Narogi - Piotr Kościelny - ebook
NOWOŚĆ

Narogi ebook

Piotr Kościelny

4,8

332 osoby interesują się tą książką

Opis

Komisarz Sikora wraca. Twardszy, bardziej zdeterminowany — i pierwszy raz w życiu naprawdę przerażony.

Z pozoru nic ich nie łączy. Kilku młodych mężczyzn znika bez śladu w różnych częściach miasta. Kiedy Sikora zaczyna łączyć fakty, trafia na coś, czego nie da się wytłumaczyć zwykłą logiką. Komisarz wkracza w świat przemocy, dewiacji i milczenia, które zabija. Tym razem nie chodzi tylko o sprawę. Strach zagląda mu w oczy — i nie zamierza odejść.

 

Czy Sikora zdoła złapać zabójcę , zanim wkroczy on brutalnie w jego życie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 369

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wszyscy mamy siłę, by mordować, ale większość ludzi jest zbyt przerażona, by jej użyć. Ci, którzy tego strachu nie odczuwają, naprawdę kontrolują życie.

 

– Richard Ramirez (seryjny morderca)

1.

Wrocław, 20 kwietnia 2012 r.

Wyjął z zamrażalnika kolejny fragment mięsa wyciętego z upolowanej ostatnio dziewczyny – nie mógł się powstrzymać. To już drugi dzisiaj. Wiedział, że jeśli dalej będzie miał taką słabą silną wolę, mięso szybko mu się skończy. A wtedy pozostanie mu wybór: jeść wieprzowinę, drób i wołowinę albo kolejny raz wyruszyć na łowy. Tego ostatniego wolał uniknąć.

Gdy mięso się rozmroziło, wyjął z szafki dużą patelnię, postawił ją na kuchence i włączył gaz. Kiedy teflon się rozgrzał, wlał trochę oleju. Zanim tłuszcz osiągnął odpowiednią temperaturę, podniósł z blatu sztukę mięsa, zbliżył do nozdrzy i zaciągnął się głęboko. Do ust nabiegła mu ślina. Uwielbiał ten zapach. W końcu położył mięso na patelni. Lubił steki średnio wysmażone. Gdy czasem wychodziły mu krwiste, też je zjadał, ale za bardzo ciągnęły się w zębach. Obrócił stek na patelni, a następnie urwał ze stojącej na parapecie doniczki gałązkę rozmarynu i położył na mięsie. Z lodówki wyjął masło i główkę czosnku. Czosnek rozgniótł dłonią na blacie i nonszalancko wrzucił na patelnię. Czuł się jak szef kuchni w restauracji z gwiazdką Michelina. Ukroił kawałek masła i położył na steku. Po kuchni rozniósł się smakowity aromat. Wiedział, że za chwilę jego kubki smakowe doświadczą prawdziwej rozkoszy. Zdjął mięso z ognia i przełożył na deskę, żeby odpoczęło kilka minut. Zawsze tak robił. Podpatrzył ten sposób w jednej z restauracji w Pradze. Dowiedział się wtedy od szefa kuchni, że mięso musi chwilę poleżeć – to pozwala zatrzymać w nim soki. Usiadł i przymknął oczy, w myślach odliczając czas.

W końcu nadszedł moment, na który czekał. Nałożył stek na talerz i wbił widelec w mięso. Ostrym nożem z ząbkami odkroił niewielki kawałek i włożył go do ust.

– Mmm… – wymruczał z błogością, przełykając kęs.

Oczekiwanie na posiłek i aromatyczne zapachy tylko zaostrzyły jego apetyt. Odłożył sztućce, chwycił mięso w dłonie i wbił w nie zęby. Raz za razem odgryzał coraz większe fragmenty. Za nic miał dobre maniery. Tłuszcz zmieszany z krwistym sokiem spływał mu po brodzie. Jadł łapczywie, delektując się smakiem.

***

– Kurwa mać! – krzyczał Sikora.

Zdawał sobie sprawę, że zaraz wszyscy zginą. Ciężarówka zbliżała się do nich z zawrotną prędkością, on jednak widział to jak w zwolnionym tempie. Miał świadomość, że zostało im zaledwie kilka sekund życia. Odwrócił się do Piotrusia i bezgłośnie, tylko poruszając wargami, powiedział „kocham cię”. Następnie znów spojrzał w stronę nadciągającej śmierci – i wtedy doświadczył czegoś dziwnego. Tak jakby jakaś siła starała się przecisnąć obok niego. Poczuł gwałtowny spadek temperatury. Coś nim szarpnęło i popchnęło go w bok. Uderzył policzkiem o szybę. W tym samym momencie Bielecki puścił kierownicę – patrzył zaskoczony, jak samoczynnie się obraca.

Sikora podniósł wzrok na przednią szybę. Ciężarówka była już tylko kilka metrów od nich. Nagle ich auto obróciło się wokół własnej osi i rozpędzona scania minęła ich zaledwie o centymetry. Sikora już prawie odetchnął z ulgą, gdy nagle ciężarówka uderzyła w tył ich auta. Michał ponownie chwycił kierownicę, starając się utrzymać pojazd na drodze. Niestety samochód nie współpracował i w ułamku sekundy wpadli do rowu; w powietrze wzbiły się kawałki darni.

Rozległ się przeraźliwy huk, gdy wystrzeliły poduszki powietrzne. Piotruś zaczął płakać. Sikora zamknął oczy, próbując przypomnieć sobie jakąś modlitwę. Nie zdążył – auto dachowało, po czym zatrzymało się na drzewie. Poczuł gwałtowne szarpnięcie i pasy boleśnie wbiły mu się w klatkę piersiową. Jego głowa odbiła się od podsufitki i uderzył policzkiem w bark. Czuł, że to już koniec.

Otworzył oczy i spojrzał na Bieleckiego. Z nienaturalnie wykrzywionej ręki Michała sterczała kość. Głowa opadła mu na klatkę piersiową.

– Michał? – wycharczał Sikora.

Nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Bał się, że jego przyjaciel nie żyje. Wyplątał się z pasów i spojrzał do tyłu. Piotruś, jak gdyby nigdy nic, siedział w foteliku i patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Sikora nie zauważył żadnych obrażeń na ciele syna, wiedział jednak, że chłopca musi obejrzeć lekarz. W poważniejszym stanie był Bielecki. Grzegorz ostrożnie uniósł jego głowę i zbliżył ucho do ust przyjaciela. Po chwili ułyszał słaby oddech.

***

Stankiewicz zaparkował za karetką pogotowia i spojrzał na zebrany kawałek dalej tłum mundurowych. Był zaskoczony taką ilością policji. Gdy dostali wezwanie do zwłok, które pływały w stawie Zakrzowskim, pomyślał, że mają do czynienia ze zwykłym zabójstwem i porzuceniem ciała. Jednak liczba funkcjonariuszy sprawiła, że serce mu przyspieszyło.

– Po kij ich tu tyle?

– Może przyjechali popatrzeć. – Towarzyszący mu Jasiński wzruszył ramionami.

Wysiedli z punto i spojrzeli na siedzącego w karetce mężczyznę. Ratownicy właśnie udzielali mu pomocy. Podobno po znalezieniu ciała zadzwonił po karetkę i radiowóz, a potem zasłabł.

– Wszystko w porządku? – spytał Igor, podchodząc do ambulansu.

– Pan jest w szoku. Dostanie środki uspokajające – powiedział ratownik, nabierając z ampułki przezroczysty płyn do strzykawki.

Stankiewicz odwrócił wzrok. Od dziecka bał się igieł i do tej pory się to nie zmieniło. Choć bardzo podziwiał honorowych dawców krwi, sam nigdy by się na to nie zdecydował.

– A czy będzie mógł z nami porozmawiać? – zapytał Jasiński.

– Myślę, że tak. Dajcie nam kilka minut.

Policjanci skinęli głowami i ruszyli w stronę brzegu stawu. Igor jeszcze się obejrzał, ale gdy zobaczył, jak ratownik wbija igłę w żyłę mężczyzny, poczuł dreszcz i od razu odwrócił głowę.

Po chwili dołączyli do pracujących nad brzegiem techników.

– Co tu mamy? – spytał Stankiewicz, stając nad workiem z ciałem.

Gdy Poręba odwrócił się do niego, Igor poczuł przechodzący po plecach dreszcz. Nigdy jeszcze nie widział w oczach szefa techników takiego strachu. Poręba był wyważonym i sumiennym człowiekiem, który w pracy nie kierował się emocjami. Zawsze spokojnie i metodycznie dokumentował ślady. Teraz jednak widać było, że jest przerażony.

– Sam zobacz. Nigdy nie miałem z czymś takim do czynienia. – Poręba zdjął lateksowe rękawiczki, po czym podszedł do jednego ze swoich ludzi i wziął od niego papierosa.

To też zaskoczyło Stankiewicza – nigdy dotąd nie widział, by szef techników palił.

Dopiero wtedy policjant uchylił materiał, którym przykryte było ciało.

– O kurwa… – wyrwało mu się.

W całej swojej karierze widział już wiele, ale czegoś takiego jeszcze nigdy.

Miał przed sobą zwłoki kobiety, chociaż tak naprawdę głównie jej szkielet. Fragmenty tkanki w większości zostały wycięte; na kościach ostały się jej niewielkie ilości.

– Ja pierdolę! – Jasiński przykucnął obok.

– Ktoś wyciął jej całą tkankę, równymi cięciami. Dosłownie ją oprawił. – Poręba wrócił do nich i głęboko zaciągnął się dymem. – Można się domyślać, w jakim celu… Stop. Ja wiem, w jakim celu. Ona została zjedzona.

Stankiewicz popatrzył na niego.

– Poważnie? Jarek, to niemożliwe. W Polsce?

Poręba milczał.

– Naprawdę uważasz, że to sprawka kanibala? – spytał Jasiński.

– A jak to wytłumaczysz? – Szef techników kucnął nad zwłokami. – Jakby ją zabił i chciał się pozbyć ciała, to nie wykrawałby takich równych fragmentów.

– Nie wykluczałbym niczego – stwierdził Igor, choć w głębi duszy miał nadzieję, że Poręba się myli i nie mają do czynienia ze zwyrodnialcem, który zjada ludzi.

– A ja owszem. Każdy inny rozczłonkowałby ciało i pozbył się fragmentów w różnych miejscach. Może wywaliłby je w całości. Tutaj mamy do czynienia z kimś, kto zna się na rzeczy i ma ogromną wprawę w używaniu noża. To nie jest ktoś, kto zabija przypadkiem. Zresztą to nie pierwsze ciało z takimi ranami.

Stankiewicz nabrał powietrza w usta, wydymając policzki.

– Musimy uznać, że w mieście pojawił się kanibal. Pierdolony smakosz – powiedział Poręba. Rzucił niedopałek na ziemię i zdeptał go butem. Następnie podniósł go i włożył do woreczka strunowego, który wyjął z walizki. – Jeśli facet rozsmakował się w ludzkim mięsie, musimy się spodziewać kolejnych ofiar.

Stankiewicz chciał mieć nadzieję, że Poręba się myli – obawiał się jednak, że może mieć rację.

***

Sikora patrzył na ratownika, który właśnie kończył badać Piotrusia.

– To cud, że mały nie ma nawet zadraśnięcia – powiedział medyk.

Grzesiek był pewny, że to Monika nad nimi czuwała. Przypomniał sobie nagły spadek temperatury w aucie tuż przed uderzeniem w drzewo. Pierwszy raz w życiu tak wyraźnie poczuł istnienie czegoś nienamacalnego. Nie wierzył za bardzo w Boga, nie był szczególnie religijny. Oczywiście żyjąc w kraju katolickim, był zmuszony do obchodzenia świąt, a za dzieciaka chodził co niedzielę do kościoła, jednak robił to tylko dlatego, że rodzice mu kazali. Teraz jednak zaczął się zastanawiać, czy odwracając się swego czasu od Boga, nie podjął zbyt pochopnej decyzji. Zawsze sobie tłumaczył, że miał wystarczające powody. Widział w życiu tyle zła, że nie potrafił sobie wyobrazić, jak ten, kogo zwą Wszechmocnym i Sprawiedliwym, może pozwalać na coś takiego. Uważał, że Bóg, gdyby istniał, nie pozwoliłby chodzić po ziemi zwyrodnialcom. Teraz najbardziej martwił się o Michała. Jego przyjaciel został zabrany karetką do szpitala. Grzesiek początkowo chciał jechać z nim, ale musiał zostać z synkiem. Stan Bieleckiego nie dawał mu jednak spokoju.

– Panie komisarzu… – usłyszał nagle z boku.

Spojrzał w tamtą stronę. Dwóch sierżantów z drogówki stało przy kierowcy tira, który spowodował wypadek. Sikora prawie o nim zapomniał. Kiedy po uderzeniu w drzewo wygramolił się z auta, widział, jak tamten wytacza się z kabiny ciężarówki – próbował uciekać, ale został zatrzymany przez innych kierowców. Teraz Sikora postanowił spojrzeć mu w oczy.

Stanął przed nim i spytał:

– Czy ty zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś?

– Ja ni panimaju…

Komisarz westchnął ciężko, orientując się, że ma przed sobą pijanego cudzoziemca. Mężczyzna miał mętny wzrok i czuć było od niego alkohol. Gdyby nie przytrzymujący go policjanci, pewnie by upadł.

– Ma prawie trzy promile w wydychanym – powiedział sierżant. – Bierzemy go na krew, aby potwierdzić wynik.

– Pierdolony drogowy morderca! – Usłyszeli z tyłu.

Za samochodami służb zebrał się już tłum gapiów. Kilka osób wygrażało pięściami. Sikora wiedział, że z satysfakcją zlinczowaliby kierowcę ciężarówki. Chcieli krwi, a on w tej chwili był gotów im ją dać.

– Zabierzcie gnoja, bo zaraz sam się nim zajmę – mruknął.

Policjanci bez słowa chwycili mężczyznę pod pachy i zaprowadzili do radiowozu.

Grzesiek spojrzał na rozbite służbowe auto. Był pewny, że Palczak się o to przyczepi. Miał go jednak gdzieś. Teraz zajmowały go ważniejsze sprawy niż złość służbisty. Spojrzał w niebo. Wydawało mu się, że z góry patrzy na niego Monika.

– Dziękuję, kochanie… – szepnął i zamknął oczy.

***

– Jak się pan nazywa? – spytał Stankiewicz, podchodząc do mężczyzny stojącego przy karetce pogotowia.

– Mateusz Domański.

– Niech pan opowie, jak znalazł pan ciało.

Aspirant spojrzał w stronę zwłok, nad którymi pracowali technicy. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, że w mieście pojawił się zwyrodnialec, który zasmakował w ludzkim mięsie. Miał nadzieję, że Poręba się myli. Wiedział jednak, że nadzieja matką głupich. Wszystko wskazywało na to, że mają do czynienia z kimś, kto zabija ludzi tylko po to, by potem ich zjeść.

Poczuł, jak przez jego ciało przechodzi dreszcz.

– No co tu dużo mówić. Jechałem rowerem i zobaczyłem w wodzie worek – odezwał się Domański. – Pomyślałem, że jakiś zwyrol wyrzucił kociaki albo szczenięta.

– A dlaczego tak pan pomyślał?

– Bo kiedyś w Leśnicy znalazłem podobny pakunek i w środku było pięć szczeniaków. Dwa były już martwe. Brałem pod uwagę, że tu może być podobnie.

– Rozumiem.

– Powiem tak: nie cierpię sadystów, którzy znęcają się nad zwierzętami. Jakbym dorwał takiego w swoje ręce, sprałbym go na kwaśne jabłko, chociaż nie uznaję przemocy. Ogólnie to jestem pacyfistą, ale tutaj zrobiłbym wyjątek.

Stankiewicz spojrzał na mężczyznę. Rzeczywiście wyglądał na kogoś, kto zamiast argumentu siły woli użyć siły argumentów.

– Dobrze, wróćmy do momentu znalezienia pakunku.

– No więc zobaczyłem worek i pomyślałem, że mogą w nim być żywe stworzenia. Wszedłem do wody i podciągnąłem go na brzeg. Gdy do niego zajrzałem, aż mnie cofnęło. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Będzie mi się to śniło do końca życia. – Domański spojrzał na pracujących kawałek dalej techników.

Stankiewicz wiedział, że mężczyzna nie przesadza. On też przez kilka następnych nocy będzie musiał się mierzyć z tym, co dziś zobaczył.

– Mam nadzieję, że szybko uda się wam go złapać. Taka bestia nie może być na wolności. Boże… – Domański zasłonił twarz drżącymi dłońmi.

***

Sikora stanął przed drzwiami prowadzącymi na oddział chirurgiczny, gdzie został przewieziony Michał.

W karetce Bielecki nie odzyskał przytomności. Po operacji złamanej ręki został umieszczony na oddziale. Grzesiek od jakiegoś czasu warował na korytarzu. Przed chwilą rozmawiał z pielęgniarką, nie wpuściła go jednak do sali. Kazała czekać. Był coraz bardziej zdenerwowany. Piotruś spokojnie spał w nosidełku, a on miał coraz większą ochotę zrobić awanturę.

– Kurwa mać – zaklął pod nosem, szybko jednak się zreflektował i spojrzał w stronę śpiącego syna.

Wciąż nie mógł uwierzyć, że małemu nic się nie stało.

W tym samym momencie otworzyły się drzwi i na korytarz wyszła pielęgniarka. Sikora od razu do niej doskoczył.

– Przepraszam. Przywieziono tu mojego… – Zawahał się.

Z Michałem zaprzyjaźnili się przez te wszystkie lata. Jeszcze jakiś czas temu nie spodziewałby się, że ich relacja pójdzie w taką stronę. W pracy miewał różnych partnerów, ale z Michałem naprawdę się zżył. Wspólne doświadczenia ich zbliżyły i Sikora z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że ten facet jest nie tylko współpracownikiem, ale przyjacielem, a nawet członkiem rodziny. Tylko on mu został na tym świecie. On i mały Piotruś.

– Tak? – Kobieta patrzyła na niego z wyraźnym zainteresowaniem.

– Przywieziono tu mojego przyjaciela. Nazywa się Bielecki. Misiek. Znaczy się Michał.

– Nie mogę udzielić panu żadnych informacji.

– To kto, do diaska, może? – Grzesiek lekko podniósł głos. Denerwował się. Niewiedza sprawiała, że nerwy miał napięte jak postronki. – Przepraszam – zreflektował się po chwili. – Denerwuję się stanem kolegi. Mieliśmy razem wypadek…

Pielęgniarka westchnęła, ale spojrzała na niego ze zrozumieniem.

– Pan moment poczeka. Zaraz poproszę doktora.

***

– Sami tego nie ogarniemy – powiedział Stankiewicz, podchodząc do Jasińskiego. – Trzeba będzie ściągnąć Michała i Grześka.

– Nie sądzę, żeby Grzesiek chciał się tym zająć. Sam doskonale wiesz, że planuje przejść na emkę. Za dużo się ostatnio w jego życiu zadziało. Zresztą w pełni go rozumiem i popieram.

Igor chciał coś powiedzieć, ale właśnie zaczęła dzwonić jego komórka. Sięgnął po nią i spojrzał na wyświetlacz.

– Naszczalnik dzwoni – powiedział.

– A co ten głąb może chcieć?

– Pewnie zapomniał nam przypomnieć, żebyśmy wypełnili odpowiednie rubryki w protokołach. – Odebrał i dał na głośnik. – Stankiewicz.

– No wreszcie. – Usłyszeli zniecierpliwiony głos Palczaka. – Do was się dodzwonić, to jak… to jak dzwonić po mszy.

Jasiński zasłonił usta, żeby nie parsknąć śmiechem. Zdawał sobie sprawę, że w pobliżu miejsca, gdzie ujawniono zwłoki, to nie za bardzo wypada.

– Jakby naczelnik nie wiedział, jesteśmy na czynnościach i nie zawsze uda się odebrać. Poza tym nikt nie dzwonił.

– Ja dzwoniłem. Ale nie odbieraliście.

Stankiewicz spojrzał na telefon. Rzeczywiście zasięg był tu słaby. Nie zamierzał jednak na ten temat dyskutować. Mieli na głowie ważniejsze problemy.

– W jakiej sprawie naczelnik dzwoni? Czyżby z dobrą nowiną? Dostaniemy wsparcie? Mamy tu kurewsko trudną sprawę i przydałaby się nam jakaś pomoc. Może Sikora z Bieleckim nas wspomogą?

– To niemożliwe. Jakbyście odebrali telefon wcześniej, tobyście wiedzieli, że obaj mieli wypadek. I to poważny. Dachowali i wylądowali w rowie.

– Co?

Stankiewicz zamarł. Spojrzał na Jasińskiego. Paweł także był zszokowany. Czegoś takiego zupełnie się nie spodziewali. Wydział i tak był niekompletny, a teraz odpadło dwóch policjantów, którzy byli jego filarem.

– Żyją? – zapytał cicho.

– Tak. Chociaż Bielecki trafił do szpitala. Jest nieprzytomny. Sikora jak zawsze wyszedł bez szwanku.

– Całe szczęście.

– Jak dla kogo – mruknął Palczak, ale po sekundzie się zreflektował, że popełnił gafę, i dodał: – Bandyci nie będą zbytnio zadowoleni.

Stankiewicz nie zamierzał komentować słów naczelnika. Teraz liczyło się tylko to, że kolejni członkowie wydziału są wyeliminowani z pracy. I to w momencie, gdy mieli do czynienia z tak brutalnym zabójcą.

– Dobra, wracamy do pracy. Jakby coś się zmieniło u Grześka czy Michała, niech naczelnik da znać – powiedział i rozłączył się, zanim Palczak zdążył zareagować.

***

Sikora stał na szpitalnym korytarzu i patrzył na idącego w jego stronę lekarza. Serce od razu mu przyśpieszyło. Bał się, że zaraz usłyszy najgorsze wieści – że jego przyjaciel odszedł. Zastanawiał się, jak przyjmie taką wiadomość. Ostatni czas był dla niego wyjątkowo trudny. Aż bał się myśleć, co jeszcze może go spotkać. Zerknął w stronę nosidełka, w którym spał jego syn. Gdyby mały był starszy, mógłby być dla niego wsparciem. Niestety to niemowlę nie było świadome, jak złe wieści może zaraz usłyszeć jego ojciec.

– Pan Sikora? – zapytał doktor.

– Tak… – Grzesiek czuł, że głos mu się łamie.

– Przekazano mi, że czeka pan na informacje dotyczące stanu zdrowia Michała Bieleckiego.

– Zgadza się.

– Czy jest pan kimś z rodziny?

Sikora pokręcił głową.

– Nie. Jestem jego partnerem.

Lekarz uniósł brew.

– Partnerem? Panowie są… parą?

– A broń cię Panie Boże i Święta Panienko! – zaprzeczył żarliwie Grzesiek. – Jesteśmy policjantami. Służymy w jednym wydziale. Oprócz tego Misiek jest moim przyjacielem.

– Rozumiem… – Lekarz wyciągnął z kieszeni kitla okulary i zatknął je na nos. – Niestety nie możemy udzielać informacji na temat stanu zdrowia pacjentów osobom spoza rodziny.

– Panie doktorze, ja nie jestem jakimś tam zwykłym kolegą. To mój najlepszy, a zarazem jedyny przyjaciel. Razem przeszliśmy naprawdę sporo. Jesteśmy dla siebie wszystkim… – Sikora odwrócił się w stronę nosidełka z Piotrusiem. – Widzi pan tamtego szkraba? To mój syn.

– Gratuluję. Ale to niczego nie zmienia.

– Michał ma być jego ojcem chrzestnym. Ten facet jest dla mnie ważniejszy niż ktokolwiek na świecie. Nie tak dawno tamten maluch stracił matkę. Ja łapię zbójów, których lepiej nie spotykać w ciemnej uliczce. Jestem z zabójców. Wydział zabójstw. Najcięższe zbrodnie. Widywałem w życiu takie rzeczy, że włos się jeży na głowie. A tamten facet… – Sikora wskazał na drzwi oddziału. – Tamten facet był ze mną w każdej trudnej sytuacji, jaka ostatnio mi się przytrafiła.

Lekarz westchnął ciężko.

– Proszę mi wierzyć, chciałbym panu pomóc. Ale nie chcę mieć problemów…

– Panie doktorze. Gwarantuję panu, że żadnych problemów nie będzie. Powiem więcej: problemy to mogę zrobić ja, i to każdemu, kto stanie mi na drodze. Muszę wiedzieć, co z moim przyjacielem.

– Pan mi grozi? – Medyk podsunął okulary na czoło i uważnie przyjrzał się Sikorze.

– Nie, jestem daleki od gróźb. Zwyczajnie martwię się o Michała i chciałbym tylko wiedzieć, co z nim.

Lekarz przez chwilę patrzył w jakiś punkt za plecami Sikory. W końcu powiedział:

– Kilka lat temu moją siedemnastoletnią córkę zaatakował w parku bandyta. Próbował ją zaciągnąć w krzaki i tam prawdopodobnie zgwałcić. Na szczęście nie zdążył, bo został spłoszony przez kilku przechodniów. Jednak zanim uciekł, brutalnie ją pobił. Majeczka miała złamany nos, pękniętą wargę, wybite trzy zęby. Ale fizyczne obrażenia to nic. Gorsze były rany na psychice. Nie umiała sobie poradzić z tym, co ją spotkało. Chodziła do psychologa, ale na wiele się to nie zdało. Po dwóch tygodniach od napadu złapano sprawcę. Okazało się, że ma już na koncie kilka podobnych napadów. I wie pan co? Po przesłuchaniu facet wyszedł na wolność. Nikt nawet nie zamknął go w areszcie.

Sikora w milczeniu patrzył na lekarza. Zaczynał rozumieć, o co mu chodzi.

– Moja córka złożyła zeznania zaraz po tym ataku – ciągnął doktor. – Ten zbir dowiedział się, kto zeznawał przeciwko niemu, i wkrótce pojawił się u nas pod domem. Jak Maja go zobaczyła, wpadła w panikę. Ja miałem wtedy dyżur, a żona była u przyjaciółki. Gdy wróciła, okazało się, że nasza córka próbowała popełnić samobójstwo. Napisała list, w którym wyznała, że widziała tego bandytę. Potem wzięła leki. Udało się ją odratować, ale wciąż jest w śpiączce. Nastąpiły trwałe uszkodzenia mózgu. Szanse na to, że kiedykolwiek jeszcze będzie normalnie funkcjonować, są bliskie zeru. Zdaje pan sobie sprawę, co musi czuć ojciec, lekarz, wiedząc, że nie może pomóc własnemu dziecku?

– Ja nie jestem za to odpowiedzialny – powiedział asekuracyjnie Grzesiek.

– Pan osobiście może nie, ale reprezentuje pan cały ten system. System, który jest nieudolny i który wypuszcza bandytę na wolność. Powiem panu jeszcze jedną rzecz. Ten bandzior dwa dni po pojawieniu się pod moim domem napadł na kolejną nastolatkę. Ta dziewczyna miała mniej szczęścia, jeśli w takiej sytuacji w ogóle można mówić o szczęściu. Została nie tylko pobita, ale też zgwałcona. Dopiero wtedy zwyrol trafił do aresztu. Tyle że mojej córce zdrowia to nie zwróci. A gdyby policja była bardziej… gdyby komuś zależało, to może ta druga dziewczyna nie musiałaby przeżywać takiej tragedii.

Sikora znał wiele podobnych historii. Wiedział, że nie zawsze wymiar sprawiedliwości reprezentuje sprawiedliwość. Pamiętał wiele sytuacji, gdy ktoś, kto miał znajomości lub pieniądze, dostawał mniejszy wyrok od tego, kto tych znajomości nie miał.

– Powiem panu, że kusiło mnie, by stać się mścicielem, jak doktor Paul Kersey z Życzenia śmierci, i samemu wymierzać sprawiedliwość – podjął lekarz. – Tylko zdałem sobie sprawę, że to kłóciłoby się z tym, czym zajmuję się zawodowo. Przysięga, którą składałem, byłaby wtedy gówno warta. Przepraszam za słownictwo, ale tak to widzę.

– Nie musi pan przepraszać. – Grzesiek pokręcił głową. – Proszę mi wierzyć, że czasem kurwica mnie bierze, gdy łapię zabójcę, a sąd go wypuszcza. Nie ma pan pojęcia, jak bardzo mam wtedy ochotę dorwać skurwiela w swoje łapy i dokonać samosądu. Nie wiem, czy pamięta pan sprawę łowcy pedofilów. Facet zabijał skurwysynów, którzy krzywdzili dzieci. Pomimo że jestem gliną i zawodowo ścigam złoli, uważałem, że wykonał kawał dobrej roboty. Niestety popełniał przestępstwo i musiałem go złapać.

– Musiał pan? – Lekarz spojrzał mu prosto w oczy.

– Łamał prawo.

– No tak, prawo najważniejsze, wiadomo. – Uśmiechnął się szyderczo. – A co z prawem do poczucia bezpieczeństwa? Co z prawem do tego, by zwykły obywatel miał pewność, że sprawiedliwość zatriumfuje? Mniej ważne?

– Nie. Tylko że ja łapię zbójów i nie odpowiadam za to, że jakiś skurwiel w todze weźmie w łapę lub po jakimś dziwnym układzie kogoś wypuści. Nie można mnie, zwykłego szaraczka, obarczać za coś takiego winą.

Doktor przez kilka sekund mierzył Sikorę wzrokiem. W końcu skinął głową.

– Pański kolega ma złamaną rękę. Udało się ją poskładać i założyliśmy gips. Teraz jest w śpiączce. Z tą tylko różnicą, że on się wybudzi. W przeciwieństwie do mojej córki.

– Dziękuję. A kiedy się wybudzi?

– To może być kwestia godzin lub dni. Tego nie wiemy. Organizm ludzki czasem jest dla nas zagadką.

Sikora spojrzał na nosidełko z Piotrusiem. Lekarz także popatrzył w tamtą stronę.

– Niech pan o niego dba – powiedział. – Dzieci są skarbem. Dostrzegamy to dopiero w momencie, gdy je tracimy.

Sikora pokiwał głową w zamyśleniu.

– Dbam. Ten maluch ma kilka miesięcy, a już tyle przeszedł. Jego matka zmarła potrącona przez pijanego kierowcę. Urodziła go i odeszła. On sam został porwany, jeden psychol wbił nóż w nosidełko, w którym leżał, a kilka godzin temu ledwo uszedł z życiem z wypadku. Proszę mi wierzyć, wiem, ile bym stracił, gdyby coś mu się stało.

Lekarz też skinął głową.

– Proszę nikomu nie mówić, że poinformowałem pana o stanie zdrowia pana Bieleckiego. Mam wystarczająco dużo problemów. Kolejne nie są mi potrzebne.

Sikora nie odpowiedział. Przesunął tylko palcami po ustach, jakby zasuwał je na zamek.

***

Aspirant Marcin Trojanowski patrzył, jak technicy zabezpieczają ślady na miejscu, gdzie odkryto bestialsko okaleczone zwłoki. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś zabija człowieka po to, by potem go zjeść. Nigdy jeszcze nie miał do czynienia z kanibalizmem, zresztą jak cała wrocławska policja. Wiedział, że w Ameryce dzieją się podobne rzeczy, ale tam grasuje mnóstwo seryjnych zabójców i wszelkiej maści psycholi. W Polsce spotkanie kanibala było równie prawdopodobne jak spotkanie UFO.

Podszedł do zwłok i wyjął z kieszeni komórkę. Wyłączył dźwięk, po czym nagrał krótki filmik rejestrujący obrażenia. Rozejrzał się, by sprawdzić, czy nikt nie zwrócił na niego uwagi. W końcu wyłączył nagrywanie i schował telefon. Wiedział, jak wykorzysta ten materiał. Jego dawny kolega ze szkoły, Paweł, pracował w lokalnym dzienniku i na pewno zainteresują go takie fotografie. Trojanowski był pewny, że może za nie dostać co najmniej tysiąc złotych, a może i więcej.

Odszedł kilka kroków i spojrzał w stronę stojących kawałek dalej gliniarzy z wydziału zabójstw. Kojarzył Stankiewicza i Jasińskiego. Uważał ich za rzetelnych śledczych, chociaż w jego ocenie Sikora był o niebo lepszy. Patrzył, jak podchodzą do ciała i kolejny raz dokonują oględzin. Postanowił zejść im z oczu, by nie zapamiętali, że się tu kręcił. Stanął z boku i ponownie sięgnął po komórkę. Z listy kontaktów wybrał numer Pawła Tokarskiego i wcisnął zieloną słuchawkę.

– No hej, stary druhu – usłyszał po chwili.

– Cześć, Paweł.

Nie łączyły go z Tokarskim zbyt zażyłe relacje, ale Paweł każdego traktował jak przyjaciela.

– Co tam u ciebie? Nadal pracujesz w psiarni?

– Tak.

– No to pogratulować. U mnie też bez zmian. Chociaż w sumie nie do końca. Rozwiodłem się. Lafirynda się puszczała, a ja miałem już dość wchodzenia bokiem do pokoju.

– Bokiem? – Trojanowski nie miał pojęcia, o co chodzi kumplowi.

– No bokiem, bo przodem rogi w drzwiach by się nie zmieściły. Ha, ha, ha! – Tokarski się zaśmiał. – Ale mów, w jakiej sprawie dzwonisz.

– Możemy się spotkać? – Marcin wiedział, że to nie jest rozmowa na telefon.

– Tak po prawdzie to ostatnio trochę brakuje mi czasu…

– Mam coś, co może cię zainteresować.

– A mianowicie?

– Zabójstwo dokonane przez kanibala.

W słuchawce zapadła cisza. Trojanowski był pewny, że kolega ze szkoły analizuje to, co przed chwilą usłyszał. W końcu Tokarski rzucił:

– Jasne. Browar? Jutro?

– Może być.

Aspirant był gotów się założyć, że wkrótce zarobi ładną sumkę. Taka sensacja warta była każdej ceny.

***

Po powrocie do domu Sikora położył Piotrusia do łóżeczka, a sam ciężko opadł na kanapę. Miał wszystkiego dość.

Ranek zupełnie nie zapowiadał tego, co wydarzyło się potem. Mieli w planach wycieczkę za miasto, chcieli miło spędzić czas. W drodze rozmawiali o najbliższej przyszłości. Sikora był praktycznie pewny, że jego kariera w policji dobiega końca. Chciał przejść na swoje i otworzyć biuro detektywistyczne, żeby mieć więcej czasu dla synka. Tymczasem fabryka znów wezwała go do pomocy w złapaniu zabójcy, który zaczął grasować w mieście.

Po wyjściu ze szpitala zadzwonił do Anny. To od niej usłyszał, że Jasiński i Stankiewicz pojechali na miejsce znalezienia okrutnie okaleczonego ciała. Następny telefon wykonał do Igora. Wtedy dowiedział się ze szczegółami, że najpewniej mają do czynienia z kanibalem. W takich okolicznościach nie mógł odejść ze służby. Musiał wesprzeć kolegów. To zło, które pojawiło się w mieście, było czymś niespotykanym.

Wiedział, że złapanie ludożercy może być najtrudniejszym śledztwem, z jakim miał do czynienia w swojej karierze. Nie uważał się za Bóg wie kogo, ale był przekonany, że bez jego pomocy ofiar będzie więcej. Ktoś, kto zjada ludzkie mięso, nie ma żadnych zasad moralnych ani granic. To trudny przeciwnik. A on musi zrobić wszystko, żeby go powstrzymać. Zaczęła się między nimi rozgrywka, którą wygrać mógł tylko jeden z nich.

– Uważaj, świrze – mruknął, sięgając do kieszeni po papierosy. – Już ruszam twoim śladem.

Nagle przypomniał sobie, że Michał nie pozwalał mu palić w mieszkaniu, wiecznie suszył mu o to głowę. Chcąc nie chcąc, podszedł do okna, otworzył je i wystawił głowę na zewnątrz. Chodnikiem pod blokiem szła jakaś parka. Dziewczyna wyraźnie się zataczała, musiała być mocno pijana. Za to podtrzymujący ją chłopak szedł prosto, nie wykazując żadnych oznak upojenia alkoholem. Sikorę coś tknęło. Szósty zmysł podpowiedział mu, że dziewczyna jest w niebezpieczeństwie. Może facet dosypał jej czegoś do drinka i chciał ją wykorzystać?

Podszedł do szafy, wyciągnął z niej broń i przypiął kaburę do paska. Spojrzał w stronę pokoju, w którym spał jego syn. Aneta już raz zostawiła Piotrusia samego w mieszkaniu i o mały włos skończyłoby się to dla niego tragicznie. Rodzice Moniki wciąż przebywali w areszcie za narażenie wnuka na niebezpieczeństwo. Przez chwilę ważył myślach, co jest ważniejsze. Syn był dla niego wszystkim – dziewczyna była obcą osobą. Ale jeśli zamknie drzwi na klucz, nic złego nie powinno się wydarzyć. Tylko co, jeśli dziewczyna jest zwyczajnie pijana i nic jej nie grozi, a on, wtrącając się w nie swoje sprawy, jedynie się wygłupi?

Podjął decyzję.

***

Aneta Sęk sięgnęła po komórkę i wybrała numer matki.

Kilka minut temu rozmawiała z Jasińskim. To od niego dowiedziała się o wypadku Sikory i Michała. On z kolei pytał o jej samopoczucie. Powiedziała, że za dwa lub trzy dni wyjdzie ze szpitala. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że czeka ją walka o powrót do pełni sił. Miała jednak nadzieję, że nastąpi to wcześniej niż później. Od Pawła usłyszała też o najświeższej zbrodni, z którą mieli do czynienia. Była zszokowana brutalnością zabójcy. To, że psychol zjadał fragmenty ciała swoich ofiar, było dla niej nie do pomyślenia. Od razu pomyślała, że z takim sprawcą może zmierzyć się tylko Grzesiek. Nie żeby pozostali członkowie wydziału byli w czymś gorsi, ale Sikora miał wręcz niespotykany talent do wyjaśniania zagadek i łapania najgorszych zabójców. Był jej idolem, gliną z krwi i kości, wszyscy liczyli się z jego zdaniem. Marzyło się jej, że kiedyś sama będzie w komendzie taką legendą jak komisarz. Wiedziała, że kilka lat temu miał propozycję przejścia do Centralnego Biura Śledczego, ale odmówił. Słyszała także, że proponowano mu służbę w słynnym Archiwum X, które zajmowało się niewyjaśnionymi sprawami sprzed lat. Wtedy także nie zdecydował się odejść. Wolał zostać w zabójcach komendy wojewódzkiej. I dzięki temu teraz miał szansę złapać kanibala.

– Cześć, kochanie. – W słuchawce usłyszała głos matki.

– No hej. Dzwonię do ciebie, bo mam propozycję.

– Jaką?

Pomysł wpadł jej do głowy tuż po rozmowie z Jasińskim. Kiedy powiedział jej o psychopatycznym zabójcy, z miejsca wiedziała, że Sikora musi wrócić do służby. A dopóki Michał był w śpiączce, szanse na to były zerowe. Ona też nie mogła się zająć małym. Jedyną osobą, której w tej sytuacji mogli zaufać, była jej matka.

– Nie chcesz może dorobić paru złotych? – zapytała otwarcie. – Żadne kokosy, raczej kieszonkowe.

– A co to za praca?

– Opieka nad synkiem mojego kolegi z pracy. Pamiętasz Sikorę?

– To ten, któremu pijany kierowca zabił partnerkę?

– Tak, to Grzesiek.

– Kojarzę.

– Będzie potrzebował kogoś do pomocy. Wcześniej pomagał mu Michał Bielecki i trochę też ja, ale teraz oboje jesteśmy w szpitalu. Michał leży w śpiączce.

– O Boże… Co się stało?

– Mieli wypadek. Sama rozumiesz, że Grzesiek potrzebuje wsparcia. Mamy na tapecie nową sprawę, bardzo poważną, i jestem przekonana, że bez niego wydział nie złapie zabójcy.

Aneta na bezdechu czekała na decyzję matki. Bała się, że ta zaraz zacznie drążyć temat jej bezpieczeństwa. Spodziewała się trudnej rozmowy i nacisków, by odeszła z policji.

– Okej, zajmę się tym dzieckiem – usłyszała tymczasem. – W jakim jest wieku?

– Dwa miesiące.

– Taki szkrab? Boziu… – W głosie matki zabrzmiało wahanie. – Nie wiem, czy dam radę. To sporo pracy i ogromna odpowiedzialność.

– Wiem… – Aneta liczyła się z tym, że spotka się z odmową.

Matka jednak powiedziała:

– Podaj adres.

***

Sikora wybiegł z bramy i spojrzał w stronę, w którą odeszła podejrzana para. Nie mogli być daleko. Przyspieszył kroku i wypadł za róg budynku. Rozejrzał się, jednak nigdzie ich nie widział, zupełnie jakby rozpłynęli się w powietrzu. Spojrzał w bok – na wąską ścieżkę biegnącą między budynkami na sąsiednie podwórko. Kierowany przeczuciem, ruszył tam. Gdy doszedł do końca dróżki, usłyszał jakieś głosy.

– Dawaj ją – powiedział jakiś mężczyzna.

Sikora ostrożnie wyjrzał zza winkla. Zobaczył leżącą na ziemi nastolatkę i stojących nad nią trzech młodych chłopaków, góra siedemnastoletnich. Jeden z nich pochylił się nad nieprzytomną blondynką i dotknął jej piersi.

– Ja pierwszy – powiedział.

– A niby dlaczego ty? Ja wrzuciłem jej pigułę – odparł ten, który zaciągnął tu dziewczynę. – Powinienem pierwszy zamoczyć.

– Pierdolenie. Ja zaczynam i już.

Młodzian rozpiął spodnie. W tym czasie Sikora ostrożnie wyjął broń z kabury i cicho ją przeładował. Musiała być gotowa do strzału, tak na wszelki wypadek. Wcześniej by tak nie postąpił, jednak po sytuacji z Cieślakiem wolał nie ryzykować. Nie mógł dopuścić do tego, że jego syn straci drugiego rodzica. Gdy małolat zaczął zsuwać spodnie z bioder dziewczyny, Sikora wyszedł ze swojej kryjówki.

– Stój! Policja! – krzyknął.

Wszyscy trzej spojrzeli na niego zaskoczeni. Ten, który zamierzał właśnie zgwałcić nieprzytomną nastolatkę, ruszył w jego stronę.

– Zostań na miejscu, dzieciaku! – polecił komisarz i uniósł pistolet.

– Daj spokój, dziadek. Spieprzaj stąd. No, chyba że wpierdol chcesz wyłapać.

Sikora wymierzył w niego, a wtedy chłopak się zatrzymał, świdrując go wzrokiem.

– I tak nie strzelisz – powiedział, robiąc kolejne kilka kroków.

Jego towarzysze także zaczęli się zbliżać. Sikora wyciągnął broń do góry i nacisnął język spustowy. Powietrze przeciął huk. Następnie komisarz przeniósł wylot lufy w stronę napastników. Ten najbardziej cwany tylko się uśmiechnął, ale nie zatrzymał. Sikora oddał kolejny strzał – tuż nad jego głową. Dopiero to zadziałało.

– Na glebę! – krzyknął. – Bo wystrzelam jak kaczki!

Gdy wszyscy trzej wykonali polecenie, Sikora ostrożnie do nich podszedł. Miał przy sobie tylko jedną parę kajdanek i postanowił skuć tego, który najbardziej się stawiał. Podszedł do niego i sprawnie założył mu metalowe obręcze na nadgarstki. Następnie wycelował broń w pozostałą dwójkę. Drugą ręką sięgnął po komórkę, wybrał numer komendy i wezwał posiłki. Wiedział, że będzie musiał wytłumaczyć się z użycia broni, ale nie miało to teraz większego znaczenia. Ważniejsza była ta nastolatka. Zerknął w jej stronę. Nie ruszała się. Wciąż trzymając na muszce młodych przestępców, wycofał się w jej stronę, a następnie pochylił nad nią i sprawdził puls.

***

Życzyński odkręcił butelkę wódki i nalał sobie solidną porcję. Przez chwilę patrzył na szklankę, zastanawiając się, dlaczego w ostatnim czasie wydarzyło się w jego życiu tyle złych rzeczy. Nie potrafił tego zrozumieć. Wszystko się sypało. Na dodatek zawieszono go w obowiązkach służbowych i nie miał pojęcia, jak to się zakończy. Brakowało mu pracy. Brakowało mu też Anety. Tak bardzo ją kochał… Uśmiechnął się do swoich myśli i niepewnie dotknął szklanki. Miał ochotę się napić, ale też wiedział, że nie powinien pogrążać się w nałogu. Znał wiele historii policjantów, którzy przepili swoją karierę i życie. Nie chciał podążyć ich śladem. Przypomniał sobie aspiranta z wydziału przestępczości gospodarczej. Antoniszyn każdego dnia po robocie szedł do baru i chlał do nieprzytomności. Wracał do domu tylko po to, żeby się przespać, i rano z powrotem był już na służbie. Tak to wyglądało przez lata. W końcu pewnego dnia, gdy jak zawsze siedział w knajpie nad kieliszkiem, nagle wyjął pistolet, wsadził go sobie w usta i strzelił.

Gdy przyjechał patrol i mundurowi zobaczyli, że samobójcą jest policjant, wezwali gliniarzy z Biura Spraw Wewnętrznych. Dochodzenie zostało bardzo szybko zakończone. Antoniszyn w domu zostawił list pożegnalny. Napisał w nim, że ma już dość życia i od lat cierpi na depresję. Wstydził się udać po pomoc, więc radził sobie tak, jak umiał. Pijąc, nie myślał o problemach. Niestety to było błędne koło. Im więcej pił, tym większego łapał doła. W końcu doszedł do ściany.

Na jego pogrzebie nie było żadnych oficjeli. Nikt z przełożonych nie chciał być kojarzony z samobójstwem gliniarza. Tak jak nikt nie pomógł mu za życia, tak nikt nie uszanował go po śmierci. Łukasz z kolegami z wydziału poszedł na pogrzeb. Stał nad trumną obok Marzęckiego i Sikory. Grzesiek wspomniał później, że Antoniszyn był dobrym psem, ale właściciele woleli go olać, niż się nim zająć. Zaznaczył też, że oni w razie problemów zawsze mają prosić o pomoc.

Sięgnął po szklankę, wypił wódkę duszkiem i otarł usta. Potem odstawił butelkę do szafki.

Zdecydował, że bierze sprawy w swoje ręce.

***

Sikora stał nad skutym napastnikiem, trzymając na muszce jego kolegów, którzy leżeli na chodniku, trzymając dłonie na karku. Czekał na przyjazd radiowozu.

– Człowieku, weź nas wypuść… – wyjęczał jeden z nich.

– Zamknij się – warknął Sikora, lewą ręką sięgając do kieszeni po papierosy.

– Mój stary ma siano. Jak nas puścisz, to dostaniesz niezły hajs. W rok tyle nie zarobisz.

Komisarz zapalił i wydmuchnął dym.

– Zanim drastycznie pogorszysz swoją sytuację, dam ci radę: zamknij papę – powiedział.

– Kasa ci przejdzie koło nosa – kontynuował nastolatek.

– Zdajesz sobie sprawę, że za próbę korupcji możesz wyłapać dodatkowe zarzuty?

– Ojciec wszystko załatwi. Ta mała nawet nie jarzy, że coś się dzieje. Zobacz, jaka porobiona.

Sikora spojrzał na leżącą przy ścianie nastolatkę. Miała nie więcej niż osiemnaście lat. Była czyjąś córką, siostrą, wnuczką. Ktoś czekał teraz na nią w domu, martwił się. Jedynym jej błędem było to, że nie pilnowała swojego drinka i dała się otumanić. Może miała coś na sumieniu, może nawet nie była dobrą osobą, ale nie zasłużyła na to, aby ci trzej ją w taki sposób wykorzystali.

– Chłopie! Po co nam wszystkim problemy?

– Tylko wy je macie – powiedział Sikora i wziął macha.

– A ty będziesz je miał, jak nas nie puścisz – warknął nastolatek i zaczął się podnosić.

Sikora wymierzył w jego stronę.

– Nie ruszaj się, dzieciaku. Chyba że chcesz przekonać się na własnej skórze, czy postrzał boli.

– Nie przesadzaj. Nie masz jaj.

Komisarz pstryknął niedopałek w stronę chłopaka, trafiając go w lewę ramię. Wystraszony nastolatek od razu padł na chodnik i zasłonił się rękami.

– Widzisz, dzieciaku? Zwykły szlug sprawił, że prawie zesrałeś się w gacie, a ty chcesz kulę w zęby łapać? Daj sobie spokój.

– Już nie żyjesz – wysapał młody. – Mój ojciec cię załatwi. Nawet nie wiesz, kurwa, z kim zadarłeś. Odpowiesz za to, pierdolony śmieciu. Zobaczysz, psie, że cię wykończę…

– On nie żartuje – wtrącił jego kompan. – Jego stary jest wpływowy i sporo może załatwić.

Sikora przez chwilę patrzył z politowaniem na całą trójkę. Wiele razy słyszał podobne groźby. Te nie były niczym wyjątkowym. Uśmiechnął się pod nosem.

– Powiedzieć wam coś? Mam to w pompie. Nie z takimi jak wy i wasi ojcowie dawałem sobie radę. W mojej ocenie jesteście zwykłe leszcze, pizdy, co nie potrafią laski na gadane wyrwać, tylko muszą ją naćpać. Frajerzy jesteście i tyle. Za moich czasów było inaczej. Facet musiał się wykazać, żeby zaruchać. Wy idziecie na łatwiznę. Ale skoro lubicie, jak jest łatwo, to wam załatwię łatwiznę. – Podszedł do jednego z nastolatków i spytał: – Lubisz lodzika z rana?

Nastolatek wyszczerzył zęby.

– Kto nie lubi? Jasne, że tak!

– Fajnie. Bo w pierdlu będziesz miał okazję je robić.

***

Jasiński wyłączył komputer i spojrzał na siedzącego biurko obok Stankiewicza.

– Muszę dziś trzasnąć kielicha – stwierdził.

Partner uśmiechnął się szeroko.

– A w domu co powiesz? Chcesz spać na sofie?

– Daj spokój. Nie będzie mną baba rządziła. Są takie dni, kiedy facet musi chlapnąć jednego. I dzisiaj jest ten dzień.

Obaj mieli dość. Całe popołudnie spędzili na miejscu zbrodni. Chodzili po okolicy w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów, które mogłyby im powiedzieć cokolwiek na temat sprawcy. Oczywiście taką samą robotę wykonywali technicy, ale Igor stwierdził, że muszą działać kompleksowo i każdy ma się przyłożyć. Niestety nie trafili na żadne wskazówki. Jasiński stwierdził, że trzeba przejrzeć bazę osób zaginionych i postarać się ustalić, kim była ofiara. Na dodatek Palczak kazał im przygotować raporty i sporządzić notatki. Chciał mieć jak największą wiedzę na temat tego, z czym się mierzą. Stankiewicz chciał powiedzieć mu coś, co poszłoby mu w pięty, ale ostatecznie machnął tylko ręką. Stwierdził, że nie ma co strzępić języka, bo do Palczaka i tak nic nie dotrze. Sporządzili więc notatki, a potem zaczęli przeglądać bazę osób zaginionych. Po godzinie żmudnej pracy zrobili sobie krótką przerwę. Jasiński postanowił poszukać w archiwum podobnych spraw. Nie wykluczali, że może jednak w przeszłości w Polsce miał miejsce przypadek zbeszczeszczania zwłok w zbliżony sposób. Nic takiego jednak nie znaleźli. Stankiewicz przez jakiś czas przeglądał też internet pod kątem informacji na temat przypadków kanibalizmu. Tutaj wyników było sporo, choć większość z nich związana była z literaturą lub filmem. Nic, co mogłoby im się przydać przy typowaniu psychopaty. Oczywiście nie wykluczali, że kanibal inspirował się jakąś książką lub filmem. Najbardziej prawdopodobnym materiałem, z którego mógł korzystać, był film Milczenie owiec. Historia ludożercy doktora Hannibala Lectera była inspiracją dla wielu psychopatów w Ameryce. Policjanci uważali, że podobnie mogło być w Polsce.

– To co, na dwa szybkie, a potem grzecznie do domku? – spytał Jasiński.

Stankiewicz uniósł kciuk.

– Chuj. Sofę też mam wygodną – powiedział z uśmiechem.

***

Sikora patrzył, jak niedoszli gwałciciele pakowani są do radiowozu. Nastolatce ratownik udzielał pomocy. Jej stan był stabilny, choć wciąż była nieprzytomna i wymagała przewiezienia do szpitala. Sikora wiedział, że badania toksykologiczne z miejsca staną się dowodem w sprawie przeciwko całej trójce.

Zapalił papierosa i zwrócił się do mundurowego, który przyjechał ze wsparciem:

– Słuchaj, ja wracam na chatę. Małego zostawiłem samego. Jak będziesz coś ode mnie potrzebował, to podejdź.

– Niestety nie mogę pana puścić, komisarzu. Mam informację od dyżurnego, że jadą tu już wewnętrzni. Ma pan na nich czekać.

Sikora wziął głęboki wdech. Używając broni, żeby nastraszyć te dzieciaki, nie pomyślał, że podkłada się wewnętrznym. Oni nie odpuszczą takiej okazji. Mogli go zawiesić do czasu wyjaśnienia okoliczności zajścia. Nie zrobił co prawda nic niezgodnego z prawem, ale wiedział, że to nie ma większego znaczenia. Pewnie narobią mu problemów, zwłaszcza że od lat jest dla nich wrzodem.

– Chłopie, nie przesadzaj – mruknął. – Mój syn jest sam w mieszkaniu. Muszę do niego wrócić. Jak przyjadą chłopcy bez skazy, po prostu im powiedz, że jestem na chacie.

Po tych słowach ruszył w stronę domu, zostawiając za swoimi plecami oniemiałego sierżanta.

Całą drogę zastanawiał się, ile dziewczyn zdążyła wcześniej wykorzystać ta trójka. Bo że to nie był ich pierwszy raz, miał pewność. Wiele z ofiar pewnie nawet nie była świadoma, że padła ofiarą gwałtu. Kiedyś brał udział w konferencji na temat używania pigułek gwałtu. Był zaskoczony informacją, że ponad siedemdziesiąt procent przypadków przemocy seksualnej nie ma konsekwencji w postaci oskarżenia sprawców. Ofiary często nie podają danych napastników, bywa, że nie są nawet świadome, czy do wykorzystania w ogóle doszło. To było dla niego przerażające. Miał nadzieję, że ta trójka dostanie wysokie wyroki i będzie to nauczką dla potencjalnych naśladowców.

Gdy tylko wszedł do mieszkania, skierował się prosto do pokoju Piotrusia. Na szczęście mały jeszcze spał. Był taki spokojny i beztroski. Grzesiek uśmiechnął się i poprawił mu kołderkę. W tym samym momencie usłyszał głośne pukanie do drzwi. Wiedział, że wewnętrzni przyszli wyjaśnić okoliczności użycia broni. Wrócił do przedpokoju i nacisnął klamkę.

W progu zobaczył komisarzy Macieja Bereszyńskiego i Arkadiusza Kownackiego. Obaj uśmiechali się do niego.

– A ty gdzie polazłeś? – zapytał Kownacki.

– Debilem jesteś, że pytasz? A gdzie mnie zastałeś? – spytał Grzegorz.

– Zbastuj, Sikora, bo tylko pogarszasz swoją sytuację – upomniał go Bereszyński. – Możemy wejść?

– Po co pytasz? Przecież i tak wejdziecie.

Komisarz przesunął się, robiąc im miejsce. Zdawał sobie sprawę, że niewpuszczenie ich do środka rzeczywiście pogorszy jego położenie. Zamknął drzwi i zaprowadził ich do kuchni.

– Użycie broni było zasadne – od razu przeszedł do rzeczy, wyjmując papierosa z paczki i wkładając go do ust.

– To jest twoje zdanie – stwierdził Kownacki. – To było trzech nieletnich, do których strzelałeś tylko dlatego, że chcieli sobie puknąć naprutą małolatę.

Komisarz spojrzał na niego, szczerze zdumiony.

– Ty poważnie to mówisz? Puknąć małolatę? Chłopie, tych trzech skurwysynów wrzuciło dziewczynie pigułkę gwałtu do drinka tylko po to, żeby zamoczyć. Chciałbyś, by twojej matce lub żonce ktoś taki prezent zrobił?

– Sikora! – Bereszyński podniósł głos. – Uważaj na słowa.

– Ja mam uważać? Kurwa, chciałbyś być na miejscu tej dziewczyny? Trzech zwyroli cię gwałci tylko dlatego, że byłaś nieostrożna i wypiłaś drinka, do którego ktoś wrzucił GHB. Myślisz, że to nie siądzie na jej psychice? Uwierz mi, kurwa, że siądzie. I to fest.

– W tej chwili to bez znaczenia. Stało się i tyle. A my nie jesteśmy tu ani z powodu tej laski, ani napalonych małolatów. Jesteśmy tu dlatego, że wyjąłeś klamkę i zacząłeś nią machać jak Brudny Harry. To nie jest, kurwa, pieprzone JUESEJ, Sikora!

Grzesiek podszedł do okna, otworzył je i dopiero wtedy zapalił papierosa.

– Klamkę wyjąłem po to, żeby spacyfikować tych trzech małolatów – powiedział, wydmuchując dym na zewnątrz. – Tak jak sam wspomniałeś, nie jestem Brudny Harry, James Bond ani inny Kloss. Sam nie miałbym szans z kilkoma napastnikami, dlatego użyłem środka przymusu bezpośredniego w postaci broni palnej. Tyle w temacie. Nikt nie został ranny, jedynie kilku gnojków ma kleksy w gaciach.

Policjanci z wydziału wewnętrznego przez chwilę tylko patrzyli po sobie. W końcu Kownacki zapytał:

– Mało macie problemów?

Sikora zmarszczył brwi.

– Macie? Czyli kto? Ja? Mówisz jak stary komuch. Macie, towarzyszu? Macie, obywatelu? Czasy się zmieniły, ale komuna wiecznie żywa, co?

– Pieprzysz, Sikora. Mówię o wydziale. Życzyński na zawieszce. Może wyłapać niezłe zarzuty. Teraz ty.

– A ja niby za co wyłapię zarzuty? Za postępowanie w zgodzie z procedurami? Powiem ci, chłopaku, że to ironia losu: ja mówię o procedurach i się ich trzymam, a wy chcecie mnie za to dojechać. No, chyba że chcecie mnie uwalić, bo się z was śmieję. Tak?

Bereszyński uśmiechnął się pod nosem.

– Powiedzcie tak od razu, to trochę zbastuję. Uprzedzam jednak, że będzie ciężko. Spójrzcie na siebie krytycznym okiem. No jak nie drzeć z was łacha?

W tym samym momencie w pokoju obok rozległ się płacz. Sikora natychmiast pstryknął papierosa za okno.

– Śmiecisz – upomniał go Kownacki.

– To wystaw mi mandat. A teraz pożegnam was ozięble, bo muszę zająć się synem.

– Jutro widzimy cię u nas. Bądź na dziewiątą.

– Jak znajdę chwilę, to wpadnę trochę się pośmiać. Niczego jednak nie obiecuję. – Sikora wskazał im drzwi. – Do wyjścia traficie sami.

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

 

Korekta

Joanna Rodkiewicz

 

Skład i łamanie wersji do druku

Łukasz Slotorsz

 

Projekt graficzny okładki

Mariusz Banachowicz

 

© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025

© Copyright by Piotr Kościelny, Warszawa 2025

 

Wydanie pierwsze

ISBN: 9788383299785

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

 

 

WYDAWCA

Agencja Wydawniczo-Reklamowa

Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2

00-036 Warszawa

tel. 22 416 15 81

[email protected]

www.skarpawarszawska.pl

@skarpawarszawska

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

1.

Strona redakcyjna

Punkty orientacyjne

Spis treści