Dźwięki - Agata Kunderman - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Dźwięki ebook i audiobook

Kunderman Agata

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

48 osób interesuje się tą książką

Opis

Alicja Artner, wybitna pianistka, kończy swój koncert w Narodowym Forum Muzyki. Owacje tłumu nie są w stanie zagłuszyć jednego pytania – gdzie jest Ludwik? Jej ukochany mąż i genialny kompozytor miał być na widowni, ale nigdy tam nie dotarł. Ostatnia wiadomość od niego to krótkie: „Już jadę”. Chwilę później Alicja dowiaduje się, że Ludwik zginął w wypadku samochodowym.


Pogrążona w żałobie Alicja odnajduje wśród wspólnych wspomnień coś niezwykłego – zapisane przez Ludwika pięciolinie, nieznane jej wcześniej utwory, które prowadzą ją wprost w mroczne zakamarki przeszłości męża…


Czy Ludwik był tym, za kogo się podawał? Przeszłość i teraźniejszość splatają się w niebezpieczną grę. Pojawiają się tajemnicze wiadomości, każda kolejna wydaje się być echem z zaświatów. Czy ci, których miało nie być, na pewno odeszli na zawsze?


„Dźwięki” to thriller psychologiczny, który wciąga niczym najmroczniejsza melodia. Czy odważysz się zagrać tę nutę do końca?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 318

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 31 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Wojciech Masiak

Oceny
4,8 (8 ocen)
7
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kinga_mazur

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra ksiazka👌
10
NMLD06
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem w połowie, ale nie mogę się oderwać i oceniam na 5 🙂 Mam nadzieję, że P. Kunderman będzie wydawać książki w bardzo szybkim tempie, bo już nie mogę doczekać się następnej! Lektor również należy do ulubionych 🙂
10
MalgorzataGallas

Nie oderwiesz się od lektury

Super. Polecam.
00



RedakcjaAnna Płaskoń-Sokołowska
KorektaJoanna Rodkiewicz
Skład i łamanieMarcin Labus
Projekt graficzny okładkiMariusz Banachowicz
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025 © Copyright by Agata Kunderman, Warszawa 2025
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-8329-931-0
Wydawca Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. K. K. Baczyńskiego 1 lok. 2 00-036 Warszawa tel. 22 416 15 [email protected]
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

ROZDZIAŁ I

Alicja, terazWrocław, Narodowe Forum Muzyki

Brawa eksplodowały z taką siłą, że zatrzęsła się podłoga. Wszystko odbyło się dokładnie tak jak zwykle. Chwilę wcześniej wiodła subtelnie palcami po klawiszach fortepianu, wydobywając z instrumentu ostatnie tony koncertu. Wlewając dźwięki do kilkuset par uszu ludzi zgromadzonych na widowni. Nuty były pomostem między tym, co zrodziło się w głowie Ignacego Paderewskiego ponad sto lat temu, a tym, co wyczyniały dziś jej wprawione dłonie. Miała wrażenie, że każdy z tonów najpierw przepływa przez jej ręce, by zaraz mogła strząsnąć go opuszkami palców na klawiaturę. Dopiero wtedy młoteczek uderzał w struny i dźwięk stawał się słyszalny dla wszystkich. Potem następowała sekunda ciszy. Nie była to jednak zwykła cisza, z jaką obcuje się na przykład w pustym domu. Była to cisza przepełniona oczekiwaniem i zachwytem. Mieszały się w niej uczucia i emocje, które trudno odnaleźć w codzienności. Ekscytacja, uwielbienie, błoga ekstaza. A za moment następował wybuch braw tak żarliwych, że jedyne, co mogła zrobić, to zamknąć oczy. Zazwyczaj topiła się w tej chwili i pozwalała sobie na to, by zatrzymać się w niej chociaż na kilka uderzeń serca. Wiedziała, że często to oklaski tylko – lub przede wszystkim – dla niej.

Teraz jednak uniosła powieki dużo szybciej niż zwykle. Jeszcze zanim wstała, by razem z resztą koncertujących ukłonić się przed publicznością, przewędrowała wzrokiem w poszukiwaniu znajomej twarzy. Błądziła po widowni, napotykając serdeczne uśmiechy. Starała się odpowiadać tym samym – albo chociaż przyjaznym spojrzeniem – jednak im więcej twarzy widziała, im więcej przyjęła zachwyconych spojrzeń, tym bardziej bladł jej uśmiech. Nigdzie nie dostrzegła Ludwika. Odnalazła tylko Maurycego, ich wspólnego przyjaciela. Stał jak zawsze elegancki i klaskał z zapałem, a jego zaczesane do tyłu włosy lśniły lekko pod wpływem bocznych świateł rozmieszczonych na widowni. Fotel obok niego był pusty. A więc Ludwik nie dotarł. Zrobiło się jej przykro, a cała ekscytacja związana z koncertem niemal natychmiast zniknęła. Obiecał jej, że będzie. Wiedział, że to jeden z najważniejszych koncertów w roku. Ale najwyraźniej coś okazało się ważniejsze.

– W cudowną podróż wraz z dźwiękami fortepianu zabrała nas Alicja Artner! – Z zamyślenia wyrwał ją głos dyrygenta orkiestry.

Brawa przybrały na sile. Ludzie klaskali tylko dla niej, nagradzając ją za każdy z tysięcy dźwięków, jakie wydobyła z fortepianu. Za porwanie ich w zupełnie inny świat. Ktoś wszedł na scenę i wręczył jej ogromny bukiet róż. Uśmiechnęła się i skinęła głową, najpierw w stronę tego człowieka, potem jeszcze raz w stronę widowni. Jej długie blond fale zakołysały się pod wpływem tego gestu, a gruby kosmyk sięgający poniżej piersi oparł się na jej obojczyku, jeszcze bardziej podkreślając delikatność jej urody. Nie mogła wiedzieć, ilu mężczyzn – ale również kobiet – patrzyło na nią w tej chwili z zachwytem. Czuła tylko nieprzyjemne mrowienie na skórze, gdy myślała o tym, że brakuje jej jednego, pełnego uwielbienia spojrzenia. Tego, na które najbardziej czekała.

Bardzo chciała, żeby brawa już ucichły. Podeszła do dyrygenta i podziękowała mu uściskiem dłoni. Łysiejący mężczyzna z wydatną szczęką był jednym z najlepszych dyrygentów w Polsce. Gdy przytulił ją delikatnie, poczuła zapach jego perfum. Potem uścisnęła jeszcze kilka rąk, odpowiedziała podziękowaniem na płynące w jej stronę gratulacje. Rzeczywiście dzisiaj dała z siebie wszystko. Dlatego tak pragnęła, żeby on tu był. Jej mąż, jej największe wsparcie. Ludwik był kompozytorem i zrozumiałby jej grę dużo lepiej niż większość osób zasiadających na widowni. Może nawet lepiej niż ktokolwiek, kto ją dzisiaj słyszał. Czuła się źle, ale pokornie stała na wielkiej scenie i uśmiechała się, co chwilę kiwając głową w podziękowaniach. Po kilku kolejnych minutach wiedziała już, że to dobry czas, by się wycofać, pozostawiając na scenie fortepian, który osamotniony w blasku reflektorów wyglądał jeszcze bardziej majestatycznie niż zazwyczaj. To był moment dla pozostałych członków orkiestry. Oklaskiwała ich tak samo, jak oni wcześniej oklaskiwali ją. Bukiet oparła na ramieniu i otoczyła ręką, by go nie upuścić. Nie patrzyła już w stronę pustego fotela. Dopuściła do siebie całą ekscytację dzisiejszego wieczoru i oddała się jej bez reszty. Wnętrza dłoni paliły ją od żarliwego oklaskiwania muzyków. Nie broniła się, kiedy ponownie zaproszono ją na środek, by jeszcze raz zalśniła w blasku uwielbienia. Tym razem ze wszystkimi muzykami, którzy stworzyli z nią ten niesamowity koncert.

Bankiet po ostatnim, kończącym trasę koncercie był tak wystawny, że aż onieśmielający. Alicja koncertowała już w różnych wielkich miastach Europy, ale wnętrza wrocławskiego hotelu Monopol w niczym nie odstawały od tych, które widywała w Paryżu, Wiedniu czy Edynburgu. Jednak chociaż od lat obcowała ze światem wielkiej sztuki – za którą szły wielkie pieniądze i wystawne życie – nie do końca czuła się jego częścią. Wystawne rauty zawsze dawały jej w kość. Lubiła moment, kiedy mogła wrócić do hotelowego pokoju i wsłuchać się w ciszę. A jeszcze bardziej lubiła to wtedy, gdy w wyjazdach towarzyszył jej Ludwik. Wymykali się razem jak para dzieciaków i chowali przed światem, który z jednej strony oboje tworzyli, ale z drugiej – wcale do niego nie należeli.

– Byłaś doskonała! Absolutnie wspaniała! – usłyszała za plecami, kiedy sięgała po roladkę z kawiorem.

Odwróciła się. Przed nią stał Maurycy. Ucieszyła się na jego widok. Odłożyła na stolik kieliszek wina i przytuliła się do przyjaciela.

– Sam mistrz Paderewski zzieleniałby z zazdrości, gdyby cię dziś usłyszał.

– Nie mów tak. – Żartobliwie klepnęła go w ramię. – Ciągle się uczę. Ale rzeczywiście dzisiaj grało mi się świetnie. Tylko... – Sposępniała i ściągnęła usta w lewą stronę, jak zawsze, kiedy nad czymś się zastanawiała. – Nie widziałeś Ludwika? Miał być, ale nigdzie nie mogę go znaleźć.

Uśmiech zniknął z twarzy Maurycego.

– Właśnie miałem cię o niego pytać... Jeszcze wczoraj napisał do mnie, żebym nie zapomniał o koncercie. Wyglądało na to, że się szykuje. Sam byłem zdziwiony, że go nie ma.

Alicja pokiwała głową. Z miejsca odeszła jej ochota na świętowanie. Przestała nawet odczuwać głód, który dawał o sobie znać jeszcze chwilę temu. Rozejrzała się po sali restauracyjnej – wystrojeni w drogie kreacje ludzie stali w małych grupkach i dyskutowali. Co chwilę było słychać śmiech, jednak zachowawczy, nienachalny, jakby nikt nie chciał uzewnętrznić żadnej dosadnej emocji. Pewnie po dwóch kolejnych kieliszkach wina jednemu czy drugiemu puszczą hamulce.

W obliczu braku zainteresowania jej osobą Alicja uznała, że może zbierać się do wyjścia. Wyjątkowo nie wybierała się do hotelu, tylko do domu, bo ten znajdował się ledwie kilka kilometrów za Wrocławiem. I bardzo ją to cieszyło.

– Zamówię taksówkę – powiedziała, po czym sięgnęła po kieliszek i upiła jeszcze łyk. Wyborne białe wino spłynęło rozgrzewającą falą do żołądka.

– No coś ty, odwiozę cię – zareagował Maurycy, najwyraźniej zaskoczony tą nagłą zmianą tematu.

Po kilku minutach siedziała w jego range roverze, dziwiąc się, że w jakimkolwiek samochodzie może być tak wygodnie. Maurycy prowadził pewnie i w milczeniu – chyba się zorientował, że Alicja nie jest w nastroju do rozmów. Zerkała od czasu do czasu na jego profil. Wydatne kości policzkowe, ładnie zarysowane usta, wysokie czoło z dwoma pokaźnymi zakolami i zaczesane do tyłu włosy. Wyjątkowo w jego przypadku częściowa łysina nie odbierała mu uroku. Ludwik, zresztą często razem z samym Maurycym, żartował z tego w najlepsze.

Alicja przypomniała sobie, żeby zerknąć na telefon. Od kilku godzin nie miała go w dłoni, zaaferowana występem, a potem osaczona przez ludzi na bankiecie. Wyjęła go z torebki i wpisała kod dostępu. Spodziewała się przynajmniej nieodebranego połączenia od Ludwika, ale i tym razem się zawiodła. Czekały na nią jednak dwie wiadomości tekstowe. Jedna pochodziła z nieznanego jej numeru i musiała być jakimś spamem, ponieważ otrzymała ją już któryś raz. Standardowa reklama jakichś usług, a potem szereg cyfr i liter, jakby miał być w tym miejscu wklejony jakiś obrazek, ale nie przepuściło go oprogramowanie antywirusowe i wyszedł z tego bezsensowny wężyk znaków. Zignorowała wiadomość i od razu przeszła do kolejnej. Ta zaś zawierała tylko dwa słowa: „Już jadę”, a także emotikonkę wysyłającą całusa w kształcie serca. Nadana została godzinę przed rozpoczęciem koncertu.

„Już jadę”...

A jednak nie dojechał.

Alicja poczuła niepokój. Bo może nie chodzi o to, że miał do zrobienia coś innego, tylko po prostu coś mu się stało?

– Naprawdę nie miałeś od niego żadnego sygnału? – zapytała Maurycego tuż po tym, jak wygasiła ekran telefonu.

– Od wczoraj nic – powtórzył. – Ale spokojnie, pewnie coś go zatrzymało. Może nawet czeka już na ciebie w domu.

Kiwnęła głową i wrzuciła telefon z powrotem do torebki. Musiała wytrzymać jeszcze kilkanaście minut, zanim dotrą do celu. Oparła policzek o miękką tapicerkę fotela i utkwiła wzrok za oknem. Nie odezwała się już ani słowem. Dopiero gdy wjechali na wąską drogę prowadzącą do jej domu w Żernikach Wrocławskich, poruszyła się niespokojnie. Wypatrywała z daleka, czy w którymkolwiek oknie świeci się światło. Niestety zarówno podwórko, jak i mury budynku zionęły ciemnością. Zacisnęła powieki, gdy to do niej dotarło.

– Wygląda na to, że jednak nikogo nie ma – stwierdził oczywistość Maurycy. – Wejść z tobą?

Pokręciła głową.

– Nie – powiedziała trochę zbyt stanowczo. Zaraz jednak się zreflektowała. – Przepraszam, ale jestem trochę zmęczona. Ogarnę się i zadzwonię do Ludwika. Może rzeczywiście coś się stało.

Pożegnała się z przyjacielem jak zawsze całusem w policzek. Światła range rovera odprowadziły ją do samych drzwi. W przeraźliwej ciszy i ciemności zamek w drzwiach wielkiej willi szczęknął nienaturalnie głośno. Alicja pewnym krokiem weszła do środka. Już od progu wiedziała na pewno, że Ludwika tu nie ma. W przedsionku zdjęła wysokie szpilki i odwiesiła do szafy lekki płaszcz, idealny na wrześniowy wieczór; jej stopy zatonęły w nieprzyzwoicie miękkim dywanie wyściełającym wiatrołap. Oboje z Ludwikiem uwielbiali chodzić po domu boso, a z miękkości tego niepozornego dodatku czerpali wprost dziką przyjemność. Tym razem jednak nie zwróciła na to uwagi. Sięgnęła po telefon i wybrała z listy ostatnich kontaktów numer Ludwika.

„Abonent jest poza zasięgiem. Spróbuj później”...

– Cholera, co jest? – mruknęła pod nosem i ruszyła w stronę salonu.

Jeszcze po drodze długimi, wypielęgnowanymi palcami wystukała wiadomość: „Kochanie, gdzie jesteś? Co się stało?”. Chwilę później jej iPhone pokazał, że wiadomość została dostarczona. Alicja czekała, aż zobaczy komunikat o jej odczytaniu, niestety bezskutecznie. Wygasiła ekran i z trzaskiem odłożyła aparat na stół w części jadalnej. Następnie podeszła do wiszącego na ścianie panelu sterowania i wybrała jedną z opcji ustawień. W domu zapaliły się światła: sufitowe ledy oraz kilka lampek przy schodach. W salonie i przylegającej do niego jadalni zapanował przyjemny półmrok. Rozbrzmiały też dźwięki muzyki z głośników sprytnie schowanych w różnych kątach domu. Delikatny jazz potoczył się po minimalistycznym wnętrzu, a Alicja przez krótką cudowną chwilę poczuła się spokojniejsza.

To pewnie nic takiego, tłumaczyła sobie. Ludwik miał mnóstwo swoich spraw, spotykał się z wieloma ludźmi, często z obcokrajowcami. Może akurat dzisiaj wypadło mu jakieś ważne spotkanie? A że o takiej porze? Cóż, tak jak ona, był artystą. W tym świecie wiele spraw załatwiało się przy wieczornej lampce wina, kieliszku koniaku lub dobrej kolacji. Oczywiście wolałaby, żeby był przy niej, ale nie miała wątpliwości, że jego nieobecność nie wynikała ze złych intencji.

„Już jadę” – te dwa słowa znowu stanęły jej przed oczami. Wracały z natrętnością wielkiej czarno-zielonej muchy. Jeśli coś mu wypadło, dlaczego wysłał tę wiadomość chwilę przed koncertem? Zapewne musiał już być gotowy i zbierać się do wyjścia. Wiedział, że w tym czasie Alicja kończy ostatnią próbę – może miał nadzieję, że jeszcze zdąży to odczytać. Ona jednak była już w transie przygotowań. I nie chodziło nawet o szykowanie kreacji czy rozgrzewanie palców, ale o przygotowanie umysłu. O wyczyszczenie głowy i gotowość do zagrania tysięcy dźwięków w ich najczystszej formie. Dlatego nie sięgnęła po ten nieszczęsny telefon.

Poszła do kuchni i odruchowo otworzyła lodówkę. Nieobecnym wzrokiem przesunęła po leżących na półkach produktach. W końcu wyciągnęła butelkę soku grejpfrutowego i pociągnęła kilka łyków. Gorzki zimny napój na chwilę ją otrzeźwił. Dreszcz przeszedł jej po ramionach. Grejpfruty wprowadził do ich domu Ludwik. Upierał się, że są zdrowe. Znajdowała je w każdej formie, w każdym kącie kuchni. Grejpfrutowe smoothie, soki, przekąski i oczywiście owoce w swej pierwotnej postaci. Z czasem przyzwyczaiła się do nich, a ich smak nieodmiennie kojarzył jej się z mężem – nieporadnie obierającym soczysty owoc z twardej skórki, odkrawającym starannie białe błonki i przynoszącym jej gotowe ćwiartki w miseczce. Stawał za nią przy fortepianie, kiedy ćwiczyła, całował najpierw w jedno ramię, a potem drugie. Na koniec stawiał na instrumencie miseczkę z owocami i mówił: „Wcinaj”. Trochę jak do dziecka. Jego opiekuńczość widoczna była właśnie w takich drobnych gestach. Nigdy w zły sposób, nigdy tak, żeby mogła się poczuć słabsza lub potraktowana protekcjonalnie.

Spojrzała na butelkę soku. Co wymyślił Ludwik? Gdzie tak nagle zniknął? Nie dawało jej to spokoju. Obeszła cały dom, zaglądając w każde okno – za każdym razem z nadzieją, że zobaczy światła samochodu na wąskiej drodze dojazdowej. Otaczała ją jednak bezlitosna ciemność, zupełnie jakby ich dom stał pośrodku nicości. W końcu uznała, że nic jej nie da chodzenie z kąta w kąt. Nalała do wanny gorącej wody i wrzuciła kulę aromatycznej soli. Rozkoszny zapach rozszedł się po całej łazience, podobnie jak przyjemne ciarki po jej ciele, kiedy zanurzała się w kojącej kąpieli. Głośniki zamontowano i tutaj, dlatego wciąż towarzyszyła jej muzyka. Alicja przesuwała palcami po udach, jakby wciąż grała, jednak w poszczególnych nutach było coś niepokojącego, zdradliwego. Utwór był mroczny, wywoływał niepokój.

Wyszła z wanny szybciej niż zazwyczaj; woda nie zdążyła nawet ostygnąć. Spojrzała na zegarek. Było kilkanaście minut po północy – najwyższa pora, by położyć się spać. Spróbowała jeszcze raz dodzwonić się do Ludwika, ale bezduszny głos automatu uparcie powtarzał, że jej mąż jest poza zasięgiem. Przygryzła dolną wargę i głęboko westchnęła. Nie odłożyła telefonu na szafkę nocną, tylko tuż obok poduszki, tak na wszelki wypadek.

Nie wiedziała, czy udało jej się zasnąć, czy tylko zmęczona głowa podsuwała jej dziwne obrazy, które wyświetlały się pod powiekami. Miała wrażenie, że otacza ją hałas, mimo że muzyka w domu dawno już ucichła. Otworzyła oczy z przerażeniem, kiedy jej uszu doszedł jakiś dźwięk, inny niż te, które słyszy się we śnie. Dużo bardziej realny, prawdziwszy. Podskoczyła, słysząc go drugi raz. To pukanie do drzwi. Gwałtownie usiadła na łóżku, długie włosy opadły jej na twarz. Odgarnęła je szybkim ruchem i stuknęła palcem w ekran telefonu. Nadal nic, żadnej wiadomości. A więc Ludwik po prostu wrócił do domu, nie uprzedzając jej, nie informując, gdzie się podziewał. Może zapomniał kluczy i dlatego dobijał się do drzwi? Najważniejsze, że wrócił. Alicja odetchnęła z ulgą i położyła dłoń na klatce piersiowej. Serce tłukło się głośno w jej piersi, napędzane przez buzującą w krwi adrenalinę. Na szczęście już po strachu.

Wyskoczyła z łóżka i narzuciła na siebie lekki szlafrok, który wisiał na krześle przy toaletce. Zawiązała pasek, po czym wyszła z sypialni. I nagle całe szczęście związane z powrotem Ludwika prysnęło jak bańka mydlana. Robiąc krok poza próg wyciemnionego roletami zewnętrznymi pokoju, była już pewna, że stało się coś złego. W salonie i jadalni, których oka wychodziły na podjazd, panoszyło się migające niebieskie światło. Trudno było je pomylić z czymkolwiek innym. Światło policyjnych kogutów. Poczuła, że robi jej się słabo, jednak biegiem puściła się w stronę drzwi. Nie zerknęła przez wizjer, tylko od razu je otworzyła.

Za progiem stało dwoje funkcjonariuszy – wysoki i szczupły mężczyzna oraz niska, nieco krępa kobieta. Oboje w policyjnych kurtkach i czapkach z daszkiem. Oboje z minami, z których trudno było cokolwiek odczytać.

– Czy pani Alicja Artner? – zapytała policjantka.

Alicja tylko pokiwała głową, bo przez ściśnięte gardło nie zdołała wydusić słowa.

– Jest pani żoną pana Ludwika Artnera?

Ponownie zdobyła się tylko na gest.

– Jest nam ogromnie przykro, ale musimy panią poinformować, że pani mąż nie żyje.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki