Cormoran Strike prowadzi śledztwo. Naznaczony - Robert Galbraith - ebook
NOWOŚĆ

Cormoran Strike prowadzi śledztwo. Naznaczony ebook

Robert Galbraith

5,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

309 osób interesuje się tą książką

Opis

Sprawa niezidentyfikowanej ofiary wystawi Robin i Cormorana na najwyższą próbę

Do kogo należą okaleczone zwłoki znalezione w skarbcu sklepu ze srebrem? Policja twierdzi, że zna tożsamość ofiary. Tymczasem kobieta, która zgłasza się do Agencji Detektywistycznej Strike i Ellacott, jest przekonana, że to ciało jej chłopaka, który zniknął, zostawiając ją z niemowlęciem. Prosi o pomoc w potwierdzeniu jego tożsamości. Początkowo Cormoran nie chce przyjąć zlecenia, ale zmienia zdanie, gdy orientuje się, że śledztwo może mu pomóc zbliżyć się do Robin.

Fakt, że sklep specjalizuje się w srebrnych wyrobach masońskich, wnosi do sprawy nowe, tajemnicze wątki. Ponadto okazuje się, że do profilu ofiary pasuje kilku zaginionych mężczyzn.

Dochodzenie staje się równie skomplikowane, co relacja Cormorana z Robin. Kobieta wydaje się coraz bardziej zaangażowana w związek ze swoim obecnym chłopakiem, a Strike dojrzewa do wyznania jej swoich uczuć.

Książkę polecają:

Dzieło godne mistrza opowieści.

THE DAILY TELEGRAPH

Strike i Robin jak zawsze magnetyczni.

THE NEW YORK TIMES

Niewyobrażalnie dobra rozrywka.

FINANCIAL TIMES

Porusza, wciąga i przeraża.

THE SUNDAY TIMES

W serii z Robin i Cormoranem ukazały się:

  1. Wołanie kukułki
  2. Jedwabnik
  3. Żniwa zła
  4. Zabójcza biel
  5. Niespokojna krew
  6. Serce jak smoła
  7. Wartka śmierć
  8. Naznaczony

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 1367

Data ważności licencji: 4/7/2031

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdaTanka

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle wspaniala!
00



Zapraszamy na www.publicat.pl

Tytuł oryginałuThe Hallmarked Man

Projekt okładkiDuncan Spilling © Little, Brown Book Group Ltd 2025 Fotografia sceny i kobiety: Duncan Spilling_LBBG; mężczyzny: © iStock; tekstury: © Shutterstock

Koordynacja projektuANNA RYCHLICKA

Opieka redakcyjnaANNA HEINE

RedakcjaMAŁGORZATA GROCHOCKA

KorektaANNA KURZYCA

Redakcja technicznaLOREM IPSUM – RADOSŁAW FIEDOSICHIN

Copyright © J.K. Rowling 2025 Osobiste prawa autorskie zastrzeżone.

Polish edition © Publicat S.A. MMXXV (wydanie elektroniczne) All rights reserved.

Powieść wydana po raz pierwszy w Wielkiej Brytanii w 2025 roku przez Sphere

Wszelkie postaci i wydarzenia opisane w tym utworze, oprócz funkcjonujących w domenie publicznej, są fikcyjne, a jakiekolwiek podobieństwo do osób żyjących lub zmarłych jest całkowicie przypadkowe.

Żaden fragment niniejszego utworu nie może być reprodukowany, przechowywany ani przesyłany w żadnej formie ani żadnymi środkami, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy. Utwór nie może też być rozpowszechniany w oprawie lub okładce innej niż oryginalna oraz w formie innej niż ta, w której został wydany.

Cytat na s. 140 z Shout Out to My Ex © Camille Purcell, Edvard Foerre Erfjord, Henrik B. Michelsen, Iain Farquharson, Jade Amelia Thirlwall, Jessica Louise Nelson, Leigh Anne Pinnock, Perrie Louise Edwards.

Cytaty na ss. 892 i 909 z Kid Charlemagne oraz Do It Again © Walter Becker and Donald Fagen.

Utwór nie może być wykorzystywany do szkolenia sztucznej inteligencji, w tym do tworzenia treści naśladujących jego styl. Nieprzestrzeganie tego zakazu jest naruszeniem praw autorskich i grozi konsekwencjami prawnymi.

ISBN 978-83-271-6895-5

jest znakiem towarowym Publicat S.A.

PUBLICAT S.A.

61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 601 167 313 e-mail: [email protected], www.publicat.pl

Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40 e-mail: [email protected]

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Cykl z parą detektywów:

ROBIN ELLACOTT

i CORMORANEM STRIKIEM

WOŁANIE KUKUŁKI

JEDWABNIK

ŻNIWA ZŁA

ZABÓJCZA BIEL

NIESPOKOJNA KREW

SERCE JAK SMOŁA

WARTKA ŚMIERĆ

NAZNACZONY

Séanowi i Nadine Harrisom,

którzy przywrócili mi coś,

co uważałam za utracone na zawsze.

Raz po raz nurzałem się w zmaganiach z życiem,

Noszę po nich ślady tu i tam, nietrudno zauważyć.

Wreszcie znalazłem swojego łabędzia i on mnie uleczył;

Szarość zmieniła się w jasność, gdy do swojej piersi

Przytuliłem twą biel: tyś mnie ocaliła – na próżno jednak,

Jeśli przy tym zgubiłaś siebie. I to wszystko przeze mnie!

Robert BrowningThe Worst of It

CZĘŚĆ PIERWSZA

Co zaś się tyczy samych kopalni, nie wezwano go po opinię [...], miał jedynie podążyć za żyłami i zdobyć złoto w opłacalnych ilościach [...].

John OxenhamA Maid of the Silver Sea

1

Och, często myłem się i ubierałem

I cóż mi przyniósł cały ten znój?

Tysiące razy tak bardzo się starałem,

Lecz miast na odpoczynku dnie spędzać całe,

Każdego ranka znów toczę ten bój.

A.E. HousmanXI, z tomu Last Poems

Odkąd bmw wjechało do hrabstwa Kent, wycieraczki na przedniej szybie pracowały pełną parą. Ich usypiające świszczenie i stukanie pogłębiało zmęczenie Cormorana Strike’a, gdy wpatrywał się w ulewny deszcz, który zmienił opustoszałą drogę w lśniący strumień.

Tuż po tym, jak poprzedniego dnia wieczorem wsiadł do pociągu z wagonami sypialnymi jadącego z Kornwalii do Londynu, chłopak jego wspólniczki, którego Strike zawsze nazywał w myślach Pieprzonym Ryanem Murphym, zadzwonił z wiadomością, że Robin dostała wysokiej gorączki połączonej z bólem gardła i nie będzie mogła towarzyszyć Strike’owi podczas dzisiejszej wizyty u ich najnowszej potencjalnej klientki.

Wszystko, co wiązało się z tą rozmową telefoniczną, zdenerwowało Strike’a, a świadomość, że jest niesprawiedliwy – był to przecież pierwszy przypadek w ciągu sześciu lat, gdy Robin wzięła wolne z powodu choroby, a skoro miała czterdzieści stopni gorączki i opuchnięte gardło, wydawało się całkiem rozsądne, że poprosiła swojego chłopaka, by zadzwonił do Strike’a w jej imieniu – raczej pogłębiała, niż łagodziła jego niezadowolenie. Liczył, że Robin zawiezie go do hrabstwa Kent swoim starym land roverem, a perspektywa spędzenia kilku godzin w jej towarzystwie była jedynym argumentem przemawiającym za stawieniem się na spotkanie z Decimą. Profesjonalizm połączony z masochizmem powstrzymał go od odwołania wizyty, więc po szybkim prysznicu i przebraniu się w kawalerce na poddaszu przy Denmark Street wyruszył do wioski Temple Ewell w hrabstwie Kent.

Konieczność prowadzenia samochodu była nie tylko przygnębiająca, lecz także bolesna. Ścięgno udowe w jego nodze, w której łydkę, kostkę i stopę zastępowała proteza, było napięte i pulsowało bólem, ponieważ jego wcześniejszy pobyt w Kornwalii wiązał się z noszeniem mnóstwa ciężarów.

Dziesięć dni wcześniej pognał do Truro, gdyż jego wiekowy wujek doznał drugiego udaru. Lucy, siostra Strike’a, właśnie pakowała Teda przed przeprowadzką do domu opieki w Londynie, gdy, jak to ujęła, „zrobił taką dziwną minę i nie był w stanie nic powiedzieć”. Zmarł dwanaście godzin po przyjeździe Strike’a do szpitala, trzymany za ręce przez siostrzeńca i siostrzenicę.

Następnie Strike i Lucy pojechali do domu wujka w St Mawes, który wspólnie odziedziczyli, żeby zorganizować pogrzeb i podjąć decyzję w sprawie wyposażenia domu. Jak można się było spodziewać, Lucy przeraził pomysł brata, by po zabraniu przedmiotów o wartości sentymentalnej zatrudnić zawodowców do opróżnienia budynku. Nie mogła znieść myśli, że obcy dotykaliby czegokolwiek: starego zestawu Tupperware, używanego niegdyś podczas pikników na plaży, wytartych spodni ogrodniczych wujka, słoika z przechowywanymi skrupulatnie przez ich zmarłą ciocię guzikami, z których część pochodziła z sukienek dawno przekazanych na wyprzedaże rzeczy używanych. Mając poczucie winy, że Lucy musiała sama zmierzyć się z ostatnim zanikiem świadomości Teda, Strike uległ jej życzeniom i został w St Mawes, żeby dźwigać pudła – prawie wszystkie były opatrzone imieniem Lucy – z domu do wynajętego vana, wyrzucać śmieci do wypożyczonego kontenera oraz regularnie robić sobie przerwy, podczas których serwował herbatę i pocieszenie siostrze, ciągle chodzącej z oczami zaczerwienionymi od kurzu i łez.

Lucy była przekonana, że ten ostatni, śmiertelny udar Teda został wywołany stresem związanym z przeprowadzką do domu opieki. Strike musiał się bardzo starać, żeby nie okazywać zniecierpliwienia podczas jej powtarzających się przypływów obwiniania siebie, i robił, co mógł, żeby nie dopełniać jej marudności złym humorem, nie warczeć na nią ani nie popadać w rozdrażnienie, gdy jej tłumaczył, że jego brak chęci zabrania większej liczby przedmiotów związanych z najstabilniejszymi okresami ich dzieciństwa nie oznacza, że nie cierpi równie mocno jak ona po stracie człowieka, który był dla niego jedynym prawdziwym męskim wzorcem. Strike zabrał jedynie należący do Teda czerwony beret Żandarmerii Królewskiej, jego bardzo wiekowy kapelusz wędkarski, starego „kapłana” (drewnianą pałkę do wykańczania złowionych ryb wciąż walczących o życie) oraz garść wyblakłych zdjęć. Wszystkie te przedmioty leżały teraz w pudełku po butach, którego Strike nie zdążył jeszcze wyjąć z torby podróżnej.

Mijał kilometr za kilometrem, a on, nie mając innego towarzystwa oprócz emocjonalnego kaca po ostatnich dziesięciu dniach i bólu ścięgna udowego, czuł, jak narasta w nim niechęć, którą od początku budziła w nim dzisiejsza potencjalna klientka. Decima Mullins mówiła z akcentem, jaki kojarzył mu się z licznymi bogatymi, skrzywdzonymi żonami, które przychodziły do jego agencji detektywistycznej z nadzieją, że Strike zdoła dowieść niewierności albo przestępczości ich mężów, by one mogły sobie zapewnić lepszą ugodę podczas sprawy rozwodowej. Sądząc po ich dotychczas jedynej rozmowie przez telefon, Mullins była osobą melodramatyczną i roszczeniową. Oznajmiła, że absolutnie nie może przyjechać do biura Strike’a przy Denmark Street z powodów, które wyjawi mu osobiście, i upierała się, że jest gotowa przedstawić swój problem wyłącznie w rozmowie twarzą w twarz w swoim domu w hrabstwie Kent. Dotychczas raczyła zdradzić tylko to, że chce czegoś dowieść, a ponieważ Strike nie umiał sobie wyobrazić żadnego scenariusza śledczego, który nie obejmowałby dowiedzenia czegoś, był nieszczególnie wdzięczny za taką podpowiedź.

W tym kiepskim nastroju jechał po Canterbury Road przez krajobraz złożony z nagich drzew i nasiąkniętych deszczem pól. W końcu, wciąż przy akompaniamencie świszczenia i stukania wycieraczek, zobaczył drogowskaz z nazwą Delamore Lodge i skręcił w lewo w wąską, poznaczoną kałużami drogę.

2

[...] straciłam go, już nie przychodzi,

A ja siedzę jak głupia [...]. Och, niebiosa, przerwijcie to,

Tę potworną apatię gorszą niż sama udręka,

Wszelkim sposobem lub wszelkim posłańcem!

Robert BrowningBells and Pomegranates No. 5A Blot in the ’Scutcheon

Dom, do którego przyjechał Strike, okazał się inny, niż detektyw się spodziewał. Dużo mu brakowało do wiejskiej rezydencji – Delamore Lodge było małym, zaniedbanym budynkiem z ciemnego kamienia przypominającym opuszczoną kaplicę otoczoną dzikim ogrodem, który wyglądał, jakby od lat nikt się nim nie zajmował. Gdy Strike zaparkował, zauważył w jednym z gotyckich okien kilka pękniętych szyb, które zasłonięto od środka czymś, co wyglądało jak czarny worek na śmieci. Brakowało części dachówek. Na tle złowrogiego listopadowego nieba i w ulewnym deszczu Delamore Lodge wydawało się miejscem, co do którego okoliczne dzieci z łatwością dałyby się przekonać, że mieszka w nim czarownica.

Ostrożnie stawiając sztuczną stopę, gdyż przemoknięte liście z kilku ogołoconych drzew utworzyły na nierównej ścieżce oślizgły dywan, podszedł do dębowych drzwi wejściowych i zapukał. Otworzyły się po kilku sekundach.

Wyobrażenie Strike’a o Decimie Mullins jako zadbanej blondynce w uszytych na miarę tweedach nie mogłoby być chyba bardziej chybione. Stała przed nim blada, krępa kobieta, której długie, potargane, brązowe włosy o siwych odrostach wyglądały, jakby od dawna ich nie przycinano. Miała na sobie czarne spodnie od dresu i grube poncho z czarnej wełny. W połączeniu z dzikim ogrodem i domem w opłakanym stanie jej strój skłonił Strike’a do zastanawiania się, czy przypadkiem nie patrzy na ekscentryczną przedstawicielkę klasy wyższej, która odwróciła się od społeczeństwa, żeby malować kiepskie obrazy albo lepić krzywe garnki. Należała do tego typu osób, dla których nie umiał wykrzesać z siebie sympatii.

– Pani Mullins?

– Tak. Pan Cormoran?

– Zgadza się – potwierdził Strike, zauważając, że poprawnie podała jego imię. Większość ludzi nazywała go „Cameron”.

– Mogę zobaczyć jakiś dowód tożsamości?

Biorąc pod uwagę, jak mało prawdopodobne było to, że zbłąkany włamywacz postanowił podjechać swoim bmw pod jej dom w biały dzień dokładnie w porze, w której czekała na detektywa wezwanego aż z Londynu, Strike poczuł do niej żal, gdy zmuszony sterczeć na ulewnym deszczu, grzebał w kieszeni w poszukiwaniu swojego prawa jazdy. Kiedy je pokazał, kobieta się odsunęła, wpuszczając go do ciasnego przedpokoju, który był wypełniony nadzwyczajną liczbą stojaków na parasole i szafek na buty, jakby kolejni właściciele dodawali własne, nie usuwając starych. Strike’a, który w dzieciństwie doświadczył zbyt dużo nędzy, odpychały nieporządek i brud w otoczeniu osób mogących sobie z tym poradzić, toteż negatywne wrażenie, jakie zrobiła na nim ta zaniedbana kobieta z wyższych sfer, jeszcze bardziej się pogłębiło. Możliwe, że część tej dezaprobaty przejawiała się w wyrazie jego twarzy, ponieważ Decima powiedziała:

– Ten dom należał kiedyś do mojej babki ciotecznej. Jeszcze kilka miesięcy temu był wynajmowany i lokatorzy o niego nie dbali. Zamierzam go wyremontować i sprzedać.

Nie zauważył jednak żadnych oznak prac renowacyjnych czy choćby zmiany wystroju. Tapeta w przedpokoju była miejscami ponadrywana, a w jednej z lamp sufitowych brakowało żarówki.

Strike poszedł za Decimą do ciasnej kuchni ze staromodnym piecem kuchennym i wytartymi płytami na podłodze, które wyglądały, jakby leżały tam od stu lat. Wokół drewnianego stołu ustawiono krzesła z różnych kompletów. Być może, pomyślał, skupiając wzrok na leżącym na stole notesie oprawnym w czerwoną skórę, gospodyni miała poetyckie aspiracje. A one plasowały się na jego osobistej liście nawet o oczko niżej niż garncarstwo.

– Zanim zaczniemy – Decima odwróciła się, żeby spojrzeć na Strike’a – musi mi pan coś obiecać.

– Okej – powiedział.

Jej okrągła i dosyć płaska twarz bynajmniej nie wyglądała korzystnie w świetle staromodnej lampy wiszącej nad głową. Gdyby bardziej o siebie zadbała, być może stałaby się umiarkowanie ładna, ale ogólnie sprawiała wrażenie, jakby zupełnie zobojętniała na swój wygląd. Nie próbowała zatuszować ani sińców pod oczami, ani czegoś, co wyglądało na paskudny przypadek trądziku różowatego na nosie i na policzkach.

– Zapewnia pan klientom poufność, prawda?

– Podpisujemy standardową umowę – odrzekł Strike, nie do końca wiedząc, czego dotyczy to pytanie.

– Tak, wiem, że będzie umowa, ale nie o to mi chodzi. Nie chcę, żeby ktokolwiek się dowiedział, gdzie mieszkam. 

– Nie widzę powodu, dla którego miałbym...

– Chcę zapewnienia, że nikomu pan nie powie, gdzie jestem.

– Okej – zgodził się Strike. Przypuszczał, że niewiele potrzeba, by Decima Mullins zaczęła krzyczeć albo płakać (po ostatnich dziesięciu dniach byłoby to dla niego jeszcze bardziej nie do przyjęcia).

– No więc dobrze – powiedziała. – Chce pan kawy?

– Chętnie się napiję, dzięki.

– Niech pan usiądzie.

Podeszła do pieca kuchennego, na którym stał cynowy dzbanek.

Krzesło skrzypnęło pod ciężarem Strike’a. Deszcz bębnił w okna, a czarny worek na śmieci, którym zaklejono pęknięte szyby, używając do tego płóciennej taśmy samoprzylepnej, szeleścił na wietrze. Nie licząc ich dwojga, w domu chyba nikogo nie było. Strike zauważył, że poncho Decimy jest tu i ówdzie poplamione, jakby nosiła je od wielu dni. Poza tym włosy z tyłu głowy miała miejscami skołtunione.

Gdy patrzył, jak Decima się męczy, żeby zaparzyć kawę, jak otwiera i zamyka szafki, jakby co rusz zapominała, gdzie co jest, i jak mamrocze pod nosem, jego opinia na jej temat znowu się zmieniła. Istniały trzy rodzaje ludzi, których umiał nadzwyczaj dobrze zidentyfikować po krótkiej znajomości: kłamcy, uzależnieni i psychicznie chorzy. Miał przeczucie, że Decima Mullins należy do trzeciej kategorii i choć usprawiedliwiało to jej zaniedbany wygląd, wcale nie zwiększało jego chęci do przyjęcia jej sprawy.

W końcu przyniosła do stołu dwa kubki kawy i dzbanuszek mleka, po czym bez żadnego wyraźnego powodu usiadła niezwykle powoli, jakby się bała, że zrobi sobie krzywdę, za mocno uderzając w krzesło.

– A zatem – zaczął Strike, wyjmując notes oraz długopis i jeszcze bardziej marząc o tym, żeby mieć to już z głowy – powiedziała pani przez telefon, że chce czegoś dowieść w taki czy inny sposób.

– Tak, ale najpierw muszę coś zaznaczyć.

– Okej – powiedział Strike, starając się sprawiać wrażenie człowieka otwartego.

– Zadzwoniłam do pana, bo wiem, że jest pan najlepszy – podjęła Decima Mullins – ale początkowo nie byłam pewna, czy to dobry pomysł, bo mamy wspólnych znajomych.

– Naprawdę?

– Tak. Valentine Longcaster to mój brat. Wiem, że za sobą nie przepadacie.

Ta informacja tak zaskoczyła Strike’a, że na moment odebrało mu mowę. Valentine, którego w pewnym okresie swojego życia widywał z rzadka i zawsze niechętnie, był przystojnym, ekstrawagancko ubierającym się mężczyzną o nieco dłuższych sprężystych włosach, pracującym jako stylista dla rozmaitych pseudoartystycznych, błyszczących magazynów. Był też jednym z najbliższych przyjaciół nieżyjącej już Charlotte Campbell, niegdysiejszej narzeczonej Strike’a, która przed kilkoma miesiącami zginęła samobójczą śmiercią.

– Więc „Mullins” to...?

– Nazwisko po mężu, za którego wyszłam, mając dwadzieścia kilka lat.

– Aha – mruknął Strike.

Czy na pewno mówiła prawdę? Nie przypominał sobie, żeby Valentine wspominał o siostrze, ale przecież zawsze starał się zwracać jak najmniej uwagi na to, co mówił Valentine. Jeśli faktycznie byli rodzeństwem, Strike rzadko spotykał braci i siostry, którzy byliby do siebie mniej podobni. Pod pewnymi względami mogło to dodawać wiarygodności historii Decimy: ukrywanie tej przysadzistej, zaniedbanej kobiety byłoby całkiem w stylu Valentine’a, który przywiązywał wielką wagę do wyglądu i elegancji.

– Szczególnie ważne jest to, żeby nie mówił pan Valentine’owi, gdzie jestem ani... ani o żadnych innych sprawach, które wolałabym zachować w tajemnicy – powiedziała Decima.

– Okej – powiedział Strike po raz czwarty.

– Sachę Legarda też pan zna, prawda?

Sacha był przyrodnim bratem Charlotte, więc Strike poczuł się tak, jakby jakiś osobisty diabeł postanowił poświęcić dzień na metodyczne kopanie go w jaja.

– Z nim też jest pani spokrewniona? – spytał.

– Nie – zaprzeczyła Decima – ale jest zamieszany w... w sprawę, którą chcę, żeby pan zbadał. W każdym razie nie znałam Charlotte Campbell. Spotkałam ją tylko parę razy.

Jeśli wziąć pod uwagę niedawną śmierć Charlotte w wannie pełnej krwi, niektórzy mogliby uznać beznamiętny ton Decimy za oznakę braku wrażliwości, ale ponieważ Strike z radością obywał się bez pytań podszytych chorobliwą ciekawością albo fałszywym współczuciem, odrzekł:

– Może w takim razie wyjaśni mi pani, co miałbym zrobić.

– Chcę, żeby pan ustalił, do kogo należy ciało – oznajmiła Decima, patrząc na niego nieufnie i jednocześnie wyzywająco.

– Ciało – powtórzył Strike.

– Tak. Prawdopodobnie czytał pan o nim w gazetach. Chodzi o mężczyznę znalezionego w czerwcu w skarbcu sklepu ze srebrem.

Pięć miesięcy wcześniej uwagę Strike’a prawie całkowicie pochłonęła skomplikowana sprawa prowadzona przez agencję, ale przypomniał sobie historię, która wzbudziła krótkotrwałe, lecz intensywne zainteresowanie mediów.

– Aha – powiedział. – Jeśli chodzi pani o to ciało, o którym myślę (chociaż Bóg jeden wiedział, dlaczego w ogóle to mówił, bo niby ilu mężczyzn znajdowano martwych w skarbcach ze srebrem średnio w miesiącu w Londynie?) – to policja dość szybko je zidentyfikowała.

– Wcale nie. – Ton głosu Decimy nie dopuszczał najmniejszego sprzeciwu.

– Myślałem – Strike się nie poddawał, choć tak naprawdę miał na myśli „o ile dobrze sobie przypominam” – że należało do złodzieja, który był już skazywany za kradzieże.

– Nie. – Decima pokręciła głową. – To nie był ten złodziej. Z całą pewnością nie.

– Jestem prawie pewny, że właśnie tak czytałem. – Wyjął z kieszeni komórkę. Miał nadzieję, że uda mu się wydostać stamtąd w ciągu dziesięciu minut, ponieważ kobieta podsunęła mu doskonały powód, by odmówił przyjęcia sprawy, której zdecydowanie nie chciał wziąć. – O, proszę zobaczyć – powiedział, wpisawszy kilka słów w wyszukiwarce Google. – „[...] denat, który w czasie swojego dwutygodniowego zatrudnienia w sklepie ze srebrem Ramsay Silver przedstawiał się jako William Wright, został zidentyfikowany jako Jason Knowles z Haringey, dwadzieścia osiem lat, przestępca skazany za napad z bronią w ręku”.

– Nie byli stuprocentowo pewni – upierała się Decima. – Znam pewnego policjanta i właśnie tak mi powiedział.

– Jak się nazywa ten policjant? – spytał Strike, który miał już doświadczenie z osobami powołującymi się na wyimaginowane kontakty w policji dla uzasadnienia różnych obłąkanych teorii.

– Sir Daniel Gayle. Emerytowany komendant policji. Pracuje u mnie jego córka. Spytałam ją, czy mogłabym porozmawiać z sir Danielem, a on zasięgnął języka u jakichś ludzi, a potem mi powiedział, że policja nigdy nie uzyskała potwierdzenia w badaniu DNA. Nigdy nie udowodniła, że to był ten Knowles, nie ponad wszelką wątpliwość.

– Dlaczego pani zależy, żeby się dowiedzieć, kim był ten człowiek? – spytał Strike.

– Po prostu muszę wiedzieć – stwierdziła Decima. Drżał jej głos. – Muszę. Muszę wiedzieć.

Strike upił trochę kawy, żeby zyskać czas na zastanowienie się. Przypomniały mu się dziwne elementy sprawy ciała w skarbcu. Zwłoki były nagie i bardzo okaleczone, co w naturalny sposób podsycało zainteresowanie prasy, zanim ujawniono, że ofiara była brutalnym przestępcą, co z kolei znacznie ostudziło współczucie i zainteresowanie opinii publicznej. Knowles, jak doniosła prasa, tak ciężko pobił kasjerkę w kasie oszczędnościowo-kredytowej, którą wcześniej obrabował, że pękła jej czaszka i skończyło się to napadem padaczkowym. W zasadzie wszyscy byli zgodni, że choć koniec Jasona Knowlesa był paskudny, to prawdopodobnie sam sobie na to zasłużył.

– Martwi się pani, że to był ktoś, kogo pani znała? – spytał Strike.

– Tak. Myślę, że... Nie – poprawiła się Decima z nagłym przekonaniem, a w jej oczach ukazały się łzy – ja wiem, że to był on i... potrzebuję dowodu, bo... Potrzebuję dowodu. Po prostu potrzebuję kogoś, kto to udowodni.

– A właściwie kogo ma pani na myśli?

– Był mi bardzo bliski, dokładnie pasuje do opisu ciała i wszystko się zgadza: srebro, to, że został za-zamordowany w tym samym czasie, kiedy zniknął... To on. Wiem, że to on.

Opuszczony dom, zapłakana kobieta: Strike poczuł się tak, jakby został wrzucony z powrotem w sytuację, której doświadczył w Kornwalii, tyle że o znacznie dziwniejszym wydźwięku. Nie umiejąc wymyślić nic innego, otworzył notes.

– Dobrze, jakie są podobieństwa między ciałem a znanym pani mężczyzną?

– Wszystko spisałam – oznajmiła natychmiast Decima, sięgając po czerwony notes. Otworzyła go na końcu, a wtedy Strike zobaczył, że to kalendarz z tygodniowym rozkładem, i mignęło mu kilka gęsto zapisanych stron. – Mój przyjaciel miał dwadzieścia sześć lat, w gazetach pisali, że ciało należało do mężczyzny w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu pięciu lat. William Wright był leworęczny, tak jak mój przyjaciel. Miał grupę krwi A Rh+, czyli taką samą. Metr sześćdziesiąt osiem do metr siedemdziesiąt – to też się zgadza. Wright przyszedł na rozmowę w sprawie pracy dziewiętnastego maja, a tamtego dnia nie widziałam mojego przyjaciela. Wright przeprowadził się do wynajętego pokoju dwudziestego pierwszego maja, co też się zgadza, bo w tym samym tygodniu mój przyjaciel wyprowadzał się z domu. Proponowałam, żeby przyniósł swoje rzeczy do mnie, ale nie chciał. Nie wiedziałam, gdzie je wszystkie umieści. A widocznie zaniósł je do tego wynajętego pokoju.

Po bezskutecznej próbie wymyślenia taktowniejszego sposobu, żeby zadać kolejne pytanie, Strike powiedział:

– A dlaczego pani przyjaciel miałby zmienić imię i nazwisko oraz zatrudnić się w sklepie ze srebrem?

– Bo... to skomplikowane.

– Zgłosiła pani zaginięcie?

– Tak, oczywiście, ale policja wcale nie pomaga. Uwierzyła jego ciotce na słowo, że... – Urwała, po czym dokończyła piskliwym głosem. – Niech pan posłucha, ja wiem, że to był on, wiem, że to on, jasne?

Strike, Robin i ich podwykonawcy mieli określenie na ten rodzaj ludzi, którzy w miarę wzrostu sławy ich agencji coraz liczniej pisali mejle i wydzwaniali, rozpaczliwie pragnąc poinformować detektywów, że są szpiegowani za pośrednictwem urządzeń AGD, że ktoś w Westminsterze kieruje satanistycznymi sektami albo że są w związku z celebrytami, którzy z niewyjaśnionych powodów i za sprawą jakichś złowrogich sił powstrzymują się od okazywania im uczuć: gatesheady. Charakterystycznymi cechami gatesheada były: irracjonalne przekonanie o czymś, niechęć do pytań zdroworozsądkowych oraz niezdolność do uwzględnienia alternatywnych wyjaśnień swoich kłopotów. Siedząca naprzeciw Strike’a kobieta prezentowała właśnie klasyczny zestaw tych objawów.

– Powiedziała pani, że zatrudnia córkę sir Daniela Gayle’a – zaczął Strike z nadzieją, że rozwikła problem, pociągając za inną nitkę. – Czym dokładnie...?

– Prowadzę restaurację – wyjaśniła Decima. – The Happy Carrot przy Sloane Street. Jego córka jest moją główną kelnerką.

Tak się składało, że Strike znał ten lokal, który wbrew swojej nazwie wcale nie był wegański, lecz jako zbierająca doskonałe recenzje i droga restauracja oferował organiczną żywność. Niedawno Strike obserwował tam pewnego niewiernego pilota i jego kochankę. Jeśli Decima nie skłamała, podając się za siostrę Valentine’a, pochodziła z bogatej rodziny: Longcasterowie mieli ogromny majątek, a ojciec Decimy i Valentine’a, którego Strike nigdy nie poznał, ale o którym wiedział o wiele więcej, niżby chciał, był właścicielem jednego z najdroższych prywatnych klubów w Londynie.

– Jak dobrze znała pani człowieka, do którego według pani należało ciało w skarbcu? – spytał, próbując jeszcze innej taktyki.

– Bardzo dobrze – odrzekła Decima. – My...

Ku konsternacji Strike’a pod ponchem Decimy coś się poruszyło, jakby jej piersi zaczęły żyć własnym życiem. Po chwili kuchnię przeszył rozrywający bębenki pisk, sprawiając, że Strike aż podskoczył na krześle.

– Boże! – wystraszyła się Decima, wstając nieporadnie. – Miałam nadzieję, że będzie spał...

Z trudem wyswobodziła się z poncha, co sprawiło, że jej cienkie włosy naelektryzowały się i stanęły dęba, a oczom Strike’a ukazało się maleńkie niemowlę przypięte miękką uprzężą.

– Nie wolno panu nikomu o nim wspomnieć! – zawołała przerażona Decima, zagłuszana przez płacz dziecka. – Nie wolno panu nikomu wspomnieć, że mam dziecko!

Zakłopotana mina Strike’a chyba tylko pogłębiła panikę kobiety.

– On jest mój! Mogę panu pokazać akt urodzenia! Urodziłam go trzy tygodnie temu! Ale nikt o nim nie wie, a panu nie wolno im powiedzieć!

Robin wybrała sobie zajebisty dzień, żeby dostać gorączki, pomyślał Strike, gdy Decima bezskutecznie usiłowała się wyplątać z uprzęży przytwierdzającej do niej wrzeszczące dziecko. W końcu Strike ruszył jej z pomocą, przede wszystkim dlatego, że miał już dość hałasu, i udało mu się otworzyć sprzączkę, w którą zaplątał się kawałek poncha.

– Dziękuję... Chyba zgłodniał... Karmię go piersią...

– Zostawię panią samą – powiedział natychmiast Strike, bardziej niż zadowolony z tego, że w razie potrzeby będzie mógł posiedzieć w samochodzie, żeby nie musieć tego oglądać.

– Nie... ale gdyby mógł się pan odwrócić...

Chętnie spełnił jej prośbę, siadając twarzą do okna niezasłoniętego workiem na śmieci.

Wrzaski dziecka powoli ucichły. Strike słyszał szuranie nóg krzesła i ciche pojękiwania Decimy z bólu. Starał się nie wyobrażać sobie, co dzieje się za jego plecami, i miał szczerą nadzieję, że gospodyni nie należy do tych kobiet, które z radością obnażają piersi przed obcymi ludźmi. W końcu, mając wrażenie, że upłynęło bardzo dużo czasu, usłyszał jej drżący głos.

– W porządku, może się pan odwrócić.

Decima naciągnęła poncho z powrotem i dziecko znowu zniknęło z widoku. Gdy Strike usiadł twarzą do niej, powiedziała drżącym głosem:

– Proszę, niech pan nikomu nie mówi, że go mam! Poza ludźmi w szpitalu nikt o tym nie wie!

Dopóki Strike sądził, że kobieta mieszka w tym domu sama, był skłonny dochować jej tajemnic mimo podejrzenia, że trochę jej brakuje do pełni zdrowia psychicznego. Nie przejawiała żadnych oznak skłonności samobójczych, a poza tym miała rodzinę. Skoro zapragnęła się schować w swoim podupadłym odziedziczonym domu, to jej sprawa. Strike nie potrzebował jednak ciężaru w postaci bycia jedyną osobą spoza szpitala, która wie o istnieniu dziecka.

– Nie przychodzi do pani...? – Usilnie starał się znaleźć słowo na określenie kogoś, kto był odpowiedzialny za kobiety, które niedawno urodziły – ...Ktoś ze służby zdrowia albo...?

– Nikogo takiego nie potrzebuję. Nie może pan nikomu powiedzieć o Lionie. Proszę mi to zagwarantować...

– Dlaczego pani nie chce, żeby ktokolwiek dowiedział się o pani dziecku? – spytał Strike, który był prawie pewny, że kobieta właśnie mu powiedziała, że dała synowi na imię Lion, co bynajmniej nie wzmacniało jego przekonania o jej zdrowiu psychicznym.

Decima wybuchnęła płaczem. Gdy stało się jasne, że nieprędko się uspokoi, Strike rozejrzał się w poszukiwaniu papierowego ręcznika. Żadnego nie zauważył, więc dźwignął się z krzesła i pokuśtykał po papier toaletowy.

W małej łazience sąsiadującej z przedpokojem znajdowała się staromodna spłuczka z łańcuszkiem, a na parapecie stała zasuszona zielistka. Zdjął z uchwytu całą rolkę, wrócił do kuchni i położył ją przed zapłakaną Decimą, która wyszlochała podziękowanie i pomacała jedną ręką, żeby oderwać kilka listków. Strike usiadł z powrotem przed swoim otwartym notesem.

– Czy mężczyzna, który według pani zginął w skarbcu, jest ojcem pani dziecka? – spytał.

Decima zaczęła szlochać jeszcze głośniej, przyciskając do oczu papier toaletowy. Strike potraktował to jako odpowiedź twierdzącą.

– On ode mnie nie odszedł!

Już zdążyła powiedzieć Strike’owi, że jej „przyjaciel” miał dwadzieścia sześć lat, a detektyw ocenił, że sama wygląda na dobiegającą czterdziestki. Matka Strike’a wyszła za mężczyznę młodszego od niej o siedemnaście lat i Cormoran był przekonany (choć ława przysięgłych nie przyznała mu racji), że zginęła z jego ręki. Jeff Whittaker poślubił Ledę Strike dla pieniędzy, które według niego miała, a potem się wściekł, odkrywając, że są one zabezpieczone w sposób uniemożliwiający mu położenie na nich łapy. W rezultacie Cormoran Strike nie był dobrze usposobiony do znacznie młodszych mężczyzn wiążących się z zamożnymi starszymi kobietami.

– Wszyscy mówią, że mnie zostawił! – łkała Decima. – Valentine... od początku był podły dla mnie i dla Rupe’a... Powiedział nawet: „Lepiej, żeby nie zrobił ci bachora”. Naprawdę tak powiedział! A ja byłam już wtedy w ciąży! U-ucieszył się, kiedy Rupe zniknął! A mój o-ojciec stwierdził, że Rupe’owi chodziło wyłącznie o moje pieniądze... To nieprawda! Kiedy się poznaliśmy, od razu między nami zaiskrzyło, nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś podobnego... jakbym go znała od zawsze, a Rupe czuł się t-tak samo, sam mi o tym powiedział... Połączyła nas niesamowita więź! Jakbyśmy... jakbyśmy już się znali... – Tylko nie mów, że w poprzednim życiu, pomyślał Strike. – W poprzednim życiu!

– Ma na imię Rupert, tak? – brzmiała jedyna reakcja Strike’a, który znów sięgnął po długopis.

– T-tak... Rupert Fleetwood. – Decima usiłowała wziąć się w garść i po kilkukrotnym głośnym przełknięciu śliny dodała: – Rupert Peter Bernard Christian Fleetwood... urodził się osiemnastego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku i d-dorastał w Zurychu.

– Jest Szwajcarem?

– Nie... jego ciotka wyszła za Szwajcara i... kiedy Rupe miał dwa lata... rodzice pojechali tam z nim z wizytą... poszli pojeździć na nartach... i zeszła lawina... a oni z-zginęli... więc wychował się właśnie tam, u ciotki i wuja. Ale nie znosił Zurychu, miał bardzo nieszczęśliwe dzieciństwo, chciał po prostu wrócić do Wielkiej Brytanii i w k-końcu przyjechał do Londynu, a wtedy Sacha... który jest jego kuzynem... zaproponował, żeby zatrudnił się w klubie mojego ojca, bo tatuś jest chrzestnym Rupe’a... i właśnie tak się poznaliśmy. D-dzieliłam czas między klub tatusia a moją restaurację, bo tatuś zwolnił poprzedniego szefa kuchni...

Wiadomość, że Rupert jest kuzynem Sachy Legarda, uznanego i wyjątkowo przystojnego aktora, wzmocniła podejrzenie Strike’a, że Rupert Fleetwood był zainteresowany raczej pieniędzmi Decimy niż nią samą. Jeśli przypominał Sachę, prawdopodobnie mógł przebierać w młodszych, szykowniejszych kobietach.

– Jak długo trwał pani związek z Rupertem?

– R-rok.

– Czy Fleetwood wiedział, że jest pani w ciąży?

– Tak i był przeszczęśliwy, tak bardzo, bardzo się cieszył! – załkała Decima. – Ale miał pewne kłopoty i... Rupe jest dumnym człowiekiem, chciał to rozwiązać sam... ale nigdy by mnie nie zostawił, byliśmy tacy zakochani... N-nikt tego nie rozumie!

– Wspomniała pani, że wyprowadził się z domu. Nie mieszkaliście razem?

– Oczywiście mieliśmy taki zamiar, ale były sprawy, którymi musiał się najpierw z-zająć... Próbował mnie chronić!

– Przed czym?

– Ktoś na niego dybał, ktoś niebezpieczny!

– Kto konkretnie?

– Diler narkotyków! A mój o-ojciec... nasłał na niego policję...

– Dlaczego pani ojciec to zrobił?

– Bo Rupe zabrał... Chociaż nadal uważam, że miał do tego prawo! – zaznaczyła piskliwie Decima.

– Do czego miał prawo?

– Do... nefu.

– Do czego?! – Strike podniósł wzrok. Nigdy o czymś takim nie słyszał.

– To duża ozdoba stołu wykonana ze srebra – wyjaśniła Decima, rysując wolną ręką w powietrzu obiekt o wymiarach jakieś pół na pół metra. – Z sie-siedemnastego wieku... w kształcie statku... D-dawniej należał do rodziców Rupe’a. T-tatuś i Peter Fleetwood grywali w tryktraka na pieniądze i pewnego wieczoru, kiedy byli pijani, tatuś wygrał od Petera ten nef...

– Więc Rupert uznał, że ma do niego prawo, bo dawniej należał do jego rodziców?

– T... nie... Proszę posłuchać, zaraz po tym, jak tatuś wygrał go od Petera, Peter i Veronica zginęli! Można by więc pomyśleć, że odda nef Rupe’owi, jeśli nie wtedy, gdy był dzieckiem, to przynajmniej wtedy, kiedy Rupe będzie bardzo potrzebował pieniędzy! Ale nie o-oddał... własnemu chrześniakowi! Jak m-mógł na niego n-nasłać policję?

Bo zakosił mu jego pieprzone srebra, brzmiała pozbawiona współczucia myśl Strike’a, który na głos powiedział jednak:

– Więc mówi pani, że dybał na niego diler narkotyków?

– Tak, ale to była wyłącznie wina Zaca!

– Kto to jest Zac?

– Współlokator Rupe’a... Wplątał się w jakąś historię z narkotykami, z koką, i zaczął go ścigać autentyczny, najprawdziwszy gangster, bo Zac nie zapłacił tego, co obiecał czy jakoś tak, i Zac dał nogę, rodzice załatwili mu pracę w Kenii, a Rupe został z czynszem Zaca i z jego kaucją, po czym ten okropny diler zaczął męczyć Rupe’a o spłatę długu Zaca, grożąc mu...

– Wie pani, jak się nazywa ten diler?

– Nazywają go Dredge, nie znam prawdziwego nazwiska. Dosłownie groził, że zabije Rupe’a, jeśli nie dostanie z powrotem swoich pieniędzy, bo myślał, że Rupe jest bogaty, tak jak Zac, ale tak nie jest... Na jego funduszu powierniczym prawie nic nie zostało, ledwie mu starczyło na zapłacenie zaległych rachunków, z którymi zostawił go Zac, bo ciotka i wuj wydali prawie wszystkie pieniądze, jakie Rupe dostał po rodzicach, żeby go posłać do szkoły z i-internatem niedaleko Zurychu, której nienawidził... A potem mój ojciec wyrzucił go z D-Dino’s i właśnie dlatego Rupe zabrał ten nef. Był zdesperowany! Chciałam mu pomóc finansowo, ale odmówił, bo wiedział, co gadają ludzie: że zależy mu wyłącznie na moich p-pieniądzach!

Strike podejrzewał, że Decima coś przed nim zataja. Wyglądało na to, że Fleetwood nie miał żadnych skrupułów, aby dokonać bezczelnej kradzieży, więc wydawało się mało prawdopodobne, by odmówił przyjęcia od swojej dziewczyny pożyczki albo prezentu w postaci pieniędzy. Strike uznał za znacznie bardziej prawdopodobne, że młody człowiek tylko udawał opory przed przyjęciem od Decimy pieniędzy na spłatę dilera, próbując utrzymać fikcję, że kocha ją dla niej samej, ale zakładał, że będzie ponawiała ofertę. Kiedy potraktowała jego odmowę poważnie, wpadł na inny sposób wyciągnięcia forsy od bogatych Longcasterów.

– Okej. – Strike przewrócił kartkę w notesie. – Kiedy ostatni raz widziała pani Ruperta?

– W nie-niedzielę piętnastego maja – odpowiedziała niewyraźnie, ponownie sięgając po czerwony kalendarz. – U-ugotowałam mu kolację. N-naprawdę się martwił, że Dredge go dopadnie i że stracił pracę, kiedy spodziewamy się dziecka. Więc pan rozumie, prawda? – Spojrzała błagalnie na Strike’a. – Najwyraźniej zaniósł nef do tego sklepu, do Ramsay Silver, a oni zgodzili się go przyjąć, ale n-nie mogli mu wypłacić pieniędzy, dopóki nie znajdą kupca! A później w Ramsay Silver zwolniło się miejsce pracy i Rupe je objął, żeby cokolwiek zarabiać! Pewnie myślał, że po sprzedaniu nefu będzie mógł oddać Dredge’owi dług, przestanie być Williamem Wrightem i do mnie wróci! A-ale wtedy Dredge go namierzył i z-zabił!

Strike pierwszy raz spotkał osobę, która pragnęła zapewnienia, że bliski jej człowiek nie żyje. Przypuszczał, że to najbardziej skrajny przejaw zjawiska znanego mu aż nazbyt dobrze: kobiety kategorycznie odmawiającej pogodzenia się z tym, że jej partner nie jest człowiekiem, za jakiego go uważała.

– Kiedy ostatni raz Rupert się z panią kontaktował?

– D-dwudziestego drugiego maja... rozmawialiśmy przez telefon. W weekend miał się wyprowadzić, więc n-nie rozmawialiśmy długo i... i...

Znowu się rozszlochała. Strike wypił jeszcze trochę swojej zimnej już kawy. W końcu Decima powiedziała:

– Pokłóciliśmy się. Chciałam, żeby Rupe po prostu o-oddał nef tatusiowi, ale on odmówił, co było do niego zupełnie niepodobne, bo zazwyczaj wcale taki nie był... Oznajmił mi tylko, że nef jest jego i zamierza go zatrzymać! No więc widzi pan – jej głos przeszedł w piskliwy jęk – to ja ponoszę winę za to, co się stało! To moja wina, że poszedł do Ramsay Silver! Myślał, że nikt nie stoi po jego stronie, był zdesperowany... i z-zginął! Jego telefon milczy, jego media społecznościowe zamarły... poszłam na policję, szalałam z niepokoju, a oni nie odzywali się do mnie tygodniami, aż w końcu oznajmili, że R-Rupe jest w Nowym Jorku, co zwyczajnie zakrawa na kpinę, bo wcale go tam nie ma, wiem, że go tam nie ma!

– Dlaczego policja uważa, że Rupert jest w Nowym Jorku?

– Uwierzyli jego ciotce na słowo! Ona t-twierdzi, że Rupe zadzwonił do niej dwudziestego piątego maja i oznajmił, że znalazł tam pracę, ale to niedorzeczne, przecież on nie zna nikogo w Nowym Jorku, co miałby tam robić?

– Jak się nazywa ciotka Ruperta?

– Anjelica Wallner. Okropna kobieta, Rupe jej nie znosi! Właśnie dlatego to jest takie niedorzeczne: o niczym by jej nie powiedział!

– Rozmawiała z nią pani?

– Tak, ale tylko krzyknęła: „On jest w Ameryce!” i kazała mi przestać ją nękać! Rupe... no cóż, nie powiedział jej, że jesteśmy parą... a ona nienawidzi mojego ojca czy coś...

– A inni krewni Ruperta? Przyjaciele?

– Nikt go nie widział od dwudziestego drugiego maja! Sacha już nawet nie odbiera ode mnie telefonów. Powiedział tylko: „Skoro Anjelica mówi, że on jest w Nowym Jorku, to właśnie tam jest!”. Nikt nie traktuje tego poważnie! Albie, przyjaciel Rupe’a, mówi, że jego zdaniem Rupe pojechał „poukładać sobie wszystko w głowie”, ale już nawet Albie przestał odbierać ode mnie telefony! Sacha nie chce ze mną rozmawiać... a Valentine od początku był do sprawy negatywnie nastawiony, tak że musiałam przyjechać tutaj, żeby w spokoju urodzić dziecko... Lion musi wiedzieć, że jego tatuś wyjechał tylko po to, żeby spróbować naprawić różne sprawy, i nigdy nie zamierzał porzucić nas na dobre! Muszę to udowodnić! A wtedy będę mogła wyprawić Rupe’owi porządny pogrzeb... i przynajmniej będziemy mieli... g-grób, który można odwiedzać. Nie mogę tak dłużej żyć... Muszę udowodnić, że to Rupe był w tym skarbcu! – Decima Mullins załkała. Oczy miała zaczerwienione i spuchnięte jak u prosięcia, a pod jej brudnym ponchem tkwiło ukryte dziecko jej chłopaka złodzieja.

3

Zbyt szybko oznajmiasz taką stratę.

Matthew ArnoldMerope

Robin Ellacott okłamała wspólnika, informując go, że boli ją gardło i ma wysoką gorączkę. Tak naprawdę leżała w szpitalnym łóżku, podłączona do kroplówki z morfiną, zdeterminowana, by jak najmniej osób poznało powód, dla którego się tam znalazła.

Poprzedniego dnia po południu, gdy śledząc obiekt, przechodziła przez halę na dworcu Victoria, nagle poczuła, jakby rozgrzany do czerwoności nóż dźgnął ją w prawą stronę podbrzusza. Ugięły się pod nią kolana i zwymiotowała. Dwie kobiety w średnim wieku pospieszyły jej z pomocą i mamrocząc z wielkim zaniepokojeniem o pęknięciu wyrostka robaczkowego, zawołały pracownika dworca. W wyjątkowo krótkim czasie wywieziono ją na noszach do czekającej karetki. Jak przez mgłę pamiętała twarze ratowników medycznych, przeszywający ból i podskakiwanie noszy, gdy wieziono ją do szpitala, a później lodowatą końcówkę ultrasonografu na brzuchu i zasłoniętą maską twarz anestezjologa. Następne, co pamiętała, to informacja, którą usłyszała po ocknięciu się: że rozwijała się u niej ciąża pozamaciczna, która rozerwała jej jajowód.

Gdy tylko była w stanie sięgnąć po komórkę, zadzwoniła do Ryana Murphy’ego, swojego chłopaka i zarazem funkcjonariusza Wydziału Kryminalnego, lecz był akurat na drugim końcu Londynu i nie zdołałby dotrzeć do szpitala przed końcem wieczornej pory odwiedzin. Uprosiła Murphy’ego, przerażonego tym, co się stało, żeby zadzwonił do Strike’a, skłamał, że Robin ma gorączkę i ból gardła, oraz przekazał detektywowi, że nie będzie mogła go zawieźć do hrabstwa Kent. Poza tym przekonała swojego chłopaka, że jej rodzice w żadnym razie nie mogą się dowiedzieć, co się stało. Ostatnie, czego potrzebowała, to wiszącej nad nią matki obarczającej całą winą za to zdarzenie jej pracę.

Szok wywołany niespodziewaną hospitalizacją oraz jej przyczyna były tak porażające, że dwadzieścia cztery godziny później Robin wciąż czuła się, jakby prześlizgnęła się przez jakiś portal do cudzej rzeczywistości. Poprzedniej nocy prawie nie spała z powodu tłumionych jęków starszej pani na sąsiednim łóżku. Rano została przewieziona do jednoosobowego pokoju, co bardzo ją ucieszyło, mimo że nie do końca wiedziała, czym sobie na to zasłużyła. Chyba tylko tym, że starszym pielęgniarkom na dyżurze zrobiło się żal pacjentki, której nikt nie odwiedził.

Choć była półprzytomna z powodu niewyspania połączonego z morfiną, przez sporą część poranka próbowała odtworzyć w myślach bieg wydarzeń i ustalić, kiedy – w świetle daty poczęcia podanej przez chirurga – zawiodła ją antykoncepcja. Teraz już chyba wiedziała, kiedy do tego doszło, i z wielkim strachem myślała o tym, że gdy po południu przyjedzie Murphy, będzie musiała z nim o tym porozmawiać. Przede wszystkim robiła sobie wyrzuty, że nie zadbała lepiej o sprawy swojego ciała i sama, jak uważała, ściągnęła na siebie katastrofę, której można było uniknąć.

Gdy leżała, patrząc na stado szpaków latających pod ołowianym niebem za oknem, zadzwoniła jej komórka. Nie była w stanie odbyć rozmowy, więc nie odebrała. Linda poddała się dokładnie w chwili, gdy drzwi do pokoju się otworzyły. Robin podniosła wzrok i zobaczyła szeroką, sympatyczną twarz doktora Butlera, swojego chirurga.

– Dzień dobry – przywitał się z uśmiechem.

– Dzień dobry – odpowiedziała Robin.

– Jak się czujemy? – spytał, zdejmując jej kartę z poręczy łóżka i rzucając na nią okiem.

– Dobrze – powiedziała, podczas gdy doktor Butler przysunął krzesło i usiadł.

– Nie czuje pani bólu?

– Nie – zapewniła Robin.

– To dobrze. Wiedziała pani, że jest w ciąży?

– Nie – odrzekła Robin. Nie chcąc wyjść na idiotkę, dodała: – Musiałam na jakiś czas przestać brać pigułki, ale używaliśmy prezerwatyw. Przypuszczam, że któraś z nich pękła, a my nie zauważyliśmy.

– Czyli był to dla pani szok? – ciągnął doktor Butler.

– Tak – przyznała Robin z uprzejmą powściągliwością.

– Jak mówiłem wczoraj, nie pozostawało nam nic innego, jak tylko usunąć pęknięty jajowód. Na szczęście dotarła tu pani szybko, bo coś takiego mogło zagrażać pani życiu. Jest jednak pewien problem, którego może pani nie być świadoma. – Doktor Butler już się nie uśmiechał.

– Jaki? – spytała Robin.

– Na usuniętym jajowodzie znaleźliśmy rozległe blizny. Obejrzeliśmy drugi i okazało się, że wygląda tak samo.

– Och – mruknęła Robin.

– Czy kiedykolwiek zdiagnozowano u pani zapalenie narządów miednicy mniejszej?

– Nie – powiedziała Robin.

– Czy wiedziała pani, że była kiedyś zakażona chlamydią?

Robin poczuła przypływ gwałtownego strachu, który morfina nieco złagodziła.

– Tak. Miałam wtedy dziewiętnaście lat, ale przepisano mi antybiotyki.

– Rozumiem – powiedział doktor Butler, powoli kiwając głową. – Cóż, wygląda na to, że antybiotyki nie zadziałały. Tak bywa. Czy nadal miała pani objawy?

– W zasadzie nie – odrzekła Robin. W miesiącach po gwałcie, który zakończył jej uniwersytecką edukację, na pewno odczuwała jakiś ból, ale tłumaczyła sobie, że ma on charakter psychosomatyczny. Ostatnią rzeczą, jakiej by wtedy chciała, były kolejne badania lekarskie. – Nie, myślałam, że to minęło.

– Objawy są różne, czasami łatwo je przeoczyć. Pamięta pani, kiedy następny raz przepisano pani antybiotyki?

– Chyba... rok później. – Usiłowała sobie przypomnieć. – Miałam zapalenie gardła. Wtedy łykałam ich więcej.

– Prawdopodobnie właśnie ta dawka załatwiła sprawę, bo nie ma śladów trwającej infekcji. Niestety, choroba dokonała dość poważnych zniszczeń. Obawiam się, że w pani przypadku naturalne poczęcie jest bardzo mało prawdopodobne.

Robin patrzyła na niego bez słowa. Chyba uznał, że nie zrozumiała, gdyż dodał:

– Widzi pani, zarodek nie mógł przejść przez zabliźnione miejsce i dlatego zagnieździł się w jajowodzie, który w rezultacie pękł. A jak już mówiłem, drugi jajowód jest w równie złym stanie.

– Aha – mruknęła Robin.

– Ile ma pani lat? – spytał, zaglądając do jej karty.

– Trzydzieści dwa – powiedziała.

– Z jajnikami jest wszystko w porządku. Jeśli jednak planuje pani mieć dzieci, rozważyłbym zamrożenie komórek jajowych raczej wcześniej niż później. Największą szansę da pani zapłodnienie in vitro.

– Okej – bąknęła Robin.

– Poza tym odtąd powinna pani bardzo pilnować antykoncepcji. Jest wysokie prawdopodobieństwo, że jeśli znowu dojdzie do przypadkowego zapłodnienia, to samo stanie się w drugim jajowodzie.

– Będę ostrożna – zapewniła Robin.

– To dobrze.

Doktor Butler wstał i odwiesił kartę Robin na poręcz łóżka.

– Zatrzymamy panią jeszcze na jedną noc, a jeśli wszystko będzie w porządku, jutro będzie pani mogła wyjść do domu.

– Wspaniale – powiedziała Robin. – Dziękuję.

Chirurg wyszedł.

Robin znowu odwróciła się do okna, ale szpaków już za nim nie było, niebo w kolorze cyny opustoszało. Miała pustkę w głowie. Nie potrafiłaby powiedzieć, co czuje. Była po prostu odrętwiała.

Oczywiście powinna była wrócić do brania pigułek po tym, jak zmuszono ją do ich odstawienia na cztery miesiące, które spędziła, pracując pod przykrywką w pewnej sekcie, gdzie wszelka antykoncepcja była zakazana. Reperkusje jej pobytu w Powszechnym Kościele Humanitarnym wciąż przewijały się w gazetach i telewizji. Śledczy wydobyli już wszystkie szczątki zakopane w nieoznakowanych grobach na terenie, na którym kiedyś stworzono tę sektę. Jej założyciele, para o nazwisku Wace, przebywali w areszcie razem z przedstawicielami najwyższych szczebli kierownictwa PKH; podjęto także próby odnalezienia licznych sprzedanych przez nich dzieci. Wspierający sektę celebryci starali się teraz od niej odżegnywać, z różnym powodzeniem. Sławny powieściopisarz aktualnie się ukrywał, a pewna młoda aktorka straciła angaż w filmie, gdy wyszło na jaw, że była jedną z „duchowych żon” przywódcy sekty.

Rola, jaką Agencja Detektywistyczna Strike i Ellacott odegrała w rozbiciu sekty, była umniejszana zarówno przez policję, jak i przez samą agencję. Robin złożyła rozległe, szczegółowe zeznania w sprawie wszystkiego, co widziała na Farmie Chapmana, ale ku jej niewysłowionej uldze nie musiała stawić się w sądzie. Byli członkowie sekty, ośmieleni publicznym ujawnieniem praktyk PKH, obejmujących lipne zjawiska paranormalne, ciężką pracę i pranie mózgu, wciąż zgłaszali się setkami, żeby przedstawić własne relacje. Przez dziesięciolecia PKH wykorzystywał swoje pieniądze i władzę, uciszając wszelką krytykę: teraz wyglądało na to, że co kilka dni w telewizji albo w Internecie pojawia się kolejny wywiad z osobą pokrzywdzoną przez sektę. Zaledwie dwa miesiące po nalocie na Farmę Chapmana wydano pierwsze wspomnienia byłego członka sekty, które natychmiast wskoczyły na szczyty list bestsellerów.

To wszystko powinno budzić zadowolenie Robin i rzeczywiście odczuła głęboką ulgę, gdy ten tak zwany kościół otrzymał śmiertelny cios, lecz niekończące się doniesienia medialne okazały się dla niej bardziej traumatyzujące, niż się spodziewała. Wolałaby, żeby nikt jej nie przypominał o Pokojach Odosobnienia, w których członkowie sekty demonstrowali swoją czystość duchową, uprawiając seks bez zabezpieczenia z każdym, kto tego zapragnął. Chętnie wymazałaby z pamięci wszystkie wspomnienia o pięciokątnej świątyni, w której omal się nie utopiła. Byłaby przeszczęśliwa, gdyby nigdy więcej nie musiała oglądać zdjęć ciemnego lasu, które co rusz pojawiały się w gazetach.

Poza tym zatarcie wszystkich śladów roli, jaką odegrała agencja w doprowadzeniu do upadku sekty, okazało się oczywiście niemożliwe. Choć było wystarczająco dużo okropnych doniesień o tym, co działo się na Farmie Chapmana, żeby dziennikarze mieli się czym zajmować przez wiele miesięcy, i nikt oprócz osób najściślej związanych z dochodzeniem nie znał szczegółów tego, przez co przeszła Robin, prasa wciąż wydzwaniała do biura, a w niektórych doniesieniach wymieniano nazwisko Robin i nazwę agencji. Pewien przedsiębiorczy młody dziennikarz tabloidu próbował nakłonić Robin do skomentowania sprawy, gdy tylko pojawiała się na Denmark Street, aż w końcu został dosłownie przegoniony przez Midge, podwykonawczynię agencji, która poradziła facetowi, żeby „wypierdalał”, po czym dodała: „Ona nie ma ci, kurwa, nic do powiedzenia, ty jebany chuju”.

Robin cały czas pracowała, postanawiając, że nikomu się nie przyzna, jak bardzo ta sytuacja daje się jej we znaki. Wzięła tylko tydzień urlopu, żeby dojść do siebie po miesiącach nieustannej i bardzo stresującej pracy, ale nie chciała łykać hormonów, by nie pogarszać stanu swojego umysłu, który, jak przyznawała się wyłącznie przed sobą samą, był teraz bardzo niestabilny. Dlatego pigułki antykoncepcyjne na razie leżały w szufladzie jej toaletki. Zanim jednak zdecydowała, że przez jakiś czas będzie polegała na prezerwatywach, sprawdziła, jaka jest ich skuteczność (niczego nie pozostawiała przypadkowi) i okazało się, że jeśli są prawidłowo używane, sięga ona dziewięćdziesięciu ośmiu procent.

Jeśli są prawidłowo używane.

Znowu zadzwoniła jej komórka. Robin wyciągnęła rękę, podniosła telefon i zobaczyła numer Strike’a. Zerkając na szybę w drzwiach, żeby się upewnić, że za chwilę nie wejdzie lekarz albo pielęgniarka, i ciesząc się, że będzie miała okazję pomyśleć o czymś innym niż jajowody, postanowiła zaryzykować i odebrała połączenie.

4

Wystarczającym zastrzeżeniem, by wykluczyć dowolnego mężczyznę ze społeczności masonów, winno być to, że nie jest bezinteresowny i wspaniałomyślny, zarówno w swoich czynach, jak i w swych opiniach o ludziach oraz w swym odbiorze ich postępowania.

Albert PikeLiturgy of the Ancient and AcceptedScottish Rite of Freemasonry

– Cześć – przywitał się Strike. – Jak gardło? Możesz rozmawiać? Jeśli nie, później prześlę ci mejla.

– Mogę – powiedziała Robin. Ponieważ w szpitalnej sali było bardzo ciepło, głos miała lekko zachrypnięty, a to pasowało do wymyślonej przez nią bajeczki. – Naprawdę mi przykro, że nie mogłam cię zawieźć. Gdzie jesteś?

– Zaparkowałem przed pubem o nazwie Fox – odpowiedział, patrząc na krople deszczu rozpryskujące się na przedniej szybie. – Właśnie wyszedłem od Decimy Mullins.

– Jaka ona jest?

– Nie sposób odpowiedzieć jednym słowem – powiedział Strike. – Chcę usłyszeć twoją opinię.

Zrelacjonował rozmowę z Decimą, przedstawiając jej teorię, zgodnie z którą w skarbcu sklepu ze srebrem na Holborn znaleziono ciało jej chłopaka.

– Boże – westchnęła Robin, gdy Strike skończył mówić. – Biedna kobieta. Więc mamy dla niej namierzyć Ruperta Fleetwooda?

– Nie – zaprzeczył Strike.

– Co?

– Wyraźnie oświadczyła, że nie chce odnaleźć go żywego. Za każdym razem, kiedy próbowałem zasugerować, że mógł po prostu się zawinąć z powodu tych wszystkich kłopotów, w które się wpakował, znów uderzała w płacz. Zdecydowanie mamy do czynienia z gatesheadem. Albo zidentyfikujemy to ciało, albo do widzenia.

– Opowiedz mi o tym zabójstwie w sklepie ze srebrem – poprosiła Robin. W czerwcu działała pod przykrywką w sekcie, bez dostępu do serwisów informacyjnych, i w ogóle nie słyszała o tej sprawie.

– W Ramsay Silver zatrudniono faceta przedstawiającego się jako William Wright. Pracował tam dwa tygodnie, po czym znaleziono go martwego w skarbcu. Teoria policji jest taka, że przyszedł do sklepu w nocy razem ze wspólnikami, żeby dokonać rabunku, ale wywiązała się między nimi bójka i został zabity. Pamiętam, jak czytając o tej sprawie, pomyślałem, że coś się w niej nie zgadza...

– Co konkretnie? – spytała Robin.

– Przecież ważnym elementem napadu jest zazwyczaj szybkość, prawda? Skoro byli wystarczająco przebiegli, żeby dostać się do skarbca, powinni też być wystarczająco bystrzy, żeby nie pobić się w czasie roboty. W noc zabójstwa zniknęło stamtąd mnóstwo cennego srebra, więc trudno stwierdzić, jaki inny scenariusz miałby do tego pasować oprócz napadu rabunkowego, który zakończył się przypadkowym zabójstwem. Przed zidentyfikowaniem zwłok sprawą bardzo interesowały się media, bo ciało było mocno okaleczone – zdaje się, że według policji chodziło o utrudnienie jego identyfikacji – a ten sklep oferuje masońskie przedmioty i mieści się tuż obok Naczelnej Loży Anglii czy czegoś w tym rodzaju...

– Teorie spiskowe?

– Cała masa, ale kiedy dziennikarze odkryli, że to nie było rytualne masońskie zabójstwo, stracili zainteresowanie.

– I ten zabity mężczyzna na pewno był złodziejem?

– No cóż – zaczął Strike z ociąganiem – Mullins twierdzi, że identyfikacja zwłok nie była definitywna. Może mieć rację, bo właśnie się temu przyjrzałem i we wszystkich doniesieniach prasowych gość kierujący dochodzeniem mówi, że jest „pewny na dziewięćdziesiąt dziewięć procent”, że to Jason Knowles, a za chwilę apeluje o więcej informacji. Przeprowadziłem szybkie poszukiwania w Internecie i nie udało mi się znaleźć bardziej jednoznacznego oświadczenia w rodzaju „badania DNA potwierdziły” czy „dowiedliśmy ponad wszelką wątpliwość”. Poza tym nie ujęto zabójców i nie odnaleziono srebra. Sir Daniel Gayle, emerytowany komendant policji, na którego powołała się Decima, istnieje naprawdę. Tylko że to wszystko nie oznacza, że w skarbcu był Fleetwood. Ona próbuje zbudować historię wokół tego, że gość miał do sprzedania jakieś stare srebro, ale żeby jej teoria okazała się prawdziwa, diler narkotyków, który groził Fleetwoodowi śmiercią, jeśli ten nie spłaci długu swojego współlokatora, musiałby go znaleźć w sklepie, gdzie Fleetwood podawał się za Wrighta, dostać się tam nocą z dwoma kumplami, otworzyć skarbiec, zabić Fleetwooda, który akurat przebywałby tam sam o pierwszej w nocy, pociąć zwłoki, zabrać masę srebra, ponownie włączyć alarm w skarbcu, wyjść ze sklepu i zamknąć za sobą drzwi, nie pozostawiając żadnego śladu swojej obecności, a potem dać nogę z olbrzymim workiem pełnym masońskich świeczników czy co tam stamtąd zabrano. Chyba się ze mną zgodzisz, że gdyby udało mu się zrobić coś takiego, nie potrzebowałby zwrotu długu, bo byłby pieprzonym geniuszem.

Śmiech Robin został gwałtownie przerwany cichym okrzykiem bólu, bo wywołał ostre ukłucie w podbrzuszu.

– Dobrze się czujesz? – spytał Strike.

– Tak, to tylko gardło.

– Osobiście uważam, że ciocia ze Szwajcarii pociągnęła za jakieś sznurki, żeby uwolnić chłopaka od znacznie starszej kobiety, i gość jest właśnie tam, gdzie powiedziała: w Nowym Jorku.

– Mówisz, że Decima jest od niego znacznie starsza?

– Ma trzydzieści osiem lat. Właśnie ją wygooglowałem.

– Prowadziliśmy śledztwa w sprawach wielu mężczyzn mających żony młodsze o dwadzieścia lat, prawda? – spytała Robin lekko chłodnym tonem.

Strike przypomniał sobie poniewczasie, by w rozmowach z Robin nie sugerować, że różnica wieku w związkach uczuciowych to coś złego.

– Ja tylko... Mullins nie należy do tego typu trzydziestoośmiolatek, które zainteresowałyby przeciętnego dwudziestosześciolatka.

– Jeśli naprawdę wyjechał do Nowego Jorku, udowodnienie tego nie powinno być zbyt trudne.

– Tylko że ona nie chce, żebyśmy to udowodnili. Dosłownie woli wierzyć, że facet nie żyje, niż że ją zostawił. Nazwała dziecko Lion – dodał bez związku.

– Lew? – spytała Robin z uśmiechem. Doskonale wiedziała, jak niedorzeczne wydało się Strike’owi takie imię.

– No.

– Mnóstwo ludzi z wyższych sfer nadaje dzieciom dziwne imiona – zauważyła.

– Tak samo jak mnóstwo świrów – skwitował Strike. – W każdym razie dzwonię, żeby poznać twoje zdanie, bo wydaje mi się, że branie od niej pieniędzy byłoby nieetyczne.

– Masz rację... ale prawdopodobnie spróbuje wynająć kogoś innego.

– O, na pewno – powiedział Strike. – A to jedna z tych spraw, które umożliwiają drenowanie portfelu klienta, jeśli nie masz skrupułów.

Na chwilę zapadła cisza, w której Robin wpatrywała się w sufit szpitalnej sali, a Strike patrzył, jak wydychane przez niego powietrze kłębi się na tle mokrej od deszczu szyby.

– Myślę – odezwał się w końcu – że uderzę do paru kontaktów w policji i ustalę, jak bardzo jest pewne, że zwłoki należały do Knowlesa. Jeśli od ostatnich doniesień prasowych policja zyskała stuprocentową pewność, powiem Decimie za darmo, że to nie był Fleetwood, a wtedy może spojrzy prawdzie w oczy.

– A jeśli ta pewność wciąż będzie dziewięćdziesięciodziewięcioprocentowa? – spytała Robin, zerkając na godzinę w telefonie, ponieważ pora odwiedzin zbliżała się wielkimi krokami.

– Wtedy – odparł Strike, którego poszukiwania w Internecie potwierdziły, że Decima jest osobą, za którą się podaje – chyba moglibyśmy przeprowadzić śledztwo, żeby po prostu rozwiać jej złudzenia, bo my przynajmniej nie będziemy jej zwodzić. Działając w duchu pełnej jawności powinienem jednak zaznaczyć, że obydwoje z Fleetwoodem są powiązani z osobami, z którymi miałem nadzieję już nigdy więcej nie rozmawiać.

– Z kim?

– Z Valentine’em Longcasterem i Sachą Legardem.

– Z tym aktorem? – zdziwiła się Robin. – W jaki sposób...? Aha. – Z powodu morfiny dotarło to do niej z lekkim opóźnieniem.

– No właśnie – powiedział Strike. – Sacha jest kuzynem Ruperta Fleetwooda, a Valentine, jeden z najlepszych przyjaciół Charlotte, bratem Decimy.

Obydwoje natychmiast pomyśleli o ostatnim razie, gdy padło między nimi imię już nieżyjącej byłej narzeczonej Strike’a: doszło do tego ponad miesiąc wcześniej, w dniu, w którym Strike powiedział Robin, że Charlotte była przekonana, że jest zakochany w swojej wspólniczce. Mimo morfiny Robin poczuła dziwną mieszankę wyczekiwania i panicznego strachu. Strike już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz Robin go ubiegła.

– Strike, bardzo cię przepraszam, muszę już kończyć.

Rozłączyła się, nie czekając na jego reakcję.

5

Lecz och, mój drogi, zawalił się dom,

Którego nikt odbudować nie zdoła.

A.E. HousmanXVIII, z tomu Last Poems

Robin widziała odwiedzających przez szybę w drzwiach i tak jak się spodziewała, zjawił się też jej chłopak: wysoki, przystojny, z wyrazem skrajnego zaniepokojenia na twarzy, trzymał bukiet czerwonych róż, kilka kolorowych magazynów oraz olbrzymie pudełko Maltesers.

– Jezu, Robin – mruknął Murphy, patrząc na kroplówkę i szpitalną piżamę.

– Wszystko w porządku – zapewniła go. – Nic mi nie jest.

Murphy położył prezenty i pochylił się, żeby ją bardzo delikatnie przytulić.

– Nic mi nie jest – powtórzyła, choć nawet prosta czynność podniesienia rąk, żeby odwzajemnić uścisk, sprawiła jej pewien ból.

Murphy przysunął krzesło do łóżka.

– Powiedz mi, co mówił lekarz.

Ku swojemu wielkiemu zaniepokojeniu Robin nagle poczuła, jakby w jej gardle utknęła twarda gula. Nie płakała, kiedy przyjęto ją do szpitala, i teraz też nie chciała płakać, ale konieczność powiedzenia na głos tego, co usłyszała od chirurga, urealniała niedawne wydarzenia, przez co nie mogły pozostać jedynie dziwacznym przerywnikiem, który, jak niemal zdołała sobie wmówić, był tylko sennym koszmarem.

Udało jej się przekazać Murphy’emu sedno tego, co jej powiedział lekarz, i nie uroniła przy tym żadnej łzy, z trudem znosząc poczucie brudu i wstyd towarzyszące mówieniu o infekcji, która niepostrzeżenie niszczyła jej jajowody. Gdy w końcu zamilkła, Murphy ukrył twarz w dłoniach.

– O kurwa – mruknął. – Widocznie... pękła prezerwatywa.

– Tak – przyznała Robin. – Albo się zsunęła. Albo coś.

Spojrzał na nią.

– Myślisz, że to się stało tamtego wieczoru, kiedy się pokłóciliśmy.

– To stało się tamtego wieczoru – odparła ze ściśniętym gardłem. – Z dat wynika... to jedyny raz, kiedy mogło do tego dojść.

– Wciąż uważasz, że byłem wtedy pijany? – spytał ściszonym głosem.

– Nie, oczywiście, że nie – zapewniła szybko. – Wiem, że to był wypadek.

Wspomnianego wieczoru Murphy zjawił się u Robin spóźniony, podenerwowany i opryskliwy. Prowadził okropną sprawę. Sześcioletni chłopiec został zastrzelony, a jego dziewięcioletni brat stracił wzrok podczas strzelaniny we wschodnim Londynie, która, jak sądzono, wywiązała się między członkami gangów. Stołeczna policja nie miała żadnych tropów, a prasa bardzo krytycznie podchodziła do sposobu prowadzenia śledztwa.

Gdy tamtego wieczoru poszli do łóżka, Murphy był nie tyle szorstki, ile niezdarny. Kiedy z niej wyszedł, spytała, mając złe przeczucia, czy prezerwatywa jest w jednym kawałku, a on odrzekł głosem, który z całą pewnością zabrzmiał trochę bełkotliwie: „No, jest w porządku... jeszcze sprawdzę... tak, jest w porządku”. Gdy nieśmiało spytała, czy coś pił, Murphy, były alkoholik, wybuchnął tak, jak Robin jeszcze nigdy nie widziała. Wkładając ubranie, krzyczał, że jeśli jego głos nie brzmi idealnie wyraźnie, to tylko dlatego, że jest, kurwa, wyczerpany. O co jej chodzi, dlaczego go podejrzewa, że wrócił do picia? Czy człowiek nie może być zmęczony? Potem sobie poszedł.

Wrócił po czterdziestu pięciu minutach bardzo skruszony i pokornie ją przeprosił. Jej pytanie, powiedział, skojarzyło mu się z byłą żoną, która nie wierzyła, że jest zdolny do zachowania trzeźwości, nawet gdy był na odwyku. Jego wyjaśnienie było całkiem przekonujące, Robin nie wyczuła od niego alkoholu i zrobiło jej się wstyd. Kiedy ona zakończyła pracę pod przykrywką, która wypompowała ją zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie, on ją wspierał i miał dla niej wyłącznie zrozumienie, gnębiło ją więc olbrzymie poczucie winy, że nie zdołała mu okazać podobnych względów, kiedy przechodził trudny okres w pracy.

Właśnie spędziła w szpitalu dwadzieścia cztery godziny w samotności, podczas których doszła do wniosku, że po tamtym wieczorze powinna była zażyć pigułkę „po”, lecz wtedy założyła, że jej obawy o prezerwatywę są równie bezpodstawne jak podejrzenie, że Murphy pił. Tak czy inaczej musiała wcześnie wstać, bo czekała ją obserwacja. Dzięki Bogu, jej matka nie miała się nigdy dowiedzieć, że przedłożyła śledztwo nad własne zdrowie... Dzięki Bogu, nikt nie miał się o tym dowiedzieć...

– Myślałem, że jest nienaruszona – mruknął Murphy. – Przysięgam.

– Wiem. – Robin sięgnęła po jego rękę. – Obydwoje się nie spisaliśmy. Powinnam była zażyć pigułkę „po”, postąpiłam bardzo głupio, zaniedbując to. Ale zamierzam wrócić do brania pigułek, bo jak... bo jak wspomniałam, chirurg powiedział, że jest wysokie prawdopodobieństwo, że... – Głos jej się załamał.

Murphy chciał ją jeszcze raz przytulić, ale go powstrzymała.

– Wybacz... jestem po prostu obolała...

Podał jej chusteczki i tym razem on wziął ją za rękę.

– Dziękuję za kwiaty, są śliczne – powiedziała Robin, wydmuchując nos.

– Kiedy wypuszczą cię do domu?

– Jutro – odrzekła.

– Kurde, tak szybko?

– A co, chciałeś dłużej ode mnie odpoczywać? – Robin zmusiła się do uśmiechu.

– Nie, ale muszę... Spytam w pracy, czy będę mógł wziąć wolne...

– Ryan, nie trzeba, przyjadę taksówką. Operowali mnie laparoskopowo, to nic wielkiego. Nie mam nawet torby z rzeczami, którą musiałabym nieść.

– Ale będziesz potrzebowała pomocy w domu... Może zadzwonię do twoich rodziców...

– Nie – powiedziała Robin stanowczo. – Nie zniosłabym, gdyby znowu przyjechali i się nade mną trzęśli. Nie chcę, Ryan. Obiecaj mi, że nic im nie powiesz.

– Okej – zgodził się niechętnie – ale nadal uważam...

– Będę zamawiała jedzenie z dowozem, leżała na kanapie i oglądała telewizję Nikogo nie potrzebuję... Oczywiście oprócz ciebie – dodała.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki