Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zainspirowane świątecznym filmem „Holiday”, dawne przyjaciółki ze studiów, Katarzyna i Iwona, wymieniają się na zimowy czas mieszkaniami.
Iwona przenosi się do komfortowego apartamentu w stolicy, a Katarzyna do domu w małej miejscowości na Podkarpaciu. Żadnej z nich nie jest jednak pisany świąteczny spokój i sielska atmosfera. Jedna bowiem jako znana influencerka staje się lokalną sensacją, a druga znajduje pod choinką… nieboszczkę. W dodatku znajomą! Kto zabił ich dawną przyjaciółkę, czy miłość od nienawiści faktycznie dzieli tylko krok, a przede wszystkim czy w Święta zdarzają się cuda?
Tego dowiecie się z nowej komedii kryminalnej Alka Rogozińskiego, znanego z łączenia klasycznych fabuł detektywistycznych z dużą dawką czarnego humoru.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 230
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tradycyjne, ale w wersji skróconej: wszystko, o czym przeczytacie w niniejszej książce, wymyśliłem. Za jakiekolwiek zbieżności z rzeczywistością nie mogę więc odpowiadać, a nawet jeśli, to za oknem jest teraz czterdzieści stopni (gdybyście nie wiedzieli, to książki zimowe pisze się latem), w moim pokoju sauna, a ja mam wrażenie, że zaraz się przegrzeję. Tak że… ten… tego… Sami rozumiecie. Uznajmy, że nie odpowiadam nawet sam za siebie. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić!
Alek
Katarzyna Struś – popularna influencerka, której zamarzyło się spędzić Boże Narodzenie i sylwestra w takich warunkach, w jakich robi to większość jej followersów.
Iwona Raczyńska – szkolna przyjaciółka Katarzyny, której trafiła się okazja popławić się w luksusach jakich świat nie widział oraz, co gorsza, zostać pierwszą podejrzaną w sprawie o morderstwo.
Marek „Mach” Klaudynek – chłopak Katarzyny, także influencer, tyle że kulinarny, niezadowolony, że zamiast w Dubaju musi spędzić kilka dni w jakiejś dziurze, o której istnieniu nie miał nawet bladego pojęcia i której nie umiałby wskazać na mapie.
Balbina Mydlak – największa konkurentka Katarzyny w walce o serca widzów YouTube’a i Instagrama, na każdym kroku próbująca zamienić jej życie w większe albo mniejsze, ale zawsze piekło.
Maciej Żukowski – wykładowca, którego Katarzyna i Iwona bały się niczym diablice święconej wody, nawet kiedy skończyły już studia.
Mateusz Mrozik – dziennikarz, bliski kumpel Katarzyny, nierozumiejący, jakim cudem mogła ona wplątać się w zbrodnię.
Donald Milewski – współwłaściciel agencji piarowej, przypadkowo poznany przez Iwonę na lodowisku.
Miłosz Osęk – psychofan Katarzyny, pewny, że jest jedynym mężczyzną na świecie, który powinien z nią być.
Maria Sielawa – wschodząca gwiazda filmu, hołdująca zasadzie, że cel uświęca środki.
Krystian Grań – były, obecnie nieaktualny, ale może (znów) przyszły chłopak Marii, gotowy zrobić wszystko, aby tylko zyskać sławę.
Roman Tomaszek – nieco przebrzmiały amant filmowy, marzący o powrocie na szczyt.
Marietta Rott – słynna podkarpacka jasnowidzka i uzdrowicielka, powszechnie uważana za mocno świrniętą.
Krzysztof Darski – inspektor przygotowujący się powoli do nowej, jego zdaniem najważniejszej, życiowej roli
oraz
rodzice Katarzyny i Iwony, a także panie z Koła Gospodyń Wiejskich w Broniszach Dolnych.
– Można wiedzieć, co pani wyrabia? – Inspektor Krzysztof Darski wielkimi oczami patrzył na manipulacje, których dokonywała siedząca przed nim kobieta. – Za moment wydziobie mi pani oczy tym kijkiem!
– To jest stick – poinformowała go Katarzyna Struś, nie przestając majtać na wszystkie strony rzeczonym akcesorium. – Jak chce pan zrobić relację live bez sticka? Przecież nie będę nagrywała z ręki! Ma pan tu wtyk na USB?
– Że co? – zaciekawił się Darski.
– Wtyk na USB – powtórzyła jego rozmówczyni, wyjmując z torby niewielką lampę pierścieniową. – Macie tu bardzo złe oświetlenie! Nie mogę wyglądać jak nieboszczyk. Przyzwyczaiłam moich followersów do tego, że mam określony look. I nie zamierzam psuć mojego wizerunku tylko dlatego, że skąpicie na żarówki. Muszę się doświetlić! Nie wiem, jak w ogóle może pan tu pracować! Przecież nie jest pan jakimś pasztetem, a w tym świetle tak pan wygląda!
Darski mimowolnie rzucił okiem na wiszące w rogu jego pokoju lustro. Zobaczył w nim wymizerowanego, wyraźnie zmęczonego czterdziestopięciolatka z worami pod oczami oraz ziemistą cerą i doszedł do wniosku, że może w słowach Katarzyny kryje się odrobina prawdy. Wyglądał jak swój wujek alkoholik, którym sąsiedzi straszyli dzieci, kiedy były niegrzeczne.
– Proszę pani – rzekł jednak stanowczo. – To jest komenda policji, a nie „Top Model”!
– „Top Model”?! – parsknęła Katarzyna z wyraźnym lekceważeniem, rozkładając lampę na jego biurku. – Też coś! Co za cringe! Kto teraz ogląda telewizję?! Życie toczy się tylko na Insta i YouTubie!
– Życie toczy się przede wszystkim w rzeczywistości. – Darski przestał rozmyślać o tym, czy powinien zrobić sobie lifting, i popatrzył na nią surowo. – O czym chyba nikt nie przekonał się tak dotkliwie, jak pani ostatnimi czasy, nieprawdaż?
Struś na chwilę przerwała manipulacje przy oświetleniu.
– Nawet jeśli ma pan rację – rzekła z namysłem – to i tak ludzie zapomną szybko o tym, co się stało. Ważne jest to, co będzie jutro. Nie to, co było.
Choć Krzysztof z grubsza podzielał jej filozofię, w tym przypadku nie zamierzał tak łatwo ustępować.
– Nieważne jest… morderstwo? – zapytał, starając się, aby zabrzmiało to jak najgroźniej.
Katarzyna z roztargnieniem popatrzyła gdzieś za niego, a po chwili wyraz jej twarzy nagle uległ radykalnej metamorfozie.
– Ma pan rację – przyznała niechętnie. – Ale to, co się stało, to się już nie odstanie. Trzeba myśleć o przyszłości. To zawsze była moja filozofia. Teraz mam okazję, aby sprawdzić, czy umiem ją wcielić w życie.
– Owszem, tak ogólnie się z panią zgadzam – potwierdził inspektor. – Zanim jednak zapomnimy o całej tej sprawie, niech mi pani opowie, co wydarzyło się w Broniszach Dolnych. Od początku...
Warszawa, 15 grudnia
Katarzyna siedziała w loggii swojego luksusowego apartamentu w samym centrum najmodniejszego, najbardziej hipsterskiego i, rzecz jasna, najdroższego zakątka Miasteczka Wilanów. Usiłowała zrobić nagranie na vloga, i choć z reguły załatwiała takie banalne kwestie lotem błyskawicy, tym razem szło jej to jak po grudzie. Tematem miała być jej choinka, wysoka na trzy metry i prezentująca się tak, jakby wyskoczyła z okładki katalogu sklepu z wyposażeniem wnętrz: srebrne, niby to ośnieżone bombki w jednym kształcie, kryształowe zawieszki, połyskujące łańcuchy i migoczące nieco zamglonym blaskiem światełka. Zero tandety, żadnego przypadku. Wszystko perfekcyjne i, co najważniejsze, wyglądające na bardzo drogie. Zresztą taka dekoracja kosztowałaby pewnie sporo pieniędzy. Tyle że Katarzyna nie wydała na to ani grosza.
Bombki dostała „w prezencie” od jednej firmy, zawieszki od drugiej, a łańcuchy i światełka od kilku swoich stałych sponsorów. Jej zadaniem było tylko złożenie tego w całość. Tak perfekcyjną, że aż... nudną. Jej samej owa choinka w ogóle się nie podobała. W porównaniu z tą, którą ubierała jeszcze trzy lata temu, ustrojoną gałgankowymi postaciami, które zrobiła w dzieciństwie pod okiem swojej babci, bombkami w stylu „każda inna i jedna do drugiej nijak nie pasuje”, drewnianym kompletem figurek aniołków, przywiezionym kiedyś przez jej tatę z domu dziecka, do którego pojechał z prezentami, wydawała się zimna i bezduszna. Tamtą ozdabiały lata wspomnień, rodzinnych historii, wzruszeń. Tę – lokowania produktów. Ale… jak to mówią: z czegoś trzeba żyć.
Katarzyna liczyła sobie dwadzieścia siedem lat i cieszyła się opinią jednej z czołowych rodzimych influencerek. Ponad milion followersów na Instagramie, tylko trochę mniej na TikToku, a do tego prawie sto tysięcy widzów na YouTubie pozwalało jej prowadzić życie na poziomie, o jakim większość ludzi mogłaby tylko pomarzyć. Tym bardziej że przy okazji nie wydawała prawie nic. Jedzenie dostarczała jej w gratisie firma cateringowa, której usługi zachwalała co miesiąc w specjalnym poście. W przesyłanych jej ciuchach po prostu tonęła. Podobnie jak i w gadżetach, z których większości użyła tylko raz, w czasie nagrywania filmiku reklamowego. Podróże? Sponsorowane. Luksusowy samochód? Wypożyczony na pół roku w zamian za reklamę. Kosmetyki? Mogłaby spokojnie otworzyć ich hurtownię. A wszystko to jako „malutkie dodatki” do sowicie opłacanych „współprac”. Wydawać by się mogło, że takie życie powinno ją w pełni satysfakcjonować. I choć przez długi czas tak właśnie było, ostatnio wkradło się w to wszystko, ku jej własnemu zaskoczeniu, coś jeszcze. Nuda. Przerażająca, niemożliwa do zwalczenia i zabijająca każdą radość.
Katarzyna westchnęła. Sięgnęła po stojące na stoliku i w zimowych warunkach błyskawicznie stygnące latte na mleku owsianym, przygotowane przez jej narzeczonego, Marka, znanego w internecie pod ksywką Mach. On też powoli jej się nudził. Ich życie, co Struś uświadamiała sobie z każdym dniem coraz boleśniej, nie było prawdziwe. Wszystko na pokaz i na sprzedaż. Codzienność, wypady na wakacje, a nawet… zaręczyny! Do tych ostatnich długo by pewnie jeszcze nie doszło, gdyby nie lukratywna propozycja współpracy od firmy jubilerskiej. Filmik, na którym Marek jej się oświadczał, trzeba było za to powtarzać aż dwanaście razy. Jedenaście, bo przedstawiciel firmy nie był do końca usatysfakcjonowany, jak to nazwał, „ekspozycją pierścionka”, a dwunasty, bo zmęczonemu już tymi powtórkami Markowi wszystko się poplątało i zapytał Katarzynę, czy zechciałaby zostać jego mężem. Pod koniec dnia Katarzyna miała wrażenie, że zgodziła się wziąć dwanaście ślubów i żyć w bardzo męczącej poligamii. Ostatecznie stali się z Markiem narzeczeństwem, choć Struś nie wiedziała po co. Łączyło ich coraz mniej. Nawet teraz…
Do świąt zostało ledwie kilka dni i zamiast robić zakupy, przygotowywać menu dla swoich bliskich, cieszyć się wspólnie tym teoretycznie najpiękniejszym okresem roku, spędzali czas na nagrywaniu kolejnych idiotycznych tiktoków czy instastories.
Katarzyna była tym zmęczona. Rok w rok to samo. W zeszłym roku jeszcze kilka godzin przed wigilią Marek nagrywał rolkę na zamówienie jakiejś firmy baloniarskiej przebrany za kostuchę, a potem zapomniał zmyć makijaż i o mało co nie doprowadził do zawału swojej babci, przekonanej, że umarła z powodu harówki przy przygotowywaniu uczty wigilijnej i śmierć przyszła ją zabrać do piekła. Ech…
Katarzyna z rezygnacją posłuchała przez moment, jak jej narzeczony opowiada iPhone’owi o zdrowych świątecznych wypiekach bez cukru, ale za to ze słodzikiem, którego producent był sponsorem owych idiotyzmów. Katarzyna nie dalej jak godzinę temu spróbowała przygotowanego takim sposobem ciasta i doszła do wniosku, że smakuje jak stary kalosz, a gumowo-metaliczny posmak pewnie zostanie jej w ustach aż do Wielkanocy. Dramat!
Docierający z wnętrza mieszkania głośny, entuzjastyczny głos Marka irytował ją z każdą sekundą coraz bardziej, delikatnie zamknęła więc drzwi balkonowe i sięgnęła po telefon. Na ekranie pojawiła się znajoma twarz.
– Masz chwilę? – zapytała przyciszonym głosem. – Bo mój ukochany opowiada ludziom, że słodzik jest największym wynalazkiem ludzkości od czasów chwytaka do czipsów. A potem jeszcze musi zrobić film z przepisem na piernik z batatowym purée.
– Batatowym purée? – zdziwiła się jej rozmówczyni. – Co to takiego?!
– Słodka kupa ziemniaczana, wyglądająca, jakby ktoś ją zjadł i zwrócił – westchnęła Katarzyna, patrząc na swoją niegdyś najlepszą przyjaciółkę.
Iwona Raczyńska siedziała przy kuchennym stole na podkarpackiej wsi, w szarej bluzie z kapturem, z rozwichrzonym koczkiem na czubku głowy. W tle pyrkał, nie wiadomo czym, jakiś przerażająco wielki gar, nasuwający wrażenie, że jej przyjaciółka z niewiadomych przyczyn przygotowuje kolację dla całego pułku żołnierzy. Wrażenie owo pogłębiała piętrząca się przed nią góra pierogów. Na ścianie obok stołu wisiał kalendarz z widokiem gór i napisem „Podhale 2019”, a zza uchylonych drzwi słychać było stłumione dźwięki, dochodzące zapewne z telewizora.
– Super, że znalazłaś dla mnie czas! – Iwona machnęła ręką. – Myślałam, że się nie doczekam. Jak tam stolica przed Bożym Narodzeniem? Pewnie piękna!
– Totalny error! – jęknęła Struś z teatralną emfazą. – Brak autentyzmu. Wszędzie te same dekoracje i tabuny ludzi, którzy udają, że się cieszą ze świąt. Przygnębiające.
– A twoja choinka? Przybliż ją…
Katarzyna skierowała kamerę na swoje dzieło, akurat znakomicie widoczne, bo doświetlone blaskiem z lampy używanej przez jej narzeczonego przy nagraniach. Przy okazji przejechała kamerą też i po nim.
– Marek nagrywa bez koszulki? – zdziwiła się Iwona.
– Oczywiście! – prychnęła Struś.
– Dlaczego?!
– Bo filmiki, na których jest ubrany, osiągają niecałą połowę zasięgów w porównaniu z tymi, które kręci topless – wyjaśniła Katarzyna z wyraźną rezygnacją. – Dobrze, że nie widziałaś outfitu, w którym będzie podawał przepis na wigilijną kutię. Przezroczysto-cekinowy garnitur! Widać w nim dość wyraźnie jego świętego mikołaja i dwa okrągłe renifery!
– Choinka… – Iwona stanowczo wolała wrócić w bardziej bezpieczne rejony konwersacji – wygląda… wygląda… – widać było, że chce wyrazić swoją ocenę dyplomatycznie – …bardzo profesjonalnie.
– A idź! – Influencerka machnęła ręką. – Zero emocji. Mam wrażenie, że zrobiła ją sztuczna inteligencja. Pod wymiar, rozumiesz? Pod pieprzony wymiar! Gałązki ma równej długości. Im niżej, tym o dziesięć centymetrów szersze. Aż zmierzyłam! Jak ją przywieźli, to myślałam, że jest sztuczna. Ale nie… Poza tym, no weź! Co to za święta bez wyciągania bombek ze starej walizki? Bez zastanawiania się, czy na szczycie powinna być gwiazda, czy szpic? Bez klejących się palców od makowca prosto z piekarnika...?
Iwona parsknęła śmiechem.
– To zapraszam do mnie – wykrzyknęła radośnie. – Będziesz miała tak klejące się palce, że ich nie rozcapirzysz aż do Trzech Króli.
– Rozcapirzysz? – Struś zmarszczyła brwi. – Jest takie słowo?
– Pewnie nie ma – rzekła obojętnie Raczyńska. – I co z tego, skoro najlepiej oddaje to, co mam na myśli! A co do robót domowych, to ja od dwóch godzin lepię pierogi. Jakbym stała przy taśmie w fabryce w Korei Północnej, gdzie nawet jak człowiekowi odpadnie ręka, to nadal musi nią wyrobić normę.
– Zazdroszczę – zapewniła Katarzyna, opierając brodę na dłoni i robiąc minę godną zblazowanej gwiazdy estrady. – Choć właściwie nie. W sumie ty też cierpisz na powtarzalność i monotonię, tylko innego rodzaju.
– No właśnie! – Mimo że wypowiedź przyjaciółki nie brzmiała zbyt jasno, Iwona od razu pojęła, o co jej chodzi. Znały się na tyle dobrze, że czasami rozumiały się w pół słowa. – Co roku to samo. Te same opowieści przy stole. Ciocia Jadzia jak zawsze zacznie od tego, że kiedyś śnieg był bardziej biały, a skończy na kwękaniu, że młodzi ludzie siedzą teraz tylko w telefonach. Moja mama będzie wduszała we mnie przemocą wszystkie potrawy, których nie daje mi zjeść teraz, a na koniec stwierdzi, że jestem gruba i pewnie dlatego nie mam faceta. Wujek Zbyszek tradycyjnie wypije za dużo i będzie usiłował śpiewać pieśni wojenne, bo po procentach wchodzi w niego duch husarza. Czy tam jakiegoś innego wojownika wyklętego. W zeszłym roku padła propozycja, żeby go przywiązać do krzesła, bo po tych śpiewach wpadł w szał i rwał się wygnać z naszej wsi Afroamerykanina, żeby się obcy element nie zagnieździł.
– Co w waszej wsi robił Afroamerykanin? – zdumiała się Struś.
– Przyjechał w odwiedziny do swojej ciotki – wyjaśniła przyjaciółka. – On się urodził pod Pasłękiem. Tylko ma mamę Tunezyjkę.
– To jaki to niby Afroamerykanin?!
– A jak mam powiedzieć? – zdumiała się Raczyńska. – Afroafrykanin?
– Może po prostu ciemnoskóry…
– A to nie podpada pod rasizm?!
– Licho wie. – Influencerka wzruszyła ramionami. – To się wciąż zmienia. Nieważne. Jeśli to jakaś pociecha, to u mnie wcale nie zapowiada się lepiej. Najpierw czeka mnie urocza runda z rodzicami o tym, „jak nam się układa z Markiem”, czy „mamy już plany na ślub”, no i jazda obowiązkowa: „kiedy dzieci?”. Potem słuchanie kolęd w wersji jazzowej, które brzmią, jakby ktoś próbował zamordować saksofon. A jako ukoronowanie całości odbędzie się obowiązkowa kłótnia o politykę. I to wszystko nad potrawami przygotowanymi przez jakąś idiotyczną firmę cateringową i szefa kuchni, który nienawidzi jedzenia. Wiesz, co będę miała w tym roku na stole?
– Co?!
– Poczekaj... – Katarzyna pyknęła w ekran, zminimalizowała okienko z twarzą przyjaciółki i otworzyła mejla ze świątecznym menu. – Karp sous vide w mleku owsianym z pianą z kombuchy. I dodatkową pianą z ust mojej mamy, kiedy zobaczy to danie. Kutia bezglutenowa z quinoa i nasionami chia. Nie wiem, czy to się da zjeść bez co najmniej trzech kieliszków prosecco, którego oczywiście nie będę mogła się napić, bo wigilia jest bezalkoholowa. Dalej… Pierogi z jarmużem i tofu w sosie z matchy. Śledzie w oleju z awokado z dodatkiem granatu. Barszcz na kombuczy z ekoselerem naciowym. Jakaś obsesja z tą kombuczą! I jeszcze dwie inne zupy, do wyboru, do koloru. Trudno rozstrzygnąć, która zapowiada się gorzej: grzybowa z boczniaków hodowanych na fusach po kawie z aeropressu czy rybny ramen na dashi z karpia. Starczy? Jeśli nie, to czekają mnie też sernik wegański z nerkowców z syropem z agawy i makowiec raw z daktyli i karobu. Oraz awantura z moim ojcem, że on to wszystko pieprzy i zje pajdę chleba z masłem. Jedyna pociecha, że nie będę konsumowała tej tradycyjnej marsjańskiej uczty wigilijnej za friko. Tylko za nawet całkiem niezłą kasę.
– No to obie mamy przekichane – podsumowała Iwona. – Ty w luksusie bez serca, ja w tradycji bez luzu.
– Co racja, to racja… – zgodziła się Katarzyna.
Przez chwilę milczały, co pozwoliło Struś dosłuchać się czegoś w dźwiękach dochodzących zza pleców jej przyjaciółki.
– „Holiday”? – upewniła się.
– Co? – Raczyńska zrobiła wielkie oczy.
– Film – wyjaśniła Struś. – Z Kate Winslet i Cameron Diaz. O tym, jak na święta zamieniły się miejscami zamieszkania. I Cameron zakochała się w tym, co zdradzał wszystkie żony z niańkami, a potem grał papieża, a Kate zabujała się w takim przytytym mośku. Pamiętasz?! Powtarzają ten film co roku w czasie świąt. Jak „Kevina”! Kiedyś się na tym dobrze bawiłyśmy.
– Pamiętam – przyznała Iwona. – Mosiek był w porządku.
– Zawsze miałaś dziwny gust… – mruknęła Katarzyna.
– Dziwny?
– Podobał ci się Maciej Stuhr… – przypomniała Struś.
– Bo ja jestem sapioseksualna – wyjaśniła Iwona. – Za to ty byłaś fanką Maćka Musiała! I proszę, sprawiłaś sobie jego wierną kopię!
– Młodszą kopię. Ciut, ale zawsze... – skorygowała influencerka, zerkając na swojego narzeczonego, faktycznie podobnego do wzmiankowanego aktora, zauważając, że w przerwach między nagraniami używa on hantli dla podrasowania bicepsów. – Nieważne. W każdym razie marzy mi się, żeby choć raz spędzić święta inaczej.
– Znając ciebie, to pewnie w Dubaju – mruknęła jej przyjaciółka.
– Dubaj jest już passé – poinformowała ją Struś.
– A co jest teraz nowym Dubajem? – zaciekawiła się Raczyńska.
– Floryda. Wszystkie influencerki tam teraz walą drzwiami i oknami, ale ja już na święta nie dam rady… – Katarzyna przez moment milczała, rozważając myśl, która chwilę wcześniej wpadła jej do głowy. – Słuchaj, a co by było... gdybyśmy się zamieniły?
– Zamieniły? – Iwona uniosła brew z niedowierzaniem. – Chcesz przyjechać tutaj? Do wsi, przez którą bus przejeżdża raz dziennie i w której każdy sąsiad wie o tobie wszystko, łącznie z tym, kiedy masz te dni w miesiącu?!
– A czemu nie? – Struś miała tę cechę, że szybko zakochiwała się we własnych pomysłach. – Potrzebuję autentyzmu. Chcę, żeby moje strusiczki poczuły, że święta to coś więcej niż promocje w Złotych Tarasach.
– Strusiczki? – Raczyńska zmarszczyła czoło.
– Moje followerki tak siebie nazywają – wyjaśniła Katarzyna.
– Chore – mruknęła Iwona.
– Ty z kolei… – przyjaciółka zignorowała jej uwagę – ...mogłabyś wpaść do Warszawy i zobaczyć, jak to jest jeść kolację wigilijną przy dizajnerskim stole, a nie na obrusie pamiętającym czasy, kiedy Sanah była jeszcze młoda!
Raczyńska skrzywiła się, ale wyraz jej oczu podpowiedział Katarzynie, że nie uważa tego pomysłu za doszczętnie idiotyczny.
– Ale wiesz, że na wsi nie ma kawiarni z matchą i tą tam…
– Kombuczą – podpowiedziała Struś.
– No właśnie! Nie ma też cateringu z aplikacji.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Za to w Warszawie nie ma kolędników chodzących od chałupy do chałupy. – Katarzyna przypomniała sobie, co podziwiała w zeszłorocznych relacjach swojej przyjaciółki. – Nie ma ognia w kominku, a zamiast śniegu jest z reguły bura breja pomieszana z solą, która rujnuje ci buty. Ale… z drugiej strony, jest cudowna Starówka, gdzie możesz wypić grzańca, pojeździć na łyżwach dookoła Syrenki i poznać milion innych samotnych osób.
– A rodzice...? – zapytała niepewnie Iwona.
– Niech też przyjadą! – poradziła Katarzyna. – Mogłybyśmy zrobić tak, że same zamieniłybyśmy się miejscami jak najszybciej, a potem ściągnęły bliskich. Marek też musi zostać w Warszawie jeszcze na kilka dni, bo ma jakieś zobowiązania reklamowe i ma nakręcić kilka rolek w Warsaw Spire.
– A oni będą się mogli zatrzymać u ciebie?
– Twoi rodzice? Oczywiście! I nawet nie będzie wam ciasno. Tu są cztery wielkie pokoje! Kiedyś przez tydzień mieszkało tu osiem osób i nikt nie narzekał. To co?
Zapadła cisza. Obydwie w zamyśleniu patrzyły na siebie.
– No dobra, zapytam, co oni na to – rzekła w końcu Iwona. – A Marek? Nie będzie miał nic naprzeciw?
Katarzyna machnęła ręką.
– Proszę cię! – prychnęła lekceważąco. – Kiedy nie załatwia biznesów na mieście, to ględzi do kamery. Mnie już prawie nie zauważa. Gdybym mu nie powiedziała, to pewnie nawet by nie odnotował, że się zamieniłyśmy. Nie jest jakoś specjalnie spostrzegawczy.
Jak na zawołanie jej narzeczony otworzył drzwi balkonowe.
– Z kim gadasz? – zapytał podejrzliwie, po czym rzuciwszy okiem na ekran jej komórki, cały się rozpromienił. – Iwonka? Gdzie jesteś?
– U siebie.
– To znaczy? – zaciekawił się Marek. – Na Podhalu?
– Na Podkarpaciu.
– A to nie jest to samo?!
Katarzyna spojrzała na niego, potem na Iwonę i uniosła brew.
– To jest dokładnie to, o czym mówię – mruknęła złośliwie. – IQ mniejsze od wagi.
Chłopak patrzył na nią podejrzliwie.
– O co chodzi? – zapytał, marszcząc czoło. – Nie muszę znać się na geografii. Mnie się to myli. Poczekaj… To, gdzie liczą sobie za nocleg na rozpadającym się łóżku pod pledem ze starego barana jak za pięciogwiazdkowy resort spa na Malediwach… Jak to się nazywa?
– Zakopane – podpowiedziała mu życzliwie narzeczona.
– I co to jest?
– Podhale.
– A Podkarpacie…?
– To tam, gdzie nie chciałeś ostatnio jechać, bo stwierdziłeś, że nawet ptaki tam tylko kitrają i zawracają do cywilizacji – przypomniała Katarzyna. – Rzeszów i okolice. Mnie się tam bardzo podobało. Zwłaszcza w Rzeszowie. Piękne miasto.
– W porządku – zgodził się bez zaangażowania Klaudynek. – I tak nie umiem tego zlokalizować na mapie. I co kombinujecie?
– Nic ważnego – odpowiedziała Struś, robiąc oczko do przyjaciółki. – Taki tam… niewielki eksperyment socjologiczny.
Iwona parsknęła, zatykając usta dłonią.
– Niewielki eksperyment... – powtórzyła z uśmiechem – …który przewróci nasze życie do góry nogami.
– Tylko na chwilę – poprawiła ją influencerka, a widząc zdumienie na twarzy swojego ukochanego, litościwie wyjaśniła: – Mówimy o zamianie miejsc. Ja pojechałabym z tobą i rodzicami na święta i sylwestra do Iwony, a ona ze swoimi bliskimi przeprowadziłaby się na ten czas tutaj.
Marek uniósł brew i zmarszczył czoło tak, że wyglądał jak bohater banera reklamowego suplementów „na koncentrację”.
– Zamiana miejsc? – Skrzywił się. – To nie brzmi dobrze dla zasięgów.
– Och, właśnie że brzmi! – Katarzyna aż klasnęła. – Pomyśl! Najpierw zostaniesz sam w Warszawie i możesz nagrać: „Święta bez Kasi: jak radzę sobie sam”. Twoi followersi to pokochają. A przy okazji, ile dodatkowego szumu: czemu pojechała bez niego? Czy się rozstali? Co będzie z nimi dalej? Nie będziemy tego komentowali, co jeszcze doleje oliwy do ognia. Cisza, tajemnica, plotki i pogłoski. To będzie hit.
– Albo totalna klapa, jeśli nikt się tym nie zainteresuje – mruknął Marek, ale widać było, że już kalkuluje w głowie, ile lajków może sobie nabić.
Iwona przewróciła oczami.
– Ja też będę musiała coś nagrywać? – zapytała ironicznie. – „Damy i wieśniaczki bis”? Nie mam Instagrama, ale moich stu pięciu znajomych na Facebooku na pewno szaleńczo się z tego ucieszy i będzie śledziło moje perypetie z rumieńcami na twarzy. To znaczy stu czterech. Bo babcia założyła Facebooka, ale potem zapomniała hasła i od tego czasu twierdzi, że wszystko to jest wynalazkiem szatana, który miesza ludziom we łbach i powoduje, że masowo głupieją. Wcale nie jestem pewna, czy nie ma racji.
– Nie musisz robić żadnych filmików – uspokoiła ją Struś. – Ale ja na wsi… Hmm… To dopiero będzie prowokacja artystyczna!
– W twoim życiu było już parę prowokacji – przypomniała jej Iwona. – Jak wtedy, kiedy namówiłaś ludzi, żeby pozakładali reklamówki na głowy, żeby sobie uświadomić, co robi z nami smog, i o mało co nie wysłałaś jednej starowinki na tamten świat.
– Skąd mogłam wiedzieć, że ma astmę?! Ale, zauważ, że powiedzieli o tej akcji w „Dzień Dobry TVN”, i to w najważniejszym czasie, bo tuż przed piosenką na sam koniec – Kasia uniosła dumnie podbródek – więc nie ma co kpić…
– Zwłaszcza że piosenkę śpiewała Natasza Urbańska i machała nogą tak, że o mało co nie wyleciała jej z zawiasów – przypomniał Marek. – Dobra, moim zdaniem ta zamiana to nie jest najlepszy z waszych pomysłów. Jak znam życie, pierwszego dnia kopnie cię krowa, a drugiego umrzesz z nudów, za to Iwona w tym czasie będzie walczyła z migreną od nadmiaru ludzi wszędzie. Jak to w Warszawie w czasie gorączki przedświątecznej. Ale róbta, co chceta… – Wzruszył ramionami i wrócił do salonu.
Katarzyna westchnęła.
– Może on ma i trochę racji – przyznała niechętnie – ale nadal mnie to kusi.
– Dobra, załóżmy przez chwilę czysto hipotetycznie, że to zrobimy. Poradzisz sobie u mnie? Bo to tak... – Iwona zaczęła wyliczać na palcach. – Kury zaczynają się awanturować o czwartej rano. Brak wi-fi w połowie domu. Prysznic, w którym musisz spuszczać wodę przez kwadrans, zanim poleci coś, co nie zamieni cię w sopel...
Influencerka zamyśliła się na moment, a potem uśmiechnęła.
– Właśnie tego potrzebuję. Brzmi jak detoks od życia, którego mam dość.
– Raczej jak obóz przetrwania – mruknęła Raczyńska.
– A ty? – podjęła Struś. – Wyobraź sobie: zamiast piec trzecią blachę sernika, zostaniesz zabrana przez Marka na lodowisko na Starówkę. A potem zaciągnięta do restauracji na koktajl z chlorelli. Kolejki i tłumy. Wszyscy wszystkich wszędzie opierdzielają. Do tego ceny wariują. Kupisz grzańca na Starówce i będziesz się zastanawiać, czy nie musisz dorabiać na rogu pod latarnią.
– Myślę, że jakoś to przetrwam – odpowiedziała Iwona, a w jej oczach mignęła iskierka ekscytacji. – A co z twoimi rodzicami?
– Oj, proszę cię. – Katarzyna machnęła ręką. – Mama od lat jęczy, że na święta „gdzieś by wyskoczyła”, a ojcu wystarczy, jak będzie miał telewizor.
– A twoi followersi? Te tam strusiątka?
– Strusiczki – skorygowała influencerka. – Ostatnio miałam sporo komentarzy, że żyję w odrealnionym świecie i jestem odklejona od rzeczywistości. No to może pora się przykleić?
Chwilę milczały, obie wyobrażając sobie święta w kompletnie odmiennym świecie. Ciszę przerwał Marek.
– To kiedy ta zamiana? – spytał, ponownie wsuwając głowę do loggii. – Muszę ustalić grafik nagrań.
– Pojutrze – zdecydowała jego narzeczona. – Na spokojnie zdążymy się spakować. Zamieniamy się do kiedy? Do Nowego Roku? I tak nie miałam żadnych planów na sylwestra...
– Yhm… Może być? Ile to wychodzi? Dokładnie dwa tygodnie? – policzyła Iwona. – No to wrzucę sobie do plecaka ze dwie pary dżinsów, sweter na zmianę, bieliznę, kosmetyczkę i styknie.
– Nie, nie, nie! – zaprotestowała stanowczo Struś. – Zapakujesz walizkę pod moim okiem. Nie możesz chodzić po stolicy w jednym swetrze. Ludzie pomyślą, że cię wyciągnęłam z planu „Chłopów”.
– Jacy ludzie?! – zdumiała się Raczyńska. – Kto mnie tam będzie oglądał?
– Choćby moi sąsiedzi. I Marek!
Klaudynek wzruszył obojętnie ramionami.
– Mnie tam jeden sweter nie przeszkadza – mruknął.
– Czyżby? – Katarzyna popatrzyła na niego ironicznie. – Przypomnij mi, ile T-shirtów zabrałeś na cztery dni do Maroka?
– To było coś innego! – zaprotestował chłopak z lekką urazą. – Kręciliśmy tam filmy dla Bossa! Nie mogłem chodzić w jednym ciuchu jak jakiś nędzarz!
– Ile zabrał? – zaciekawiła się Iwona, kiedy narzeczony jej przyjaciółki znów zamknął za sobą drzwi balkonowe.
– Dwadzieścia. I na miejscu dokupił trzy kolejne. Przypadek nieuleczalny.
– Za to ty zabierz ze sobą te wszystkie prostownice, masażery i inne swoje bajery, bo tu jest tylko suszarka, która w dodatku słabo dmucha...
– Spróbuję sobie poradzić bez większości tych wynalazków – odpowiedziała Katarzyna z miną świętej męczennicy. – Jak prostota, to prostota!
– No dobra... – Raczyńska popatrzyła na nią poważnie. – Robimy to! Ale jak w wigilię zatruję się twoim cateringiem, a ty wylądujesz z alergią od pierza w lokalnym szpitalu, to pamiętaj, że to był twój pomysł!
– W porządku, wezmę to na swoje sumienie – odparła Struś, unosząc kubek z zimnym już latte. – Ale jestem pewna, że obie będziemy się świetnie bawiły!
Redakcja
Małgorzata Tougri
Korekta
Joanna Rodkiewicz
Projekt graficzny okładki, skład i łamanie wersji do druku
Agnieszka Kielak
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025
© Copyright by Alek Rogoziński, Warszawa 2025
Wydanie pierwsze w tej edycji
ISBN: 9788384300398
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
WYDAWCA
Agencja Wydawniczo-Reklamowa
Skarpa Warszawska Sp. z o.o.
ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2
00-036 Warszawa
tel. 22 416 15 81
www.skarpawarszawska.pl
@skarpawarszawska
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Okładka
Strona tytułowa
OŚWIADCZENIE
POSTACI
PROLOG
ROZDZIAŁ I
Strona redakcyjna
Spis treści
