Płonące tajemnice - Hanna Greń - ebook
NOWOŚĆ

Płonące tajemnice ebook

Hanna Greń

4,6

189 osób interesuje się tą książką

Opis

Wśród beskidzkich lasów, w cieniu starych drzew, płoną wspomnienia, które miały na zawsze pozostać pogrzebane.

 

Danuta Wrangel całe życie próbuje zapomnieć o tragedii, która w dzieciństwie odebrała jej rodzinę. Splot wydarzeń zmusza ją jednak do powrotu w rodzinne strony – do miejsca, które miało być bezpiecznym schronieniem, a stało się śmiertelną pułapką. Wśród zgliszczy domu i milczących jesionów czają się duchy przeszłości, które od lat domagają się sprawiedliwości.

 

Ale prawda ma swoją cenę – a ktoś zrobi wszystko, by Danuta nigdy jej nie poznała.

 

W miejscu, gdzie las stał się świadkiem okrutnej zbrodni, a ogień miał spalić prawdę, trzeba rozliczyć się z przeszłością, nie bacząc na czyhające zewsząd niebezpieczeństwa. 

 

Niektóre tajemnice nie giną w płomieniach. One dopiero wtedy zaczynają żyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 421

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (8 ocen)
6
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Heske

Nie oderwiesz się od lektury

Jak wszystkie ksiazki - super, polecam serdecznie ❤️
10
Mbotka_56

Nie oderwiesz się od lektury

Cieszę się, że wrocili moi ulebieńcy Petra i Konrad. Polecam
00
Callen

Nie oderwiesz się od lektury

Wielki Ukłon dla Autorki!!! Mimo strasznych wydarzeń opisanych w książce to czytało się jak magiczne spotkanie przyjaciół. Bestseller Pani Haniu Greń. Gratulacje!!!!!
00
Stelka

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczne pióro, historia poprowadzona z ogromną wyobraźnią i spójnie, bez dróg na skróty.
00
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Lubię książki tej autorki, pisze swietnie i warto poczytac jej ksiażki. Polecam.
00



Copyright © Hanna Greń, 2024

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Karolina Guzik

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Jóźwiak, Anna Nowak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i strony tytułowe: Mariusz Banachowicz

Fotografia autorki na skrzydełku: © Mateusz Sosna | Ogniskova.pl

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN 978-83-68479-97-3

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Fragment

Rozdział 1. Zabójstwo

Rozdział 2. Ucieczka

Rozdział 3. Zgliszcza

Rozdział 4. W gliniarskim siedliszczu

Rozdział 5. Jesion, klon i jemioła

Rozdział 6. Plama

Rozdział 7. Groźby i szantaż

Rozdział 8. Jan bez Ziemi

Rozdział 9. Butni i okrutni

Rozdział 10. Nieproszeni goście

Rozdział 11. Zwłoki w pokrzywach

Rozdział 12. Oględziny

Rozdział 13. Podejrzana?

Rozdział 14. Plan Marty

Rozdział 15. Z rodziną to na zdjęciu

Rozdział 16. W mieszkaniu Danuty

Rozdział 17. Głucha jak nietoperz

Rozdział 18. Oburzony Radosław

Rozdział 19. Zwykły papuć

Rozdział 20. Paskudna sprawa

Rozdział 21. Ringo, Kosa i Dżagi

Rozdział 22. Apacz

Rozdział 23. Opowieść Rajnera

Rozdział 24. Opowieść Jemioły

Rozdział 25. Rzucone oskarżenie

Rozdział 23. Portrety sprawców

Rozdział 26. Plan Pati

Rozdział 27. Kret

Rozdział 28. Wyprawa Pati

Rozdział 29. Straszna śmierć

Rozdział 30. Nowy klient

Rozdział 31. Trup na tarasie

Rozdział 32. Przybywa policja

Rozdział 33. Upiorne jemioły?

Rozdział 34. Prywatne śledztwo Apacza

Rozdział 35. Najsłabsze ogniwo

Rozdział 36. Podstęp pani Wandy

Rozdział 37. Tożsamość szefcia

Rozdział 38. Próba szantażu

Rozdział 39. Zeznanie Andrzeja Czyża

Rozdział 40. Co kryła szopa

Rozdział 41. Ucieczka

Rozdział 42. Zatrzymani handlarze

Rozdział 43. Cios ostateczny

Rozdział 44. Próba ugody

Rozdział 45. Poszukiwania

Rozdział 46. Odnalezieni

Podziękowania

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 1Zabójstwo

Kiedyś, gdzieś

Spoglądali po sobie z przerażeniem, potem ich wzrok przesunął się bezwiednie najpierw na zbryzganą krwią ścianę, później na ciała leżące nieruchomo w czerwonej kałuży. Nie rozumieli, jak to się stało. Nie planowali tego, zamierzali tylko mężczyznę przekonać, ewentualnie trochę postraszyć. Dlaczego sytuacja wymknęła się spod kontroli?

Wyższy z nich, starszy o kilka lat od towarzysza, wyglądał, jakby lada moment miał się rozpłakać. Broda drżała mu z emocji, gdy przemówił trzęsącym się ze strachu głosem:

– Kurwa, co myśmy zrobili! Co teraz będzie? Nie chcę iść do więzienia!

Niższy, wyglądający tak młodo, jakby egzamin dojrzałości czekał go dopiero za dwa, trzy lata, odzyskał już panowanie nad sobą. Urodzony przywódca, intuicyjnie wiedział, co należy zrobić, by nie dopuścić do ataku histerii.

– Uspokój się! – powiedział, siląc się na rzeczowy ton, choć najchętniej rozkwasiłby koledze nos, którym tamten pociągał niby jakiś dzieciuch. – Nie pójdziemy do żadnego więzienia.

Gdy nie przyniosło to żadnego efektu, wymierzył koledze siarczysty policzek. To pomogło. Wyższy spojrzał przytomniej, przestał przypominać zająca ściganego przez wygłodniałą sforę.

– Jak to? Przecież wszystko się wyda. Trzeba by usunąć zwłoki, zmyć krew, wytrzeć nasze odciski palców… Strasznie dużo roboty…

– A co masz w planach? Randkę życia czy przyjęcie u prezydenta, debilu jeden?

Kpiący ton niższego nie pozostawiał złudzeń co do jego opinii o intelekcie kolegi. Ten już chciał się obrazić, gdy usłyszał słowa będące miodem na jego złaknione pochwał serce:

– Ale tak w ogóle to pomysł jest genialny. Jeżeli zrobimy tak, jak mówiłeś, nikt się nie kapnie, że oni nie żyją. Będzie wyglądało, jakby wyjechali. Trzeba ich przenieść do lasu i zakopać.

Schylił się i złapał ręce leżącego, sprawa jednak nie była tak prosta, jak oczekiwał. Bezwładne ciało okazało się zbyt ciężkie. W końcu zdecydowali, że będą przeciągać zwłoki we dwóch. Teraz poszło im całkiem sprawnie. Zgodnie z przewidywaniami w stojącej opodal domu szopie znaleźli łopaty i zanieśli je do miejsca, gdzie zostawili zwłoki.

– Gdzie ich pochowamy? – spytał starszy, schylając się ku pierwszej z ofiar.

Młodszy rozmyślał przez chwilę, wreszcie pokręcił głową.

– Tu będzie dobrze. Tylko trzeba wykopać te badyle i potem posadzić z powrotem, to nikt się nigdy nie skapnie, że pod nimi są zwłoki.

Kiedy pochówek dobiegł końca, a ziemia nad grobem została uporządkowana, wrócili do domu, by zmyć krew z podłogi. Najpierw jednak musieli odpocząć. Łapczywie wypili znaleziony w lodówce kompot, potem zapalili.

Po dziesięciu minutach niższy zarządził:

– Koniec przerwy. Do roboty.

– Za chwilę. Nie mam siły się ruszyć – zaprotestował jękliwie wspólnik

Przywódca pozostał nieubłagany. Zapalił światło, by lepiej widzieć, i zaczął zmywać krwawe rozbryzgi z olejnej lamperii.

– Żadne, kurwa, „za chwilę”. Posprzątamy i będzie z głowy. Bierz się za szmatę, ciućmoku, bo ci w końcu przypierdolę.

Nie wiadomo, czy na wyższego podziałała groźba, czy dotarła do niego słuszność argumentacji, w każdym razie usłuchał. Wstał, podszedł do zlewozmywaka i nabrał wody do stojącego obok wiaderka. Rozejrzał się za ścierką, ale nie zdążył zrobić nic więcej, bo oto drzwi niespodziewanie się otworzyły i w progu stanął obcy mężczyzna.

– Dobry wieczór – zaczął, mrużąc oczy przed jaskrawym światłem. – Co tu się stało? Kim jesteście i co tu robicie? Ciebie znam. – Uśmiechnął się niespodziewanie do młodszego.

Nie miał pojęcia, że tymi dwoma słowami wydał na siebie wyrok śmierci.

– Pan wejdzie dalej, gospodarz zaraz wróci. Poszedł schować mięso do zamrażarki – improwizował rozpoznany zabójca.

– Pomagaliśmy przy świniobiciu – dorzucił jego towarzysz.

Przybysz automatycznie zwrócił się w jego kierunku i to dało młodszemu szansę na atak. Porwał ze stołu deskę do krojenia, zamachnął się z zamiarem, by zabić. Być może plan by się powiódł, gdyby był wyższy i miał więcej wprawy. Wówczas uderzyłby kantem z góry. Ale on był debiutantem. Wyprowadził cios deską obróconą na płask, w dodatku nie sięgnął czubka głowy dużo wyższego mężczyzny i trafił tamtego w skroń, a deska ześlizgnęła się po uchu. Obcy z jękiem zwalił się na podłogę prosto w krwawą kałużę, ale widać było, że jest tylko zamroczony. Za jakiś czas dojdzie do siebie, a wtedy…

– Muszę zadzwonić – oznajmił młodszy napastnik z niespotykaną u niego niepewnością. – Co się tak gapisz? Nie wiesz, kto to jest?

Nie czekając na odpowiedź, złapał słuchawkę stojącego na szafce telefonu i wykręcił numer. Usłyszawszy krótkie „słucham”, szybko zrelacjonował przebieg zdarzeń, po czym przeszedł do sedna problemu.

– Nie wiem, co z nim zrobić. Czy on jest z nami?

– Zgłupiałeś, młody? W życiu!

– No to nie wiem, co dalej. Bo to przecież jest…

– Zabij go – usłyszał wydane lodowatym tonem polecenie. – Najlepiej podpal tę budę, przy okazji pozbędziesz się śladów. I nie dzwoń do mnie. Znajdę cię, jak będzie trzeba.

Napastnik odłożył słuchawkę, pełen niemal bałwochwalczego podziwu, spojrzał na swą ostatnią ofiarę i zdziwił się nieprzyjemnie, ujrzawszy, że mężczyzna doszedł już do siebie i usiłuje wstać.

– O nie, nic z tego – syknął gniewnie.

Chwycił leżący na stole nóż i wbił tamtemu pod lewą łopatkę. Był pewien jego natychmiastowej śmierci, tymczasem mężczyzna co prawda jęknął głośno, ale to było wszystko. Zdołał już podnieść się z podłogi i dysząc ciężko, stał pochylony do przodu z rękami wspartymi o uda. Czy ten gnój jest nieśmiertelny?

Płonący wściekłością zabójca szarpnął nóż sterczący mężczyźnie z pleców, lecz narzędzie się zaklinowało.

Ponowił próbę, czego nie ułatwiała mu ofiara, kręcąc się wokół własnej osi niczym tańczący derwisz. Wreszcie napastnik dopiął swego, a wtedy się przekonał, iż nóż ułamał się u czubka.

– Kurwa jego…

Przekleństwo zamarło mu na wargach, gdy zobaczył wywracające się oczy mężczyzny. Chwilę później obcy ciężko zwalił się na ziemię.

– Nareszcie! – zawołał zabójca do towarzysza. – Wychodzimy.

Chwycił osłupiałego kolegę za ramię i pociągnął do drzwi. Starannie zamknął je na klucz, po czym złapał gospodarcze wiadro i leżący obok kranu wąż, służący zapewne do podlewania ogrodu.

– Utnij, ile trzeba, i spuść całe paliwo z jego auta – rozkazał spoglądającemu bezradnie partnerowi. – Ja zrobię pochodnie.

Trwająca od jakiegoś czasu gwałtowna burza nie odpuszczała, a towarzysząca jej ulewa zrzucała na ziemię hektolitry wody. Musieli porządnie polać ściany benzyną, by ogień mógł wygrać z deszczem.

Nawykły do ślepego posłuszeństwa kompan nie zadawał zbędnych pytań. Bez słowa podszedł do samochodu. Wkrótce potem wieczorne ciemności rozświetliły nie tylko błyskawice. Stary drewniany dom nie miał najmniejszych szans w pojedynku z potęgą żywiołu.

Huk ognia zagłuszył szum deszczu, przebijały się przez niego tylko grzmoty oraz rozpaczliwe krzyki zamkniętego w domu człowieka. Po pewnym czasie te pierwsze przycichły – najwyraźniej burza przesunęła się na południe, w stronę szczytu Baraniej Góry. Te drugie natomiast całkiem ustały, co dało zabójcom pretekst do opuszczenia miejsca zbrodni.

Pewni swojej bezkarności, odjechali w doskonałych humorach. Zwłaszcza niższy był zadowolony. Wykonał zadanie śpiewająco, zatem nagroda z pewnością go nie minie. Zresztą pieniądze nie były tym, co najbardziej go interesowało, łaknął raczej słów uznania, podziwu dla swoich dokonań. Był kimś i chciał, by inni o tym wiedzieli.

Niecierpliwie czekał na telefon. Najchętniej sam by zadzwonił. Już nawet sięgnął po słuchawkę, gdy przypomniał sobie zakaz wypowiedziany kategorycznym tonem. Nie mógł go zlekceważyć, choć wszystko burzyło się w nim na myśl, że jest traktowany jak podwładny. Przecież cała akcja była jego pomysłem. To on zaproponował, by wydzierżawić od nadleśnictwa szopę stojącą na polanie i wykorzystać ją jako magazyn.

I to on pozbył się tego cholernego mądrali, który kupił tę działkę i nie chciał się zgodzić na dalszą dzierżawę szopy. „Powinniście być wdzięczni, że uhonorowałem waszą umowę z nadleśnictwem. A nie musiałem, bo w akcie sprzedaży nie ma o niej żadnej wzmianki. Nie macie tu już nic do szukania. Przestańcie się pałętać po moim terenie, bo wezwę policję”.

Zabójca aż się zatrząsł z wściekłości, wspomniawszy te słowa, wypowiedziane tonem, który odebrał jako wywyższanie się. Przypomniał sobie w porę, że temu gnojowi nic z tego nie przyszło, i humor od razu mu się poprawił. Facet mógł mieć forsę za nic, ale nie chciał, to teraz gryzie ziemię. Jego strata.

Telefon wreszcie zadzwonił. Odebrał natychmiast, po czym zdał relację ze swoich dokonań, lecz ku swojemu rozczarowaniu nie usłyszał słów podziwu, a jedynie podbite niepokojem pytanie:

– Jesteś pewien, że nikt was nie widział?

Obawa usłyszana w zawsze pewnym siebie głosie ucieszyła go niepomiernie. Nareszcie będą rozmawiać jak równy z równym. A nawet lepiej, bo teraz to on był górą! Taki dodatkowy podarunek na dwudzieste urodziny.

– Niby kto? – prychnął pogardliwie. – Na tym zadupiu, jeszcze podczas burzy? Nie ma takiej możliwości. Zresztą opowiem ci wszystko, jak się spotkamy. Bądź za godzinę tam, gdzie zawsze.

Teraz to on odłożył słuchawkę, nie czekając na odpowiedź. Mógł sobie na to pozwolić, choć jeszcze godzinę temu nie ośmieliłby się tak postąpić. Wiedział jednak, że zabijając, wywalczył sobie pozycję szefa.

Nie miał natomiast pojęcia, że był ktoś, kto widział na tyle dużo, by domyślić się reszty.

Rozdział 2Ucieczka

Wisła, 15 marca 2017

Szczęknęły drzwi wejściowe. Petra Procner zarejestrowała ten fakt, lecz nie uniosła głowy znad sporządzanego właśnie rysunku. Musiała go dokończyć i jeszcze dziś wysłać całą serię do wydawnictwa. Zuzanna może sama wziąć sobie obiad.

– W piekarniku są żeberka w kapuście! – zawołała w stronę kuchni. – Zaraz skończę, to pogadamy o twoim wyjeździe.

Odpowiedziała jej cisza. Nie przejęła się tym. Podopieczna tak samo jak ona czy Konrad nie lubiła próżnej gadaniny, wolała milczeć niż mówić po to tylko, by mówić.

– Żeberka chętnie zjem, ale nigdzie nie zamierzam wyjeżdżać, chyba że z tobą.

Dochodzących zza pleców słów z pewnością nie wypowiedziała Zuzanna. Głos tylko jednego człowieka był w stanie sprawić, że serce Petry traciło zwykły rytm i przyśpieszało do galopu.

– Konrad! Już wróciłeś?

– Skądże, to tylko mój hologram.

Zanim zdążyła wymyślić jakąś dowcipną ripostę, mąż wziął ją na ręce i mocno pocałował, czym do reszty zamącił jej w głowie. Zaraz na początku znajomości Petra doszła do wniosku, że Konrad dysponuje tajemnymi mocami uniemożliwiającymi rozmówcy logiczne myślenie. Czymś na kształt zagłuszacza wi-fi lub fal radiowych, z tą różnicą, że oddziałującym na ludzką psychikę.

Od tamtego czasu minęło już kilka lat, a Petra nadal nie zmieniła zdania. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ona, zawsze kierująca się logiką, nagle zaczynała mówić oczywistości i że brakowało jej słów, by odgryźć się celną repliką?

– Zaskoczyłeś mnie, bo miałeś przejechać dopiero w sobotę rano, ewentualnie w piątek wieczorem.

Pocałował ją jeszcze raz, potem zaniósł do kuchni i posadził za stołem, sam zaś nałożył sobie porcję żeberek i zabrał się do jedzenia. Odpowiedział dopiero po dość długim czasie, gdy zaspokoił pierwszy głód.

– Sorry, ale byłem tak głodny, że mógłbym zjeść deskę do krojenia. Złol, na którego polowaliśmy, został dzisiaj ujęty i oddany do dyspozycji prokuratora. Szef docenił moją pracę i kazał jechać do domu. A co najważniejsze, powiedział, że przed poniedziałkiem mam się w fabryce nie pokazywać.

Od dwóch lat Konrad służył w bielskim oddziale Centralnego Biura Śledczego Policji. Sama go namówiła, by przyjął tę propozycję, ale od pewnego czasu zastanawiała się, czy nie popełniła błędu. Na co dzień mąż mieszkał u przyjaciół i do domu wracał tylko na weekendy. Tymczasem Petra coraz trudniej znosiła rozłąkę i ostatnio ciągle łapała się na studiowaniu ofert biura nieruchomości. Bo chociaż na myśl o przeprowadzce i porzuceniu domu „Za krzywym skoruszniokiem” ściskało jej się serce, chciała być bliżej męża.

Aż podskoczyła z radości na wieść, że będą mieć dla siebie całe pięć dni. Spojrzała na Konrada z uśmiechem i zdziwiła się na widok powagi malującej się na jego twarzy. Czyżby stało się coś złego?

– Czemu masz taką minę?

– Musimy poważnie porozmawiać – odpowiedział niewyraźnie. Przełknął i dorzucił: – Przy kawie i koniaku.

Skinęła głową i włączyła ekspres, potem nalała im po lampce hennessy’ego. Nim mąż skończył się posilać, zdążyła przenieść tacę do stolika okolicznościowego i zestawić filiżanki z kawą i szkło wypełnione do połowy złocistym płynem. Potem usiadła w fotelu w oczekiwaniu na nadejście Konrada.

– Pamiętasz, co powiedziałaś, kiedy zdecydowaliśmy, że powinienem przyjąć ofertę przejścia do CBŚP? – zagaił, siadając w sąsiednim fotelu. – Że to nie miasto zawiniło i że nie masz nic przeciwko zamieszkaniu w Bielsku.

Odchrząknęła, by pozbyć się guli, nagle dławiącej gardło.

– Pamiętam. Ale doszliśmy do wniosku, że nie powinniśmy się śpieszyć. Że lepiej odczekać, zobaczyć, jak się sytuacja rozwinie.

– I odczekaliśmy. Rok i osiem miesięcy to moim zdaniem aż nadto. – Procner popatrzył w smutne oczy żony i nagle przeprowadzka nie wydała mu się aż tak ważna. – W porządku. Możemy zaczekać jeszcze jakiś czas albo w ogóle zrezygnować z tego pomysłu. Tylko że cholernie tęsknię za tobą i Zuzką.

Petra zdążyła już się opanować.

– Ja też tęsknię. Tak bardzo, że zaczęłam przeglądać oferty sprzedaży domów – przyznała uczciwie. – Ale nic ciekawego nie znalazłam. Same wielgachne domiszcza. Z kolei te mniejsze są tak udziwnione, że oczy bolą od samego patrzenia. Albo wymagają gruntownego remontu, a na to ja na pewno się nie piszę. A ty masz coś na oku?

Zamyślony Konrad łyknął odrobinę koniaku. Potem odstawił lampkę na stolik i znów spojrzał w kobaltowe oczy żony. Nie były już smutne, teraz rozjarzały je podekscytowanie i ciekawość.

– Kumpel mi powiedział, że jego kuzynka likwiduje swoje życie w Polsce i wyjeżdża na stałe do Australii. Między innymi chce sprzedać dom. Nowy, bo mieszkają tam zaledwie dwa lata. Mam zdjęcia. Chcesz zobaczyć?

Chciała. Mimo że mieli z mężem podobny gust, była ciekawa budynku, który w widoczny sposób przypadł Konradowi do serca. Wystarczył jej jeden rzut oka na fotografię zrobioną z góry, prawdopodobnie przy użyciu drona. Widać było na niej całą bryłę obiektu i Petra od razu zauważyła jej nietypowy kształt.

– To jest naprawdę ośmiokąt czy tylko tak wygląda?

– Właściwie to dziesięciokąt, ale na tym zdjęciu tego nie widać. Zobacz wnętrze. Moim zdaniem… a zresztą nic nie powiem, żeby nic ci nie zasugerować.

Skinęła głową i w milczeniu oglądała fotografie. Wkrótce już wiedziała, co tak ujęło Konrada. Budynek, mimo że parterowy, okazał się bardzo przestronny. Petra wzięła do ręki plan, by się rozeznać w położeniu poszczególnych pomieszczeń. Gabinet oddzielony od salonu rozsuwaną ścianką, kuchnia, sypialnia z własnym węzłem sanitarnym i garderobą, dalej łazienka oraz przylepiona do wiatrołapu toaleta. Po drugiej stronie korytarza narożny pokój, następnie dwa inne.

Łącznie cztery pokoje plus salon i gabinet, przy czym, oprócz sypialni, wszystkie miały mniejszy lub większy kawałek ściany niezachowującej kąta prostego. Zachwycona Petra jeszcze raz popatrzyła na gabinet, bo w dotychczasowym domu tam właśnie spędzała większą część dni. Był przestronny i widny… chyba.

– Zaraz, zaraz – mruknęła do siebie. – Coś mi tu nie gra. Konrad, oglądałeś ten dom? Bo mi wyszło, że w gabinecie i salonie w ogóle nie ma okien.

Podała mu plan, lecz on nawet na niego nie spojrzał.

– Nie ma okien, bo cała ta ściana jest jednym wielkim oknem – odparł z szerokim uśmiechem.

Teraz w pełni pojęła jego fascynację tym nietypowym domem. Mało tego, sama także poczuła, że musi w nim zamieszkać.

– Kupmy go. Zadzwoń do tej kobiety, że się decydujemy. Trochę mi szkoda sprzedawać ten dom. – Tu Petra wykonała zamaszysty ruch ręką, mający objąć całą posesję. Gdyby Konrad w porę się nie uchylił, trafiłaby go prosto w oko, a tak zamiast okręgu wyszła jej elipsa. To ją nieco zdeprymowało, zaraz jednak podjęła wypowiedź: – No i Zena będzie niepocieszona, ale jak mus, to mus.

– Czemu mus? Nie możemy zostawić go sobie na weekendowe czy urlopowe wyjazdy? Przecież nas stać.

Popatrzyła na niego zdumiona, po czym nagle palnęła się otwartą dłonią w czoło, aż klasnęło.

– Wyśmiewałam się z mojej bratowej, że jest przeciwieństwem prostej, a sama też okazałam się ograniczona. Tak przywykłam, że żyjemy z twojej pensji i tego, co zarobię rysowaniem, że całkiem zapomniałam o szmalu na koncie. Oczywiście, że zostawimy sobie ten dom! – wykrzyknęła z entuzjazmem. – Przyda się nam taka baza wypadowa. Mężu mój, jesteś genialny! – zawyrokowała uroczyście.

Konrad co prawda nie poczuwał się do bycia geniuszem, ale ani myślał protestować. Zwłaszcza że przyszedł mu do głowy kolejny pomysł.

– Moglibyśmy go wynajmować. – Zauważył minę żony i czym prędzej doprecyzował: – Nie na długo i na pewno nie na weekendowe wypady znudzonych mieszczuchów. Miałem na myśli kogoś, kto musi zniknąć, ukryć się przed prześladowaniami. Tak jak na przykład Unisława trzy lata temu. Co ty na to?

Oczy Petry rozbłysły niczym supernowa. Unisława Sarat, była kochanka bielskiego gangstera, schroniła się właśnie na Równem, w domu odziedziczonym po prababce, kiedy po złożeniu obciążających Pastora zeznań przekonała się, że jej życie jest zagrożone. Unisława miała to szczęście, że miała dokąd uciec, ale było tysiące innych kobiet zaszczutych, bezwolnych, niewidzących możliwości wyrwania się z pełnego przemocy związku.

Ten dom mógłby stanowić dla nich krótkotrwały azyl, tak bardzo im potrzebny. Petra świetnie o tym wiedziała, była wszak kiedyś jedną z nich. Jej pierwszy mąż był przemocowcem i gwałcicielem, który do tego stopnia omotał tęskniącą za prawdziwą rodziną Petrę, że pozwoliła niemal się ubezwłasnowolnić. Miała szczęście w nieszczęściu, gdyż podczas napadu na ich dom wprawdzie omal nie zginęła, ale przeżyła, podczas gdy on został zastrzelony.

Potem trafiła kumulację w totolotku i wybudowała dom na polanie „Za krzywym skoruszniokiem”. Cztery lata temu poznała Konrada, będącego całkowitym przeciwieństwem jej pierwszego męża, a od trzech lat mieszkała z nimi Zuzanna, dla której stanowili rodzinę zastępczą.

Bielsko-Biała, 18 marca 2017

– Musisz stąd zniknąć. Natychmiast. Zaraz. Już!

Rozbrzmiewający w ciemnościach głos wydawał się obcy, tak jak to mieszkanie. A przecież jedno i drugie należało do niej. Powinna czuć się bezpiecznie, zamiast mówić do siebie piskliwym, przerażonym tonem. Ale wcale tak nie było. Bała się tak bardzo, że nie umiała nawet zebrać myśli, a co dopiero się zdecydować, które ubrania włożyć do walizki. Stała bezradna przed otwartą szafą, jakby chciała potwierdzić opinię, że jest zbyt głupia, by móc o sobie decydować.

– Dość tego, ty debilko! – wrzasnęła, przerywając ciszę dzwoniącą w uszach. – Przestań rozpamiętywać i weź się do roboty!

Tym razem jej głos brzmiał pewniej, nie był już taki cichy i wystraszony. Sprawił, że oprzytomniała. Rzeczywiście powinna się pośpieszyć, jeśli chce zdążyć przed ich powrotem. Żadna impreza urodzinowa nie trwa przecież w nieskończoność.

Przy świetle latarki w telefonie przesunęła obojętnym wzrokiem po zawartości szafy i zamknęła ją, nie wyjąwszy ani jednej sztuki. Eleganckie kreacje nie będą jej już potrzebne, zresztą nigdy ich nie lubiła. Stanowiły symbol stylu życia, który był jej z gruntu obcy.

W mieszkaniu naprzeciwko ktoś włączył lampę, dzieląc się z nią światłem. Posłała mu w myślach słowa podzięki. Mogła teraz odłożyć telefon, co znacznie ułatwiało sprawę. Przysiadła na moment przed toaletką, by zebrać myśli i ustalić priorytety, potem zaczęła wypełniać niedużą walizkę.

Sukcesywnie odhaczała punkty figurujące na wyimaginowanej liście. Nie było ich dużo. Bielizna, kilka sztuk odzieży na zmianę, trapery. Prócz tego teczka z dokumentami i przede wszystkim laptop. To chyba wszystko? Już przy drzwiach przypomniała sobie o szczoteczce do zębów. Na wszelki wypadek dołożyła jeszcze pastę, mydło i ręcznik. Nie wiadomo, gdzie przyjdzie jej spędzić noc.

Miała ochotę rozejrzeć się jeszcze, sprawdzić, czy czegoś nie zapomniała, ale nie pozwolił na to jakiś wewnętrzny głos, mówiący z naciskiem słowa ponaglenia. Bezwiednie powtórzyła je za nim:

– Pośpiesz się! Za chwilę może być za późno.

Wyszła, gdy zegar wybijał dwudziestą trzecią trzydzieści. Nie oglądała się już za siebie. Jedyne, o czym teraz marzyła, to by zapomnieć o tym mieszkaniu i przeżytym w nim horrorze. Moment grozy nastąpił kilka minut później, gdy w drodze na parking oślepiły ją światła nadjeżdżającego samochodu.

Przez parę sekund, które jej wydały się wiecznością, stała jak wmurowana, nie mogąc się zmusić do zrobienia bodaj malutkiego kroczka. Niczym królik wpatrzony hipnotycznie w oczy węża spoglądała na tylne światła oddalającego się pojazdu. Dopiero gdy zaparkował przed sąsiednim budynkiem, odzyskała zdolność ruchu.

Czym prędzej wsiadła do defendera i uruchomiła silnik. Potem ruszyła w stronę szlabanu, który uniósł się wolno, umożliwiając przejazd. Zmierzając w jego stronę, rozglądała się czujnie, pewna, że za chwilę ktoś uniemożliwi jej ucieczkę. Jednakże nic takiego się nie stało, a portier nawet nie spojrzał w jej stronę. Ale i tak poczuła ulgę dopiero wtedy, gdy z tylnego lusterka zniknął widok strzeżonego osiedla, jak na urągowisko noszącego nazwę „Bezpieczna przystań”.

Wreszcie była wolna. Uboższa o kilkadziesiąt tysięcy, ale jakie mogło to mieć znaczenie wobec faktu, że znów mogła stanowić o sobie? Pomyślała, że innym pewnie wydałaby się głupia ta jej radość. Uznaliby jej strach za irracjonalny, problemy za wydumane, a ją samą za łatwowierną idiotkę i ostatnią melepetę. Bo jak inaczej nazwać kogoś, kto nie umie się postawić i pozwala sobą pomiatać? Ale oni nic o niej nie wiedzieli, nie znali przeszłości Danuty Wrangel, zwanej zdrobniale Utą.

Rozdział 3Zgliszcza

Wisła, 18 marca 2017

Danuta wybrała trasę przez Biały Krzyż. Wcale nie dlatego, że chciała zwiedzać okolicę. Po prostu tędy było bliżej.

Mieszkała przy ulicy Krakowskiej i żeby dotrzeć do trasy prowadzącej przez Skoczów, musiałaby przejechać przez prawie całe miasto. A ona chciała opuścić Bielsko-Białą od razu, nie zamierzała pozostawać tu ani minuty dłużej, niż było to konieczne. Za bardzo się bała. Jak jeszcze nigdy dotąd.

To nieprawda! – krzyknął w niej wewnętrzny głos. Już kiedyś odczuwałaś taki paniczny lęk. Tamten był nawet większy, tak ogromny, że wymazałaś go zpamięci, dlatego onim zapomniałaś.

Zadygotała, uświadomiwszy sobie, że rzeczywiście tak jest. Ale tamto zdarzyło się dawno temu, nic więc dziwnego, że zapomniała. Minęło blisko ćwierć wieku i gdy teraz usiłowała przywołać wspomnienia, okazało się, że pamięta tylko obłędny strach: paraliżujący zmysły, odbierający wolę i rozum. Jego przyczyny nadal pogrążone były w mroku.

Nieważne. To było kiedyś, teraz musiała zająć się czymś innym. Przede wszystkim opuścić miasto, później znaleźć miejsce na nocleg, a jeszcze potem lokum, w którym mogłaby się zatrzymać na dłużej. Do czasu zrealizowania planu, który właśnie zaczął się krystalizować. Ale przede wszystkim musiała pojechać na Równe i przekonać się, czy będzie w stanie tam żyć. W miejscu, które powinno być azylem.

Z drogi zadzwoniła do hotelu wybranego spośród bogatej oferty. Kolejny raz błogosławiła internet, dzięki któremu życie było o wiele łatwiejsze. Nie musiała błąkać się po mieście w poszukiwaniu noclegu.

Po załatwieniu formalności zaspana recepcjonistka podała jej klucz i Uta mogła wreszcie odpocząć. Była tak bardzo zmęczona! Nie fizycznie, jak na nią pora wcale nie była późna, nieraz kładła się o czwartej czy nawet piątej. Należała do grona tych szczęśliwców, którym wystarczają trzy bądź cztery godziny snu. Ona czuła zmęczenie psychiczne, tak ogromne, że nie miała siły zastanawiać się, co powinna dalej robić. Po prostu padła na łóżko, jakby ktoś nagle odciął jej zasilanie.

Nie miała pojęcia, że swoim przyjazdem przebudzi uśpione moce, zarówno te drzemiące w niej samej, jak i inne, złe, zagrażające jej życiu.

*

Nie idź tam. Wcale nie chcesz tego widzieć.

To mówił wewnętrzny głos, którego dopiero niedawno nauczyłam się słuchać. Wtedy jeszcze go lekceważyłam. Wypełzłam z domku i zwinnie niczym łasica zsunęłam się po konarach aż na ten najniższy, skąd mogłam czubkami palców sięgnąć ziemi. Nie zdążyłam tego zrobić. Dochodząca od strony domu poświata kazała mi się zatrzymać i spojrzeć w tamtym kierunku. Nie wolno tak robić! Nie!!!

Z gardła wydobył się nieludzki wrzask, a potem, gdy płomienie pożerały budynek, zamieniając go w ogromną pochodnię, powtarzałam już tylko to jedno słowo. Nie krzyczałam, nie uroniłam ani jednej łzy. Moja twarz jakby skamieniała w bólu i tylko usta wciąż szeptały „nie”, niczym zaklęcie.

Wisła, 19 marca 2017

Obudził ją własny krzyk. Drżącymi palcami zapaliła lampkę nocną i zerknęła na tarczę zegarka. Wskazówki utkwiły na trzeciej dziesięć, spała zatem niewiele ponad półtorej godziny. Nic dziwnego, że nadal czuła zmęczenie. Dla prawidłowego funkcjonowania powinna była przespać drugie tyle, ale wiedziała, że nic z tego już nie wyjdzie. Była zbyt rozdygotana po koszmarze, którego treści jak zwykle nie zapamiętała, choć czuła wewnętrzne przekonanie, że nie pierwszy raz nawiedził ją w snach.

Wyszła na balkon z papierosem, lecz zamiast go zapalić, wciągnęła głęboko w płuca ostre, górskie powietrze. Półtora roku temu rzuciła palenie. Nie ciągnęło jej do nałogu, a papieros trzymany w palcach stanowił jedynie swoisty rytuał. Cisza dzwoniła w uszach, sporadycznie przerywana dochodzącym od głównej drogi rykiem silnika. Uta chciwie chłonęła to wszystko, aż w końcu przekuła zainteresowanie w postanowienie. Musi tam pojechać i obejrzeć dokładnie, sprawdzić, czy pośród drzew nie czają się jakieś upiory z przeszłości.

*

Udała się tam zaraz po śniadaniu. W niedzielę urzędy były wszak nieczynne, i tak niczego by nie załatwiła. Jednak pojechała w to przeklęte miejsce, choć kiedyś obiecała sobie, że jej noga nigdy tam nie postanie. Mimo to nie sprzedała działki. Chyba przewidywała, że jeszcze będzie przydatna. Prawdopodobnie dlatego odmówiła reflektantom, chociaż dawali naprawdę sporo. Zwłaszcza ten pierwszy.

Powiedział, że mieszka po sąsiedzku, na co od razu się najeżyła, bo gdzie w takim razie miałby się znajdować jego dom? Chyba że był to miniaturowy domek wyrastający pod jakimś grzybem lub krzakiem, a mężczyzna z nadejściem ciemności zmieniał się w krasnoludka czy innego hobbita.

Albo ten człowiek oszalał, albo bezczelnie kłamał, w pobliżu bowiem nie było innego domu ani miejsca pod ewentualną budowę. Jak więc mógł być sąsiadem? Dopiero poniewczasie przyszło jej do głowy, że powinna była zapytać, skąd znał jej aktualny adres. Zrobiła to dopiero przy tym trzecim, a jego odpowiedzi sprawiły, że wreszcie zrozumiała. Pojęła też, że ma za mało argumentów i jest zbyt słaba psychicznie, by podjąć otwartą walkę. Musiała nabrać sił, nim wytoczy działa.

W każdym razie posesja nadal należała do niej i włączywszy GPS, Uta pojechała ją obejrzeć. Jeżeli nie będzie się nadawała do jej celów, po prostu ją sprzeda, i już. Zero sentymentów! Tak powiedział Ringo, jej najdawniejszy i najlepszy przyjaciel, kiedy odchodził z domu dziecka. Wtedy Danuta miała do niego o to żal, niemniej teraz stwierdziła, jak zwykle poniewczasie, że chłopak miał rację. Szkoda, że nie pamiętała o jego słowach dwa lata wcześniej, kiedy w progu mieszkania stanęli Oni. Wszystko potoczyłoby się inaczej i nie musiałaby uciekać z miasta nocą niczym przestępca wyjęty spod prawa.

Aż zachichotała na wspomnienie kolegi z biura, który nie mógł zrozumieć powodów jej alergicznych reakcji na policyjny mundur. Zapytał wtedy: „Uta, czy ty masz coś na sumieniu? Bo zachowujesz się jak outlaw”. Inni oczywiście to podchwycili i od tej pory wyjęty spod prawa w anglojęzycznej wersji stał się jej przydomkiem.

Jechała powoli, chłonąc oczami okolicę. Kiedy ją zabrano, miała niewiele ponad sześć lat, nic więc dziwnego, że niewiele zapamiętała z tamtego okresu. Minęło przecież blisko ćwierć wieku. Co gorsza, wspomnienia nie na wiele się zdały, gdy przyszło do tak niby prostej sprawy, jak ustalenie trasy dojazdu.

Pamięć uparcie podsuwała jej coraz nowe sceny, na przykład tę, w której mała Danuśka stąpa ostrożnie po chybotliwych, na wpół spróchniałych deskach balkonu.

Teraz przypomniała ją sobie dokładnie. Pamiętała, że podskakiwała z radości, ujrzawszy krajobraz rozciągający się aż po horyzont. Powietrze było tak przejrzyste, że dokładnie widziała okoliczne przysiółki. Nawet leżący najdalej Wyśni zdawał się znajdować dużo bliżej, bo była w stanie zobaczyć nie tylko pasącą się krowę, ale i poruszające się koło domu małe punkciki, będące zapewne kurami.

Takich zapamiętanych migawek było więcej, niestety żadna z nich nie pomogła w znalezieniu właściwej drogi. Gdyby nie GPS, Danuta pewnie nadal błąkałaby się pośród górskich lasów. Tymczasem nawigacja zaprowadziła ją prosto do celu, choć kobieta kilka razy zwątpiła w jej wskazówki i pewnie by zawróciła, gdyby na drodze znajdowało się dość miejsca do wykonania tego manewru.

– Za sto metrów miejsce docelowe będzie po lewej stronie – oznajmiła znienacka sztuczna inteligencja.

Uta aż podskoczyła. Po przejechaniu ostatniego skrzyżowania nawigacja zaczęła wariować. Najpierw pojawił się komunikat „zawróć”, mimo że jeszcze przed chwilą ta trasa została zaznaczona jako właściwa. Potem przez dwieście metrów nawigacja powtórzyła chyba z pięćdziesiąt razy, że „połączenie GPS zostało zerwane”, i w końcu zamilkła na amen. Ostatni odcinek Danuta przebyła więc niejako z rozpędu, tylko dlatego, że nie było gdzie zmienić kierunku jazdy.

– Co ty nie powiesz! Za sto metrów to pewnie zobaczę wieżę widokową na Baraniej Górze – rzuciła swarliwym tonem. Nagle dotarło do niej, co robi, i roześmiała się w głos.

Co ja wyczyniam, na litość boćka! Pyskuję nawigacji… Mirek na pewno wymyśliłby dla mnie nową ksywę. Crazy Outlaw albo coś podobnego.

Posłusznie skręciła w tę porośniętą trawą drogę. Wysokie źdźbła uginały się miękko pod naporem maski defendera. Kilka razy rozległ się cichy hurgot – znak, że na drodze pojazdu pojawiła się przeszkoda w postaci małego krzaczka. Prześwit pomiędzy drzewami powiedział jej, że nawigacja nie kłamała, faktycznie cel podróży był tuż-tuż.

Zarośla się skończyły, droga również. Zdezorientowana Danuta przez chwilę wpatrywała się tępo w dawno niekoszoną łąkę, pełną kretowin i kęp trawy. Potrząsnęła głową. To nie było to miejsce. Podjechała do przodu jeszcze odrobinę i wtedy zobaczyła coś, co przedtem zasłaniał gruby pień wysokiego buka, otoczony gąszczem samosiewek. Odetchnęła głęboko, pełną piersią. Jednak dotarła do celu.

Przed sobą miała polanę, dokładnie taką, jaka niekiedy pojawiała się w jej potarganych, fragmentarycznych wspomnieniach. Takie odniosła pierwsze wrażenie i dopiero po pewnym czasie zauważyła istotne różnice. Wysiadła z samochodu i wsparta o maskę, chłonęła znajomy, a jednak obcy widok.

Płotek odgradzający ogródek warzywny od reszty ogrodu niemal całkiem zniknął, jedynie gdzieniegdzie dostrzegała słupki pochylone pod naporem czasu. Po grządkach nie pozostał nawet ślad, teraz ogródkiem władały bujne chwasty, co rozpoznała mimo śniegu częściowo zalegającego grunt. Ogród zdziczał. Niepielęgnowane drzewa rozrosły się w niekontrolowany sposób, ich korony stykały się i nie można było stwierdzić, gdzie kończy się jedna, a zaczyna druga. Krzewy porzeczek i agrestu albo całkiem zniknęły, albo utonęły pośród wysokiej trawy, teraz zeschnięte i martwe.

Uta przeniosła wzrok na prawo, gdzie na skraju polany tata posadził cztery srebrne świerki, mające symbolizować ich rodzinę. Dwa większe i dwa mniejsze. Rodzice i dzieci.

Fala wspomnień napłynęła tak nagle, że zakręciło jej się w głowie i musiała przytrzymać się auta, żeby nie upaść. Zobaczyła mamę mówiącą mężowi, że właśnie czytała książkę, w której bohater odprawił czary nad posadzonymi drzewami. Miały swoim wyglądem ostrzegać o ewentualnych chorobach członków rodziny. „Tylko że to były lipy, nie świerki” – zakończyła Elżbieta z cichym chichotem.

Na co tata odparł z poważną miną, że nie ma to znaczenia, bo jego czary działają na każde drzewo. Potem zaczął bić drzewkom pokłony, machał rękami i wykrzykiwał słowa niemające żadnego sensu, a mama trzymała się za brzuch i płakała ze śmiechu. Mariusz oczywiście podbiegł do taty, by mieć swój udział w zaklinaniu drzew, i tylko ona, mała Nuśka, stała i gapiła się na nich oczami ogromnymi ze zdziwienia.

Wizja minęła tak szybko, jak nadeszła, i Danuta zamrugała, oślepiona porannym słońcem. Świerki w niczym nie przypominały teraz tamtych małych drzewek. Wyrosły wysokie, strzeliste, chociaż dużo niższe od swoich rówieśników, tych zwykłych, zielonych. Spojrzała na gałęzie pokryte długimi, srebrzysto-zielonymi igłami. Świerki wyglądały zdrowo. Wszystkie cztery, nie tylko ten najmniejszy, mający symbolizować właśnie ją.

– Nie wyszły ci te czary, tato – szepnęła.

Świerki przyciągały ją niczym magnes. Wolno podchodziła bliżej, dopóki nie znalazła się w samym środku wyznaczonego przez nie kwadratu. Aż westchnęła z zachwytu, ujrzawszy taki sam widok, jak ten zapamiętany: jesion, który wtedy wydawał jej się ogromny niczym baobab, poniżej zieleń łąki, jeszcze niżej świeżo posadzone drzewka i wreszcie domy. A na przeciwległych zboczach przysiółki. Zapołom, Podwyśni, Wyśni… No tak, przecież balkon wychodził właśnie na tę stronę.

Bezwiednie spojrzała za siebie, chcąc się z nim przywitać, ale jej wzrok napotkał pustkę. Starego domu już nie było. Miejsce, gdzie stał, objęły we władanie pokrzywy, porastając je zwartą masą, i tylko gdzieniegdzie wyłaniały się nieśmiało rachityczne, stłamszone korony młodych brzózek. Za jedną z nich Uta dojrzała poczerniałą od dymu belkę i nagły spazm żalu chwycił ją za gardło.

– Dlaczego? – spytała z rozpaczą w głosie, lecz obok niej nie było nikogo, kto mógłby odpowiedzieć.

Dość długo trwało, nim otrząsnęła się z przygnębienia. Brakowało jej czasu na rozpamiętywanie tego, na co nie miała żadnego wpływu. Przyjechała tutaj w konkretnym celu. Musiała podjąć decyzję o sprzedaży działki bądź o jej zatrzymaniu, co wiązało się z zamieszkaniem na niej. Czy będzie w stanie tutaj żyć?

Uta ponownie spojrzała na srebrne świerki i poczuła przypływ mocy. Wreszcie miała dość odwagi, by zrobić to, co powinna była wykonać już dawno. Sięgnęła po komórkę i wybrała stosowny numer. Zgłosiła się poczta głosowa, co przyjęła z niechęcią. Nie znosiła tego udogodnienia, niemniej postanowiła z niego skorzystać. Liczył się czas.

– Cześć, Ringo. Mówi Uta Wrangel. Potrzebuję twojej rady. Kiedy i gdzie moglibyśmy się spotkać?

Rozdział 4W gliniarskim siedliszczu

Wisła, 10 kwietnia 2017

Bała się tej wizyty. Nie miała pojęcia, czy Oni nie nabruździli kłamstwami na jej temat, ale chyba jednak nie.

Kobieta za biurkiem spojrzała obojętnie, tak samo beznamiętnie wyliczyła kwotę zaległego zobowiązania wraz z odsetkami i skierowała Danutę do kasy. Urzędująca tam dziewczyna okazała się dużo bardziej komunikatywna, chociaż i ona nie zareagowała na bądź co bądź niespotykane na co dzień nazwisko. Oznaczało to, że Oni jeszcze tutaj nie dotarli.

Kasjerka wytłumaczyła, dokąd należy się udać, by załatwić zgłoszenie budowy, i Uta podziękowała jej gorąco. Potem wyszła z gmachu urzędu, a zimny kwietniowy wiatr chłodził rozgrzane emocjami policzki. Zerknęła na zegarek i przyśpieszyła kroku. Nie lubiła się spóźniać, a do przyjazdu autobusu nie zostało jej zbyt dużo czasu.

Znowu przyszła za wcześnie, co zwarzyło jej humor. Na równi ze spóźnianiem się nie znosiła czekać. Wreszcie autobus przyjechał, ale wśród wysiadających nie dojrzała Ringa. Ostatni pasażer opuścił wnętrze pojazdu, tłumek oczekujących na bagaże przerzedził się znacznie, aż w końcu całkiem zniknął. Uta odwróciła się wolno, by odejść. Było jej przykro, a jednocześnie czuła przepełniający ją gniew.

– Tak ciężko było dać znać, że nie przyjedzie? – wymamrotała.

Usiadła na ławce obok młodziutkiej dziewczyny i pozwoliła popłynąć łzom rozczarowania. Czuła na sobie jej wzrok, ale niewiele ją to obeszło. Po zdradzie jedynego przyjaciela nic nie mogło jej już dotknąć.

Niespodziewanie nastolatka zamknęła jej dłoń w zaskakująco silnym uścisku.

– Niech się pani nie boi – wyszeptała. – Petra się panią zajmie. Nikt już pani nie skrzywdzi. Pojedzie pani ze mną. Akurat mamy czas, żeby kupić bilet.

– Ale… ja mam samochód – wyjąkała Uta, niepewna w tej chwili bodaj własnego imienia. – Poza tym…

Nastolatka nie pozwoliła jej na dalsze wyjaśnienia.

– W takim razie chodźmy. Gdzie zaparkowałaś? Będę ci mówić na ty, okej? – spytała, jakby już nie zaczęła tego robić. – Tak będzie prościej, a ty nie możesz być ode mnie dużo starsza.

– No nie wiem, czy niedużo. Mam dwadzieścia osiem. Ale jasne. Skąd ci przyszło do głowy, że ktoś mnie skrzywdził? I dokąd właściwie jedziemy? – zainteresowała się wreszcie Danuta.

– Przecież płakałaś, poza tym widzę, że się czegoś boisz – stwierdziła nastolatka, a Uta nie mogła temu zaprzeczyć. – Mam na imię Zuzanna i w grudniu skończę szesnaście lat – trajkotała. – Przeprowadzamy się do Bielska-Białej i od września pójdę tam do liceum. Nasz dotychczasowy dom Petra postanowiła przeznaczyć na azyl dla kobiet, które uciekły przed przemocą.

Danuta nie mogłaby powiedzieć, że odpowiedź rozjaśniła jej sytuację. W miejsce poprzednich pytań pojawiły się nowe.

– Kto to jest Petra i czemu chce oddać swój dom?

Nie zdołała ukryć podejrzliwości, podobny altruizm nie mieścił jej się w głowie. Zwłaszcza po ostatnich doświadczeniach…

Zuzanna nie zwróciła uwagi na ton, a jedynie na treść pytania i odpowiedziała swobodnie:

– Petra była kiedyś ofiarą przemocy, więc wie, jak to jest. To moja opiekunka, ona i Konrad są moją rodziną zastępczą. Inaczej dalej byłabym w bidulu.

Ty też? – chciała zapytać Uta, ale nastolatka nie dopuściła jej do głosu. Paplała niestrudzenie przez całą drogę do samochodu i później, w drodze do Czarnego. Zrezygnowana Wrangel porzuciła nadzieję, że dowie się czegoś więcej o owej pomagającej kobietom Petrze. Zamiast tego wysłuchała peanów na cześć jakiegoś Witka, otwierającego wytrychami wszystkie zamki. To ją zniesmaczyło. Taka młoda, a zadaje się z marginesem. Najchętniej pozbyłaby się pasażerki, ale przecież nie mogła tak po prostu jej wysadzić.

Przyjechały do Czarnego, gdzie ku zdumieniu Uty dziewczyna kazała jej jechać na Równe. To sprawiło, że Wrangel znów utraciła dopiero co odzyskaną równowagę. Co jest, do cholery? Skąd ta smarkula może wiedzieć, kim jestem?

Napięcie opadło, gdy tylko Zuzanna poleciła jej skręcić w lewo, w stronę Małego Równego. Teraz pozostała już tylko ciekawość, to kryje się za słowami nastolatki. Nic się nie stanie, jeżeli ją zawiozę do domu – usprawiedliwiła się przed sobą. Nie zostawię jej przecież wśrodku lasu, wdodatku na deszczu.

Kolejny ostry zakręt, tym razem w prawo. W jego połowie dziewczyna poleciła krótko:

– Skręć tutaj.

Danuta posłusznie zjechała w odchodzącą w lewo wąską drogę i zredukowała prędkość w obawie przed jakąś niespodzianką czającą się na nieznanej trasie. Ale jedynym zaskoczeniem, zresztą bardzo przyjemnym, okazał się cel podróży. Wrangel nie podejrzewała, że w środku lasu znajdzie takie miejsce – zaciszną polanę otoczoną ze wszystkich stron lasem, a na niej dwa drewniane, nieduże domy wkomponowane w krajobraz tak idealnie, że sprawiały wrażenie, jakby pojawiły się tam samoistnie, bez udziału ludzkiej woli.

Przed pierwszym z nich Uta bezwiednie jeszcze bardziej zwolniła, lecz siedząca obok nastolatka wskazała gestem ten stojący poniżej, a gdy podjechały, wyskoczyła z samochodu, by otworzyć bramę.

Po raz kolejny tego dnia Danuta posłuchała impulsu. Kazał jej wjechać na teren posesji, zamiast pożegnać dziewczynę i ruszyć w swoją stronę. Gdy parkowała samochód, z domu wyszła niewysoka, szczupła kobieta o rudobrązowych włosach i ogromnych ciemnoniebieskich oczach.

– Dzień dobry – odezwała się niskim, lekko schrypniętym głosem. – Zapraszam. Właśnie doszłam do wniosku, że pora na kawę.

– Dzień dobry – zdążyła odpowiedzieć Uta.

Na żadne wyjaśnienia nie wystarczyło jej już czasu, gdyż pasażerka zasypała kobietę gradem słów.

– Przywiozłam panią tutaj, bo mówiłaś, że to będzie dom dla kobiet potrzebujących pomocy. Takich, które się boją, bo facet je maltretuje. Które uciekły i nie mają się gdzie podziać. Potrzebują azylu i…

– Zwolnij, Zuza, bo się zapowietrzysz! – zawołała kobieta ze śmiechem. – Wiem, co mówiłam, nie musisz mi przypominać. Za to ty o czymś zapomniałaś. Ten dom ma być azylem dopiero wtedy, gdy się wyprowadzimy.

Nastolatka ani trochę się nie zmieszała.

– Nie zapomniałam, sklerozy jeszcze nie mam. Ale pomyślałam, że przydałoby ci się towarzystwo, i teraz, i kiedy pojadę na obóz. Nie powinnaś zostawać całkiem sama na tym odludziu. Gdyby coś ci się stało…

Kobieta roześmiała się serdecznie i pociągnęła dziewczynę za warkocz, nie pozwalając jej dokończyć.

– Nie będę sama, ty mały głupolu. Przecież są Zena i Marcin…

– Nasi sąsiedzi też wyjeżdżają na urlop i dobrze o tym wiesz – skontrowała natychmiast Zuzanna.

– Faktycznie. Na śmierć o tym zapomniałam. A ty powinnaś pamiętać, że przed poznaniem Konrada mieszkałam tutaj sama.

– I co z tego? Nie rozumiem.

– To, że jakoś nikt mnie nigdy nie napadł. Zresztą w razie czego w każdej chwili mogę pojechać do Tamary i Daniela.

– I Witka – mruknęła dziewczyna w rozmarzeniu. Chyba zabrakło jej argumentów, bo nagle zmieniła temat: – Jest coś do jedzenia? Strasznie głodna jestem.

To rzekłszy, ruszyła szybkim krokiem w stronę domu.

Ostatnie słowa wreszcie wyrwały Utę ze stanu dziwnego bezruchu, niepozwalającego jej odjechać. Odczekała, aż dziewczyna zniknie za drzwiami, i dopiero wtedy zwróciła się do gospodyni obserwującej ją spod oka.

– Przepraszam za najście. Zaintrygowały mnie słowa Zuzanny o azylu dla kobiet, dlatego tutaj przyjechałam. Byłam pewna, że dziewczyna konfabuluje, bo nie spotkałam dotąd nikogo chętnego do oddania własnego domu na potrzeby nieznajomych. Naprawdę podziwiam. Miło było panią poznać – zakończyła przydługą przemowę.

Sięgnęła do kluczyka, chcąc włączyć silnik i opuścić to urocze miejsce, ale powstrzymały ją słowa gospodyni:

– Bardzo się pani śpieszy? Bo jakby co, to propozycja kawy jest ciągle aktualna. Byłoby mi przyjemnie wypić ją w towarzystwie.

Danuta uznała, że nic się nie stanie, jeśli skorzysta z zaproszenia. Chwilowo miała dosyć spędzania czasu w samotności.

– Chętnie. – Wyskoczyła z auta. – Danuta Wrangel.

Gospodyni przygryzła wargi.

– Aż się prosi zapytać o Judenicza i Denikina. Sorry, to te moje idiotyczne skojarzenia… Chyba Broniewski wszedł mi za głęboko i nie zdołałam się powstrzymać. Pewnie ma pani po kokardę takich uwag.

– Nie jest tak źle – roześmiała się Uta. – Mało kto wie, że był ktoś taki jak Piotr Wrangel, Broniewski też odszedł w zapomnienie.

Zerknęła ciekawie na gospodynię, która wydawała jej się za młoda, by uczyć się w szkole wiersza sławiącego „czerwonego” generała. Tak na oko mogła mieć zaledwie trzydziestkę.

Kobieta pominęła milczeniem jej uwagę i wyciągnęła rękę.

– Petronela Procner, w skrócie Petra. Chodźmy na tę kawę.

Petra okazała się wspaniałą towarzyszką, głównie dzięki niebanalnemu poczuciu humoru. Uta polubiła ją od razu.

– Skąd Zuza wzięła pomysł, że potrzebujesz schronienia? – zaciekawiła się Petronela gdzieś tak w połowie kawy.

– Pewnie stąd, że się rozbeczałam – wyznała Danuta.

Miała przy tym dość niewyraźną minę. Nie lubiła przyznawać się do własnych słabości, ale jeszcze bardziej nie lubiła kłamstw. Zapytana wprost, nie widziała innego wyjścia, jak powiedzieć prawdę.

– Nie wyglądasz na osobę wpadającą z byle powodu w histerię. Stało się coś złego? Mogę ci jakoś pomóc?

W innym przypadku Uta uznałaby to za bezczelną próbę wtargnięcia w jej osobistą przestrzeń i dałaby intruzowi ostrą odprawę. Ale w przejrzystych oczach gospodyni widziała tylko niekłamaną życzliwość i była pewna, że Petra naprawdę chce jej pomóc. Dlatego zamiast ją zbyć, odpowiedziała zgodnie z prawdą:

– Czekałam na przyjaciela, który miał przyjechać i pomóc mi w jednej sprawie. Byłam pewna, że mogę na niego liczyć, ale on mnie zwyczajnie olał, nawet nie zadzwonił, że zmienił plany. To była ta kropla, która przepełniła kielich… czy co tam się przelewało.

– Rozumiem – rzekła Petra wolno, z namysłem. – Nie da się go zastąpić kimś innym?

– Niestety nie. To skomplikowana sprawa, zwykły szary człowiek nic tu nie poradzi, a Ringo jest jedynym gliniarzem, któremu ufam.

Nowa znajoma spoglądała na nią długą chwilę z dziwną miną, stanowiącą konglomerat ciekawości i rozbawienia.

– Nie lubisz policjantów?

Uta zastanawiała się jakiś czas nad odpowiedzią.

– Nie mogę powiedzieć, że ich nie lubię, bo właściwie nie znam bliżej żadnego innego policjanta. Po prostu wiem, co powiedzą. Że to skomplikowane i bez zgody przełożonego i prokuratora nie mogą sprawy ruszyć, a zgody na pewno nie dostaną z powodu braku konkretów. I będą patrzyć na mnie jak na wariatkę.

– Jesteś pewna, że tak będzie?

– Oczywiście, że jestem – odparła Uta twardo. – Nie ufam gliniarzom i nie zamierzam mieć z nimi do czynienia.

– Danuto Wrangel – zaczęła uroczyście Petra. – Czy tego chcesz, czy nie, jesteś w gliniarskim siedliszczu. Jeżeli potrzebna jest policyjna pomoc, nie mogłaś trafić lepiej.

Danuta nie zdążyła odnieść się do jej słów, gdyż nagle poczuła, jak coś puchatego ociera jej się o łydkę. Spojrzała w dół. Kot był duży, szary i pręgowany, i ewidentnie ją polubił, o czym świadczyło rozkoszne mruczenie.

– Przedstawiam ci Nicka Fury’ego.

Uta przyjrzała się kotu, zauważyła brak jednego oka i ze zrozumieniem pokiwała głową. Schyliła się i pogłaskała szary łebek.

– Cześć, dowódco. Gdzie masz ekipę superbohaterów?

– Jeden mieszka w składziku – odpowiedziała jej Petra w zastępstwie kota, który ani mruknął. – Ma na imię Jonatan i jest szczurem.

– Nie boisz się, że ucieknie? Powinien chyba mieszkać w klatce.

– Nie on. To dziki szczur. – Petra uśmiechnęła się na widok zdumionej miny gościa. – To było tak. Najpierw pojawił się ten tutaj. – Wskazała łaszącego się kota. – Któregoś rana znalazłam go na progu. Widać było, że stoczył straszliwą walkę. Był tak słaby, że prawie się nie bronił, kiedy owinęłam go w koc i władowałam do samochodu. Weterynarz go uratował, tylko oka nie zdołał ocalić.

– Że też się nie bałaś, że cię podrapie. W takich sytuacjach łatwo o zakażenie.

Petra znów się uśmiechnęła, tym razem w zadumie.

– Po pierwszym mężu zostawiłam sobie tylko kilka rzeczy, a jedną z nich były rękawice antyprzekłuciowe. Użyłam ich na wszelki wypadek, ale okazały się zbędne. On zwyczajnie nie miał sił na atak.

– Biedactwo. – Uta poczochrała kota za uszkami. – Miałeś szczęście, wodzu, że trafiłeś na dobrego człowieka.

– Miesiąc później znalazłam Jonatana. Był w jeszcze gorszym stanie niż Nick Fury i byłam pewna, że nie przeżyje transportu do weta. Ale okazał się twardzielem. Dał mi ładnie popalić, kiedy przywiozłam go do domu. Przez pierwsze dni praktycznie nie zdejmowałam rękawic i z utęsknieniem czekałam chwili, kiedy wyzdrowieje i będę mogła go wypuścić. Nie przewidziałam, że zaprzyjaźni się z kotem i zostanie z nami. Co dziwne, chyba polubił też mnie. Konrada i Zuzę toleruje, mnie… – Zawahała się, szukając adekwatnego określenia. – Uznaje, akceptuje – dokończyła po krótkim namyśle.

Z dalszych jej słów Uta wywnioskowała, iż nowa znajoma ma wdrukowane w swoją osobowość pomaganie innym, tak dwunożnym, jak czterołapym. Niestety mąż Petry i jego dwaj koledzy służyli w bielskim oddziale CBŚ, a tam Danuta jechać nie zamierzała. Z drugiej strony zależało jej na czasie. Musiała być przygotowana na atak. Bo że takowy nastąpi, nie miała najmniejszych wątpliwości. Oni nie odpuszczą, zwłaszcza gdy będą musieli wynieść się z mieszkania.

– Trudno – mruknęła, starając się ukryć rozczarowanie. – Muszę poczekać na twojego męża. Szkoda, że akurat teraz pojechał na szkolenie.

– A może wystarczy ci policjant z Wisły? Na przykład nadkomisarz Benita Herrera-Podżorska? To moja przyjaciółka, na pewno nie odmówi pomocy. Jest komendantem… komendantką… cholera, coś mnie przyćmiło i nie mam pojęcia, jak powinien brzmieć feminatyw. Już wiem, jak to powiedzieć! – Petra uśmiechnęła się szelmowsko. – Szefuje komisariatowi w Wiśle i jest naprawdę dobra w tym, co robi. Zadzwonić do niej?

Uta podjęła błyskawiczną decyzję:

– Zadzwoń.