Kochane córeczki - Sally Hepworth - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Kochane córeczki ebook i audiobook

Sally Hepworth

3,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

164 osoby interesują się tą książką

Opis

Nie każdą prawdę można pogrzebać na zawsze. Porywający thriller bestsellerowej Sally Hepwort o sile traumy i potędze kobiecej solidarności.

Zawsze słyszały, jak wielkie mają szczęście. Wychowane w sielankowej posiadłości przez powszechnie szanowaną panią Fairchild, Jessica, Norah i Alicia miały mieć gwarancję szczęśliwego, mimo wszystko, dzieciństwa. Ale Wild Meadows skrywało mrok, którego nie dało się wymazać.

Po latach na terenie posiadłości zostają odnalezione ludzkie szczątki. Policja wszczyna śledztwo, a siostry trafiają na pierwsze strony gazet. W charakterze świadków, a może – podejrzanych?

Przeszłość, którą próbowały zapomnieć, właśnie powraca. Czy na pewno wszystkie mówią prawdę?

Olśniewająca. – People

Hipnotyzująca. – Kirkus Reviews

Mistrzowska. – Booklist

Pełna napięcia, przepełniona sekretami. – Kate Morton

Powieść, która porusza do głębi. Zwarta i pełna napięcia fabuła odsłania bolączki australijskiego systemu opieki zastępczej, takie jak przepracowanie pracowników socjalnych i brak nadzoru. Autorka mistrzowsko przestawia historię każdej z bohaterek, pokazując, jak trafiły do systemu i jakie były bezbronne wobec jego niedociągnięć, a także w jaki sposób ich przeszłość ukształtowała je w dorosłym życiu. Zaskakujący zwrot akcji sprawia, że napięcie sięga zenitu. – Shelf Awareness

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 33 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Dariusz Bilski

Oceny
3,0 (4 oceny)
0
1
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Boste24

Z braku laku…

Nie
10



JEN ENDERLIN,

KTÓRA ZROBIŁA ZE MNIE PISARKĘ.

ŻADNE PODZIĘKOWANIA NIE SĄ W STANIE WYRAZIĆ MOJEJ WDZIĘCZNOŚCI.

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

Doktor Warren siedzi na szarym składanym krześle, opierając kostkę jednej nogi na kolanie drugiej. Ma na sobie brązowy garnitur i czerwony krawat. Na jego piersi spoczywają okulary w cienkich oprawkach, zawieszone na łańcuszku. Kiedy pukam do otwartych drzwi, wskazuje na puste krzesło naprzeciwko siebie, nie podnosząc wzroku znad leżącej mu na kolanach staroświeckiej teczki na dokumenty. Łysa, pokryta plamami wątrobowymi głowa błyszczy jak świeżo wypolerowana sportowa bryka.

– Dzień dobry – mówię.

Zero odpowiedzi. Po krótkim wahaniu podchodzę do krzesła – moje tenisówki skrzypią na podłodze – i siadam.

Doktor Warren wciąż pochyla się nad swoją teczką.

Pokój jest pusty, nie licząc krzeseł, rośliny w doniczce i sfatygowanego drewnianego stolika. Czekając, aż lekarz łaskawie zwróci na mnie uwagę, przyglądam się parze wróbli dziobiących łuszczącą się farbę na parapecie za oknem.

– Przepraszam – odzywam się po dłuższej chwili, kiedy doktor Warren wciąż nie reaguje na moją obecność. Zegar na ścianie wskazuje pięć minut po pełnej godzinie.

Podnosi wzrok, lekko zirytowany.

– Tak?

– Czy… – czuję się głupio – …zaczniemy?

Patrzy na zegar, a potem znowu na zawartość swojej teczki.

– Kiedy pani zechce.

Jeszcze nigdy nie byłam na terapii, ale chyba nie tak to zazwyczaj wygląda. Może to jeden z tych terapeutów, którzy stosują metody niekonwencjonalne, aby wywołać określony rezultat – na przykład nie proponuje pacjentowi krzesła, bo uważa, że kiedy człowiekowi jest niewygodnie, to szybciej przechodzi do rzeczy?

Albo też doktor Warren to zwykły dupek.

– Czyli mam po prostu… mówić?

– Tak.

– Ale o czym?

Wzdycha.

– To zależy od pani. Ale sugerowałbym, żeby zacząć od tego, co się stało w Wild Meadows.

Nie powinno mnie dziwić, że ktoś wymawia nazwę mojego domu z dzieciństwa, tak jakby dobrze go znał. Wszyscy słyszeli o Wild Meadows. Media uwielbiają zestawienie bajkowej wiejskiej posiadłości z okropnościami, które się tam wydarzyły. Uwielbiają też wszystko, co dotyczy dzieci z rodzin zastępczych. Nagłówki praktycznie pisały się same.

Wild Meadows czy Dom Grozy?

Sekrety pogrzebane pod Wild Meadows

Co się czai w Wild Meadows

Wild Meadows stało się znane. Obecnie ludzie przyjeżdżają tam specjalnie po to, żeby zobaczyć ten dom… a raczej to, co z niego zostało. Ale choć dla większości jest to jedynie atrakcja turystyczna, dla mnie to część życia. Miejsce, w którym nauczyłam się, czym jest strata, wstyd i… nienawiść.

– Nie potrafię mówić o Wild Meadows – odpowiadam. – Jeszcze nie teraz.

A możliwe, że nigdy.

Doktor Warren odchyla się na oparcie krzesła, wyraźnie rozczarowany. Nie lubię rozczarowywać ludzi. A jednak gdybym po prostu o wszystkim mu opowiedziała, nie zrozumiałby. Nikt nie rozumie, ile mnie kosztowało dorastanie w Wild Meadows. Ile wycierpiałam przez tę kobietę. Zrozumieć może tylko ktoś, kto to przeżył.

– Cóż, w takim razie możemy tu sobie po prostu posiedzieć, jeśli tak pani woli.

Znowu spuszcza wzrok na tę swoją teczkę, którą – co zauważam dopiero teraz – zasłania jakąś gazetę, potwierdzając w ten sposób coś, co podejrzewałam przez większość życia: że nikogo nic nie obchodzi.

1

JESSICA

Pół roku wcześniej

Jessica!

Jessica już prawie zdążyła czmychnąć przez imponujące dwuskrzydłowe drzwi wejściowe domu Debbie Montgomery-Squires, kiedy usłyszała swoje imię. Znowu.

Przed chwilą skończyła „metamorfozę łazienki”. Przez trzy godziny skrupulatnie porządkowała wnętrza wszystkich szafek, przekształcając je w godną Pinterestu estetyczną kompozycję oznaczonych kolorowymi etykietkami piętrowych pojemników. Rezultat był spektakularny, co zgodnie orzekły wszystkie znajome Debbie. Niestety fakt, że wszystkie znajome Debbie były na miejscu, aby to orzec, sprawił, że nad Jessicą zawisła groźba spóźnienia się do następnej klientki – mimo zapasowych piętnastu minut, które uwzględniła w harmonogramie.

Pierwszym odruchem było nie zatrzymywać się. Nic – nic! – nie irytowało Jessiki bardziej niż spóźnialstwo. Może z wyjątkiem bałaganiarstwa. Oraz ludzi idących po linii najmniejszego oporu, i jeszcze tych, którzy nie odpowiadali w terminie na zaproszenia. Jessica zawsze odpowiadała na zaproszenia, i to natychmiast po ich otrzymaniu. Następnie odnotowywała to wydarzenie w terminarzu, w apce do organizacji czasu zapisywała, żeby kupić prezent, jeśli była taka potrzeba, a w kalendarzu rezerwowała sobie czas, aby zadbać o odpowiedni strój. Przynajmniej dwie doby przed danym wydarzeniem wybierała rodzaj transportu i ustalała przybliżony czas dotarcia na miejsce (dodając kwadrans na nieprzewidziane okoliczności).

Dzisiejsze zlecenie przyjęła w ramach osobistej przysługi dla swojej ulubionej klientki, Tiny Valand, która wykupiła voucher jako prezent urodzinowy dla Debbie i ubłagała Jessicę, aby poszła do niej osobiście (zamiast wysyłać jedną ze swoich znakomitych pracownic), ponieważ „Debbie to taka cudowna przyjaciółka”.

Obecnie Jessica mogła pozwolić sobie na wybieranie klientek. Odkąd kilka lat temu jej firma zajmująca się organizacją domu nabrała rozpędu, Jessica zostawiła czarną robotę zatrudnionemu personelowi, a sama skupiła się na umacnianiu swojej pozycji jako czołowej ekspertki w dziedzinie domowej organizacji, pojawiając się w telewizji śniadaniowej oraz programach lifestyle’owych, w których podpowiadała telewidzom, jak lepiej poukładać sobie w domu i w życiu.

Kiedy Debbie w końcu zarezerwowała termin sesji, wybrała akurat dzień, na który zaplanowała też poranek kawowy dla swojej grupy z pilatesu. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie uznała za stosowne wprowadzać każdą z tych kobiet do łazienki, jedną po drugiej, obwieszczać, że „Jessica to mój spec od organizacji domu”, i zachęcać do zwierzania się ekspertce ze wszystkich swoich organizatorskich porażek.

– Nie ma pani nic przeciwko, prawda? – upewniała się.

– Oczywiście, że nie, pani Montgomery-Squires – odpowiadała Jessica.

Ale oczywiście miała coś przeciwko, i to całkiem sporo. A teraz spóźni się przez to na następną sesję.

– Jessica? – powtórzyła Debbie, doganiając ją przy drzwiach.

Jessica westchnęła. Przywołała uśmiech na twarz i odwróciła się.

– To niezręczne – powiedziała Debbie – ale zauważyłam, że z łazienki zniknęło parę rzeczy. Okropnie się czuję, że muszę o tym mówić…

Debbie wcale nie czuła się okropnie. Aż się dusiła z uciechy. W salonie za jej plecami siedem kobiet w strojach do ćwiczeń sączyło latte i udawało, że nie słucha. Ósma pochylała się do przodu na swoim krześle, bezwstydnie wytrzeszczając oczy.

– Zreorganizowałam zawartość szafek – powiedziała Jessica, starając się zachować cierpliwość – więc teraz wszystkie rzeczy znajdują się w innych miejscach. Zostawiłam ściągawkę, żeby łatwiej było znaleźć…

– Rozumiem – przerwała Debbie. – Ale szukałam dokładnie.

„Ciekawe, jak dokładne były te poszukiwania”, przemknęło przez myśl Jessice, skoro od jej wyjścia z łazienki minęły cztery minuty. I ciekawe, czy nie można by jakimś sposobem cofnąć się w czasie do chwili, w której zgodziła się przyjąć to zlecenie, bo wtedy z chęcią dałaby sobie porządnie w twarz.

– Mogę zapytać, czego brakuje?

Debbie obejrzała się na swoje koleżanki z pilatesu, nagle mniej pewna swego. Zniżyła głos i nachyliła się nieco bliżej.

– Buteleczki valium.

Jessica wyprostowała całe swoje metr pięćdziesiąt w kapeluszu. Poczuła się upokorzona i zbulwersowana w imieniu wszystkich pracowników w sektorze usług na całym świecie.

– Mogę panią zapewnić, pani Montgomery-Squires, że niczego nie zabrałam z pani łazienki. Jeśli jednak to pani nie wystarczy, może pani sprawdzić.

Wyciągnęła w jej kierunku torebkę, odwracając wzrok, jakby nie mogła na to patrzeć. Przez krótką, szokującą chwilę myślała, że Debbie naprawdę ją przeszuka, ale ona wymamrotała tylko:

– To nie będzie konieczne.

Nastąpił impas, ale nagle rozdzwonił się telefon Jessiki, pozwalając im obu uniknąć niezręcznego pożegnania.

– Cóż – powiedziała Jessica – jeśli to wszystko, pójdę już. Mam następne spotkanie.

Odczekała chwilkę, a ponieważ Debbie nie odpowiedziała, odwróciła się na pięcie i odeszła zamaszystym krokiem.

– Usługi Organizacyjne Kochaj Swój Dom – powiedziała, wsuwając się na skórzane siedzenie swojego nowego audi. Gdyby jakimś cudem wszystkie światła po drodze były zielone, mogłaby jeszcze zdążyć. Uruchomiła samochód. – Mówi Jessica Lovat.

– Pani Lovat? Nazywam się… – Głos się urwał, kiedy telefon zaczął dostrajać się do głośników w samochodzie.

– Przepraszam – powiedziała Jessica, włączając się w ruch uliczny. – Nie dosłyszałam. Kto mówi?

– Detektyw Ashleigh Patel.

„Nie – chciała krzyknąć Jessica. – Nie, nie, nie”.

Był tylko jeden powód, dla którego kontaktowała się z nią policja. Norah. Ale dzisiaj Jessica nie miała na to czasu. Już wykorzystała swój zapasowy kwadrans!

– W czym mogę pomóc, pani detektyw? – spytała.

Ostatnio dzwonili, kiedy jej siostra zaatakowała nieletniego. Po bliższym zbadaniu sprawy Jessica odkryła, że „nieletnim” był piętnastolatek, którego Norah dźgnęła kijem od miotły, bo przyłapała go na podglądaniu jej przez okno, kiedy pewnego ranka się ubierała. Nie była to jednak pierwsza napaść Norah, a jej motywy nie zawsze były tak rozsądne. Sąd ukarał ją nakazem pracy na rzecz społeczności; gdyby jednak w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy popełniła kolejne wykroczenie, wyrok byłby znacznie dotkliwszy.

– Czas ukrócić tego rodzaju zachowanie – powiedział sędzia do Norah. – Jeżeli jeszcze raz zobaczę panią na tej sali, zdecyduję już tylko o jednym: na jak długo trafi pani do więzienia.

– Słyszałaś, Norah?! – wykrzyczała do niej Jessica w drodze do domu. – Następnym razem pójdziesz siedzieć! W realu nie stosuje się przemocy, żeby radzić sobie z uczuciami.

– A co się z nimi robi w realu? – spytała Norah.

– Tłumi się je – odparła Jessica. – Ze wszystkich sił.

Tej filozofii hołdowała przez całe życie. Ostatnio jednak natknęła się na artykuł, z którego dowiedziała się, że tłumienie toksycznych uczuć może wywoływać raka. Jessica pomyślała, że w takim razie musi być przeżarta rakiem na wskroś. Bo przecież nikt nie tłumił w sobie tylu toksycznych uczuć co ona. Myśl o fizycznej manifestacji jej cierpienia miała w sobie coś perwersyjnie pociągającego. Jessica przyłapywała się na wyobrażaniu sobie własnych wnętrzności i podziwianiu powstałych wśród nich spustoszeń.

– Ty – mówiła do guza oplatającego śledzionę – wyrosłeś, gdy po raz cztery tysiące pięćset sześćdziesiąty siódmy musiałam wyciągać Norah z więzienia. Wy – zwracała się do torbieli na jajnikach – jesteście skutkami wszystkich moich zmartwień o Alicię. A wy – oznajmiała guzkom pokrywającym trzustkę niczym konfetti – jesteście wytworem mojego dzieciństwa.

Poczuła się niemal rozczarowana, kiedy lekarz powiedział jej, że ma idealne wyniki badań. Tyle stłumionego gniewu i żadnych widocznych efektów.

Do teraz tłumiła złość z tego powodu.

– Mam nadzieję, że nie dzwonię w nieodpowiednim momencie – powiedziała detektyw. Jej głos brzmiał młodo, uprzejmie i niegroźnie, co jak sądziła Jessica, nie było bez znaczenia.

– Mam parę minut – odparła Jessica. Włączyła kierunkowskaz, by zmienić pas. – W czym mogę pomóc?

Początkujący kierowca zajechał jej drogę i musiała gwałtownie wcisnąć hamulec, żeby w niego nie uderzyć. Matka tamtego pomachała przepraszająco, więc Jessica jej odmachała, znów tłumiąc w sobie złość.

– Szczerze mówiąc, sprawa jest dość delikatna – zaznaczyła detektyw. – Jeżeli pani prowadzi, to lepiej byłoby zjechać na pobocze.

– Nie prowadzę – skłamała Jessica. Żeby dotrzeć na miejsce, zostało jej siedemnaście minut. I już nie miała w zapasie ani chwili. Mogła słuchać i prowadzić.

– To dobrze. Dzwonię, żeby poprosić o pomoc w moim dochodzeniu.

Jessica zmarszczyła brwi. Dochodzenie. Może chodzi o coś podobnego, jak kiedy została powołana do ławy przysięgłych? Sądzono mężczyznę oskarżonego o uduszenie żony na oczach ich trojga małych dzieci. Oczywiście Jessica znalazła się wśród wybranych. Jako drobna, schludna trzydziestokilkuletnia kobieta o szczerych, brązowych oczach, surowych zasadach moralnych i w gustownych, beżowych balerinach wydawała się wręcz stworzona do tej roli. Może tamten sędzia dał tej policjantce namiary na nią?

– Co to za dochodzenie?

– Rozumiem, że mieszkała pani na farmie Wild Meadows, kiedy był to dom zastępczy, w latach dziewięćdziesiątych?

Jessica ostro zahamowała. Za nią wybuchła kakofonia klaksonów.

Już rozumiała, dlaczego ta detektyw spytała, czy siedzi za kółkiem.

– Dobrze się pani czuje?

– Tak – pisnęła Jessica. Zjechała na pobocze z dziwnym poczuciem oderwania się od własnego ciała.

– Być może pani słyszała, że niedawno zburzono Wild Mea­dows, żeby postawić w tym miejscu McDonalda.

Owszem, słyszała. Chociaż obecnie mieszkała w centrum Melbourne, dwie godziny jazdy – a jakby w innym świecie – od miasteczka, w którym dorastała, to jej drobiazgowy stopień zorganizowania w każdym aspekcie życia oznaczał, że miała oko na wszystko, co musiała wiedzieć. Oraz na wiele rzeczy, których wiedzieć nie musiała. Prawdopodobnie miała lepsze pojęcie o tym, co się dzieje w Port Agatha, niż większość miejscowych.

– Cóż – ciągnęła detektyw – budowa parkingu wymagała dość głębokiego kopania, podczas którego… coś odkryto.

Jessica miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Słyszała, że takie chwile się zdarzają. Żyjesz sobie swoim życiem, pochłonięta trywialnymi, codziennymi stresami, gdy nagle dopada cię potężny, pełnowymiarowy kryzys.

Zaczęła szperać w torebce.

– Obawiam się, że to, co muszę pani powiedzieć, jest dość niepokojące – powiedziała detektyw. – I naprawdę nie da się tego ująć delikatnie…

Palce Jessiki zacisnęły się na buteleczce pigułek wetkniętej do tajnej bocznej kieszonki. Z dwiema tabletkami valium w dłoni sięgnęła po butelkę wody. „Bogu dzięki – pomyślała – za panią Montgomery-Squires”.

– Co pani odkryła? – zapytała policjantkę.

2

NORAH

Przy ustronnym stoliku na tyłach taniej meksykańskiej restauracji, mieszczącej się naprzeciwko linii kolejowej, Norah wyliczała w myślach, jak wielkim rozczarowaniem okazał się facet, z którym się tu umówiła. Po pierwsze: na swoim profilu Kevin twierdził, że jest „interesujący”, a jednak już dwukrotnie wspomniał, jak uwielbia grać w Dungeons & Dragons. Po drugie: nazwał się „inteligentnym”, a do twarzy ma przylepiony tępy, bezmyślny uśmiech prostaka (chociaż powszechnie wiadomo, że przeciętnie śmieszki mają znacząco niższy iloraz inteligencji niż ponuracy). Po trzecie (i było to jak na razie najbardziej rażące ze wszystkich rozczarowań): na profilówce był podobny do Harry’ego Stylesa, a koleś, który siedział naprzeciw, facjatę miał niczym łasica.

– No więc – powiedział Kevin, szczerząc się jak głupek – zauważyłem, że jesteś Norah z „h” na końcu. Czemu tak?

Norah wbiła w niego spojrzenie.

– Zauważyłam, że jesteś Kevin bez „h” na końcu – odparła. – Czemu tak?

– Jakie „h”? – zdumiał się. – W Kevinie?

Zamknęła oczy. Po czwarte: jego „wielkie poczucie humoru” najwyraźniej nie wychodziło poza sferę autodeklaracji.

Norah zaczęła się zastanawiać, czy gra jest aby warta świeczki. Chodziło jej tylko o parę drobnych robótek. Zajęłoby mu to najwyżej ze dwie godziny.

Kilka lat temu odkryła, że aby ogarnąć większość domowych napraw – łatwo i co ważniejsze: tanio – wystarczy umówić się z jakimś facetem na kolację i zaszczepić w jego umyśle mglistą sugestię seksu. Uznała się wówczas za absolutnie genialną. Szczególnie że tej aluzyjnej obietnicy musiała dotrzymywać bardzo rzadko. Zresztą nawet wtedy było warto. Dorastając w atmosferze niedostatku, nabrała skłonności do, nazwijmy to, oszczędnego operowania środkami. A ponieważ Kevin napisał na swoim randkowym profilu „złota rączka” (co nieuchronnie okaże się piątym rozczarowaniem), pomyślała, że będzie to całkiem prosta transakcja. Obudzą się w sobotę rano, pan Złota Rączka naprawi to i owo, a potem zniknie jeszcze przed lunchem.

Niestety nic z tego.

Jej terapeuta, Neil, ciągle powtarzał, że Norah ma dysfunkcyjny stosunek do seksu.

– Właściwie – odpowiedziała mu kiedyś – to wręcz przeciwnie. Uprawiam z facetem seks, a on naprawia mi instalację ciepłej wody. Albo czyści rynny. Albo opłaca jakiś rachunek. Czyli seks, całkiem dosłownie, pozwala mi funkcjonować.

Neil pozostał niewzruszony.

– Seks nie działa na zasadzie quid pro quo, Norah.

– Nie? – Zastanowiła się. – A na jakiej?

Nie odpowiedział od razu, więc Norah uznała się za zwyciężczynię. Okazało się jednak, że on po prostu nie spieszył się z odpowiedzią – udawał głęboki namysł, a w rzeczywistości pewnie wykorzystywał fakt, że płaciła mu za godzinę.

– To akt dawania sobie wzajemnej przyjemności – powiedział w końcu.

– No właśnie – przytaknęła Norah. – On ma przyjemność z seksu, a ja z darmowej pomocy w prowadzeniu domu.

Wtedy się zniecierpliwił.

– Norah, podejrzewam, że tak wypaczone pojęcie seksu i jego mocy bierze się z twojego dzieciństwa. Chcesz o tym trochę porozmawiać?

– Nie. – Norah chciała dalej udowadniać mu swoje racje. Wiedziała, że mogłaby odbyć jeszcze kilka takich rund, za każdym razem coraz mocniej wpajając mu przekonanie, że seks jest w istocie transakcją. Zamiast tego on wolał gadać o jej głupim dzieciństwie. Wielka szkoda.

– Lubisz dzieci? – zapytał ją Kevin z wyraźnym ożywieniem.

– Nie – odparła. – Lubię psy.

A mówiąc ściślej, lubiła te wielkie i głupie, które szczekają na wiatr i plączą się pod nogami za każdym razem, gdy człowiek podchodzi do drzwi. Norah miała trzy takie: krzyżówkę charta z dogiem niemieckim o imieniu Converse, rasowego charta o imieniu Kanapa oraz kundelka zwanego Klapkiem, który niemal na pewno miał domieszkę krwi bullmastiffa. Każdego z nich nazwała po pierwszej rzeczy, którą zniszczył po zamieszkaniu z nią.

Kevin wyszczerzył się, odsłaniając komicznie wielkie przednie zęby. Przypominał uliczną karykaturę.

– Mam jacka russella o imieniu Harvey!

Na miłość boską.

Najgorszą częścią każdej randki, jak powiedziała Neilowi na ostatniej sesji – znacznie gorszą niż seks, jeśli do niego doszło – była rozmowa. Wydawała się nie tylko nudna, ale też bezcelowa, zważywszy na fakt, że gdyby kiedyś mieli zostać partnerami życiowymi, to najprawdopodobniej spędziliby następne trzydzieści lub czterdzieści lat na gapieniu się w ekran telewizora albo komórki w przyjacielskim milczeniu. Dlaczego więc nie poćwiczyć tego milczenia już teraz, żeby nabrać wprawy? I przekonać się, czy w takiej ciszy czują się komfortowo.

Norah skinęła na kelnera, który czaił się w pobliżu.

– Czego pani sobie życzy?

– Lobotomii – odparła Norah. – Niech będzie podwójna.

Kelner uśmiechnął się złośliwie.

Za oknem przeszła para jamników ze swoimi właścicielami. Norah im pomachała. Kevin zamówił margaritę.

– Czym się zajmujesz, Norah? – zapytał, kiedy kelner się oddalił.

– Prowadzę swoją firmę.

– Serio? – Kevin pochylił się do przodu, żeby mieć lepszy widok na jej cycki. – A jaką?

– Rozwiązuję online testy psychometryczne za idiotów ubiegających się o pracę.

Zdezorientowana mina Kevina dowodziła, że w stosownych okolicznościach niemal na pewno potrzebowałby jej usług. Korciło ją, żeby wręczyć mu wizytówkę.

– Testy psychometryczne? – powtórzył.

– Dzisiejsze firmy są na tyle głupie, by sądzić, że zdobędą lepszych pracowników, jeśli kandydaci przejdą rygorystyczną selekcję w postaci niedorzecznych testów – wyjaśniła. – W rezultacie dostają najbardziej pomysłowych oszustów. Co, nie da się ukryć, przekłada się na sukces firmy...

– Więc ty rozwiązujesz te testy za nich?

– Satysfakcja gwarantowana albo zwrot pieniędzy – powiedziała tonem jak z amerykańskiej reklamy informacyjnej. Lubiła swój głos w takim wydaniu i często zastanawiała się, czy nie powinna wybrać się na jakieś przesłuchanie, żeby zacząć używać go zawodowo. – Zazwyczaj robię parę błędów, aby rekruterzy nie pomyśleli, że znaleźli geniusza. Brak pomyłek byłby nieodpowiedzialny.

– Jak to działa? – zapytał Kevin.

– To całkiem proste. Używam VPN, który przypisuje mój adres IP do lokalizacji klienta, a potem loguję się w tym samym czasie co kandydat i rozwiązuję test w czasie rzeczywistym. Klient wypełnia swoje dane i wysyła całość z własnego komputera. W zamian inkasuję trzysta dolarów.

– Trzysta dolców? Musisz być szokująco dobra w tych testach.

– Mnie raczej szokuje fakt, że ludzie sobie z nimi nie radzą. Martwię się o przyszłość świata, serio.

Norah rozkoszowała się swoim monologiem – nic nie sprawiało jej większej przyjemności niż wywody na temat tego, jakimi idiotami są ludzie – ale nagle zrzedła jej mina, kiedy ujrzała, że Kevin się na nią gapi. Maślanym wzrokiem.

– No co?

Pokazał zęby w łasiczym uśmiechu.

– Po prostu… jesteś naprawdę ładna.

Norah wiedziała, że jest atrakcyjna. Nie była ślepa ani, w przeciwieństwie do Kevina, głupia. Miała ponad metr osiemdziesiąt wzrostu – z czego większość stanowiły nogi – nieskazitelną oliwkową skórę i opadające brązowe włosy, dzięki uprzejmości matki Libanki. Miała też jasnoniebieskie oczy – niezwykłe przy jej cerze. Ludzie szaleli za nimi i często zatrzymywali ją na ulicy, by je skomentować, albo choć próbowali to zrobić, bo zwykle Norah ich wyprzedzała, mówiąc: „Tak, wiem, że mam niesamowite oczy, dziękuję”. Zapewne powinna za nie podziękować swojemu ojcu, ale ponieważ nie wiedziała, kim on jest, nie zaprzątała sobie tym głowy.

Zdumiewało ją i dezorientowało, że jej piersi nie przyciągają aż tyle uwagi, choć obiektywnie rzecz biorąc, były przykładem doskonałej symetrii, proporcji i kształtu. Kiedy kilka lat temu Neil poprosił, by wymieniła jedną rzecz, za którą była wdzięczna, nie wahała się ani chwili. „Dziewczynki”, odparła, zerkając w dół. Neil wydawał się zdezorientowany, więc uniosła bluzkę. Musiała potem znieść przydługi wykład na temat „stosownego zachowania podczas terapii”.

Kevinowi uśmiech nie schodził z twarzy.

– Ja po prostu… no nie wierzę, że jestem z tobą na randce.

Norah właśnie doszła do wniosku, że żaden zakres pomocy czy napraw nie jest wart spędzania czasu z Kevinem, kiedy rozdzwonił się jej telefon. Więc jednak bogowie jej sprzyjali.

– Muszę odebrać – powiedziała, chwytając komórkę. – Halo?

– Czy rozmawiam z Norah Anderson?

– Tak. – Wcisnęła palec do ucha, przy którym nie trzymała telefonu, żeby wyciszyć odgłosy otoczenia. – Kto mówi?

– Nazywam się detektyw Ashleigh Patel.

Norah zmarszczyła brwi. To, że nie przypominała sobie, by kiedykolwiek miała do czynienia z detektyw Patel, mogło nic nie znaczyć. Kiedy wpadało się w tarapaty tak często jak Norah, nazwiska i głosy policjantów zlewały się w jedno.

– Przepraszam, pani detektyw! – rzuciła głośno Norah. – Jestem w restauracji i nie najlepiej panią słyszę. Chwileczkę, wyjdę na zewnątrz.

Pomachała do Kevina, który skinął jej głową, i wyszła na ruch­liwą ulicę.

– W porządku, już jestem. W jakiej sprawie pani dzwoni?

– Chodzi o dochodzenie, które prowadzę.

– Jakie dochodzenie? – Norah szła przed siebie, oddalając się od restauracji. Nie zamierzała wracać. I tak wątpiła, czy Kevin umiałby naprawić wentylator w łazience.

– Należę do zespołu badającego przestępstwo, które mogło zostać popełnione mniej więcej w czasie, kiedy mieszkała pani w domu zastępczym Wild Meadows.

Norah stanęła jak wryta tak nieoczekiwanie, że wpadł na nią jakiś przechodzień. Obróciła się na pięcie i odepchnęła go od siebie, piorunując go wzrokiem, gdy nazwał ją „stukniętą suką”.

– Dobrze się pani czuje? – zapytała policjantka.

Norah nie odpowiedziała. Nie mogła. Serce dudniło jej w uszach jak wtedy, gdy długo pływała pod wodą.

– Tak.

– To, co mam pani do powiedzenia, jest dość niepokojące – ostrzegła ją policjantka. – Może byłoby lepiej, gdyby nie była pani teraz sama.

– Norah!

Obejrzała się przez ramię. Kevin szedł ku niej energicznym krokiem. Szlag.

– Dorastałam w rodzinie zastępczej – powiedziała do telefonu i przyspieszyła kroku. – Jestem przyzwyczajona do niepokoju. Niech pani strzela.

Ruszyła biegiem.

– Hej! – zawołał Kevin. – Zaczekaj!

– Na pewno dobrze się pani czuje? – powtórzyła detektyw.

– Doskonale. – Norah zwolniła, po części z powodu szoku, a po części dlatego, że zabrakło jej tchu. Ostatnio biegała, kiedy goniła ją policja, więc nie była w formie.

– Cóż, w pani dawnym domu zastępczym prowadzone są prace budowlane i podczas kopania robotnicy odkryli…

– Norah! – zawołał jeszcze raz Kevin, będąc coraz bliżej.

Do chuja pana!

Zatrzymała się gwałtownie. Za dużo tego wszystkiego. Policja. Wild Meadows. Kevin.

Czegoś musiała się pozbyć.

– Sekundkę – powiedziała do policjantki. Opuściła telefon i poczekała, aż Kevin znalazł się tuż za nią, a potem odwróciła się na pięcie i powaliła go prawym sierpowym. Cios był solidny. Mocny i wyprowadzony z klatki piersiowej.

Kevin patrzył na nią z nizin chodnika, z nosa tryskała mu krew.

– Jezu! Za co to było?

– Halo, jest tam pani? – dopytywała się policjantka.

Norah znów przyłożyła telefon do ucha.

– Tak – odpowiedziała. – Przepraszam, proszę mówić dalej.

3

ALICIA

Siedem godzin. Tyle czasu minęło, odkąd Alicia odebrała dwuipółrocznego Theo z posterunku policji i przywiozła go do jego nowej rodziny zastępczej. Siedem godzin, odkąd wyrwał się jej z rąk i zniknął pod jadalnianym stołem. Siedem godzin, odkąd Alicia usiadła na pokrytej linoleum podłodze i obiecała mu, że zaczeka, aż będzie gotowy, żeby wyjść. Zawsze dotrzymywała słowa danego dzieciom. Co oznaczało, że być może będzie siedziała na tym linoleum, aż się przekręci.

– Hej, kolego, zdaje się, że w telewizji leci Blue – spróbowała bez większej nadziei. – Pójdziemy pooglądać?

Theo nie odwrócił blond główki od ściany. Jego determinacja była godna podziwu. Od przyjazdu nie odezwał się ani słowem, nie chciał jeść ani pić, a jeśli sądzić po zapaszku, to się zabrudził. Mimo to ani drgnął.

Na posterunek przywiózł go wczoraj w nocy sąsiad, który znalazł go bawiącego się na ulicy o północy, ubranego wyłącznie w brudną pieluszkę. Najwyraźniej jego ojciec był zbyt pijany, by zdać sobie sprawę, że chłopca nie ma w domu. Matki wciąż jeszcze nie namierzono i nie wyglądało to optymistycznie. Alicia miała nadzieję, że jeśli Theo wróci do domu prowadzonego przez Trish, gdzie nieco wcześniej w tym samym roku spędził już kilka miesięcy, to poczuje się pewniej; niestety w znajomym otoczeniu szybciej zrozumiał, co się dzieje, a to jedynie pogorszyło sprawę. Spuścił głowę, wątłe, patykowate rączki trzymał sztywno wzdłuż boków.

– Lubisz czekoladę? – zapytała, gdy inny z wychowanków, Aaron, wsunął się do kuchni i zaczął przetrząsać zawartość szafek, zapewne w poszukiwaniu jedzenia. – Mam tu KitKata. Chcesz trochę?

Alicia ułamała kawałek batonika i podała go Theo pod stołem. Ku jej radości śmignął przez podłogę, żeby się przyjrzeć.

– Au! – krzyknęła, czując, jak ostre mleczne ząbki zaciskają się na jej palcach.

– Sama się o to prosiłaś – skwitował Aaron, siadając przy stole i pochłaniając paczkę chipsów.

Jego uwaga bardzo Alicię ucieszyła. Z doświadczenia wiedziała, że jeśli dzieciaki czują się na tyle swobodnie, żeby cię krytykować, to znaczy, że robisz coś dobrze. A co do ugryzienia, to Alicii przytrafiały się gorsze rzeczy. Nie da się ukryć, że trzeba być specyficzną osobą, by wybrać tak żałośnie płatną i niedocenianą pracę, w której większość ludzi, z którymi ma się do czynienia, chce zrobić ci krzywdę. Alicia nie miała za złe dzieciakom, że jej nie lubiły – przecież to ona w większości przypadków rozdzielała je z rodzicami. To jasne, że chciały ją uderzyć, kopnąć albo na nią napluć. Po jakimś czasie wielu pracowników socjalnych to zniechęcało, ale w przypadku Alicii było wręcz odwrotnie: świadomość, że w tych dzieciach wciąż tliła się wola walki, dodawała jej otuchy. Ponieważ tym, czego potrzebowały najbardziej, był właśnie waleczny duch.

Zresztą Alicia już dawno temu przyzwyczaiła się do złego traktowania. Było w tym coś znajomego, w pewnym sensie wręcz kojącego. Jak powrót do domu.

– Tak? – rzuciła do Aarona. – Myślisz, że lepiej byś sobie poradził?

– Jasne, za pięć dolców.

– Niech będzie dziesięć. – Szczerze mówiąc, dałaby mu nawet stówę, ale Aaron już wyciągnął rękę, żeby przypieczętować umowę, więc uścisnęła mu dłoń.

Alicia nie była jego opiekunką, ale miała do niego słabość. Aaron miał siedemnaście lat i już tylko kilka ostatnich miesięcy dzieliło go od pełnoletności i opuszczenia systemu pieczy zastępczej, a ona zawsze współczuła dzieciakom w tym trudnym okresie. Kiedy ostatnio widziała Aarona, dała mu swoją wizytówkę i kazała zadzwonić, gdyby potrzebował informacji na temat programów i usług dla wychowanków opuszczających domy zastępcze albo stypendiów dla zainteresowanych podjęciem studiów. Jak dotąd nie zadzwonił, więc podejrzewała, że jej wizytówka wylądowała w koszu na śmieci, ale jeszcze nie straciła nadziei.

– Patrz i ucz się – powiedział Aaron, a potem nabrał garść chipsów i wsunął rękę pod stół otwartą dłonią do góry, jakby zamierzał nakarmić zwierzaka w kontaktowym zoo.

– Uważaj – ostrzegła go Alicia. – Ma ostre ząbki.

Gdy Theo zerkał na wyciągniętą ku niemu rękę Aarona, zadzwonił telefon Alicii. Normalnie nie odebrałaby w takiej sytuacji, ale biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie nieprędko się stąd wyrwie, postanowiła zrobić wyjątek.

– Dycha – rzuciła w stronę Aarona, po czym wstała i odebrała. – Halo?

– Czy rozmawiam z panią Alicią Connelly?

– Jeśli jest pani windykatorem, to nie – odparła Alicia. – A jeśli wygrałam na loterii, to tak.

Zerknęła na Aarona, który przewrócił oczami. Theo wpatrywał się w jego otwartą dłoń.

– Nazywam się detektyw Ashleigh Patel – powiedziała kobieta. – Ma pani chwilę?

Alicia spojrzała na zegarek. Osiemnasta. Telefony w sprawie opieki kryzysowej zdarzały się nawet o późniejszych porach, ale i o tej godzinie znalezienie rodziny gotowej przyjąć dziecko jeszcze tego samego wieczoru będzie wyzwaniem. Zwykle kontaktował się z nią psycholog prowadzący, który zapoznawał ją ze szczegółową sytuacją dziecka, czasami jednak dzwonili bezpośrednio z policji. Wyjęła notatnik i kliknęła długopisem w oczekiwaniu na lawinę makabrycznych informacji – na temat fizycznego i emocjonalnego stanu dziecka lub dzieci, jego lub ich wieku oraz historii w systemie pieczy zastępczej.

– Jasne. Co pani ma dla mnie?

Pauza.

– Właściwie dzwonię w związku z dochodzeniem, nad którym pracuję. Mam nadzieję, że będzie mogła mi pani pomóc.

Alicia wyłączyła długopis.

– Co to za dochodzenie?

Theo zaczął wyjadać chipsy prosto z dłoni Aarona, jak jakiś koziołek. Aaron skrzywił się z obrzydzeniem, ale nie cofnął ręki. Drugą wyciągnął w kierunku Alicii i zaczął pocierać palcem wskazującym o kciuk.

„Dziesięć dolców”, powiedział bezgłośnie.

Alicia sięgnęła do kieszeni po portfel.

– Dotyczy pewnego odkrycia w domu zastępczym Wild Meadows w Port Agatha. Pani tam dorastała, jak rozumiem?

Alicia zamarła z dłonią w kieszeni.

– Co?

– Powiedziałam, że dotyczy…

– Tak, przepraszam. Słyszałam. – Podeszła do kuchennego blatu, szukając oparcia. – I tak… w dzieciństwie spędziłam kilka lat w Wild Meadows.

Alicia poczuła ucisk w piersi. Czekała na ten telefon od dwudziestu pięciu lat. Nie żeby go wyczekiwała… ale czekała. Było w tej chwili coś przerażającego i ekscytującego, ale przede wszystkim czuło się, że jest ważna. Jak scena z filmu, w której prawda powoli wychodzi na jaw, a więzień zaczyna wierzyć, że ma szansę wywinąć się od kary śmierci.

– Cóż, być może pani wiadomo, że Wild Meadows zostało niedawno zburzone. A podczas prac budowlanych robotnicy odkryli…

Aaron włożył pod stół drugą garść chipsów dla Theo. Sól i okruszki oblepiały twarz chłopca i podłogę wokół.

– …ludzkie szczątki. Kości, mówiąc ściśle. Wygląda na to, że spoczywały tam od dłuższego czasu. Być może od czasów, kiedy pani tam mieszkała.

Alicia zadrżała. Może i czekała na ten telefon od lat, ale to nie znaczy, że była na niego przygotowana. Jak można się przygotować na coś takiego? Coś, co wywróci – powinno wywrócić – całe jej życie do góry nogami?

– Jest tam pani? – spytała detektyw Patel.

– Jestem – odpowiedziała.

Ale tak naprawdę wcale jej tam nie było. Wróciła do Wild Mea­dows i na nowo przeżywała wszystko, co się tam wydarzyło dwadzieścia pięć lat temu, patrząc na to z innej, świeżej perspektywy.

4

JESSICA

Po telefonie od detektyw Patel Jessica odwołała popołudniowe spotkanie (wymówiła się zatruciem pokarmowym i zaproponowała klientce darmową sesję „organizacji przestrzeni garażowej” o wartości pięciuset dziewięćdziesięciu dziewięciu dolarów – rekompensata może nieco wygórowana, ale w tych okolicznościach uzasadniona) i pojechała prosto do domu. Kiedy dotarła na miejsce, jej siostry czekały już na nią w salonie.

Jessica wcale ich nie zwoływała, po prostu się pojawiły. Nie była zaskoczona, zawsze zbierały się u niej – może dlatego, że jej dom był położony najbliżej centrum, ale także dlatego, że był najładniejszy. Zarówno Norah, jak i Alicia mieszkały raczej „po studencku”, co zupełnie im odpowiadało, Jessica zaś w pięknie wyremontowanym domu edwardiańskim, gdzie były trzy sypialnie, rozety sufitowe, dwa oryginalne kominki oraz okna od podłogi do sufitu z widokiem na lśniący, wyłożony turkusowymi kafelkami basen, w którym nigdy nie pływała i na który, szczerze mówiąc, nawet patrzyła z niechęcią. (Jessica nie cierpiała basenów. Od czasu do czasu zastanawiała się, czy go nie zasypać).

– Jak myślicie, kto to jest? – zapytała Alicia.

Norah zmarszczyła brwi.

– Ale kto niby?

– No te zwłoki, gapo.

– A, no tak. Nie wiem.

Jessica spojrzała na siostry, które leżały rozwalone na różnych meblach. W głowie jej się nie mieściło, jak mogą się tak rozwalać w tych okolicznościach. Jessica nigdy się nie rozwalała. Zawsze wyprostowana jak struna. I zwykle w ruchu – sprzątając, czyszcząc albo porządkując dokumenty. Działając. Nawet gdy była sama w domu, siedziała prosto, trzymając stopy na podłodze albo ze starannie podwiniętymi pod siebie nogami. Kilka lat temu Norah powiedziała Jessice, że po każdej wizycie u niej musi się przespać, bo jest wyczerpana. Najwyraźniej nie przesadzała, gdyż parę tygodni wcześniej Norah dosłownie przysnęła podczas wizyty – nieźle, zważywszy, że przyszła z prośbą, by siostra pomogła jej z podatkami (choć nie da się ukryć, Jessica wolała pracować sama).

– Jess? – spytała Alicia, prostując się. Włosy miała upięte w kok, a jej twarz okalały naelektryzowane rude loczki. – Jak myślisz, kto to jest?

– Skąd mam wiedzieć? – warknęła Jessica. – Wild Meadows to stary dom. Z tego, co wiemy, te kości mogły tam leżeć i ze sto lat. To może być każdy!

– Okej. – Alicia uniosła ręce, jakby uspokajała spłoszonego konia. – Spokojnie.

Jessica wybuchnęła śmiechem. Spokojnie? Nie pamięta, kiedy ostatnio odczuwała spokój. Na co dzień towarzyszyła jej panika, równie naturalna dla niej jak oddychanie. Pewnie nawet jako noworodek codziennie budziła się z sercem w gardle i pytaniem: „Jaki będzie ten dzień? Czy o czymś zapomnę albo powiem coś nie tak? Jak mogę uszczęśliwić wszystkich? A jeśli nie mogę?”.

Zerknęła w wiszące nad kominkiem lustro i mimo wewnętrznej paniki ujrzała w nim swoje nieporuszone odbicie. Jej stonowany makijaż był nieskazitelny, czarne włosy lśniące i gładkie, a policzki bez śladu rumieńców. Biała, luźna sukienka, którą nosiła od rana, nic nie straciła ze swojej świeżości. Oczywiście. Alicia kiedyś zażartowała, że lniane koszule Jessiki boją się marszczyć. „I słusznie – pomyślała Jessica. – Nie ośmieliłyby się”.

Wciągnęła powietrze i przypomniała sobie odcinek podcastu Mel Robbins, którego ostatnio słuchała. Był o tym, jak sobie radzić z paniką. Podobno jest ona całkiem podobna do ekscytacji, więc jeśli wmówisz sobie, że jesteś podekscytowana, to możesz oszukać własne uczucia. Postanowiła to wypróbować.

„Jestem podekscytowana, że pod Wild Meadows znaleziono zakopane kości. Juhu!”

Świetnie. Teraz jest psychopatką.

– Ta policjantka chce, żebyśmy przyjechały do Port Agatha – powiedziała Norah. – Jutro.

Mówiła tonem neutralnym, niemal obojętnym, a jednak pewne oznaki zdradzały jej niepokój. Nerwowo podrygiwała prawą nogą. Obgryzała paznokieć kciuka do krwi.

– Jutro! – wykrzyknęła Jessica. – Nie możemy tak po prostu rzucić wszystkiego i pojechać do Port Agatha.

– To policyjne dochodzenie, Jess – powiedziała Alicia. – Chyba nie mamy wyboru. A zresztą jutro jest sobota.

– Oczywiście, że mamy wybór! – Jessica czuła pełznące w górę szyi gorąco. – Nie jesteśmy aresztowane. Nie musimy tam jechać tylko dlatego, że nas o to proszą.

Alicia jak zwykle zachowała spokój.

– Mówię tylko, że warto się nad tym zastanowić. Przecież nie zrobiłyśmy niczego złego. A jeśli odmówimy i nie pojedziemy, to jak to będzie wyglądało?

Jessica poczuła, że jest niebezpiecznie bliska łez. Nie tak zamierzała spędzić ten wieczór. Nienawidziła zmieniać planów, nienawidziła niespodzianek i nieoczekiwanych telefonów, nawet jeśli chodziło o dobre wieści. A w tych wieściach nie było nic dobrego. Spełnił się jej najgorszy koszmar.

– Po prostu… Ja po prostu chyba nie jestem w stanie tam wrócić.

Nastąpiła długa chwila ciszy, którą przerwał dopiero zgrzyt klucza w drzwiach. Z miejsca, w którym stała, Jessica słyszała, jak Phil rzuca swoje klucze do miseczki, nie trafia, a potem ściga je, gdy suną po marmurowej posadzce holu.

– Hej, Phil – powiedziały zgodnym chórem Norah i Alicia, kiedy chwilę później pojawił się w salonie, ubrany w firmową koszulkę polo Victoria Golf Club. Przez ostatnie dziesięć lat Phil zajmował się tam pielęgnacją pola golfowego i najchętniej robiłby to przez następne dwadzieścia. Jessicę irytował jego brak ambicji, mimo że zazdrościła mu tego zadowolenia. A jeśli było coś, czym Phil aż promieniał, to właśnie zadowoleniem.

– Hej. – Wyszczerzył się w uśmiechu. – Tak myślałem, że to ty zastawiłaś samochodem cały podjazd, Norah.

Powiedział to wesoło, a Norah potwierdziła, równie wesoło, że faktycznie to jej samochód. Nie zaproponowała, że go przestawi, ale też Phil wcale ją o to nie prosił. Wszyscy zawsze mówili o nim: „Jest taki wyluzowany”. Jego koledzy nazywali go „luzak Phil”.

Teraz na przykład wyglądał na zachwyconego, że widzi je wszystkie. I był to zachwyt szczery, a nie wymuszony czy uprzejmy. Jessica często usiłowała naśladować ten jego radosny styl bycia od pewnej sesji terapii małżeńskiej sprzed kilku lat, podczas której powiedział: „Ty nigdy nie wyglądasz, jakbyś cieszyła się na mój widok. Chciałbym, żebyś patrzyła na mnie tak, jak patrzysz na swoje siostry. I żeby tak samo ci na mnie zależało”.

Poczuła się okropnie, kiedy to usłyszała. Szczególnie że zwykle cieszyła się na jego widok. Lubiła czuć w domu obecność Phila, aurę bijącą od jego tyczkowatej postaci, przemyślane komentarze na temat tego, co usłyszał w radiu, wracając do domu. Lubiła się o niego troszczyć – gotować jego ulubione posiłki, rezerwować weekendy z golfem albo surfingiem, kupować pościel ze stuprocentowej bawełny, bo każda inna wywoływała u niego swędzenie. Ale ich relacja nie mogła rywalizować z tą, która łączyła ją z siostrami. Nic nie mogło. Może i nie były ze sobą spokrewnione, ale czas spędzony razem w rodzinie zastępczej zbliżył je bardziej, niż sprawiłaby to biologia.

– Jak to z siostrami – powiedziała kiedyś, szukając wzrokiem kobiecej solidarności u terapeutki. – Nikt nie kocha męża tak mocno jak swoich sióstr, prawda?

Terapeutka najwyraźniej nie miała sióstr, bo wbiła Jessice nóż w plecy.

– Nie powiedziałabym, że „nikt”… ale to ciekawe, że tak uważasz.

Wkrótce potem przerwali terapię, bo Jessica była zbyt zajęta pomaganiem Alicii w przeprowadzce i wspieraniem Norah w radzeniu sobie z gniewem, żeby chodzić na kolejne sesje.

– W piekarniku jest lasagne – powiedziała Jessica do Phila. – Zjedz, ja nie jestem głodna.

– Nie musisz dla mnie gotować.

Ta sama śpiewka co zawsze: Phil udawał, że umie gotować, a Jessica, że nie dostałaby ataku lękowego, gdyby Phil zaczął bałaganić w jej kuchni. W ich kuchni.

– Lubię to robić – oświadczyła. – Ale Phil, możesz dać nam chwilę? Omawiamy sprawy rodzinne.

– Spoko – odparł i oddalił się w stronę kuchni, nie mówiąc nic więcej. Luzak Phil.

– Dziękuję! – zawołała za nim z promiennym uśmiechem.

– Musimy pojechać do Port Agatha – powiedziała Alicia, kiedy Phil zniknął im z oczu. Tym razem zabrzmiało to znacznie bardziej stanowczo. – Jeżeli wyruszymy rano, dojedziemy na miejsce przed lunchem, a przed wieczorem będziesz już w domu. To tylko jeden dzień. Damy radę.

– Będziemy razem – dodała Norah.

Jessica gapiła się na siostry. One oszalały.

– Jeżeli pojedziemy do Port Agatha, przebadają każdy szczegół naszego dzieciństwa i przeanalizują każdą zapamiętaną przez nas chwilę z Wild Meadows! – krzyknęła. – Zapomniałyście, co się stało, kiedy ostatnio to zrobiłyśmy?

– Nie uwierzyli nam – przyznała Alicia.

– Uznali nas za kompletne świruski – dołożyła Norah.

– No właśnie. Więc wybaczcie, że nie mam ochoty wracać tam w radosnych podskokach po jednym niejasnym telefonie.

Usiadła, próbując w ten sposób podkreślić nieodwołalność swojej decyzji. Jeśli o nią chodziło, sprawa została zakończona. Nie było potrzeby jechać do Port Agatha. Odkrycie kości zdawało się zdarzeniem tragicznym, ale z nimi nie miało nic wspólnego. Nie mogły rzucić światła na to odkrycie, nawet gdyby chciały.

– A co, jeśli nie zwariowałyśmy? – spytała cicho Alicia.

Ani ona, ani Norah już nie leżały rozwalone. Siedziały teraz wyprostowane niczym struna, oczy miały okrągłe jak te bezbronne dziewczynki, którymi kiedyś były.

– Alicio – rzuciła ostrzegawczo Jessica, ale było już za późno. Puszka Pandory została otwarta. A może otworzyła się już w momencie, w którym zadzwoniła ta policjantka?

– Jeśli nie zwariowałyśmy – mruknęła Norah tak cicho, jakby mówiła do siebie – to da się wyjaśnić, dlaczego pod Wild Meadows znaleziono ludzkie kości.

I właśnie tego Jessica się obawiała.

5

JESSICA

Wcześniej

Jessica zachowała tylko garść wspomnień ze swojego życia, zanim trafiła do Wild Meadows. Według pracownika socjalnego mieszkała w maleńkiej kawalerce ulokowanej nad sklepem, w którym jej matka – chińska imigrantka – pracowała jako szwaczka. Kiedy Jessica wracała myślami do tamtych czasów, była w stanie wydobyć z pamięci jedynie kilka szczególików – zapach zupek chińskich gotowanych w mikrofalówce, szuranie maminych kapci na kuchennej podłodze, kobiety stojące na krzesłach, kiedy mama obrębiała ich spódnice i spodnie. Co do ojca, to zawsze kojarzyła go z zapachem papierosów i kłuciem szczeciny, kiedy całował ją w policzek, ale niewykluczone, że te szczegóły sobie wymyśliła. W dokumentacji sporządzonej przez pracownika socjalnego nie było na jego temat ani słowa.

Jessica wyraźnie pamiętała dzień, w którym zmarła jej matka. Była wtedy w przedszkolu. Kiedy do pokoju wszedł policjant, pomyślała, że będzie jak ze strażakiem, który przyszedł do dzieci tydzień wcześniej. Ale policjant rozmawiał tylko z przedszkolanką, która natychmiast spojrzała na Jessicę.

Powiedziano jej, że mama bardzo się smuciła, a potem umarła. Jessica nie wiedziała, że od smucenia się można umrzeć. Pamiętała, że bardzo się starała nie płakać za mamą, żeby nie umrzeć jak ona. Żeby nie czuć bólu, skupiła się na sprawach praktycznych. Nie miała żadnych ciotek ani wujków i nikt nic nie wiedział o rodzicach jej matki.

– Kto będzie się mną opiekował?

– Gdzie będę mieszkała?

– Jak będę zarabiała?

Oczywiście wtedy nie miała jeszcze pojęcia o istnieniu systemu pieczy zastępczej. Wyobrażała sobie, że będzie mieszkać w kartonie na ulicy. Zastanawiała się nawet, czy będzie jej wolno wrócić do domu po parę poduszek i koców, kiedy pracownik socjalny Scott przekazał jej „dobrą wiadomość”. Znalazł dla niej nowy dom – ależ miała szczęście.

Jessica odruchowo przytaknęła. Tak. Miała wielkie szczęście.

– To samotna kobieta, która nie ma własnych dzieci. Mieszka w wiejskiej posiadłości o nazwie Wild Meadows, gdzie są konie i basen!

Pracownik socjalny wytrzeszczył oczy, jakby jego podopieczna wygrała los na loterii. Jessica pamiętała, że przywołała na twarz uśmiech. Nie chciała rozczarować Scotta. I nie chciała się smucić, żeby nie umrzeć.

Kiedy jeszcze tego samego dnia przyjechała do Wild Mea­dows, znowu się uśmiechnęła – ale tym razem nie tylko dlatego, że nie chciała rozczarować Scotta. To miejsce wyglądało jak z bajki. Klasyczny wiejski dom z białych desek, z okiennicami i szeroką werandą, z widokiem na pastwiska i stajnie, a do tego ogromny basen. A jednak, mimo całej tej okazałości, Jessica poczuła ukłucie tęsknoty za matką i tamtym przytulnym mieszkankiem.

– Będę mieszkała tutaj? – zapytała.

– Masz szczęście, co? – powiedział Scott, znowu używając tego wyrażenia.

To skłoniło Jessicę do przeformułowania jego znaczenia. W przeszłości myślała, że mieć szczęście oznacza coś jednoznacznie dobrego. Ale okazało się, że jest jeszcze druga strona medalu. Jeśli masz szczęście, to znaczy, że nie zasłużyłaś na to, co dostałaś. Nie możesz tego kwestionować ani uważać za pewnik. Musisz być wdzięczna. Bo coś, co ci dano, może z łatwością zostać ci odebrane.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

6

JESSICA

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

Dostępne w wersji pełnej

7

NORAH

Dostępne w wersji pełnej

8

NORAH

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

9

NORAH

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

10

ALICIA

Dostępne w wersji pełnej

11

ALICIA

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

12

ALICIA

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

13

JESSICA

Dostępne w wersji pełnej

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

Dostępne w wersji pełnej

14

NORAH

Dostępne w wersji pełnej

15

JESSICA

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

16

ALICIA

Dostępne w wersji pełnej

17

ALICIA

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

18

NORAH

Dostępne w wersji pełnej

19

JESSICA

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

20

JESSICA

Dostępne w wersji pełnej

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

Dostępne w wersji pełnej

21

NORAH

Dostępne w wersji pełnej

22

JESSICA

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

23

NORAH

Dostępne w wersji pełnej

24

JESSICA

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

25

JESSICA

Teraz

Dostępne w wersji pełnej

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

Dostępne w wersji pełnej

26

JESSICA

Dostępne w wersji pełnej

27

ALICIA

Dostępne w wersji pełnej

28

NORAH

Dostępne w wersji pełnej

29

JESSICA

Dostępne w wersji pełnej

30

NORAH

Dostępne w wersji pełnej

31

NORAH

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

32

JESSICA

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

33

JESSICA

Dostępne w wersji pełnej

34

ALICIA

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

Dostępne w wersji pełnej

35

ALICIA

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

36

ALICIA

Dostępne w wersji pełnej

37

JESSICA

Dostępne w wersji pełnej

38

NORAH

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

39

ALICIA

Dostępne w wersji pełnej

40

JESSICA

Wcześniej

Dostępne w wersji pełnej

41

NORAH

Dostępne w wersji pełnej

42

ALICIA

Dostępne w wersji pełnej

43

JESSICA

Dostępne w wersji pełnej

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

Dostępne w wersji pełnej

44

ALICIA

Dostępne w wersji pełnej

45

JESSICA

Teraz

Dostępne w wersji pełnej

46

NORAH

Teraz

Dostępne w wersji pełnej

47

ALICIA

Teraz

Dostępne w wersji pełnej

48

NORAH

Teraz

Dostępne w wersji pełnej

49

JESSICA

Teraz

Dostępne w wersji pełnej

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

Dostępne w wersji pełnej

50

NORAH

Dostępne w wersji pełnej

51

ALICIA

Teraz

Dostępne w wersji pełnej

52

NORAH

Teraz

Dostępne w wersji pełnej

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

Dostępne w wersji pełnej

53

ALICIA

Teraz

Dostępne w wersji pełnej

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

Dostępne w wersji pełnej

54

NORAH

Teraz

Dostępne w wersji pełnej

55

ALICIA

Teraz

Dostępne w wersji pełnej

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

Dostępne w wersji pełnej

56

JESSICA

Teraz

Dostępne w wersji pełnej

15

JESSICA

Dziewięć miesięcy później

Dostępne w wersji pełnej

58

NORAH

Rok później

Dostępne w wersji pełnej

59

ALICIA

Dostępne w wersji pełnej

60

HOLLY FAIRCHILD

Dostępne w wersji pełnej

PODZIĘKOWANIA

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Darling Girls

Redaktorka prowadząca: Dorota Jabłońska

Wydawczyni: Maria Mazurowska

Redakcja: Adrian Kyć

Korekta: Anna Burger

Projekt okładki: Florian Rychlik

Zdjęcie na okładce: © Curtis Adams, Pexels

Copyright © 2024 by Sally Hepworth

All rights reserved.

Copyright © 2025, Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-160-8

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa: Laura Savaes, Into that good night

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

1

2

3

4

5

6

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

7

8

9

10

11

12

13

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

14

15

16

17

18

19

20

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

21

22

23

24

25

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

26

27

28

29

30

31

32

33

34

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

35

36

37

38

39

40

41

42

43

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

44

45

46

47

48

49

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

50

51

52

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

53

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

54

55

GABINET PSYCHIATRYCZNY DOKTORA WARRENA

56

15

58

59

60

PODZIĘKOWANIA

Karta redakcyjna

Punkty orientacyjne

Cover