Chata wyklętych - Emilia Szelest - ebook
NOWOŚĆ

Chata wyklętych ebook

Emilia Szelest

0,0

92 osoby interesują się tą książką

Opis

Góry mają dobrą pamięć i nie zapominają krwi…

Zaczęło się od zwykłej wyprawy. Mieli wrócić tego samego dnia. W górach jednak nic nie jest pewne — zwłaszcza gdy z nieba sypie śnieg.

Grupa turystów trafia do zapomnianej chaty, gdzie muszą przeczekać zamieć. Nie są sami. Nie wszyscy mówią prawdę. Stare schronisko skrywa więcej niż skrzypiące deski i zimno. Wśród przybyszów są tacy, którzy nigdy nie powinni byli tu wracać. W ruinach przeszłości czai się niedopowiedziana historia zdrady, niewyjaśnionej zbrodni i nazistowskiego skarbu, którego cena wciąż rośnie.

A gdy zawieje wiatr i ściany zadrżą, jedno jest pewne — to nie góry przerażają najbardziej. To ludzie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 244

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
GabiFlorek

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna, pełna napięcia historia, od której nie sposób się oderwać. Polecam z całego serca i gratuluję autorce napisania czegoś tak fantastycznego
00



Prolog

Surowe, majestatyczne piękno wznosiło się nad dolinami, otulonymi lodowymi czapami i skrzącym się na mrozie puchem. Wiatr hulał między graniami, unosząc białe drobinki, by wyrysować na zboczach fantazyjne wzory. Świerki uginały się pod ciężarem puchu, a cienie gór wydłużały się w świetle krótkiego zimowego dnia. Cisza była niemal absolutna, przerywana jedynie skrzypieniem śniegu pod butami wędrowców lub dalekim echem lawiny. Sztorm nie wybacza lekkomyślnym, tak jak góry nie wybaczają tym, którzy je lekceważą. W miejscach takich jak te natura rządzi niepodzielnie, a człowiek jest jedynie gościem, który wpadł na chwilę.

Tomasz Sobczak powoli zbliżał się do Zakopanego. Kiedy minął tabliczkę z nazwą miasta, poczuł znajome ukłucie ekscytacji. Przed nim rozpościerały się ośnieżone szczyty Tatr, monumentalne i niezmiennie piękne. Droga była pokryta świeżym puchem, a słońce odbijało się od białych połaci, tworząc iskrzący krajobraz, który wywoływał uśmiech na jego twarzy.

Zdecydował się przyjechać dzień wcześniej, żeby spędzić czas z rodziną. Wiedział, że następnego dnia dołączą do niego znajomi, z którymi planował wspinaczkę w górach. Myśl o nadchodzących wyzwaniach i wspólnych przygodach napawała go radością, szczególnie że pogoda zapowiadała się bajeczna, co zimą wcale nie było takie oczywiste. Jadąc znajomą trasą, oddał się rozmyślaniom. Chociaż kochał Tatry, nie wyobrażał sobie, że miałby tu spędzić resztę życia, prowadząc rodzinny pensjonat, jak robili to jego rodzice. Miał przy tym nieodparte wrażenie, że oni doskonale zdawali sobie z tego sprawę – i że wszystko spadnie na głowę Zuzki. Jego siostra może nie była z tego faktu szczególnie zadowolona, ale w przeciwieństwie do niego – dzięki pracy w policji – miała szansę przejść na emeryturę znacznie wcześniej.

Tomek przypomniał sobie o wakacyjnym śledztwie, które Zuzka prowadziła z nieformalnym wsparciem dziennikarza, Doriana Gila, i po plecach przebiegł mu dreszcz. Dopiero wtedy tak naprawdę zdał sobie sprawę, ile ryzykuje jego siostra, pracując w policji. Podziwiał ją. Sam prowadził raczej lekkomyślny i beztroski żywot, poważne problemy były mu obce.

Miasto tętniło od gwaru. Turyści zmierzali szturmem w stronę Krupówek, dzieci bawiły się w śniegu, a narciarze wracali ze stoków z uśmiechami na zarumienionych od mrozu twarzach. Atmosfera jak z bajki. Tomasz lubił góry zimą. Turystów było wtedy znacznie mniej niż latem, a w wysokie Tatry przeważnie wychodzili ci, którzy wiedzieli, co robią. Zimą góry oddychały, można było w nich znaleźć to, co Tomek cenił najbardziej – spokój, linę, dobre towarzystwo i pokryty śniegiem granit. Nie mógł już się doczekać pierwszego wyjścia.

Zatrzymał samochód przed domem rodzinnym, a zarazem pensjonatem. Przez chwilę jeszcze siedział za kierownicą, chłonąc widok nieodległych gór. W końcu wysiadł z auta, wciągnął głęboko w płuca mroźne powietrze i ruszył w stronę wejścia. Przed nim były chwile spędzone z bliskimi, a potem ekscytujące dni wspinaczki z przyjaciółmi. Z uśmiechem zbliżył się do wejścia, gotowy na to, co przyniesie nadchodzący czas. Zanim zdążył sięgnąć do klamki, drzwi otworzyły się na oścież.

– Brat! Jesteś wreszcie! – zawołała radośnie Zuzka.

– Gotowy na przygodę! – Zaśmiał się, zamykając ją w ramionach.

Rozdział 1

Tomek wszedł do domu, strzepując śnieg z butów i kurtki. W środku pachniało drewnem i herbatą z malinami. Zdjął czapkę i dopiero wtedy dostrzegł znajomą sylwetkę przy kuchennym stole.

– No proszę, Gil – rzucił z uniesioną brwią, zamykając za sobą drzwi. – Myślałem, że po ostatnich wydarzeniach nieprędko cię tu zobaczę.

Dorian uśmiechnął się drwiąco, unosząc kubek z parującą herbatą.

– Sam się dziwię. Ale jak widać, twoi rodzice są bardziej zdolni do wybaczenia niż ty.

– Nie ma co chować urazy – powiedziała matka, krzątająca się przy kuchence. – Chodź no tu, synu, niech cię przytulę.

Tomek zsunął plecak z ramion i zrobił kilka kroków. Przywitał się z mamą buziakiem w policzek, czując, jak ojciec po męsku klepie go w ramię. Westchnął cicho. Jeszcze kilka miesięcy temu byli wściekli na dziennikarza, przekonani, że to on sprowadził na Zuzkę niebezpieczeństwo. A teraz? Najwyraźniej mu przebaczyli. Jego matka podała Dorianowi kolejną porcję oscypków, a ojciec klepnął dziennikarza w ramię, jakby był jednym z domowników.

– Zaskakujące… – skomentował Tomek, siadając naprzeciwko Gila. – Widzę, że zdążyłeś się już wkupić w łaski.

Dorian parsknął cichym śmiechem.

– Powiedzmy, że szczerość plus dobre publikacje pomagają w budowaniu relacji.

Tomek spojrzał na niego uważnie, po czym sięgnął po herbatę, którą postawiła przed nim matka.

– I co teraz? Będziesz częściej wpadał w Tatry?

– Kto wie. Może kiedyś wrócę napisać kolejną historię. Ale tym razem bez pościgów, wybuchów i zawalających się jaskiń. – Gil zerknął na Zuzkę, która krzątała się przy blacie.

Ta odwróciła się i posłała mu ciepły uśmiech.

– Byłoby miło – wtrąciła.

Tomek uniósł kubek w geście toastu.

– Obyś dotrzymał słowa, Gil. Bo nie wiem, czy Zakopane przetrwałoby kolejną aferę z twoim udziałem.

Dorian uśmiechnął się krzywo, a w jego oczach zatańczył błysk rozbawienia.

– Nie obiecuję, ale postaram się.

– Dobra, idę się rozpakować – rzucił Tomek, po czym chwycił plecak i ruszył na górę. – Potem zejdę.

Wchodząc po drewnianych schodach, czuł, jak powoli narasta w nim napięcie. Nie przepadał za Gilem – i nie zamierzał tego ukrywać. Może jego rodzice zdążyli mu wybaczyć, może Zuzka widziała w nim przyjaciela, ale on miał przeczucie, że obecność dziennikarza w Zakopanem znowu zwiastuje kłopoty. Gil przyciągał je do siebie jak magnes, a Tomek nie zamierzał patrzeć, jak jego siostra ponownie pakuje się w niebezpieczeństwo.

Otworzył drzwi do swojego pokoju i rzucił plecak na łóżko. Nie zdążył nawet rozpiąć kurtki, kiedy w progu stanęła Zuzka.

– Mogę? – zapytała, jednak nie czekała na odpowiedź. Po prostu weszła do środka.

Tomek westchnął ciężko. Wiedział już, czego będzie dotyczyć ta rozmowa. Spojrzał na siostrę, która przyglądała mu się z delikatnym uśmiechem.

– Przyszłaś porozmawiać o Gilu? – rzucił, opierając się o biurko.

– Chciałabym, żebyś dał mu jeszcze jedną szansę – powiedziała spokojnie.

Tomek prychnął i pokręcił głową.

– Zuzka, serio? Przez niego ledwo uszłaś z życiem. Nie rozumiem, jak możesz to ignorować…

– Nie ignoruję. Po prostu wiem, że to nie jego wina. A ty, zamiast go oceniać, mógłbyś postarać się lepiej go poznać.

Tomek skrzyżował ramiona na piersi.

– Nie mam na to najmniejszej ochoty.

Zuzka przewróciła oczami i podeszła bliżej.

– Wiem, że go nie lubisz. Ale on nie jest twoim wrogiem, Tomek, no… – jęknęła z żalem.

– Może i nie jest – odparł chłodno. – Ale mam przeczucie, że jego obecność nigdy nie wróży nic dobrego. – Zacisnął szczękę i spojrzał na siostrę z mieszaniną frustracji i niedowierzania. – Wiesz, Zuza, może powinnaś zacząć lepiej dobierać sobie przyjaciół.

Zuzka przewróciła oczami.

– Jasne, bo mój były najlepszy przyjaciel Paweł Pawlikowski okazał się psychopatą i mordercą, więc teraz wszyscy moi znajomi to potencjalni zabójcy, tak?

– Nie przekręcaj moich słów – warknął. – Fakty są takie, że to Dorian wpakował cię w to bagno. Gdyby nie jego cholerna dziennikarska ciekawość, nigdy nie trafiłabyś do tej przeklętej jaskini! Wiesz, co czułem, kiedy rodzice dowiedzieli się, że prawie tam zginęłaś, a ja nie zrobiłem nic, by cię powstrzymać?!

Patrzył na Zuzkę twardo, ale wytrzymała jego spojrzenie. Tak naprawdę nie chciał się kłócić, nie teraz, kiedy dopiero co przyjechał. Zwykle spięcia pojawiały się między nimi dopiero pod koniec jego wizyty, kiedy wzajemne towarzystwo zaczynało doskwierać, a przyzwyczajania brały górę. Nagle kubek jest źle odłożony, chochla została w garnku, a Zuzka wolała ją wyciągać. Drobnostki, o które ścierają się ludzie od lat niedzielący wspólnej przestrzeni i nieznający swoich nawyków.

– Tomek, wiem, że się martwisz – odezwała się po chwili. – Wiem, że to wszystko było szalone. Ale nie obwiniaj o to Doriana. Gdyby nie on, nigdy nie odkryłabym prawdy.

– Prawdy?! – prychnął. – A jakaż to prawda jest warta twojego życia, Zuza, co?!

– Każda – odpowiedziała spokojnie. – Wiem, że możesz tego nie rozumieć, ale to był powód, dla którego wstąpiłam do policji. Chciałam odkrywać prawdę… – Westchnęła, widząc jego zaciętą minę.

Tomek pokręcił głową i uderzył dłonią w blat biurka, próbując rozładować napięcie. Nie odpowiedział. Nie chciał sprawiać siostrze przykrości.

– Daj mu jeszcze jedną szansę – poprosiła cicho. – Każdy na nią zasługuje.

Odwrócił się do okna, wbijając wzrok w ośnieżone szczyty. Milczał przez dłuższą chwilę. W końcu westchnął ciężko.

– Tylko nie każ mi go lubić.

– Nie każę – odpowiedziała Zuzka z lekkim uśmiechem. – Ale może chociaż spróbuj go nie skreślać.

Gdy nie odpowiedział, Zuzka westchnęła i poprawiła rękawy swetra. Potem spróbowała jeszcze raz:

– Słuchaj, wychodzimy dziś wieczorem z Dorianem do knajpy, gdzie grają muzykę na żywo. Jeśli masz ochotę, możesz dołączyć.

Tomek spojrzał na nią sceptycznie.

– I co? Mam siedzieć przy jednym stole z Gilem i udawać, że wszystko jest super?

– Nie musisz niczego udawać. Po prostu przyjdź, jeśli będziesz miał ochotę.

Tomek zagryzł wargi, wyraźnie nieprzekonany.

– Zobaczę – mruknął w końcu, co w jego języku oznaczało „raczej nie, ale może”.

Zuzka uśmiechnęła się i poklepała go po ramieniu.

– No i dobrze. Bez presji. Cieszę się, że jesteś, braciszku…

W progu spojrzała na niego jeszcze raz, jakby chciała coś dodać, ale ostatecznie tylko pokręciła głową i wyszła z pokoju. Tomek został sam, wpatrując się w okno. Tatry tonęły w wieczornym półmroku, a on analizował słowa siostry.

Rozdział 2

Długo się wahał. Chociaż obiecał wrócić na dół, jakoś nie mógł się przełamać. Siedział w swoim pokoju, patrząc przez okno na ośnieżone szczyty, i próbował zignorować cichy głos w głowie, który mówił mu, że powinien dać Gilowi szansę.

W końcu wstał, narzucił sweter i zszedł po schodach. W salonie zastał Zuzkę i Doriana, którzy właśnie szykowali się do wyjścia. Siostra uniosła brwi ze zdziwienia.

– Myślałam, że „zobaczę” oznacza „nie”.

Tomek wzruszył ramionami.

– Nie miałem nic lepszego do roboty.

Dorian uśmiechnął się lekko, jakby wyczuwał w tym jakąś dobrą wolę, ale nie chciał zapeszać.

– To dobrze – powiedział, zapinając kurtkę. – Bo liczyłem na twoje towarzystwo.

– Byleś o nic nie pytał, Gil – mruknął Tomek, otwierając drzwi. – Po prostu napij się piwa i nie wygrzebuj kolejnych trupów w Tatrach.

Dorian zaśmiał się cicho, ale nie skomentował jego słów. Zuzka rzuciła bratu znaczące spojrzenie, jednak ona też nic nie powiedziała. Po chwili wyszli razem w mroźny, zimowy wieczór, i ruszyli w stronę centrum. Światła miasta migotały w oddali, a śnieg skrzypiał im pod butami. W powietrzu czuć było nadchodzącą zmianę – choć Tomek nie był pewien, czy to oznacza coś dobrego.

*

Przytulną karczmę wypełniały skoczne dźwięki skrzypiec i ciepłe światło lamp. W powietrzu unosił się zapach grzanego wina i smażonego oscypka. Rodzeństwo usiadło przy drewnianej ławie naprzeciwko Doriana – każde ze swoim napojem.

– Nasza babcia zawsze mówiła, że niektórych historii lepiej nie ruszać, bo góry nie lubią, gdy się je rozgrzebuje – zaczęła Zuzka, mieszając powoli herbatę z rumem.

– Mówisz jak Domagała – mruknął Dorian, choć jego ton był lekki.

Tomek opadł na oparcie i skrzyżował ręce na piersi.

– A może stary ślepiec ma rację? – Spojrzał na Doriana znacząco. – Widzisz, historia Goralenvolku to nie tylko czasy wojny. To coś, co się ciągnie przez całe pokolenia. Niemcy chcieli zrobić z nas sojuszników. Twierdzili, że górale to nie Słowianie, tylko potomkowie plemion germańskich. Niektórzy się sprzedali, inni się bali, jeszcze inni robili to dla władzy. – Tomek upił łyk piwa i otarł usta wierzchem dłoni. – A potem przyszło rozliczenie.

Zuzka wzięła głęboki oddech.

– Po wojnie nie było litości dla zdrajców – podjęła opowieść brata. – Jedni znikali bez śladu, drudzy zostali oficjalnie osądzeni. Ale byli i tacy, których nigdy nie rozliczono. Babcia mówiła, że ci, którzy zdradzili, już do końca życia musieli oglądać się za siebie, bo Tatry nie wybaczają.

– A wy oczywiście w to wierzycie? – zapytał Dorian, patrząc na nich uważnie.

Tomek wzruszył ramionami.

– Nie chodzi o to, w co my wierzymy, tylko o to, co pamiętają góry.

Dorian milczał przez chwilę, obracając w dłoniach kufel z grzanym piwem. Wiedział, że Tatry skrywają wiele tajemnic, ale teraz czuł, że niektóre z nich mogą nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Muzyka przycichła i słychać było cichy trzask drewna w kominku.

– Góry patrzą, co? – mruknął w końcu, cytując słowa, które usłyszał od Zuzki, a która ona powtórzyła za Domagałą.

– I pamiętają – dodała cicho, spoglądając w stronę okna, za którym rozciągały się ośnieżone szczyty.

– A ty? – Popatrzył na nią znad szklanki. – Widziałaś jeszcze Domagałę po tamtym spotkaniu?

Zuzka pokręciła głową.

– Nie. Ale to nic dziwnego, on zimą raczej się nie pokazuje. Zamyka się w tym swoim szałasie i czeka na wiosnę. Stary sposób na przetrwanie.

Dorian pokiwał głową, choć nie wyglądał na przekonanego.

– Ciekawe, czy jeszcze się pojawi…

– A może by tak zmienić temat, co? – wtrąciła szybko policjantka, nie chcąc wracać do mrocznych historii. – Brat, kto z twoich ziomków przyjeżdża?

– Misia, Gamoń i Bibi – odparł Tomek, sięgając po swój kufel.

– Kto? – Dorian uniósł brwi.

Sobczak uśmiechnął się pod nosem.

– Michalina, koleżanka ze studiów. Gamoń, czyli Darek, kumpel z pracy. I jego dziewczyna, Basia.

– Niezłe ksywki!

– No co? Wyszły same z siebie. – Tomek wzruszył ramionami. – Misia to lekka pesymistka, ale mało co ją rusza. Gamoń, bo… no cóż, czasem bywa nieogarnięty, ale to dobry gość. A Bibi, bo…

– Niech zgadnę: bo ma na imię Basia? – podsunęła Zuzka z przekąsem.

– Dokładnie tak. – Tomek uśmiechnął się szerzej.

– Zapowiada się niezły wypad. Długo ich znasz? – Dorian rozparł się wygodniej na drewnianej ławce. – Dużo planujecie się wspinać?

– Tyle, ile pogoda pozwoli. – Tomek spojrzał w stronę okna, za którym znów zaczął sypać śnieg. – Z Gamoniem pracuję, Miśkę znam od wielu lat. Baśkę od niedawna. Spiknęła się z Darkiem na jakimś plenerze fotograficznym i tak weszła do ekipy. A może wy też dołączycie? – rzucił, spoglądając na siostrę i Doriana. – Świeże powietrze, piękne widoki, lód pod stopami… Idealny reset.

Zuzka uniosła brwi i zamrugała szybko.

– Serio? Myślisz, że mam ochotę brnąć w grząskim śniegu przez pół dnia? Dobrze wiesz, że już od kilku lat nie wychodzę zimą w góry.

– Myślę, że lepsze to niż siedzenie i rozmyślanie. Poza tym wiesz, co powiedziałby Pawlikowski? „Nie ma nic lepszego na złe wspomnienia niż nowe, lepsze wspomnienia”.

– Mądre słowa. Szkoda tylko, że należały do psychopaty – zauważyła ironicznie Zuzanna.

Tomek wzruszył ramionami i przeniósł wzrok na Doriana, który już przy pierwszej wzmiance o wspinaczce nieznacznie się spiął.

– A ty? Co myślisz?

– Myślę… – Gil westchnął i zabębnił palcami w blat. – Myślę, że jeszcze nie ochłonąłem po ostatniej „wycieczce” w Tatry.

– Oj, tylko nie mów, że się boisz – podpuszczał go Tomek.

– A jeśli się boję? – Dziennikarz spojrzał mu prosto w oczy. – Jaskinia prawie nas pogrzebała, w ciągu jednego dnia widziałem więcej trupów niż przez całe życie, a góry… No cóż, po ostatnich doświadczeniach przerażają mnie bardziej niż kiedykolwiek.

Zuzka posłała mu współczujące spojrzenie.

– Nie musisz, jeśli nie chcesz – powiedziała łagodnie.

– Dzięki. – Dorian napił się piwa. – Moje stopy zostają na płaskim terenie.

Tomek parsknął śmiechem.

– Jak tam wolisz, Gil. Może kiedy zobaczysz, że wróciliśmy w jednym kawałku, zmienisz zdanie.

– Wątpię – odparł Dorian, jednak na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. – Ale dobrze, spróbujcie mnie przekonać.

– A w jakim rejonie zamierzacie się wspinać? – zapytała Zuzka, nachylając się nieco nad stołem.

– Myśleliśmy o okolicach Zamarłej Turni, może Kozi Wierch, no i chcemy wejść na Mnicha. Zobaczymy na miejscu. Warunki są dobre, lód trzyma, a trasa wymagająca, ale bez przesady.

Pokiwała głową, przypominając sobie ten rejon.

– Może by podejść do piątki i tam poczekać? – rzuciła mimochodem.

Tomek spojrzał na nią podejrzliwie.

– Chcesz nam kibicować, popijając w ciepełku herbatkę z prądem?

– Nie mówię, że to zły pomysł! – Zaśmiała się. – Ale chodziło mi raczej o to, żebyśmy mogli spędzić razem wieczór. Może z Dorianem nie będziemy się wspinać, ale fajnie byłoby gdzieś na was poczekać i potem się spotkać. Co ty na to? – Zerknęła na kolegę.

– No nie wiem… – odparł z wahaniem Gil. – Jak wysoko jest ta cała… piątka? I co to takiego?

– Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów – odparł Tomek. – Leży na wysokości tysiąca sześciuset metrów. Trochę dalej jest nasza trasa, ale jeśli byście się przeszli, rzeczywiście moglibyśmy się tam wieczorem spotkać.

– Brzmi jak coś w twoim stylu, Sobczak – mruknął Dorian, spoglądając na Zuzkę z lekkim rozbawieniem.

– No co? Lubię takie miejsca. – Wzruszyła ramionami. – Temat do przemyślenia, braciszku.

– Jasne. – Tomek pokiwał głową. – Ale serio chcesz tam siedzieć pół dnia?

– Nie będziemy tylko siedzieć – odpowiedziała tajemniczo. – Może Dorian da się namówić na mały spacer?

Dziennikarz przewrócił oczami, ale uśmiechnął się niewyraźnie.

– Byle nie do żadnej jaskini.

– Czyli udało się nam cię przekonać? No to świetnie – powiedział Tomek. – Ekipa przyjeżdża jutro. Zaplanowałem mały wypad na piwo, potem ogarniemy szpej, a rano wyruszamy w góry.

Zuzka ochoczo pokiwała głową, a Dorian spojrzał na nią z ukosa.

– „Mały wypad na piwo” w góralskim wydaniu brzmi jak przepis na ból głowy następnego dnia – mruknął.

– Ty się lepiej przyzwyczajaj, Gil – odparł Tomek z rozbawieniem. – W końcu jesteś gościem w Zakopanem, a tu się pije po góralsku.

– Może właśnie dlatego powinienem sobie odpuścić.

– Zrobisz, jak chcesz. – Tomek wzruszył ramionami, po czym zerknął na siostrę. – Ale tak czy inaczej zapraszam was oboje. Skoro zamierzacie się snuć po Tatrach, wypadałoby się lepiej poznać z ekipą.

Zuzka uśmiechnęła się szeroko.

– Brzmi jak plan.

Tomek spojrzał na Doriana jeszcze raz, tym razem z nieco łagodniejszym wyrazem twarzy. Może wciąż nie darzył go wielką sympatią, ale musiał przyznać jedno: jak na faceta z miasta, który przeżył piekło w jaskini, Gil wcale nie był taki najgorszy.

Rozdział 3

Sobczak odsunął się od okna i zerknął na zegarek. Jego ludzie powinni się pojawić lada chwila. W nocy wiatr szarpał okiennicami tak, że nie dało się spać, ale ranek przyniósł piękną pogodę – śnieg skrzył się w ostrym słońcu, a nad Tatrami rozciągało się czyste, błękitne niebo. Zapowiadał się idealny dzień.

Ojciec wyjechał wcześnie rano, by pozałatwiać jakieś sprawy w mieście, a matka od świtu krzątała się po pensjonacie, przygotowując pokoje dla nowych gości. Tomek wiedział, że nie ma sensu proponować jej pomocy, bo jak zwykle kazałaby mu się nie wtrącać, dlatego po prostu co jakiś czas podchodził do okna i wypatrywał znajomych. Zuzka miała wolne i pewnie piła właśnie kawę z Gilem. Im też nie zamierzał przeszkadzać. Może on i dziennikarz zakopali topór wojenny, ale Tomek wolał trzymać go na dystans. Facet był inteligentny, zaradny i – co najważniejsze – uratował jego siostrę w tej przeklętej jaskini, mimo to Sobczak miał wrażenie, że wszędzie tam, gdzie pojawia się Dorian Gil, zaczynają się kłopoty.

W końcu usłyszał warkot silnika na podjeździe. Uśmiechnął się, widząc znajome auto. Narzucił na siebie skórzaną, wyszywaną i podbitą futrem kamizelkę ojca i wyszedł przed dom, mrużąc oczy w odbijającym się od śniegu słońcu. Gamoń wysiadł z auta pierwszy i parsknął śmiechem na jego widok.

– A ty co, Sobczak, wracasz do korzeni? Jak jeszcze włożysz kapelusz, to zacznę się bać, że każesz nam wypasać owce!

– Śmiej się, śmiej. W tych warunkach szybko docenisz ciepłą kamizelkę – odgryzł się Tomek, klepiąc kumpla po ramieniu.

Basia, która wyłoniła się jako druga, rozejrzała się z zaciekawieniem.

– Nie wiem, czemu się czepiasz, Darek – powiedziała, lustrując drewniany pensjonat i szczyty w tle. – Kamizelka Tomka idealnie pasuje do tej scenerii.

Tomek spojrzał na nią z uśmiechem. Basia odwiedziła ich dom po raz pierwszy, chociaż w Tatrach bywała regularnie. Podobno nawet mieszkała przez jakiś czas w okolicznej wiosce z wujostwem, ale Tomek nie kojarzył ani jej rodziny, ani jej samej.

– Uwielbiam to miejsce. – Gamoń sapnął, wyciągając z bagażnika torby. – Mam nadzieję, że pani Krysia przygotowała coś pysznego do jedzenia.

– Co za opas… – wtrąciła Misia, podchodząc do Tomka i bezceremonialnie wciskając mu swój plecak w ręce. – Masz, twardzielu, skoro już zgrywasz gospodarza. I powiedz, że mam pokój z wanną, bo po tej drodze nawet kości mi zamarzły. Gamoniowi jest wiecznie, kurwa, gorąco i ciągle skręcał ogrzewanie.

Tomek jęknął, przytrzymując ciężki bagaż.

– Przesadzasz jak zawsze.

– To się okaże po gorącej kąpieli – ucięła i ruszyła do wejścia, jakby była u siebie.

Tomek przewrócił oczami, ale uśmiechnął się szczerze. Dobrze było ich widzieć. Pomimo że często spotykali się w Warszawie, gdzie wszyscy mieszkali, w górach ich znajomość nabierała innej dynamiki, jakby wkraczała na wyższy poziom, gdzie najważniejsze było wzajemne zaufanie. Sobczak nie miał wątpliwości, że czeka ich dobry czas. Miał tylko nadzieję, że nic nie zakłóci ich planów.

*

Przy stole panowała ciepła, niemal rodzinna atmosfera. Pachniało kwaśnicą i pieczonym mięsem, a rozmowy przeplatały się z dźwiękiem sztućców stukających o talerze. Goście mogli w końcu odpocząć po długiej podróży i naładować baterie przed wyprawą. Po podaniu posiłku pani Krysia ruszyła na górę, by przygotować pokoje dla gości, którzy w ostatniej chwili zarezerwowali nocleg.

– No dobra, panie Sobczak, tradycyjnie czekamy na opowieść! – powiedziała Misia, odchylając się na krześle. – Za każdym razem, jak tu jestem, poznaję jakąś nową legendę – wyjaśniła nieco zdziwionej Basi. – Już nie mogę się doczekać kolejnej.

Ojciec Tomka rozpromienił się, jakby tylko na to czekał, i odłożył łyżkę.

– A słyszeliście może, skąd się wziął przekrzywiony wierzchołek Krywania?

– Nie! – odezwała się Basia, ewidentnie zafascynowana tym miejscem i tą rodziną.

Tomek i Gamoń wymienili spojrzenia, bo słyszeli tę historię już kilka razy.

– Ano, to już mówię. Było to dawno temu… Anioł leciał nad Tatrami i nie zauważył szczytu góry. No i tak trzasnął w Krywań, że aż się ten wierzchołek przekrzywił.

– No to ładnie musiał się zagapić! – Zaśmiał się Gamoń.

– Taki to ślepy anioł – skwitował stary Sobczak, ponownie sięgając po łyżkę.

– No ja cię proszę… – sapnęła Zuzka, która właśnie weszła do jadalni z Dorianem u boku. – Ostatnim razem, jak zagłębiłam się w lokalne legendy, skończyło się dziwną jaskinią, wybuchem i zawieszeniem w pracy.

Tomek wstał i wskazał na nią ręką.

– Basia, to moja siostra, Zuzka. Reszta się zna – dokonał szybkiej prezentacji, na co Gamoń pomachał Zuzce łyżką, a Michalina posłała jej szeroki uśmiech. – A to Dorian, dziennikarz, który wplątał ją w całą tę aferę – dodał Tomek, patrząc zaczepnie na Gila.

Basia skinęła głową z uśmiechem, Misia jedynie uniosła brew, a Gamoń spytał z błyskiem zainteresowania w oku:

– Czyli to wy wysadziliście jaskinię pod Giewontem?

Dorian wzruszył ramionami.

– Możesz przeczytać mój artykuł, jeśli chcesz znać szczegóły.

– Czytać? – prychnęła Zuzka, zajmując miejsce przy stole. – Mogę opowiedzieć, ale tylko z gorzałą pod ręką.

Stary Sobczak zaśmiał się krótko. Dzisiaj wszyscy już mogli z tego żartować, ale dobrze wiedzieli, że sprawa była dużo poważna.

– Ano widzisz, Darek, góry zawsze coś skrywają przed człowiekiem. A jeśli ich tajemnice są zbyt łatwe do odkrycia, chyba faktycznie trzeba to zapić.

– W takim razie po kolacji szykujemy się na coś mocniejszego – zaproponował Gamoń.

– Tylko nie przesadźcie, bo rano wcześnie wychodzimy – przypomniał im Tomek, choć był pewny, że tego wieczoru czeka ich długa rozmowa.

– A wiecie, że choć jestem w Tatrach regularnie, nigdy jeszcze nie byłam na Gubałówce? – wyznała Basia, mieszając herbatę.

– Co?! – Misia spojrzała na nią tak, jakby ta właśnie powiedziała, że nie wie, jak wygląda oscypek.

– No jakoś nigdy się nie złożyło. – Basia wzruszyła ramionami. – Wspinałam się i w ogóle, zdobywałam szczyty, ale ten jeden omijałam szerokim łukiem z uwagi na turystów.

– W takim razie nie mamy wyjścia – stwierdził Gamoń, patrząc na pozostałych. – Po południu idziemy na Gubałówkę!

– O, będziemy przepłacać za grzańca? – Dorian uniósł brew.

– Dokładnie tak! – Zaśmiał się Tomek.

Przyjęli ten pomysł z ogólnym rozbawieniem, uznając, że po podróży i sutym obiedzie przyda im się spacer oraz odrobina turystycznego kiczu. Gubałówka może i była zatłoczona, ale miała swój urok – zwłaszcza zimą, kiedy Tatry lśniły w słońcu, a powietrze pachniało dymem z ogniska i grzanym winem.

Rozdział 4

Siedzieli na Gubałówce, dopijając grzańca i kontrolując czas, żeby nie przegapić ostatniego kursu kolejki na dół. Wokół panował przyjemny gwar, a światełka Zakopanego migotały w dole jak rozsypane po ziemi iskry.

– No i powiedzcie mi, jak to możliwe, że byłam w Tatrach tyle razy, a nigdy tu nie dotarłam? – Basia rozglądała się, kręcąc głową z niedowierzaniem.

– Skandal! – parsknęła Misia. – Ale spokojnie, właśnie nadrabiasz zaległości.

– Zachowujemy się dzisiaj jak rasowi turyści! – Zaśmiał się Gamoń. – Najpierw grzaniec w zatłoczonej knajpie, potem wjazd kolejką na szczyt, zaraz zjazd… Tylko oscypka brakuje.

– Da się zrobić – zażartowała Michalina.

– I zdjęcia z misiem – dodała Zuzka z przekąsem.

– Na to byście mnie nie namówili. – Dorian pokręcił głową, ogrzewając dłonie na kubku.

– Ale jutro idziecie z nami, tak? – Tomek podchwycił temat, patrząc na siostrę i dziennikarza.

Zuzka wymieniła spojrzenie z Dorianem, który wydawał się wahać. W końcu wzruszył ramionami.

– No dobra, chyba dam się namówić – stwierdził w końcu niepewnie.

– To świetnie! – Tomek uśmiechnął się z satysfakcją.

– Dobra, zbieramy się, bo przegapimy kolejkę i będziemy musieli schodzić na piechotę – zarządziła Misia, poprawiając czapkę.

Wstali od stołu i zarzucili plecaki na ramiona. Ostatnie grupki turystów kierowały się w stronę peronu, gdzie czekała już na nich kolejka. Zuzka zaciągnęła się rześkim, mroźnym powietrzem i spojrzała w dal, na majaczący w oddali masywny cień Giewontu. Na moment odpłynęła myślami w niebezpieczne rewiry, zaraz jednak potrząsnęła głową i ruszyła za resztą. Wiedziała, że koszmar, jaki przeżyła, pozostanie z nią na zawsze, a Giewont już nigdy nie będzie należał do jej ulubieńców.

Tomek jeszcze przez chwilę patrzył na nocne niebo i majaczące w oddali szczyty. Mróz lekko szczypał go w policzki, ale powietrze było przyjemnie rześkie. Niebo było bezchmurne, co zapowiadało dobre warunki na jutrzejszą trasę. Zerknął przelotnie na Zuzkę, ale ta zdążyła już zająć miejsce w wagonie obok Doriana i wdała się w rozmowę z Basią. Westchnął cicho i wskoczył do środka tuż przed zamknięciem drzwi. Kolejka ruszyła w dół, kołysząc się lekko. Miasto u ich stóp zdawało się pulsować ciepłym, złotym światłem.

– No to mamy komplet – rzucił Gamoń, rozsiadając się wygodniej. – Jutro wyruszamy wszyscy razem. Śnieg skrzy, niebo czyste… Jakby powiedział mój dziadek, nic tylko żyć i nie umierać.

– No, obyś nie zapeszył – mruknęła Misia, poprawiając rękawiczki.

Tomek tylko się uśmiechnął, choć gdzieś z tyłu jego głowy znów pojawiło się to dziwne przeczucie. Spojrzał na swoją siostrę, potem na jej przyjaciela i poczuł znajomy niepokój. Miał wrażenie, że ta wyprawa nie będzie tak beztroska, jak wszystkim się wydawało – w końcu w górach zawsze coś mogło pójść nie tak i nie mogli o tym zapominać.

Gdy wysiedli z kolejki, tłum od razu rozlał się po okolicy. Oni również ruszyli w stronę domu. Z każdym krokiem ludzi wokół było coraz mniej, aż w końcu zostali sami. I właśnie wtedy na ich drodze stanęła przygarbiona postać. Ciężki wytarty kożuch oplatał wychudłe ciało mężczyzny, a odór, jaki unosił się w powietrzu, był nie do pomylenia z niczym innym. Tomek wciągnął powietrze przez nos i zamarł. Był pewien, że do wiosny nie zobaczy starego Domagały. A jednak.

Mężczyzna stał w lekkim rozkroku, kołysząc się nieznacznie. Jego mętny wzrok błądził po ich twarzach, jakby próbował je rozpoznać.

– Uszanowanie, Sobczaki – mruknął w końcu, szczerząc zgniłe zęby.

– Jakim cudem wygrzebał się pan ze swojego szałasu, Domagała? Myśleliśmy, że nie zobaczymy pana do wiosny – powiedziała Zuzka hardo, choć widok starca sprawił, że coś ścisnęło ją za gardło.

– Wiosna nadejdzie szybciej, a nad Sobczakami zamieć… – wyszeptał ślepy Józek.

– Kto to jest? – spytała Bibi, instynktownie zbliżając się do reszty.

– Stary Domagała. Miejscowy wariat – odparł Dorian półszeptem. Sam nie miał najlepszych wspomnień ze spotkań z tym dziwnym człowiekiem.

– Przestań straszyć turystów, Domagała – warknął Tomek. – Wracaj do siebie.

Zuza tymczasem nie mogła oderwać wzroku od mężczyzny. Coś w jego słowach przyciągnęło jej uwagę. Wiedziała, że czasem lepiej nie zagłębiać się w jego zagadki, ale tym razem…

– O jakiej zamieci mówicie? – zapytała go powoli.

Józek uniósł głowę.

– Tym razem mogę tylko ostrzec – wymamrotał, a potem odwrócił się na pięcie.

– Ostrzec? Ale przed czym? – rzucił za nim Tomek.

Starzec zatrzymał się na moment.

– Przed przodkami – rzucił, zanim ruszył przed siebie.

– Ja pieprzę, to jakiś świr! – skwitowała Misia, obejmując się ramionami. – Lepiej stąd chodźmy.

– Przed przodkami? – powtórzyła powoli Zuzka, marszcząc brwi.

Patrzyła, jak Domagała odchodzi powoli, lekko kulejąc, a jego kożuch faluje przy każdym kroku. Zniknął w mroku, ale jeszcze przez chwilę słychać było jego mamrotanie:

– Mnich… Cisza tam to nie cisza…

– No i poszedł – skwitował Gamoń, otrzepując się teatralnie. – Czy możemy już zapomnieć o tym śmierdzącym epizodzie?

– Jak dla mnie nie ma sprawy – mruknęła Misia, choć w jej głosie pobrzmiewała nuta niepokoju.

Tomek zerknął na siostrę. Zuzka w milczeniu patrzyła za starcem, jakby liczyła, że ten nagle wróci i wyjaśni swoje słowa. Dorian też się nie odzywał, wyraźnie spięty.

– Coś cię gryzie, siostra? – zapytał Sobczak, szturchając ją delikatnie łokciem.

– Nie wiem. Po prostu… – Westchnęła drżąco. – Nie lubię tych jego zagadek.

– To brzmiało jak brednie starego pijaka – rzuciła Basia, obejmując Darka. – Serio, chodźmy już.

– Domagała to nie pijak, ale nieważne… – Zuzka machnęła ręką i odwróciła się do nich, ale Tomek widział, że coś nie daje jej spokoju.

Skierowali się w stronę Krupówek. Po drodze mijali oświetlone sklepy, restauracje i ludzi, którzy nic sobie nie robili z przesądów starego Domagały. Wszędzie słychać było śmiech i gwar rozmów. Tomek, wciągając w płuca mroźne powietrze, próbował zrzucić z siebie niepokój. Jutro czekała ich dobra, porządna wspinaczka. O tym miał teraz myśleć, a nie o bredzeniu obłąkanego starca. Tylko dlaczego miał wrażenie, że te słowa nie padły bez powodu.

Zerkając na Doriana i Zuzkę, którzy szli z tyłu, pogrążeni w rozmowie, zdał sobie sprawę, że oni również analizują pojawienie się ślepca.

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

 

Korekta

Beata Gołkowska

 

Skład i łamanie wersji do druku

Łukasz Slotorsz

 

Projekt graficzny okładki

Mariusz Banachowicz

 

© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025

© Copyright by Emilia Szelest, Warszawa 2025

 

Wydanie pierwsze

ISBN: 9788383299686

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

 

 

WYDAWCA

Agencja Wydawniczo-Reklamowa

Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2

00-036 Warszawa

tel. 22 416 15 81

[email protected]

www.skarpawarszawska.pl

@skarpawarszawska

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Strona redakcyjna

Punkty orientacyjne

Spis treści