Mroczna prawda - Cara Hunter - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Mroczna prawda ebook i audiobook

Cara Hunter

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy student uniwersytetu w Oksfordzie oskarża jednego z wykładowców o napaść seksualną, inspektor Adam Fawley i jego zespół uznają, że powtarza się stary schemat. Okazuje się, że bardzo się mylą.

Tym razem napastnikiem jest kobieta – gwiazda i duma całego wydziału, zaś ofiara to student – niemal dwumetrowy były zawodnik rugby. Wkrótce inspektor Fawley i jego zespół zaczynają wyścig z czasem w poszukiwaniu prawdy. Nie zdają sobie jednak sprawy, że ktoś ich obserwuje.

Ktoś, kto planuje wyłączyć Fawleya z obiegu na dobre…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 431

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 28 min

Lektor: Tomasz Bielawiec

Oceny
4,3 (268 ocen)
138
77
38
12
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PannaZu

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa historia, trzymająca w napięciu, polegająca na rozplątywaniu sieci kłamstw. W centrum problem nadużyć seksualnych w relacjach między wykładowcami a studentami na uniwersytecie, tyle że tym razem wykładowca to wykładowczyni, a ofiara - doktorant. Pozwala się zastanowić nad tym, czym dziś jest reputacja.
10
nagardakiw

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
AJacek

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra i wciągająca książka.
00
Aciik

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka, czyta się jednym tchem 👍
00
83Inka

Całkiem niezła

nie zachwyciła
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Judith – niezwykłej kobiety

 

 

 

 

Poprzednio w aktach Fawleya…

 

 

To już piąta z kolei powieść z serii o inspektorze Fawleyu, zatem jeśli to na nią trafiliście jako pierwszą, być może przyda się wam krótkie przedstawienie głównych postaci, żeby łatwiej było wejść w fabułę. Oczywiście musimy zacząć od naszego głównego bohatera…

 

Osoba

Inspektor Adam Fawley

Wiek

46

Stan cywilny

Żonaty z Alex, lat 44, prawniczką pracującą w Oksfordzie

Dzieci

Dziesięcioletni syn Fawleyów odebrał sobie życie dwa lata wcześniej. Oboje rodzice byli załamani i sądzili, że nigdy nie będą w stanie mieć drugiego dziecka. Ale teraz Alex znowu jest w ciąży…

Charakter

Rozmyślający nad sobą, spostrzegawczy, inteligentny, pozornie odporny na wszystko, w głębi duszy nie bardzo. Nie obchodzi go fakt, że Alex zarabia więcej od niego ani że jest od niego wyższa, kiedy nosi szpilki. Jest dobry w myśleniu równoległym i kiepski w prowadzeniu polityki policyjnej. Współczujący i sprawiedliwy, ale ma również wady: potrafi być niecierpliwy i szybko wpadać w gniew. Wychował się na ponurych przedmieściach na północy Londynu, jako adoptowane dziecko, chociaż dowiedział się o tym przez przypadek. Do dnia dzisiejszego nie rozmawiał o tym z rodzicami.

Nie ogląda filmów dokumentalnych o zbrodniach (wystarczy mu to, co ma w pracy), słucha Oasis, Bacha i Roxy Music (kiedyś Alex powiedziała mu, że wygląda jak Bryan Ferry, na co on odparł: „Chciałbym”); gdyby miał zwierzę domowe, byłby to kot (ale nigdy nie miał kota); jego ulubione wino to Merlot, a ulubiona kuchnia – hiszpańska (chociaż je zbyt dużo pizzy); oczywiście (niespodzianka!) jego ulubiony kolor to niebieski.

 

Osoba

Sierżant Chris Gislingham (niedawno awansowany ze stopnia posterunkowego)

Wiek

42 lata

Stan cywilny

Żonaty z Janet

Dzieci

Billy, prawie 2 lata

Charakter

Wesoły, pozytywnie nastawiony, pracowity i uczciwy. Zapalony fan Chelsea.

„Zawsze opisywany jako »solidny« i »krzepki« i to nie tylko dlatego, że robi mu się oponka wokół pasa. Każdy zespół dochodzeniowy potrzebuje Gislinghama i kiedy człowiek tonie, to Gisa najlepiej mieć na drugim końcu liny ratunkowej”.

 

Osoba

Posterunkowy Gareth Quinn (niedawno zdegradowany ze stopnia sierżanta za romans z podejrzaną)

Wiek

36 lat

Stan cywilny

Zadeklarowany kawaler

Charakter

Arogancki, ambitny i przystojny. Fawley opisuje go jako „ostrego urzędnika i tępego ryzykanta”.

„Quinn poczuł się w roli sierżanta jak ryba do wodzie – zero wahania i z maksymalnym rozpryskiem”.

 

Osoba

Posterunkowa Verity Everett

Wiek

33 lata

Stan cywilny

Singielka (ale ma kota, Hectora)

Charakter

Prywatnie wyrozumiała, profesjonalnie bezwzględna. Nie ma wiary w siebie i w swoje umiejętności (czego Fawley jest nader świadomy).

„Być może wygląda trochę jak panna Marple w wieku trzydziestu pięciu lat, a jest równie nieugięta. Jak to zawsze powtarza Gis, Ev zdecydowanie była w poprzednim życiu psem myśliwskim”.

 

Osoba

Posterunkowa Erica Somer

Wiek

29 lat

Stan cywilny

Singielka, ale właśnie zaczęła się spotykać z inspektorem policji Hampshire, Gilesem Saumarezem.

Charakter

Magister anglistyki, przed wstąpieniem do policji pracowała jako nauczycielka (w pierwszej książce jest już posterunkową z wydziału prewencji). Jej nazwisko jest anagramem „Morse” – mój ukłon w stronę najsłynniejszego detektywa z Oksfordu!

„Widzę, że mężczyźni często jej nie doceniają, bo jest atrakcyjna i nosi mundur. Obserwuję, jak zauważa ten fakt i wykorzystuje go dla uzyskania przewagi”.

 

Osoba

Posterunkowy Andrew Baxter

Wiek

38 lat

Stan cywilny

Żonaty

Dzieci

Brak

Charakter

Beznamiętny, ale można na nim polegać. Dobrze radzi sobie z komputerami, więc zawsze ląduje z zadaniami tego typu.

„Solidnie zbudowany mężczyzna w za małym garniturze. Guziki jego koszuli trochę się napinają. Łysieje i często traci oddech. Jest na dobrej drodze, by nabawić się nadciśnienia. Wygląda na czterdziestkę, ale najprawdopodobniej jest przynajmniej pięć lat młodszy”.

 

Osoba

Posterunkowy Anthony Asante

Wiek

32 lata

Stan cywilny

Singiel

Charakter

Szybko awansujący absolwent akademii policyjnej. Nowy w zespole, niedawno przeniósł się tutaj z policji metropolitalnej. Jego rodzice są bogaci, a ojciec jest byłym ghańskim dyplomatą.

Fawley opisuje go jako „sumiennego, inteligentnego, świetnie wykształconego technicznie. Robi to, o co się go prosi i przejmuje inicjatywę, kiedy to konieczne. Mimo to jest w nim coś, czego nie mogę uchwycić. Za każdym razem, kiedy myślę, że go rozgryzłem, udaje mu się mnie zmylić”.

 

Pozostali członkowie zespołu to: Alan Challow, Nina Mukerjee oraz Clive Conway z wydziału kryminalistyki, patolog Colin Boddie oraz Bryan Gow, profiler.

 

 

 

 

Prolog

 

 

Wiesz, co robić?

 

Tak, spoko.

Jesteś absolutnie pewna, że tego chcesz?

 

A masz lepszy pomysł?

 

Tak tylko mówię. Bo jeśli coś pójdzie źle…

 

Nie pójdzie, jeśli zrobisz tak, jak mówiłam.

 

Dobra, rozumiem.

 

Nie prosiłabym, gdybym nie musiała.

Ludzie tacy jak F. myślą, że wszystko im ujdzie na sucho. Inni gówno ich obchodzą.

Czas coś zmienić.

Myślałam, że się zgadzasz?

 

Zgadzam. Ale to dużo więcej niż odpłacenie pięknym za nadobne.

DUŻO więcej.

 

To jedyny sposób, żeby się to nie powtórzyło.

Rozumiesz, prawda?

 

Jasne, rozumiem.

Będziesz miała swoją zemstę.

 

Mówiłam ci już.

To sprawiedliwość.

 

 

Adam Fawley, 7 lipca 2018, godz. 13.15

 

– Jeszcze bąbelków dla kogoś? Tato, może ty? Przecież nie prowadzisz, więc nie masz wymówki.

Stephen Sheldon uśmiecha się do swojej córki, stojącej za nim z butelką w ręce.

– No dobra, czemu nie. Jedyną dobrą stroną starości jest to, że nie muszę się martwić o te cholerne wytyczne dotyczące picia alkoholu.

Jego żona rzuca mu nieco oschłe, lecz łaskawe spojrzenie; oboje wiedzą, że Stephen musi dbać o zdrowie, ale dzisiaj są jego urodziny, więc zamierza mu trochę pofolgować.

Nell Heneghan nachyla się i wypełnia jego kieliszek.

– Siedemdziesiąt lat to jeszcze nie starość. Nie w naszych czasach.

– Powiedz to moim stawom – odpowiada ze śmiechem. Nell obchodzi stół, dolewając szampana gościom.

Sięgam pod stołem i chwytam rękę Alex. Czuję cienki materiał jej sukienki, ślizgający się po jej wilgotnym udzie. Bóg jeden wie, jak się musi czuć, w trzydziestym piątym tygodniu ciąży w takich temperaturach. Nad jej wargą kropli się pot, a między brwiami dostrzegam cienką zmarszczkę, której pozostali pewnie w ogóle nie zauważyli. Wiedziałem: za dużo tego wszystkiego. Powiedziałem, że nie musimy tego wcale robić, że nikt nie będzie tego od niej oczekiwał, zwłaszcza przy takiej pogodzie, a Nell zaoferowała, że sama się wszystkim zajmie, ale Alex się uparła. Powiedziała, że to nasza kolej i proszenie jej siostry o organizowanie przyjęcia dwa lata z rzędu byłoby niesprawiedliwe. Nie był to jednak prawdziwy powód. Alex dobrze o tym wie – i ja również. Im bliżej rozwiązania, tym bardziej świat Alex się zawęża. Prawie już nie wychodzi z domu, a jeśli chodzi o dwudziestopięciokilometrową podróż do Abington – zapomnij! Wytłumaczyłem Nell, że to z obawy o dziecko. Pokiwała głową i odparła, że sama też tak by się czuła na tym etapie i że niepokój Alex jest całkiem naturalny. Oczywiście ma rację, a przynajmniej miałaby, gdyby chodziło wyłącznie o to.

Na zewnątrz, w ogrodzie dzieci Nell grają w piłkę z ich psem, na zmianę strzelając karniaki. Dzieci mają 11 i 9 lat. Jake miałby dwanaście – już nie mały chłopiec, ale jeszcze nie młodzieniec. Czasami, zanim Alex zaszła znów w ciążę, przyłapywałem się na fantazjowaniu, jak bawiłby się ze swoimi kuzynami. Jake nigdy nie był zainteresowany sportem, ale czy gdyby teraz tu był, bawiłby się z nimi? W głębi duszy mam nadzieję, że zrobiłby to z dobrego serca albo żeby sprawić przyjemność mamie, albo dlatego że lubił psy. Jest jednak część mnie, która pragnie, żeby był tak opryskliwy i krnąbrny, jak każdy inny dwunastolatek. Przekonałem się w nader dotkliwy sposób, że bardzo łatwo jest domalować aureolę dziecku, którego już tutaj nie ma.

Audrey Sheldon napotyka mój wzrok i wymieniamy spojrzenia – jej jest życzliwe, moje nieco zakłopotane. Rodzice Alex rozumieją lepiej niż ktokolwiek inny, przez co przeszliśmy po stracie Jake’a, jednak współczucie Audrey jest niczym jej cytrynowy sernik: cudowny, ale w umiarkowanych ilościach. Wstaję i zaczynam zbierać talerze. Gerry, mąż Nell, bez entuzjazmu wstaje, żeby mi pomóc, ale ja tylko klepię go przyjaźnie po ramieniu i sadzam zdecydowanie z powrotem na jego krześle.

– Wy przynieśliście całe jedzenie. Teraz moja kolej.

Alex uśmiecha się do mnie z wdzięcznością, kiedy zabieram jej talerz z deserem. Jej tata przez ostatnie dziesięć minut wiercił jej dziurę w brzuchu, żeby jadła. Niektóre rzeczy w rodzicielstwie nigdy się nie zmieniają. Moja matka robi to samo ze mną. Za dwadzieścia lat ja też taki będę – mam nadzieję.

W kuchni Nell wkłada naczynia do zmywarki i chociaż robi to w zupełnie niewłaściwy sposób, powstrzymuję odruch, żeby zainterweniować. Wiem, że tylko bym ją wkurzył. Alex twierdzi, że zmywarki są jak zestawy do grilla – faceci nie potrafią się powstrzymać od demonstracji swojej wyższości. Nell uśmiecha się na mój widok. Lubię ją – zawsze lubiłem. Jest równie mądra jak jej siostra i tak samo bezpośrednia. Mają z Gerrym dobre życie – dom (wolnostojący), jazdę na nartach (Val d’Isère) i psa (podobno to cockerpoo, ale sądząc po rozmiarze jego łap, musi mieć w genach przynajmniej jedną czwartą niedźwiedzia polarnego). Jest aktuariuszem (Gerry, nie pies) i jeśli mam być szczery, Dino jest zdecydowanie bardziej interesujący, ale jedyną osobą, której kiedykolwiek to powiedziałem, jestem ja sam.

Nell spogląda na mnie, a ja wiem doskonale, co oznacza to szczególne spojrzenie. Chce porozmawiać. Oczywiście, jak to Nell, wali od razu prosto z mostu. Zupełnie jak jej siostra.

– Trochę się o nią martwię, Adamie. Nie wygląda najlepiej.

Oddycham głęboko.

– Wiem, co masz na myśli. Ten cholerny upał nie pomaga, ale regularnie chodzi na kontrolę. Dużo częściej niż większość kobiet w jej sytuacji.

Tylko że większość kobiet w jej sytuacji nie wylądowała w szpitalu z powodu wysokiego ciśnienia i nie kazano im całkowitego wypoczynku.

Nell opiera się o blat kuchenny, sięga po ściereczkę i wyciera ręce.

– Prawie nic nie zjadła.

– Naprawdę, próbuję…

– Poza tym wygląda na całkowicie wykończoną.

Spogląda na mnie z niezadowoleniem. Bo przecież cokolwiek się dzieje, to musi być moja wina, prawda? Na zewnątrz w ogrodzie Ben strzela gola i zaczyna biegać dookoła po trawie, z koszulką nasuniętą na głowę. Nell zerka na niego, a potem znów wbija wzrok we mnie.

Próbuję jeszcze raz.

– Alex nie sypia zbyt dobrze. Wiesz, jak to jest w ostatnim trymestrze. Nie może znaleźć wygodnej pozycji.

Ale Nell nadal się krzywi. W ogrodzie Nicky krzyczy, że gol był oszukany. Gerry wstaje, podchodzi do okna i poucza synów, żeby się ładnie bawili, tym sentencjonalnym rodzicielskim tonem, którego, jak sobie przysięgamy, nigdy nie użyjemy. To kolejna rzecz w odniesieniu do dzieci, która chyba nigdy się nie zmienia.

– Słuchaj – zaczynam. – Przy mojej pracy jest dosyć trudno, ale na tyle, na ile mogę. staram się robić w domu wszystko. Poza tym raz na tydzień przychodzi sprzątaczka, żeby zrobić całą resztę.

Nell obserwuje swoich chłopców.

– Rozmawiałyśmy wcześniej – mówi, nie patrząc na mnie. – Alex powiedziała, że przeniosłeś się do pokoju gościnnego.

Kiwam głową.

– To po to, żeby jej nie budzić, zwłaszcza że ostatnio wstaję o idiotycznej godzinie cztery dni w tygodniu, żeby chodzić na cholerną siłownię.

Przenosi na mnie wzrok.

– Dalej cię to męczy, co? – Jej spojrzenie jest chłodne, ale życzliwe. Nell również jest byłą palaczką i wie wszystko o strategiach zastępowania nikotyny.

Uśmiecham się krzywo.

– Jak cholera, ale powoli wychodzę na prostą.

Mierzy mnie od stóp do głów.

– A przy okazji nabierasz trochę mięśni. Pasuje ci.

Wybucham śmiechem.

– A to akurat jest jakiś cud, zważywszy że przerabiam paczkę miętówek na godzinę.

Milknie na dłuższą chwilę, ale w końcu się uśmiecha, chociaż trochę smutno.

– Opiekuj się nią, Adamie, dobrze? Jest taka zestresowana. To dziecko wiele dla niej znaczy. Nie wiem, co by zrobiła, gdyby… – Przygryza wargę i ucieka spojrzeniem w bok.

– Nell, ja nigdy nie pozwolę, żeby coś się stało Alex. Nigdy. Wiesz o tym, prawda?

Spogląda na mnie i kiwa głową, a ja czekam. Wiem, co chce powiedzieć i dlaczego ma z tym taki problem.

– Napisali o tym w gazetach – mówi wreszcie. – Wyszedł, prawda? Gavin Parrie.

– Tak, wyszedł. – Zmuszam ją, żeby na mnie spojrzała. – Ale jest na warunkowym… Są ścisłe zasady, gdzie może chodzić i z kim się widywać.

Jej warga drży lekko.

– I będzie miał tę całą bransoletę, prawda? Będą wiedzieli, gdzie się znajduje przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, tak?

Potrząsam głową.

– Większość z nich nie jest aż taka dobra. Jeszcze nie. Bransoletki dozoru elektronicznego są przypisane do adresu przestępcy. Jeżeli wyjdzie poza wyznaczony zasięg, służby monitorujące dostają sygnał.

– Ale będzie tak, jak powiedział Gerry: jeśli postawi tylko krok w tej okolicy, wrzucą go z powrotem do więzienia, zanim się obejrzy, prawda?

Nabieram powietrza w płuca.

– Prawda.

– Więc po co miałby tak bardzo ryzykować, tak? – Chce, żebym się z nią zgodził, pomógł jej stłumić obawy. – Nie jest głupi. Ma zbyt wiele do stracenia, co nie?

– Tak.

Wzdycha.

– Przepraszam. Pewnie myślisz, że przesadzam. Po prostu nie umiem przestać myśleć o jego groźbach, wtedy, w sądzie…

Nie ma pojęcia, jak trudno jest być człowiekiem, jakim ona chce mnie widzieć. Ale spróbuję.

– Po prostu wyładowywał złość, Nell. Zawsze tak jest. Poza tym wcale nie przesadzasz. Rodziny zawsze się martwią, kiedy przestępcy wychodzą na wolność. Pozostałe ofiary przechodzą dokładnie przez to samo.

– Cóż, przynajmniej Alex ma ciebie – mówi z niepewnym uśmiechem. – Swojego osobistego oficera ochrony.

Nie ufam sobie wystarczająco, żeby to skomentować, ale na szczęście nie muszę. Nell dotyka lekko mojego ramienia i sięga po stos talerzy.

– Lepiej się tym zajmijmy. Będą się zastanawiać, co my tutaj kombinujemy.

Wracając do jadalni, zastanawiam się, co by powiedziała, gdyby znała prawdę.

Gavin Parrie nie jest głupi, co do tego miała rację. Poza tym owszem, ma wiele do stracenia – tutaj również się nie myliła. Niestety, ma również motyw. Motyw, który być może będzie wart ryzyka.

Zemstę.

Tamtego dnia, w sądzie, to nie było wyładowywanie złości.

Jest winny. Wie o tym tak samo, jak ja. Jest jednak jeszcze coś, z czego obaj zdajemy sobie sprawę.

Gavin Parrie został skazany na podstawie kłamstwa.

 

* * *

 

„Daily Mail”, 21 grudnia 1999

 

„PRZYDROŻNY GWAŁCICIEL” DOSTAJE DOŻYWOCIE

Sędzia nazywa Gavina Parriego „zdeprawowanym nikczemnikiem bez skrupułów”

 

John Smithson

 

Przestępca seksualny zwany „Przydrożnym Gwałcicielem” otrzymał wczoraj karę dożywotniego więzienia po trwającej dziewięć tygodni rozprawie w sądzie Old Bailey. Sędzia Peter Healy nazwał Gavina Parriego „zdeprawowanym nikczemnikiem bez skrupułów” i ograniczył jego prawo do ubiegania się o przedterminowe zwolnienie do 15 lat. Po ogłoszeniu wyroku na sali sądowej rozpętała się wrzawa. Zarówno sędzia, jak i ława przysięgłych usłyszeli szereg obelg ze strony członków rodziny Parriego, zasiadających na miejscu dla publiczności.

Skazany od samego początku upierał się, że nie jest winny gwałtu i próby gwałtu na siedmiu młodych kobietach w okolicach Oksfordu między styczniem a grudniem 1998 roku. Cała sprawa polegała na dowodach rzeczowych znalezionych w garażu Parriego, które łączyły go z jedną z ofiar. Parrie utrzymuje, że dowody owe zostały podłożone za wiedzą i przyzwoleniem policji Thames Valley. Wyprowadzany, podobno odgrażał się, że zabije oficera, który przyczynił się do jego pochwycenia. Parrie powiedział, że „dorwie go” i że ów policjant będzie musiał „spędzić resztę życia, oglądając się za siebie”. Sierżant Adam Fawley otrzymał wyróżnienie od naczelnika policji za swoją pracę nad śledztwem.

Po ogłoszeniu wyroku nadinspektor Michael Oswald z policji Thames Valley powiedział, że jest przekonany, iż skazany został właściwy człowiek. Potwierdził również, że w trakcie ogólnokrajowego śledztwa nie został wytypowany żaden inny wiarygodny podejrzany. „Jestem dumny z dokonań mojego zespołu, który pracował niezwykle ciężko, aby zidentyfikować sprawcę owych zatrważających zbrodni i postawić go przed sądem. Jakiekolwiek groźby w ich kierunku lub zastraszanie są absolutnie nie do przyjęcia. Oficerowie policji codziennie ryzykują życiem, chroniąc społeczeństwo, i mogą być państwo spokojni, że podejmiemy wszelkie konieczne kroki, aby zapewnić bezpieczeństwo naszym funkcjonariuszom oraz ich rodzinom”.

Jennifer Goddard, matka jednej z ofiar, kobiety, która popełniła samobójstwo w następstwie swoich przeżyć, rozmawiała z reporterami przed budynkiem sądu po ogłoszeniu werdyktu. Powiedziała, że nic nie zwróci jej córki, ale ma nadzieję, że jej dziecko będzie teraz przynajmniej mogło spoczywać w pokoju. „Człowiek, który zniszczył jej życie, wreszcie dostanie to, na co zasługuje. Będzie musiał zapłacić za to, co zrobił”.

 

* * *

Na posterunku St Aldate’s sierżant Paul Woods dyżuruje w recepcji i wcale nie jest z tego powodu zadowolony. Zazwyczaj pracuje na wysokim szczeblu oficera zawiadującego aresztem śledczym, ale recepcjonistka jest akurat na wakacjach, mundurowy zaś, który zazwyczaj ją zastępował, czymś się zatruł i czarna robota trafiła się Woodsowi – razem ze złym humorem. Po pierwsze, jest zdecydowanie za gorąco. W BBC Oxford powiedzieli, że temperatura ma dzisiaj sięgnąć 30 stopni. Trzydziestu stopni. To już naprawdę nieprzyzwoite. Wprawdzie otworzył drzwi wejściowe, ale teraz wpadają tu spaliny z ulicy. Po drugie, ci ludzie. Połowa przechodniów szuka jakiejś kryjówki przed słońcem – nigdy przedtem nie było tu takiego zainteresowania stojakiem z ulotkami, to pewne. Całymi tygodniami nie potrzebuje uzupełnienia, a tu nagle wypstrykali się całkiem z Jak chronić dom przed złodziejami i Na co należy zwracać uwagę podczas zakupów online.

Na zewnątrz kręci się akurat grupka ludzi, najwyraźniej turystów, przeważnie Chińczyków.

Woods zerka na zegar. Jeszcze dwadzieścia minut, zanim będzie mógł zrobić sobie przerwę. Turyści wokół stojaka z ulotkami rozmawiają teraz między sobą. Jedna z kobiet wskazuje na Woodsa. Chyba zbiera się na odwagę, żeby podejść i z nim porozmawiać. Woods wstaje i prostuje się dla pełnego autorytetu – a przy wzroście 198 centymetrów i ponad stu kilogramach żywej wagi ma sporo do zademonstrowania, w wielu znaczeniach tego słowa. Nie to, że próbuje zniechęcić kobietę, po prostu wie z własnego smutnego doświadczenia, że na tego rodzaju pytania zazwyczaj da się odpowiedzieć przy użyciu jakiejkolwiek w miarę przyzwoitej mapy – a Woods już się napracował jako nieoficjalny przewodnik po mieście.

Okazuje się, że ratunek nadciąga w samą porę. W chwili, gdy Chinka zaczyna podchodzić do biurka, rozlega się dzwonek telefonu. To ta kobieta z centrali, kolejny cywil, Marjorie jak jej tam. Pewnie też spadła na nią czarna robota.

– Sierżancie Woods, może pan przyjąć zgłoszenie? Próbowałam połączyć z wydziałem kryminalnym, ale nikt nie odbiera. Dzwonią z Edith Launceleve.

Woods bierze do ręki długopis, natychmiast zirytowany, ponieważ nigdy nie potrafił poprawnie zapisać tej nazwy. Kto, do diabła, wpadł na pomysł, żeby nazwać college na cześć kogoś, kogo nazwiska nikt nie potrafi przeliterować?

– Dobrze – odpowiada z ciężkim westchnięciem. – Połącz ich.

Unosi dłoń, powstrzymując Chinkę z taką miną, jakby miał na linii co najmniej naczelnika policji.

– Czy rozmawiam z sierżantem Woodsem? Mówi Jancis Appleby z college’u Edith Launceleve.

Tego typu głos zawsze sprawia, że człowiek prostuje się na siedzeniu.

– W czym mogę pani pomóc, panno Appleby?

– Profesor Hilary Reynolds do pana – mówi to tak, jakby nawet taki nikt, jak Woods, słyszał to nazwisko. Właściwie to prawda, ale w tej chwili nie potrafi sobie przypomnieć, gdzie… – Dyrektor – dodaje żwawo panna Appleby. – Na wypadek, gdyby pan zapomniał. Proszę zaczekać.

Woodsowi nagle się przypomina. Cholerny dyrektor? Co się takiego mogło wydarzyć, że dyrektor pofatygował się z telefonem? I co w ogóle robi w pracy w weekend?

Połączenie ożywa.

– Sierżant Woods?

Spodziewał się żeńskiego głosu i kilka pierwszych chwil upływa mu na skojarzeniu, że Hilary może również być męskim imieniem.

– Przepraszam pana, czy mógłby pan powtórzyć?

– Powiedziałem, że obawiam się, iż muszę zgłosić incydent z udziałem studenta w college’u.

Woods mruży oczy; „incydent” może oznaczać wiele rzeczy, od śmiertelnie poważnych do najbardziej błahych.

– O jakiego rodzaju incydent chodzi, sir?

Słyszy grzeczne, choć lekko zirytowane westchnięcie.

– Poważny incydent, sierżancie. Obawiam się, że to wszystko, co mogę powiedzieć na tym etapie. Czy może mnie pan połączyć z inspektorem Fawleyem?

 

* * *

W Boars Hill również jest gorąco, ale jakby trochę bardziej znośnie. Bez wątpienia po części wynika to z wysokości, ale niewątpliwie pomaga długi na dziesięć metrów basen i dobrze wyposażony barek przy nim. To również kwestia wyniesienia, chociaż nieco innego rodzaju niż to nad poziom morza. Biorąc pod uwagę adres, nie trzeba być pełnoetatowym pracownikiem wydziału kryminalnego, aby wydedukować, jakiego rodzaju jest to domostwo. Tym niemniej Gareth Quinn był pod wrażeniem, kiedy zobaczył, co leży za żeliwnymi wrotami, które otworzyły się bezszelestnie przed jego audi A4, świeżo wypucowanym na tę okazję: dobry akr trawników (również świeżo wypielęgnowanych na tę okazję, chociaż Quinn nie mógł o tym wiedzieć), klomb i drzewka pomarańczowe, a także szereg budowli, które agenci nieruchomości nazwaliby prawdopodobnie „zabudowaniami gospodarskimi”, dyskretnie umieszczonych z boku neopalladiańskiej willi i niezmąconego niczym widoku. Oprócz nieco niefortunnych szpil dźwigów w dole rozpościerały się oksfordzkie wieże, lśniąc w popołudniowym słońcu, dokładnie takie same, jakimi widział je kiedyś Matthew Arnold[1].

Kiedy Quinn poznał Maisie, nie miał pojęcia, że jej rodzice są tak bogaci. Na pierwszy rzut oka była po prostu kolejną panienką z kucykiem i francuskim manikiurem, łagodnym uśmiechem i nienagannym akcentem. Nazywał je „awokado”: gotowe, dojrzałe i zielone. Chociaż w tym przypadku nie aż tak zielone – była gotowa iść z nim do łóżka na pierwszej randce, a po niemal bezprecedensowo krótkim czasie dziesięciu dni zorientował się, że Maisie jest kimś więcej niż jej, zdawałoby się identyczne, poprzedniczki. Potrafiła go rozbawić i słuchała uważnie, ale nie ułatwiała mu przy tym niczego i Quinn często musiał dokładnie tłumaczyć, dlaczego wierzy w to, co robi – niektóre z argumentów zaskakiwały nawet jego. Zdał sobie sprawę (kolejna rzecz bez precedensu), że naprawdę lubi Maisie, w łóżku i poza nim. Dlatego właśnie, chociaż na pomysł spotkania się z rodzicami swoich dziewczyn dostawał niemal szoku anafilaktycznego, teraz tu jest – nadal jest, na długo po czasie (uzgodnionym z Maisie), gdy mieli wyjechać. Wołowina była krwista, podobnie jak wino, zaś Ted i Irene Ingramowie okazali się świetnym przykładem tego, że pozory mylą. Owszem, mieli kupę pieniędzy i wcale się tego nie wstydzili – a to Quinnowi całkiem odpowiadało. Wraz z Tedem krążyli przez dobre pół godziny wokół pułapki brexitowej, dopóki Ingram nie wygadał się, po której stronie stoi. Niemal rzucili się sobie w ramiona z ulgi, dwaj bracia – ciemiężeni zwolennicy. W Oksfordzie brexitowcy bali się wychylać.

Quinn naprawdę dobrze się tu bawił. Zanim zadzwonił telefon, mały głosik w jego głowie zaczął mu nawet szeptać o tym, że Maisie jest jedynym dzieckiem Ingramów i że jeśli posiadanie teściów jest nieuniknione, ci dwoje chyba nie są taką najgorszą opcją. Na stole stoi sauternes z 1996 roku i pudełko hawańskich cygar, a Quinn dyskretnie wręczył Maisie kluczyki do samochodu – co, sądząc po wyrazie jej twarzy, również jest bezprecedensowe. Spogląda teraz na niego, słysząc dźwięk telefonu: to dzwonek, który ustawił na połączenia służbowe.

Quinn sięga po komórkę, rozglądając się ze skruszonym uśmiechem.

– Naprawdę bardzo mi przykro… nie dzwoniliby, gdyby nie było to coś ważnego.

Ingram zbywa jego przeprosiny machnięciem.

– Naturalnie. Maisie powiedziała nam, że to się może zdarzyć. Całkowicie to rozumiem. Wykonujesz bardzo ważną pracę.

Irene Ingram odsuwa uprzejmie swoje krzesło z drogi i Maisie wstaje. Zaczynają zbierać talerze, a Quinn wychodzi do ogrodu – może po to, żeby złapać lepszy sygnał, ale może po prostu nie chce, żeby ojciec Maisie usłyszał, jak odpowiada, wymieniając swoją aktualną rangę.

Odchodzi kilka metrów i wreszcie odbiera.

– Posterunkowy Quinn.

– Mówi Woods. – Quinn słyszy w tle ruch uliczny. Pewnie Woods siedzi w recepcji. Przeprasza zdawkowo za zrujnowanie soboty Quinna, ale z jego tonu jest jasne, że skoro on nie ma wolnego weekendu, to z jakiej racji kryminalny miałby odpoczywać. – Właśnie przed chwilą rozmawiałem z dyrektorem z Edith Launceleve. Pytał o Fawleya.

Quinn marszczy czoło.

– A co się dzieje z inspektorem dyżurnym?

– Próbowałem. Nie da rady. Przykro mi.

– No dobra, w takim…

– Zadzwoniłbym do Gislinghama, jako sierżanta, ale ponieważ nie ma go do środy…

Quinn ignoruje przytyk. Przyzwyczaił się już do mało subtelnych komentarzy na temat jego degradacji. Mógł się postarać o transfer, ale kiedy postanowił, że tego nie zrobi, wiedział, że będzie musiał „ścisnąć dupę” i przyjąć złośliwe komentarze. Oczywiście niektórzy co śmielsi z radosną satysfakcją używali dokładnie tego określenia, ale właściwie powinien sobie sam za to podziękować. Pozwolił, żeby dupa zawróciła mu w głowie, i zaangażował się w romans z podejrzaną. Miał szczęście, że go nie zwolnili. Ale on jeszcze im wszystkim pokaże. Odzyska swój stopień. To tylko kwestia czasu. Kto wie, może właśnie ten telefon jest ku temu świetną okazją. Gis wyjechał, więc Quinn może zademonstrować swoją klasę.

– Nie ma sprawy – odpowiada nonszalancko. – O co chodzi? Co tam masz?

Kiedy Woods kończy opowiadać, cała sytuacja przestaje wyglądać na dwudziestoczterokaratową, ale Ted Ingram nie musi przecież tego wiedzieć. Jak dla niego, to bardzo ważna, wymagająca wielkiej dyskrecji sprawa morderstwa, wymagająca uwagi oficera na szybkiej ścieżce awansu, stworzonego do wyższych rzeczy – człowieka, podpowiada głosik w głowie Quinna, którego Ingram z radością przywitałby jako swojego zięcia. Quinn prostuje się, unosi brodę i rusza po trawie w kierunku basenu.

 

* * *

 

Adam Fawley, 7 lipca 2018, godz. 14.35

 

Telefon od Quinna jest ostatnią rzeczą, jakiej oczekiwałem. Jest dzisiaj u rodziców swojej dziewczyny. Bardzo się starał okazywać nonszalancję z tego powodu, co jak dla mnie wskazywało na coś zgoła odwrotnego, ale taki już jest Quinn. Zastępował Gisa podczas jego nieobecności, jednak w tej chwili nie mamy żadnej poważnej sprawy – a już na pewno niczego, co wymagałoby telefonowania w weekend. Myślałem, że Quinnowi spodoba się szansa pracy solo, nawet jeśli bardzo wyraźnie dałem mu do zrozumienia, że to tylko nieoficjalne „zastępstwo”, a nie „pełnienie obowiązków”.

Kiedy dzwoni, nadal siedzimy w jadalni. Popołudnie robi się nieco sztywne, chociaż tata Alex nadal jest dość dziarski – tak gadatliwego nie widziałem go od lat. Zawsze lubiłem Stephena. To anomalia w świecie teściów. Są w tym samym wieku, co twoi rodzice i człowiek może na koniec znać ich tak samo długo, ale przy odrobinie szczęścia trzymają z tobą sztamę i nie wchodzą ci na odciski. Chociaż może to dlatego, że wiedzą, jaki robię się niebezpieczny, kiedy ktoś nadepnie mi na odcisk.

Na dźwięk telefonu Alex rzuca mi wystraszone spojrzenie, ale nic nie mówi. Jedną dłonią obejmuje brzuch, w drugiej ściska serwetkę. Jest coraz bardziej zmęczona. Muszę zacząć nakłaniać gości do wyjścia.

Odbieram na patio.

– Quinn? O co chodzi?

– Przepraszam, że przeszkadzam. Jestem w Edith Launceleve, zaraz przyjedzie Ev. Zdarzył się incydent z udziałem studenta.

Marszczę czoło – wiem, że Quinn bardzo się stara niczego nie spieprzyć, ale czy naprawdę musi do mnie z tym dzwonić? Potem jednak przypominam sobie, że większość studentów pojechała już do domu na wakacje, więc nie jest to raczej zwykły problem studenckich ekscesów.

– Co tam mamy?

– Jeszcze nie wiem.

– To dlaczego…

– Podobno dyrektor prosił specjalnie o pana. Nazywa się Hilary Reynolds. Mówi to coś panu?

Coś mi się kojarzy. Może konferencja kilka lat temu?

– Wygooglowałem go – mówi Quinn. – Podobno jest jakimś znanym prawnikiem zajmującym się prawami człowieka.

Miałem rację – to była tamta konferencja…

– Właśnie mianowano go członkiem tej komisji parlamentarnej zajmującej się wyrokami dożywocia. No wie pan, tej, w której siedzi Bob O’Dwyer.

Tylko tego nam potrzeba: Robert O’Dwyer jest naczelnikiem policji. Dobrze, że Quinn sprawdził, zamiast wchodzić z butami, jak jakiś samotny strażnik Dzikiego Zachodu.

– W porządku. Muszę najpierw odwieźć moich teściów do domu, ale będę tam za jakąś godzinę.

 

* * *

College imienia Edith Launceleve – dla studentów EL – leży na czternastu akrach ogrodów między Banbury Road i Woodstock Road. Wedle wszelkich wyznaczników znajduje się dość niedaleko miasta, ale w łatwo ekscytującym się mikrokosmosie Oksfordu to ekwiwalent Mongolii Zewnętrznej[2]. Jest szkołą koedukacyjną już od ponad trzydziestu lat, ale został ufundowany jako instytucja dla młodych kobiet przez dynamiczną wiktoriańską starą pannę, która nie przyjmowała do wiadomości żadnych sprzeciwów, i nazwany na cześć równie energetycznej i podobnie nastawionej do ludzi patronki pobliskiego klasztoru żeńskiego w Godstow. Przez ponad sto lat istnienia EL dorobiło się imponującej listy znanych absolwentów, włączając w to kilka pokoleń kobiet, które cechowała (i którym była potrzebna) równa nieustępliwość w życiu. Quinn nie wie, ale matka posterunkowego Asantego była jedną z nich. Teraz prowadzi spółkę notowaną w indeksie FTSE-100[3], chociaż kobiety takie jak ona można policzyć na palcach jednej ręki. Cudowna izolacja EL od miasta i jego wszystkich pokus niewątpliwie postrzegana była jako plus przez bezkompromisową założycielkę college’u, ale w dzisiejszych czasach to tylko kłopot. Kiedy prowadzili dni otwarte, musieli narysować kredą strzałki na chodniku, żeby zachęcić kandydatów do wycieczki tak daleko na północ. Z drugiej strony EL posiada jedną niewątpliwą przewagę – zawsze jest tam gdzie zapakować. Maisie znajduje miejsce naprzeciwko portierni i wyłącza silnik. Quinn siedzi przez chwilę w samochodzie, wpatrując się za bramę.

– Jedna z dziewczyn z mojego roku w Burghley Abbey poszła tutaj – mówi Maisie.

– Tak? – Spogląda na nią. Dziewczyna kiwa głową.

– Powiedziała, że jest okej, ale człowiek nie czuje, że to Oksford. Niby chodzą tu chłopaki i w ogóle, ale podobno dalej atmosfera jest taka, jakby to była żeńska szkoła z internatem.

Quinn znów spogląda za bramę college’u. Przy głównym wejściu stoi grupka rozmawiającej młodzieży. Trzymają jakieś papierzyska i obowiązkowe butelki z wodą, ale na szyjach wiszą im karty identyfikacyjne, więc najprawdopodobniej przyjechali tu w ramach szkoły wakacyjnej, nie są stałymi studentami. Tak czy owak, wyglądają na dość zadowolonych: uśmiechnięci, spoglądający w przyszłość z pewnością siebie, doskonała mieszanina różnych ras i płci. Prosto na okładkę broszury uniwersyteckiej.

– Chcesz, żebym tu poczekała, aż przyjedzie twoja współpracowniczka? – pyta Maisie. Quinn znów na nią spogląda.

– Nie, nie trzeba. Ev mieszka tylko dziesięć minut drogi stąd. W zasadzie to dziwię się, że jeszcze jej tutaj nie ma. – Otwiera drzwiczki. – Do zobaczenia w domu. Jeśli coś się przedłuży, dam ci znać.

– W porządku. Do zobaczenia później.

Włącza silnik i odjeżdża, na rozjeździe skręcając z piskiem opon w prawo. Quinn uśmiecha się, chociaż chodzi przecież o jego cenne opony. Ta dziewczyna ma jaja – prowadzi niemal tak szybko, jak on.

Przechodzi przez ulicę dokładnie w chwili, gdy mini cooper Everett parkuje na miejscu zajmowanym przed chwilą przez Maisie. Quinn sądził, że przyjdzie tutaj na piechotę z jej mieszkania w Summertown, ale może nie było jej w domu, kiedy zadzwonił. W zasadzie nie widuje jej poza pracą, więc jest zdziwiony jej ubraniem. Cokolwiek robiła Everett, wymagało to założenia spódniczki.

– Bardzo elegancki jesteś. – Podchodzi, kiwając głową na jego spodnie i różową koszulę. – Mam nadzieję, że zrobiłeś na nich wrażenie.

Mógłby się obrazić, ale postanawia się uśmiechnąć.

– Jak cholera – odpowiada. – Jedli mi z ręki.

Everett poprawia torebkę na ramieniu.

– No dobra, o co chodzi?

– Jakiś „incydent”, ale najwyraźniej nie na telefon pod 999, więc zakładam, że nikt nie umarł. Woods mówi, że dyrektor zadzwonił. Nie chciał powiedzieć nic więcej przez telefon, powtarzał tylko, że chce rozmawiać z Fawleyem.

– Czyli coś poważnego.

Kiwa głową.

– Szef jest już w drodze, ale w tej chwili wiesz tyle, co ja.

Ev coś podejrzewa, ale postanawia zachować to na razie dla siebie.

Quinn idzie porozmawiać z portierami, a ona czeka na zewnątrz. Nie musi go trzymać za rączkę, zwłaszcza jeśli odgrywa rolę zastępczego sierżanta. Grupka młodzieży przy wejściu zdążyła się już rozejść i dziedziniec jest pusty. Na chodniku widać resztki confetti i brokatu – pozostałości po egzaminach końcowych. Ev czuje gorąco kamiennych płyt, przenikające przez cienkie podeszwy jej sandałków.

– Dobra. – Quinn wraca do niej. – Powiedzieli, że gabinet Reynoldsa jest na pierwszym piętrze. W prawo korytarzem, a potem na górę schodami. Tam ma na nas czekać sekretarka.

 

* * *

W środku jest zadziwiająco chłodno, ale coś w parkiecie i echu odbijającym się w pomieszczeniach kojarzy się Ev ze środkiem dezynfekującym i obowiązkowymi kijkami hokejowymi. Korytarz na piętrze jest nieco przytulniejszy, a sekretarka czai się, wyraźnie lekko zirytowana. Sprawia wrażenie, że wie co do sekundy, jak dużo czasu powinno im zająć wejście na górę, i uważa, że spisali się fatalnie.

– Profesor Reynolds właśnie z kimś rozmawia. Proszę usiąść, to nie potrwa długo.

Wraca za biurko, ale krzesła dla gości kojarzą się z czekaniem po lekcjach na karę, więc wcale nie zachęcają do spoczęcia. Quinn najwyraźniej nie może usiedzieć w miejscu. Kolejne pięć minut spędza na przyglądaniu się oprawionym w ramki zdjęciom ciała pedagogicznego, aż wreszcie odzywa się interkom i sekretarka wstaje.

– Tędy proszę.

Gabinet jest dość imponujący, choćby już rozmiarami. Do tego jeszcze boazeria, okna wychodzące na ogród, seria fotografii w ramkach, tym razem dyrektorów college’u. Wszystkie są kobietami – w przeciwieństwie do osoby, która wychodzi im na przywitanie z wyciągniętą ręką.

Ev widzi, jak Quinn otwiera usta, ale Reynolds zwraca się tymczasem do niej.

– Posterunkowa Everett? Proszę usiąść.

– No dobrze – mówi Quinn po chwili. – Prosił nas pan o przyjazd?

Reynolds marszczy czoło.

– Nie sądzi pan, że powinniśmy zaczekać na inspektora Fawleya?

Quinn poprawia się na krześle.

– Powiedział, żebyśmy zaczynali bez niego. Wie pan, jak to jest, weekendowe korki, turyści…

Reynolds odchyla się na fotelu i składa koniuszki palców razem.

– Ta cała sytuacja jest wyjątkowo delikatna.

Quinn kiwa głową.

– Rozumiemy to, sir, ale dopóki nie dowiemy się, co się stało…

Ev zerka na niego, a potem na Reynoldsa.

– Jeśli to w czymś pomoże, przeszłam specjalny trening dotyczący przestępstw seksualnych.

Reynolds spogląda na nią. Nic nie mówi, ale po jego minie Everett widzi, że trafiła w dziesiątkę.

Dyrektor chrząka.

– Tak, pani posterunkowa, dobrze pani zgadła. Rzeczywiście chodzi o tego typu problem.

Everett wyciąga notes. Quinn może odgrywać jednego z ważniaków, ale ktoś tutaj musi odwalić brudną robotę.

– Czy mogłabym usłyszeć jakieś szczegóły? Zakładam, że nikt nie potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej?

Reynolds szybko potrząsa głową.

– Nie, nic w tym stylu.

Quinn odchyla się nieco na oparcie. Zdecydowanie czuje potrzebę przejęcia inicjatywy.

– Czy została złożona formalna skarga do pana jako dyrektora college’u?

Reynolds kiwa głową.

– W odpowiednim momencie zostaną uruchomione właściwe procedury wewnętrzne, zgodnie z wymaganiami uniwersytetu, ale uznałem, że okoliczności wymagają natychmiastowej ingerencji organów ochrony prawa.

Brzmi to jak ustęp z najnowszego podręcznika policyjnego o równości i różnorodności, myśli Everett, zapisując wszystko w notesie. Z całą pewnością dyrektor próbuje się zabezpieczyć na wszystkie fronty.

– Rozumiem – ciągnie Quinn. – Może mógłby pan przedstawić nam sprawę tak, jak ją pan rozumie? Powiedział pan mojemu koledze na posterunku St Aldate’s, że jest w nią zamieszany jeden z pana studentów?

Reynolds zaczyna się bawić czymś na biurku.

– Doktorant. Jeden z naszych najlepszych. Przeniesiony z Cardiff na początku trymestru jesiennego. – Spogląda na Ev i macha palcem w kierunku jej notesu. – Czyli w październiku.

Kurczę, dziękuję, myśli Ev. Oczywiście taka prostaczka jak ja nie mogłaby wiedzieć czegoś takiego.

– A druga osoba zaangażowana w ten incydent? – pyta spokojnie.

Twarz Reynoldsa pochmurnieje.

– Obawiam się, że jest członkiem ciała pedagogicznego.

To żadne zaskoczenie – a już na pewno dla Ev i to nie tylko dlatego, że przeszła szkolenie dotyczące przestępstw seksualnych.

– No dobrze. – Quinn czuje, że jeszcze trochę tego owijania w bawełnę i straci cierpliwość. – Być może najlepiej byłoby, gdybyśmy porozmawiali bezpośrednio z zaangażowanymi osobami.

 

* * *

– Chcesz jeszcze wina?

Erica Somer spogląda w górę, zasłaniając oczy przed słońcem. Siedzi na tarasie domu Gilesa Saumareza – trzech domków rybackich połączonych razem w jeden długi, niski, pobielany wapnem kompleks z kamiennymi podłogami i oknami wychodzącymi na rzeczne ujście Southampton Water. Wewnątrz jest chłodno i przestronnie, ale tutaj blask słoneczny oślepia. Przynajmniej zerwał się lekki wiatr. Po wodzie, pomiędzy tankowcami płynącymi w kierunku rafinerii, sunie cztery lub pięć małych żaglówek, nachylonych do wiatru. Somer nigdy nie żeglowała, ale nagle strasznie chce znaleźć się na jednej z nich, sama – nikogo, o kim trzeba myśleć, przed kim trzeba się tłumaczyć, całkowicie na łasce prądu i jasnobłękitnego powietrza. To taki impuls, trwa tylko chwilę, zanim nadpływa uderzenie poczucia winy. Powinna być wdzięczna za to, że w ogóle tu jest – w tym wspaniałym domu, z Gilesem, który włożył w ten weekend tak wiele wysiłku i w dodatku nie psuje wszystkiego, przypominając jej o tym co pięć minut, tak jak większość facetów na jego miejscu. Kupił jej ulubione wino, postawił kwiaty w ich sypialni, a w łazience są świeże ręczniki. Pogoda jest piękna i zjedli niedawno przepiękny lunch. Dosłownie. Kruszący się biały ser, focaccia posypana rozmarynem i solą, dojrzałe figi, prosciutto i kostki ciemnopomarańczowej galaretki z pigwy – tylko sfotografować i opublikować z hasztagiem #foodporn.

Potrząsa głową. Kieliszek, który Giles wypełnił ponad pół godziny temu, jest nadal niemal pełny.

Giles zsuwa okulary przeciwsłoneczne, żeby spojrzeć jej w oczy.

– Wszystko w porządku?

Kiwa szybko głową, sięga po kieliszek – stara się.

– Tak, w porządku, po prostu wcześniej dziwnie się poczułam, to wszystko.

Giles siada obok niej.

– Nie musimy dzisiaj wychodzić na miasto, jeśli nie chcesz. Po prostu ostatnio, kiedy u mnie byłaś, powiedziałaś…

– Nie – przerywa mu. – Wybierzmy się gdzieś. Możesz przestać być taki nadopiekuńczy?

Spogląda w dal, na wodę, mewy, płynące łódki. Wszystko, byle tylko nie widzieć zranienia i zdumienia w jego wzroku.

 

* * *

 

Adam Fawley, 7 lipca 2018, godz. 15.17

 

Hilary Reynolds nie jest pierwszym szefem, którego spotkałem w mojej pracy. Pryncypałowie, dyrektorzy administracyjni, rektorzy – tytuły mogą się różnić, ale wszyscy mają tę samą mistrzowską fasadę – tę ogromną pewność siebie, która rodzi się z regularnego obiadowania na salonach, całej masy pomocy domowych i częstego dostawania tego, czego chcą. Reynolds wcale nie jest inny, a przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Dopiero po dobrej chwili zdaję sobie sprawę, jak wiele lęku czuję w tym pokoju i kto go generuje.

Drugi mężczyzna stoi w odległym rogu gabinetu, opierając się o parapet. Musi mieć dwadzieścia dwa lub trzy lata – blada cera, włosy koloru toffi, rozjaśnione na końcach. Ciemny tatuaż na jednym przedramieniu – coś najeżonego i złowieszczego, jak maska wenecka. Jest wyższy i szerszy ode mnie. Ma budowę sportowca – gdybym musiał wybierać, postawiłbym na rugby.

– Inspektorze Fawley. – Reynolds kaszle dyskretnie. – Jestem niezmiernie wdzięczny za pana przybycie. To jest Caleb Morgan. Robi doktorat na wydziale matematyki, na temat zagęszczonej algebry liniowej w wielkoskalowym procesie uczenia maszynowego.

Protekcjonalne i nieistotne. Muszę oddać Reynoldsowi sprawiedliwość: jeśli chodzi o przekazywanie mało znaczących informacji, to było doskonałe.

Quinn chyba wyczuwa moją irytację, bo szybko się wtrąca:

– Istnieje domniemanie napaści seksualnej, szefie.

Wpatruję się w niego. W co on sobie, do cholery, pogrywa? W każdym podręczniku policji stoi, żeby najpierw zebrać wszystkie fakty, a dopiero potem zbliżać się do oskarżonego. I to naprawdę wszystkie fakty.

Odciągam Quinna na bok.

– Co on tutaj robi? – pytam cicho. – Nie pomyślałeś, że najpierw powinniśmy porozmawiać z ofiarą?

Quinn czerwieni się.

– Tak, szefie – odpowiada. – To on jest ofiarą.

Odwracam się i spoglądam na Morgana. Jego bladoniebieskie oczy wpatrują się we mnie intensywnie i czuję, że się rumienię. Teraz, kiedy miałem szansę przyjrzeć się uważnie, dostrzegam gniewny czerwony ślad na jego szyi. Mimo wszystko – mimo całego mojego szkolenia i tego, co wkładają nam do głów każdego dnia – nie mogę się powstrzymać od zdziwienia: chłopak ma prawie dwa metry, jest zbudowany jak obrońca w rugby, więc chyba zdołałby się obronić…

– No dobrze. – Reynolds spogląda na Quinna, a potem na mnie. – Skoro już sobie to wyjaśniliśmy, wyobrażam sobie, że w kolejce jest profesor Fisher.

Ev zerka na mnie szybko:

– Profesor Fisher opiekuje się panem Morganem…

– Oczywiście wolałbym, gdybyście nie przeprowadzali tego przesłuchania na terenie college’u – przerywa jej Reynolds. – Zwłaszcza, że sam incydent nie wydarzył się tutaj. Profesor Fisher mieszka w Monmouth House, na St Luke Street. – Odchyla się na oparciu. – A ponieważ jest sobotnie popołudnie, wyobrażam sobie, że znajdziecie ją państwo w domu.

Ją?

Morgana zaatakowała kobieta?

 

* * *

W Risinghurst Alex Fawley żegna się z siostrą. Umieszczenie chłopców i psa w samochodzie zajęło prawie pół godziny (dodajmy, że z psem było stosunkowo najmniej kłopotów). Gerry siedzi za kierownicą, wyraźnie spiesząc się do odjazdu, zanim któryś z jego synów uzna, że znów musi iść do toalety.

Nell obejmuje siostrę i przytula mocno.

– Powiesz mi, jeśli będziesz czegoś potrzebowała, prawda?

– Naprawdę nic mi nie potrzeba. Adam jest wspaniały.

Nell odsuwa się od niej.

– Chcesz powiedzieć, kiedy nie pędzi do pracy, chociaż miał mieć dzień wolny, tak?

– To nie jego wina. Taka praca.

Nell się krzywi.

– Nie musisz mi tego tłumaczyć. Znam go prawie tak długo, jak ty.

Nagle na ulicy słychać głośny huk – to grupka deskorolkowców korzysta z nachylenia jezdni i zamontowanych na niej ograniczników prędkości, żeby ćwiczyć różne triki. Nell jednak dostrzega nagłe skrzywienie i drgnięcie siostry, które ta zaraz próbuje ukryć.

– To tylko kilkoro dzieciaków na deskach. Wpadasz w paranoję. Ten człowiek, Parrie… nie pozwolą się mu do ciebie zbliżyć. Wiesz o tym, prawda?

Alex zmusza się do uśmiechu.

– To tylko nerwy… jestem roztrzęsiona.

Drzwiczki do samochodu otwierają się i wychyla się zza nich Gerry.

– Jedziemy już?

Nell ściska szybko ramię siostry.

– Pamiętaj, co powiedziałam, dobrze? Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, czegokolwiek, jestem pod telefonem.

Alex kiwa głową i Nell wsiada do samochodu, ale nawet po ich odjeździe Alex wciąż stoi przed domem, obejmując się mocno ramionami. Dwóch deskorolkowców nadal szaleje na ulicy, podskakując i slalomując, ale ona na nich nie patrzy. Spogląda poza nich, przez nich, na białą półciężarówkę zaparkowaną kilka domów stąd. Za kierownicą siedzi mężczyzna z bejsbolówką na głowie. Daszek naciągnął głęboko na oczy.

Nieważne, ile osób powie jej, że Gavin Parrie będzie kilometry stąd, że będą go ściśle monitorowali, że będzie pod nadzorem elektronicznym – ona nadal widzi go na każdym rogu, w każdej półciężarówce, w każdej ocienionej, niewyraźnej twarzy.

Bo Parrie wie. I któregoś dnia – może nie dzisiaj, może nie w tym tygodniu, miesiącu ani nawet roku, ale pewnego dnia ją odnajdzie i zemści się za to, co zrobiła.

Jest 30 stopni Celsjusza, ale Alex nagle czuje zimny dreszcz, a jej rozgrzana skóra pokrywa się lodowatym potem.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

[1] Angielski poeta i krytyk kulturalny, absolwent Uniwersytetu Oksfordzkiego (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

[2] Historyczna kraina geograficzna, która dzisiaj obejmuje Mongolię i Tuwę. Z kolei Mongolia Wewnętrzna ostatecznie została włączona do Chin.

[3] Indeks giełdowy stu największych spółek spełniających liczne warunki dotyczące płynności, kapitalizacji itp. Jest uznawany za barometr brytyjskiej gospodarki.

 

Tytuł oryginału: The Whole Truth

 

Copyright © Shinleopard Ltd, 2021

 

Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo FILIA

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2021

 

Zdjęcie na okładce: © Magdalena Russocka / Trevillion Images

 

Redakcja: Paulina Jeske-Choińska

Korekta: Agnieszka Czapczyk

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński 

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8195-614-7

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

 

mrocznastrona.pl