Jaskinia milczących - Emilia Szelest - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Jaskinia milczących ebook i audiobook

Emilia Szelest

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

51 osób interesuje się tą książką

Opis

Jak mocno wierzysz legendom?

W sercu Tatr, pod majestatycznym Giewontem, legenda śpiących rycerzy przetrwała wieki. To tu zaczyna się historia, która zmieni życie tych, którzy ośmielą się szukać prawdy.

 

Policjantka Zuzanna Sobczak i dziennikarz śledczy Dorian Gil wplątują się w tajemnicę zaginionych osób. Wszystkie ślady prowadzą do mrocznej jaskini, której istnienie zbiega się z legendą o rycerzach śpiących w jej wnętrzu. Tyle, że nikt nie potwierdza jej istnienia. Prywatne śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, a na jaw wychodzą mroczne sekrety. Im bardziej zbliżają się do rozwiązania zagadki, tym bardziej niebezpieczne stają się dla nich góry, które nie wybaczają głupcom.

Pośród mrocznych korytarzy Zuzanna i Dorian będą musieli zmierzyć się z własnymi obawami, aby ocalić tych, którzy zaginęli, i sami wyjść z tej pułapki żywi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 269

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 29 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Andrzej Hausner

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agatkabeatka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna książka . Z przyjemnością wysłuchałam audiobooka , a w zasadzie pochłonęłam na raz. Zakopane, Giewontu, zaskakujące zaginięcia turystów . Policjantka z tutejszego komisariatu i detektyw śledczy łączą siły, żeby rozwiązać zagadkę . Polecam gorąco
00



Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Ko­rektaJo­anna Rod­kie­wicz
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Emi­lia Sze­lest, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-907-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

PRO­LOG

Wcze­snym ran­kiem tuż przed wscho­dem słońca góry spo­wi­jała gę­sta mgła, otu­la­jąc zbo­cza ni­czym de­li­katna pie­rzyna, ła­god­nie obej­mu­jąca szczyty, jakby była ko­chanką, która nie chce wy­pu­ścić ze swo­ich ob­jęć. Mgła wiła się wśród drzew i ka­mieni, two­rząc aurę ta­jem­ni­czo­ści i ci­szy. W tej mlecz­nej bieli świat zda­wał się za­trzy­many w bez­cza­so­wym ka­drze, gdzie wszystko, co znane, ustę­puje miej­sca nie­zna­nemu, skry­temu pod mięk­kim we­lo­nem chmur.

Zu­zanna Sob­czak prze­cią­gnęła się le­ni­wie w łóżku, zie­wa­jąc i spo­glą­da­jąc na za­mglony świat za oknem. Nic nie za­chę­cało jej do wyj­ścia spod cie­płej koł­dry. Wy­cho­wana w Za­ko­pa­nem, nie od­czu­wała po­trzeby wsta­wa­nia o świ­cie, wkła­da­nia stroju do trek­kingu i wy­ru­sza­nia na szlak, skoro mo­gła jesz­cze po­spać. Ta­try za­wsze miała na wy­cią­gnię­cie ręki i cza­sem wręcz ją nu­żyły. Tu­ry­stów, któ­rzy ha­ła­so­wali nie tylko na Kru­pów­kach, ale i na gór­skich szla­kach, po pro­stu nie zno­siła. Dla dy­żur­nej na ko­men­dzie lato ozna­czało głów­nie wię­cej pracy, wię­cej te­le­fo­nów i wię­cej za­mie­sza­nia.

W końcu zde­cy­do­wała się wyjść z łóżka. Nie bar­dzo miała wy­bór – obo­wiązki same się nie wy­ko­nają. Noga za nogą po­czła­pała do kuchni, gdzie zro­biła so­bie kawę z eks­presu. Dzień za­po­wia­dał się jak każdy inny – mo­no­tonny, długi i pe­łen iry­tu­ją­cych zgło­szeń. Prze­łknęła przy­go­to­wane na­prędce śnia­da­nie, na­rzu­ciła mun­dur, który już dawno prze­stał być dla niej po­wo­dem do dumy i eks­cy­ta­cji, i wy­szła z domu.

Po­ranna mgła stop­niowo ustę­po­wała miej­sca bla­skowi słońca, ale Zu­zanna nie zwra­cała na to uwagi. Po dro­dze mi­jała tu­ry­stów z ple­ca­kami, po­mimo wcze­snej pory go­to­wych na pod­bój gór. Na ich twa­rzach ma­lo­wały się eks­cy­ta­cja i ra­dość, które dla niej były już tylko od­le­głym wspo­mnie­niem. Niech się cie­szą, póki nie zgu­bią się na szlaku albo nie zła­mią nogi, po­my­ślała z lekką iry­ta­cją.

Na ko­men­dzie za­stała zwy­kły po­ranny chaos. Jedni cze­kali na swoją zmianę, inni koń­czyli nocny dy­żur, zda­jąc wartę i prze­ka­zu­jąc roz­ma­ite plotki. Rzu­ciła im krót­kie „cześć”, po czym od razu skie­ro­wała się do swo­jego sta­no­wi­ska. Usia­dła i za­lo­go­wała się na swoim kon­cie. Na ekra­nie od razu po­ja­wiła się li­sta zgło­szeń z ostat­nich go­dzin. Nic nad­zwy­czaj­nego – za­gu­bione dzieci, awa­rie sa­mo­cho­dów, drobne kra­dzieże. Roz­ło­żyła pa­piery i za­częła prze­glą­dać ra­porty, sta­ra­jąc się nie za­snąć. Wie­działa, że lada chwila ktoś za­dzwoni z ko­lejną bła­hostką, która w jego mnie­ma­niu bę­dzie sprawą ży­cia i śmierci. Le­d­wie w jej gło­wie za­świe­ciła ta myśl, roz­brzę­czał się te­le­fon na jej biurku.

Od­ru­chowo się­gnęła po słu­chawkę.

– Dy­żurna Sob­czak, słu­cham – po­wie­działa, nie spo­dzie­wa­jąc się ni­czego nie­zwy­kłego.

– Po­mocy! Pro­szę... – Głos po dru­giej stro­nie li­nii był prze­ra­żony, a w tle sły­chać było ja­kieś krzyki i szum. – Na szlaku pod Gie­won­tem...

Serce Zu­zanny za­biło moc­niej. W jed­nej chwili całe jej ru­ty­nowe znie­chę­ce­nie znik­nęło, ustę­pu­jąc miej­sca ad­re­na­li­nie i kon­cen­tra­cji.

– Pro­szę się nie roz­łą­czać. Za­raz skon­tak­tuję się z TOPR-em – po­wie­działa sta­now­czo, no­tu­jąc szybko szcze­góły zgło­sze­nia, choć tych nie było zbyt wiele. – Halo? – za­py­tała, ale po dru­giej stro­nie za­pa­dła ci­sza gło­śniej­sza niż krzyk se­tek osób.

W tym mo­men­cie cała ko­menda jakby za­marła, naj­wy­raź­niej wy­czu­wa­jąc po­wagę sy­tu­acji. Zuzka rzu­ciła szyb­kie spoj­rze­nie na ko­le­gów. Wie­działa już, że ten dzień bę­dzie inny niż wszyst­kie. Z ser­cem bi­ją­cym jak młot, roz­łą­czyła się i nie od­kła­da­jąc słu­chawki, na­tych­miast wy­brała nu­mer TOPR-u. Wie­działa, że w ta­kich sy­tu­acjach każda mi­nuta ma zna­cze­nie. Cho­ciaż była przy­zwy­cza­jona do ru­tyny, te­raz li­czył się każdy szcze­gół.

Po dwóch sy­gna­łach usły­szała spo­kojny, lecz sta­now­czy głos:

– TOPR, Grze­gorz Ma­li­niak, słu­cham?

– Tu­taj Zu­zanna Sob­czak z ko­mendy po­li­cji w Za­ko­pa­nem – przed­sta­wiła się. – Przed chwilą otrzy­ma­li­śmy zgło­sze­nie od prze­ra­żo­nego tu­ry­sty ze szlaku pod Gie­won­tem. Ma­cie może już ja­kieś in­for­ma­cje na ten te­mat?

Ra­tow­nik mil­czał przez mo­ment, jakby coś spraw­dzał. W końcu od­po­wie­dział:

– Nie, nic ta­kiego do nas nie do­tarło. Żad­nego zgło­sze­nia o wy­padku w tam­tej oko­licy. – W jego gło­sie dało się sły­szeć za­sko­cze­nie. – Ale za­raz to spraw­dzimy. Daj nam chwilę, skon­tak­tuję się z ekipą w te­re­nie i po­wia­do­mię ze­spół ra­tun­kowy.

– Do­brze, cze­kam na wie­ści – od­parła Zuzka.

Roz­łą­czyła się, ale nie mo­gła prze­stać my­śleć o tym, co wła­śnie się stało. Tu­ry­ści, gdy dzwo­nili z ja­kimś zgło­sze­niem, za­zwy­czaj prze­sa­dzali, ale coś w gło­sie tego czło­wieka spra­wiło, że po­czuła nie­po­kój. Po pro­stu spa­ni­ko­wał czy rze­czy­wi­ście do­szło do ja­kiejś tra­ge­dii? Mi­nuty cią­gnęły się w nie­skoń­czo­ność, gdy Zu­zanna raz po raz ner­wowo zer­kała na te­le­fon. Kiedy w końcu roz­legł się jego prze­szy­wa­jący ci­szę dzwo­nek, chwy­ciła za słu­chawkę, nie­mal zry­wa­jąc ją z wi­de­łek.

– Sob­czak!

– Tu TOPR, Ma­li­niak. Nasz ze­spół wła­śnie do­tarł w oko­lice Gie­wontu. Na ra­zie nic nie wi­dać, ale szu­kamy da­lej. Damy znać, jak tylko na coś tra­fimy.

Zu­zanna ski­nęła głową, choć wie­działa, że ra­tow­nik tego nie wi­dzi.

– Dzięki, bę­dziemy w kon­tak­cie – od­po­wie­działa.

Już miała odło­żyć słu­chawkę, gdy to­pro­wiec za­py­tał:

– Je­steś pewna, że cho­dziło o Gie­wont? Zwy­kle tu­ry­ści kon­tak­tują się bez­po­śred­nio z nami...

– Tak, je­stem pewna. Nie pra­cuję tu od wczo­raj – od­parła buń­czucz­nie, bo po­czuła się lekko ura­żona. – Po­ucz­cie tu­ry­stę, nie mnie. Oczy­wi­ście je­śli go znaj­dzie­cie – do­dała, po czym odło­żyła słu­chawkę.

In­tu­icja pod­po­wia­dała jej, że coś się wy­da­rzyło – te­raz po­zo­sta­wało jej tylko cze­kać na wie­ści. Nie­stety te nie na­de­szły. Pod ko­niec dnia pracy Zuzka stwier­dziła, że po­dej­rzany te­le­fon, który ode­brała, był tylko głu­pim żar­tem znu­dzo­nego tu­ry­sty, ja­kich pełno w Ta­trach.

ROZ­DZIAŁ 1

Po­ma­rań­czowe pro­mie­nie za­cho­dzą­cego słońca prze­bi­jały się przez ko­rony drzew, rzu­ca­jąc dłu­gie cie­nie na war­szaw­skie ulice. Zmę­czone mia­sto po­woli za­nu­rzało się w zło­ci­stym bla­sku wie­czoru. Do­rian Gil je­chał po­woli, trzy­ma­jąc kie­row­nicę jedną ręką. Czuł, jak na­pię­cie z ca­łego dnia stop­niowo opusz­cza jego ciało. Uśmiech­nął się pod no­sem, za­do­wo­lony, że w końcu za­mknął ostat­nią sprawę. Była wy­jąt­kowo wy­czer­pu­jąca.

Za­gi­nię­cie mło­dej pod­opiecz­nej sie­ro­cińca, któ­rej trop gu­bił się gdzieś na przed­mie­ściach, kosz­to­wało go ty­go­dnie in­ten­syw­nej pracy. Za­an­ga­żo­wał się w po­szu­ki­wa­nia, drą­żąc każdy ślad, prze­mie­rza­jąc ki­lo­me­try ulic i roz­ma­wia­jąc z ludźmi, któ­rzy nie chcieli mó­wić. Był wy­koń­czony – psy­chicz­nie i fi­zycz­nie. Miał wra­że­nie, że te dłu­gie dni i bez­senne noce wy­pruły z niego wnętrz­no­ści, po­zo­sta­wia­jąc je­dy­nie pustkę i ro­ze­dr­ga­nie, które te­raz pró­bo­wał ukoić ci­szą. W tle brzę­czało ra­dio, ale Do­rian le­d­wie je sły­szał. Jego my­śli dry­fo­wały gdzieś da­leko, od­ry­wa­jąc go od rze­czy­wi­sto­ści. Z ulgą po­wi­tał czas wy­tchnie­nia, za­nim do­sta­nie ko­lejne zle­ce­nie. Wresz­cie tro­chę spo­koju. Ni­g­dzie nie mu­siał się spie­szyć. Nic go nie go­niło. Na ra­zie.

Spoj­rzał na swo­jego ko­legę, który sie­dział na miej­scu pa­sa­żera, wpa­trzony w ekran te­le­fonu. Pa­weł, zwy­kle nie­stru­dzony ga­wę­dziarz, wy­jąt­kowo mil­czał, za­jęty od­pi­sy­wa­niem na ja­kąś ważną wia­do­mość. Do­rian cie­szył się, że nie musi pro­wa­dzić roz­mowy, na którą zu­peł­nie nie miał ochoty. Sa­mo­chód pły­nął spo­koj­nie po uli­cach sto­licy, a słońce po­woli zni­kało za ho­ry­zon­tem, ma­lu­jąc mia­sto cie­płymi bar­wami.

Gdy ze­gar na de­sce roz­dziel­czej wska­zał pełną go­dzinę, Do­rian się­gnął do ra­dia. Wie­dział, że o tej po­rze za­czyna się ser­wis in­for­ma­cyjny, który miał w zwy­czaju pod­gła­śniać. Bez wa­ha­nia prze­krę­cił po­krę­tło. Głos spi­kera wy­peł­nił wnę­trze sa­mo­chodu, prze­ry­wa­jąc mo­no­to­nię ulicz­nego szumu. Do­rian za­wsze słu­chał wia­do­mo­ści. Ni­gdy nie wia­domo, kiedy ja­kaś drobna wzmianka może za­trzy­mać jego uwagę i oka­zać się zna­cząca. W końcu to jego praca – śled­czy był za­wsze w po­go­to­wiu, choć dziś, po za­mknię­ciu ostat­niej sprawy, miał na­dzieję na chwilę spo­koju.

„W Ta­trach trwa czarna se­ria za­gi­nięć – z gło­śni­ków po­pły­nął rze­czowy głos re­dak­tora. To już czwarty tu­ry­sta, który w ciągu ostat­nich dwóch ty­go­dni za­gi­nął w oko­li­cach Gie­wontu. Dwa dni temu dwu­dzie­sto­sied­mio­letni Pa­tryk K. wy­ru­szył w góry z za­mia­rem do­tar­cia na Śpią­cego Ry­ce­rza. Od tam­tej pory nie dał znaku ży­cia i nie skon­tak­to­wał się z ro­dziną, która ape­luje o po­moc w jego od­na­le­zie­niu. TOPR, z uwagi na brak śla­dów, zde­cy­do­wał o za­koń­cze­niu ak­cji po­szu­ki­waw­czej”.

– Idioci... – mruk­nął Do­rian, przy­ci­sza­jąc od­bior­nik.

– Czemu tak mó­wisz? – zdzi­wił się Pa­weł, od­ry­wa­jąc wzrok od ekranu ko­mórki. – Lu­dzie giną w gó­rach, bo je ko­chają. Wy­cho­dzą w nie świa­do­mie, do­sko­nale zdają so­bie sprawę z ry­zyka.

Gil rzu­cił to­wa­rzy­szowi krzywe spoj­rze­nie i prych­nął z iry­ta­cją, po­now­nie sku­pia­jąc wzrok na dro­dze.

– Dla­tego są idio­tami. – Nie miał ochoty na dal­szą dys­ku­sję. Nie po to spę­dził dwie go­dziny na si­łowni, zrzu­ca­jąc z sie­bie na­pię­cie, żeby te­raz de­ner­wo­wać się głu­pimi roz­mo­wami o gó­rach.

– Ja tam lu­bię przejść się po gó­rach, zwłasz­cza gdy jest ładna po­goda – stwier­dził Pa­weł. – A ty wła­ści­wie czemu ich nie lu­bisz? Prze­cież nie bo­isz się wy­so­ko­ści.

– Nie o to cho­dzi. – Do­rian wzru­szył ra­mio­nami. – Mój oj­ciec zgi­nął w gó­rach. On też był idiotą. Nie my­ślał o mnie, o matce ani o moim młod­szym bra­cie. Dla niego li­czyły się tylko te cho­lerne skały, które osta­tecz­nie go za­biły. Idiota – pod­kre­ślił ostrym to­nem.

– Wiem, Do­rian, ale...

– Nie ma o czym mó­wić – prze­rwał Paw­łowi, ma­cha­jąc ręką. – Wła­ści­wie go nie pa­mię­tam. Ale mam prawo uwa­żać, że wszy­scy, któ­rzy giną w gó­rach, to idioci.

– A nie są­dzisz, że te za­gi­nię­cia to te­mat dla dzien­ni­ka­rza śled­czego?

– Co? – Gil par­sk­nął śmie­chem. – Dla­czego? Lu­dzie cho­dzą w góry i giną. To nor­malne. Cza­sem chyba za bar­dzo po­nosi cię wy­obraź­nia.

– Wiesz, ostat­nio słu­cha­łem ta­kiego pod­ca­stu o ta­jem­ni­czych za­gi­nię­ciach w gó­rach. Mó­wili o lu­dziach, któ­rych ciał ni­gdy nie od­na­le­ziono albo zna­le­ziono po la­tach w miej­scach od­wie­dza­nych przez setki tu­ry­stów. I było tam wła­śnie coś o Gie­won­cie...

– Pa­weł, to nie jest te­mat dla śled­czego. Ro­zu­miem, że nu­dzisz się w korpo i z tych nu­dów słu­chasz ta­kich głu­pot, ale to po pro­stu nie­od­po­wie­dzialni tu­ry­ści. To nie jest ża­den te­mat na tekst. Niech już le­piej ci pod­ca­ste­rzy go gril­lują, przy­naj­mniej na­biją lajki.

Gdy Do­rian za­trzy­mał sa­mo­chód pod blo­kiem na Mo­ko­to­wie, Pa­weł spy­tał.

– Masz te­raz ja­kąś sprawę na ta­pe­cie?

– Ja za­wsze mam coś na ta­pe­cie. – Gil uśmiech­nął się krzywo i po­cze­kał, aż ko­lega wy­sią­dzie, a po­tem sam opu­ścił po­jazd.

Pa­weł na­tych­miast zna­lazł się obok niego.

– Ale se­rio, po­słu­chaj tego pod­ca­stu. Ma ty­tuł „Ta­jem­ni­cze za­gi­nię­cia w Ta­trach”. Na­wet jak nie prze­pa­dasz za gó­rami, to jest cie­kawe.

– Do­bra, dzięki. A te­raz idź już, bo twoja żona wisi w oknie.

– Ja­kim cu­dem to wi­dzisz, skoro pa­trzysz na mnie? – Za­sko­czony Pa­weł zer­k­nął w stronę okien swo­jego miesz­ka­nia. Rze­czy­wi­ście jego żona ich ob­ser­wo­wała. Wes­tchnął ciężko.

– Je­stem dzien­ni­ka­rzem śled­czym, wi­dzę wię­cej niż inni – od­parł Gil. – Do po­nie­działku?

– Do po­nie­działku. – Przy­bili so­bie piątkę i każdy po­szedł w swoją stronę.

Do­rian i Pa­weł znali się od dziecka, obaj do­ra­stali na tym sa­mym osie­dlu. Dzi­siaj nie miesz­kali już z ro­dzi­cami, ale wciąż na Mo­ko­to­wie. Gdy Do­rian ku­pił miesz­ka­nie, Pa­weł długo się nie za­sta­na­wiał i zna­lazł coś w po­bliżu kum­pla. Po stra­cie ojca Gil długo był za­mknięty w so­bie, a to­wa­rzy­stwo Pawła po­mo­gło mu prze­trwać. Z ko­lei kiedy Pa­weł sta­nął na ślub­nym ko­biercu, Do­rian trwał u jego boku, cho­ciaż nie prze­pa­dał za wy­branką przy­ja­ciela. To, co od lat po­zo­sta­wało nie­zmienne, to że w każ­dej sy­tu­acji mo­gli na sie­bie li­czyć.

Do­rian pod­rzu­cił w dłoni klu­cze i ru­szył w stronę swo­jego miesz­ka­nia, czu­jąc zna­jomy nie­po­kój. Za­wsze tak było, gdy nad­cią­gała nowa sprawa.

– Nie ma opcji... Żad­nych pie­przo­nych Tatr – mruk­nął pod no­sem. – To głu­pota.

Był na sie­bie zły, że po­zwo­lił Paw­łowi za­siać w so­bie ziarno wąt­pli­wo­ści od­no­śnie do in­for­ma­cji, którą usły­szeli w ra­diu. Do­rian wie­dział, że wy­padki w gó­rach to co­dzien­ność, a ta­jem­ni­cze za­gi­nię­cia to za­zwy­czaj fa­na­be­ria bli­skich, któ­rzy nie po­tra­fią się po­go­dzić z lo­sem, ale czy nie na tym po­le­gała jego praca? Udo­wod­nić, że ta­jem­ni­cze za­gi­nię­cie nie jest ni­czym wię­cej niż splo­tem pod­ję­tych de­cy­zji, wsku­tek któ­rych osoba znika, czę­sto na za­wsze. Do­kład­nie tak było z jego oj­cem. Pod­jął de­cy­zję o wyj­ściu w góry i ni­gdy z nich nie wró­cił, cho­ciaż od­na­le­ziono jego ciało.

Wpadł do miesz­ka­nia, odło­żył klu­cze na blat i skie­ro­wał się do kuchni. Za­go­to­wał wodę, wrzu­cił do niej ma­ka­ron, po czym za­czął pod­sma­żać mięso na pa­telni. My­ślami cią­gle jed­nak wra­cał do roz­mowy z Paw­łem. Nie, to ja­kieś bzdury... – po­wta­rzał so­bie w du­chu, ale coś w sło­wach przy­ja­ciela go za­in­try­go­wało. Mie­szał sos au­to­ma­tycz­nie, jakby jego ręce dzia­łały na au­to­pi­lo­cie. Tu­ry­ści giną, bo są nie­od­po­wie­dzialni, pró­bo­wał prze­ko­nać sa­mego sie­bie. Ale im dłu­żej to ana­li­zo­wał, tym głę­biej ziarno wąt­pli­wo­ści za­siane przez Pawła za­pusz­czało ko­rze­nie. W końcu rzu­cił łyżkę do zlewu, wes­tchnął ciężko i po­szedł do sa­lonu, wy­cią­ga­jąc po dro­dze te­le­fon z kie­szeni.

– Spraw­dzę to, żeby Pa­weł się od­cze­pił... – mruk­nął pod no­sem, szu­ka­jąc pod­ca­stu.

Włą­czył od­ci­nek, zdjął pod­ko­szu­lek, który na­stęp­nie rzu­cił na fo­tel, i wró­cił do kuchni, gdzie na pa­telni bul­go­tał już sos. Spo­kojny głos nar­ra­tora snuł opo­wieść o za­gi­nię­ciach w róż­nych re­jo­nach gór. Naj­pierw Do­rian słu­chał tego z pew­nym po­bła­ża­niem, ale z każdą ko­lejną mi­nutą co­raz bar­dziej się wcią­gał. Hi­sto­rie o tu­ry­stach, któ­rych ciała od­naj­dy­wano po la­tach w miej­scach, gdzie wcze­śniej nie było po nich śladu, bu­dziły jego cie­ka­wość. Wresz­cie wy­cią­gnął z szu­flady no­tat­nik i za­czął ro­bić za­pi­ski. „Ciała od­na­le­zione po la­tach...”, „Za­gi­nię­cia na Gie­won­cie...” Za­pi­sy­wał ko­lejne daty, na­zwi­ska, szcze­góły, a jego wy­obraź­nia pra­co­wała na co­raz wyż­szych ob­ro­tach.

Kiedy w końcu zjadł obiad, na­brał ochoty na kawę. Umył ta­lerz i włą­czył eks­pres. Już po chwili z pa­ru­ją­cym kub­kiem w dłoni usiadł przy lap­to­pie. Za­sada była pro­sta i przy każ­dej spra­wie ta sama: spraw­dzić fakty. Za­raz się prze­ko­namy, ile w tym wszyst­kim jest prawdy, po­my­ślał, od­pa­la­jąc wy­szu­ki­warkę. Wpi­sał pierw­sze ha­sło: „za­gi­nię­cia w Ta­trach ostat­nie ty­go­dnie”. Wy­niki wy­szu­ki­wa­nia ni­czym go nie za­sko­czyły – lo­kalne wia­do­mo­ści, krótka wzmianka w ser­wi­sach ogól­no­pol­skich. Prze­czy­tał kilka z nich, ale nie tra­fił na nic po­dej­rza­nego. Scrol­lo­wał da­lej. Ko­lejne ra­porty o za­gi­nię­ciach, je­den po­dobny do dru­giego, ale na­gle coś go tknęło... We wszyst­kich przy­pad­kach zgło­sze­nie przyj­mo­wała jedna osoba: Zu­zanna Sob­czak. Na­zwi­sko dy­żur­nej po­li­cji, od­po­wie­dzial­nej za przyj­mo­wa­nie zgło­szeń, po­wta­rzało się w każ­dej wzmiance o za­gi­nię­ciu tu­ry­sty. Do­rian je za­no­to­wał i pod­kre­ślił. To może być zwy­kły zbieg oko­licz­no­ści, pró­bo­wał się prze­ko­nać, ale gdzieś głę­boko w trze­wiach czuł, że musi to zba­dać.

Kawa za­czy­nała dzia­łać, a jego in­stynkt śled­czy bu­dził się do ży­cia. Ko­lejne go­dziny spę­dził na prze­glą­da­niu ar­chi­wów, sta­rych ga­zet i fo­rów po­świę­co­nych za­gi­nię­ciom na szla­kach. Znaj­do­wał co­raz wię­cej szcze­gó­łów, które po­woli za­czy­nały two­rzyć pe­wien ob­raz. Prze­rwał na chwilę, by spoj­rzeć na ze­gar – do­cho­dziła pół­noc. Przez głowę prze­szła mu myśl, że to, co robi, jest kom­plet­nie ab­sur­dalne.

– Prze­cież to tylko tu­ry­ści, któ­rzy za­błą­dzili przez wła­sną głu­potę – mruk­nął.

Choć wcale tego nie chciał, wy­obraź­nia pod­su­nęła mu ob­raz ojca. Wró­ciły wspo­mnie­nia. Te same góry, taka sama tra­ge­dia. Ciało jego ojca zo­stało od­na­le­zione, mo­gli je zło­żyć w mo­gile, ale wiele ro­dzin nie miało tego przy­wi­leju, po­nie­waż ich bli­scy na za­wsze zo­stali w gó­rach.

Prze­cze­sał pal­cami włosy i wró­cił do lap­topa. Na­zwi­sko dy­żur­nej za­ko­piań­skiej ko­mendy po­ja­wiło się w na­stęp­nym ar­ty­kule. Była je­dyną osobą, która od­bie­rała te zgło­sze­nia.

– Zu­zanna Sob­czak – po­wtó­rzył ci­cho, za­pi­su­jąc w no­te­sie ko­lejne spo­strze­że­nia.

„Czy ta dziew­czyna bez prze­rwy jest na służ­bie?”

Do­rian wie­dział, że to po­czą­tek cze­goś więk­szego. Ogar­nęła go na­gła de­ter­mi­na­cja. Do­brze ją znał. Je­śli coś tu jest, on to znaj­dzie. Na ra­zie jed­nak mu­siał odło­żyć na bok ten te­mat i wró­cić do sprawy, którą udało mu się do­pro­wa­dzić do końca. Nie­stety z tra­gicz­nym fi­na­łem.

Błę­kitny blask ekranu od­bi­jał się w jego zmę­czo­nych oczach. Stosy od­ręcz­nych no­ta­tek i wy­dru­ków pię­trzyły się obok kla­wia­tury. Z każdą mi­nutą czuł co­raz więk­szy nie­po­kój, jakby coś, czego nie po­tra­fił na­zwać, wkra­dało się do jego my­śli. Był po­twor­nie zmę­czony, ale nie po­tra­fił od­pu­ścić.

Kiedy po­now­nie zer­k­nął na ze­ga­rek, do­cho­dziła trze­cia. Od kilku go­dzin pró­bo­wał skoń­czyć ar­ty­kuł o za­gi­nio­nej dziew­czy­nie z sie­ro­cińca. To była trudna sprawa, która kom­plet­nie wy­dre­no­wała go z ener­gii, a mimo to wciąż nie po­tra­fił jej odło­żyć na półkę. Była za­mknięta, jed­nak nie w jego gło­wie. Każde zda­nie, które pi­sał, zda­wało się mu cią­żyć, jakby kryła się za nim ja­kaś głęb­sza ta­jem­nica.

Wes­tchnął głę­boko, w końcu opa­da­jąc na łóżko. Chciał za­snąć, ale nie­po­kój nie po­zwa­lał mu wy­łą­czyć my­śli. Te wciąż wra­cały do pod­ca­stu i ta­jem­ni­czych za­gi­nięć w Ta­trach. Zu­zanna Sob­czak... za­gi­nię­cia w oko­li­cach Gie­wontu... od­naj­dy­wane po la­tach ciała... Wszystko za­czy­nało się ukła­dać w za­gad­kowy wzór. To ja­kiś ab­surd! – zga­nił się, prze­wra­ca­jąc z boku na bok.

Le­żał przez chwilę, pa­trząc w su­fit, a w jego gło­wie po­woli ro­dziła się de­cy­zja. Mu­szę tam po­je­chać, po­sta­no­wił. Wie­dział, że nie może tak po pro­stu zo­sta­wić tej sprawy. Góry za­wsze bu­dziły w nim nie­chęć, nio­sły zbyt wiele złych sko­ja­rzeń, ale tym ra­zem coś go w nie cią­gnęło. Tak, gdy tylko skoń­czy pi­sać ar­ty­kuł, wsią­dzie w sa­mo­chód i po­je­dzie do Za­ko­pa­nego. Nie miał kon­kret­nego planu, ale wie­dział, że musi od­na­leźć nie­jaką Zu­zannę Sob­czak.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki