Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
51 osób interesuje się tą książką
Jak mocno wierzysz legendom?
W sercu Tatr, pod majestatycznym Giewontem, legenda śpiących rycerzy przetrwała wieki. To tu zaczyna się historia, która zmieni życie tych, którzy ośmielą się szukać prawdy.
Policjantka Zuzanna Sobczak i dziennikarz śledczy Dorian Gil wplątują się w tajemnicę zaginionych osób. Wszystkie ślady prowadzą do mrocznej jaskini, której istnienie zbiega się z legendą o rycerzach śpiących w jej wnętrzu. Tyle, że nikt nie potwierdza jej istnienia. Prywatne śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, a na jaw wychodzą mroczne sekrety. Im bardziej zbliżają się do rozwiązania zagadki, tym bardziej niebezpieczne stają się dla nich góry, które nie wybaczają głupcom.
Pośród mrocznych korytarzy Zuzanna i Dorian będą musieli zmierzyć się z własnymi obawami, aby ocalić tych, którzy zaginęli, i sami wyjść z tej pułapki żywi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 269
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
Wczesnym rankiem tuż przed wschodem słońca góry spowijała gęsta mgła, otulając zbocza niczym delikatna pierzyna, łagodnie obejmująca szczyty, jakby była kochanką, która nie chce wypuścić ze swoich objęć. Mgła wiła się wśród drzew i kamieni, tworząc aurę tajemniczości i ciszy. W tej mlecznej bieli świat zdawał się zatrzymany w bezczasowym kadrze, gdzie wszystko, co znane, ustępuje miejsca nieznanemu, skrytemu pod miękkim welonem chmur.
Zuzanna Sobczak przeciągnęła się leniwie w łóżku, ziewając i spoglądając na zamglony świat za oknem. Nic nie zachęcało jej do wyjścia spod ciepłej kołdry. Wychowana w Zakopanem, nie odczuwała potrzeby wstawania o świcie, wkładania stroju do trekkingu i wyruszania na szlak, skoro mogła jeszcze pospać. Tatry zawsze miała na wyciągnięcie ręki i czasem wręcz ją nużyły. Turystów, którzy hałasowali nie tylko na Krupówkach, ale i na górskich szlakach, po prostu nie znosiła. Dla dyżurnej na komendzie lato oznaczało głównie więcej pracy, więcej telefonów i więcej zamieszania.
W końcu zdecydowała się wyjść z łóżka. Nie bardzo miała wybór – obowiązki same się nie wykonają. Noga za nogą poczłapała do kuchni, gdzie zrobiła sobie kawę z ekspresu. Dzień zapowiadał się jak każdy inny – monotonny, długi i pełen irytujących zgłoszeń. Przełknęła przygotowane naprędce śniadanie, narzuciła mundur, który już dawno przestał być dla niej powodem do dumy i ekscytacji, i wyszła z domu.
Poranna mgła stopniowo ustępowała miejsca blaskowi słońca, ale Zuzanna nie zwracała na to uwagi. Po drodze mijała turystów z plecakami, pomimo wczesnej pory gotowych na podbój gór. Na ich twarzach malowały się ekscytacja i radość, które dla niej były już tylko odległym wspomnieniem. Niech się cieszą, póki nie zgubią się na szlaku albo nie złamią nogi, pomyślała z lekką irytacją.
Na komendzie zastała zwykły poranny chaos. Jedni czekali na swoją zmianę, inni kończyli nocny dyżur, zdając wartę i przekazując rozmaite plotki. Rzuciła im krótkie „cześć”, po czym od razu skierowała się do swojego stanowiska. Usiadła i zalogowała się na swoim koncie. Na ekranie od razu pojawiła się lista zgłoszeń z ostatnich godzin. Nic nadzwyczajnego – zagubione dzieci, awarie samochodów, drobne kradzieże. Rozłożyła papiery i zaczęła przeglądać raporty, starając się nie zasnąć. Wiedziała, że lada chwila ktoś zadzwoni z kolejną błahostką, która w jego mniemaniu będzie sprawą życia i śmierci. Ledwie w jej głowie zaświeciła ta myśl, rozbrzęczał się telefon na jej biurku.
Odruchowo sięgnęła po słuchawkę.
– Dyżurna Sobczak, słucham – powiedziała, nie spodziewając się niczego niezwykłego.
– Pomocy! Proszę... – Głos po drugiej stronie linii był przerażony, a w tle słychać było jakieś krzyki i szum. – Na szlaku pod Giewontem...
Serce Zuzanny zabiło mocniej. W jednej chwili całe jej rutynowe zniechęcenie zniknęło, ustępując miejsca adrenalinie i koncentracji.
– Proszę się nie rozłączać. Zaraz skontaktuję się z TOPR-em – powiedziała stanowczo, notując szybko szczegóły zgłoszenia, choć tych nie było zbyt wiele. – Halo? – zapytała, ale po drugiej stronie zapadła cisza głośniejsza niż krzyk setek osób.
W tym momencie cała komenda jakby zamarła, najwyraźniej wyczuwając powagę sytuacji. Zuzka rzuciła szybkie spojrzenie na kolegów. Wiedziała już, że ten dzień będzie inny niż wszystkie. Z sercem bijącym jak młot, rozłączyła się i nie odkładając słuchawki, natychmiast wybrała numer TOPR-u. Wiedziała, że w takich sytuacjach każda minuta ma znaczenie. Chociaż była przyzwyczajona do rutyny, teraz liczył się każdy szczegół.
Po dwóch sygnałach usłyszała spokojny, lecz stanowczy głos:
– TOPR, Grzegorz Maliniak, słucham?
– Tutaj Zuzanna Sobczak z komendy policji w Zakopanem – przedstawiła się. – Przed chwilą otrzymaliśmy zgłoszenie od przerażonego turysty ze szlaku pod Giewontem. Macie może już jakieś informacje na ten temat?
Ratownik milczał przez moment, jakby coś sprawdzał. W końcu odpowiedział:
– Nie, nic takiego do nas nie dotarło. Żadnego zgłoszenia o wypadku w tamtej okolicy. – W jego głosie dało się słyszeć zaskoczenie. – Ale zaraz to sprawdzimy. Daj nam chwilę, skontaktuję się z ekipą w terenie i powiadomię zespół ratunkowy.
– Dobrze, czekam na wieści – odparła Zuzka.
Rozłączyła się, ale nie mogła przestać myśleć o tym, co właśnie się stało. Turyści, gdy dzwonili z jakimś zgłoszeniem, zazwyczaj przesadzali, ale coś w głosie tego człowieka sprawiło, że poczuła niepokój. Po prostu spanikował czy rzeczywiście doszło do jakiejś tragedii? Minuty ciągnęły się w nieskończoność, gdy Zuzanna raz po raz nerwowo zerkała na telefon. Kiedy w końcu rozległ się jego przeszywający ciszę dzwonek, chwyciła za słuchawkę, niemal zrywając ją z widełek.
– Sobczak!
– Tu TOPR, Maliniak. Nasz zespół właśnie dotarł w okolice Giewontu. Na razie nic nie widać, ale szukamy dalej. Damy znać, jak tylko na coś trafimy.
Zuzanna skinęła głową, choć wiedziała, że ratownik tego nie widzi.
– Dzięki, będziemy w kontakcie – odpowiedziała.
Już miała odłożyć słuchawkę, gdy toprowiec zapytał:
– Jesteś pewna, że chodziło o Giewont? Zwykle turyści kontaktują się bezpośrednio z nami...
– Tak, jestem pewna. Nie pracuję tu od wczoraj – odparła buńczucznie, bo poczuła się lekko urażona. – Pouczcie turystę, nie mnie. Oczywiście jeśli go znajdziecie – dodała, po czym odłożyła słuchawkę.
Intuicja podpowiadała jej, że coś się wydarzyło – teraz pozostawało jej tylko czekać na wieści. Niestety te nie nadeszły. Pod koniec dnia pracy Zuzka stwierdziła, że podejrzany telefon, który odebrała, był tylko głupim żartem znudzonego turysty, jakich pełno w Tatrach.
ROZDZIAŁ 1
Pomarańczowe promienie zachodzącego słońca przebijały się przez korony drzew, rzucając długie cienie na warszawskie ulice. Zmęczone miasto powoli zanurzało się w złocistym blasku wieczoru. Dorian Gil jechał powoli, trzymając kierownicę jedną ręką. Czuł, jak napięcie z całego dnia stopniowo opuszcza jego ciało. Uśmiechnął się pod nosem, zadowolony, że w końcu zamknął ostatnią sprawę. Była wyjątkowo wyczerpująca.
Zaginięcie młodej podopiecznej sierocińca, której trop gubił się gdzieś na przedmieściach, kosztowało go tygodnie intensywnej pracy. Zaangażował się w poszukiwania, drążąc każdy ślad, przemierzając kilometry ulic i rozmawiając z ludźmi, którzy nie chcieli mówić. Był wykończony – psychicznie i fizycznie. Miał wrażenie, że te długie dni i bezsenne noce wypruły z niego wnętrzności, pozostawiając jedynie pustkę i rozedrganie, które teraz próbował ukoić ciszą. W tle brzęczało radio, ale Dorian ledwie je słyszał. Jego myśli dryfowały gdzieś daleko, odrywając go od rzeczywistości. Z ulgą powitał czas wytchnienia, zanim dostanie kolejne zlecenie. Wreszcie trochę spokoju. Nigdzie nie musiał się spieszyć. Nic go nie goniło. Na razie.
Spojrzał na swojego kolegę, który siedział na miejscu pasażera, wpatrzony w ekran telefonu. Paweł, zwykle niestrudzony gawędziarz, wyjątkowo milczał, zajęty odpisywaniem na jakąś ważną wiadomość. Dorian cieszył się, że nie musi prowadzić rozmowy, na którą zupełnie nie miał ochoty. Samochód płynął spokojnie po ulicach stolicy, a słońce powoli znikało za horyzontem, malując miasto ciepłymi barwami.
Gdy zegar na desce rozdzielczej wskazał pełną godzinę, Dorian sięgnął do radia. Wiedział, że o tej porze zaczyna się serwis informacyjny, który miał w zwyczaju podgłaśniać. Bez wahania przekręcił pokrętło. Głos spikera wypełnił wnętrze samochodu, przerywając monotonię ulicznego szumu. Dorian zawsze słuchał wiadomości. Nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś drobna wzmianka może zatrzymać jego uwagę i okazać się znacząca. W końcu to jego praca – śledczy był zawsze w pogotowiu, choć dziś, po zamknięciu ostatniej sprawy, miał nadzieję na chwilę spokoju.
„W Tatrach trwa czarna seria zaginięć – z głośników popłynął rzeczowy głos redaktora. To już czwarty turysta, który w ciągu ostatnich dwóch tygodni zaginął w okolicach Giewontu. Dwa dni temu dwudziestosiedmioletni Patryk K. wyruszył w góry z zamiarem dotarcia na Śpiącego Rycerza. Od tamtej pory nie dał znaku życia i nie skontaktował się z rodziną, która apeluje o pomoc w jego odnalezieniu. TOPR, z uwagi na brak śladów, zdecydował o zakończeniu akcji poszukiwawczej”.
– Idioci... – mruknął Dorian, przyciszając odbiornik.
– Czemu tak mówisz? – zdziwił się Paweł, odrywając wzrok od ekranu komórki. – Ludzie giną w górach, bo je kochają. Wychodzą w nie świadomie, doskonale zdają sobie sprawę z ryzyka.
Gil rzucił towarzyszowi krzywe spojrzenie i prychnął z irytacją, ponownie skupiając wzrok na drodze.
– Dlatego są idiotami. – Nie miał ochoty na dalszą dyskusję. Nie po to spędził dwie godziny na siłowni, zrzucając z siebie napięcie, żeby teraz denerwować się głupimi rozmowami o górach.
– Ja tam lubię przejść się po górach, zwłaszcza gdy jest ładna pogoda – stwierdził Paweł. – A ty właściwie czemu ich nie lubisz? Przecież nie boisz się wysokości.
– Nie o to chodzi. – Dorian wzruszył ramionami. – Mój ojciec zginął w górach. On też był idiotą. Nie myślał o mnie, o matce ani o moim młodszym bracie. Dla niego liczyły się tylko te cholerne skały, które ostatecznie go zabiły. Idiota – podkreślił ostrym tonem.
– Wiem, Dorian, ale...
– Nie ma o czym mówić – przerwał Pawłowi, machając ręką. – Właściwie go nie pamiętam. Ale mam prawo uważać, że wszyscy, którzy giną w górach, to idioci.
– A nie sądzisz, że te zaginięcia to temat dla dziennikarza śledczego?
– Co? – Gil parsknął śmiechem. – Dlaczego? Ludzie chodzą w góry i giną. To normalne. Czasem chyba za bardzo ponosi cię wyobraźnia.
– Wiesz, ostatnio słuchałem takiego podcastu o tajemniczych zaginięciach w górach. Mówili o ludziach, których ciał nigdy nie odnaleziono albo znaleziono po latach w miejscach odwiedzanych przez setki turystów. I było tam właśnie coś o Giewoncie...
– Paweł, to nie jest temat dla śledczego. Rozumiem, że nudzisz się w korpo i z tych nudów słuchasz takich głupot, ale to po prostu nieodpowiedzialni turyści. To nie jest żaden temat na tekst. Niech już lepiej ci podcasterzy go grillują, przynajmniej nabiją lajki.
Gdy Dorian zatrzymał samochód pod blokiem na Mokotowie, Paweł spytał.
– Masz teraz jakąś sprawę na tapecie?
– Ja zawsze mam coś na tapecie. – Gil uśmiechnął się krzywo i poczekał, aż kolega wysiądzie, a potem sam opuścił pojazd.
Paweł natychmiast znalazł się obok niego.
– Ale serio, posłuchaj tego podcastu. Ma tytuł „Tajemnicze zaginięcia w Tatrach”. Nawet jak nie przepadasz za górami, to jest ciekawe.
– Dobra, dzięki. A teraz idź już, bo twoja żona wisi w oknie.
– Jakim cudem to widzisz, skoro patrzysz na mnie? – Zaskoczony Paweł zerknął w stronę okien swojego mieszkania. Rzeczywiście jego żona ich obserwowała. Westchnął ciężko.
– Jestem dziennikarzem śledczym, widzę więcej niż inni – odparł Gil. – Do poniedziałku?
– Do poniedziałku. – Przybili sobie piątkę i każdy poszedł w swoją stronę.
Dorian i Paweł znali się od dziecka, obaj dorastali na tym samym osiedlu. Dzisiaj nie mieszkali już z rodzicami, ale wciąż na Mokotowie. Gdy Dorian kupił mieszkanie, Paweł długo się nie zastanawiał i znalazł coś w pobliżu kumpla. Po stracie ojca Gil długo był zamknięty w sobie, a towarzystwo Pawła pomogło mu przetrwać. Z kolei kiedy Paweł stanął na ślubnym kobiercu, Dorian trwał u jego boku, chociaż nie przepadał za wybranką przyjaciela. To, co od lat pozostawało niezmienne, to że w każdej sytuacji mogli na siebie liczyć.
Dorian podrzucił w dłoni klucze i ruszył w stronę swojego mieszkania, czując znajomy niepokój. Zawsze tak było, gdy nadciągała nowa sprawa.
– Nie ma opcji... Żadnych pieprzonych Tatr – mruknął pod nosem. – To głupota.
Był na siebie zły, że pozwolił Pawłowi zasiać w sobie ziarno wątpliwości odnośnie do informacji, którą usłyszeli w radiu. Dorian wiedział, że wypadki w górach to codzienność, a tajemnicze zaginięcia to zazwyczaj fanaberia bliskich, którzy nie potrafią się pogodzić z losem, ale czy nie na tym polegała jego praca? Udowodnić, że tajemnicze zaginięcie nie jest niczym więcej niż splotem podjętych decyzji, wskutek których osoba znika, często na zawsze. Dokładnie tak było z jego ojcem. Podjął decyzję o wyjściu w góry i nigdy z nich nie wrócił, chociaż odnaleziono jego ciało.
Wpadł do mieszkania, odłożył klucze na blat i skierował się do kuchni. Zagotował wodę, wrzucił do niej makaron, po czym zaczął podsmażać mięso na patelni. Myślami ciągle jednak wracał do rozmowy z Pawłem. Nie, to jakieś bzdury... – powtarzał sobie w duchu, ale coś w słowach przyjaciela go zaintrygowało. Mieszał sos automatycznie, jakby jego ręce działały na autopilocie. Turyści giną, bo są nieodpowiedzialni, próbował przekonać samego siebie. Ale im dłużej to analizował, tym głębiej ziarno wątpliwości zasiane przez Pawła zapuszczało korzenie. W końcu rzucił łyżkę do zlewu, westchnął ciężko i poszedł do salonu, wyciągając po drodze telefon z kieszeni.
– Sprawdzę to, żeby Paweł się odczepił... – mruknął pod nosem, szukając podcastu.
Włączył odcinek, zdjął podkoszulek, który następnie rzucił na fotel, i wrócił do kuchni, gdzie na patelni bulgotał już sos. Spokojny głos narratora snuł opowieść o zaginięciach w różnych rejonach gór. Najpierw Dorian słuchał tego z pewnym pobłażaniem, ale z każdą kolejną minutą coraz bardziej się wciągał. Historie o turystach, których ciała odnajdywano po latach w miejscach, gdzie wcześniej nie było po nich śladu, budziły jego ciekawość. Wreszcie wyciągnął z szuflady notatnik i zaczął robić zapiski. „Ciała odnalezione po latach...”, „Zaginięcia na Giewoncie...” Zapisywał kolejne daty, nazwiska, szczegóły, a jego wyobraźnia pracowała na coraz wyższych obrotach.
Kiedy w końcu zjadł obiad, nabrał ochoty na kawę. Umył talerz i włączył ekspres. Już po chwili z parującym kubkiem w dłoni usiadł przy laptopie. Zasada była prosta i przy każdej sprawie ta sama: sprawdzić fakty. Zaraz się przekonamy, ile w tym wszystkim jest prawdy, pomyślał, odpalając wyszukiwarkę. Wpisał pierwsze hasło: „zaginięcia w Tatrach ostatnie tygodnie”. Wyniki wyszukiwania niczym go nie zaskoczyły – lokalne wiadomości, krótka wzmianka w serwisach ogólnopolskich. Przeczytał kilka z nich, ale nie trafił na nic podejrzanego. Scrollował dalej. Kolejne raporty o zaginięciach, jeden podobny do drugiego, ale nagle coś go tknęło... We wszystkich przypadkach zgłoszenie przyjmowała jedna osoba: Zuzanna Sobczak. Nazwisko dyżurnej policji, odpowiedzialnej za przyjmowanie zgłoszeń, powtarzało się w każdej wzmiance o zaginięciu turysty. Dorian je zanotował i podkreślił. To może być zwykły zbieg okoliczności, próbował się przekonać, ale gdzieś głęboko w trzewiach czuł, że musi to zbadać.
Kawa zaczynała działać, a jego instynkt śledczy budził się do życia. Kolejne godziny spędził na przeglądaniu archiwów, starych gazet i forów poświęconych zaginięciom na szlakach. Znajdował coraz więcej szczegółów, które powoli zaczynały tworzyć pewien obraz. Przerwał na chwilę, by spojrzeć na zegar – dochodziła północ. Przez głowę przeszła mu myśl, że to, co robi, jest kompletnie absurdalne.
– Przecież to tylko turyści, którzy zabłądzili przez własną głupotę – mruknął.
Choć wcale tego nie chciał, wyobraźnia podsunęła mu obraz ojca. Wróciły wspomnienia. Te same góry, taka sama tragedia. Ciało jego ojca zostało odnalezione, mogli je złożyć w mogile, ale wiele rodzin nie miało tego przywileju, ponieważ ich bliscy na zawsze zostali w górach.
Przeczesał palcami włosy i wrócił do laptopa. Nazwisko dyżurnej zakopiańskiej komendy pojawiło się w następnym artykule. Była jedyną osobą, która odbierała te zgłoszenia.
– Zuzanna Sobczak – powtórzył cicho, zapisując w notesie kolejne spostrzeżenia.
„Czy ta dziewczyna bez przerwy jest na służbie?”
Dorian wiedział, że to początek czegoś większego. Ogarnęła go nagła determinacja. Dobrze ją znał. Jeśli coś tu jest, on to znajdzie. Na razie jednak musiał odłożyć na bok ten temat i wrócić do sprawy, którą udało mu się doprowadzić do końca. Niestety z tragicznym finałem.
Błękitny blask ekranu odbijał się w jego zmęczonych oczach. Stosy odręcznych notatek i wydruków piętrzyły się obok klawiatury. Z każdą minutą czuł coraz większy niepokój, jakby coś, czego nie potrafił nazwać, wkradało się do jego myśli. Był potwornie zmęczony, ale nie potrafił odpuścić.
Kiedy ponownie zerknął na zegarek, dochodziła trzecia. Od kilku godzin próbował skończyć artykuł o zaginionej dziewczynie z sierocińca. To była trudna sprawa, która kompletnie wydrenowała go z energii, a mimo to wciąż nie potrafił jej odłożyć na półkę. Była zamknięta, jednak nie w jego głowie. Każde zdanie, które pisał, zdawało się mu ciążyć, jakby kryła się za nim jakaś głębsza tajemnica.
Westchnął głęboko, w końcu opadając na łóżko. Chciał zasnąć, ale niepokój nie pozwalał mu wyłączyć myśli. Te wciąż wracały do podcastu i tajemniczych zaginięć w Tatrach. Zuzanna Sobczak... zaginięcia w okolicach Giewontu... odnajdywane po latach ciała... Wszystko zaczynało się układać w zagadkowy wzór. To jakiś absurd! – zganił się, przewracając z boku na bok.
Leżał przez chwilę, patrząc w sufit, a w jego głowie powoli rodziła się decyzja. Muszę tam pojechać, postanowił. Wiedział, że nie może tak po prostu zostawić tej sprawy. Góry zawsze budziły w nim niechęć, niosły zbyt wiele złych skojarzeń, ale tym razem coś go w nie ciągnęło. Tak, gdy tylko skończy pisać artykuł, wsiądzie w samochód i pojedzie do Zakopanego. Nie miał konkretnego planu, ale wiedział, że musi odnaleźć niejaką Zuzannę Sobczak.