Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
360 osób interesuje się tą książką
Laura Tyniecka, współwłaścicielka manufaktury zegarków Perła Czasu, zostaje okradziona. Złodzieje włamują się do jej domu i zabierają cenne biżuteryjne czasomierze, które Laura otrzymała w spadku po matce. Kilka tygodni później Tyniecka, rozczarowana działaniami policji, prosi Celinę Stefańską o pomoc w odzyskaniu rodzinnych pamiątek.
Osiemdziesięcioletnia Jadwiga Mostowska, sąsiadka Laury, coś widziała, jednak nikt, poza Celiną, nie traktuje poważnie wypowiedzi staruszki, której, z powodu choroby, teraźniejszość miesza się z przeszłością.
Kto stoi za włamaniem? Czy to był rabunek na zlecenie? I czy Stefańska zdoła rozszyfrować słowa Jadwigi, które mogą być kluczem do rozwiązania zagadki?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 271
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Na żadnym zegarze nie znajdziesz wskazówek do życia.
Stanisław Jerzy Lec
Jeśli chodzi o pogodę, poniedziałek nie różnił się niczym od poprzednich dni. Słońce grzało na całego już od rana, na niebie nie było ani jednej chmury, nieruchome powietrze utrudniało zaczerpnięcie tchu. Celina Stefańska wsunęła we włosy okulary z ciemnymi szkłami i wysiadła z samochodu. Czekając na otwarcie cukierni o wdzięcznej nazwie Lukrowana Babeczka, skierowała kroki do przejścia między blokami alei Komisji Edukacji Narodowej i dalej w stronę najbliższej altany z kontenerami na śmieci. Okrążyła ją, zerkając również na porastające trawnik krzewy, potem rada nierada weszła do środka.
Po weekendzie oznakowane kolorami pojemniki były pełne szkła, puszek, opakowań z plastiku oraz worków z odpadami zmieszanymi. Na ziemi walały się: puste kartony, torba z używaną odzieżą i druga z pluszakami, lampa bez abażuru, dwie zniszczone szafki nocne oraz drewniana rama obrazu. Nieopodal stał oparty pionowo o kratę stary tapczan. Celina przeszła się między kontenerami, zlustrowała zakamarki pomieszczenia, następnie włożyła rękawiczki lateksowe.
– Miejmy to już za sobą. – Objęła spojrzeniem piętrzące się śmieci.
Robiąc przegląd zawartości pojemników, odbiegła myślami do porannej wizyty Laury Tynieckiej.
Nowa klientka zjawiła się w biurze Celiny dwie minuty po jego otwarciu, od progu oświadczyła, że zgubiła wózek dziecięcy, po czym złożyła dłonie w proszącym geście:
– Błagam panią… Rano obdzwoniłam sześć agencji, wszędzie mnie wyśmiali, a w dwóch usłyszałam dodatkowo, że… uwaga, cytat: prowadzą poważną działalność i nie zajmują się takimi pierdołami. Dlatego postanowiłam do następnej już nie telefonować, tylko pójść i porozmawiać twarzą w twarz. Uznałam, że gdy będziemy sobie patrzeć w oczy, temu komuś odmowa sprawi trudność, nie wspominając o mówieniu niezbyt miłych rzeczy.
– I padło na mnie – mruknęła Celina pod nosem.
– Słucham?
– Nic ważnego. – Stefańska pomyślała, że jeśli przystanie na prośbę Tynieckiej, będzie to najdziwniejsza sprawa, odkąd założyła agencję detektywistyczną. – To jakiś szczególny wózek?
– Wielofunkcyjny, ale teraz w opcji spacerówki. – Kobieta nabrała powietrza do płuc. – Czerwony. Na pewno nie był tani, ma porządne koła, kilka toreb na wyposażeniu… – Klientka wyświetliła na telefonie zdjęcie. – Zaraz pani wyślę, jeśli tylko weźmie pani to zlecenie… Jednak chodzi nie tyle o wózek, co o jego zawartość. Wczoraj rano na targu staroci kupiłam dla szwagra na urodziny wiekową pozytywkę. Bernard jest kolekcjonerem, marzył o takiej… To model z dziewiętnastego wieku, pudełko stylizowane na książkę, wygrywa melodię z Jeziora łabędziego po podniesieniu „okładki”. – Radziejewska odwzorowała w powietrzu znak cudzysłowu, po czym pokazała kolejną fotografię. – Piękne cacko, prawda?
– Zachwycająca!
– Mechanizm trochę szwankuje, jest problem z nakręcaniem, ale ja jestem zegarmistrzynią, więc zajmę się naprawą.
– Serio? – Celina, z wykształcenia historyczka sztuki i miłośniczka rzemiosła artystycznego, poczuła zaciekawienie.
– Pierwsze pozytywki z wałkami obrotowymi skonstruowali zegarmistrzowie w Szwajcarii. Wykorzystali do tego mechanizm, który stanowił część konstrukcji czasomierza.
– Nie miałam pojęcia. – Stefańska uniosła brwi. – To bardzo ciekawe… Ale wróćmy do wózka. Co ma wspólnego z prezentem dla szwagra?
– Moja siostra i jej mąż pojechali na weekend na targi zegarków w Genewie, a ja w tym czasie wzięłam na siebie opiekę nad ich córką. Wcześniej Alicja poprosiła mnie, żeby kupić Bernardowi coś do kolekcji. Ona nie za bardzo się zna na dawnych przedmiotach, a już na pewno nie na mechanizmach grających… Za to ja kocham starocie. Zabrałam Zosię na targ i świetnie się bawiłyśmy. Mała ma dopiero pięć lat, ale wszystko ją ciekawiło, niekiedy mam wrażenie, że odziedziczyła po ojcu artystyczną duszę… Ale do rzeczy. – Laura zrobiła wdech i wydech. – Kiedy wracałyśmy do domu, zatrzymałam się w alei KEN, niedaleko stacji metra Stokłosy, żeby wstąpić do cukierni, bo Zosia miała ochotę na lody. Zaparkowałam w zatoce przed ciągiem sklepów, a ponieważ obawiałam się zostawić pozytywkę w bagażniku… jest unikatowa… wzięłam ją ze sobą i schowałam do kuferka pod siedzeniem spacerówki. Po wyjściu z kafejki przesadziłam siostrzenicę do fotelika w samochodzie i odjechałam. Kiedy pod domem otworzyłam bagażnik i zobaczyłam, że jest pusty, zrobiło mi się słabo. – Kobieta przyłożyła dłoń do serca. – Nie wiem, jakim cudem zostawiłam wózek na parkingu… Może przez to, że kiedy wsiadałyśmy, równocześnie rozmawiałam przez telefon z Alicją? Skupiłam się na jej słowach i… – Tyniecka wzruszyła ramionami.
– To prawdopodobne. – Stefańska przypomniała sobie wywód Karoliny, pisarki kryminałów i najlepszej przyjaciółki, na temat kosztów poznawczych, które ludzie ponoszą, robiąc dwie rzeczy w tym samym momencie. – Nie da się poświęcić sto procent uwagi jednej i drugiej czynności, zawsze coś nam umyka – dodała.
– Tak czy inaczej, wróciłam tam, ale wózka już nie było. – Laura kontynuowała opowieść. – Dałam od razu ogłoszenie na Facebooku we wszystkich grupach ursynowskich, ale bez efektu. Dziś rano znów sprawdziłam wpisy, ale oprócz nic niewnoszących komentarzy w stylu: „Jak można zgubić wózek dziecięcy?”, nie było żadnych konkretów. Na razie nic nie mówiłam siostrze, gdy telefonowała, ale dłużej nie będę mogła ukrywać, co zaszło. Alicja i Bernard dziś wieczorem wracają z Genewy. Siostra pewnie się zdenerwuje, że nie ma w czym wozić córki i że przepadł prezent. Ech… – Tyniecka odgarnęła włosy z czoła. – Dlatego przyszłam tutaj. Nie wiem, co zrobię, jeśli pani odmówi.
– Proszę mi wysłać zdjęcie obydwu przedmiotów. – Stefańska podyktowała numer swojej komórki. Kiedy rozległ się dźwięk zwiastujący nadejście MMS-a, Celina otworzyła wiadomość. Powiększyła fotografię pozytywki i na brzegu kadru dostrzegła fragment spodka i trzonek łyżeczki.
– W cukierni?
– Tak. Kiedy siedziałam tam z Zosią, chciałam jeszcze raz obejrzeć to cacko. Potem pstryknęłam fotkę, żeby ją wysłać do siostry. – Laura dotknęła dolnej wargi. – No i wtedy Alicja do mnie zadzwoniła. Nie chciałam rozmawiać przy ludziach, więc wyszłam… – Kobieta urwała na chwilę, lecz zaraz podjęła wątek. – Wiem, co pani teraz myśli, więc od razu mówię, że schowałam pozytywkę z powrotem do wózka.
– Jest pani pewna? Widzi to pani oczami wyobraźni?
– Chyba tak… – Tyniecka na moment opuściła powieki. – Nie, no, pamiętam. Na sto procent.
– Okej, wezmę to zlecenie – zdecydowała Celina, przeczuwając, co mogło zajść. – Rozumiem, że zależy pani przede wszystkim na odzyskaniu prezentu dla szwagra, tak? Wózek to sprawa drugorzędna?
– Tak. Ale gdyby się znalazł, byłoby świetnie… Ma wszywkę między oparciem a siedzeniem z danymi siostry: „Alicja Radziejewska” i numerem jej komórki.
Stukot obcasów i przerywana śmiechem rozmowa przechodzących nieopodal osób przywołały Stefańską do rzeczywistości. Celina zdała sobie sprawę, że stoi nieruchomo, pogrążona w myślach, więc wznowiła przeglądanie zawartości kontenerów, by zdążyć przed przyjazdem śmieciarki. Mimo przekonania, że Tyniecka jednak zostawiła pozytywkę w Lukrowanej Babeczce, wolała sprawdzić drugą możliwość, na wypadek gdyby intuicja jednak ją zawiodła.
Właśnie trwała druga dekada lipca, dorośli pobrali urlopy, dzieciaki miały wakacje, ruch na ulicach zmalał. Wszędzie czuło się atmosferę letniego rozleniwienia, tym większą, że wysoka temperatura powietrza i słońce nie nastrajały do nadmiernej aktywności. Stefańska poprawiła kciukiem zsuwające się okulary, pociągnęła nosem i zaraz się skrzywiła. W upale fetor śmieci był jeszcze trudniejszy do zniesienia. Celina zajrzała do ostatniego kontenera, ale i tam nie dostrzegła pudełka stylizowanego na książkę. Sprawdziła, która jest godzina, i chciała zdjąć rękawiczki, gdy usłyszała za plecami zachrypnięty głos:
– Halo!
Stefańska drgnęła z przestrachem, po czym się odwróciła. W wejściu do altanki stał mężczyzna w nieokreślonym wieku. Miał kilkudniowy zarost na twarzy i włosy spadające na kark, ubrany był w koszulkę z krótkim rękawem i dżinsy.
– O co chodzi? – Celina obrzuciła intruza uważnym spojrzeniem i oceniła swoje szanse na ucieczkę. Jeszcze rok temu dostałaby ataku paniki, zasłabła lub zaczęła zbyt szybko oddychać. Teraz czuła się znacznie pewniej, między innymi dzięki Ksaweremu, który namówił ją, by zadbała o kondycję fizyczną.
– To mój teren – oznajmił mężczyzna. – Nikt pani nie mówił? Proszę sobie znaleźć inne miejsce.
Teraz Stefańska dostrzegła, że za plecami nieznajomego stoi spacerówka.
– Spokojnie, nie zamierzam robić panu konkurencji. Po prostu coś zgubiłam i myślałam, że uda mi się to znaleźć. – Przeszła obok niego i z ulgą opuściła altanę. W dziennym świetle obejrzała wózek, był inny niż ten, który zginął zleceniodawczyni. – Przepraszam – zagaiła do nieznajomego, który odłożył na bok lampę i sprawdzał stan szafek. – Może pan spojrzeć? – Wyświetliła na ekranie smartfona zdjęcie. – Widział pan taką spacerówkę?
Mężczyzna zerknął na moment i odburknął:
– Nie.
– Jest czerwona, rzuca się w oczy… Gdyby pan ją gdzieś zobaczył, zadzwoniłby pan do mnie? Nie za darmo, rzecz jasna. Zapłacę za informację. – Stefańska podała mu wizytówkę.
– Prywatna detektyw? – Nieznajomy wydął wargi. – Myślałem, że tacy jak pani śledzą niewiernych mężów i żony, a nie grzebią w śmietniku. Pewnie cienko pani przędzie?
– Cóż, życie. – Celina nie zamierzała rozwijać osobistego wątku. – To jaka decyzja?
– Dobra. – Mężczyzna zmrużył oczy. – Niech pani wyśle fotkę i da stówkę na początek, żeby wzrok mi się wyostrzył. – Wyjął z kieszeni telefon.
Stefańska podała mu banknot, następnie przekazała zdjęcie wózka i wspomniała o wszywce między siedzeniem a oparciem. Potem podniosła rękę w pożegnalnym geście, przekonana, że nieznajomy nie kiwnie palcem w jej sprawie, a ona wyjdzie na pierwszą naiwną. Dochodząc do wniosku, że asertywność wciąż pozostaje jej słabą stroną, Celina wyrzuciła rękawiczki do najbliższego kosza i skierowała się do cukierni. Tam zamówiła herbatę i ciastko, po czym zagadnęła ekspedientkę:
– Pani jest właścicielką?
– A kto pyta? – Kobieta posłała Stefańskiej podejrzliwe spojrzenie.
– Jestem prywatnym detektywem. – Celina przedstawiła się i położyła na kontuarze wizytówkę. – Wczoraj przed południem była tutaj kobieta z kilkuletnią dziewczynką. Miała czerwony wózek spacerowy.
– Może i była. W niedzielę przychodzi dużo rodziców z dziećmi.
– Zostawiła na stole pudełko stylizowane na książkę.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Nawet jeśli to prawda, ruch był taki, że trudno wszystkich pamiętać. Pewnie ktoś sobie wziął. Ludzie teraz kradną na potęgę.
– Sama pani wczoraj obsługiwała klientów?
– Nie. Pomagała mi pracownica.
– Mogłabym z nią porozmawiać?
– Dziś ma wolne.
– Okej. – Celina zawiesiła wzrok na kamerze. – Widzę, że ma pani tutaj monitoring.
– A mam. Zawsze to bezpieczniej w tych czasach. – Właścicielka Lukrowanej Babeczki postawiła na ladzie filiżankę z wrzątkiem i dodała zapakowaną w kopertę torebkę herbacianą. – Które ciastko?
– Kremówkę – odparła Celina po krótkim namyśle. – Pokazałaby mi pani zapis z wczorajszego przedpołudnia? Może udałoby się zobaczyć, kto zabrał przedmiot, którego szukam.
– Noo, nie wiem. – Kobieta położyła wypiek na talerzyku. – Nie jest pani z policji.
– Proszę posłuchać. Ten przedmiot to cenna pozytywka z dawnych lat, warta bardzo dużo pieniędzy. Jeśli jej nie znajdę, moja klientka złoży zawiadomienie o kradzieży – zablefowała Stefańska. – Przyjedzie do pani funkcjonariusz i poprosi o to co ja. Na pewno pani nie chce, żeby kręcili się tutaj mundurowi i płoszyli gości.
– Nie mam nic do ukrycia. – Rozmówczyni zacisnęła usta w wąską kreskę.
– W takim razie proszę mi pokazać nagranie – nalegała Celina. – Wystarczy, że włączy pani komputer, a ja zrobię resztę. Jeśli na coś trafię, dam pani znać.
– Nikt oprócz mnie nie dotyka mojego laptopa.
Właścicielka cukierni poszła na zaplecze i wróciła ze sprzętem. Przez chwilę przebierała palcami na klawiaturze, następnie wyszła zza lady i wskazała stolik nieopodal.
– Tam. – Poszła pierwsza.
Celina wzięła swoje zamówienie i siadła obok kobiety, następnie włożyła do filiżanki torebkę z herbatą.
– Proponuję przewijać na podglądzie. – Zawiesiła wzrok na ekranie i stwierdziła, że obraz jest wyraźny i w kolorze. Zaczęła wypatrywać swojej klientki i wkrótce dostrzegła czerwony wózek. – Stop – poprosiła. – Dobrze, jeszcze trochę… Okej. Teraz normalne tempo.
Po chwili jej oczom ukazała się Tyniecka z siostrzenicą. Ona piła kawę, dziecko lizało gałkę lodów w wafelku. W pewnym momencie Laura wyjęła ze spacerówki pozytywkę, położyła ją na stole i sfotografowała. Obejrzała zdjęcie i dotknęła wyświetlacza komórki. Wysłała fotkę siostrze, pomyślała Celina, na razie wszystko pasuje. Wkrótce Tyniecka przyłożyła telefon do ucha. Rozmawiała przez kilkadziesiąt sekund, potem dopiła kawę i wstała. Przytrzymując smartfon ramieniem, posadziła Zosię w wózku i wyszła z cukierni.
– A jednak – szepnęła Stefańska, nie odrywając oczu od monitora.
Przez długą chwilę nic się nie działo, następnie zza lady wyszła dziewczyna i zaczęła sprzątać stolik. Na tacy położyła filiżankę ze spodkiem oraz zużyte serwetki, zerknęła na gości lokalu, jakby chciała się upewnić, że nikt na nią nie patrzy, i wzięła pozostawioną na blacie pozytywkę.
– Niewiarygodne! – Właścicielka cukierni zatrzymała nagranie.
– Sama pani widzi. – Prywatna detektyw odchyliła się na oparcie krzesła.
– Zaraz do niej zadzwonię. – Kobieta gotowała się ze złości. – Nie ma u mnie miejsca na złodziejstwo. Proszę tu zaczekać. – Wzięła laptop i poszła na zaplecze.
Celina upiła łyk herbaty i spróbowała kremówki. Żuła z zadowoleniem, gdy zawibrował jej telefon.
– Cześć, Karo! – przywitała przyjaciółkę, która od kilku dni nie odbierała połączeń i nie otwierała drzwi mieszkania. Na jej poczcie głosowej można było usłyszeć nagrany komunikat: „Cześć, nie dzwoń do mnie teraz i nie składaj mi wizyt. Złapałam wenę i pilnuję, żeby nie uciekła”. – Oderwałaś się od klawiatury? – spytała Celina z zaciekawieniem.
– Muszę przemyśleć jeden wątek. – Karolina Szyszkowska, zwana Szyszką, westchnęła. – Chwilowo nienawidzę tego tekstu, nie wiem, czy dam radę go dokończyć.
– O ile pamiętam, mówisz tak przy pisaniu każdej powieści, a później wszystko się spina i czytelnicy są zachwyceni.
– Tym razem jest inaczej, Céline… Nie klei mi się ta historia.
– Słuchaj, Karo, teraz nie mam warunków do dłuższej rozmowy, ale jeśli chcesz, możemy się zdzwonić wieczorem i pogadać o twojej fabule – zaproponowała Stefańska.
– Chętnie. – W głosie przyjaciółki zabrzmiała radość. – A co porabiasz?
– Niedawno grzebałam w śmieciach, a potem…
– Wyrzuciłaś niechcący coś do kubła? Współczuję. Mnie kiedyś pierścionek zsunął się z palca prosto do puszki po szprotkach. Nieźle się upaćkałam, zanim go wyłowiłam z resztek oleju.
– Chodzi o inne śmieci, takie w kontenerze.
– O, fuj! – prychnęła Szyszka. – Jeszcze gorzej. Służbowo czy prywatnie?
– Służbowo.
– Przyda mi się do fabuły? – Karolina przełączyła się na tryb „pisarka kryminałów”.
– Kto wie? Dasz wiarę, że można zgubić wózek dziecięcy?
– Hmm… Wraz z zawartością? – Przyjaciółka się ożywiła.
– Nie, na szczęście pusty. – Celina w kilku zdaniach opowiedziała Szyszce o nowym, nietypowym zleceniu.
– Skąd wiedziałaś, że klientka zostawiła pozytywkę na stole?
– Przyszło mi to na myśl, kiedy powiedziała o wysłanym zdjęciu i że siostra zaraz do niej zadzwoniła. Wciąż mam w pamięci twój wykład na temat mitu o podzielności uwagi… Ale pozostał margines niepewności, dlatego poszłam rozejrzeć się w najbliższej altance. – Stefańska wspomniała o spotkaniu mężczyzny.
– I co teraz?
– Zaraz się dowiem. – Celina zerknęła w stronę zaplecza. Widząc wychodzącą zza kotary kobietę, dodała: – Karo, muszę kończyć, zadzwonię później.
– Okej. Właśnie coś mi wpadło do głowy i już wiem, jak poprowadzić dalej fabułę. – Przygnębienie zniknęło i teraz w głosie Szyszki pobrzmiewał entuzjazm. – Dzięki, Stefi, niesamowicie mi pomogłaś. Koniecznie daj znać, jaki będzie finał tej historii.
– Zadzwonię – powtórzyła Celina. Rozłączyła się, po czym posłała właścicielce cukierni pytające spojrzenie. – I jak?
– Na początku szła w zaparte, ale jak powiedziałam, że wszystko się nagrało, odpuściła. Myślała, że moja kamera to atrapa, bo po co monitoring komuś, kto sprzedaje ciastka i kawę. – Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. – Dziewczyna już tu jedzie z pozytywką, powinna być za pół godziny. A ja nie wiem, co zrobię, chyba wyrzucę złodziejkę na zbity pysk.
– To już pani decyzja, ja jestem wdzięczna za pomoc. – Stefańska się uśmiechnęła.
Czterdzieści minut później, z pozytywką w ręce, wróciła do samochodu, po czym wybrała w telefonie numer do Laury Tynieckiej i przekazała dobre wieści.
– Naprawdę?! – wykrzyknęła uszczęśliwiona klientka. – Trudno mi uwierzyć, że zostawiłam ją na stole, byłam pewna, że… Nie wiem, jak pani dziękować.
– Rzeczywiście, piękny przedmiot, warto było nie odpuszczać. Jak się umówimy na przekazanie?
– Może pani wpaść na Poleczki? – Tyniecka podała dokładny adres i uzupełniła: – Firma Perła Czasu, na budynku jest szyld. Składamy i sprzedajemy zegarki.
– Niebawem przyjadę i przy okazji powiem pani, co z wózkiem. – Celina usłyszała dźwięk sygnalizujący, że ktoś inny próbuje się połączyć z jej numerem. – Przepraszam, mam drugą rozmowę. Do zobaczenia. – Przekonana, że to Szyszka się niecierpliwi, spojrzała na wyświetlacz i, zaskoczona, stwierdziła, że dzwoni do niej podkomisarz Szpakowski. Dotknęła ikony z zieloną słuchawką.
– Cześć, Zygmunt.
Karolina wymogła na nich, żeby mówili sobie po imieniu. Stefańska jeszcze nie przywykła do tej zmiany. Do niedawna między nią a Szpakowskim często dochodziło do spięć. Ich relacje się ociepliły w momencie gdy ponownie ruszyło śledztwo w sprawie zabójstwa matki i ojca Celiny.
– Cześć, mam dobre wieści. Wreszcie zatrzymaliśmy osobę, która podłożyła bombę pod samochód twoich rodziców.
– Jak… Skąd… – Celina poczuła, że jej serce zaczęło szybko bić.
– Ale to nie wszystko – ciągnął śledczy spokojnym tonem. – Typ poszedł na współpracę z prokuratorem i ujawnił, kto naprawdę pociągał za sznurki w interesie biżuteryjnym i kto dał zlecenie zabójstwa. W końcu mamy ostatnie brakujące elementy tej układanki. Tyle mogę ci powiedzieć przez telefon.
W samochodzie było jak w saunie. Stefańska uruchomiła silnik i włączyła klimatyzację. Potem sięgnęła po leżącą na siedzeniu butelkę z wodą.
– Mogę jeszcze dziś przyjechać na komendę? – Upiła łyk nagrzanego płynu. – Jesteś na miejscu?
– Tak.
– Muszę tylko coś załatwić, a potem… Zygmunt… Dziękuję.
Pierwsze, co rzuciło się w oczy Stefańskiej po wejściu do recepcji firmy Perła Czasu, to olejne obrazy przedstawiające wizerunki założycieli manufaktury. Celina zlustrowała poważną twarz mężczyzny ubranego w wizytowy strój, następnie przeniosła wzrok na oblicze jasnowłosej kobiety, omiotła spojrzeniem jej fryzurę, a potem suknię ozdobioną koronką. Przy lewym mankiecie dostrzegła bransoletę składającą się z kilkunastu drobnych pereł oraz jednej dużej, wiszącej na ogniwie ze złota. Ta ostatnia była podzielona na dwie półkule, z których jedna część pełniła funkcję wieczka, druga zaś kryła w swoim wnętrzu kopertę mikroskopijnego zegarka.
Stefańska przez długą chwilę patrzyła na klejnot, urzeczona jego pięknem, następnie stanęła przed oprawioną w antyramę kartą przedstawiającą historię rodzinnego przedsiębiorstwa. Na ścianach widniały także zdjęcia czasomierzy. Były tam nowoczesne, eleganckie modele, jak również stylizowane na takie z dawnych lat, oraz damskie zegarki biżuteryjne do noszenia na ręce lub na szyi na łańcuszku. Celina, czekając na klientkę, oglądała je z ciekawością, rozważając, ile mogą kosztować, do momentu, gdy za jej plecami rozległ się głos Tynieckiej:
– Podobają się pani?
– Bardzo. – Stefańska odwróciła się do Laury.
– Firma należy do mnie, Alicji i jej męża – kontynuowała kobieta. – Wytwarzamy zegarki tylko mechaniczne, misją naszej manufaktury jest kultywowanie tradycyjnego zegarmistrzostwa.
– Są piękne. Właśnie się zastanawiałam, czy byłoby mnie stać na jeden z nich.
– Cóż, nie są tanie – przyznała Tyniecka. – Korzystamy z napędów automatycznych i manualnych, które sprowadzamy ze Szwajcarii, zatrudniamy mistrzów w swoim fachu. Jednak porządny zegarek, właściwie użytkowany i serwisowany u dobrego rzemieślnika, to świetna inwestycja. Podobnie jest z biżuterią antykwaryczną.
– Oo, tak, akurat o tym co nieco wiem. – Celina podała Laurze pozytywkę.
– Naprawdę jestem pani ogromnie wdzięczna, natychmiast zrobię przelew, jak tylko pani wystawi rachunek. – Tyniecka zajrzała do wnętrza pudełka. – Wciąż nie mogę pojąć, jak to możliwe, że zostawiłam ją w cukierni. Mechanizmem zajmę się w domu, tutaj Bernard mógłby zobaczyć prezent. On również jest zegarmistrzem i pracuje z nami.
– Co do spacerówki… – Stefańska opowiedziała o mężczyźnie spotkanym w altance śmietnikowej i swoistym układzie, który z nim zawarła. – To był jedyny pomysł, który wpadł mi do głowy. Często widuję ludzi przetrząsających kontenery, którzy ładują znaleziska na wózki dziecięce. Człowiek, z którym rozmawiałam, też taki miał.
– Wierzy pani, że to się uda? Że ten facet nie pójdzie do monopolowego i nie kupi kilku flaszek za te sto złotych?
– Czas pokaże. Wiem tylko, że życie potrafi zaskakiwać – odparła Celina. – Przed przyjazdem do pani dostałam wiadomość, na którą już przestałam czekać. Może i w przypadku wózka tak będzie.
– Proszę dopisać te pieniądze do rachunku.
– To moje ryzyko – zaoponowała Stefańska, wyjmując z plecaka długopis i bloczek z blankietami. – Umówmy się tak, że jeśli spacerówka się odnajdzie, odda mi pani te sto złotych, jeśli jednak dałam się nabrać spryciarzowi, wtedy będzie moja strata.
– W porządku. To uczciwa propozycja.
Dwadzieścia minut później, po załatwieniu formalności, Celina dojechała do Stokłosów, zostawiła samochód na piętrowym parkingu i przesiadła się do metra. Im bliżej była Komendy Stołecznej Policji, tym większy czuła ucisk w okolicy splotu słonecznego. Po wyjściu z pociągu na stacji Ratusz prawie biegiem pokonała odcinek dzielący ją od pałacu Mostowskich, a gdy oficer dyżurny zadzwonił po Szpakowskiego, z trudem panowała nad zdenerwowaniem.
– Kawy? – spytał Zygmunt, gdy usiadła po drugiej stronie jego biurka.
– Nie, dziękuję.
– A zatem przejdźmy do meritum. – Podkomisarz zabębnił palcami w teczkę z dokumentacją. – Kojarzysz, że kiedyś ci mówiłem, że jakiś czas po zabójstwie twoich rodziców prokurator, który wtedy nadzorował śledztwo, umorzył je z braku dowodów i świadków.
– Mhm. Nazywał się Arkadiusz Gądor. – Celina zwilżyła czubkiem języka wyschnięte wargi.
– Okazało się, że to on roztaczał parasol ochronny nad ludźmi, którzy robili przekręty na rynku biżuterii, nie za darmo, rzecz jasna, dostawał za to wybrane kosztowności, które później wystawiał na licytację jako klejnoty rodzinne. Korzystało na tym również kilku jego ustosunkowanych znajomych, którzy otrzymywali oferty kupna precjozów po zaniżonej cenie.
– Niewiarygodne. – Stefańska przyłożyła dłonie do skroni i czoła.
– A jednak. Nie pierwsza taka historia i nie ostatnia, gdy ludzie sprawujący władzę wykorzystują swoją pozycję, by się obłowić. – Szpakowski skrzyżował ramiona na piersi.
– Skąd o tym wszystkim wiesz?
– Pamiętasz, że rok temu po wznowieniu śledztwa zaczęliśmy z Xavierem zatrzymywać ludzi uwikłanych w aferę biżuteryjną. Jednak wciąż brakowało nam dwóch informacji: kto fizycznie wysadził w powietrze samochód twoich rodziców i kto pociągał za sznurki w antykwarycznym biznesie. Trwało to i trwało miesiącami…
– Nie mówiłeś mi, że wciąż nad tym pracujecie, myślałam, że po tamtych aresztowaniach śledztwo zostało zamknięte i sprawa trafiła do sądu.
– Nie mówiłem ci, żeby nie robić nadziei. Wierzyłem, że wreszcie ktoś puści farbę, jeśli zobaczy dla siebie korzyść. I miałem rację, jedna z zatrzymanych osób dogadała się z prokuratorem. Za obietnicę zmiany kwalifikacji prawnej czynu opowiedziała nam ciekawą historię o roli, którą odgrywał Gądor w całym procederze, a także podała imię i nazwisko faceta, który podłożył bombę. Okazał się nim student chemii na politechnice, obecnie tuż przed magisterką. Dorwaliśmy go na uczelni. Zaczął śpiewać, gdy go postraszyliśmy, że załatwimy mu celę, gdzie typy spod ciemnej gwiazdy tylko czekają na takich wymoczków jak on. Nie wiedział, jak się nazywa mężczyzna, który mu zlecił skonstruowanie ładunku i zabójstwo, ale rozpoznał Gądora na zdjęciu, gdy mu pokazałem dziesięć fot.
– Czyli teraz już naprawdę koniec?
– Tak. Oczywiście zanim dojdzie do wniesienia aktu oskarżenia i rozprawy, trochę czasu minie, ale winni śmierci twoich rodziców siedzą w areszcie i staną przed sądem. Przepraszam. – Zygmunt sięgnął po słuchawkę telefonu stacjonarnego. – Szpakowski. Co tam? – Słuchał przez długą chwilę rozmówcy, po czym rzucił: – Zaraz będę. – Zakończył połączenie i spojrzał na Celinę. – Przywieźli świadka na przesłuchanie, więc jeśli nie masz więcej pytań…
– Nie. – Stefańska sięgnęła po plecak wiszący na oparciu krzesła. – W razie potrzeby zadzwonię do ciebie. Na razie jestem zbyt oszołomiona wieściami.
– Jasne, rozumiem. – Policjant otworzył drzwi. – Odprowadzę cię na dół.
– Zygmunt… Dziękuję ci, że nie odpuściłeś.
Po wyjściu z komendy Celina wciągnęła w nozdrza gorące powietrze i osłoniła oczy ciemnymi szkłami. Wciąż czuła ucisk w trzewiach i miała galopadę myśli. Z trudem docierało do niej, że ostatni element tragicznej układanki trafił na swoje miejsce.
Idąc powoli w stronę ulicy Andersa, uświadomiła sobie, że minęło już kilka lat od czasu gdy jej matka, dziennikarka śledcza, oraz ojciec, prywatny detektyw, zapłacili najwyższą cenę za próbę ujawnienia nieuczciwych praktyk na rynku biżuterii antykwarycznej 1. Najpierw bandzior porwał Celinę, żeby wymusić na nich rezygnację z dochodzenia, a gdy to nie powstrzymało małżonków przed działaniem, wydano na nich wyrok. Stefańska pamiętała rozmowę ze Szpakowskim sprzed ponad roku, gdy policjant poinformował ją, kto i dlaczego umorzył śledztwo. Z braku zgody na to, by sprawca jej uprowadzenia chodził na wolności, a zagadka śmierci matki i ojca pozostała nierozwiązana, Celina zdobyła nowe informacje, który pozwoliły na wznowienie dochodzenia. Czynności podjęte wtedy przez stróżów prawa ujawniły, że w biżuteryjny biznes byli uwikłani ludzie piastujący wysokie stanowiska na różnych szczeblach władzy, ale dopiero teraz policja ujęła głównego winnego, który chroniąc siebie i swoich kolesiów, wcześniej ukręcił łeb sprawie.
– Celina!
Stefańska, wyrwana z zamyślenia, obejrzała się przez ramię i zobaczyła Ksawerego.
Od roku byli parą. Poznali się we Francji, gdy ona szukała zaginionej kopistki obrazów, a on czasowo współpracował z lokalną policją. Po powrocie do Warszawy kontynuowali znajomość, odkrywając z radosnym zdumieniem, że łączą ich nie tylko wspólne zainteresowania, ale również podobna wrażliwość, filozofia życia, wiara w istnienie przeczuć i nieracjonalnych zdarzeń. Lubili razem spędzać czas, spacerować, przygotowywać jedzenie, toczyć rozmowy o sztuce i wertować albumy z malarstwem. Komisarz Perrault, dla ojca Francuza Xavier, dla matki Polki Ksawery, pracował w komendzie stołecznej w dziale zajmującym się odzyskiwaniem skradzionych artefaktów. Celina mogła liczyć na jego pomoc podczas rozwiązywania zagadki dotyczącej drogocennego pierścionka, a także później, gdy dostała zlecenie odnalezienia oryginalnych lamp Tiffany’ego.
– Cześć. – Stefańska umieściła okulary nad czołem i musnęła wargami policzek mężczyzny.
– Zobaczyłem cię przez okno i pomyślałem, że byłaś u Szpaka. Mówił, że masz wpaść. – Objął Celinę i przyciągnął ją na moment do siebie. – Jak nastrój? Chcesz pogadać?
– Przede wszystkim czuję ulgę. Oczywiście rok temu też ją czułam, gdy się udało zidentyfikować i ująć mojego porywacza, no i pozostałych ludzi uwikłanych w przekręty. Ale wciąż mnie uwierało, że nie znam nazwiska osoby, która podłożyła bombę, i tej, która tym wszystkim sterowała i nie miała skrupułów, by zlecić zabicie moich rodziców. – Celina zamrugała, żeby powstrzymać łzy, które zaczęły wzbierać pod powiekami. – Przygnębia mnie, że okazał się nią człowiek, który jednocześnie zawodowo zajmował się wykrywaniem przestępstw i powinien ludzi chronić, a nie ich oszukiwać i pozbawiać życia… Tak, wiem, nie pierwszy on i nie ostatni… – Stefańska zrobiła głęboki wdech. – Niedługo się pozbieram, potrzebuję tylko trochę czasu.
– Jakby co, jestem. – Xavier odgarnął pasmo włosów z jej policzka.
– Wiem, dzięki.
– Co powiesz na wieczorną przebieżkę po bulwarach, a później kolację u mnie?
Biegali razem dwa razy w tygodniu. Celina zgodziła się na tę propozycję bez przekonania, sądząc, że sobotnie zajęcia z Broadway jazzu, na które wróciła jesienią, w zupełności jej wystarczą, by dbać o kondycję. Wraz z upływem miesięcy poczuła, że było warto, i zaczęła również biegać w okolicy swojego miejsca zamieszkania. Truchtanie wietrzyło umysł, wyciszało rozhuśtane emocje i wzmacniało ją fizycznie. Gdy Celina mogła już pokonać dłuższy dystans bez zadyszki, Perrault nauczył ją wspinania się i przeskakiwania przez ogrodzenia, a także kilku chwytów z zakresu samoobrony. Co więcej, służąc jej jako pozorant, pilnował, by Celina regularnie ćwiczyła zachowanie w sytuacji zagrożenia, nawet jeśli ona zapewniała, że gdyby przyszło co do czego, na pewno sparaliżowałby ją strach i nie byłaby w stanie wykorzystać jego nauk.
– Proponujesz przebieżkę i kolację? – powtórzyła, unosząc kąciki ust w uśmiechu. – Brzmi dobrze. Przy okazji opowiem ci… – Przerwała na dźwięk wibrującej komórki. – Zaczekaj moment. Halo?
– Pani detektyw Stefańska? – Głos mężczyzny był nieznany.
– To ja, słucham.
– Mówiła pani, żebym zadzwonił, jakbym zobaczył wózek.
– Oczywiście. – Celina poczuła napięcie w mięśniach.
– No to go mam.
– Ma pan tę spacerówkę?
– Przecież mówię.
– Za pół godziny będę na Ursynowie. Możemy się spotkać?
– Będę czekać przy altance.
– Jak się panu to udało?
– Mam swoje sposoby, podobnie jak pani.
– Okej, rozumiem. Dziękuję i do zobaczenia… Jak pan ma na imię?
– Robert.
– Do zobaczenia, panie Robercie. – Celina schowała telefon i popatrzyła na Xaviera. – Muszę iść, ale później, jak się spotkamy, wszystko ci opowiem. To moje najdziwniejsze zlecenie od czasu założenia agencji i najkrótsze, jeśli chodzi o czas realizacji.
– Okej, w takim razie do wieczora.
– Pa!
Trzy kwadranse później, gdy już wózek leżał w bagażniku samochodu, Stefańska pojechała jeszcze raz na Poleczki i poprosiła Laurę, by wyszła przed budynek. Zleceniodawczyni nie posiadała się ze zdumienia.
– Jest pani niesamowicie skuteczna – zawyrokowała, wyjmując z portfela banknot stuzłotowy.
– Miałam szczęście. – Celina wzięła od niej pieniądze. – Wózek nie ma żadnych uszkodzeń, ale jest trochę brudny, ktoś już nim coś woził.
– Nie szkodzi, najważniejsze, że się znalazł. Oczyszczę go i wieczorem oddam Alicji. Jestem pani ogromnie wdzięczna.
– Polecam się na przyszłość – rzekła z uśmiechem Stefańska i dodała: – Choć oczywiście nie życzę pani kłopotów.
– Mam nadzieję, że wyczerpałam limit pecha. – Laura odwzajemniła uśmiech. – Wybieram się do Wiednia na dwa dni. Dzięki pani wyjadę ze spokojną głową.
– W takim razie udanego pobytu. – Celina spojrzała na zegarek i poprawiła paski plecaka. – Muszę już iść, wszystkiego dobrego. – Skierowała się do samochodu.
W drodze powrotnej wstąpiła do babci Eleonory, jedynej krewnej, która jej została po śmierci rodziców. Zastała starszą kobietę podczas pakowania walizki. Nazajutrz babcia wyjeżdżała do Pragi, by spędzić trochę czasu z Wiktorem Koneckim, miłością odzyskaną w jesieni życia.
– Świetnie, że wpadłaś – ucieszyła się seniorka. – Wypijemy herbatę, pogadamy, a ja odpocznę.
– Przyjechałam, bo chciałam ci coś powiedzieć osobiście – rzekła Celina i gdy usiadły przy stole, streściła rozmowę z podkomisarzem Szpakowskim.
– Teraz to już naprawdę koniec. – Starszej kobiecie stanęły w oczach łzy wzruszenia. – Winni zostaną ukarani.
– Tak, babciu. Wreszcie możemy zamknąć ten rozdział.
– A co porabiasz? – zainteresowała się seniorka. – Jak tam zlecenia?
– Nie narzekam. – Celina zrelacjonowała Eleonorze przebieg jednodniowego dochodzenia.
– Popatrz, popatrz, czasem trudno uwierzyć, jakie historie przydarzają się ludziom.
– Fakt. – Stefańska się roześmiała. – Szyszka by tego nie wymyśliła.
– A co poza tym?
– Wieczorem widzę się z Ksawerym. A później? Zobaczę, co przyniosą następnie dni.
– Uważaj na siebie – przypomniała babcia i objęła spojrzeniem swój bagaż. – Mam nadzieję, że wzięłam wszystko, czego będę potrzebować.
– W razie czego Wiktor ci pożyczy albo sobie kupisz. – Celina położyła rękę na jej dłoni, delikatnie uścisnęła palce. – Najważniejsze, żebyś dobrze się bawiła.
1O wcześniejszych zdarzeniach z życia Celiny można przeczytać w książkach: Kopia doskonała (2024), Cenny motyw (2025) oraz Niezbity dowód (2025) tej samej autorki, wydanych nakładem wydawnictwa Skarpa Warszawska.
Redakcja
Monika Orłowska
Korekta
Bożena Sigismund
Skład i łamanie wersji do druku
Łukasz Slotorsz
Projekt graficzny okładki
Paweł Panczakiewicz
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025
© Copyright by Małgorzata Rogala, Warszawa 2025
Wydanie pierwsze
ISBN: 9788384300282
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
WYDAWCA
Agencja Wydawniczo-Reklamowa
Skarpa Warszawska Sp. z o.o.
ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2
00-036 Warszawa
tel. 22 416 15 81
www.skarpawarszawska.pl
@skarpawarszawska
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Okładka
Strona tytułowa
Okładka
Rozdział 1. Nowa klientka. Tylko pani może mi pomóc. Spotkanie w altance śmietnikowej. Skąd wiedziałaś, co zaszło? Niespodziewana wiadomość.
Rozdział 2. Perła Czasu. Wizyta w komendzie policji. Przeszłość znów daje o sobie znać. Każdy ma swoje sposoby. Teraz to już naprawdę koniec.
Przypisy
Strona redakcyjna
Spis treści