jeśli miałabym mieć słońce, to tylko takie. Mizar to przecież gwiazda podwójna. Ma swojego towarzysza, zrodzonego z tego samego gazu i pyłu. Trwają w wiecznym kosmicznym uścisku. Na dodatek blisko Mizara znajduje się kolejna gwiazda – Alkor. Powiedziałam tacie, że ona na pewno należy do niego albo do mamy.
Tak było wczoraj. A dziś skoro świt pojechaliśmy do zoo do Gdańska. Byłeś tam ze mną, kiedy miałeś dwa latka. Wypożyczyliśmy drewniany wózek, żeby nie bolały Cię nogi. Jeździliśmy nim raz Ty, raz ja.
Tata musiał jechać coś załatwić, więc zostałam sama z mamą. Najdłużej przyglądałyśmy się słonicom. Pamiętałam, że miały na imię Katka i Wiki, ale dopiero dziś się dowiedziałam, że obie pracowały w cyrku, i dlatego Wiki wciąż się kołysze i wygląda, jakby tańczyła. Jeden pan powiedział, że ona się uśmiecha, ale przecież ja wiem i Ty też, że można się uśmiechać, a w środku być bardzo smutnym. Wiki była więziona w ciemnym kontenerze i ja myślę, że ona wciąż go wspomina.
Potem, gdy tata do nas dołączył, poszliśmy nad morze i zjadłam gofra ze wszystkimi dodatkami. Fale umyły mi ręce i wyrzuciły na brzeg meduzy. Bałam się, że wyschną i umrą, więc wrzucałam je z powrotem do wody. Nie miałam ze sobą łopatki, dlatego nabierałam na ręce spory zapas piasku. Czy tam, gdzie jesteś, jest morze i meduzy? W środku każdej z nich są takie jakby czerwone chmurki i niteczki. Tata wytłumaczył mi, że meduzy nie mają mózgu, krwi ani serca. Czy to nie jest dziwne? Żyć bez serca?
Chciałabym, żebyś wiedział, że znalazłam kilka muszelek i zaniosłam je do naszego dawnego pokoju. Ułożyłam na półce razem z innymi prezentami, które zrobiłam, kupiłam albo znalazłam przez ostatnie dwa lata.
Wieczorem powiedziałam tacie, że chciałabym jakoś wyleczyć słonicę Wiki, ale według niego to niemożliwe. „Składamy się ze wspomnień” – powiedział smutno.
Przez to wszystko zaczęłam myśleć o tym, z czego składasz się Ty.
Kocham Cię, Julia
Julia odłożyła zielony długopis, którym napisała list, i pomyślała, że gdyby była słonicą Wiki, to przestałaby jeść, żeby ze sobą skończyć. Nie chciałaby takiego życia. Uwięziona w koszmarnych wspomnieniach, które wykrzywiają rzeczywistość.
Odsunęła krzesło i wzdrygnęła się na dźwięk zgrzytu, jaki wydało. W domu panowała tak głęboka cisza, że każdy, nawet najmniejszy szmer wybrzmiewał zbyt głośno. Wsunęła list do koperty i schowała do pudełka po martensach, które dostała na urodziny. Już wcześniej ułożyła na dnie list z poprzedniego roku. Zastanawiała się, ile jeszcze ich napisze, zanim jej brat wróci.
Z zamyślenia wyrwało ją skrzypienie desek. Znała ten dźwięk, zawsze wywoływał u niej podobne odczucia. Dziwny lęk, który musiała w sobie zwalczyć.
– Tato? – zawołała. Nikt się nie odezwał, jednak dźwięk nie ustawał. Wyszła z pokoju i skierowała się w stronę schodów.
Zauważyła go na górze. Pokonywał stopnie przygarbiony, powolny. Zupełnie nie przypominał siebie, tylko jakiś ciemny kształt.
– Tato?
– Tak, kochanie? – Jego twarz wciąż pozostawała ukryta w cieniu, dlatego Julia zapaliła światło na klatce schodowej. Ojciec przez chwilę mrużył oczy. Głębokie bruzdy wokół ust wyglądały jak nacięcia nożem. Wiedziała, że jest zmęczony.
– Nic, po prostu deski skrzypiały i ja… Sama nie wiem.
– Są stare, więc hałasują.
– Gdzie jest mama? Wydawało mi się, że słyszałam, jak wychodziła.
– Pojechała rozwiesić plakaty z Damianem.
– O tej porze? Słońce zaszło dwadzieścia minut temu. Mogła mnie zawołać.
– To był długi dzień. Na pewno myślała, że śpisz.
– O dwudziestej pierwszej?
– Chodź na kolację, nie szukaj powodu do afery. – Tata pokonał ostatni stopień i się z nią zrównał.
Przez chwilę zastanawiała się, co zrobić. Wieszanie plakatów było jedną z niewielu rzeczy, które robiły wspólnie z mamą. Z kartonami wypełnionymi zdjęciami brata przemierzały cały kraj. W korytarzu na parterze wisiała wielka mapa i tablica, na której zaznaczały poszczególne obszary Polski. Każdy region miał swój kolor pinezek, oprócz tego zapisywały na tablicy daty i miejsca, w których były. Obiecały sobie, że odwiedzą każdą miejscowość, jednak z biegiem czasu zrozumiały, że to potrwa całe lata.
Że jeśli Damian nie wróci, będą to robiły do śmierci.
Spojrzała teraz na rozpiskę przy mapie. Według planu powinny jeździć po kujawsko-pomorskim, zaczynając od Wielkiego Głęboczka, a potem kierując się w stronę Brodnicy. Zastanawiała się, czy mama tam pojechała, czy może zdecydowała, że powiesi kilka plakatów w centrum Olsztyna. Czasami tak robiły, przy okazji spacerów lub zakupów.
Poszła do kuchni i usiadła przy stole. Przyglądała się, jak tata kroi chleb i smaruje masłem. Na stole leżały części nowego teleskopu, który rozkręcił do najmniejszej śrubki. Zawsze tak robił, gdy przychodziły do domu nowe sprzęty. Musiał je rozebrać na części, by zrozumieć, jak działają.
– Nie wiesz, dokąd pojechała mama? – zapytała.
– Chyba krąży wokół miasta, nie jestem pewien. – Odłożył brudny nóż do szuflady na sztućce.
Julia nie zwróciła mu uwagi, nigdy tego nie robiła. Po prostu po nim sprzątała. Usiadł naprzeciw, przesunął w jej stronę kanapkę z serem i pomidorem oraz herbatę. Nie czuła głodu, ale się poczęstowała.
Cisza, jak gruba zasłona, oddzieliła ich od siebie. Oczy taty, wpatrzone w nieokreślony punkt za oknem, zdawały się nieruchome. Julia wiedziała, że najprawdopodobniej myśli o tym, co dziś przeczytali na portalach informacyjnych. W Gdańsku znaleziono ciało chłopca, którego zabił jego własny ojciec, raniąc go nożem. Przy okazji, dziennikarze przypomnieli sprawę zaginięcia jej braciszka, a w komentarzach ludzie sugerowali, że Damiana też mógł zabić tata.
Że niby nie było go wtedy wdomu? Przecież to kpina. Mógł wrócić izabrać chłopca.
Od początku coś mi nie gra ztym facetem. Wygląda jak Hannibal Lecter.
Julia miała nadzieję, że tata tego nie czytał. Chciała go przed tym ochronić, choć nie wiedziała jak.
– Te meduzy… – przerwała ciszę. – Jak one się uczą, skoro nie mają mózgu?
Drgnął i spojrzał na nią zdezorientowany. Jak zwykle potrzebował kilku sekund, żeby wrócić do rzeczywistości.
– Poprzez doświadczenie – odpowiedział. – To jedne z najstarszych organizmów na Ziemi. Przetrwają niemal wszystko, a niedawno odkryto gatunek, który okrzyknięto nieśmiertelnym. – Tata już się nakręcił. Julia patrzyła, jak unosi palce do góry i przybiera mentorski ton. – Turritopsis nutricula może w nieskończoność cofać się do stadium polipa. O ile coś go nie zje lub nie zabije, rzecz jasna.
Mówił coś, jednak ona go nie słuchała, tylko obserwowała. Dłonie poruszające się w powietrzu jak fale, kosmyk ciemnych włosów opadający na poorane zmarszczkami czoło, które zdawało się nieco gładsze niż wcześniej. Był bardzo przystojny, kobiety ciągle się za nim oglądały, a na uczelni zawsze otaczał go wianuszek studentek.
Gdy skończył swój wykład, herbata już całkiem wystygła i do domu wróciła mama.
– Jeszcze tu jesteście? Jest prawie jedenasta w nocy – zdziwiła się.
– Coś ci się stało? Dlaczego masz mokre spodnie? – Tata wstał i zaczął sprzątać ze stołu.
– Byłam na przystani i wiatr zwiał kilka plakatów do wody, więc je wyjęłam. Podaj mi klamerki, dziecko. – Wskazała na koszyk za plecami córki.
Dopiero teraz Julia zauważyła, że mama trzyma w ręku kilkanaście zwiniętych w rulon kartek.
– Pomogę ci. – Wzięła klamerki i wyszła za mamą do ogrodu. Myślała, że tata pójdzie za nimi, ale on nadal krzątał się wokół stołu. Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że rodzice musieli się o coś pokłócić.
Na zewnątrz panował przyjemny chłód, który nadciągał od strony jeziora. Choć było ciemno, na pamięć pokonały trasę do sznura na pranie. Dopiero gdy znalazły się przy szopie, włączyła się czujka i światło rozproszyło noc.
Julia spojrzała na mamę. Zimna żarówka pokolorowała jej skórę na trupio blady odcień. Trzymała w ręku mokry plakat, a gdy próbowała go powiesić, rozdarł się i przepołowił twarz Damiana. Jej braciszek wyglądał teraz upiornie. Naznaczony plamami, pozbawiony ust. Zupełnie jakby ktoś sfotografował zwłoki.
– Naprawimy to jakoś – przekonywała mama. – Nawet nie wiesz, jak bardzo musiałam się postarać, żeby wyjąć te plakaty z wody.
– Bez sensu. Zobacz, kolejne kartki też się podarły. Chyba trzeba je wyrzucić. Mamy ich przecież pełno w samochodzie, w domu. Przecież…
– To idź do domu. Zrobię to sama. Nie jestem wariatką, rozumiesz? Nie jestem… – Mama wzięła do ręki skrawek papieru z okiem brata. To jedno oko oderwane od reszty twarzy wpatrywało się w Julię tak przenikliwie, że poczuła lęk. Zupełnie jakby jej brat widział coś, czego nikt nie powinien oglądać. Nawiedziła ją dziwna myśl. Że być może, gdyby wrócił, to chciałby ją skrzywdzić albo wymierzyć całej rodzinie karę.