Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
45 osób interesuje się tą książką
Katarzyna Puzyńska powraca z gatunkiem, który pokochały tysiące Czytelników i Czytelniczek. Podobnie jak bestsellerowa seria o Lipowie, „Nic takiego” łączy w sobie elementy thrillera, klasycznego kryminału, powieści z rozbudowanym wątkiem psychologicznym, a także page-turnera, którego nie da się odłożyć przed poznaniem zakończenia.
Prokurator Grzegorz Hala od pewnego czasu dostaje anonimy dotyczące bolesnego wydarzenia sprzed lat. Starał się nigdy nie mieszać życia prywatnego z zawodowym. A jednak wydaje się, że tajemnicze listy związane są ze sprawą, którą właśnie ma zacząć prowadzić. Czyżby pisał je morderca, aby wciągnąć Halę w niebezpieczną grę?
W willi w Zalesiu zostaje zabity milioner. Tadeusz Bacewicz był śmiertelnie chory, a mimo to brutalnie go zamordowano. Szybko wychodzi na jaw, że mężczyzna planował zmienić zapisy testamentu. Tylko czy powstrzymanie go przed tym było prawdziwym motywem sprawcy?
Podkomisarz Michalina Murawska wróciła do jednostki w Piasecznie. Zmusiły ją do tego kłopoty w życiu prywatnym. Ma nadzieję, że rozwiązanie sprawy śmierci Bacewicza pomoże jej w karierze. Czy jednak dopadnie mordercę, mając do pomocy nieprzewidywalną, wymykającą się wszelkim schematom podkomisarz Kaję Dalke? I czy policjantki mogą zaufać prokuratorowi? A może Hala od początku je oszukuje i sam jest wplątany w to tajemnicze morderstwo?
Rozpracowywanie zagadki jest tym trudniejsze, że każdy krok policji przewiduje dziennikarka śledcza – córka Bacewicza. I utrudnia dochodzenie. Najwyraźniej ma własny plan i wie więcej, niż można by się spodziewać. Choćby na temat niezbyt jasnej przeszłości Murawskiej.
Katarzyna Puzyńska – z wykształcenia psycholog. Jest autorką bestsellerowej serii kryminałów, powieści fantasy, horroru oraz książek non-fiction. Z okazji jubileuszu stulecia polskiej Policji za książki „Policjanci. Ulica” i „Policjanci. Bez munduru” otrzymała od Komendanta Głównego nagrodę w kategorii „Policja w literaturze”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 420
Copyright © Katarzyna Puzyńska, 2025
Projekt okładki
Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce
fot. archiwum M. Banachowicz
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Małgorzata Grudnik-Zwolińska
Korekta
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8391-876-1
Warszawa 2025
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Ze szczególną dedykacją dla Tych,
którzy zmagają się
z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi.
PROLOG
Wiedział, że dziś zginie. To było dziwne uczucie przewidywać moment swojej śmierci. Tadeusz Bacewicz się bał, choć nikomu by się do tego nie przyznał. Chciał odejść z podniesioną głową. Prawie mu to odebrano, bo od dłuższego czasu był już tylko więźniem.
Rozejrzał się. Cały jego świat został ograniczony do tego okropnego pokoju. Wstał z trudem. Ciało było wycieńczone i zmaltretowane. Wszystko go bolało. Tak, wiedział, że dziś umrze. Nie wiedział jednak, które z nich go zabije.
Tak naprawdę to nie miało większego znaczenia. Przygotował się na każdą ewentualność. Choć oni się tego na pewno nie spodziewali. O tak, jeszcze będzie miał dla nich kilka niespodzianek… Dopiero się okaże, czy ostatecznie to on będzie ofiarą, czy może role się odwrócą. Cokolwiek się stanie, to już nie będzie jego problem.
Postanowił raz jeszcze sprawdzić wszystkie elementy planu. Większość udało mu się przygotować wcześniej. Nie zorientowali się. Teraz zostały już tylko wisienki na torcie. Spojrzał na leżący na stoliku nóż. Jest. To najważniejsze. Ale była jeszcze druga rzecz…
Usłyszał, że drzwi się otwierają. A więc nadszedł czas. Sięgnął szybko do szuflady. Trzymał tam coś, co będzie dla nich największym zaskoczeniem, choć jest takie malutkie.
Boi się, ale nikomu tego nie pokaże. Przełknął nerwowo.
Tak, był gotowy.
Teraz już mogą przyjść go zabić.
Śmierć? To doprawdy nic takiego.
ROZDZIAŁ 1
Wieczorne sprzątanie domu było jego ulubionym rytuałem. Włączał wtedy muzykę i najpierw metodycznie ścierał kurz, a potem dezynfekował powierzchnie. Prokurator Grzegorz Hala lubił czystość.
Przejechał ściereczką obok ramki ze zdjęciem. Leżała płasko na półce, żeby nie było widać fotografii. Od 2012 nie mógł na nią patrzeć. A jednak nie umiał się zdobyć, żeby ją stąd usunąć. Zdawał sobie sprawę, że w ten sposób tylko grzebie w starej ranie. Przecież codziennie musiał patrzeć i sobie przypominać… Z drugiej strony to zdjęcie było też symbolem radości. Dziwaczny dualizm traumy i wyzwolenia. Pewnie mało kto by to zrozumiał.
Rozejrzał się po uporządkowanym salonie, oceniając swoją dotychczasową pracę. Był zadowolony. Właściwie nic się tu od lat nie zmieniło. Jego córka trochę go za to strofowała, ale jemu każdy znajomy przedmiot dawał poczucie bezpieczeństwa. Mógłby tu sprzątać nawet z zamkniętymi oczami. Żadnych zarazków ze świata zewnętrznego. Tam aż się od nich roiło. A już zwłaszcza, jeśli pracowało się w jego branży. Nie raz trzeba było wejść do naprawdę obrzydliwych miejsc. Nie chodziło tylko o najbardziej ekstremalne sytuacje, kiedy jechał na tak zwanego trupa. Wiele zwyczajnych, zdawałoby się, mieszkań pozostawiało bardzo dużo do życzenia, jeśli chodzi o higienę. Dlatego buty zawsze dezynfekował, a w ubraniu, w którym był w pracy, nigdy nie chodził po domu.
Jeden z jego najbliższych przyjaciół, również prokurator, Zygmunt Fatyga, zasugerował Hali kiedyś, że powinien wybrać się na terapię. Przyjaciel nie miał złych intencji. Uważał po prostu, że Grzegorz cierpi na zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne i przeszkadza mu to w życiu. Hala był innego zdania. Zupełnie nie rozumiał, jak ludzie mogą nie pojmować najprostszego. Świat jest pełen zarazków! Kiedy patrzył, jak ktoś je coś z ulicznej budki i oblizuje palce, którymi przed chwilą dotykał poręczy schodów używanych przez tłumy… Aż się wzdrygał na samą myśl. Jednocześnie gdzieś głęboko trochę zazdrościł wszystkim tym lekkoduchom ich niefrasobliwości. Miło by było czasem odpuścić. Zaraz jednak wracała myśl o tym, jakie to może być niebezpieczne. A on niebezpiecznych sytuacji naprawdę miał za wiele.
Z psychologami i psychiatrami spotykał się więc jedynie, kiedy pełnili funkcję biegłych powoływanych do spraw na podstawie artykułu 193 i 202 Kodeksu postępowania karnego. Uśmiechnął się w duchu. Ten drugi artykuł wymagał nawet, żeby do sprawdzenia stanu zdrowia psychicznego oskarżonego w postępowaniu przygotowawczym prokurator wezwał co najmniej dwóch biegłych lekarzy psychiatrów. To się nazywa psychologiczna rozpusta!
Nagle piosenka się zmieniła i Hala dopiero po chwili zorientował się, że to nie kolejny utwór z playlisty, tylko dzwonek telefonu. Utwór Enter Sandman oznaczał, że dzwoni ktoś z Komendy Powiatowej Policji w Piasecznie. Piosenki ułatwiały mu zorientowanie się, kto to, zanim podejdzie do telefonu. Lubił, kiedy świat jest uporządkowany.
Zerknął na zegarek. Wieczór przechodził już w noc. Telefon o tej porze nie zwiastował nic dobrego. Czy ci ludzie nie mogli położyć się spać, zamiast łamać prawo? Jeśli miałby wybór, kładłby się z kurami. Niestety przestępcy nie podzielali jego opinii.
Podszedł do stolika kawowego i zdjął telefon z ładowarki indukcyjnej. Na wszystkie urządzenia miał odpowiednie miejsce. Dzięki temu zawsze wiedział, gdzie ich szukać. Bardzo praktycznie. Nie rozumiał ludzi, którzy woleli żyć w chaosie i rzucali wszystko gdzie popadnie. Z drugiej strony, skoro decydowali się pochłaniać miliony zarazków, jedząc na mieście, to chyba nie powinno go to szczególnie dziwić.
– Prokurator Grzegorz Hala – przedstawił się, mimo że dzwoniący na pewno nie wybrał jego numeru przypadkowo.
Chociaż może? Grzegorz miał mieć dziś wolne. Zygmunt Fatyga poprosił o zamianę, bo wybierał się na jakąś imprezę rodzinną do swojej nowej dziewczyny. Hala nie znał szczegółów. Nie pytał. Przyjaciołom się nie odmawia. A zwłaszcza takim, którzy tyle mu swojego czasu pomogli. Dlatego zamienił się na dyżury.
Słuchał przez chwilę, co referuje mu dyżurny z komendy w Piasecznie. Zobaczył ruch za oknem. Podszedł tam szybko, ale to tylko jego przyszły zięć wracał do siebie. Nic niepokojącego. Hala odetchnął. A już podejrzewał, że znów się zaczęło.
– Mówimy o tym Tadeuszu Bacewiczu? – upewnił się.
Trzeba się skupić na pracy, a nie rozpamiętywać.
– Tak – przyznał policjant.
Hala westchnął. Z tego, co mówił dyżurny, nie tyle zaistniało podejrzenie popełnienia przestępstwa, ile była wręcz całkowita pewność, że mają do czynienia z brutalnym morderstwem. Co gorsza, zapowiadało się, że to będzie sprawa medialna. Tadeusz Bacewicz był biznesmenem, ale mocno zaangażowanym w politykę. Wprawdzie działał zza kulis, jednak wszyscy wiedzieli, że to jego królestwo. Był konserwatystą do szpiku kości. Grzegorz wiele razy zastanawiał się, czy ten człowiek naprawdę wierzy w głoszone przez siebie poglądy, czy tylko próbuje coś dla siebie ugrać, przyjaźniąc się z osobami, które ewentualnie mogą pomóc mu w interesach. Jedno było pewne. Nie jest możliwe, żeby jego śmierć przeszła bez echa.
W tym momencie Hala pożałował, że zgodził się na zamianę dyżurów. Ale kto wiedział, że akurat dziś ktoś zamorduje prominenta. I to takiego, do którego Hali światopoglądowo było naprawdę daleko. Jednak Grzegorz pełnił odpowiedzialną funkcję publiczną i zamierzał podejść do sprawy rzetelnie. Czyli tak, jak zawsze to robił. Prokurator wypełnia swoje obowiązki niezależnie od osobistych upodobań.
Zanotował adres. Zalesie Dolne, jedna z najładniejszych części powiatu piaseczyńskiego. Stare i nowe wille porozrzucane wśród drzew. No i kawał historii tego regionu. Całe szczęście od niego to tylko jakieś piętnaście minut drogi.
– Zaraz będę – obiecał i grzecznie się pożegnał.
Nigdy nie zapominał o kurtuazji. Miał nadzieję, że mundurowi to doceniali. Policjanci i prokuratorzy czasem miewali ze sobą na pieńku. Ci pierwsi z reguły skarżyli się, jak to muszą odwalać (cóż za okropne słowo!) całą robotę za tych drugich, choć formalnie to prokuratura zawiadywała wszelkimi działaniami organów ścigania. Dlatego Hala zawsze był na miejscu przestępstwa, nigdy nie podpisywał protokołów in blanco, tylko nadzorował ich spisywanie od pierwszego słowa do ostatniej kropki. Potem zaś rozpracowywał sprawę najlepiej, jak potrafił.
Poszedł do sypialni przebrać się w ubranie do pracy. Wszystko miał, rzecz jasna, przygotowane. Koszula, marynarka i spodnie wyprasowane w kant. Poszedł do przedpokoju. Spojrzał w krystalicznie czyste lustro i poprawił kołnierzyk koszuli. Już miał wyjść, ale zmienił zdanie i sięgnął po kurtkę. Wprawdzie nadal było w miarę ciepło, jednak lepiej być przygotowanym. Woskowany barbour służył mu od lat. Idealne palto na okres przejściowy.
Starannie zamknął drzwi i dwa razy nacisnął klamkę, żeby sprawdzić, czy na pewno nie puszczą. Przezorny zawsze ubezpieczony. Wyszedł na podjazd przed domem. Dzielił julianowski bliźniak z córką i jej narzeczonym. To miało dobre strony, bo mógł Łucję często widywać. Kiedy wiele lat temu brał rozwód, bał się, że straci córkę. Całe szczęście wszystko ułożyło się inaczej. On sam miał dość złożone relacje z matką i ojcem, bardzo więc dbał, by z Łucją nigdy do tego typu komplikacji nie doszło.
Jego biały mercedes lśnił w świetle latarni. Oczywiście jeździł nim do myjni co najmniej dwa razy w miesiącu, czasem częściej. Córka pracowała w salonie tej marki i kiedy załatwiała sobie okazyjnie nowe auto, on również skorzystał. Teraz oboje mieli takie samo GLA. Z jedną różnicą, uśmiechnął się pod nosem prokurator, wsiadając. Jego samochód zawsze był czysty.
– Witaj ponownie, Grzegorz – przywitał go mercedes.
To był damski głos sztucznej inteligencji, jednak w Hali zawsze budził pozytywne emocje. Kiedyś ludzie mieli swoje rumaki, teraz tę funkcję pełniły auta. Dlatego z pewną nieśmiałością nadał swojemu imię Carmen. Wybrał hiszpańskie, bo przecież Mercedes również było damskim imieniem z tego kraju. Oczywiście nikomu się nie zwierzał z faktu, że ochrzcił samochód. Pewne rzeczy lepiej zostawić dla siebie.
Nagle zamarł. Zaparkował tyłem i przez to, wsiadając, nie widział prawej strony mercedesa. Teraz jednak zauważył, że za wycieraczką coś jest. Serce zabiło mu szybciej. Nie był pewny, czy bardziej z gniewu, czy ze strachu. Domyślał się, że to nie ulotka. Przed chwilą uspokoił sam siebie, że ruch za oknem oznaczał tylko narzeczonego córki, a nie obcego. Kogoś, kto od jakiegoś czasu Halę prześladował. Jednak za wycieraczką uparcie tkwiła koperta. Zatem to musiał być kolejny anonim. Grzegorz nigdy nie przeklinał, więc i teraz się powstrzymał. Uważał, że niecenzuralne słowa nie powinny znajdować się w repertuarze żadnego prokuratora.
Wysiadł i ostrożnie okrążył maskę. Jeśli to faktycznie list, to by był trzeci. Hala nigdy nie przyłapał obcego, jak go w myślach nazywał, a jednak temu komuś udawało się podrzucać mu te przesyłki. Westchnął. Wyciągnął z kieszeni kurtki parę lateksowych rękawiczek. Zawsze miał je tam na wszelki wypadek. Większy zapas trzymał w bagażniku. Przydawały się nie tylko w pracy. Czasem, kiedy wyjątkowo obawiał się dotykać jakiejś powierzchni, nakładał je również prywatnie.
Sięgnął ostrożnie po kopertę. Równie ostrożnie wyjął z niej list. Widać było, że jest wilgotny, a więc Grzegorz się nie pomylił, przez okno zobaczył przyszłego zięcia. Obcy zostawił to pewnie co najmniej kilka godzin wcześniej. Prokurator żałował, że nie zamontował kamer przed wejściem do domu. Ktoś taki jak on powinien był o tym pomyśleć. A już zwłaszcza po tym, jak dostał drugą przesyłkę. Jedna mogła oznaczać pomyłkę. Dwie to było za wiele jak na zbieg okoliczności. Próbował chyba jednak udawać sam przed sobą, że nic właściwie się nie dzieje.
Jak poprzednie, wiadomość była wydrukowana na zwyczajnej kartce. Gdyby Hala zdecydował się oddać ją do zbadania technikom z komendy, nic by nie znaleźli. Oczywiście nie zamierzał tego robić. Nie chciał, żeby ktokolwiek dowiedział się, że dostaje anonimy.
Przebiegł wzrokiem treść listu. Serce zabiło mu jeszcze szybciej. Dziś u Bacewicza. Jak to możliwe? Przecież właśnie dostał telefon z komendy, że milioner nie żyje! I Hala miał się zająć tą sprawą.
Rozejrzał się w beznadziejnej próbie wypatrzenia obcego. Nikogo. Spojrzał jeszcze raz na list. Skąd taka zmiana tematu? Poprzednie anonimy dotyczyły czegoś zupełnie innego! Bardzo trudnego czasu sprzed kilkunastu lat. Jednego z najgorszych zdarzeń w życiu Hali. Może nawet najgorszego.
Kto zostawiał mu te anonimy? I jak to wszystko mogło być związane ze śmiercią człowieka, do którego Halę przed chwilą wezwano?! Przecież dyżurny mówił, że ciało dopiero co znaleziono. Czyżby w takim razie te kartki zostawiał prokuratorowi morderca? Chciał wciągnąć Halę w jakąś grę, a zabójstwo prominenta to był jej wielki finał?
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
PROLOG
CZĘŚĆ 1
ROZDZIAŁ 1
Okładka
