Nie wpuszczaj go - Lisa Jewell - ebook
NOWOŚĆ

Nie wpuszczaj go ebook

Lisa Jewell

0,0

45 osób interesuje się tą książką

Opis

Nick Radcliffe to mężczyzna o nienagannych manierach i nieskazitelnym charakterze. Jego uśmiech potrafi roztopić nawet najzimniejsze serce. Jest dokładnie tym, czego Nina Swann potrzebowała po niespodziewanej śmierci męża. Jednak jej dorosłej córce, Ash, Nick wydaje się zbyt elegancki, zbyt perfekcyjny, zbyt… idealny, by mógł być prawdziwy. 

 

Martha jest kwiaciarką, żyje w pobliskim miasteczku z mężem i ich małą córeczką. Jednak ostatnio Alistair coraz częściej wyjeżdża służbowo, znikając na całe dnie. Gdy Martha pyta go o te nieobecności, zawsze ma przygotowane wiarygodne wytłumaczenie. Ale kobiecie wciąż coś nie daje spokoju. Czy to możliwe, że mąż skrywa jakiś sekret?

 

Nina, Martha i Ash wkrótce staną twarzą w twarz z szokującą prawdą, która okaże się o wiele mroczniejsza, niż mogłyby sobie wyobrazić. Wszystkie trzy pożałują, że nie posłuchały tego samego ostrzeżenia: „Nie wpuszczaj go!”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 473

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Don’t Let Him In

Copyright © Lisa Jewell, 2025

Copyright © for the Polish translation by Michał Kramarz, 2025

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Redaktorka inicjująca: Marta Kujawa

Redaktorki prowadzące: Joanna Zalewska, Joanna Pawłowska

Marketing i promocja: Natalia Angier

Redakcja: Agnieszka Pawlikowska

Korekta: Mirosław Ruszkiewicz, Mirosław Krzyszkowski

Projekt okładki i strony tytułowe: Ewa Popławska

Ilustracje na okładce: © lava4images, © uladzimirzuyeu | Shutterstock

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN 978-83-68479-84-3

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Fragment

CZĘŚĆ PIERWSZA

1

2

CZĘŚĆ DRUGA

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

CZĘŚĆ TRZECIA

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

39

40

41

42

43

44

CZĘŚĆ CZWARTA

45

46

47

48

49

50

51

52

53

54

55

56

57

58

59

60

61

62

63

64

65

66

67

68

69

CZĘŚĆ PIĄTA

70

71

72

73

74

75

76

77

78

79

80

Epilog

Podziękowania

Parę słów o postaci Justina Warshawa

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

CZĘŚĆ PIERWSZA

1

Listopad

Dom jest imponujący. Ogromna biała willa pokryta stiukiem, licząca trzy piętra plus pokoje na poddaszu, z bezpośrednim widokiem na morze, które można oglądać przez wysokie okna wychodzące zarówno na tył, jak i na przód posiadłości. Wyobrażam sobie, że w którymś momencie musiano zburzyć ścianę, aby uzyskać taką przestrzeń w budynku pochodzącym z czasów wiktoriańskich. Wstawiono stalowe belki. Kosztowna sprawa. Wszystko po to, żeby właściciele mieli więcej światła i otwartej przestrzeni. Czuję nietypowe ukłucie zazdrości. To do mnie niepodobne, by patrzeć na innych zawistnym okiem. W zasadzie to rzadko w ogóle o nich myślę. Ale to zupełnie inna sytuacja. Gaszę silnik furgonetki i przez chwilę siedzę w niej bez ruchu, zbierając się w sobie. W oknie po drugiej stronie domu widzę cienie poruszających się w środku osób, a gdy zakładam bejsbolówkę i otwieram drzwi auta, dociera do mnie przytłumiony gwar rozmów. Na zewnątrz zaparkowane są cztery samochody. Najwyraźniej dzień się jeszcze nie skończył. Obchodzę furgonetkę i odsuwam boczne drzwi. Na pace czeka moja ostatnia dostawa na dziś – wyjątkowo duży bukiet białych róż i hortensji, zapakowany w różową torbę. Ktoś tu ewidentnie nie oszczędzał. Na kopercie wskazano adresata: „Nina Swann z rodziną”.

Idę w stronę drzwi wejściowych, dyskretnie zerkając przez kuchenne okno. Przy stole siedzi niewielka grupa, mieszanka osób młodszych i starszych. Wszyscy trzymają w rękach kieliszki wina, są poważnie ubrani. W tle słychać muzykę, migoczą płomienie świec. Na ścianach wiszą obrazy, fotografie i grafiki. Zwracam uwagę na designerską kuchnię w odcieniach granatu i różu, z błyszczącymi elementami z mosiądzu i miedzi, dużymi kulistymi żarówkami zwisającymi w nieregularnych odstępach na złotych łańcuchach, roślinami ustawionymi na półkach. Przez drzwi na końcu kuchni dostrzegam ogromne welurowe sofy, konsoletę mikserską i plakat Gorillaz.

To dom mężczyzny z pokolenia X, który podjął niejedną trafną decyzję, osiągnął sukces w życiu, precyzyjnie i z rozwagą budował swoje szczęście, kładąc jeden klocek na drugim. Ale to także dom człowieka, który popełnił jeden, za to poważny błąd – taki, za który jego żona i rodzina długo będą musieli płacić.

Mijam okno i naciskam dzwonek przy drzwiach.

2

Ash dziękuje dostawcy, po czym zamyka za sobą drzwi wejściowe i niesie kwiaty do kuchni, gdzie przy dużym drewnianym stole siedzą jej matka Nina, brat Arlo, babcia, wujek, ciocia, trójka kuzynów i jej najlepsza przyjaciółka. Na stole piętrzą się kieliszki z resztkami wina na dnie, brudne talerze i galaretowate resztki przekąsek. Atmosfera jest jednocześnie napięta i rozładowana. Najgorsze już minęło, dzień dobiegł końca. Teraz Ash chodzi boso w czarnych rajstopach – szpilki z ulgą zrzuciła, gdy tylko wyszła większość gości.

– Od kogo to? – pyta jej matka zachrypniętym głosem.

– Yyy… – Ash szuka bileciku na bladoróżowej torebce, odkleja go i podaje matce.

– Proszę cię – odpowiada kobieta. – Ty przeczytaj.

Ash wyciąga małą karteczkę z koperty w tym samym odcieniu patynowanego różu co torebka. Na jej froncie wytłoczono rysunek przedstawiający różę, po której Ash odruchowo przesuwa palcem. W środku znajduje się notatka nabazgrana niechlujnym pismem florystki, z tuszem miejscami rozmazanym od wody.

Myślimy o Was.

Z wyrazami miłości i kondolencjami,

rodzina Tannerów

– Tannerowie, co to za jedni? – pyta Ash.

Jej matka wzdycha.

– Nie mam bladego pojęcia. Wstawisz je do wody?

– Skończyły się nam wazony.

Matka ponownie wzdycha, czym uświadamia Ash, że lepiej nie wspominać dziś więcej o kwiatach. Wkłada je bez słowa do wazonu, w którym jest już inny bukiet – ani trochę do siebie nie pasują, tworzą nieestetyczne połączenie, po czym dołącza do rodziny przy stole.

Ella nalewa odrobinę białego wina do pustego kieliszka Ash. Ta posyła jej całusa.

Tego dnia słońce ani razu nie wyszło zza chmur. Jak na ironię, bo ojciec Ash miał na jego punkcie obsesję, podążał za nim po ogrodzie, ganiał za nim po całym świecie, w swoim gabinecie, z myślą o wyjątkowo pochmurnych dniach, trzymał lampę UV, sumiennie śledził prognozy pogody, uparcie organizował grille przy choćby najmniejszym zwiastunie wiosny. Zależało mu konkretnie na tym domu właśnie dlatego, że był skierowany na południe. Miał swoje ulubione, najbardziej nasłonecznione miejsca w ogrodzie, w tym jedno szczególne, gdzie mógł się opalać nawet w lutym. Nazywał je Ibizą. „Jakby co, będę na Ibizie” – mawiał w słoneczne poranki, z kubkiem kawy w ręce i okularami przeciwsłonecznymi odsuniętymi na głowę. Przy drzwiach do ogrodu zawsze stała buteleczka kremu z filtrem. Pełniła tam wartę przez okrągły rok.

A mimo to w dniu, kiedy go żegnali, słońce się nie pojawiło. Ash podoba się myśl, że może ojciec zabrał je ze sobą, choć nieszczególnie w to wierzy. Jest głęboko przekonana, że zmarli nie mają nic do powiedzenia.

Miał pięćdziesiąt cztery lata.

Zginął z rąk obcego człowieka.

Został wepchnięty na tory.

Wprost pod nadjeżdżający pociąg.

Wracał do domu z otwarcia nowej restauracji w Soho – nie swojej, ale przyjaciela. Miał nieźle w czubie. Według kumpla pił tequilę slammer, jedna za drugą. Był duszą towarzystwa. Zresztą nie tylko tamtego wieczoru. Paddy Swann zawsze dobrze się czuł wśród ludzi.

Człowiek, który go popchnął, nazywa się Joe Kritner.

Wystarczyła jedna krótka chwila, żeby zniszczyć dwa życia. A nawet więcej, jeśli wliczyć w to maszynistę i świadków, a do tego ratowników medycznych, którzy musieli zbierać kawałki jego ciała z torowiska.

Na stole leży album ze zdjęciami, przygotowany przez Ash i jej brata Arlo. Na ostatnich stronach zostawili puste miejsce, żeby goście mogli wkleić przyniesione przez siebie fotografie Paddy’ego. Ash otwiera album na przypadkowej stronie i wzdycha na widok ojca w kapeluszu wędkarskim i ciemnych okularach, z piwem w plastikowym kubku na jakimś festiwalu. Sam środek lat dziewięćdziesiątych, domyśla się Ash. Tata urodził się w siedemdziesiątym, więc musiał wtedy mieć jakieś dwadzieścia pięć lat. Tyle ile ona teraz.

– Gdzie to było? – pyta mamę, odwracając album w jej stronę.

– Ha, przecież to Glastonbury.

– No przecież – rzuca oschle Ash. – Też tam wtedy byłaś?

– Wiadomo. Grali Oasis, Pulp, The Cure. Upalnie jak cholera. Pojechaliśmy z Leną i Johnnym. Tata był bardzo, ale to bardzo…

– Pijany? – podpowiada Arlo.

– I nie tylko.

Wszyscy lekko się uśmiechają. Doskonale wiedzą, jaki był Paddy. Lubił sobie wypić, nie gardził narkotykami, lubił się zjarać. Wciąż słuchał muzyki, zawsze chodził w słuchawkach. Kupował winyle i koszulki zespołów, rzadko odpuszczał jakiś koncert, nie stronił od ludzi ani dobrego jedzenia.

Paddy Swann był najmniej skomplikowanym człowiekiem na świecie, póki dwa tygodnie temu ktoś bardzo skomplikowany nie uczynił z niego kluczowej postaci we własnej, niezwykle zagmatwanej historii, wpychając go pod koła pociągu. I teraz Paddy’ego już nie ma.

Ci, których owdowił i osierocił, nie potrafią być cicho, nawet w gasnącym świetle dnia, w którym go pochowali. Swoim gwarem starają się zagłuszyć przeszywającą pustkę. Brakuje im jego głosu, jego śmiechu, jego obecności. Doskwiera im świadomość, że kiedy ten dzień dobiegnie końca, ich życie będzie się toczyć dalej, tyle że już bez niego.

Ash zatrzaskuje album, sięga po kieliszek wina i wychyla go, ignorując słodkawy, mdlący posmak w ustach, nie zwracając uwagi na to, jak alkohol rozlewa się po wyschniętych wnętrzach jej policzków. Jak dziś zasną? Jak powiedzą sobie, że dzień się skończył, a zaczyna się następny?

CZĘŚĆ DRUGA

3

Styczeń

Ash podnosi kartkę opartą na kredensie w kuchni i czyta zapisaną w środku wiadomość.

Droga Nino, drodzy Swannowie,

właśnie dowiedziałem się o Paddym. Jestem zdruzgotany wieścią o jego śmierci w zeszłym roku. Dawno, dawno temu pracowaliśmy razem w restauracji w Mayfair. Był jednym z najfajniejszych gości, jakich znałem, i jednym z najlepszych szefów kuchni, z jakimi przyszło mi współpracować. Kilka lat temu przypadkiem trafiłem do jego restauracji w Whitstable, ale nie zorientowałem się, że to jego lokal, dopóki nie zobaczyłem, jak przechodzi przez salę. Zatrzymałem go, chwilę pogadaliśmy, świetnie wyglądał, wielkoduszny i wspaniałomyślny jak zawsze. Przysunął krzesło i dołączył do mnie na resztę posiłku, podsuwał mi dobre wina. Nadrobiliśmy trochę zaległości – on opowiadał o swojej rodzinie i budowaniu kulinarnego imperium na południowym wybrzeżu, ja o moim kawalerskim życiu i winiarni, którą prowadzę niedaleko miejsca w Mayfair, gdzie się poznaliśmy. Zawsze myślałem, że nasze ścieżki jeszcze się kiedyś przetną, że wrócę do Whitstable i znowu spędzę w jego uroczej obecności godzinę lub dwie, delektując się kolejnym z jego wyśmienitych dań, ale nigdy do tego nie doszło – jak to bywa, życie stanęło tym planom na drodze, a teraz jest już za późno.

Chciałem tylko, żebyście wiedzieli, jak bardzo ceniłem Paddy’ego i jak mi przykro, że odszedł tak młodo i w tak tragicznych okolicznościach.

Z wyrazami współczucia

Nick Radcliffe

Ash macha kartką w stronę matki, która stoi przy czajniku, czekając, aż zagotuje się w nim woda.

– Ładna kartka – odzywa się.

Jej mama się odwraca. Wzrok ma przygaszony, pod oczami majaczą szare cienie.

– Och – reaguje po chwili. – Tak, to bardzo miłe z jego strony.

– Znałaś go?

– Nie, chyba nie, a przynajmniej nie przypominam sobie.

Ash wyciąga z kieszeni telefon i wpisuje dane nadawcy w Google, dodając dla zwiększenia szans nazwę dzielnicy Mayfair. Okazuje się, że ma profil na LinkedInie.

Nick Radcliffe figuruje tam jako współzałożyciel i właściciel baru Amelie w zachodnim Londynie. Na zdjęciu profilowym wygląda na jakieś pięćdziesiąt lat, ma śnieżnobiałe włosy, krótko przystrzyżoną białą brodę, bardzo niebieskie oczy i sympatyczny uśmiech. Ash odwraca ekran w stronę mamy.

– Zobacz – mówi.

Jej mama zerka z roztargnieniem na zdjęcie.

– Nie, w życiu go nie spotkałam. Ale całkiem przystojny z niego facet.

Ash rzuca jej przerażone spojrzenie.

– No co? – pyta Nina. – Przecież to nie jest zabronione.

Ash googluje „bar Amelie” i po chwili trafia na efektowną stronę internetową lokalu przy Curzon Street, urządzonego pięknie i ze smakiem. Tu szczotkowany mosiądz, tam jasny welur, w menu za barem aż trzy rodzaje kawioru. Zupełne przeciwieństwo restauracji prowadzonych przez tatę – z zapiaszczonymi podłogami, surowym drewnem, tablicami kredowymi, niedrogą boazerią na ścianach, zupami z owoców morza i grillowanymi homarami.

– Powinnyśmy tam pójść – proponuje Ash, pokazując matce stronę winiarni. – Namówimy go, żeby opowiedział nam więcej o tym, jaki był tata, zanim cię poznał.

– Twój tata znał setki ludzi, nim mnie poznał.

– Wiem. Ale facet wydaje się naprawdę w porządku. Może ma w zanadrzu jakieś ciekawe historie.

– Ależ proszę bardzo, nikt cię nie zatrzymuje – odpowiada mama. – Jestem pewna, że będzie zachwycony, że może poznać ukochaną córeczkę Paddy’ego i poopowiadać jej o tatusiu. Może nawet załapiesz się na darmową kolację. Albo dostaniesz tam pracę.

Ostatnie zdanie brzmi szorstko, zostaje brutalnie ucięte. Zapada po nim krótka, pełna napięcia cisza.

– Może tak zrobię – stwierdza Ash, po czym odkłada kartkę z powrotem na kredens, wyginając nadgarstek w nieco wyniosłym, zamaszystym geście. – Może właśnie tak zrobię.

Ash pracuje w butiku cyrkularnym w pobliskim miasteczku. Ludzie przynoszą tam ubrania, których już nie noszą, a ona razem z właścicielką sklepu Marcelline odświeżają je parownicą na zapleczu, żeby pozbyć się nieprzyjemnego zapachu, i następnie wieszają je na efektownych i wcale nietanich wieszakach, tuż obok ekspozycji z jedwabnymi kwiatami i eleganckimi szafkami. Jeśli coś się sprzeda, klient dostaje pięćdziesiąt procent, zaś reszta trafia do kasy.

Ta praca miała być tylko tymczasowa, na przeczekanie lata po powrocie do domu, kiedy Londyn nie wypalił. Szybko jednak nadszedł wrzesień, później październik, potem zmarł tata. Teraz jest już styczeń, w zasadzie prawie luty, a ona wciąż pracuje w second handzie, nadal śpi w swoim dziecięcym pokoju. W dodatku za niespełna trzy tygodnie skończy dwadzieścia sześć lat i ani trochę się nie spodziewała, że zostanie tu na tak długo.

Chociaż wie, że nie powinno jej tu być, wcale nie chce się wyprowadzać. Nie teraz. Chce mieszkać w pięknym domu, w którym dorastała, w domu, w którym wciąż unosi się zapach jej ojca.

W jej życiu nastąpił regres. Zawróciła i maszeruje pod prąd. Spada w przepaść.

4

Cztery lata wcześniej

Całuję swoją żonę w usta. Jej oddech pachnie pastą do zębów z poprzedniego wieczoru z domieszką sennej nieświeżości. Ale całuję ją co rano. Tak już mam. To część iluzji, składowa rytmu, który przez ostatnie cztery lata wyznaczał tempo naszego życia. Gdybym któregoś ranka jej nie pocałował, zaczęłaby się zastanawiać… a nie chcę, żeby się zastanawiała. Jeśli zacznie rozmyślać nad drobiazgami, w końcu zacznie pytać samą siebie o sprawy większego kalibru. Dbam więc o te niepozorne szczegóły z niemal obsesyjną pieczołowitością, żeby wszystko było takie jak zawsze. A przynajmniej do momentu, gdy przestanie takie być.

– Dzień dobry – odzywa się, wtulając się we mnie, obejmując mnie na wysokości piersi, chowając twarz w przestrzeni między moim ramieniem a brodą.

– Dzień dobry, kochanie – odpowiadam i całuję jej włosy. Pachną świeżym praniem, ale wyczuwam też delikatny zapach odżywki do skóry głowy, za którym nie przepadam. Jednak to także część układu. Przytulam się do niej i przez chwilę tak leżymy, jak każdego ranka. Potem się odsuwam, przeciągam, ziewam i wstaję z łóżka. Sięgam po szlafrok przewieszony przez oparcie fotela przy oknie i wkładam go. Niebo za oknem jest cudownie niebieskie, kojarzy się bardziej z lipcem niż lutym. Przechodzi mnie dreszcz nadziei. Mój czas w tym dusznym, niedającym ani krzty satysfakcji miejscu dobiega końca. Czuję, jak powoli się oddala, niczym jedwabny szal wymykający się spomiędzy palców.

Odwracam się i uśmiecham do żony.

– Kocham cię – wyznaję.

– Ja ciebie też.

– A właśnie, będę się dzisiaj widział z George’em.

George to mój nieistniejący doradca finansowy.

– Chce, żebyśmy dorzucili jeszcze trochę do naszych emerytur. Tysiąc, może dwa. Mówi, że mamy jeszcze jakieś pole manewru.

Fundusz emerytalny jest równie fikcyjny. Środki na iluzoryczną starość, której wcale nie spędzimy razem.

– Och – wzdycha moja żona. – To świetnie, ale w tej chwili nie bardzo mam z czego. Nie po tym, jak opłaciłam operację twojego kolana.

Czuję, jak zaciska mi się szczęka.

– Naprawdę uważam, że powinniśmy go posłuchać, kochanie. – To ostatnie słowo niemal sprawia mi ból, gdy je wypowiadam. – Pomyśl o naszej przyszłości. Nie chcesz przecież pracować w nieskończoność. A pracujesz bardzo ciężko. Oboje pracujemy bardzo ciężko. Musimy zadbać o miękkie lądowanie i im prędzej się do tego zabierzemy, tym lepiej. Każdy funt, który teraz wpłacamy na emeryturę, przybliża nas do tego, czego oboje pragniemy.

Słyszę, jak wzdycha, i wiem, że to westchnienie oznacza zgodę, a moje szczęki wreszcie się rozluźniają.

Obraz wspólnej przyszłości, jaki przed nami roztaczam, jest tak piękny, że prawie chciałbym, by to wszystko mogło się ziścić. Sprzedamy dom, ten głupi dom, który kupiła, kiedy odeszła od swojego durnego męża (nic mnie tak nie cieszy, jak opowiadanie o tym, jakim jej eks był durniem), a potem kupimy dom w Algarve na portugalskim południu. Ona będzie malować, ja zajmę się garncarstwem, jej dzieci będą przyjeżdżać w odwiedziny, a to wszystko, ten okropny, codzienny trud i monotonię, zostawimy za sobą i już zawsze będziemy szczęśliwi.

– Zobaczę, co da się zrobić – zapewnia.

– Dziękuję, kochanie – odpowiadam i tym razem to słowo nie sprawia mi bólu, bo teraz mówię szczerze. Jest moim skarbem. Wspaniałą żoną, która zrobiłaby dla mnie wszystko. Absolutnie wszystko.

5

Marzec

Dwa dni po dwudziestych szóstych urodzinach Ash przychodzi paczka. Ash zauważa ją na progu, kiedy wraca z pracy. To nie jest paczka z Amazona, tylko eleganckie pudełko z odręcznie wypisaną etykietą, i najpierw sądzi, że to coś dla niej – może spóźniony prezent. Ale przygląda się uważniej i dostrzega, że przesyłka jest zaadresowana do mamy, więc podnosi ją z podłogi i niesie do kuchni.

– Mamo! – woła. – Przyszła paczka!

– Wiem – odkrzykuje Nina ze swojego gabinetu na półpiętrze. – Poprosiłam kuriera, żeby ją tam zostawił. Miałam spotkanie na Zoomie.

– Wygląda intrygująco. Mogę otworzyć?

– Jeśli chcesz.

Ash odpina torbę przewieszoną przez ramię, zdejmuje bluzę i szalik, który wcale nie musiałby być aż tak wielki. Wyciąga nożyczki z szuflady i przecina taśmę. Gdy odgina boki kartonu, widzi w środku kolejne pudło, bladoróżowe, owinięte satynową, turkusową wstążką.

– Eee, mamo. Chyba jednak ty powinnaś to otworzyć. Wygląda jak prezent.

– Daj mi sekundę.

Nina zjawia się chwilę później, wyjmuje airpodsy z uszu i narzuca kardigan na roboczą koszulę.

– Ooo – kwituje, spoglądając na wytworne pudełko. Wpatruje się w etykietę adresową, po czym wzrusza ramionami. – Nic mi to nie mówi.

Zdejmuje wieczko pudełka i odsłania papier bibułkowy, pod którym spoczywają podrapana miedziana zapalniczka Zippo oraz kartka w małej kopercie. Kieruje wzrok na Ash, która też wzrusza ramionami. Następnie otwiera kopertę i czyta na głos umieszczony w niej liścik:

Droga Nino,

przeglądałem ostatnio stare pudła w poszukiwaniu listów od mojej zmarłej matki i niespodziewanie natknąłem się na to. Należała do Paddy’ego. Zostawił ją pewnego wieczoru w restauracji, więc zabrałem ją do domu, żeby nikt jej sobie nie przywłaszczył. Gdy mu o tym wspomniałem, powiedział, żebym ją sobie zostawił. Myślę, że zamierzał rzucić palenie, ale nie wiem, czy mu się to kiedykolwiek udało.

Pomyślałem jednak, że może chciałabyś ją mieć. Mała rzecz, za to z ciekawą historią.

Mam nadzieję, że trzymasz się w miarę dobrze.

Wszystkiego dobrego

Z serdecznymi pozdrowieniami

Nick Radcliffe

– O rany – mruczy pod nosem mama Ash, wpatrując się w trzymaną w otwartej dłoni zapalniczkę.

Ash dostrzega w oczach matki lśniące łzy i delikatnie dotyka jej ramienia.

– Cudownie – stwierdza mama. – Prawda?

Sięga po list i zwraca uwagę, że pod podpisem Nicka Radcliffe’a jest zanotowany jego adres e-mail. Najwyraźniej czeka na odpowiedź.

– Mogę? – Ash rzuca okiem na zapalniczkę w dłoni mamy. Nina podaje ją córce, a tę zaskakuje ciężar przedmiotu.

– Wszyscy takie mieli w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – wspomina mama. – Ten zapach… przypomina mi tamte czasy.

Ash przysuwa zapalniczkę do nosa. Czuć butan, przypalony metal, dym.

– Napiszesz do niego, żeby mu podziękować?

– Myślę, że tak – odpowiada Nina, po czym bierze głęboki wdech, jej pierś unosi się i po chwili opada. – Tak. Powinnam tak zrobić.

– I jak ładnie to wszystko zapakował. Myślisz, że jest gejem?

– Ash!

– Żartuję przecież! Ale to naprawdę jest piękne. Bibułka. Kartonik. Wszystko. – Ash oddaje mamie zapalniczkę, a ta zaciska na niej palce. – Mogę zatrzymać pudełko?

– Oczywiście – mówi Nina, jeszcze raz wzdycha i oznajmia: – Za chwilę mam kolejne głupie spotkanie na Zoomie. Ale potem zejdę na dół. Może rozpalimy w kominku i obejrzymy coś kretyńskiego w telewizji?

Ash uśmiecha się i potakuje ruchem głowy.

– Czemu nie.

Ash zabiera pudełko do swojego pokoju i stawia je na toaletce. Zamierza je czymś wypełnić. Jakimiś drobiazgami. Może pamiątkami. Podchodzi do okna pokoju, z którego roztacza się widok na morze. Słońce właśnie zaszło, a niebo, widoczne przez nagie gałęzie drzew, ma mroczny, niepokojący odcień szarości, opleciony delikatnymi chmurami łapiącymi resztki dziennego światła. Czuje, jak czas ucieka przed nią z donośnym łoskotem, bez oglądania się na cokolwiek. Choć nadal jest dwudziestoparolatką, gdzieś na horyzoncie dostrzega majaczącą trzydziestkę. Słyszy monotonny głos mamy – zmęczony po całym tygodniu zawodowy ton – opowiadającej o problemach kadrowych z ludźmi zarządzającymi restauracjami jej zmarłego męża, restauracjami, które teraz ona musi prowadzić, mimo że ma też swoją pracę, co prawda na niepełny etat, której wystarczy poświęcić godzinę lub dwie dziennie, ale to i tak sporo. Mama jest wykończona, smutna i samotna. Zresztą podobnie jak Ash.

Minęły już cztery miesiące i osiem dni, odkąd zmarł jej tata.

Myśli o Arlo, swoim młodszym bracie. Daleko stąd prowadzi on życie, którego nie spowija dym wciąż unoszący się nad zgliszczami szczęścia w rodzinnym domu. Ma własne mieszkanie, pełne bałaganu i przyjaciół, świetnie płatną pracę, wieczorne wyjścia do pubów i klubów, dziewczyny (co tydzień inną), marihuanę, tatuaże, swoją codzienność. Prowadzi tak samo beztroską, nieuporządkowaną egzystencję człowieka dopiero co wchodzącego w dorosłość, jaką Ash cieszyła się jeszcze osiem miesięcy temu. Z tą różnicą, że Arlo doskonale sobie radzi, natomiast jego siostrę ta wolność i swoboda niemalże zniszczyły.

Ash rzuca się na łóżko, loguje się na Hinge i przez chwilę bezmyślnie scrolluje kolejnych kandydatów, łudząc się, że może jakiś chłopak z aplikacji randkowej przybędzie jej na ratunek. Ale wszyscy wydają się jej nie dość, że brzydcy, to jeszcze głupi. Następnie wchodzi na Airbnb i ogląda drogie apartamenty w oszałamiająco pięknych europejskich miastach, na których zwiedzanie ani trochę jej nie stać. Dopiero wtedy otwiera galerię zdjęć w telefonie, przewija wstecz, mijając luty, okropne Boże Narodzenie i pogrzeb, żeby na moment zatrzymać się na ubiegłorocznym lecie, gdy była zagubiona i rozbita sekwencją wydarzeń, której do dziś nie potrafi wyjaśnić. A potem cofa się jeszcze dalej, aż widzi samą siebie dokładnie sprzed roku, zanim zdarzyło się cokolwiek złego. Przygląda się sobie, dziewczynie z odrobinę krótszymi włosami, z szeroko otwartymi roześmianymi ustami, z ręką opartą na ramieniu ojca, który ją obejmuje, w drugiej ręce trzyma kieliszek wina, wokół pasa ma przewiązany fartuch, a na ustach uśmiech – ten, który pojawiał się zawsze, gdy świeciło słońce, kiedy na stole było jedzenie, a zwłaszcza wtedy, gdy był z Ash i Arlo, których kochał ponad życie.

Pozwala, by telefon wysunął się jej z rąk, opadł na pierś, po czym zaczyna płakać.

6

Cztery lata wcześniej

Patrzę na moją żonę siedzącą po drugiej stronie stołu podczas śniadania. Wygląda na zmęczoną. Ostatnio często sprawia takie wrażenie. To pewnie moja wina, ale niewiele mogę na to poradzić. Miała czterdzieści cztery lata, kiedy ją poznałem – była wtedy bardzo młodzieńcza. Teraz ma czterdzieści osiem, ale wygląda raczej na pięćdziesiąt kilka. Przytyła trochę, cały czas wspomina o perimenopauzie, choć jest o dziesięć lat młodsza od Jennifer Aniston, która najwyraźniej nie ma żadnych problemów z utrzymaniem formy. Chciałbym jej powiedzieć, żeby nie smarowała tostów aż tak dużą ilością masła, ale nie mogę, bo to byłoby niemiłe, a ja jestem przecież bardzo miłym człowiekiem i bardzo dobrym mężem.

– Wyglądasz, jakby przydał ci się urlop – mówię.

Spogląda na mnie, jej zmęczone oczy nagle rozbłyskują, ale za chwilę znowu matowieją.

– Przecież nie stać nas na wakacje – stwierdza. – Dobrze o tym wiesz.

– A gdybym ci powiedział, że coś mi się trafiło? – rzucam z pewną fanfaronadą.

– Naprawdę?

– Tak, co prawda tylko parę stówek. Parę lat temu pożyczyłem znajomemu. W końcu mi oddał.

– Znajomemu?

– Tak, Peterowi Toveyowi. Nie pamiętasz? Opowiadałem ci. Potrzebował ich, żeby jego dziecko mogło dalej chodzić do tej specjalnej szkoły.

Oczywiście nie ma żadnego Petera i nic takiego się nie wydarzyło. Ale czy to w ogóle ma jakieś znaczenie?

Żona kręci niepewnie głową.

– Nie – odpowiada wreszcie. – Jakoś tego nie pamiętam. Tak czy owak to dobrze. Ale może powinniśmy przeznaczyć to na spłatę którejś z pożyczek? Fajnie byłoby się wybrać na małe wakacje, ale nasze zadłużenie…

Przerywam, sięgając przez stół i chwytając jej dłonie. Obdarzam ją najcieplejszym uśmiechem, na jaki mnie stać.

– Kochanie, spójrz na siebie. Jesteś wykończona. Naprawdę potrzebujesz odpoczynku. Zarezerwuję coś. Niczym się nie martw.

Następnego dnia przesuwam pudełko po kuchennym blacie. Jest niebieskie jak niebo – jej ulubiony kolor – przewiązane jedwabną wstążką. Patrzy na mnie, a w jej zmęczonych oczach pojawiają się ciekawość i oczekiwanie.

– Mam nadzieję, że nie zrobiłeś nic głupiego – mówi.

– Może tak – odpowiadam, balansując na piętach i patrząc na nią z czułością. – No, otwórz.

Zdejmuje pokrywkę z pudełka i widzi tam wydruk z internetu: weekend w Lille, który dla nas kupiłem, obejmujący ośmiodaniową kolację degustacyjną i podróż Eurostarem.

– To przez Wowcher – wyjaśniam. – Możemy to zrealizować w dowolnym momencie przed trzydziestym pierwszym grudnia. To jak, wyciągamy kalendarze? Szukamy terminu?

To kosztowało tylko kilkaset funtów od osoby, a ona oczywiście za to płaci, chociaż o tym nie wie. Wykorzystałem pieniądze, które przelała mi w zeszłym miesiącu, niby na nasze fikcyjne emerytury. Ale liczy się gest, a to ekskluzywne pudełko jest częścią całej iluzji. Przeciętny mąż po prostu przesłałby maila dalej, ale ten z najwyższej półki, taki, o jakim marzy każda kobieta, wydrukuje kupon, zapakuje go w pudełko w jej ulubionym kolorze, wręczy z łagodnym uśmiechem – i nagle to już nie jest tania oferta z Wowcher, tylko wyraz miłości i uwielbienia.

Wyciąga telefon, spogląda na mnie z szerokim uśmiechem, a potem przewija do swojej aplikacji kalendarza.

– A może czerwiec? – proponuje. – Może środek miesiąca? Siedemnasty?

Wyjmuję własny telefon, otwieram kalendarz i scrolluję do siedemnastego czerwca – i oczywiście w moim kalendarzu nic się wtedy nie znajduje, bo moje życie tak nie wygląda; nie mam w nim żadnych wyraźnych punktów czy wyznaczników, nie opiera się na datach ani planach, tylko rzuca mi się na głowę w niepowiązanych kawałkach, które muszę jakoś poskładać w coś przypominającego normalność. Właśnie dlatego tak bardzo się staram, żeby na zewnątrz wydawać się uroczy, podczas gdy w środku panuje u mnie kompletny chaos, istne piekło nie do wyobrażenia przez nikogo.

– Tak – mówię, wpisując termin do telefonu, kiwając głową i udając zorganizowanego. – Tak. Idealnie. Zostaw to mnie. Zarezerwuję jutro.

Całuję ją w policzek, biorę wdech i szybko wypuszczam powietrze, żeby pozbyć się lekko kwaśnego, słonawego zapachu jej skóry, tego biurowego aromatu, który czasem się u niej pojawia pod koniec dnia.

– Idź, weź prysznic – oznajmiam. – Ja zrobię kolację.

– Jesteś pewien?

– Oczywiście, że jestem pewien. Idź, już za pół godziny będzie na stole.

Całuję ją jeszcze raz i uśmiecham się do niej czule, delikatnie, tak szczerze, że niemal sam zaczynam wierzyć, iż ją uwielbiam. Potem odwracam się, wyciągam z lodówki czosnek, kładę go na desce, znajduję ostry nóż i nucę sobie coś po francusku pod nosem, gdy kroję go w cieniutkie plastry.

7

Listopad

Przetrwali całe lato bez grillowania, bez głośnych, nocnych imprez, bez namiotów na trawnikach i taty za konsoletą. Minęły pięćdziesiąte piąte urodziny taty, dwudzieste czwarte Arlo. I właśnie minęła pierwsza rocznica śmierci Paddy’ego. Pełny obrót kosmosu. Cały komplet urodzin i rocznic, pór roku i świąt. Cały rok bez niego.

Ash podnosi wzrok, gdy Nina wbiega do kuchni, wyglądając na poruszoną.

Ma farbowane na brąz włosy upięte wysoko na głowie, duże kolczyki koła, czerwoną szminkę, czarną bluzę z okrągłym dekoltem, dżinsy przed kostkę w kolorze indygo i buty na platformach. Ma pięćdziesiąt jeden lat, ale wciąż może sobie pozwolić na taki styl. Gdy przechodzi, Ash czuje nutę jej piżmowych perfum.

– Idziesz gdzieś?

– Nie, nigdzie się nie wybieram. Zostaję w domu. Z Nickiem.

Ash wypuszcza powietrze i powoli zamyka oczy na dźwięk tego imienia.

Nick Radcliffe.

Jest taki cudowny.

Naprawdę wspaniały facet.

Ale pojawił się za wcześnie.

– O której tu będzie?

– Miał być pół godziny temu.

Nina zdejmuje z półki butelkę wina taty i wciska ją do zamrażarki, upychając między paczkami mrożonego groszku, szpinaku i wegańskich nuggetsów – tych samych, które leżały tam jeszcze za życia Paddy’ego.

Rok, odkąd zmarł. To wcale nie jest dużo. Nie po trzydziestu trzech wspólnych latach, dwudziestu ośmiu latach małżeństwa, dwójce dzieci, po tak bolesnej stracie. To naprawdę niewiele czasu. Nick wydaje się cudowny, ale gdyby tylko pojawił się w ich życiu za rok. Może nawet za dwa. Może wtedy, gdy w zamrażarce nie zostałoby już nic z czasów, kiedy Paddy jeszcze żył.

Ale Ash nie może nic powiedzieć, nie może wywołać afery, bo ma dwadzieścia sześć i pół roku i nie powinna już mieszkać w domu. Powinna być gdzieś w świecie, a nie siedzieć tu i patrzeć, jak matka upycha wino do szuflady zamrażarki; nie powinna musieć czuć zapachu matczynych perfum ani patrzeć, jak mama bardzo się stara być wspaniała dla mężczyzny, który nie jest ojcem Ash.

Dzwoni dzwonek do drzwi.

– Jasna cholera – mówi Nina, próbując bezskutecznie domknąć szufladę zamrażarki.

– Zajmę się tym – odzywa się Ash i wstaje.

Mama uśmiecha się i idzie do drzwi.

– Cześć, kochany! – dobiega do uszu Ash. A po chwili jeszcze: – Och! Dziękuję! Są przepiękne. Wejdź!

Ash właśnie udało się zamknąć szufladę zamrażarki, gdy on wchodzi do środka.

Nick ma prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Tata był zdecydowanie niższy, zaledwie metr siedemdziesiąt trzy. Ale to, czego brakowało mu we wzroście, nadrabiał charyzmą. Nick ma bujną, gęstą, białą czuprynę. Tatowa fryzura przerzedzała się i dopiero zaczynała siwieć – może w dwudziestu procentach, głównie przy uszach. Nick nosi koszulę i marynarkę. Tata nigdy ich nie zakładał, w szafie miał tylko T-shirty, bluzy z kapturem i dżinsowe kurtki. Nick ma białe zęby. Taty były trochę przebarwione. Raz, na swoje czterdzieste urodziny, je wybielił, ale kawa i czerwone wino sprawiły, że w niecały rok wróciły do poprzedniego koloru. Nick ma przenikliwe, niebieskoszare oczy. Tata miał głębokie, złotobrązowe – jak brandy. Nick jest przystojny. Tata był po prostu sympatyczny.

– Ash – mówi Nick, wchodząc pewnym krokiem do pokoju, cały uśmiechnięty, z idealną fryzurą, emanujący otwartością, życzliwością, ciepłem i energią. – Cudownie cię znowu widzieć. Jak się masz?

– Dobrze – odpowiada i pozwala, by objął ją i pocałował w policzek. – A ty?

– Dobrze, tak! Dużo pracy. Szaleństwo. Ale wszystko okej. A teraz, gdy was widzę, jeszcze lepiej.

Nina układa kwiaty w wazonie. Są naprawdę piękne. Nick macha butelką szampana i oświadcza:

– Jest porządnie schłodzony. Może od razu otworzymy?

Nina się uśmiecha.

– Tak, dobry pomysł! Zapomniałam o winie i dopiero wstawiłam je do zamrażarki.

Nick zgrabnym ruchem bierze kieliszki do szampana z otwartych półek w kuchni i odwraca je zręcznie za nóżki, dokładnie tak, jak robił to tata – fachowym gestem restauratora. Opatula butelkę ściereczką, dokładnie tak, jak zwykle robił tata, niczym peleryną, i przechylając ją pod odpowiednim kątem do brzegów kieliszków, nalewa szampana idealnie, po czym subtelnie przekręca butelkę, zanim włoży ją do chłodziarki na wino. Bo akurat pod tym względem Nick i tata są do siebie podobni – obaj świetnie czują się w restauracyjnym świecie.

Nick i jej mama zaczęli do siebie pisać po tym, jak mama wysłała mu podziękowania za zapalniczkę taty, którą Nick przysłał sześć miesięcy temu. Nick odpisał, potem ona odpisała jemu, i tak to się toczyło – a w pewnym momencie zrodziło się coś więcej, choć Ash o niczym nie wiedziała. Nina nie wspomniała o tym ani słowem, aż nagle, miesiąc temu, powiedziała jej, że spotyka się z kimś na drinka.

– Z kim? – zapytała Ash.

– Z Nickiem Radcliffe’em – odpowiedziała Nina niepewnie. – Pamiętasz? To ten, który przysłał mi zippo taty. Facet, który prowadzi winiarnię w Mayfair?

– Och – powiedziała Ash. – Dlaczego akurat on?

Nina uśmiechnęła się wtedy tak niepewnie, że Ash aż poczuła fizyczny ból na jej widok.

Teraz Nick podaje jej kieliszek szampana, a ona dziękuje mu z uśmiechem. Mężczyzna odsuwa krzesło przy kuchennym stole i siada na nim, składając długie nogi niczym scyzoryk. Większość jego wzrostu stanowią właśnie nogi, które ciągną się po kafelkach w stronę Ash, zakończone parą drogich zamszowych sneakersów.

– Jak tam? – pyta swoim uprzejmym tonem, w charakterystyczny dla siebie sposób.

– Masz na myśli pracę?

– Tak. Odezwali się z tej agencji literackiej?

Ash kręci przecząco głową, chociaż to nieprawda. Agencja literacka odpisała. Ich odpowiedź brzmiała, że są pod wielkim wrażeniem jej kwalifikacji i uważają ją za „bardzo sympatyczną i interesującą kandydatkę”, jednak niestety znaleźli osoby o doświadczeniu bardziej dopasowanym do tej posady, dlatego nie zdecydują się na dalszy proces rekrutacji z jej udziałem.

– Ach – mówi Nick. – Jestem pewien, że nie minie dużo czasu, a odezwie się inna agencja i od razu będzie cię chciała zatrudnić.

– No tak – odpowiada Ash z wymuszonym uśmiechem. – Może tak będzie.

– Ale na razie nadal masz posadę w tym butiku?

– Tak, wciąż tam pracuję.

Dołącza do nich Nina i Ash obserwuje, jak pojawia się ten blask, blask, który widać tylko wtedy, gdy Nick jest obecny, który kiedyś towarzyszył jej mamie zawsze, a potem zgasł wraz ze śmiercią jej ojca. Jej mama jest piękna, kiedy jest z Nickiem. Szyja smukła, wyraźnie zarysowany policzek, wyprostowane plecy, ramiona wyciągnięte do tyłu, wszystko jest na swoim miejscu. Światło podkreśla refleksy w jej włosach, niesforne pasmo przy uchu, złote kółka kolczyków. Nick patrzy tylko na nią.

Ash wlewa resztkę szampana do gardła i wstaje. Zmiękcza wyraz twarzy i uśmiecha się.

– Zostawię was samych.

Przechodząc przez drzwi do korytarza, jeszcze raz rzuca spojrzenie za siebie. Widzi rękę Nicka opartą na dłoni jej mamy. Próbuje wmówić sobie, że właśnie tego dla niej chce, ale jakoś nie potrafi przekonać samej siebie.

8

Alistair powiedział, że wróci do domu najpóźniej o piątej po południu, żeby pomóc Marcie opróżnić furgonetkę z kwiaciarni. Albo przynajmniej posiedzi z dziećmi i psem w domu, podczas gdy ona się tym zajmie. Tymczasem minęła już szósta i wyjście oraz uprzątnięcie auta jest ostatnią rzeczą, na jaką Martha ma teraz ochotę.

Dopisuje dwa znaki zapytania pod ostatnią wiadomością wysłaną do męża: „Kiedy wracasz?”.

Przygląda się dzieciakom. Troy siedzi na kanapie z wyciągniętymi nogami, wzrok ma wlepiony w telefon, w uszach wciśnięte airpodsy, na jego kolanach leży pies. Jonah jest przy stole w jadalni, ma przed sobą iPada opartego na podstawce i tworzy coś w aplikacji do malowania. Wrzuca tam dziwaczne rzeczy, coś w stylu anime. Nala, jeszcze niemowlę, zastygła w chodziku i wpatruje się w ekran telewizora. Ogląda jakąś bajkę o psach z supermocami. Za oknem zapadła już całkowita ciemność, przed kilkoma minutami zgasły ostatnie promienie zimowego słońca.

Woła Troya, który odwraca się niezgrabnym ruchem i wyjmuje z ucha jedną słuchawkę.

– Popilnujesz małej? Muszę ogarnąć samochód.

Chłopak wzrusza ramionami.

– Bardzo mi przykro, ale to oznacza, że musisz też wyjąć drugą słuchawkę.

Wzdycha i znów wzrusza ramionami, ale robi to, o co poprosiła go mama.

Zamieszanie rozbudza psa, którego pysk nagle wyłania się ponad oparciem kanapy.

– Nie, Baxter – Martha studzi zapał zwierzęcia. – Ty zostajesz.

Wkłada kurtkę, chwyta torebkę i wychodzi na podjazd. Furgonetka jest pomalowana na różowo. Nic jaskrawego, tylko gustowny, lekko wyblakły odcień o nazwie California Rose, jak podpisano go we wzorniku kolorów. Na bokach samochodu widnieje wykonany czarnym ozdobnym pismem napis: „Ogród Marthy. Świeże kwiaty i kosze prezentowe prosto pod twoje drzwi”. Wóz rzuca się w oczy i dzięki niemu Martha stała się miejscową celebrytką. Normalnie jutro też by pracowała, ale Alistair zabiera ją na weekend – dwa noclegi w hotelu w Normandii tylko we dwoje – więc zostawia sklep pod opieką swojej asystentki Milly, dziećmi natomiast zajmie się jej brat.

Po trzech minutach dojeżdża furgonetką pod kwiaciarnię przy głównej ulicy i parkuje tuż przed wejściem. Stara się nie marnować ani chwili. Troy jest grzecznym i uczynnym chłopcem, ale łatwo może zapomnieć, że pilnuje młodszej siostry. Zdarza mu się bujać w obłokach. Milly wciąż stoi za ladą, porządkując wszystko przed zamknięciem.

– Pomożesz mi? – prosi Martha.

Milly wychodzi z nią przed sklep i razem wyciągają z furgonetki wszystko, czego Martha nie chciałaby zostawiać w niej na cały weekend, żeby nie zwiędło. Zerka na tarczę starego zegara powieszonego za ladą. Jest dwadzieścia sześć po szóstej.

– Możesz już iść do domu – mówi Martha. – Zajmę się resztą.

Widzi, jak Milly od razu się ożywia. Dziewczyna ma dwadzieścia lat, dziś jest piątek, tydzień ciągnął się w nieskończoność, a ona zdążyła się stęsknić za swoim chłopakiem.

– Podekscytowana? – odzywa się Milly. – Na myśl o weekendzie?

– Tak – odpowiada Martha. – Trochę się martwię, zostawiając małą z moim bratem. Ale wszystko powinno być w porządku.

Ona i Al nie wyjeżdżali nigdzie razem od czasu, gdy urodziła się Nala. Mieli się gdzieś wybrać w zeszłym miesiącu, jednak Alowi coś wypadło i musiał wyjechać służbowo. Taką ma już pracę – czasami jest cały czas w domu, innym razem dzwonią po niego w ostatniej chwili i nie ma go przez kilka dni. Porządny z niego facet, tylko ta robota…

Spogląda na telefon. Nadal żadnej odpowiedzi. Na litość boską!

Wsiada do furgonetki, zawraca i rusza w stronę domu. Główna ulica jest już rozświetlona pierwszymi świątecznymi lampkami: migoczące kule zawieszone na drzewach, wąskie pnie owinięte światełkami, anielskie skrzydła rozpięte nad ulicą w trzech miejscach. Te ostatnie kosztowały małą fortunę – wszyscy lokalni sklepikarze złożyli się na nie kilka lat temu. Ale naprawdę było warto. Główna ulica Enderford to jedna z najładniejszych ulic handlowych w hrabstwie Kent – ciasno zabudowana mieszaniną wiktoriańskich sklepików z zaokrąglonymi witrynami i kamienic w pastelowych kolorach z czasów georgiańskich, a także kawiarniami, sklepami z antykami, delikatesami i agencjami nieruchomości. Sklepikarze robią, co tylko mogą, by wprawić klientów w świąteczny nastrój. Nie inaczej jest w kwiaciarni Marthy. Wiszą w niej subtelnie różowe bombki, a całość prezentuje się naprawdę bajecznie.

W domu panuje cisza. Nala wciąż śledzi przygody superpsów, Jonah dalej bazgrze nie wiadomo co na swoim iPadzie, a Troy nie odrywa wzroku od telefonu.

– Al wrócił? – Martha kieruje to pytanie do Troya, choć równie dobrze mogłaby sama sobie na nie odpowiedzieć.

Troy kręci przecząco głową i niespiesznie wkłada airpodsy z powrotem do uszu.

Jest już prawie siódma.

Martha rzuca pod nosem bezgłośne „kurwa”, idzie do kuchni i zaczyna szykować dzieciom kolację.

Kiedy następnego ranka Martha się budzi, przez chwilę czuje się szczęśliwa – jest weekend i na dworze nie jest ciemno, jak zwykle o tej porze roku. Przez moment pozwala sobie na rozkoszowanie się ciepłem i luksusem późnego wstawania, myśląc o gorącej herbacie i grzance z masłem, ale nagle wszystko do niej dociera – dziś miała jechać z Alem do Normandii. Jej brat ma się zjawić za dwie godziny. Jej ulubiona sukienka wisi na drzwiach szafy, czeka tylko, aż Martha spakuje ją do torby i włoży wieczorem na kolację w uroczej restauracji, w której Al zarezerwował dla nich stolik. Tyle że Ala nadal nie ma.

Ogarnia ją mrok.

„Przepraszam” – napisał jej w końcu poprzedniego wieczoru, dopiero o ósmej. „Zrobił się gnój w robocie. Masakra jakich mało. Będę musiał zostać tu na noc. Powinienem wrócić jutro po południu. Jeszcze zdążymy na kolację!”

Nie odpisała mu, bo dokładnie wie, jak to rozumieć – „powinienem wrócić jutro po południu” znaczy tyle co „nie mam pojęcia, kiedy wrócę do domu”. Skręca ją z niepokoju.

Ścieli łóżko, narzuca na siebie jedwabny szlafrok i idzie do pokoju córeczki. Nala jeszcze śpi – jest naprawdę spokojnym dzieckiem, sypia dużo lepiej niż chłopcy w jej wieku – więc zostawia ją i schodzi na dół. Uśmiecha się do Baxtera leżącego u dołu schodów, witającego ją energicznym merdaniem, i przechodzi obok niego do kuchni.

Poznała Ala cztery lata temu. Dwa lata później była już w ciąży. Nie tego się spodziewała jako czterdziestoczteroletnia rozwódka z dziesięciolatkiem i trzynastolatkiem na utrzymaniu. Zupełnie nie tak wyobrażała sobie kolejny rozdział swojego życia. Ale nie przewidziała też, że spotka mężczyznę takiego jak Al. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że trafi na idealnego faceta.

Tłumi w sobie złość i rozczarowanie, przełyka mdłości wywołane lękiem przed tym, jak będą wyglądały najbliższe godziny lub dni, napełnia czajnik wodą i włącza go.

9

Ash zabiera grzankę, którą przygotowała sobie na śniadanie, do salonu i siada po turecku na wielkiej kanapie stojącej przy oknie wykuszowym z widokiem na morze. Czasami można stąd dostrzec Francję, a nawet rozpoznać sylwetki poszczególnych domów na drugim brzegu. Ale dziś nad kanałem La Manche unosi się mgła, która całkowicie zasnuwa horyzont. W powietrzu czuć chłód, więc Ash przykrywa gołe nogi puszystym kocem przewieszonym przez oparcie kanapy, po czym bierze do ręki telefon i zaczyna stukać w ekran. Zamiera, gdy dociera do niej odgłos czyjegoś oddechu i skrzypnięcie deski pod stopą. Odwraca się i widzi Nicka idącego w jej stronę. Ma na sobie bokserki i T-shirt. Widok jest dość zaskakujący – bokserki to przecież nic innego jak bielizna. Są jasnobłękitne, w kremową kratkę przypominającą okno. Jego nogi są szczupłe i umięśnione, a w miejscu, w którym mięśnie czworogłowe z tyłu ud łączą się z tkanką, ciągną się wyraźne wgłębienia. Na jego głowie spoczywają okulary do czytania, wsunięte w gęste, białe włosy.

– Dzień dobry, Ash – odzywa się pierwszy. – Jak się masz?

– Och – odpowiada krótko Ash. – Nie narzekam. A ty?

– Ja też nie – ocenia, pocierając kark opuszkami palców. – Może trochę niewyspany, ale poza tym w porządku. Próbowałem, tyle że bezskutecznie, zaparzyć sobie kawę w waszym ekspresie.

„W ekspresie taty”, chciałaby sprostować Ash, ale milczy.

– No tak – mówi w zamian, zsuwając puszysty koc z kolan. – Jasne, chwileczkę…

– Nie trzeba – Nick wchodzi jej w słowo. – Nie wstawaj. Szkoda by było, bo najwyraźniej jest ci bardzo wygodnie. Wystarczy, że dasz mi jakąś wskazówkę, a resztę już rozgryzę.

Ash objaśnia mu kapryśną naturę ekspresu, a kiedy Nick wychodzi z salonu, przez moment rozważa, czy nie wymknąć się drugimi drzwiami i nie czmychnąć do swojej sypialni. Ale ma dwadzieścia sześć lat. Nie jest już humorzastą nastolatką. Prostuje się więc i czeka.

Nick wraca chwilę później, trzymając w ręku jeden z kubków taty.

Siada obok Ash, a ona odchrząkuje, starając się stłumić w sobie głupią złość i nie mniej durną wściekłość.

– Ten widok… – rzuca mężczyzna z zachwytem. – Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Prawie jakbyśmy byli gdzieś na południu Francji. Aż trudno uwierzyć, że to tylko stare dobre hrabstwo Kent.

– To przez tamten cedr – zauważa Ash, wskazując w dal. – To on wprowadza tu śródziemnomorski klimat.

– Rzeczywiście – przytakuje Nick. – Naprawdę tu pięknie. Mieszkasz tutaj całe życie?

– Tak, odkąd miałam kilka tygodni. To znaczy z wyjątkiem czasu, kiedy studiowałam na uniwersytecie w Bristolu.

– Szczęściara z ciebie. Trudno o bardziej niesamowite miejsce na dorastanie.

Ash wzrusza ramionami.

– Pewnie masz rację.

Rzeczywiście było to wspaniałe miejsce jako rodzinny dom. Usytuowane wystarczająco blisko Londynu, by czuć więź z metropolią, a jednocześnie zachowało staroświecki urok wiktoriańskiego nadmorskiego kurortu z krętymi uliczkami, kawiarniami i pizzeriami bez szyldów znanych sieciówek, ze żwirową plażą z panoramicznym widokiem na kanał i daleko wzdłuż wybrzeża, aż po ponurą, masywną sylwetkę przylądka Dungeness. Miejsce naprawdę było cudowne. Mimo to nie powinno jej tu już być, tym bardziej że jej sielankowe dzieciństwo zdążyło utracić swój dawny blask.

– Twoi rodzice – ciągnie Nick – mieli niezłego nosa. Kupili ten dom, zanim okolica stała się modna. – Wskazuje ręką na wysokie sufity, przestronny salon i rozległy ogród. – Cóż to jest za dom!

Ash ponownie wzrusza ramionami.

– Wiem, jest rzeczywiście piękny. – Zamyśla się na moment i posyła Nickowi przelotne spojrzenie. – A ty? Gdzie mieszkasz?

–Obecnie, choć tylko tymczasowo, wynajmuję mieszkanie w Tooting.

– W Tooting? – rzuca zaskoczona, bo nie tak wyobrażała sobie właściciela winiarni w Mayfair. Widziała go raczej we własnej nieruchomości gdzieś w eleganckich rejonach ścisłego śródmieścia Londynu.

– Coś nie tak z Tooting? – Uśmiecha się do niej z pewną figlarnością.

– Nie, po prostu myślałam…

– Myślałaś, że co? – docieka Nick, wciąż się do niej uśmiechając.

– Nic takiego – odpowiada prędko Ash, słysząc kroki matki na schodach. Odwraca się w tamtą stronę i gdy tylko Nina pojawia się w drzwiach, czuje ulgę. Mama ma włosy związane w koczek, na piżamę narzuciła szary oversize’owy kardigan, na stopach ma grube skarpety, a na głowie duże, kwadratowe okulary do czytania.

Nina ziewa, uśmiecha się i zwraca się do córki:

– Dzień dobry, aniołku.

Pochyla się nad nią i całuje ją w czubek głowy. Ash chwyta matkę za dłonie i przez chwilę je przytrzymuje – krótko, lecz wystarczająco długo, żeby przy niej zakotwiczyć, osadzić bliską twarz w centrum tego dziwacznego zamieszania.

Nie znosi patrzeć, jak dobrze jej mama i Nick wyglądają razem.

Od dawna żartowano wśród przyjaciół taty, że Paddy rozbił bank, skoro poderwał Ninę. Nickowi nie trzeba było takiego szczęścia, bo on i Nina naprawdę do siebie pasują.

– No dobrze – odzywa się Ash, ściąga z siebie koc, wstaje i podnosi talerz po zjedzonym toście. – Idę się szykować.

Mama jeszcze raz głaszcze ją po włosach, po czym siada na kanapie obok Nicka, przyciskając nogi do jego nóg. Palce, które przed chwilą gładziły włosy Ash, teraz delikatnie muskają włoski na jego ramieniu.

Ash odwraca się i wychodzi z pokoju.