Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
68 osób interesuje się tą książką
Dom z marzeń czy dom z koszmarów?
Młode małżeństwo – Mia i Finn – z entuzjazmem remontują stary budynek, zamieniając go w swój wymarzony dom. Gdy kobieta niespodziewanie dowiaduje się, że jest w ciąży, ich przyszłość wydaje się jeszcze jaśniejsza. Jednak radość szybko ustępuje miejsca lękowi, gdy na jednej z listew odkrywają przerażającą wiadomość.
Śledztwo, które początkowo wydaje się jedynie zagadką sprzed lat, prowadzi ich do przerażającej prawdy – ten dom skrywa mroczne sekrety, a jego ściany były świadkami niewyobrażalnych zbrodni.
Gdy Mia rodzi dziecko, lęk nie ustępuje. Wręcz przeciwnie – niepokojące znaki, których nie potrafi zignorować, sprawiają, że powoli oddala się od męża, pogrążając się w obsesji odkrycia pełnej historii ich domu. A gdy prawda zaczyna się wyłaniać z cienia, jedno staje się pewne: niebezpieczeństwo nie odeszło razem z przeszłością.
Czy Mia zdoła ochronić swoją rodzinę? A może jest już za późno?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 409
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Keep It in the Family
Copyright © John Marrs, 2022
This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal, SP. Z O.O.
Copyright © for the Polish translation by Ewa Rosa, 2024
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Redaktorka inicjująca: Anna Rychlicka
Redaktorki prowadzące: Anna Rychlicka, Zuzanna Sołtysiak
Marketing i promocja: Wiktoria Jadziewicz
Redakcja: Kamila Recław
Korekta: Anna Zientek, Katarzyna Dragan
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Oryginalny projekt okładki: Blacksheep
Adaptacja okładki i strony tytułowe: Magda Bloch
Konwersja: Ewa Krefft-Bladoszewska
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN 978-83-68479-17-1
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Zbieram się na odwagę izaczynam skradać korytarzem. Dobrze znam tę drogę, więc unikam każdej skrzypiącej deski.
Zatrzymuję się na odległość ramienia od drzwi iklękam. Zamieram, gdy kolana trzaskają mi przy tym jak pękające suche gałązki. Jeśli mnie usłyszeli iklamka się obróci, koniec ze mną. Takie pogwałcenie zasad może sprawić, że następnym razem to ja wyląduję wtym pokoju.
Stawka jest wysoka, ale odczuwam potrzebę przebywania tutaj, tak blisko akcji.
Gdy już się upewnię, że nic mi nie zagraża, kładę się na podłodze całym ciałem idociskam ciepły policzek do zimnej deski. Wkońcu udaje mi się go usłyszeć. Jego głos jest bardziej przygaszony niż dziś rano, gdy walił rękami inogami opodłogę, ajego krzyki ibłagania, by go uwolnili, odbijały się echem od ścian isufitu. Ale to nie trwało długo. Gwałtownie zamilkł, gdy tylko wbiegli na górę, by go uspokoić.
Wpatruję się wszparę pod drzwiami. Wysilam wzrok tak mocno, że aż oczy mnie pieką. Jest dzień, wpomieszczeniu panuje jednak mrok, więc zasłony muszą być zaciągnięte. Niepotrzebny środek ostrożności, bo wokolicy nie ma żadnych budynków wyższych od tego. Wokół domu rozciągają się ogród otoczony murem iskromny sad jabłoniowy. Od najbliższego sąsiada, który mieszka czterysta metrów dalej, dzieli nas nieużywany dziedziniec opuszczonego wiejskiego gospodarstwa.
Wkońcu dostrzegam parę bosych stóp. Ich podeszwy są wygięte włuk, ale nie dotykają podłogi, co oznacza, że on musi stać na palcach. Prawdopodobnie trzyma się prosto tylko dzięki sznurowi przywiązanemu do haka wkręconego wsufit. Musieli poluzować mu knebel, bo docierają do mnie słowa takie jak „dom” i„wypuśćcie mnie”. Będą zachwyceni jego desperacją.
Nie on pierwszy wpadł wich sieć inie on będzie ostatni. Większość błaga olitość, ale wszyscy marnują czas. Oni nigdy nie zmieniają zdania. Nikt pod tym dachem nie wierzy we współczucie. Empatia jest tu obcą emocją.
Moje myśli wędrują od ofiary do oprawców. Nie stanowią dobranej pary, ajednocześnie są dla siebie stworzeni. Tylko razem mogą być naprawdę sobą. Na zewnątrz, wprawdziwym świecie, gdzie nie mają kontroli nad otoczeniem, grają imuszą się przystosować. Zachowują się cicho iskromnie, awiększość ludzi pewnie zapomina onich niedługo po spotkaniu. To, co robią, uchodzi im na sucho, bo ukrywają się na widoku izachowują normalnie. Nikt nie dostrzega wnich tego, co ja, bo nikt nie ma powodu, by tego szukać. Tylko ja zauważam pustkę wich oczach.
Suchy kaszel dobiegający zza drzwi sprawia, że zpowrotem kieruję uwagę na to, co dzieje się wtamtym pokoju. Słyszę, jak się dławi, rozpaczliwie próbuje zaczerpnąć powietrza. Snop światła przecina pomieszczenie iwreszcie widzę go wyraźniej. Balansuje już niemal tylko na paznokciach ustóp. Ale chociaż jego los jest przesądzony, nie zamierza się poddawać.
– Proszę – dyszy. – Nie róbcie tego.
Jest wytrwalszy, niż można by się po nim spodziewać.
Tak jak wszyscy przed nim, wciąż liczy na cud. Nie zdaje sobie sprawy, że wich oczach nie jest człowiekiem. Jest przedmiotem, zwyczajnym, jakich wiele. Ato naprawdę nie ma znaczenia, jak niedbale traktuje się taki przedmiot, bo jeśli się zepsuje, łatwo można go zastąpić. Ito właśnie stanie się znim. Potrwa to kilka tygodni albo miesięcy, ale wkońcu ktoś inny, podobny do niego, pojawi się wtym pokoju. Zawsze tak jest.
Szelest reklamówki podpowiada mi, że już skończyli się nim bawić. Nagle jego stopy odrywają się od podłogi jednym, płynnym ruchem iznikają wgórze, jakby anioły zabrały go do nieba. Oczywiście tego nie zrobiły. Ten dom to miejsce, którego nawet anioły unikają. Słyszę gwałtowne odgłosy miotania się, szelest istłumione krzyki, aż wkońcu wpomieszczeniu zapada cisza.
Spod drzwi zaczyna się sączyć cienki welon papierosowego dymu.
To dla mnie sygnał, że pora odejść. Podnoszę się cicho ipowoli skradam przedpokojem, zpowrotem do swojej sypialni. Zamykam się wśrodku ikładę na łóżku zotwartą książką wdłoniach. Wkrótce słyszę, jak podchodzą do moich drzwi.
Ona odzywa się pierwsza.
– Już możesz wyjść – szczebiocze melodyjnym głosem.
Jest taka pogodna tylko po fakcie.
Gdy nie odpowiadam, pomału uchylają drewniane skrzydło ioboje stają wprogu. Jego włosy są zmierzwione iwidzę ślad krwistoczerwonej szminki na jego szyi. Ona ma tę samą usatysfakcjonowaną minę, jak wtedy gdy po raz pierwszy zaciąga się nowym papierosem.
– Już możesz wyjść, słyszysz? – powtarza.
– Tak – odpowiadam izmuszam się do uśmiechu. – Przepraszam.
Przyglądają mi się przez chwilę, po czym odchodzą, drzwi pozostają uchylone, aja wracam do książki, chociaż nie mogę się skupić na lekturze.
Gdy już nabiorę pewności, że zeszli na parter, chorobliwa ciekawość zmusza mnie, by wrócić do tamtego pokoju. Mam ochotę zajrzeć znowu pod drzwi izobaczyć jego ciało, bo nie wiem, co robią zofiarami, gdy już je wykorzystają. Ale wyobrażam to sobie. Często. Koniec końców zmieniam zdanie. „Nie”, myślę sobie, „nie ma co kusić losu. Nie warto ryzykować inarażać się na srogą karę”.
Wkrótce do wiadomości publicznej trafi informacja otym najnowszym zaginięciu. Będą onim pisać wgazetach imówić wtelewizji przez kilka dni, może nawet przez tydzień. Apotem jakaś nowa, pilniejsza historia zastąpi tę starą. Wszyscy poza rodziną szybko zapominają ozaginionym dziecku. Ipoza mną. Ja pamiętam je wszystkie.
Bo to ja jestem przynętą, która zwabia je do naszego domu.
To był tego typu dom, na który nikt nie zwracał uwagi, nawet ci, którzy się tu urodzili. Zbudowany na obrzeżach wioski i całkowicie przesłonięty przez drzewa i krzaki. Ostatnim razem ktoś mieszkał tam ponad trzydzieści lat temu – jakaś starsza para, do której później chyba dołączyła młoda rodzina. Po kilku latach wszyscy zniknęli, z dnia na dzień. Nikt nie wie, dlaczego wyjechali ani dokąd się udali. W każdym razie nigdy nie widziałam nikogo, kto by się tam kręcił, dopóki nie pojawiła się ta nowa para. Wszyscy się zastanawialiśmy, kto zdecydował się kupić budynek w takim stanie. Uznaliśmy, że muszą mieć dużo pieniędzy i mnóstwo czasu.
Siedzimy w furgonetce Finna i gapimy się na nieruchomość po naszej lewej. W końcu mój mąż gasi silnik i cisza staje się niemal namacalna. Żadne z nas nie wie, co powiedzieć.
– A więc… to będzie nasz nowy dom? – pyta wreszcie, zupełnie jakby chciał, żebym potwierdziła to, co przecież oboje już wiemy.
Próbuję wykrzesać z siebie entuzjastyczną odpowiedź w stylu: „Będziemy tutaj tacy szczęśliwi” albo „To będzie dom naszych marzeń”, ale zdobywam się tylko na lakoniczne i niezbyt podnoszące na duchu „Tak”.
Finn reaguje powolnym kiwnięciem głowy, jakby próbował pojąć, co właśnie zrobiliśmy. Znowu milkniemy, gdy dociera do nas, na co się porwaliśmy. Robi mi się niedobrze.
Zerkam w boczne lusterko i spoglądam na ulicę. Odwiedziliśmy tę okolicę kilkakrotnie w ciągu zeszłego roku i oboje byliśmy zgodni, że właśnie do takiego miejsca chcemy się przeprowadzić. Kryteria były proste: dom musiał się znajdować nie dalej niż piętnaście minut jazdy od centrum wioski i dworca kolejowego. W wiosce musiały być sklepy i pub. Z jednej strony nie chcieliśmy mieszkać na odludziu, ale z drugiej pragnęliśmy pozostać blisko natury, żebyśmy mogli sobie urządzać długie spacery z psem, o którym zawsze marzyliśmy. Stewkbury spełniało wszystkie te warunki.
Jedyny problem – i to duży – stanowiły ceny nieruchomości. Jeśli człowiek chciał uniknąć nudnego nowego budownictwa, musiał dopłacić za przywilej mieszkania w nietuzinkowym domu. A my nie mieliśmy takich pieniędzy.
Żadne z nas nie zauważyło tej wolnostojącej wiktoriańskiej willi z pięcioma sypialniami podczas poprzednich rekonesansów. Pojawiła się na naszym radarze dopiero wtedy, gdy moja teściowa znalazła ogłoszenie na stronie internetowej domu aukcyjnego. Sama zamierzała ją kupić wraz z mężem, odremontować i odsprzedać, ale Finn i ja uznaliśmy, że właśnie ten dom byłby dla nas idealny. I w końcu, po licznych kłótniach moi teściowie zgodzili się – acz niechętnie – żebyśmy to my złożyli ofertę na jego zakup.
Ani się obejrzeliśmy, a siedzieliśmy w pełnej przeciągów sali, walcząc o nieruchomość z szóstką innych chętnych.
Finn pobladł, gdy tylko licytacja się rozpoczęła. Zupełnie jakby przeczuwał, co nas spotka. Remont tego domu miał położyć kres naszym weekendowym wyjazdom spędzanym w butikowych hotelach, moim wycieczkom do spa z przyjaciółkami, jego niedzielnym porannym meczom piłki nożnej z kumplami, wszelkim rozrywkom i zbyt drogim karnetom na siłownię. Żegnaj, zabawo. Witaj, ciężka harówko.
Proces kupna domu nie był dla nas łatwy. Gdy pobraliśmy się pięć lat temu, sprzedaliśmy moje mieszkanie w Londynie i wprowadziliśmy się do szeregówki Finna w Leighton Buzzard. Ale wąski piętrowy dom z zaledwie dwoma pokojami na górze nie był wystarczająco przestronny, by założyć w nim rodzinę. Sprzedaliśmy go więc i zamieszkaliśmy z rodzicami Finna, Dave’em i Debbie, jednocześnie szukaliśmy dla siebie jakiegoś innego miejsca. W tym czasie udało nam się złożyć cztery oferty na zakup nieruchomości, jednak albo były przebijane, albo właściciele zmieniali zdanie w ostatniej chwili. Właśnie dlatego, zapominając o rozwadze, wzięliśmy udział w tej aukcji i wygraliśmy ją, zanim jeszcze zobaczyliśmy dom na własne oczy, bez zatrudniania inspektora budowlanego.
Teraz zerkam na Finna, który patrzy na ruinę przed nami niczym królik sparaliżowany blaskiem reflektorów samochodu na środku jezdni. Nie mogę mu się przyznać, że ja też mam wątpliwości.
– Jest w lepszym czy w gorszym stanie, niż myślałeś? – pytam ostrożnie.
– Trudno powiedzieć – odpowiada. Niemal słyszę trybiki obracające się w jego mózgu. Już się zastanawia nad porządkiem prac. To pragmatyczny typ i ma naturalny talent do rozwiązywania problemów. Chyba właśnie dzięki temu jest tak dobrym hydraulikiem i ogólnie złotą rączką. Wystarczy, że popatrzy na jakiś przedmiot, i instynktownie wie, jak działa albo jak można go naprawić. Ja wręcz odwrotnie. Wszystko, na co spojrzę, się rozpada.
– Ale ty i twój tata wykonacie większość robót sami, prawda?
– Taką mam nadzieję.
Wysiadamy z furgonetki.
– Wejdziemy do środka? – proponuję i obejmuję dłońmi jego ramię. Jest spięty niczym negocjator szykujący się do uwolnienia zakładnika.
Zawsze byliśmy ze sobą w stu procentach szczerzy, ale dziś nie mówię mu, co tak naprawdę myślę – a mianowicie, że popełniliśmy cholernie wielki błąd. Nie tylko opuściliśmy naszą strefę komfortu, wręcz oddaliliśmy się od niej tak bardzo, że nawet nie widzimy jej z miejsca, w którym się znaleźliśmy. Ale tylko w ten sposób mogliśmy dostać to, czego chcieliśmy – dom na wsi za ułamek ceny i możliwość ucieczki spod dachu jego rodziców. Może Finn jest z nimi blisko związany, ale ja zdecydowanie nie.
To miejsce będzie dla nas dobre, mówię sobie w myślach. To może być dokładnie to, czego potrzebujemy.
Moje pozytywne nastawienie jest równie ulotne jak ta myśl. Potem znowu ogarniają mnie mdłości.
Co my, kurwa, zrobiliśmy? Co my, kurwa, właśnie zrobiliśmy? Serce wali mi jak oszalałe i mam ochotę wykrzyczeć Mii, co tak naprawdę myślę o tym wszystkim.
Zawsze sobie powtarzaliśmy, że będziemy wobec siebie szczerzy niezależnie od tego, jak mogłoby to zdenerwować drugą osobę. Ale jeśli chodzi o tę nieruchomość, wszystko w sobie zdusiłem. Od chwili, gdy przekroczyliśmy próg domu aukcyjnego, instynkt podpowiadał mi, że popełniamy ogromny błąd. Utopiliśmy oszczędności życia w budynku, w którym nigdy wcześniej nie byliśmy, i nawet nie chcę myśleć o tym, ile kasy pochłonie jego renowacja.
Tak naprawdę nie sądziłem, że koniec końców do tego dojdzie. Zazwyczaj Mia nienawidzi wszystkiego, co podoba się mojej matce. Tyle że tym razem Mia naprawdę chciała kupić ten dom i nie zamierzała się poddać, chociaż to moi rodzice planowali go wyremontować i odsprzedać drożej. Czuję się gównianie, że odebrałem im tę szansę, bo naprawdę potrzebują pieniędzy.
Nawet gdy nasza oferta została już zaakceptowana, byłem przekonany, że w ostatniej chwili coś się wydarzy. A jednak stoimy teraz tutaj, z kluczami w dłoni, a nieruchomość ma zostać przepisana na nasze nazwisko. Sram po gaciach, jakbym nałykał się środków przeczyszczających. Już na pierwszy rzut oka widzę, że dom jest w jeszcze gorszym stanie, niż sobie wyobrażałem. Ale ze względu na Mię muszę udawać, że wszystko będzie dobrze. Przeżyła już wystarczająco wiele rozczarowań i nie chcę jej zawieść.
Być może błędnie odczytuję reakcję mojej żony, ale coś mi mówi, że to miejsce wcale nie podoba jej się tak bardzo, jak twierdzi. Gdy jest nerwowa albo czymś wystraszona, mimowolnie pociera opuszkami palców wskazujących o kciuki. Dziś porusza nimi tak szybko, że lada chwila zacznie krzesać iskry.
Pierwsza przechodzi przez ulicę, a ja ruszam tuż za nią. Otwiera zardzewiałą metalową furtkę, która sięga jej pasa, i przedzieramy się przez podjazd zarośnięty chwastami do tego stopnia, że trudno stwierdzić, gdzie się kończy ścieżka, a gdzie zaczyna ogród.
– To przypomina Jumanji. Mam wrażenie, że lada chwila pojawi się tu na swoim motorze Dwayne Johnson – mruczę, ale Mia nie reaguje na mój żart.
Drzwi wejściowe i okna na parterze zabezpieczono arkuszami blachy, ale okien na piętrze już nie. Część jest pozbawiona szyb, które wypadły z upływem czasu lub zostały wybite przez wandali, a pozostałe tafle ledwie trzymają się przegniłych ram. Nigdy nie widziałem tak rozrośniętej wisterii – ma pień grubości małego drzewa i pokrywa nawet dach. Dwa kominy i liczne cegły wokół framugi drzwi wymagają spoinowania, a przegniłe drewniane deski czołowe trzeba będzie wymienić. To nie jest zaniedbana nieruchomość nadająca się do odnowienia. Najlepiej byłoby wyburzyć ją w cholerę i zbudować w jej miejsce coś zupełnie nowego.
Tyle że nas na to nie stać. Plan jest taki, że wykonamy jak najwięcej prac we własnym zakresie. Nigdy nie powiedziałbym tego na głos, ale dziękuję Bogu, że firma budowlana taty upadła. W przeciwnym razie nie miałby czasu mi pomóc. Niezapłacone faktury i brak nowych zleceń zmusiły go jednak do zamknięcia biznesu i znowu zaczął pracować dla innych. Łapie każdą fuchę, jaka wpadnie mu w ręce, i nie przyznaje, jak bardzo jest mu ciężko. Ale my rzadko rozmawiamy o poważnych sprawach.
Mia otwiera kłódki na drzwiach i wchodzimy do środka. Na parterze panuje ciemność, więc wracam do furgonetki i wyjmuję latarkę ze skrzynki na narzędzia. Od razu zaczynam nagrywać wnętrze telefonem, żeby móc potem na spokojnie obejrzeć materiał i ustalić, czym trzeba się zająć w pierwszej kolejności.
– Pamiętasz może, jak długo ten dom stał pusty? – pytam.
– Wydaje mi się, że jakieś czterdzieści kilka lat.
Nasz pierwszy przystanek to kuchnia. Ściany są pokryte boazerią, a część szafek ma zasłonki zamiast drzwiczek. Wszystko jest takie staroświeckie, a jadalnia, salon, łazienka i przedpokój wcale nie wyglądają lepiej. Ostrożnie wchodzimy po schodach, trzymając się blisko ścian, na wypadek gdyby drewniane stopnie miały się zarwać pośrodku. Podobnie uważamy w przypadku podłogi na piętrze, gdzie korytarz prowadzi do wszystkich pięciu sypialni. Bez raportu inspektora budowlanego nie możemy ryzykować, bo deski mogą zacząć pękać jak zapałki.
Mia, która idzie przodem, otwiera ostatnie drzwi. W pustej sypialni za nimi znajduje się hak wkręcony w sufit, z przywiązanym do niego sznurem. Wygląda to dość makabrycznie, jak stryczek.
– Pewnie jakieś dzieciaki się wygłupiały – mówię, chociaż sam nie do końca w to wierzę. Na jej twarzy też maluje się zwątpienie.
Wracamy na dół, a ja ostukuję ściany, by ustalić, które są nośne, a które będzie można wyburzyć. Doprowadzenie tego domu do idealnego stanu potrwa lata, ale muszę przyznać, że jest to do zrobienia.
– Postąpiliśmy słusznie, prawda? – pyta Mia.
Obejmuję ją ramieniem.
– Czas pokaże.
– Jeśli chciałeś mnie pocieszyć, to kiepsko ci to wyszło.
– Słuchaj, nie mogę powiedzieć z ręką na sercu, że nam się uda. Może się okazać, że to będzie kompletna katastrofa. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to trzymać kciuki i dać z siebie wszystko.
– Zabawne, tak brzmiała pierwsza wersja mojej przysięgi małżeńskiej – kwituje ona.
– Panie i panowie, moja żona, aktorka komediowa – odpowiadam ze śmiertelnie poważną miną. – W każdym razie kto by pomyślał, że ty i mama będziecie walczyły o to samo?
– Robimy to, od kiedy cię poznałam.
– Miałem na myśli ten dom. Macie jednak ze sobą coś wspólnego. Mówią, że mężczyźni poślubiają kobiety podobne do swoich matek.
– Przypomnę ci o tym porównaniu następnym razem, gdy zaczniesz błagać o fiku-miku pod kołdrą. Pozwolę nawet, żebyś mówił do mnie „mamo”, jeśli chcesz.
– Wygrałaś – odpowiadam i próbuję się pozbyć tej wizji z głowy.
– Dom jest nasz – mówię i potrząsam teściowej kluczami przed nosem.
– Gratulacje – odpowiada Debbie, ale jej uśmiech nie sięga oczu.
Przytula syna, mnie klepie tylko po ramieniu. Ten poziom intymności mi odpowiada.
– Nie mówiłeś, że aukcja odbędzie się dzisiaj – zwraca się do Finna.
– Nie chcieliśmy zapeszać – wyjaśnia Finn. – Wiesz, ile razy wcześniej się rozczarowaliśmy.
– No i straciliśmy już wystarczająco dużo czasu na mieszkanie tutaj – dodaję. – Jesteśmy wam wdzięczni za wszystko, co dla nas zrobiliście, ale musimy zacząć żyć własnym życiem. – Patrzę na Debbie. – Tylko Finn i ja.
Mogłabym przysiąc, że kurczy się niczym ślimak posypany solą za każdym razem, gdy przypominam jej o tym, że jej syn mnie poślubił. Ale tylko ja to zauważam. Byłam skreślona już w chwili, gdy się poznałyśmy i zobaczyła tatuaże na moim nadgarstku, kostce i plecach, chociaż Finn ma całe ramię pokryte rysunkami. Swoją drogą – jeden z nich przedstawia twarz jego byłej dziewczyny, Emmy, i jeszcze nie usunął go laserowo pomimo mojego zrzędzenia. Jakaś mała, głupia, niepewna część mnie wciąż się zastanawia, czy nie zrobił tego, bo nadal coś do niej czuje. Ze świętą Emmą z pewnością nie chce się pożegnać Debbie. Trzyma w jadalni oprawione w ramkę zdjęcie z ich balu z okazji końca szkoły. Emma ma na sobie srebrną suknię, a Finn elegancki garnitur i krawat. Myślałam, że w końcu zastąpi tę fotkę naszą ślubną, ale nie. Przysięgam – za każdym razem, gdy tam jestem, mam wrażenie, że ta dziewczyna wodzi za mną wzrokiem.
– Dom wymaga mnóstwa pracy, ale jesteśmy na to gotowi – mówię.
Debbie prycha śmiechem przypominającym świński kwik.
– Och, Mio, wędrowanie po sklepach i wybieranie pościeli oraz zasłon to nie jest „praca”. To Finn i jego ojciec wykonają większość roboty, czyż nie?
Kocham mojego męża i wiem, że czasami stawiam go między młotem a kowadłem, ale są takie sytuacje, w których chciałabym, żeby pokazał, że ma jaja, i wziął mnie w obronę. Gryzę się w język i zastanawiam, jak wytrzymałam z tą kobietą pod jednym dachem przez czternaście miesięcy. Jestem pewna, że bym oszalała, gdybyśmy nie mieli aneksu do dyspozycji. Wydzielone mieszkanko jest niewielkie, ale mamy własną sypialnię, salon, kącik kuchenny i łazienkę. To miejsce dobrze nam służy, chociaż teściowie ciągle zaglądają do nas bez uprzedzenia.
Przenoszę uwagę na Dave’a. Mimowolnie myślę o tym, jak bardzo się postarzał w ciągu minionego roku. Wciąż jest szeroki w barach, ale mniej muskularny niż jeszcze kilka miesięcy temu. Posiwiał, a do tego zaczął łysieć, więc nie może już ukrywać pod grzywką rozległego znamienia naczyniowego, czerwonej plamy, która pokrywa połowę jego czoła i część powieki.
– To z pewnością przestronny dom – komentuje. – Z czasem odciśniecie na nim swoje piętno.
– Szkoda tylko, że nie będziecie w stanie zapełnić wszystkich tych sypialni… – wtrąca moja teściowa.
– Debbie! – beszta ją mąż. Nie tylko on nie może uwierzyć, że naprawdę powiedziała coś takiego.
– Och, przepraszam… – mruczy Debbie, chociaż jej mina mówi co innego.
Bez słowa wychodzę z salonu. Moja teściowa zawsze potrafi uderzyć w mój najczulszy punkt. Mam nadzieję, że Finn ją za to zruga, ale on po prostu rusza za mną.
Wchodzę do aneksu i zatrzaskuję za sobą drzwi. Po chwili Finn dołącza do mnie.
– Kochanie… – zaczyna, ale ja nie chcę go słuchać.
– Ani mi się waż jej usprawiedliwiać!
– To było bezmyślne z jej strony. Wiesz, jaka ona jest.
Odtrącam rękę, którą położył mi na ramieniu.
– Wiem doskonale. Zawsze próbuje sprawić, bym poczuła się bezwartościowa. Widzę, jak patrzy na swoją wybrakowaną synową. Cóż, cieszę się, że moje cholerne jajniki nie działają. To oznacza, że ona nigdy nie będzie mogła zanurzyć szponów w swoim wnuku.
– Wcale tak nie myślisz. Porozmawiam z nią.
– Nie zawracaj sobie głowy, ona i tak cię nie posłucha – mówię. – Zachowuje się jak rozpuszczony bachor, bo wie, że zasłużyliśmy na ten dom bardziej niż ona. – Wyciągam spod łóżka walizkę, chociaż wiem, że zachowuję się nierozsądnie. Ale nie mogę się powstrzymać. – Spakujmy trochę ciuchów i kosmetyków i przenocujmy w Travelodge. Możemy zabrać resztę rzeczy jutro. Zadzwonię do magazynu, wypowiem umowę i poproszę, żeby dostarczyli meble do naszego nowego domu.
– To miejsce nie nadaje się do zamieszkania, Mio. Przecież o tym wiesz. Prześpimy się z tematem i porozmawiamy o tym rano. A jeśli wciąż będziesz chciała się stąd wyprowadzić, coś sobie wynajmiemy.
Zdaję sobie sprawę, że mówi to tylko po to, by mnie uspokoić, ale pozwalam, by mnie przytulił. Oboje wiemy, że do rana kiepski humor mi przejdzie. Za to dziś wieczorem zamierzam uprawiać z nim namiętny seks i krzyczeć wniebogłosy, tak żeby Debbie na pewno usłyszała. Skoro nie mogę dać mu dziecka, przynajmniej zapewnię mu dobrą zabawę.
Znowu do późna w nocy dyskutowaliśmy z Debbie o wadach i zaletach faktu, że to Finn i Mia kupili tamten dom. Ona jest przekonana, że jeśli pogada z Finnem sam na sam, namówi go, by jednak odsprzedali nam tę posiadłość. Ale Mią kieruje ta sama zapalczywa determinacja, którą tyle razy widziałem u własnej żony. Kiedy się na coś uprą, trudno je przekonać, by zmieniły zdanie. Obawiam się, że tej bitwy Debbie nie wygra.
Wcześniej pokłóciliśmy się o jej komentarz na temat zakładania rodziny przez Finna i Mię. Wiem, że Debbie nie chciała, aby to tak zabrzmiało, i gdyby moja synowa nie wypadła z salonu jak burza, usłyszałaby, jak teściowa ją przeprasza. Czasami Debbie chlapnie coś bez zastanowienia, ale tak naprawdę nie chce nikogo skrzywdzić. Niestety Mia jest w gorącej wodzie kąpana. Ich starcia sprawiają, że atmosfera w domu często bywa napięta.
Szczerze mówiąc, myślę, że Mia chciała doprowadzić do tej kłótni. Było coś prowokującego w sposobie, w jaki zamachała nam przed nosem tymi kluczami. Nie cieszyła się wyłącznie z zakupu nieruchomości, ona świętowała zwycięstwo nad Debbie.
– To chyba lepiej, że ten dom należy do kogoś z naszej rodziny i nie kupił go nikt obcy, prawda? – zapytałem.
– W sumie tak – przyznała, ale ona nienawidzi przegrywać.
Ostrzegłem ją, że jeśli nie zjedna sobie synowej, to straci syna. Szczęście żony będzie dla niego ważniejsze niż zadowalanie rodziców, tak to już jest. Swoją drogą – jego też czeka niemałe wyzwanie, bo Mię trudno zadowolić. Finn uważa, że jest ambitna i uparta, ja opisałbym ją raczej jako arogancką i wiecznie niezadowoloną z tego, co ma. To pewnie dziedziczne. Spotkałem jej rodziców tylko kilka razy, ale również sprawiali wrażenie, że nie są usatysfakcjonowani swoim życiem. Może dlatego postanowili się wybrać w pięcioletni rejs dookoła świata. Chcą się przekonać, czy gdzieś indziej nie będzie im lepiej.
Nigdy nie przyznałbym się do tego Debbie, ale trochę im zazdroszczę. Wiele razy myślałem o ucieczce, szczególnie gdy przytłaczał mnie ciężar zmartwień. W takich chwilach dałbym wszystko, żeby po prostu zniknąć. Ale w rzeczywistości bym czegoś takiego nie zrobił. Nie mógłbym zostawić Debbie samej, jeśli absolutnie bym nie musiał. Za bardzo potrzebujemy siebie nawzajem.
Dręczy mnie ból żołądka i nie chce przejść, więc gdy Debbie w końcu zasypia, wykradam się z pokoju, schodzę do jadalni i zażywam kilka tabletek z pojemniczka ukrytego w barku z alkoholami. Popijam je bourbonem Jim Beam bez lodu. Zbliża się świt, więc mogę to traktować albo jako ostatni drink dnia, albo jako pierwszy. Gdy myślę o tym w ten sposób, nie czuję aż takich wyrzutów sumienia.
Nie mam problemu z alkoholem, a jednak zdaję sobie sprawę, że ostatnimi czasy piję więcej niż normalnie. Alkohol pomaga mi łagodzić napięcie, które zaczęło mi doskwierać wkrótce po tym, jak Debbie usłyszała swoją diagnozę. Potem, gdy mój biznes zaczął upadać, stres jeszcze się spotęgował. Na horyzoncie pojawiły się większe, lepsze, tańsze firmy budowlane, mające niższe koszty stałe oraz niższe stawki i na rynku zabrakło miejsca dla rzemieślników takich jak ja.
Nalewam jeszcze odrobinę bourbona do szklanki i obiecuję sobie, że to już ostatni drink. Nie jestem pewien, co łagodzi ból żołądka – alkohol czy sekretny zapas tabletek. Tak czy inaczej, ulga jest przelotna. Gdy odłączam telefon od ładowarki i zaczynam oglądać nagranie, które przysłał mi Finn, dostaję gęsiej skórki. Patrzę, jak mój syn przechodzi przez kolejne pomieszczenia, i zaczynam z grubsza kalkulować, ile roboty nas czeka. W końcu się poddaję. Za dużo spraw mnie rozprasza. Muszę obejrzeć to wszystko na własne oczy.
Ale może nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Może dzięki temu projektowi obaj zbliżymy się do siebie. Dystans między nami powstał w dniu, gdy Finn pojawił się w naszym życiu, i przyznaję, że po części to ja jestem temu winien.
Podłączam telefon z powrotem do ładowarki, idę do łazienki i po raz drugi myję zęby, a następnie płuczę jamę ustną miętowym płynem tak długo, aż przestanę czuć smak bourbona na języku. Potem cicho wślizguję się do łóżka obok Debbie.
Obejmuję ją ramieniem i czuję, jak jej pierś unosi się i opada miarowo. Chociaż mojej żonie można wiele zarzucić, nie dałbym sobie bez niej rady. Stanęła na mojej drodze w momencie, gdy potrzebowałem, by ktoś wziął moją stronę i już ze mną została. Bez wahania oddałbym za nią życie. Właściwie gdyby nie ona, pewnie już bym nie żył.
Zmierzam w stronę domu swobodnym krokiem, choć widzę go po raz pierwszy od trzydziestu lat. Przy ostatniej okazji, gdy ciekawość mnie tu przyciągnęła, twarze wszystkich tamtych dzieci zaczęły majaczyć za brudnymi szybami, jakby czekały na mój powrót, i skłoniły mnie do ucieczki.
Dziś odczuwam ten sam lęk. Zwalniam krok i patrzę, jak kierowca ciężarówki z papierosem zwisającym z kącika ust przykrywa siatką kontener pełen starych cegieł, płyt gipsowo-kartonowych i znajomo wyglądającej ceramiki łazienkowej. Obok stoi nowy, pusty, gotowy, by wypełnić się wnętrznościami domu, który kiedyś był mi doskonale znany. Wyobrażam sobie, że gdy prace remontowe się zakończą, niewiele tu zostanie oryginalnych elementów.
Przed dom podjeżdża samochód. Zamieram, bo nie chcę, by ktoś mnie zauważył, i ukrywam się za drzewami po drugiej stronie drogi. Kiedy ciężarówka wycofuje z podjazdu, nowi właściciele wyciągają szyje i spoglądają na dach. Podążam za ich wzrokiem.
Za moich czasów to miejsce było w nieskazitelnym stanie. Wyglądało zupełnie inaczej niż teraz. Podczas gdy tata dbał o wnętrze domu, ogród był domeną mamy. Wciąż ją widzę, w rękawicach w kwiatki i z sekatorem w dłoni, z torbą pełną przyciętych gałązek u stóp. Otoczona naturą, wyglądała na taką spokojną, chociaż pod koniec nawet to nie wystarczało, aby ją zadowolić.
Dziś nie można tu dostrzec rabat kwiatowych ani trawników; wszystko zlało się w jedno wielkie morze zieleni. Chwasty wyciągają się w stronę bladego niebieskiego nieba nawet z orynnowania na piętrze.
Nie pamiętam, jak to się stało, że zamieszkaliśmy akurat tutaj, ani gdzie przebywaliśmy wcześniej. Ale mój starszy brat, George, opowiadał mi historie o nieustannych podróżach naszej rodziny. Zanim się tu osiedliliśmy, wiecznie byliśmy w ruchu, rzadko pozostawaliśmy w jednym mieszkaniu czy domu dłużej niż kilka miesięcy. I zawsze zatrzymywaliśmy się u innych ludzi, znacznie starszych od mamy i taty. Pamiętam jak przez mgłę dwoje dorosłych, którzy mieszkali w tym domu, gdy się tu wprowadziliśmy. Ale nie zostali długo. Już wkrótce mieliśmy całe miejsce dla siebie. „Tata mówi, że jesteśmy kukułkami”, powiedział kiedyś George, ale wtedy jego słowa wydały mi się niezrozumiałe.
Teraz patrzę na dwa wykuszowe okna na parterze zasłonięte blachą pewnie po to, by powstrzymać włamywaczy. Spoglądam na ziemię poniżej i spodziewam się, że zobaczę resztki krzesła, dzięki któremu kiedyś udało mi się wybić jedno z tych okien. Wspomnienia i dawno pogrzebane emocje powracają falami i niemal zbijają mnie z nóg. Wiem, że teraz mam grubszą skórę niż w młodości, ale wystarczy zadrapać powierzchnię, by zobaczyć to samo wystraszone dziecko kryjące się pod spodem.
Gdy ciężarówka odjeżdża, skupiam uwagę na nowych strażnikach tego domu. Szczególnie na niej. Trzyma głowę prosto, łopatki ma ściągnięte, porusza się z pewnością siebie. Ale kurczowo zaciska przy tym dłoń na ramieniu mężczyzny. Jest aktorką. To ona potrzebuje go bardziej, niż on jej.
Myślę o tym, jakie mają szczęście, że nic nie wiedzą o historii tego budynku. Chociaż moja stopa nie postała tu od dekad, zawsze będę jego częścią. Jestem zaprawą spajającą cegły, rurami łączącymi krany, drewnianymi belkami podtrzymującymi dach. Nigdy tak naprawdę nie udało mi się stąd uciec. Ja stanowię ten dom, a on stanowi mnie. Na dobre czy na złe, to on uczynił mnie osobą, którą dziś jestem. Dla jednych oznaczam zbawienie, inni widzą we mnie potwora. Ale ja wiem, na czym polega moja misja, ile dusz udało mi się ocalić przed udręką. Nigdy nie będzie mi dane wyjaśnić tego światu. Nie mogę liczyć na to, że mnie zrozumieją. Mają klapki na oczach.
Czy może nam pani powiedzieć, kiedy się pani zorientowała, że wtamtym domu rozpoczęły się prace remontowe?
Ciężarówki zaczęły z hukiem przejeżdżać wąskimi uliczkami naszej wioski jakieś dwa tygodnie po tym, jak zobaczyłam tabliczkę z napisem „SPRZEDANE”. Od tego hałasu aż drżały mi szyby w oknach. W pierwszej chwili myślałam, że to trzęsienie ziemi.
Jako najbliższa sąsiadka: co pani widziała?
Z tego miejsca nic, ale obserwowałam postępy prac, gdy wyprowadzałam psa na spacer. Po kilku dniach karczowania ogrodu wreszcie zobaczyliśmy, co się stało z miejscem ukrytym przez wszystkie te lata za ścianą zieleni. Nowi właściciele podjęli się piekielnego wyzwania.
Dorastała pani wtej wiosce. Czy może pani powiedzieć naszym słuchaczom, co pani pamięta na temat tego domu?
Nigdy nie widziałam, by ktoś w nim mieszkał. Ogród na tyłach jest otoczony murem, z okien okolicznych budynków nie można zajrzeć do środka. To było idealne miejsce do wagarowania dla nastolatków. Spędzaliśmy tam całe dnie na paleniu trawki i piciu cydru. Potem trzeźwieliśmy i wracaliśmy do domu. Ale żadne z nas nigdy nie próbowało wejść do środka. W tym miejscu było coś tak upiornego, że nawet grupa podpitych dzieciaków nie wykazywała na tyle głupoty, by się do niego włamać.
Jak mieszkańcy wioski zareagowali na to, co zostało odkryte wśrodku?
Jak można się spodziewać, przeżyliśmy totalny szok. To było gorsze, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić.
Chmury pyłu wypełniają każde pomieszczenie, do którego wchodzimy. Dobrze, że kupiliśmy na eBay-u dużo masek, w przeciwnym razie wykasłalibyśmy już płuca. Przeczesuję włosy palcami i żałuję, że nie założyłam kasku ochronnego, bo jestem tu zaledwie od godziny, a one już wydają się przesuszone i pokryte pyłem. Wieczorem będę musiała je potraktować odżywką.
Ostatnim razem, gdy stałam w tej kuchni, kształtem przypominała kambuz. Była obskurna i absurdalnie mała jak na dom takich rozmiarów. Teraz ściana nośna zniknęła, a metalowe pręty chwilowo podtrzymują sufit. Jutro ma przyjść dostawa stalowych kształtowników. Brzmię, jakbym wiedziała, o czym mówię. Ale faktycznie musiałam się dużo nauczyć w ciągu tych ostatnich dwóch miesięcy. Dave kieruje projektem i dużo prac wykonuje sam. A jeśli na placu budowy przebywa jakiś robotnik, mój teść chodzi za nim jak cień i upewnia się, że tamten wykonuje wszystko zgodnie z naszymi życzeniami.
Mam bardzo sprecyzowaną wizję tego domu. Jako specjalistka od PR-u w Londynie organizowałam dziesiątki sesji zdjęciowych w wynajmowanych luksusowych domach. A z moim byłym często odwiedzaliśmy wille celebrytów, którzy korzystali z usług dekoratorów wnętrz i przerabiali zaniedbane, historyczne domy na pałace. Wiem dokładnie, co chcę skopiować, chociaż dysponujemy znacznie skromniejszym budżetem.
Nagle czuję, że żołądek przewraca mi się do góry nogami. Podejrzewam, że to przez ten pył i maskę, chociaż te mdłości ogarniają mnie z alarmującą częstotliwością za każdym razem, gdy tu jestem, nawet jeśli akurat nie trwają prace rozbiórkowe. Nieustannie myślę o tym, ile pieniędzy już wpakowaliśmy w ten projekt, a jeszcze tyle jest do zrobienia, zanim będziemy mogli się tu wprowadzić. Może jednak powinniśmy byli pozwolić, żeby to Debbie i Dave kupili ten dom.
Wiele razy miałam ochotę się poddać. Na przykład wtedy, gdy przeciekający bojler sprawił, że zawalił się sufit w łazience na górze. Albo gdy przyjechaliśmy tu po burzy i odkryliśmy, że górna połowa komina wylądowała na podjeździe. Na ten widok chciałam cisnąć kluczami w Finna, obrócić się na pięcie i nigdy więcej nie postawić tu stopy.
Ale jaką mamy alternatywę? Jeśli poddamy się teraz, zostawimy dom w jeszcze gorszym stanie, niż go kupiliśmy. Kto chciałby od nas przejąć taką ruderę? Plus stracilibyśmy na tej transakcji mnóstwo pieniędzy. Już i tak ograniczamy wszelkie wydatki do minimum. Ku ogromnemu rozczarowaniu moich rodziców zrezygnowaliśmy z planów dołączenia do nich na Long Island, by wybrać się w tygodniowy wspólny rejs na Florydę. Zacisnęliśmy pasa tak mocno, że mój przypomina gorset.
Naprawdę mam szczęście, bo moja szefowa, Helena, nie wymaga ode mnie, żebym dojeżdżała do stolicy pięć dni w tygodniu, skoro tę samą pracę mogę wykonywać zdalnie. Jeśli więc nie pracuję na laptopie w aneksie, rotuję między kilkoma kawiarniami w wiosce. Możecie kazać dziewczynie opuścić Londyn, ale nie wyrwiecie jej z dłoni dużej potrójnej latte z piernikową posypką. W każdym razie nie bez łomu. Mam coraz większą ochotę na słodycze i zaczyna mi się robić brzuszek, który Finn nazywa „ciążą spożywczą”. Mówi to w żartobliwy sposób, ale to trochę niedelikatne z jego strony, biorąc pod uwagę naszą sytuację. A może wciąż jestem zbyt przewrażliwiona na tym punkcie?
Już chcę wyjść na zewnątrz, gdy zauważam Debbie na podjeździe. Drepcze powoli o lasce i wygląda na to, że noga dokucza jej dziś wyjątkowo. Nie wie, że ją widzę, więc może jednak niesłusznie podejrzewam ją o to, że czasami przesadza, żeby wzbudzić w ludziach litość. Kucam, żeby mnie nie zobaczyła, przemykam przez dom i opuszczam budynek przez dużą dziurę w ścianie.
Świetnie się składa, bo teraz mogę popracować z aneksu, wiedząc, że ona nie czai się nieopodal i nie napłynie w moją stronę niczym przykry zapach. Nigdy nie rozumiała, jaki sens ma moja praca. Uważa, że PR to sztucznie stworzone zajęcie, tak naprawdę nikomu niepotrzebne. I w pewnym sensie tak jest, ale kogo to obchodzi, skoro jest tak dobrze płatne? Jestem pewna, że Finn powiedział jej, o ile więcej od niego zarabiam w tej mojej „wymyślonej” pracy. I teraz ona nie znosi całej tej idei jeszcze bardziej.
Moim przyjaciołom i współpracownikom odebrało mowę, gdy im powiedziałam, że rezygnuję z mieszkania w Hoxton, żeby przenieść się na głęboką prowincję. Część z nich urządziła mi nawet coś, co na wpół żartobliwie nazwali „interwencją”, żeby przekonać mnie do zmiany zdania. Dziewczyny przypominały mi, że nie powinnam rezygnować z niczego dla mężczyzny, a już szczególnie nie dla mężczyzny tak zwyczajnego jak Finn. „On jest tylko hydraulikiem”, usłyszałam od więcej niż jednej osoby. I kiedyś pewnie powiedziałabym to samo.
Ale gdy się poznaliśmy, miałam akurat dość płytkich facetów, z którymi zazwyczaj się umawiałam. Finn nie był fotografem modowym z męskim koczkiem i listą kontaktów zapewniających mu wstęp na imprezy najpopularniejszych gwiazd. Jego rodzice nie posiadali tytułu szlacheckiego i nie mieszkali w posiadłości ziemskiej. Finn nie spędzał weekendów na włóczeniu się po barach ze śmietanką towarzyską z Chelsea. Był przeciętnym człowiekiem, przez duże P. A ja zdałam sobie sprawę, że podoba mi się to normalne życie. Nawet teraz, gdy słyszymy piosenkę zespołu Pulp Common People, Finn mówi, że Jarvis Cocker wyśpiewuje naszą historię. Jest w tym na tyle prawdy, by mnie rozśmieszyć.
Znowu dopadają mnie mdłości, więc ściągam maskę i biorę kilka głębokich wdechów. Wsiadam do auta i przekręcam kluczyk w stacyjce, a z radia płynie utwór Daft Punk Get Lucky. Uśmiecham się i podkręcam dźwięk. Właśnie ta piosenka leciała, gdy Finn i ja spotkaliśmy się po raz pierwszy. To było niedługo po tym, jak zerwałam z Ellisem. Bawiłam się na wieczorze panieńskim mojej przyjaciółki Priyi w hotelu W przy Leicester Square i właśnie siedziałyśmy w barze, gdy moją uwagę przykuł ten dobrze zbudowany, wysoki koleś z rzęsami, za które byłabym gotowa zabić, i oczami równie ciemnymi jak włosy.
Nie mogłam przestać się na niego gapić. Stał nieopodal, z grupą kolegów, a ja zachęcona przez dziewczyny i odpowiednią dawkę Prosecco, postanowiłam do niego podejść. Zgadywałam, że jest ode mnie młodszy. Okazał się bardziej opanowany, niż sobie wyobrażałam. Nie planowałam, by wyszło z tego coś więcej, poza macankiem po pijaku lub, na upartego, przygodą na jedną noc, jeśli będę miała na to ochotę. Finn do dziś lubi mi wypominać, że uważałam wtedy, iż jestem niezwykle seksowna i uwodzicielska, chociaż w rzeczywistości śliniłam się na jego widok z wdziękiem bernardyna, podczas gdy on próbował mnie grzecznie spławić. Ale nawet te moje niezdarne zaloty wystarczyły, aby między nami zaiskrzyło.
Było w nim coś innego. Był – i wciąż jest – otwartą księgą, i od razu przyznał, że ma dziewczynę o imieniu Emma. Mimo wszystko wyciągnęłam mu telefon z kieszeni i dopisałam swój numer do listy kontaktów. Próbowałam uciszyć własne wyrzuty sumienia, powtarzając sobie, że lojalność wobec innych kobiet obowiązuje mnie tylko wtedy, gdy znam konkurencję osobiście. Niefajnie, Mia, niefajnie.
W następnych dniach zaczęliśmy się wymieniać wiadomościami – to on je zainicjował – a potem Finn zadzwonił do mnie poprzez FaceTime. Twierdził, że przypadkiem, ale rozmowa trwała niemal dwie godziny. Następnego dnia złapał pociąg do Londynu tylko po to, żeby zabrać mnie na kawę w porze lunchu. Niedługo później zakończył związek z ukochaną z dzieciństwa, a po niecałych sześciu miesiącach ja sprzedałam swoje mieszkanie i przeprowadziłam się do niego do Leighton Buzzard.
Wkrótce wzięliśmy ślub na plaży na Malediwach. Jeden z moich klientów załatwił nam ogromną zniżkę, ale rodziców Finna i tak nie było stać na to, by do nas dołączyć. Podejrzewam, że Debbie nigdy mi nie wybaczyła, że „zmusiłam” jej syna do ślubu za granicą. Fakt, że moi rodzice nam towarzyszyli, tylko pogorszył sytuację. Chociaż podarowaliśmy Debbie kolekcję oprawionych zdjęć z dnia ślubu, jeszcze nie zdążyła znaleźć dla nich miejsca w swoim domu.
Finn i ja zaczęliśmy się starać o dziecko niemal natychmiast. Pierwszy rok upłynął nam bez sukcesów i dopiero gdy lekarz wysłał mnie na specjalistyczne badania, okazało się, że cierpię na endometriozę w obu jajnikach. Minęły kolejne trzy lata, jednak ani operacja, ani dwie darmowe próby zapłodnienia in vitro w ramach publicznej ochrony zdrowia i dwie kolejne w prywatnej klinice leczenia bezpłodności nie zbliżyły nas nawet o krok do posiadania upragnionego dziecka. Po trzech poronieniach doskwierało mi już tak wszechogarniające poczucie winy, że nie jestem w stanie dać Finnowi potomka, że zaczęłam się zastanawiać, czy nasze małżeństwo to przetrwa. Raz po raz pytałam go, czy poślubiłby mnie, gdyby wiedział o moich problemach. A on za każdym razem odpowiadał, że oczywiście. Ale te zapewnienia mnie nie uspokajały. Zerkałam na jego zdjęcie z Emmą stojące w jadalni Debbie i wmawiałam sobie, że byłby szczęśliwszy, gdyby został z nią, a nie związał się z kimś tak wybrakowanym jak ja. Wszechświat karał mnie za to, że ukradłam faceta innej kobiecie.
Przeglądałam nawet esemesy oraz e-maile w jego telefonie i analizowałam konta na portalach społecznościowych, żeby sprawdzić, czy jeszcze się z nią komunikuje. Ale nie znalazłam na to żadnych dowodów. Finn nie miał romansu, ja natomiast ryzykowałam, że popchnę go w ramiona innej, jeśli nadal będę się zachowywać jak wariatka. Gdy już pogodziłam się z tym, że nie mogę zajść w ciążę, zaczęłam doceniać to, co miałam. Finn. Mój Finn. On mi wystarczał. I w końcu przestałam się zachowywać jak dziecko, którego sama nie mogłam mieć.
Dziecko – powtarzam sobie w myślach to słowo. Dziecko.
– Dziecko! – mówię na głos.
Jezu! To chyba nie dlatego ostatnio jest mi ciągle niedobrze, prawda? Chyba nie mogę być w ciąży? Nie, ostatnią próbę zapłodnienia in vitro podjęliśmy wiele miesięcy temu. Zawsze miałam nieregularne miesiączki, ale jak się nad tym zastanowić, to minęły wieki od ostatniej.
Gdy przeczesuję włosy palcami, osypuje się z nich jeszcze więcej pyłu. Jadę do centrum wioski, by poszukać apteki. Muszę mieć pewność.
Bo jeśli w końcu zaszłam w ciążę, to jest to najlepsza wiadomość wszech czasów w najgorszym możliwym momencie.
Coś jest nie tak z Mią, czuję to. Nie powiedziała, o co chodzi, ale od kilku dni trzyma mnie na dystans. Ja mam wprawę w ukrywaniu przed nią różnych rzeczy, ale ona zazwyczaj od razu głośno komunikuje, gdy coś ją wkurza.
Rozpoczęliśmy renowację domu jedenaście tygodni temu, ale moja żona pewnie ma wrażenie, że trwa to już całą wieczność – bo to ona musi łączyć pełen etat z wieczorową pracą polegającą na zarządzaniu naszym budżetem. Widzę, że jej entuzjazm osłabł – jeśli w ogóle kiedykolwiek była podekscytowana tym projektem – tymczasem ja zmieniłem nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni. Już nie budzę się z myślą: „Co my, kurwa, zrobiliśmy?”, tylko od razu analizuję, czym muszę się zająć danego dnia, żebyśmy zbliżyli się do celu o kolejny krok. Widzę to tak: mamy życiową szansę, by stworzyć coś wyjątkowego. A im więcej czasu będę harował nad każdą rurą, deską podłogową i cegłą, tym szybciej to się wydarzy.
Obserwuję Mię z krańca alejki w magazynie z płytkami ceramicznymi. Lada dzień będziemy montować kuchnię i próbujemy wybrać wzór pasujący nad zlew i kuchenkę. Mnie się podobają ponadczasowe białe cegiełki, ale ona upiera się przy kolorowych marokańskich kaflach, które zobaczyła na Pintereście. Wygra. Zawsze wygrywa. Moi kumple nabijają się z tego, że żona trzyma mnie pod pantoflem. Cóż, jeśli Mia wierzy, że to ona nosi spodnie w tym związku i wie o mnie wszystko, nie zamierzam wyprowadzać jej z błędu. Mam inne priorytety.
Mia bardzo się różni od kobiet, z którymi się wcześniej spotykałem. To był spory przeskok – od dziewczyny, z którą byłem przez cały okres nastoletni i pierwsze lata dorosłości i którą znałem na wylot, do kogoś zupełnie nowego. Ale po części to właśnie dlatego Mia tak mnie pociągała. Emma była słodka, miła i spełniała wszystkie moje prośby, ale nasz związek był klaustrofobiczny. Nalegała, żebyśmy wszystko robili razem. Wiem, że wspólne spędzanie czasu jest ważne, ale nie dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Tego wieczoru, gdy poznałem Mię, już rozglądałem się za drogą ucieczki z poprzedniego związku. A Mia była zabawna, pewna siebie i żywiołowa. A przy tym bardzo atrakcyjna.
Jest coś wyjątkowego w dziewczynie, która nie podąża za tłumem, która nie robi sobie zastrzyków z botoksu i nie jada wyłącznie sałatek, żeby pozostać chuda jak laski z Instagrama. Mia nie przejmuje się tym, jaki rozmiar nosi, a jej blond włosy i niebieskie oczy wciąż rozpalają we mnie ogień, który płonie od tylu lat. Poza tym moja żona ceni sobie własną przestrzeń, co oznacza, że daje ją również mnie i to mi bardzo odpowiada. Wiodę inne życie poza tym małżeństwem.
Zanim się poznaliśmy, nie słyszałem o niej, bo nie czytam plotkarskich pisemek, ale dziewczyny moich kumpli rozpoznały ją natychmiast. Spotykała się wcześniej z aktorem z jakiejś opery mydlanej, który wygrał Strictly Come Dancing i z dnia na dzień stał się sławny. To oznaczało, że Mia również znalazła się w blasku fleszy. Wygooglowałem ją ostatnio i dziwnie się poczułem, widząc młodszą wersję mojej żony na okładkach popularnych magazynów. Już miała się chajtać z tym całym Ellisem, gdy został przyłapany na romansie ze swoją partnerką taneczną. Mia go rzuciła, a jego strata okazała się moim zyskiem.
Patrzę, jak Mia dźwiga z półki ciężki karton. Tekturowe dno najwyraźniej nie zostało wystarczająco zabezpieczone, bo rozrywa się i płytki z trzaskiem spadają na podłogę. Ona przeklina pod nosem i zaczyna je zbierać, ale kaleczy się w palec i ssie krwawiącą opuszkę. Ostrożnie podnoszę z posadzki resztę odłamków, gdy zauważam, że się popłakała. Niemożliwe, żeby to skaleczenie bolało ją tak bardzo.
– Nie przejmuj się, to tylko płytki – mówię.
– Jestem w ciąży – wypala. W pierwszej chwili wydaje mi się, że musiałem się przesłyszeć, ale jej kolejne słowa rozwiewają moje wątpliwości. – I wiem, że to fatalny moment, bo mamy tyle pracy w związku z tym remontem, mieszkamy z twoimi rodzicami i w ogóle, ale… – Znowu zaczyna płakać, tym razem głośniej.
To ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałem.
– Kiedy się o tym dowiedziałaś?
– Jakieś trzy tygodnie temu – odpowiada Mia przez łzy. – Wczoraj byłam w szpitalu na USG i okazało się, że jestem w dwunastym tygodniu ciąży.
Wiedziała od tygodni i nie pisnęła o tym ani słowem? Może jest lepsza w ukrywaniu przede mną prawdy, niż sądziłem.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Nie powinnaś iść na badanie sama.
– Nie chciałam ci robić nadziei, na wypadek gdyby okazało się, że z dzieckiem jest coś nie tak. – Mia ociera nos grzbietem dłoni i bierze głęboki wdech. – Nie mogłabym znieść widoku rozczarowania na twojej twarzy.
– I wszystko jest z nim w porządku?
Dopiero gdy Mia kiwa głową, zaczynam się uśmiechać.
– Jest idealne – odpowiada i kładzie dłoń na brzuchu. – Absolutnie idealne. – A potem sięga do torebki i wyciąga czarno-białe zdjęcie USG. Musi mi pokazać dokładnie, w którym miejscu znajduje się płód, bo dla mnie wygląda to jak jakaś plama w oceanie.
Podnosi się z podłogi, tymczasem ja wciąż nie mogę się pozbierać, dosłownie i w przenośni. Próbuję zrozumieć, co to dla nas oznacza.
– No i co o tym myślisz? – pyta ona.
Wstaję w końcu i przytulam ją do piersi.
– Myślę, że to absolutnie fantastyczna wiadomość.
Zostało niewiele czasu, ale to jeszcze bardziej motywuje mnie do ukończenia remontu. Nie chcę, żeby nasze nowo narodzone dziecko mieszkało na placu budowy.
Ruszamy do samochodu, chociaż nie podjęliśmy decyzji w sprawie płytek. Ona coś mówi, ale ja jej nie słucham, tylko staram się przetrawić wiadomość, że zostanę ojcem jej dziecka. Pogodziłem się już z tym, że dzieci nie są nam pisane. Jeśli mam być szczery, przyszło mi to z łatwością. To ona rozpaczliwie chciała założyć rodzinę, pragnęła tego znacznie bardziej niż ja. Nie żebym kiedykolwiek się jej do tego przyznał.
Chociaż jestem podekscytowany nowiną, która właśnie odmieniła moje życie, będę musiał zdwoić nie tylko wysiłki, ale i czujność. Bo jeśli tego nie zrobię i popełnię błąd, Mia nigdy mi nie wybaczy.
Mia i Finn siadają naprzeciwko mnie i Dave’a przy drewnianym stole w ogródku piwnym lokalnego pubu. Właśnie wrócili od baru z tacą pełną napojów. Podejrzewam, że Mia zawsze proponuje mojemu synowi, że mu pomoże, bo nie chce zostawać z nami sam na sam. Nie dziwię się jej, ja też wolę tego unikać. Cokolwiek powiem, zawsze brzmi to nie tak, jak powinno.
Po tym, jak Dave zasugerował, że to leżałoby w interesie wszystkich, gdybym naprawiła relacje z synową, naprawdę zaczęłam się starać. „Nie musicie być przyjaciółkami”, powiedział. „Ale musicie znaleźć sposób na to, by się dogadać”.
Oczywiście chcę chronić syna, ale to nie znaczy, że nie jestem gotowa się nim dzielić. Chciałabym polubić Mię. Emma i ja świetnie się dogadywałyśmy, więc wiem, że wina nie leży po mojej stronie. Mia po prostu nie chce się ze mną zaprzyjaźnić. Próbowałam wielokrotnie, ona jednak nigdy nie wyciąga do mnie ręki. Raz po raz kończę w ślepym zaułku, ale obiecałam Dave’owi, że się postaram.
Sięgam po swoje shandy, a osłabiony nadgarstek sprawia, że szklanka ciąży mi w dłoni. Moja terapeutka zajęciowa przepisała mi nowy lek, który ma łagodzić skurcze mięśni. Niestety działa sporadycznie, a skutki uboczne nie są zbyt przyjemne – w większość poranków po przebudzeniu dokuczają mi biegunka i ból gardła. Na domiar złego, jeśli mieszam tabletki ze zbyt dużą ilością alkoholu, zaczyna mi szwankować pamięć. A na to nie mogę sobie pozwolić.
Dave pije trzecie piwo. Wiem, bo liczyłam. Gdy przybył do pubu prosto z placu budowy, już był pod wpływem alkoholu; wyczułam to w jego oddechu, gdy mnie pocałował. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie martwię się tym, jak często zagląda ostatnio do kieliszka. Zauważyłam, że poziom whisky stojącej w barku spadł poniżej etykiety na butelce w ciągu zaledwie kilku dni.
Dave nie ma pojęcia, że znalazłam również opakowanie leku na receptę, który tam ukrywa. Nie rozpoznałam nazwiska na naklejce – Antoni Kowalski – i musiałam przetłumaczyć za pomocą Google znajdujący się na pojemniczku polski tekst. Okazało się, że to środki przeciwbólowe. Dave nigdy nie miał przede mną sekretów, to do niego niepodobne. Nie zapytałam jeszcze, dlaczego potrzebuje tych tabletek, ale jestem pewna, że znowu mu doskwiera ból pleców. Nie chce przyznać, że ciężka fizyczna praca w tym wieku odbija się na jego zdrowiu.
Gdy w lewej nodze łapie mnie ostry skurcz, dociskam mocno dłoń do ciała. To naprawdę boli, jakby ktoś dźgnął mnie rozgrzanym do czerwoności nożem i zostawił go w ranie. Tłumię okrzyk, żeby moja rodzina i Mia nie zauważyli, co się dzieje. Nie mogę znieść myśli, że z czasem mój stan tylko się pogorszy. Jestem po pięćdziesiątce, a już czuję się jak wycieńczona stara szkapa w drodze do fabryki kleju.
Ostatnimi czasy coraz częściej proszę o pomoc Finna. Szczerze mówiąc, nie zawsze tak naprawdę jej potrzebuję, ale pokażcie mi matkę, która nie chce spędzać czasu z synem, a ja pokażę wam kogoś, kto nie wychował dziecka we właściwy sposób. Czuję ucisk w sercu na myśl o tym, jak niewiele czasu nam pozostało.
– Mamy dla was nowinę – oznajmia Finn. Wyciąga białą kopertę z tylnej kieszeni spodni i przesuwa ją po blacie stołu. – Otwórzcie – mówi.