Szpital - Leslie Wolfe - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Szpital ebook i audiobook

Wolfe Leslie

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

56 osób interesuje się tą książką

Opis

Myślałam, że będę tutaj bezpieczna. Myliłam się.

 

Wiem, że muszę stąd uciec. Jednak nie wiem jak. Nie wiem przed kim. Nie wiem dokąd.

 

Kiedy budzę się po wypadku, nie mogę się poruszać, nic nie widzę i nie kojarzę miejsca, w którym się znajduję. Po zapachach i dźwiękach stwierdzam, że jestem w szpitalu. Nie wiem, co się wydarzyło. Mam tylko mgliste wspomnienie, że zostałam przez kogoś pobita i cudem uszłam z życiem.
Przeraża mnie to, że napastnik wkrótce mnie znajdzie i dokończy dzieła.

Pod opieką lekarza i pielęgniarek zaczynam sobie przypominać urywki ze swojej przeszłości. Wspomnienia wracają powoli, kawałek po kawałku. Widzę fragmenty dawnego życia: karierę, męża, przyjaciółki, wielką miłość. Najważniejsze pytanie wciąż jednak pozostaje zagadką. Kto był oprawcą? I dlaczego chciał mnie zabić?

 

Autorka bestsellera Tajemnica lekarki

Książka dla fanów seriali medycznych!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 341

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 14 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Agata BieńkowskaSzymon Kukla

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



LESLIE WOLFE

SZPITAL

Przełozyła Agnieszka Szmatoła

Chciałabym tu podziękować gwieździe palestry i mojemu przyjacielowi z Nowego Jorku Markowi Freybergowi, który fachowo przeprowadził mnie przez zawiłości systemu sądowniczego.

Równie entuzjastyczne podziękowania składam dr Deborah (Debbie) Joule za jej przyjaźń i przemyślane rady. Dzięki niej moje badania nad leczeniem urazowych uszkodzeń mózgu i farmakoterapią były zadaniem o wiele mniej zniechęcającym, niż się spodziewałam. Jej wiedza, zamiłowanie do precyzji i czujność w śledzeniu szczegółów sprawiły, że pisanie tej powieści okazało się fantastycznym doświadczeniem.

Jeden

Gdzie jestem?

To pytanie zalewa mi umysł, przepływa przez niego wraz z niepewną, kruchą świadomością powracającą z głębokich ciemności. Powoli pojawia się pulsujący ból głowy, który wzbudza w głębi żołądka fale mdłości, a umysł próbuje – i zawodzi – odnaleźć wiedzę o tym, gdzie jestem. Co się ze mną dzieje.

Otwarcie oczu to niemożliwe zadanie. Walczę z niedowładem mięśni, modlę się o pomoc, bym uniosła to brzemię. A jednak moje powieki ani drgną.

Walczę ze słabością ciała, próbuję unieść dłoń i dotknąć twarzy, ale moje ręce trwają w bezruchu. Wszystko wydaje się za ciężkie, jest za ciężkie, bym mogła wykonać najdrobniejszy nawet gest.

Nawet własna twarz jest mi obca. Odległa. Odcięta. Doznania sensoryczne są głuche i oderwane, niemal jak coś, czego się nie czuje, ale za to widzi, jakby się oglądało film i dzieliło z bohaterem emocje, wrażenia, lęki. Odczucia są prawdziwe, choć obce i niepowiązane.

Walczę, by otworzyć oczy, ale nic, nawet najlżejszy promień światła, nie rozjaśnia głębi ciemności. Cały mój świat pochłonął mrok.

Panika obmywa mnie falą, każde uderzenie serca odbija się grzmiącym echem. Mój rozbity, chaotyczny umysł łapie się fragmentów wspomnień, gdy próbuję sobie przypomnieć, dlaczego zostałam uwięziona w tym sparaliżowanym świecie. Jedyną odpowiedzią na każdą próbę jest bezruch, przerażający bezruch tam, gdzie powinien być ruch.

Co mi się stało?

W mojej piersi wzbiera krzyk i wypływa na usta skomleniem tak cichym, że nawet sama ledwie je słyszę.

Wspomnienie przemyka przez pogrążony w chaosie umysł, rozpala już i tak przejmujący lęk.

Nie jest jasne. Nie budują go obrazy, wydarzenia, ludzie, których mogłabym rozpoznać, to splątany węzeł tego, co czułam, i tego, co robiłam. Bardziej sen niż wspomnienie, koszmar tak naprawdę i równie mocno jak on przerażający.

Biegnę w tej gorączkowej wizji, gnam co sił i drżę, ilekroć spoglądam przez ramię, łapię szybkie, płytkie oddechy pomiędzy wyrywającymi mi się wrzaskami. Nie widzę za sobą nikogo, jest tylko pustka, a w niej ciemność, która pożera mój świat. Pamiętam skomlenie, błaganie, wołanie o pomoc. Wciąż czuję to całym ciałem, rozpacz, strach, krzyk rozrywający mi gardło. I biegnę szybciej i szybciej, wiedząc, że cokolwiek mnie goni, zbliża się nieubłaganie.

Choć rozgrywa się to w głębi mojego umysłu, czuję ten sam obezwładniający strach, czuję, jak ściska mnie za gardło, jak mnie dusi. Ciemność niczym bezwzględny ciemiężca narasta, przytłacza, porywa mnie z ziemi i unosi w górę, w górę, a moje myśli opanowuje chaos.

W tej udręce jawi się tylko jedna myśl.

Przed czymkolwiek uciekałam, to coś mnie dopadło. I leżę tu teraz, bezbronna i bezradna, niezdolna się ruszyć, niezdolna się rozejrzeć.

Oddycham powoli, choć wysiłek napełnienia płuc powietrzem niemal mnie przerasta, i zmuszam rozedrgany umysł do uspokojenia się. Nie jest to proces ani łatwy, ani szybki. Przebłyski tamtego wspomnienia krążą w mojej głowie, wracają, nie ułatwiają ukojenia. Ale nie odpuszczam, oddycham rytmicznie, wsłuchuję się w powietrze, które zapraszam w głąb ciała, które wypraszam z siebie, które w żaden sposób nie jest powiązane z gorączkowym biciem mojego serca.

Zaschło mi w ustach, język mam opuchnięty i lepki.

Ten sensoryczny drobiazg ukryty w ciemności mojego umysłu jest niczym zagrzebany w ziemi skarb. Chwytam się go i pozwalam mu się wyprowadzić z labiryntu. Powoli napływają inne szczegóły i zbieram je, kształtuję w obraz, który potrafię odczytać.

Chce mi się pić. Mam spękane usta i czubek języka nie jest w stanie ich zwilżyć. Próbuję poruszyć palcami, powoli, świadomie, ale nic się nie dzieje. Moje oczy z takim samym uporem pozostają zamknięte, powieki chronią przyczajoną we mnie ciemność nawet kosztem moich zdrowych zmysłów.

I gdy zaczyna powracać nieuzasadniony strach, słyszę w oddali przytłumiony ryk syren. Zbliża się. Kieruję całą swoją uwagę na ten dźwięk, na inne odgłosy, niemal niesłyszalne, na dźwięki, które zaczynam zauważać, na obrazy, które zaczynają się budzić w mojej głowie.

Chwilę po tym, jak syreny cichną, uświadamiam sobie, że mijają mnie rozmawiający ludzie. Są daleko, ale wystarczająco blisko. Gdybym krzyknęła, usłyszeliby mnie. Zmuszam się do nabrania powietrza i próbuję krzyknąć.

Lecz wydaję z siebie zaledwie szept, który nie zwraca niczyjej uwagi. Głosy się oddalają.

A jednak nie jestem tu sama.

Szum mojej krwi cichnie nieco, gdy po tej myśli fala paniki opada.

Lęk przestaje mnie ogłuszać i do mojego świata wdzierają się i inne dźwięki. Gdzieś w oddali ktoś prosi o jakiś raport albo go składa, nie wyłapuję tego. Bliżej mam głośniejsze, choć przytłumione i rytmiczne pikanie jakiegoś urządzenia, wydaje się idealnie zsynchronizowane z biciem mojego serca.

Jestem w szpitalu.

To jedyny sensowny wniosek. A to oznacza, że nie uciekłam przed tym, co mnie goniło. To oznacza, że uległam, że zostałam zaatakowana, że to coś wysłało mnie tu, bezradną, bezbronną, zagubioną. Wraz z tą myślą powraca lęk, ale tym razem podszyty jest płomieniem gniewu, wypełnia mój umysł pytaniami, na które nie znam odpowiedzi, ukrywa twarz napastnika.

Odtwarzam w pamięci ten fragment z nadzieją, że uda mi się dojrzeć, przed kim uciekałam. Nie potrafię przywołać twarzy ani imienia. Niewiele pamiętam, tylko to, że nie jestem bezpieczna, że następnym razem nie zdążę umknąć. Jestem tego tak pewna jak własnego nazwiska.

Nazywam się Emma Duncan i przetrwałam. Wciąż żyję.

Wspaniale jest móc to powiedzieć, nawet jeśli wypowiadam te słowa jedynie w głowie.

Przez chwilę otacza mnie cisza, gdy wtem odgłos kroków sprawia, że wstrzymuję oddech, łomotanie serca narasta i narasta, zagłuszając pikanie maszynerii.

Kroki mnie mijają, są szybkie, celowe. Wracają. Czuję ruch powietrza, gdy ktoś dotyka mojego policzka. Nigdy dotąd nie byłam świadoma tego wrażenia. Skrzypienie gumowych podeszew na podłodze i ruch powietrza w pokoju zdradzają, że ktoś nieopodal mnie krąży. Na tyle blisko, że może mnie z łatwością dotknąć.

Może nawet zabić.

W pierwszej chwili instynkt podpowiada mi, żebym zamarła w bezruchu i ciszy, żebym poczekała, aż ta osoba sobie pójdzie. To głupie, irracjonalne, gdy przecież chwilę temu próbowałam zwrócić na siebie uwagę. Może ta osoba wie, co się dzieje. Może przybyła tu dokończyć to, co się zaczęło, gdy uciekałam.

Niespodziewanie wyrywa się ze mnie szloch. Z kącików oczu płyną łzy, ale nie spływają na policzki. A jeśli spływają, to nie czuję tego.

Gumowe podeszwy milkną na moment, by zbliżyć się chwilę później. Ciepła dłoń ściska moją.

– Obudziłaś się – obwieszcza radosny kobiecy głos. – Cudownie. Wezwę lekarza.

Dwa

Nie chciałem oglądać takiej Emmy, leżącej nieruchomo w kałuży jej własnej krwi. Serce mi się krajało.

I przez chwilę mogłem jedynie patrzeć. Jak jej piękna twarz, lekko przesłonięta kosmykami długich kasztanowych włosów, rozwiewanych podmuchami zimnego wiatru, stawała się w świetle księżyca coraz bledsza. I choć wiedziałem, że to nieprawda, zdawało mi się, że na jej lekko rozchylonych wargach zastygło moje imię. Jej dłoń drżąca na pokrytej lodem ziemi nigdy już ku mnie nie sięgnie.

Nie po tym, co się dziś stało.

Przede mną jawił się otoczony ciemnością dom. Górował nad nią niczym nieumarły strażnik. Gdzieś z boku osiki drżały na wietrze, ich liście szeleściły, pokonane opadały na ziemię lekko i cicho.

Zbliżyłem się, ostrożnie, by nikt mnie nie spostrzegł, gdy w milczeniu wynurzyłem się spośród cieni.

Nie odważyłem się sprawdzić pulsu, jakbym się lękał, że jej skóra zwęgli opuszki moich palców. Ta bezradność tego idealnego ciała, kruchość życia przywołały wspomnienia mojej trudnej młodości. Oddychałem szybciej, głębiej na myśl o bezradności, jaka mnie ogarniała, gdy byłem zdany na innych. Na moją matkę.

Było, minęło.

Listopadowa noc zeszła z górskich szczytów, niosąc ze sobą mroźne powietrze, i dygotałem, szczękały mi zęby, gdy wciskałem ręce głęboko w kieszenie. Wiatr wył i osiki gięły się pod jego naporem, pokrywając asfalt oberwanymi liśćmi. Kilka szarpanych podmuchami liści, wciąż jeszcze zielonych, wciąż jeszcze nietkniętych porannymi przymrozkami, opadło na głowę Emmy, dryfowało w kałuży jej krwi niczym żółte i bursztynowe łódeczki na ciemnoczerwonych wodach.

Dotknąłem ekranu telefonu, rozmyślając nad połączeniem, które chciałem wykonać. Palce Emmy momentami drżały, wciąż żyła. Nie wiedziałem, ile czasu jej zostało. Ale powiększająca się kałuża krwi wokół jej głowy, otaczająca ją niczym ciemna aureola, zdradzała, że kurczył się coraz bardziej.

Wybrałem dziewiątkę, jedynkę i znów jedynkę, lecz nie nacisnąłem zielonej ikonki połączenia. Jeślibym to zrobił, wiedzieliby, kto dzwonił, uzyskaliby dostęp do historii połączeń i lokalizacji telefonu i wiedzieliby, że tu byłem, że ją obserwowałem, a nawet0 od jak dawna ją obserwowałem. I ruszyliby na mnie szczęśliwi, że tak szybko udało im się znaleźć winnego.

Innym wyjściem było patrzeć, jak Emma umiera u moich stóp. A do tego nie mogłem dopuścić. Nie zniósłbym tego. Nie z nią. Ktokolwiek inny i decyzja podjęłaby się sama. Odszedłbym, nawet się nie oglądając. Nie dzwoniąc, szczędząc sobie kłopotów.

Ale Emma? Moja Emma? Nie mogłem tak stać i patrzeć, jak umiera. Nie. Nigdy. Niezależnie od ceny.

Przez chwilę krążyłem wokół niej, z całych sił próbując nie słyszeć cichego szlochu dobiegającego z jej bladych ust i żałując, że nie mogę po prostu jej podnieść, pocieszyć, zamknąć w ramionach, zanieść do środka, do ciepłego i bezpiecznego wnętrza. A tymczasem przemierzałem podjazd niczym zwierzę w klatce i rozważałem kurczące się opcje. Co, jeśli zadzwonię, wezwę pomoc, a potem zniszczę telefon, zanim zdołają go namierzyć? Nie byłem pewien, czy to się uda. Ale co innego mogłem zrobić? Jakie kłamstwo usprawiedliwi moją obecność?

Krążyłem szybciej i szybciej, rozdzierany niepewnością, i nagle zacząłem rozumieć kłębiące się we mnie emocje. To, jak metaliczny zapach jej krwi budził w moim wnętrzu niejasne pragnienie. To, jak bardzo niepokoiło mnie kruche ciało u moich stóp, przewaga, jaką nad nim miałem.

W tamtej chwili, na krawędzi między życiem a śmiercią, była całkowicie i kompletnie moja.

Gdy znów na nią spojrzałem, wciąż niezdecydowany, ujrzałem, że jej palce zamarły. Drżenie ustało. Umierała. Albo już umarła.

Czas na rozważania, na roztrząsanie możliwości minął. Bez wahania wybrałem najlepszą opcję i zadzwoniłem.

A teraz, stojąc w cieniu drzew, wpatrując się w miejsce, gdzie leżało jej ciało, wiem, że podjąłem słuszną decyzję. Nieskazitelny, iskrzący śnieg pokrywa wszystko białą warstwą niewinności. A Emma wciąż żyje.

Moja kochana Emma.

Trzy

Miękkie skrzypienie gumowych podeszew oddala się od łóżka i cichnie, gdy zamykają się drzwi. Wstrzymuję oddech, nasłuchuję, a mój umysł wypełniają pytania, które pragnę zadać. Odległe dźwięki, niemal niesłyszalne, powiadamiają mnie o rozszeptanych ludziach mijających pospiesznie moje drzwi. Jakieś metalowe przedmioty opadają z brzękiem na tacę, a pikanie podobne do piszczenia mikrofalówki sprawia, że widzę oczami wyobraźni sprzęt medyczny znany mi z seriali, lecz nie umiem podać jego nazwy.

Wyczuwam w powietrzu zapach gazy, sterylizatorów, odkażaczy. Nikły, ale świeży, jakby dopiero co je otwarto. A jednak nie przypominam sobie szelestu rozrywanego opakowania, przynajmniej odkąd się przebudziłam.

Drzwi się cicho otwierają i biorę kolejny oddech, ale piszczenie sprzętu monitorującego zdradza mój niepokój. Kroki, cięższe niż te gumowych podeszew, które już nauczyłam się rozpoznawać, choć równie pospieszne. Pojawia się ledwie wyczuwalny aromat jakby cytrusowy, może z nutą ziół, bazylią albo szałwią. Elegancki, męski, woda kolońska noszona z wyczuciem. Szelest materiału, prawdopodobnie fartucha lekarskiego, ustaje, gdy kroki docierają do mojego łóżka.

– Dzień dobry, panno Duncan. Jestem doktor Sokolowski i to ja się panią zajmuję. Czy przypomina sobie pani, żeby ze mną kiedykolwiek wcześniej rozmawiała?

Jego głos jest przytłumiony, ale niski i kojący, pobrzmiewa w nim nutka słowiańskiego akcentu, chyba polskiego. I jest mi kompletnie nieznany. Nigdy wcześniej nie słyszałam tego głosu. Dlaczego pyta, czy go rozpoznaję?

– N-nie – odpowiadam. Mówienie sprawia mi trudność. To samo osłabienie, które przejęło moje członki, atakuje twarz, policzki, język, ale narastająca we mnie panika każe mi dodać: – Nie wydaje mi się, żebyśmy kiedykolwiek wcześniej rozmawiali.

Zapada między nami chwila ciszy, którą przerywa odgłos kółek toczących się po podłodze i szelest wykrochmalonego materiału, chyba lekarz przysunął sobie krzesełko.

– Nie rozpoznaje pani mojego głosu? – W jego pytaniu pobrzmiewają nutki troski, która wypełnia mnie grozą, jest wyraźna, choć słowa wydają się przytłumione, jakby usta miał przesłonięte chusteczką. Jakby nosił maseczkę chirurgiczną.

Oddycham z ulgą. Oczywiście, że to maseczka. Sensowne.

– Nie. Co się ze mną dzieje?

Ściska delikatnie moją dłoń. Czuję, jak sprawdza mi puls przez coś, co chyba jest nitrylową rękawiczką.

– Proszę się nie martwić, panno Duncan, odpowiem na wszystkie pani pytania. Przywie…

– Emmo. – Przełykam ślinę, gardło mam zaciśnięte i przesuszone. – Proszę.

– Dobrze, Emmo. – W jego głosie pojawia się cień uśmiechu, ale znika, gdy wracają troska i powaga. – Miałaś wypadek. Przywieziono cię i przyjęto do Baldwina…

Protestuję z trudem, żałując, że jestem zbyt osłabiona, by mówić głośniej, ale lekarz milknie i słucha.

– Zaatakowano mnie. To nie był wypadek. – Oddycham szybciej, poruszona, przestraszona ignorancją lekarza, zdesperowana, by wszystko jak najszybciej wyjaśnić. Próbuję się podnieść, ale moje ciało ani drgnie. Gdzieś w żyłach wzbiera panika. – Biegłam i…

Brakuje mi słów na opisanie tego, co się stało, i przerywam w pół słowa, dyszę. Nie mogę mu powiedzieć, co się stało. Niczego nie pamiętam.

Kółka toczą się po podłodze i dociera do mnie, że lekarz się przemieszcza, nie wstając z krzesełka, choć wcześniej wyraźnie słyszałam jego kroki. A potem dociera do mnie dźwięk plastiku uderzającego o coś lekko i szelest papieru i wyobrażam sobie, że lekarz przegląda moją kartę.

– Mam tu wyraźnie napisane, wypadek, a dokładniej: poślizgnięcie się i upadek. Poprawię. – Szelest papieru. – Nie bój się, jesteś tu bezpieczna.

W piersi wzbiera mi rozpacz.

– Nie rozumie pan – szlocham. – To nie koniec. Wiem, że to nie koniec. Czuję to. A ja nawet nie widzę, nie mogę się ruszyć…

Znów ściska moją dłoń, tym razem pocieszająco. Ale to tak samo chłodny dotyk jak wcześniej.

– Zaopiekujemy się tobą. Mam doskonały zespół zajmujący się urazami i nie pozwolimy, żeby coś ci się stało – mówi poważnym, przekonującym tonem.

Ufam mu i pozwalam sobie się odprężyć.

– Co mi się stało? Dlaczego miałabym znać twój głos?

– Rozmawialiśmy już dwukrotnie, ale już mówię, co się dzieje. A potem będę miał kilka pytań. Jeśli chcesz, żeby coś ci wyjaśnić albo żebym mówił wolniej, daj mi znać.

– Proszę mi po prostu powiedzieć, co się dzieje – błagam, przerażona pustką w pamięci. To nie tak, że zapomniałam słowa lekarza, ale raczej jakbym nigdy wcześniej go nie spotkała, jakby nic nie istniało pomiędzy teraz a chwilą, kiedy uciekałam przed śmiercią.

– Tak zrobimy – mówi łagodnie. – Doznałaś poważnego wstrząsu, urazowego uszkodzenia mózgu spowodowanego uderzeniem w głowę lub gwałtownymi drgawkami całego ciała i głowy, a to wpłynęło na korę wzrokową w mózgu. Moim zdaniem to wynik uderzenia, takiego, jakiego doznają ludzie, gdy spadają ze schodów, a nie drgawek czy potrząsania, ale nie możemy tego całkowicie wykluczyć. Rana z tyłu głowy i siniaki wskazują raczej na cios zadany tępym narzędziem.

Jego słowa mrożą mi krew w żyłach. Uraz mózgu? To by wyjaśniało brak pamięci. To by znaczyło, że mogę się nigdy nie dowiedzieć, kto mi to zrobił. Że mogę stracić na zawsze wzrok. Że mogę nigdy nie stanąć na nogi.

Doktor Sokolowski milknie na moment.

– Uraz powoduje pewne znaczące objawy. Obecnie najważniejsze jest to, że nie widzisz i nie możesz się ruszyć. Na mózgu jest opuchlizna, która uciska nerwy i wpływa na ich działanie.

To nie wydaje się prawdziwe, choć przecież jest. I ta myśl zmienia mi krew w lód.

– Co się ze mną stanie? Czy odzyskam wzrok?

– Mamy nadzieję, że to, co powoduje ślepotę i paraliż, ustąpi wraz z obrzękiem. To termin medyczny, oznacza opuchliznę mózgu. Przeprowadziliśmy badania, tomografię komputerową i rezonans magnetyczny, i nie widzimy w wynikach niczego, co wskazywałoby, że to stan nieodwracalny.

– Jak długo? – Domagam się odpowiedzi, próbując powstrzymać palące łzy. Nie mogę tak żyć… ani minuty dłużej. Groza wsiąka w moje ciało niczym mróz. – Jak długo taka będę? Boję się.

Bierze głęboki wdech i na chwilę wstrzymuje oddech. Ten odgłos wahania mnie denerwuje. Powinien być przyzwyczajony do udzielania pacjentom nieprzyjemnych informacji. Jak bardzo jest ze mną źle? Czego mi nie mówi?

– Będę z tobą szczery, Emmo. To poważny uraz, ale istotne jest, byś wiedziała, że sytuacja może się zmienić. Ludzki mózg posiada tę niezwykłą umiejętność samoleczenia. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wyniku, jednakże mamy nadzieję na znaczną poprawę w miarę postępów w leczeniu.

– Nadzieję? – Próbuję zaczerpnąć tchu, próbuję napełnić płuca powietrzem i przychodzi mi to z takim trudem, jakby jego słowa wypaliły cały tlen w sali.

– Emmo… wiem, że to przerażające, ale nie możesz się poddawać. Ani teraz, ani nigdy. – Znów ściska moją dłoń i ten prosty gest dodaje mi odwagi. – Zaczęliśmy podawać ci leki, które mają zmniejszyć obrzęk i złagodzić ból. Zespół neurologiczny doktora Winslowa wciąż szuka przyczyn. Może się okazać, że to uszkodzenie rdzenia kręgosłupa, które nie wyszło na skanach. Czasem obrzęk ukrywa uszkodzenia. Ale tym się raczej nie przejmuję. Jedyna widoczna rana to uszkodzenie czaszki, nie kręgosłupa.

– Czyli mówi pan, że moje nerwy nie zostały uszkodzone, tylko nie działają?

– Dokładnie tak. Uważamy, że taka właśnie jest przyczyna zaniżonego napięcia mięśniowego, którego doświadczasz. Tonus mięśniowy to napięcie mięśni, ich gotowość do wykonywania swoich funkcji z odpowiednią siłą. Jesteś w stanie kontrolować kończyny i nawet jeśli to nikła i ograniczona kontrola, właśnie z jej powodu wierzę, że z tego wyjdziesz. To może jednak trochę potrwać. – Milknie na moment i w tej ciężkiej i pełnej napięcia ciszy wstrzymuję oddech. Jego głos znów jest ponury, jakby zaprzeczający słowom pełnym nadziei. – Będzie też wymagało dużo pracy i nie okaże się łatwe. Badania, leczenie, rehabilitacja. Będziesz musiała się nauczyć chodzić. Od nowa. Krok po kroku. Zaczniemy jednak od odpoczynku, póki nie ustąpi obrzęk mózgu.

Jego słowa wydają się odległe, niedowierzanie staje się zaprzeczeniem i wplata się między mnie a moją nową rzeczywistość, odmawiając zaakceptowania jej.

I nagle to do mnie dociera.

Nigdzie się nie wybieram.

To nie sen, z którego lada chwila się ocknę, podziękuję wszystkim zgromadzonym i spokojnie odjadę do domu, by dalej żyć swoim życiem. Nie… To mi zostaje.

Ciemność, paraliż, strach.

– Och, nie. – Nie mogę powstrzymać płaczu. Szloch spływa z moich drżących warg. Nie ruszam się, nie dyszę, leżę tylko w bezruchu, na plecach, jakby jedynym, co we mnie przetrwało, był ból, który pragnie się teraz wyrwać na wolność.

– Wiem, że musisz to przetrawić. Jesteśmy tu dla ciebie i będziemy cię na każdym kroku wspierać. – Milknie na chwilę, ale jego kojący głos wciąż rozbrzmiewa echem w moich uszach. – Porozmawiajmy o twojej pamięci. Trochę mnie niepokoi fakt, że nie pamiętasz naszych wcześniejszych rozmów. I już o to pytałem, ale zadam pytanie ponownie: co pamiętasz jako ostatnie?

Wciąż żywię irracjonalną nadzieję, że to tylko koszmar, z którego lada chwila się obudzę, i z trudem zbieram myśli.

– Uch, biegłam. Bałam się… Krzyczałam i biegłam do drzwi, chyba. Nie jestem pewna.

– Kto cię zaatakował?

Próbuję pokręcić głową, ale nie jestem pewna, czy chociaż uniosłam ją nad poduszkę.

– Nie wiem. Nie… nie mogę sobie przypomnieć. Mam w głowie pustkę. – Milknę, mam przed oczami ten jeden przebłysk. – Czy kiedykolwiek sobie przypomnę? Bo muszę.

– Myślę, że tak. Daj sobie czas.

Czas. Coś, czego nie miałam. Coś, co już mi umykało, zagubione w ciemnościach mojego okaleczonego umysłu.

– Jak długo tu jestem? Dlaczego niczego nie pamiętam?

– Kilka dni. Ale ta niepamięć następcza, czyli niezdolność do tworzenia nowych wspomnień, aż tak mnie nie martwi, podajemy ci dużo leków.

– Okej – szepczę, życząc sobie, żeby wszystko się skończyło. Wszystko. To, co się wydarzyło. Ta ciemność, która przesłoniła mi świat. Obezwładniający lęk, że tak właśnie będzie wyglądać reszta mojego życia.

– Bardziej martwi mnie ta pourazowa niepamięć wsteczna, której najwyraźniej doświadczasz. Mówię tu o utracie informacji nabytych przed wystąpieniem amnezji, co u ciebie najprawdopodobniej stało się w momencie napaści. Zazwyczaj niepamięć jest tymczasowa i częściowa. To zwykle utrata fragmentów lub segmentów wspomnień, czasem pamiętanie wydarzeń w złej kolejności. – Milczy, jakby starannie dobierał słowa. – Pamiętasz coś poza tym, co opisałaś wcześniej, poza ucieczką przed napastnikiem?

Otwieram usta, ale słowa z nich nie wypływają. Jakby tam, gdzie kiedyś było życie, moje życie, teraz zostały rozmazane smugi.

Kardiomonitor pika coraz szybciej.

– Już dobrze – mówi doktor Sokolowski. – Wiem, że pamiętasz, jak się nazywasz, a to już coś, prawda? – Zaciskam usta. Nie umiem się zmusić do podzielania jego optymizmu. – Pamiętasz, który mamy rok? – Cisza. Krzyczę w zaciszu własnej głowy. – Kto jest prezydentem? – Kolejna chwila ciszy, a potem powraca jego głos, energiczny i pełen optymizmu. – Spróbujemy raz jeszcze za dzień albo dwa, kiedy obrzęk trochę ustąpi. Potem zmniejszymy dawkę leków, a to, mam nadzieję, pomoże ci zacząć sobie coś przypominać. Pamięć może ci wracać nieskoordynowanymi, niepowiązanymi przebłyskami albo w większych, bardziej zwartych i szczegółowych fragmentach. – Znów ściska moją dłoń. – Masz jeszcze jakieś pytania?

Od czego mam zacząć?

– Nie mogę otworzyć oczu – szepczę wykończona. – Dziwaczne uczucie.

– Masz opatrunek wokół głowy, zasłania też oczy. Najprawdopodobniej to właśnie czujesz. Nie powinnaś otwierać oczu ani ich nadwyrężać, póki się nie dowiemy, co powoduje ślepotę.

Czuję, jakbym odpływała, i ze wszystkich sił próbuję zachować przytomność.

– Dziękuję. – Udaje mi się wydusić.

– Mam zawiadomić policję o napaści?

– Tak, proszę. – Mój umysł wczepia się w tę myśl z nadzieją, że poczuję się bezpieczniejsza, kiedy napastnik zostanie zatrzymany.

– Dobrze, zrobię to od razu. – Słyszę stukot kółeczek, a potem jego kroki. Jeden z butów skrzypi.

– Nie. – Pokonana zmieniam zdanie. – Tylko zmarnujemy ich czas. Niczego nie pamiętam. – Przełykam z trudem. – Przepraszam. Po prostu… bardzo się boję.

– Nie przepraszaj. Mimo wszystko będziemy musieli to zgłosić. – Znów ten nikły zapach ni to cytrusowy, ni to ziołowy. – Tu masz coś do picia. Uważaj, to słomka – mówi, gdy coś dotyka moich ust.

Wdzięczna, wciągam chłodny płyn i udaje mi się przełknąć kilka łyków. Woda. Po chwili słyszę dźwięk plastikowego kubeczka odstawianego na stolik obok mnie.

– Dziękuję.

– Jesteś tu bezpieczna, Emmo. To ci mogę przyrzec. Daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz, a kiedy będziesz gotowa, wezwiemy policję, żebyś mogła złożyć oświadczenie. Tymczasem wypełnię niezbędne formularze i przekażę lokalnym władzom, ale nie musisz z nimi rozmawiać, dopóki nie uznasz, że jesteś gotowa. Dobrze?

– Dobrze – szepczę i czuję, jak odpływam.

– Na razie musisz odpoczywać. Wszystkim innym my się zajmiemy i zapewniam cię, że będzie dobrze. – Znów dotyka mojej ręki, ale niemal tego nie czuję.

Może jutro sobie przypomnę, kto to był.

Myśl krąży przez moment w mojej głowie, póki nie powrócą i nie pochłoną mnie ciemność i cisza.

Cztery

– Mówisz o George’u, prawda? To dlatego…

Budzi mnie odległy, rozchichotany, pełen podtekstów głos. Wstrzymując oddech, nasłuchuję, póki beztroska rozmowa dwóch kobiet nie zniknie w oddali. Oddalające się głosy zostawiają za sobą jedynie ciszę i ciemność, kontrapunktowane pikaniem kardiomonitora.

Czy jestem sama? Do szału doprowadza mnie to, że nie wiem tego na pewno. Zawsze traktowałam jak rzecz oczywistą, podstawową to, że wiedziałam, kto jeszcze jest w pomieszczeniu i czy w ogóle ktoś jest w nim wraz ze mną. Wiele innych rzeczy też przyjmowałam za pewnik. Sięgnięcie po wodę, gdy byłam spragniona. Zjedzenie czegoś. Poruszanie się.

– Halo? – wołam, choć to raczej słaby jęk, a wysiłek w niego włożony nasila ból głowy.

Nikt nie odpowiada.

Nawet najmniejszego dźwięku, niczego, co podpowiedziałoby mi, czy ktoś mnie obserwuje, wykorzystując moją ślepotę. Czasem mi się zdaje, że słyszę czyjś oddech, ale to pewnie moja wyobraźnia. Albo koszmar.

Lekarz twierdził, że jestem tu bezpieczna. Jak on się nazywał?

Uch. Zapomniałam. Coś jak… a może…

Jestem tak sfrustrowana brakami w pamięci, że wyrywa mi się zduszony jęk. Chociaż przynajmniej pamiętam jego wizytę i co nieco z tego, co mówił. Tym razem. Poprzednie wizyty, o których wspominał, wciąż są czarną dziurą.

Zmuszam umysł do cofnięcia się i szukam czegokolwiek, co pomoże mi sobie przypomnieć, kto mnie skrzywdził. Przed kim uciekałam, gdy mnie powalono?

Nic. Tylko ciężka zasłona ciemności pod powiekami, gdzie zwykle pojawiały się i znikały strzępy obrazów niczym wspomnienia snu, pomagając mi wyobrażać sobie lub przypominać – jak sceny z filmów wyświetlane w kinie mojego umysłu.

Tak było przed napaścią. Przynajmniej tyle o sobie pamiętam – to, jak działał mój mózg.

– Pomóż mi – błagam, choć nie kieruję tej prośby do nikogo konkretnego. Ale czuję się lepiej, gdy mogę wypowiedzieć te słowa na głos, jakby dodawało im to głębi.

Pojawia się nikłe wspomnienie. Powoli staje się silniejsze. Choć wciąż to bardziej uczucie niż wspomnienie. Moja twarz na tle czerwonawej zasłony z nadrukiem fal w piaskowym kolorze. Zapach: słaby, świeży aromat czystej pościeli. Proszku do prania i lawendowego płynu.

I strachu. Tak pachnie strach.

Mój strach.

Zduszone westchnienie niemal rozbija kruchą taflę wspomnienia, ale trzymam się go, nie pozwalam mu odejść, jestem zdecydowana podążyć tam, dokąd mnie poprowadzi. Widzę siebie – wyglądam przez okno ukryta za zasłonami, moje policzki są wtulone w materiał, a ja się wychylam i spoglądam na zewnątrz, gdzie jakiś nieznajomy opiera się o pień drzewa, ręce ma wciśnięte w kieszenie bluzy z kapturem. Patrzy na mnie. Światło szybko zanika, słońce już zaszło. Podwórze jest opuszczone, w oddali zerkają na nas góry ze szczytami obsypanymi śniegiem niczym milczące olbrzymy.

I ten mężczyzna. Nieruchomy. Wpatrzony we mnie. Czeka.

Na co?

Nitka wspomnień rozwija się teraz w zupełnie innym kierunku. Widzę się przy tym samym oknie, ale jest wcześniej, słońce za moment dotknie ośnieżonych szczytów, cienie osik wydłużają się niepokojąco. To ten sam dzień? Nie wiem. Pamiętam tylko kołatanie serca na widok nieznajomego na moim spokojnym podwórzu. Pamiętam, że złapałam telefon, gotowa wykręcić dziewięćset jedenaście. Pamiętam trzęsące się palce, wahanie, gdy dopadły mnie wątpliwości, gdy zwątpiłam we własny umysł. Pamiętam zaciągnięte w panice zasłony. I to, jak dyszałam, jak drżałam.

To znajomy strach, dobrze go pamiętam. Ale nie wiem dlaczego.

Hałas zza drzwi rozwiewa wątłe wspomnienie i budzi moją czujność. Drzwi ostrożnie się otwierają i rozpoznaję skrzypienie gumowych podeszew.

– Widzę, że jesteś przytomna – mówi łagodny kobiecy głos. – Dobrze. Nakarmimy cię. – Coś szeleści nieopodal, coś cicho stuka. – Jesteś w ogóle głodna?

Bezgłośnie wypuszczam przetrzymane w płucach powietrze.

– Jak masz na imię?

Kroki się zbliżają.

– Isabella – odpowiada. Brzmi jak młoda dziewczyna. – I bardzo chciałabym wiedzieć, czy możesz przełykać. Do tej pory dostawałaś kroplówki.

Na czole próbuje mi się wykształcić zmarszczka, ale poddaje się w obliczu otulającego moje czoło opatrunku i pojawia się jedynie przejmujący, pulsujący ból głowy.

– Chyba mogę. – Przynajmniej mam nadzieję. – Wypiłam wcześniej trochę wody.

– Fantastycznie – odpowiada. – Właśnie to chciałam usłyszeć.

Z tego samego kierunku co jej głos dobiegają postukiwania. Słyszę odkręcanie zakrętki, ciche pyknięcie towarzyszące uniesieniu pokrywki. Coś sprawia, że trzaska plastik, a potem słyszę chlupoczący odgłos mieszania w słoiku.

Mus jabłkowy.

Zapach sprawia, że pożądam czegoś, czego nie tknęłam od czasów przedszkola. Ale to, że nie jadłam musu od tak dawna, jest odświeżające, nawet pocieszające.

– Jesteś moją pielęgniarką?

Isabella przesuwa jakieś przedmioty i nie przerywa tego nawet, kiedy mi odpowiada.

– Jedną z twoich pielęgniarek. – Otwiera następny pojemnik i napełnia coś płynem. – Już niedługo, skarbie.

– Nie spieszę się – odpowiadam ogarnięta zgrozą na myśl, że będzie mnie karmić. – Widziałaś kiedyś, by ktoś w takim stanie jak ja wyzdrowiał?

Stukot ustaje. Isabella podchodzi i siada na krawędzi łóżka. Materac przechyla się lekko pod jej ciężarem, ale ja niewiele czuję.

– Spróbuj ścisnąć moje palce, tak z całej siły – prosi, dotykając mojej ręki.

Próbuję, naprawdę próbuję, lecz mięśnie odmawiają współpracy. Znów i znów próbuję, ale przestaję, gdy muszę stłumić szloch.

– Tak, widziałam osoby w twoim stanie, które wyzdrowiały. Codziennie je widuję – mówi. – Możesz poruszać kończynami, zakres ruchu masz ograniczony, ale to nieistotne. Liczy się to, że możesz. Lekarz cię nie poinformował?

Nie potrafię jej odpowiedzieć od razu. Ona jednak czeka cierpliwie.

– Boję się. – Udaje mi się w końcu wydusić. – Nie mogę…

– Musisz być dzielna. Musisz wierzyć w to, że wyzdrowiejesz, musisz w to wierzyć z całego serca. I nie możesz się zamartwiać. Odpoczywaj, pozwól sobie zdrowieć. – Klepie mnie po ręce i jej dotyk jest równie mało wyczuwalny, co ten lekarza, jakby i ona nosiła rękawiczki. Czuję muśnięcie jej skóry, ciepło jej dłoni, ale są jakby daleko. – Dobrze, zjedzmy coś w końcu.

Pierwszą porcję musu przełykam z trudem. Boli mnie jak przy ciężkim zapaleniu gardła. Krzywię się, przełykając, i proszę o łyk wody.

– Pozwól, że spojrzę – mówi po tym, jak pozwala mi się napić. Przedmioty na tacy brzęczą, gdy kładzie ją na łóżku. Coś pstryka zbyt blisko mojej twarzy. Wzdrygam się. – To latarka. Nic, czym trzeba się przejmować. Otwórz usta.

Przychodzi mi to z trudem. Mięśnie mnie nie słuchają, choć twarz jest bardziej posłuszna niż ręce.

Isabella ostrożnie dotyka mojej brody, chyba po to, by otworzyć mi szerzej usta i mieć lepszy widok. Potem jej palce tańczą lekko po bokach gardła, badając węzły chłonne i spód żuchwy.

– Gardło masz podrażnione i lekko opuchnięte. Będzie to musiał obejrzeć lekarz. Powiadomię go. – Pstryknięcie. Chyba wyłączyła latarkę. – Nadwyrężyłaś głos czy coś podobnego?

Przebłysk wspomnienia napływa tak gwałtownie, że zapiera mi dech. Znów widzę siebie, jak biegnę, jak się potykam. Pamiętam palenie w gardle, gdy krzyczałam, zrozpaczona i wściekła jednocześnie.

Pomocy! Niech mi ktoś pomoże… Puść mnie!

Krzyk odbija mi się w głowie echem, rozrywa bezruch moich myśli. Wspomnienie jest w jednej chwili tak żywe, w drugiej znika.

– Krzy-krzyczałam – szepczę. – Uciekałam… Ja… och, nikt się nie zjawił.

– Och, skarbie, to okropne! Przed kim uciekałaś?

Nie odpowiadam. Po chwili milczenia Isabella siada obok mnie i oferuje kolejną porcję musu jabłkowego, stukając łyżeczką o moją dolną wargę.

– Nie… nie mogę.

– Nie szkodzi – zapewnia mnie. – Będę w okolicy, jeśli zgłodniejesz. A jeśli będziesz czegoś potrzebować…

– Mogłabyś zadzwonić do mojej mamy?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka

Strona tytułowa

Jeden

Dwa

Trzy

Cztery

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Powieść Szpital jest fikcją literacką. Postacie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni i skutkiem zamysłu literackiego autorki. Jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych wydarzeń, okoliczności czy osób, żywych lub nieżyjących, należy uważać za zbieg okoliczności.

Originally published under the title The Hospital

Copyright © Leslie Wolfe, 2024 Published in Great Britain in 2024 by Storyfire Ltd trading as Bookouture All rights reserved

Copyright for this edition © Wydawnictwo WAM, 2025

Opieka redakcyjna: Agnieszka Ćwieląg-Pieculewicz Redakcja: Anna Śledzikowska Korekta: Maria Armatowa, Katarzyna Onderka Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

ISBN EPUB 978-83-277-4369-5

ISBN MOBI 978-83-277-4370-1

MANDO

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200

www.mando.pl

DZIAŁ HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-255

e-mail: [email protected]

Opracowanie ebooka: Katarzyna Błaszczyk