Piekło jest puste - Remigiusz Mróz - ebook
NOWOŚĆ

Piekło jest puste ebook

Remigiusz Mróz

0,0

573 osoby interesują się tą książką

Opis

Po latach pracy w stacji NSI Patrycja Dobska w końcu dostała własny program interwencyjny, w dodatku trafiła na temat życia. Dekadę po zaginięciu pewnej dziewczyny, którym niegdyś żyła cała Polska, dziennikarka dotarła do informacji rzucających zupełnie nowe światło na sprawę. Odkryła, że co roku na antenie publicznej rozgłośni matce zaginionej dedykowane są ulubione piosenki córki, zupełnie jakby ktoś postanowił się nad nią znęcać.

 

Podążając tym tropem, Patrycja trafia na fakty i powiązania, które wyjaśniają, dlaczego dziewczyna pewnej nocy podczas powrotu do domu rozpłynęła się w powietrzu – i jakim cudem przez dziesięć lat nikt nie trafił na jej trop. Mimo poważnych wątpliwości dziennikarka decyduje się opublikować materiał w pierwszym odcinku jej autorskiego programu Raport NSI. Nie ma świadomości, jak dalece sięga ta sprawa. Ani jak wielkie zagrożenie na nią sprowadzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 524

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Remigiusz Mróz, 2025

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Redaktorka prowadząca: Joanna Zalewska

Marketing i promocja: Wiktoria Jadziewicz, Marta Kujawa, Natalia Angier

Redakcja: Karolina Macios

Korekta: Anna Zientek, Paulina Jeske-Choińska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i strony tytułowe: © Tomasz Majewski

Fotografie na okładce: © The7Dew | Getty Images

Zdjęcie autora: © Olga Majrowska

Wszelkie podobieństwa do prawdziwych postaci i zdarzeń są przypadkowe.

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN 978-83-68479-92-8

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Fragment

Część pierwsza

1. Śródmieście Północne, Warszawa

2. ul. Waldorffa, Fort Bema

3. Kolegium redakcyjne, siedziba NSI

4. Siedziba NSI, Fort Bema

5. Wodopój, siedziba NSI

6. Trakt Napoleoński, Wawer

7. Trakt Napoleoński, Radość

8. ul. Fromborska, Wawer

9. Mazowiecki Park Krajobrazowy, Wawer

10. Mazowiecki Park Krajobrazowy, Warszawa

11. ul. Fromborska, Radość

Część druga

12. Dyletanci, ul. Koszykowa

13. ul. Waldorffa, Bemowo

14. Redakcja Raportu NSI

15. Charlotte, plac Zbawiciela

16. Redakcja Raportu NSI

17. Siedziba NSI, Bemowo

18. ul. Odolańska, Mokotów

19. ul. Światowida, Tarchomin

20. Wał Zawadowski, Wilanów

21. Zawady, Wilanów

22. Salon Wagnera, ul. Wał Zawadowski

23. Wał Zawadowski, Wilanów

24. Przystanek promowy Wilanów Zawady

25. Zawady, Wilanów

26. Nadbrzeże Wisły, Wilanów

Część trzecia

27. Redakcja Raportu NSI

28. Tyły boiska piłkarskiego przy ul. Obrońców Tobruku, Bemowo

29. ul. Borzymowska, Targówek Mieszkaniowy

30. Green room, siedziba NSI

31. Realizatorka, siedziba NSI

32. Green room, siedziba NSI

33. Realizatorka, siedziba NSI

Część czwarta

34. Wodopój, siedziba NSI

35. Korytarz główny, parter w siedzibie NSI

36. ul. Żeromskiego, Bielany

37. Zawady, Wilanów

38. ul. Światowida, Tarchomin

39. ul. Żeromskiego, Bielany

40. Studio Porannych Wieści NSI, ul. Waldorffa

41. Ciszyca, gmina Konstancin-Jeziorna

42. ul. Waldorffa, Bemowo

43. Ciszyca, gmina Konstancin-Jeziorna

44. ul. Światowida, Tarchomin

45. Ciszyca, gmina Konstancin-Jeziorna

46. Wał Zawadowski, Wilanów

47. Zawady, Wilanów

48. Wał Zawadowski, Wilanów

49. Nieopodal Wisły, Ciszyca

50. Ciszyca, gmina Konstancin-Jeziorna

51. Nieopodal Wisły, Ciszyca

52. Ciszyca, gmina Konstancin-Jeziorna

53. Nieopodal Wisły, Ciszyca

54. Wał Zawadowski, Wilanów

55. Szpital Bielański, ul. Cegłowska

56. Redakcja Raportu NSI, ul. Waldorffa

57. Charakteryzatornia, siedziba NSI

58. Green room, siedziba NSI

59. Green room, siedziba NSI

60. Redakcja Raportu NSI, ul. Waldorffa

Posłowie

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Dla Marty

Dziennikarstwo to piekło, otchłań niesprawiedliwości, kłamstwa, zdrady, której nie można przejść izktórej nie można wyjść czystym, chyba mając za przewodnika, jak Dante, boski laur Wergilego.

Honoré de Balzac, Stracone złudzenia

Tłum. Tadeusz Boy-Żeleński

CZĘŚĆ PIERWSZA

Chodźmy. Noc idzie. Mrok na polu zgęstniał.

William Shakespeare, Juliusz Cezar

Tłum. Stanisław Barańczak

1Śródmieście Północne, Warszawa

Dziennikarka Patrycja Dobska miała serce gołębia i krok nosorożca. Chadzała głośno i powoli, jakby próbowała powiedzieć wszystkim wokół, że to oni powinni się jej bać, nie odwrotnie.

Nigdy jednak nie szła po trupach. Składała się z wielkich ambicji, ale także braku determinacji, by realizować je za wszelką cenę. Sprawiało to, że nie nadawała się do mediów, eliminowało ją bowiem z dzikiego, bezwzględnego wyścigu po najbardziej eksponowane stołki w NSI. Sądziła, że spędzi całe życie najwyżej jako reporterka, relacjonując stłuczki na Marszałkowskiej, protesty na Krakowskim Przedmieściu i pochody na rondzie Dmowskiego.

Niegotowa była wyszukać brudów na koleżankę prowadzącą wieczorne Wieści, nie miała w zwyczaju nagrywać pijanych kolegów, których ręce podczas imprez służbowych zaczynały żyć własnym, frywolnym życiem. Chciała uprawiać dziennikarstwo, opowiadać ludzkie historie, być prawdziwym pazurem czwartej władzy. Nie zamierzała jednak łamać sobie przy tym kręgosłupa moralnego.

W końcu jej się powiodło. Zasłużyła na to ciężką pracą, licznymi poświęceniami i latami zwykłej reporterskiej orki, rzadko docenianej przez przełożonych i tylko czasem przez widzów.

W kluczowym momencie wzięła sprawy w swoje ręce. Kiedy tylko usłyszała, że NSI przygotowuje program interwencyjny na miarę Magazynu Kryminalnego 997 lub Sprawy dla reportera TVP z najlepszych lat, który miał konkurować z Uwagą! TVN czy Interwencją na Polsacie, zabrała się do roboty.

Temat na nią czekał. Od lat interesowała się zaginięciem pewnej dwudziestoletniej dziewczyny, które nie dawało jej spokoju.

Wiktoria Jucka przepadła bez śladu nocą, właściwie już nad ranem, w miejscu, gdzie teoretycznie nie powinno to być możliwe. Stolica dużego europejskiego kraju, wszędzie stacje bazowe namierzające ruch każdego, kto ma w kieszeni lub w torebce telefon komórkowy. W dodatku kamera monitoringu na stacji benzynowej wymierzona praktycznie w dziewczynę, śledząca każdy jej ruch.

Mimo to Wiktoria Jucka w jakiś sposób zniknęła. Nikt nic nie widział, nikt nie miał żadnych informacji. Wiadomo było tylko tyle, że po imprezie u jednego ze znajomych dziewczyna wracała do domu sama.

Nigdy do niego nie dotarła. A wraz z nią zniknęło także dotychczasowe życie jej bliskich.

Spełniała wszystkie wymogi zainteresowania opinii publicznej. Młoda, piękna, w trakcie studiów. Marzyła o tym, by zostać aktorką. Zaginięcia takich osób zawsze trafiały na czołówki gazet i portali informacyjnych, tym razem nie było inaczej.

Cała Polska chciała odnaleźć Wiktorię Jucką. Cała Polska chciała wiedzieć, co się stało.

Wisłę przeszukano wzdłuż i wszerz, trafiono właściwie na wszystko, tylko nie na ślady po dziewczynie. Przesłuchano znajomych, którzy byli z nią tamtej nocy. Prześwietlono jej przeszłość, sprawdzono każdy trop, każdy potencjalny punkt zapalny w życiu. Na próżno. Nikt nie znalazł poszlaki, która mogłaby rzucić światło na to, co stało się z Wiktorią Jucką.

Przyjaciele mieli alibi, wszyscy zostali razem, kiedy dziewczyna postanowiła wrócić do domu. Nie wezwała taksówki, nie zamówiła ubera. Nikt za nią nie szedł.

Miała niedaleko, raptem niecałe tysiąc pięćset metrów. Nic nie powinno się wydarzyć. A jednak w pewnym momencie się wydarzyło.

Patrycja była wręcz obsesyjnie zainteresowana sprawą, latami przyglądała się wszystkiemu, co się wokół niej działo. Zbadała każdy strzępek informacji, notowała w pamięci najmniejszy detal, który mógł okazać się przydatny.

I wreszcie jeden z nich okazał się kluczowy.

Piosenka na antenie radia. Początkowo jawiła się Dobskiej jako marny trop, ledwie wynik myślenia życzeniowego. Wystarczyła jednak, by wprawić w ruch coś, czego nie dało się już zatrzymać.

Patrycja podążyła tym tropem. Zaczęła odkrywać fakty, które nie mieściły się jej w głowie, nie miały racji bytu. To, co znalazła, przeszło jej najśmielsze przypuszczenia.

Wiedziała, że ma temat życia.

Poszła z nim do NSI i oznajmiła, że jeśli chcą wystartować z Raportem tak, by już od pierwszego odcinka wszyscy o nim mówili, powinni zrobić z niej prowadzącą. Przedstawiła tylko tyle, ile musiała, by ich zainteresować zaginięciem Wiktorii Juckiej.

Wystarczyło. Szefostwo stacji szybko utwierdziło się w przekonaniu, że los się do nich uśmiechnął. Patrycja podała im na tacy rozwiązanie sprawy, której od dekady nie mógł rozwikłać nikt inny.

Teraz była już na ostatniej prostej, by wszystko domknąć. Miała genialny materiał, miała nośną platformę. Potrzebowała tylko kilku elementów, by układanka jej rodzącej się kariery stała się kompletna.

Dzisiejszej nocy je zebrała.

Chód nosorożca przybierał na sile w chwilach takich jak ta, kiedy Patrycja lekko wstawiona kierowała się ku swojemu samochodowi, czekającemu na nią na niewielkim parkingu przy Zgodzie.

Wracała z kluczowego spotkania, dzięki któremu uzyskała wszystko to, czego jej brakowało. Uzupełniła luki, wypełniła miejsca, gdzie cała historia mogła z czasem popękać.

Od człowieka, z którym spędziła ostatnich parę godzin w jednej z okolicznych knajp, dostała dokładnie to, czego potrzebowała. Także tytuł dla pierwszego odcinka Raportu NSI, po którym nic już nie będzie takie samo.

„Boreasz”.

Idąc do auta, myślała już jedynie o reperkusjach tego, co stanie się po emisji materiału. Konsekwencje będą dla niej daleko idące. Z pewnością narazi się ludziom, którym nikt nie chciałby podpaść. Sprowadzi na siebie niebezpieczeństwo, którego każdy zdrowy na umyśle człowiek wolałby uniknąć.

W zamian jednak otrzyma to, na co tyle lat pracowała. Swoje miejsce w mediach. Własny program, który będzie mogła kształtować tak, jak zawsze o tym marzyła.

Cena, jaką zapłaci, będzie wysoka, ale do zaakceptowania. W dodatku wreszcie ujawni to, co do tej pory chowano za grubą kotarą zmowy milczenia.

Parking był już niemal pusty, imprezowicze z Palladium i innych nocnych klubów w okolicy raczej nie przyjeżdżali samochodami. Właściwie ona też powinna była skorzystać z taksówki, wiedziała, że w trakcie rozmowy trochę wypije. Dotarcie tu jednak swoim samochodem dawało jej poczucie kontroli, którego potrzebowała.

Towarzyszyło jej przez cały wieczór, ale teraz zniknęło. Szła szybkim, nerwowym krokiem, mając wrażenie, że owiane nocnym mrokiem ulice są puste tylko pozornie, a w każdym zaułku czyha jakieś zagrożenie.

Nie było to tak absurdalne, jak chciałaby wierzyć. W okolicy znajdowało się sporo przybytków otwartych do samego rana, w których piło się na umór, a bliskość placu Defilad i Marszałkowskiej sprawiała, że w mniejszych uliczkach kłębiło się mnóstwo przyjezdnych. Część z nich zjawiała się w Warszawie jedynie po to, by porządnie się wstawić i nawoływać kłopotów aż do momentu, kiedy te odpowiedzą.

Niby centrum miasta, ale ilekroć była tu późnym wieczorem lub nocą, miała wrażenie, jakby znajdowała się w jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic.

Zdjęła z ramienia torebkę i zaczęła szukać kluczyka. Jak zawsze zaplątał się gdzieś, gdzie nie powinien, choć wyraźnie pamiętała, że wrzuciła go do niewielkiej kieszonki na górze. Komórka, dyktafon, szminka, pęk kluczy, dwa tampony, puder, wszystko, tylko nie to, czego potrzeba.

Zatrzymała się przy samochodzie i położyła torebkę na masce.

– Pomóc pani? – rozległo się pytanie zza jej pleców.

Raptownie się obróciła, jakby za sprawą nieznanego głosu poraził ją prąd. Zobaczyła młodego mężczyznę w obcisłej koszulce, który powoli zmierzał w jej stronę. Siłownia z pewnością trzy razy w tygodniu, potem dwa dni na rozpustę, zamiana sztangi na kufel piwa.

– Nie trzeba, dziękuję – odparła czym prędzej, zupełnie jakby szybkość udzielenia odpowiedzi mogła sprawić, że ten człowiek już na wstępie straci nią zainteresowanie.

– A wygląda pani, jakby coś zgubiła. Może pomogę szukać?

– Naprawdę nie ma potrzeby.

Zatrzymał się obok niej i lekko się uśmiechnął.

Nie robił niepokojącego wrażenia, mimo to poczuła się nieswojo. Znajdowali się tu sami, w okolicy nie było słychać innych głosów, kroków, żadnych oznak, że ktoś kręci się nieopodal.

– Coś pani wypadło z torebki?

– Nie.

– Mogę poświecić latarką.

– Poradzę sobie.

– To żaden problem, zaraz…

– Powiedziałam: poradzę sobie.

Nadzieja, że nie zabrzmiało to nieuprzejmie, prysła tak szybko, jak się pojawiła.

– Ale po co od razu z pyskiem? – rzucił nieznajomy.

Patrycja przez moment wmawiała sobie, że się przesłyszała. Że nie powiedział tego jakiś obcy mężczyzna w środku nocy, w miejscu, gdzie nie ma nikogo, kto mógłby w razie czego zainterweniować.

– Chciałem normalnie pomóc – dodał nieznajomy. – Po chuj ta opryskliwość?

Dobska zastygła w bezruchu, zupełnie jakby powodował nią ten sam instynkt, który każe niektórym zwierzętom zamierać w sytuacji zagrożenia.

– Pytam cię, kurwa, o coś – syknął mężczyzna.

Zanim się zorientowała, złapał ją za ramię i mocno przyciągnął do siebie. Ręka wysunęła jej się z torebki, przez co ta spadła na ulicę, a jej zawartość rozsypała się wokół.

Patrycja miała tylko ułamek sekundy, by krzyknąć.

Okazało się to niewystarczającym czasem.

Mężczyzna zacisnął dłoń na jej ustach, jednocześnie robiąc niewielki zamach nogą. Trafił ją pod kolanem, a ona poczuła, że traci równowagę. Od razu to wykorzystał, z impetem sprowadzając ją na ziemię.

Uderzyła o chodnik, wydała cichy jęk, ale nie zdążyła zrobić nic więcej. Napastnik przywalił ją ciężarem ciała i niemal od razu zacisnął ręce na jej szyi.

– Nie szamocz się – rzucił.

Próbowała wezwać pomoc, zapobiec temu, co miało się wydarzyć, ale na próżno.

– Nie krzycz, to przeżyjesz.

Zawsze sądziła, że gdyby spotkał ją taki horror, zdołałaby odeprzeć napastnika. Jakoś by go z siebie zrzuciła. Waliłaby rękami i nogami na oślep, robiłaby wszystko, by nie pozwolić mu na to, co zamierzał.

Teraz była jednak jak sparaliżowana. Nie potrafiła się poruszyć, nie wiedziała nawet, czy nadal jest obecna w swoim ciele.

Przestała rozumieć, co się dzieje.

Przestała rejestrować zdarzenia.

Jego ręka na jej ustach, druga na szyi. Palce zsuwające się niżej. Jej drżące ciało, fala bólu, który rozchodził się nie wiadomo skąd.

Przebłysk świadomości pozwolił jej zrozumieć, że zaraz poczuje ręce tego człowieka na piersiach. Potem w okolicach pasa. Podciągnie jej bluzkę, rozepnie spodnie, zerwie z niej bieliznę. Zrobi coś, co pozostawi ją zniszczoną do końca życia.

W tym krótkim przebłysku dotarły do niej kolejne słowa, które napastnik wypowiadał jej prosto do ucha.

„Z wyrazami uznania od Boreasza”.

Ogarnął ją upiorny paraliż. Nie biła na oślep, nie młóciła agresora z całych sił pięściami. Leżała przygnieciona nie tyle ciężarem jego ciała, ile własnym przerażeniem.

Chciała błagać, by przestał, nim nie było jeszcze za późno. Chciała apelować do jego człowieczeństwa, prosić, żeby zostawił ją w spokoju, przecież nic mu nie zrobiła, nie zasłużyła na to, a on nie może tak po prostu odebrać tego, czego nikt nigdy jej nie zwróci.

Nie wypowiedziała ani słowa.

Nie zdążyła.

Mężczyzna bowiem uniósł jej głowę, a potem z całej siły uderzył nią o chodnik. Zrobił to raz, drugi i trzeci. Na moment przerwał i nasłuchiwał. Oddechu Patrycji Dobskiej, ale także dźwięków świadczących o tym, że ktoś w okolicy usłyszał szarpaninę.

Później przyłożył palce do tętnicy szyjnej. Czekał.

Brak pulsu.

Dokończył szybko to, co rozpoczął, następnie wyczyścił ślady. Podniósł się ostrożnie, wodząc wzrokiem dookoła.

Pozostała mu jeszcze najważniejsza rzecz do zrobienia.

Z samochodu dziennikarki zabrał laptopa, z torebki zaś dyktafon. Potem skierował się ku Marszałkowskiej.

Wykonał zadanie.

2ul. Waldorffa, Fort Bema

Tego ranka zaczynało się to, co Aurelia Skowrońska nazywała prawdziwym życiem. Wchodząc przez obrotowe drzwi do nowo wybudowanego gmachu NSI przy ulicy Waldorffa, miała świadomość, że wszystko, co poprzedzało ten moment, było jedynie wstępem, usilnym dążeniem do celu, walką o to, by znaleźć się w miejscu, które pozwoli jej rozwinąć skrzydła.

Nigdy nie przypuszczała, że okaże się nim siedziba NSI.

Stacja przez lata postrzegana była jako ostoja konserwatyzmu i tuba propagandowa prawicy, a wyznająca odmienne wartości Aurelia właściwie nie miała tam czego szukać.

Sytuacja zmieniła się parę miesięcy temu, kiedy jeden z francuskich koncernów medialnych przejął NSI, a zaraz potem zaczął wprowadzać zmiany. Pożegnano kilku dziennikarzy o zbyt jaskrawych poglądach, na ich miejsce zatrudniono takich, którzy kojarzeni byli z drugą stroną politycznej barykady.

Poleciały też głowy w kierownictwie, a komunikaty prasowe oznajmiały wszem wobec, że oto nadchodzi nowy rozdział w historii stacji – oparty na tolerancji, otwartości na wszelkie poglądy oraz gotowości do mówienia wielogłosem.

Odważny ruch, uznała Aurelia. Nowi włodarze nie obawiali się antagonizowania najważniejszej grupy odbiorców, przyjmując zapewne nieco zbyt optymistycznie założenie, że skręcając w innym kierunku, przyciągną nowych.

Nie były to przelewki, tyle od razu stało się jasne. Skowrońska nie czekała więc długo ze złożeniem aplikacji na stanowisko stażystki.

Miesięczna pensja brutto wynosiła okrągłe zero złotych, a jeśli dodać do tego koszty codziennych przejazdów na Bemowo, przybierała nawet wartość ujemną. Staż potrwa rok, po upływie którego Aurelii dane będzie stanąć wraz z towarzyszami niedoli przed komisją egzaminacyjną. Wybrana osoba otrzyma etat i będzie kontynuować przygodę jako stały członek zespołu nowo powstałego magazynu śledczego pod tytułem Raport.

Niezbyt dobry układ.

Odpowiadał Skowrońskiej i innym tylko dlatego, że na czele programu stanęła wydawczyni wprost legendarna – Sandra Szpila. Zawsze trzymała się w cieniu, nigdy nie występowała przed kamerą, a mimo to była motorem zmian nie tylko w polskiej rzeczywistości medialnej, ale niejednokrotnie także politycznej czy ustawowej.

Przez długie lata pracy Szpila demaskowała skorumpowanych posłów, naświetlała koneksje służb z przestępczością zorganizowaną, w końcu niejednokrotnie wykazywała mniej lub bardziej celowe błędy policji i prokuratury, prowadzące do niesłusznych skazań i ludzkich tragedii.

Każdy, kto dążył do zostania dziennikarzem śledczym, marzył o pracy z tą kobietą. A kiedy Sandra po zmianie właściciela w NSI przyjęła propozycję wydawania Raportu, przed adeptami tej sztuki otworzyły się możliwości.

Aurelia nie sądziła, że jej CV zostanie wyłowione z całego mrowia innych. Właściwie wciąż nie dowierzała, że wchodzi do budynku NSI i za moment znajdzie się na pierwszym kolegium redakcyjnym, prowadzonym przez Szpilę.

Wydawało się to snem tak odległym, że trudno było uchwycić jego istotę.

Nie urealnił się nawet wtedy, kiedy wjechała na drugie piętro, a potem przedarła się przez labirynt wąskich korytarzy aż do skrzydła, w którym mieściły się biura, open space oraz sala konferencyjna przeznaczone dla pracowników Raportu.

Zatrzymała się przed ostatnim z pomieszczeń i zamiast na niemiarowo bijącym sercu starała się skupić na oddechu.

Boże, była tak okrutnie zestresowana. Wydawało jej się, że najgorsze już za nią, że skoro przetrwała wszystkie etapy rekrutacji, teraz będzie z górki. Stała tymczasem przed drzwiami sali konferencyjnej i miała wrażenie, że za moment umrze.

Co ma zrobić, kiedy wejdzie do środka? Przedstawić się, to jasne. Ale uścisnąć komuś dłoń? Skinąć tylko głową? Uśmiechnąć się szeroko czy tylko trochę? Może lepiej tylko trochę, żeby nie wyjść na idiotkę. Pewnie dobrze by było rzucić coś, dzięki czemu zostanie zapamiętana. Jakiś zabawny tekst? Nie, bez sensu. Lepiej błyskotliwy. Ale jaki? Jak w ogóle ma podjąć rozmowę z tymi ludźmi?

Kiedy chwyciła za klamkę, czuła, że zostawia na niej mokry ślad. Z trudem przełknęła ślinę, a potem popchnęła drzwi i postawiła pierwszy, niepewny krok w kierunku swojej przyszłości.

– Cyrk z miasta wyjechał, ale klauny zostały – rozległ się chrapliwy, przepalony nikotyną kobiecy głos.

Aurelia słyszała go bodaj po raz pierwszy, Szpila bowiem nie tylko nie stawała przed kamerą, ale także nie udzielała żadnych wywiadów. Od lat miała jedno czy dwa zdjęcia, które ilustrowały każdy artykuł na jej temat. Siwe włosy, wychudzona twarz, obojętne spojrzenie, jakby za karę musiała zerknąć w obiektyw.

– Chwila… – odparł stojący obok niej mężczyzna w garniturze.

– Dam ci nawet dwie. Ale zaraz potem usłyszysz, żeby skurwiać stąd w podskokach.

– Opanuj się, Szpila.

– Ja mam się opanować? – rzuciła wydawczyni, rozkładając ręce. – A kto właśnie, do chuja Wacława, zaproponował, żebyśmy wywiesili na oknach swastyki, nauczyli się nazistowskich przyśpiewek, a z tych tutaj zrobili Hitlerjugend?

Nerwowo wskazała kilkoro siedzących przy stole młodszych osób, a Skowrońska uzmysłowiła sobie, że to jej konkurenci na stażu. Niedobrze. Spóźniła się? Przyszła o wyznaczonej porze, ale może kultura organizacyjna w NSI nakazywała, by zjawić się wcześniej i grzecznie czekać na rozpoczęcie kolegium. Lub czegokolwiek, co się właśnie działo.

Zorientowała się, że Sandra utkwiła w niej spojrzenie.

– O, tu masz następną – powiedziała. – Wprawdzie włosy czarne jak smoła, ale przy tym, co zamierzasz odpierdolić, przerobienie jej na aryjską modłę to najmniejszy problem.

Mężczyzna w garniturze uniósł otwarte dłonie, ale trudno było przesądzić, czy gest oznaczał poddanie się, czy może wprost przeciwnie, zmylenie przeciwnika przed przejściem do ofensywy.

Szpila przez moment wodziła rozbieganym wzrokiem wokół, nim ostatecznie znów skupiła się na Aurelii. Dziewczyna lepiej przyjrzała się ściągniętej twarzy kobiety. Usta miała wąskie i zaciśnięte, oczy w kolorze dymu z ogniska.

– Imię i nazwisko – rzuciła wydawczyni.

– Aurelia Skowrońska.

Sandra na moment zamilkła, rewanżując się analitycznym spojrzeniem.

– I jak na ciebie mówią? – spytała w końcu.

– Aurelia.

– Chryste Panie, nie pytam o to, jak zwraca się babcia na niedzielnym obiedzie, kiedy próbuje ci wcisnąć jeszcze trochę żurku.

Dziewczyna chciała odpowiedzieć, ale nie miała okazji.

– Skowrona?

– Nie. Nikt tak…

– W takim razie powiedz mi, Skowrona, czy twoim zdaniem całe to odrodzone w liberalnym duchu NSI powinno zatrudniać faszystę jako prowadzącego?

Mężczyzna w garniturze teatralnie westchnął.

– Kuba Wagner nie jest faszystą – rzucił.

– Aha. A książki Blanki Lipińskiej to nie pornosy.

– Daj spokój.

Aurelia stała przy drzwiach, niepewna, co powinna zrobić. I czy cokolwiek.

– Kuba Wagner? – zapytała.

– Ma zostać nowym prowadzącym – powiedziała Sandra, choć przypominało to bardziej miotanie jadem. – A przynajmniej tak twierdzi nasz miłościwie panujący dyrektor programowy.

Kiedy zmierzyła wzrokiem faceta w garniturze, nie ulegało już wątpliwości, kim jest.

– Ale przecież Patrycja Dobska…

– Patrycja Dobska nie żyje – ucięła Szpila.

– Słucham?

– Została zaatakowana wczoraj w nocy gdzieś przy Marszałkowskiej. Zgwałcono ją, a potem zabito. Albo odwrotnie.

– Zgwał…

– Czy tu się zrobiła jakaś echo komora? – mruknęła Sandra, wbijając wzrok w dziewczynę. – I powinnaś o tym wiedzieć, zanim się tu zjawiłaś, młoda.

Skowrońska czuła, że koncentrują się na niej spojrzenia wszystkich zebranych, zupełnie jakby to ona doprowadziła do tego, co wydarzyło się w nocy.

Jezu, czy to możliwe? Dziennikarka zgwałcona i zamordowana w centrum Warszawy? Tak po prostu? Życie brutalnie zakończone w momencie, kiedy na dobre się rozpoczynało? Kariera zniszczona, zanim mogła nabrać rozpędu, w szczytowym momencie?

– No? – dorzuciła Szpila, wyrywając ją z zamyślenia.

Aurelia nie od razu zrozumiała, czego dotyczy to ponaglenie.

– Nie miałam czasu przejrzeć newsów – powiedziała.

– Nie miałaś…

Sandra zawiesiła głos, a potem odchyliła głowę do tyłu.

– Słuchaj – podjęła. – Jeśli nie masz czasu rano zrobić porządnej prasówki, oznacza to tylko jedno. Wiesz co?

Już otwierała usta, byleby się odezwać, nie milczeć, nie wyjść na kołka, ale nie miała okazji sformułować żadnej odpowiedzi.

– Że wstałaś za późno – dokończyła Szpila. – Jeśli zaczynasz robotę o siódmej, zrywasz się maksymalnie o piątej, optymalnie o czwartej trzydzieści. Zależy, o której przed snem sprawdzałaś newsy. W każdym razie każdego ranka siadasz, czytasz, oglądasz, słuchasz, analizujesz. Przygotowujesz się i przychodzisz tutaj, kiedy jesteś na bieżąco. To nie ty masz pytać ludzi, co się stało, tylko oni ciebie. Łapiesz, Skowrona?

Aurelia z przerażeniem pomyślała o tym, czy plamy potu będą widoczne na jej bluzie.

– Łapię.

– Świetnie.

Dyrektor programowy cicho chrząknął, jakby chciał przypomnieć Sandrze, że są w tej chwili ważniejsze rzeczy niż edukowanie stażystów.

Szpila skupiła na nim pytający wzrok.

– Coś ci zostało w gardle po tym, jak z samego rana robiłeś laskę Wagnerowi? – rzuciła.

– Jeszcze jeden taki tekst…

– To co? Wywalisz mnie? – przerwała mu Sandra. – Proponuję się pospieszyć, bo za jakieś pięć minut składam wypowiedzenie i radź sobie sam w tym kurwidołku. Powodzenia w tłumaczeniu reklamodawcom, co to za nagły skręt z powrotem ku prawicy.

– To nie jest kwestia polityczna.

Szpila głośno parsknęła, nie pozostawiając złudzeń, co uważa na ten temat.

– Nie żartuj sobie ze mnie – odparła. – W tym kraju nawet wysranie się jest deklaracją ideologiczną.

– Nie przesadzaj.

– Ledwo skończysz, ktoś pobierze próbkę kału i popędzi do sanepidu sprawdzić, czy jesteś weganinem, wegetarianinem, czy może mięsożercą.

Aurelia Skowrońska nadal stała przy drzwiach, nie mając pojęcia, czy powinna usiąść. W normalnych okolicznościach nie była mistrzynią odczytywania społecznych i zawodowych konwenansów, w tych czuła się całkowicie zagubiona.

– Sadzaj dupę – pomogła jej Szpila.

Aurelia skinęła głową i zajęła miejsce obok jednego ze stażystów, który posłał jej niemrawy uśmiech. Również wyglądał nie na miejscu, lecz z zupełnie innych powodów – był krótko obcięty, umięśniony i za wszelką cenę próbował ukryć nadmierną pewność siebie.

– I żebyś była na bieżąco: owszem, Patrycja nie żyje, policja oszacowała czas zgonu na pomiędzy drugą a trzecią w nocy. Ciało odnaleziono przy jej samochodzie, z wyraźnymi śladami gwałtu i pobicia. Oficjalna przyczyna zgonu nie jest jeszcze znana, ale znajomy medyk robił oględziny na miejscu. Uważa, że do śmierci doszło przez silne uderzenie głową o chodnik. Najprawdopodobniej kiedy napastnik powalił Dobską.

– Boże…

– Boga akurat tam na pewno nie było – odparła Szpila. – Chyba że jest jednym z tych, którzy lubią sobie popatrzeć.

Skowrońska przesunęła dłońmi po twarzy.

– Są jakieś tropy? – zapytała niepewnie. – Jacyś podejrzani?

– A co ty jesteś? Wiktor, kurwa, Forst?

– Po prostu…

– Proszę, jak się uaktywniła – burknęła Szpila. – Teraz chce zbierać informacje jak jakiś śledczy, a rano ważniejsze było zrobienie sobie oka i…

Urwała, zorientowawszy się, że Aurelia właściwie nie nosi ani grama makijażu. Ubranie też wybierała na chybił trafił. Dawno zrezygnowała z przesadnego dbania o wygląd, wydawało jej się bowiem, że im lepiej się ubierze, im staranniej pomaluje, tym więcej uwagi przyciągnie.

– Co ty właściwie robiłaś od rana? – mruknęła Sandra.

– Ja…

– Przejdziemy do rzeczy? – włączył się dyrektor.

– Wolałabym nie.

– Mamy kryzys – powiedział srogim tonem mężczyzna. – Zostały dwa tygodnie do startu programu, a my straciliśmy nie tylko prowadzącą, ale też cały materiał.

Szpila zmrużyła oczy.

– Co? – rzuciła. – Nie macie reportażu Dobskiej?

– Nie. Wszystko, co przygotowała na temat zaginięcia Wiktorii Juckiej, przepadło razem z nią.

Sandra zastygła z lekko otwartymi ustami i wzrokiem wbitym w rozmówcę.

– To już? – zapytała.

– Hę?

– Ten moment, kiedy mogę się roześmiać?

– Mówię poważnie – odparł dyrektor. – Patrycja stawiała twarde warunki, dała nam tylko tyle, ile jej zdaniem musiała, żeby nas do siebie przekonać. Materiału jednak nie widzieliśmy, tylko jakieś fragmenty surówki, które zasadniczo do niczego nam się nie przydadzą, bo bez całości…

– To odkopcie pliki z jej sprzętu.

– I co? – bąknął mężczyzna. – Puścimy reportaż martwej dziennikarki?

– A czemu nie?

– Wyobrażasz sobie, jaka będzie z tego afera? Już słyszę zarzuty o to, że wykorzystujemy śmierć dziennikarki do robienia oglądalności, a jak jeszcze wyjdzie na jaw, że nie mieliśmy praw do materiału…

Szpila wzruszyła ramionami.

– Jest gnojówka, jest czołówka – odparła.

Skowrońska miała wrażenie, że padło właśnie najprawdziwsze zdanie, jakie kiedykolwiek usłyszy w tym budynku.

– Nie ma mowy – odparł dyrektor. – Nawet jeśli w jakiś sposób zdobylibyśmy ten materiał, nikt o zdrowych zmysłach by go nie puścił.

– To zróbmy nowy.

– Taki jest plan.

– Ale nie, kurwa, z Kubą Wagnerem.

– To jedyna kandydatura.

– Znajdź inną.

Mężczyzna zawahał się, a potem przysiadł na stole i schował ręce w kieszeniach. Dopiero kiedy Aurelia zobaczyła go z profilu, otworzyła się odpowiednia szufladka w jej umyśle. Dyrektor programowy NSI, spiritus movens wszystkiego, co działo się w stacji. Ryszard Szyfter.

Jeden z tych, którzy ostali się po zmianie władzy. Z pewnością na rękę było mu ściągnięcie Kuby Wagnera.

Jezu, to przecież niemożliwe.

Wszyscy, tylko nie ten człowiek.

– Nie ma innego wyjścia – dodał Szyfter. – Nie mamy czasu.

– Mamy dwa tygodnie.

– Na powtórzenie całego researchu Dobskiej i nakręcenie wszystkiego od nowa? Na dogranie dźwięku, montaż, postprodukcję?

– Zdążymy.

– Z Wagnerem tak.

Szpila zbliżyła się do niego i stanęła tak blisko, że mimowolnie się wyprostował.

– Nie ma mowy – odparła. – Kuba Wagner to zakała polskiego dziennikarstwa. Nie, wróć, niepotrzebny komplement. Ten człowiek jest dla świata mediów tym, czym dla świata muzyki Krzysztof Stanowski.

– On nawet nie śpiewa.

– No właśnie. Ale gdyby zaczął, byłaby tragedia.

Dyrektor programowy się podniósł, tym samym zmuszając Sandrę, by się odsunęła. Przynajmniej w teorii. W praktyce sprawił, że znaleźli się zbyt blisko, by wzajemnie dobrze się widzieć.

– Wiesz, jakie zarzuty na nim ciążą? – syknęła Szpila.

– Rozmontowania systemu i pokazania tradycyjnym mediom, jak robi się dziennikarstwo w sieci?

– Nie mam na myśli twojego, kurwa, ulubieńca. Przynajmniej nie tego.

Skowrońska naraz zapragnęła opuścić salę konferencyjną. Opuścić budynek. Właściwie opuścić wszystko to, co jeszcze kilkanaście minut temu miało stać się jej przyszłością.

– Kuba Wagner został oskarżony o mobbing i wykorzystywanie seksualne podległych mu stażystek i dziennikarek – powiedziała Sandra.

– To było trzy lata temu.

– I? Wyleciał z hukiem, który rozbrzmiewa do dzisiaj.

– To zobacz, ile osób śledzi go na Iksie.

– Z czego połowa to ruskie boty.

Ryszard pokręcił głową, a potem dał krok w prawo, by usunąć się z pola rażenia Sandry.

– Ma mnóstwo followersów – dodał.

– Marianna Schreiber też. To nie znaczy, że powinna zajmować eksponowane stanowisko.

– O ile mnie pamięć nie myli, nie prowadziła przez kilkanaście lat najchętniej oglądanego talk-show w konkurencyjnej stacji. I nie jest gotowa przyjąć teraz naszej propozycji, by ratować Raport.

– Ciebie naprawdę srogo pojebało – skwitowała Szpila. – Francuzi tego nie klepną.

– Już klepnęli. Widzą, co się dzieje z reklamodawcami, i sami zaczęli obawiać się o odpływ stałego targetu. Postawienie na Kubę Wagnera to wyciągnięcie do nich ręki, pokazanie, że…

– Że teraz w NSI stażystki będą chwytać nie za mikrofon, a za kutasa prowadzącego?

Szyfter zwlekał chwilę, jakby sądził, że Sandra sama wycofa się ze zbyt mocnych słów. Kiedy zrozumiał, że prędzej doczeka się Godota, pokiwał głową i ruszył do wyjścia.

– Kuba będzie za jakiś kwadrans – oznajmił.

Szpila poszła za nim, nie dając za wygraną.

– Jest nam potrzebny, rozumiesz? – dorzucił. – Odpokutował swoje winy, popularnością wciąż może konkurować z Wojewódzkim, a przede wszystkim jako jedyny jest w stanie uratować Raport.

– Tak jak konfederacja targowicka uratowała Polskę?

Ryszard otworzył drzwi, ale tylko na tyle, by samemu zmieścić się w progu i nie wypuścić Sandry.

– I powiedz mi, Rychu, jak się odpokutowuje zmuszenie stażystki do tego, żeby uklęknęła przed biurkiem i zrobiła mu loda? – dodała Szpila.

– Decyzja zapadła na samej górze – oznajmił dyrektor. – Zapewnij Wagnerowi odpowiednie warunki pracy.

Sandra chwyciła za klamkę.

– Jak się nie podoba, możesz wypierdalać – mruknął Szyfter na odchodnym.

Aurelia musiała zweryfikować swoje wcześniejsze założenia. To nie słowa o gnojówce i czołówce wyrażały uniwersalną prawdę w świecie mediów.

W sali konferencyjnej zaległa cisza tak gęsta, że żadne słowo nie mogłoby się przez nią przebić. Mimo to wszyscy czekali, aż ktoś podejmie próbę.

Szpila odwróciła się do reszty, podeszła do stołu, położyła ręce na blacie i pochyliła się. Ze zwieszoną głową sprawiała wrażenie, jakby miała upaść.

– Dobrze się pani czuje? – odezwała się Skowrońska.

Żadna odpowiedź nie padła, Sandra nawet nie uniosła głowy.

– Może jest jeszcze ratunek – dodała Aurelia. – Jeśli udałoby nam się odzyskać ten materiał o zaginięciu Wiktorii Juckiej, moglibyśmy…

– Niczego nie odzyskamy.

– Ale…

Urwała, kiedy wydawczyni się wyprostowała.

– Patrycja nie podzieliła się ze mną dokumentacją – powiedziała. – Od początku zachowywała się, jakby nie wiedziała, komu ufać. Jakby coś więcej było na rzeczy.

Szpila zerknęła nerwowo w kierunku korytarza, spodziewając się zapewne, że nie ma wiele czasu, nim zjawi się tutaj ten, którego imienia i nazwiska od pewnego czasu w mediach się nie wypowiadało.

– I miała rację – dorzuciła Sandra.

– Słucham?

Wydawczyni przesunęła wychudzonymi dłońmi po siwych włosach, zgarniając do tyłu te, którym udało się wymknąć z luźno związanego kucyka.

– Wczoraj w nocy Dobska miała spotkać się z informatorem – oznajmiła. – Nie chciała powiedzieć, z kim dokładnie, ale twierdziła, że to ostatni element całej układanki. Zabrała ze sobą dyktafon, jak zawsze, bo nie ufała tej iPhone’owej aplikacji, z której korzysta teraz większość dziennikarzy.

Aurelia Skowrońska poczuła nieprzyjemne mrowienie na plecach.

– Nie ruszała się bez tego sprzętu, a już szczególnie nie przy takiej okazji – dodała Szpila. – Mimo to nie znaleziono go na miejscu zdarzenia.

– Jezu… Sugeruje pani, że ktoś…

– Nie jestem od sugestii, tylko od ustaleń – ucięła Sandra. – I w tej chwili wiem tyle, że dyktafon przepadł. Podobnie jak laptop.

– Laptop?

– Woziła go w samochodzie na wszelki wypadek, gdyby trzeba było coś na szybko napisać albo zmontować. Policja oczywiście twierdzi, że nie ma śladów włamania do auta ani żadnych dowodów wskazujących na to, że cokolwiek zniknęło. Ale jaki problem otworzyć samochód i wyjąć torbę z laptopem, skoro właścicielka już raczej nie zaprotestuje?

Aurelia wzdrygnęła się. Nie potrafiła wyobrazić sobie tematu, dla którego ktoś miałby odebrać życie dziennikarce. Nie w cywilizowanym, demokratycznym kraju, gdzie media są czwartą władzą i korzystają z państwowej ochrony.

– Cokolwiek odkryła, oddała za to życie – zakończyła Szpila.

3Kolegium redakcyjne, siedziba NSI

Po raz pierwszy od trzech lat Kuba Wagner ubrał się tak, jak należało. Czarny garnitur, czarna koszula, czarny krawat. Barwy, w których zawsze występował w telewizji – i które dodawały mu animuszu.

Potrzebował go dziś więcej niż zwykle, czuł bowiem, że wchodzi na wrogie terytorium. Długie spojrzenia ciągnęły się za nim już na parterze, kiedy mijał firmową restaurację, zwaną „Wodopojem”, bar z przekąskami, a następnie sklepik z gazetami i książkami.

Bywał w NSI wielokrotnie, zapraszano go chętnie, bo wpasowywał się w preferencje odbiorców stacji, w dodatku zawsze przynosił ze sobą kilka bon motów, których nie wypadało werbalizować innym dziennikarzom.

W hierarchii powagi plasował się gdzieś między Mazurkiem a Wojewódzkim. Jedni traktowali jego pracę w wieczornym talk-show serio, inni ustawicznie przylepiali mu etykietkę nadwornego błazna. Tych drugich najchętniej zapytałby, ilu błaznów gościło u siebie w programie dwóch urzędujących i dwóch byłych prezydentów.

Jakkolwiek by było, w NSI zawsze traktowano go dobrze, nawet kiedy ujawniono zarzuty o mobbing i wykorzystywanie seksualne podległych mu pracowniczek macierzystej stacji.

Wyleciał z niej praktycznie tego samego dnia, kiedy pojawiły się oskarżenia. W medialnej rzeczywistości domniemanie niewinności było zastąpione domniemaniem winy. Nie przewidziano dla niego żadnej obrony, nie tracono czasu na jakiekolwiek sądy. Przekreślono go, a potem scancelowano w mediach głównego nurtu.

Lewicowe redakcje jak jeden mąż przypisały mu nie tylko to, co pojawiało się w komunikatach, ale także patologiczny seksoholizm, mizoginię i ogólny neandertalizm, a jego dawne współpracowniczki chętnie opowiadały o tym, gdzie i w jakich okolicznościach z nim współżyły. Oskarżeniom nie było końca.

Wszystkie opierały się na prawdzie.

Kuba Wagner był uzależniony od seksu. Nigdy nie miał oporów przed tym, by uprawiać go z formalnie podległymi mu kobietami. Przeciwnie. Działało to na niego pobudzająco, miał bowiem świadomość, że owoc ten może nie jest zakazany, ale trzeba zapłacić za niego cenę większą niż za kostkę masła w szczycie sezonu inflacyjnego.

Nie miał sobie jednak nic do zarzucenia. Nikogo do niczego nie zmuszał, w jego przekonaniu nigdy nie wykorzystywał swojej pozycji. W większości przypadków nawet nie podrywał kobiet, z którymi poźniej łączyły go czysto seksualne relacje.

Ta linia obrony niespecjalnie się jednak sprawdzała. Stracił nie tylko swój program w czołowej komercyjnej telewizji, ale także kontrakty reklamowe, umówione na dwa lata do przodu eventy, wreszcie penthouse w Gdańsku i rezydencję w Szczyrku. Musiał je sprzedać, by utrzymać pozostałe nieruchomości.

Znajdował się na równi pochyłej i nijak nie mógł z niej uciec.

A zatem szansy, która się przed nim otwierała w NSI, nie sposób było przecenić. Okazała się niespodziewanym, a zarazem ostatnim kołem ratunkowym. Jedynym, co mogło utrzymać go na powierzchni. Jego być albo nie być.

Spodziewał się, że niełatwo będzie z niej skorzystać. Po przejęciu przez kapitał zagraniczny stacja przeszła gruntowną przemianę, ściągnięto do niej przedstawicieli różnych opcji politycznych, wprowadzono parytety, niemal wyrównano płace kobiet i mężczyzn, a także zaimplementowano toalety dla osób niebinarnych. O nowym narybku mówiono nie „stażyści”, a „osoby stażowe”.

Dla widzów, którzy nie chcieli słyszeć o liberalizacji przepisów aborcyjnych czy mrożeniu zarodków, takie zmiany nie były policzkiem, ale splunięciem prosto w twarz. Wagner spodziewał się z jednej strony dużego odpływu reklamodawców, z drugiej braku gotowości nowych do wykupywania czasu antenowego. Najważniejszy kurek finansowy został zakręcony. I Kuba zakładał, że tylko dlatego go ściągnięto.

Ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy. Zrozumiał, że telewizję informacyjną ogląda się nie tylko na nowych osiedlach Wilanowa, ale też w Godziszowie w Lubelskiem. Może przede wszystkim tam.

Mleko jednak się rozlało. Wagner stąpał po nim, idąc w kierunku windy i czując, że część nowych pracowników gotowa jest ewakuować się na sam jego widok. Stara gwardia patrzyła na niego badawczo, wyraźnie niepewna, czy trzy lata na wygnaniu są odpowiednią karą za to, co zrobił.

Niosąc w ręku swój nieodłączny trunek, yerba mate, Kuba wjechał na drugie piętro, przeszedł przez długi korytarz i w końcu dotarł do tabliczki z napisem „Redakcja – Raport NSI”. Minął niewielki pokój, gdzie miała urzędować Patrycja Dobska, po czym wszedł do sali konferencyjnej.

To tutaj czekała na niego cała ekipa.

W tej chwili składała się z jednej osoby.

– Niezły komitet powitalny – rzucił.

Dziewczyna siedząca przy stole powoli się podniosła. Była ciemnowłosa, niska i przy kości. Gdyby wypowiedział dwie ostatnie rzeczy na głos, pewnie zostałyby uznane za mowę nienawiści, ta pierwsza zaś za piętnowanie ze względu na cechy genetyczne.

Uniósł okute drewniane matero i przez metalową rurkę pociągnął łyk pajarito, mocnej paragwajskiej mate, która stanowiła jego stałą siłę napędową.

Przyglądał się dziewczynie. Nosiła praktycznie zero makijażu, ubiór miała właściwie do wymiany. Zamiast włożyć coś, w czym mogłaby pozorować dobrą figurę, nosiła zbyt dużą czarną bluzę z kapturem.

Standard. To pokolenie miało przedziwną przypadłość, objawiającą się tym, że wybierało ciuchy albo za duże, albo za małe. Wagner dawno nie trafił na nikogo w podobnym wieku, kto nosiłby ubranie sensownie dopasowane do budowy ciała.

Zerknął na to, co widniało na bluzie. Spodziewał się Taylor Swift albo innej Ariany Grande, zamiast tego zobaczył logo skandynawskiej deathmetalowej kapeli The Halo Effect. Gust muzyczny dziewczyna miała odważny, ale wszystko inne zdawało się w niej nieśmiałe.

Oderwał od niej wzrok i potoczył nim po pustej sali.

– Gdzie reszta? – rzucił.

– Pani redaktor Szpila przed chwilą wyszła.

Sandra Szpila. Ostatnia osoba, z którą Kuba chciałby współpracować.

Zapewne gdyby usłyszała, co powiedziała dziewczyna, od razu by ją zrugała, twierdząc, że nie jest żadną „panią redaktor”, tylko „panią redaktorką”.

– A reszta zespołu?

– Właściwie to byłam tylko ja i kilku stażystów. Mieliśmy dziś mieć kolegium zapoznawcze, bez reporterów i innych…

Wagner się rozejrzał.

– I gdzie są ci stażyści?

– Wyszli po kawę – odparła dziewczyna, po czym zerknęła na zegar ścienny. – Dyrektor Szyfter mówił, że zjawi się pan za kwadrans, więc po półgodzinie stwierdzili, że…

– W takim razie ty zgarniasz plusa, oni minusy – uciął Kuba. – Kolejne uzbierasz, jak popracujesz nad tym, żeby się jakoś prezentować.

– Słucham?

– Apokalipsa może wydarzyć się codziennie, a ty musisz ją relacjonować. Nie będzie czekała na to, aż akurat dobrze się ubierzesz.

Oczy stażystki lekko się rozszerzyły.

– A mówiąc po twojemu, obowiązuje tutaj określony dress code. Biała bluzka wpuszczona w jeansy.

– Pan mówi poważnie?

Wagner uznał, że pytanie nie zasługuje na odpowiedź. Postawił torbę z laptopem na podłodze, a potem zajął centralne miejsce przy stole. Wyciągnął komputer, umieścił matero na blacie i zerknął na dziewczynę.

Z samego rana przejrzał materiały, które przesłał mu Rysiek, nie zapamiętał jednak wszystkich imion i nazwisk.

– Aurelia, tak? – strzelił.

– Zgadza się.

– Świetnie. Więc, Aurelia, mam dla ciebie pierwsze dziennikarskie zadanie: zlokalizuj tych swoich kolegów i koleżanki, którzy popijają sobie teraz, kurwa, latte, i powiedz im, że jak ich tu nie zobaczę za trzy minuty, żegnają się z pracą.

Przez chwilę wyglądała, jakby znów zamierzała upewnić się, czy nie żartuje. Szczęśliwie dla niej zrezygnowała. Odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi.

– I znajdź mi Szpilę – dorzucił Wagner. – Musimy szybko ustalić plan gry, bo jest sporo do zrobienia i niewiele czasu.

Skowrońska opuściła salę szybkim krokiem, a on otworzył laptopa. O śmierci dziennikarki NSI informowało właściwie każde medium w Polsce, temat nie zajmował jednak eksponowanego miejsca. Nie trafił na szybę, czyli główny kafelek, na żadnym portalu.

Ot, jedno ze zdarzeń, gdzieś między wypadkiem na krajowej siódemce a pożarem jakiejś kamienicy w Łodzi. Można przegapić, jeśli szybko przewija się stronę.

Inaczej byłoby, gdyby do publicznej wiadomości podano wcześniej, kto poprowadzi Raport. NSI budowała jednak napięcie, nie zdradzała za wiele. Program, który miał wystartować już lata temu jako Horyzont lub inny format, był celowo owiany mgiełką tajemnicy.

Miała zachęcić widzów do sprawdzenia, czym konkretnie będzie, jakie dotychczas nierozwiązane sprawy weźmie na warsztat i czy wyciągnie na światło dzienne tajemnice, z którymi służby sobie nie radziły.

Kuba Wagner miał świadomość, że nowi właściciele stacji cierpią na beznadziejny przypadek wygórowanych ambicji. Chcieli prawdziwego dziennikarstwa śledczego, podważania systemu, spoglądania władzy i służbom na ręce – a jednocześnie czegoś odpowiednio sensacyjnego, co będzie się oglądało.

Nic dziwnego, że nazwiska kandydatów na prowadzących wybierano spośród tych najbardziej znanych w Polsce.

A mimo to postawiono na szeregową reporterkę NSI, której imienia ani nazwiska Wagner nawet nie pamiętał.

Dla Kuby było oczywiste, że dziennikarka musiała mieć coś naprawdę dobrego. Coś, co przehandlowała za możliwość objęcia Raportu.

Pech, że długo się tym nie nacieszyła.

Przestał o tym myśleć, kiedy drzwi się otworzyły, a do środka weszła Aurelia w towarzystwie umięśnionego chłopaka. Wagner zerknął za nich, ale nie dostrzegł innych stażystów.

– Gdzie pozostali? – rzucił.

Kiedy tych dwoje wzruszyło ramionami, zrozumiał, że reszta się ewakuowała. Jakiś czas temu młodzi adepci sztuki dziennikarskiej oddaliby wiele, by pod jego skrzydłami uczyć się fachu. Teraz jednak nie mógł się dziwić, szczególnie lemingom, którzy przyszli tutaj, by obracać w dłoniach tęczowe długopisy i latać z serduszkami od Owsiaka po mieście.

Zanim Wagner zdążył skomentować, zza dwójki stażystów wyłonił się ktoś, kto niechybnie napsuje mu sporo krwi.

Sandra podeszła bliżej, zatrzymała się przy stole i przez chwilę tylko patrzyła na niego z góry.

– Szpilka – powitał ją.

– Jakub.

Od razu się skrzywił.

– Tylko moja matka tak do mnie mówiła – oznajmił. – I przewraca się w grobie za każdym razem, kiedy ktoś taki jak ty to robi.

– Ktoś taki jak ja?

– Marny.

Szpila wyglądała, jakby w ostatniej chwili powstrzymała się przed parsknięciem.

– Nieźle zaczynasz – skwitowała.

– Po prostu mówię twoim językiem.

– Gdybyś to robił, prowadzilibyśmy konwersację na poziomie.

Znał jej możliwości, wiedział, że stosuje wobec niego taryfę ulgową, zapewne na polecenie kogoś z wierchuszki NSI. Ścierali się kilkakrotnie podczas różnych imprez branżowych, nigdy nie było tak miło jak teraz.

Z pewnością rozpętała piekło, kiedy tylko dowiedziała się, że to on dostał Raport. Niechybnie sięgnęła po wszystkie obelgi, jakie latami gromadziła w swoim bogatym słowniku, ostatecznie jednak musiała po prostu spasować.

Nie stać ją było na to, by przejść do NSI, a zaraz potem z niej uciekać. Nie miałaby dokąd.

– Proponuję ugodę – dodała. – Ja nigdy z twoich ust nie usłyszę słowa „Szpilka”, a ty z moich „Jakub”. Pasuje?

– Pasuje – rzucił. – Zresztą na uprzejmości będzie jeszcze czas, teraz mamy robotę do wykonania.

Sandra usiadła naprzeciwko niego, jakby zamierzała go przesłuchiwać, a dwoje stażystów zajęło miejsca obok niej.

– Ile materiałów tej…

Zawiesił głos, licząc na to, że ktoś wspomoże go imieniem i nazwiskiem zmarłej dziennikarki. Na próżno.

– Ile materiałów na temat zaginięcia Wiktorii Juckiej macie?

– Masz na myśli te zebrane przez… – zaczęła Szpila i zmrużyła oczy. – Zaraz, zaraz, chodzi ci o twoją poprzedniczkę? Tę, której nazwiska nawet nie zdołałeś zapamiętać?

– Nie znałem jej.

– My też nie – odparła Sandra, wodząc wzrokiem po stażystach. – Mimo to zadaliśmy sobie minimalny trud, żeby…

– Zadaj sobie go jeszcze trochę, żeby odpowiadać na pytania.

Siedząca obok niej dziewczyna w bluzie The Halo Effect odchrząknęła cicho.

– Patrycja Dobska – odezwała się.

Kuba lekko skinął głową, sądząc, że to tyle ze strony młodej stażystki. Ta jednak najwyraźniej nie skończyła.

– Ale chyba nikt tutaj specjalnie nie traktował jej jako człowieka – dodała cicho.

Głos miała nieco niepewny, jakby badała grunt. Przekonawszy się, że ten się pod nią nie zapada, postanowiła ruszyć dalej.

– Od rana nikt nie mówi o jej śmierci jak o końcu czyjegoś życia, tylko problemie stacji, który trzeba rozwiązać. Nie wiem nawet, czy ktokolwiek pamięta, że przecież miała rodzinę, przyjaciół, plany…

– Jesteśmy od ogłaszania newsów, młoda – ucięła Szpila. – Od wprowadzania żałoby narodowej są politycy.

– Jasne, rozumiem, ale…

– Jak wiele materiału zostawiła? – przerwał jej Wagner.

Wysłał tym samym jasny sygnał, a stażystka bez problemu go odebrała.

– Tyle, co jeż nasrał – odparła Szpila. – Trzymała większość dla siebie, wszystko w laptopie, który zniknął.

– Zniknął?

– Zmienił lokalizację na nieznaną, przepadł, zniknął z pola widzenia. Wytłumaczyć ci to jeszcze jaśniej?

Kuba posłał starszej dziennikarce długie spojrzenie i milczał, uznając to za dostatecznie wymowne. Formalnie rządzić miała tu producentka, będąca także redaktorką naczelną – zrezygnowała jednak z samego rana, kiedy tylko dowiedziała się, co się dzieje. W takim układzie to Szpila przejmowała większość jej obowiązków, była bowiem wydawczynią. Wagner sądził jednak, że przy odrobinie szczęścia może uda mu się nagiąć sytuację na swoją korzyść.

Sandra nie spieszyła się z rozwinięciem. Wyręczył ją stażysta, który szybko zrelacjonował wstępne ustalenia policji i to, czego do tej pory udało im się dowiedzieć na własną rękę.

Spotkanie Dobskiej z informatorem w knajpie nieopodal. Zaginięcie zarówno dyktafonu, jak i laptopa.

Słuchając tego, Wagner miał wrażenie, jakby trafił do kółka entuzjastów teorii spiskowych. Jedyna różnica między tym konkretnym a innymi sprowadzała się do tego, iż jego członkowie nie zdawali się odklejeni od rzeczywistości.

Upiwszy kolejny łyk yerby, Kuba przez chwilę szukał odpowiedniego komentarza.

– Niech to chuj… – skwitował wreszcie.

– No – poparła go Sandra. – Nie ma się co łudzić. Patrycja zginęła właśnie przez ten materiał.

– Ale jakim cudem? – włączyła się Aurelia, a jej zaaferowanie przykryło trochę nieśmiałość. – Jak zaginięcie jakiejś dziewczyny sprzed dziesięciu lat miałoby sprowadzić na Patrycję Dobską coś takiego?

– I to w ogóle możliwe? – dodał stażysta. – Takie zabójstwo? W normalnym, cywilizowanym kraju?

Wagner zmierzył go takim wzrokiem, jakby rozmówca właśnie okrzyknął piosenkę Zenka Martyniuka mianem utworu.

– Ewidentnie odkryła coś, czego nie powinna – zauważyła Szpila. – I niefortunnie dla nas zabrała to ze sobą do grobu.

Niedzielenie się materiałem z ekipą, trzymanie wszystkiego tylko na prywatnym laptopie, używanie dyktafonu zapewne z obawy przed tym, by ktoś nie wykradł nagrania z chmury. Wszystko to brzmiało, jakby Dobska rzeczywiście natknęła się na coś dużego. Znacznie większego, niżby to wynikało z czystej logiki.

– Udało wam się ustalić, z kim widziała się tamtej nocy? – spytał Wagner.

– Nie – odparła Szpila.

Najwyraźniej uznała, że to wyczerpuje temat, Kuba jednak posłał jej spojrzenie sugerujące, by bardziej się wysiliła.

– Przegapiłeś moment, w którym mówiliśmy, że nie zostawiła absolutnie niczego? Czy nie założyłeś, że dotyczy to też notatek i kalendarza?

– Ktoś musiał ich widzieć w tamtej knajpie.

– Ktoś z pewnością widział – odbąknęła Sandra. – Ale nikt nie zapamiętał jej rozmówcy.

Wagner powoli uniósł mate, a potem siorbnął głośno przez bombillę, jakby miało to stanowić wymowny komentarz.

– Musiała trzymać jakiś backup – podsunął stażysta.

– Wcale niekoniecznie – odparła Skowrońska, wyraźnie zmuszając się do wykazania inicjatywy. – Jeśli była tak ostrożna, mogła przecież wyłączyć automatyczną synchronizację.

– Zbyt ryzykowne. Gdyby coś stało się z jej laptopem, wszystko by przepadło.

– Może miała inne, fizyczne kopie – zauważyła Aurelia. – Poza tym i tak nie dostaniemy się do chmury.

Wagner przesunął dłonią po zaroście w typie kotwicy, okalającym usta i brodę, ale niełączącym się przy kącikach warg. Przychylni mu mawiali, że zapuścił ją, by upodobnić się do Roberta Downeya Juniora, ci złośliwi, że nosi zarost na modłę Johnny’ego Deppa, bo imponuje mu, jak ten wywinął się z przewinień względem kobiet. Prawda była taka, że lata temu broda à la Van Dyke spodobała mu się u Pierce’a Brosnana i od tamtej pory stała się jego znakiem rozpoznawczym.

Kuba w zamyśleniu powiódł wzrokiem po zebranych, uznając, że ich gdybania prowadzą do jednego, konkretnego wniosku.

Jeśli ktoś zadał sobie tyle trudu, by odebrać życie tamtej dziennikarce i zaaranżować to na gwałt i rozbój ze skutkiem śmiertelnym, z pewnością zadbał także o to, by nie pozostały żadne ślady tego, co chciał ukryć.

– Dobska to ślepy zaułek – odezwał się. – Ani chybi wyczyszczono jej życie ze wszystkiego, co mogłoby się nam przydać.

Szpila zgodziła się skinieniem głowy. Robili w tym dostatecznie długo, by nie ulegało to najmniejszej wątpliwości. Pracownicy NSI sprawdzą wszystko, co się da, ale na żaden cud nie było sensu liczyć.

– To co teraz? – odezwał się stażysta.

Sandra nadal patrzyła na Wagnera, a on na nią. Przebijali się przez lata wzajemnej niechęci, starali się odsunąć na bok animozje i na moment zmusić się do tego, by stanąć po jednej stronie.

– Wiktoria Jucka – odparł Kuba. – To nasz trop.

– Trop, który przez dziesięć lat badała policja, prokuratura, podcasterzy, a w końcu różni dziennikarze… – zauważył stażysta. – Nikt na nic nie wpadł.

Szpila uniosła rękę w geście tak autorytatywnym, że kojarzył się z funkcjonariuszem drogówki sterującym ruchem.

– Dobskiej się udało – rzuciła. – Nam też się uda.

– A jeśli po prostu miała szczęście albo ktoś sam się do niej zgłosił?

Sandra już otwierała usta, zapewne by zrugać młodego, Wagner nie miał jednak czasu na zwyczajowe połajanki stażystów. Pora działać, uznał w duchu.

– Bez znaczenia – uciął. – Po dekadzie coś się zmieniło, a my ustalimy co.

– Ale…

– Odkryjemy prawdę na temat Wiktorii Juckiej, to zrozumiemy, co się wydarzyło z Dobską.

Chłopak skinął głową bez przekonania, ewidentnie nie pokładając żadnej wiary w słowach skompromitowanego człowieka, z którym nie chciał mieć nic wspólnego. Wagner puścił mu to płazem. Przynajmniej na razie.

– Dobra – mruknął. – Dawać mi wszystko, co wiecie na temat tamtego zaginięcia.

Niepewne spojrzenia dwójki stażystów dowodziły, że nie wiedzieli nic na temat sprawy, która miała rozpocząć cykl reportaży w Raporcie. Nie zgłębili tematu, nie prześwietlili go w każdy możliwy sposób, nie przygotowali się.

Inaczej było w przypadku Szpili. Owszem, nie wiedziała wszystkiego, ale z pewnością dostatecznie, by od tygodni żyć sprawą zaginięcia Wiktorii Juckiej i nie interesować się niczym innym.

– Więc? – rzucił do niej.

Sandra kaszlnęła sucho.

– Najważniejsza rzecz – zaczęła. – To zaginięcie nie miało prawa się zdarzyć.

– Czemu? – włączył się stażysta.

– Bo w zasadzie przeczy zdrowemu rozsądkowi.

Kuba Wagner dopiero teraz uświadomił sobie, że po drugiej stronie stołu siedzą gówniarze, którzy dziesięć lat temu zapewne podniecali się zyskującymi popularność Minionkami.

Nie mieli pojęcia, co miało miejsce. I jak nielogiczne się wydawało.

– To znaczy? – odezwała się Aurelia.

Szpila zerknęła na nią z rozczarowaniem, zupełnie jakby spodziewała się, że przed aplikowaniem na staż w NSI Skowrońska przyswoi całą historię kryminalną III RP, od nielegalnej pożyczki KPZR dla SdRP w 1990 roku aż po krwawą łaźnię w Izabelinie, o której niedawno rozpisywały się media.

– Gówno wiecie na ten temat, co? – rzuciła Sandra.

Oboje sprawiali wrażenie, jakby mieli zamiar nieco skorygować jej ocenę, ale Szpila nie dała im okazji.

– Wiktoria Jucka zniknęła nie tylko wbrew zasadom racjonalnego myślenia, ale także wbrew prawom fizyki – podjęła. – Wyparowała praktycznie na oczach kilku ludzi i kamer monitoringu.

W sali zapanowała cisza.

4Siedziba NSI, Fort Bema

Słuchając tego, co mówiła wydawczyni, Sergiusz Marat nie mógł oprzeć się wrażeniu, że większość informacji na temat zaginięcia sprzed dekady nie została podana do publicznej wiadomości.

Może nie powinien się dziwić, w 2015 roku obowiązywały już całkiem porządne standardy śledcze, żaden dochodzeniowiec nie chciał torpedować postępowania przeciekami do mediów.

A im mniej szczegółów stało się powszechnie znanych, tym łatwiej było namierzyć tego, kto dysponował nimi, choć nie powinien.

– Noc zaginięcia Wiktorii nie różniła się wiele od innych piątkowych nocy dla ludzi w jej wieku – relacjonowała Szpila. – Dziewczyna wraz z trójką najbliższych przyjaciół pojechała na imprezę do znajomego z roku, która odbywała się w jego domu w Józefowie. Rodziców nie było, za to zjechali się prawie wszyscy pierwszoroczniacy z aktorstwa na Akademii Teatralnej. Sporo ludzi, sporo alkoholu, pewnie także innych rzeczy.

Sergiusz Marat dla porządku skinął głową, choć nie sądził, by Sandra potrzebowała jakiegokolwiek potwierdzenia, że ma pełną uwagę słuchaczy.

– Cała czwórka w nocy opuściła imprezę, widziało to kilkanaście osób i potwierdziło podczas składania zeznań – ciągnęła. – Miało to miejsce o pierwszej dwanaście, a dokładną godzinę znamy dzięki danym z nawigacji, którą przyjaciółka Wiktorii uruchomiła zaraz po tym, jak wsiadła do auta. Nie piła, była trzeźwa. Miała odwieźć najpierw Jucką do Radości w Wawrze, potem dwóch chłopaków kolejno na Mokotów i Żoliborz, gdzie sama mieszkała.

– Służby musiały prześwietlić wszystko dość dokładnie – włączyła się Aurelia. – Skoro sprawdzano nawet godzinowo historię z nawigacji.

– Sprawdzano każdy detal, młoda.

Marat zerknął na Skowrońską, wciąż nie mogąc ocenić, jaki to typ człowieka. Aurelia wyglądała, jakby miała sporo do powiedzenia, ale nie wiedziała, czy powinna w ogóle się odzywać.

Cały czas sprawiała wrażenie kogoś nie na miejscu, nieobeznanego z konwenansami, niepewnego siebie. Wydawała mu się jedną z tych chorągiewek, które wieją tam, gdzie wiatr zmian.

Mimo to nie miała problemu z podjęciem decyzji, by zostać, kiedy stało się jasne, że trafili pod skrzydła Kuby Wagnera.

Większość stażystów była święcie oburzona i zachowywała się, jakby smród, który ciągnął się za Wagnerem, miał jakoś przylgnąć także do nich.

Mało rozsądnie.

Sergiusz zakładał, że skoro NSI postawiła na tego człowieka, musiała zbadać reakcje rynku, środowiska i przede wszystkim widowni. Gdyby dział PR-u uznał, że Wagner nadal emituje niebezpieczne promieniowanie, nigdy nie zdecydowano by się go zatrudnić.

Marat sądził, że nikomu, kto został, nie grozi nowotwór kariery. Przeciwnie. Nie uciekając z ekipy Raportu, mogli dostać to, na co od początku liczyli. Nie chodziło o uczenie się, korzystanie z doświadczenia takich tuzów dziennikarstwa jak Szpila czy poznawanie tajników fachu. Chodziło o trampolinę na wyższy poziom.

– Wedle zeznań przyjaciół Wiktorii, kiedy wsiedli do samochodu, świeciła się już rezerwa – podjęła Sandra. – Przejechali jakieś sześć kilometrów i skręcili na stację benzynową w Radości, konkretnie przy Patriotów.

Sergiusz znał Wawer mniej więcej tak jak wiersze Miłosza. Nie miał jednak zamiaru dopytywać.

Patrzył na Szpilę, zachodząc w głowę, jak to możliwe, że upływ lat nie stępił jej seksapilu. Owszem, włosy miała już całkowicie siwe, twarz zdobiła pajęczyna zmarszczek, głos stał się chrapliwy, przepalony nikotyną, ale wszystko to kreśliło obraz, od którego nie dało się oderwać wzroku.

Zagapił się na jej usta, szybko jednak się zreflektował i skupił wyłącznie na tym, co mówiła.

– Postawili auto przy dystrybutorze, jeden z chłopaków wlał do baku dwadzieścia litrów, potem wszyscy weszli na stację – ciągnęła. – Wtedy monitoring po raz ostatni zarejestrował Wiktorię Jucką.

– Hm? – rzucił Marat.

Sandra zogniskowała na nim spojrzenie, a on po raz kolejny poczuł, że serce nieco mu przyspiesza.

– Niecałe dziesięć minut później trójka przyjaciół opuszcza stację benzynową – wyjaśniła Szpila. – Na monitoringu widać, jak wsiadają do auta, a potem odjeżdżają. Po Juckiej nie ma śladu.

– I? – zapytała Aurelia.

– I to tyle, Skowrona.

– Tyle?

Wydawczyni płytko nabrała tchu.

– Więcej nikt nigdy nie zobaczył Wiktorii Juckiej – wyjaśniła. – Zapadła się pod ziemię.

Sergiusz Marat uśmiechnął się lekko, czekając na puentę, która sprawi, że to wszystko nie będzie dłużej brzmiało jak jedna wielka bzdura.

Szpila jednak milczała.

– Znaczy, że co? – odezwał się. – To jakaś stacja rodem ze Stephena Kinga, gdzie wir czasoprzestrzenny wciąga ludzi do innego świata?

Wagner zerknął na niego z umiarkowaną sympatią, jakby docenił, że chłopak zamiast użyć analogii ze Stranger Things lub czymś podobnym, sięgnął po klasyka horroru.

– Słyszałem gorsze wyjaśnienia – skwitował.

– Okej… – odparł ostrożnie Marat. – A jakieś, które miałoby sens?

– Nie.

– Na gruncie logiki żadnego nie ma – rzuciła Sandra. – Dziewczyna wchodzi na stację i idzie do kibla, w którym nie ma okien ani żadnego tylnego wyjścia. W tym czasie przyjaciółka płaci za benzynę, jeden z przyjaciół też idzie się odlać, a drugi przegląda gazety. Mija kilka minut, po czym ze stacji wychodzą już tylko trzy osoby.

Sergiusz zerknął na Skowrońską, jakby to w niej upatrywał jedynej rozsądnej osoby w towarzystwie.

– Zaraz, po kolei – odezwała się.

– Mówię ci wszystko po kolei, młoda.

– Ale…

– Monitoring działał bez przerwy, niestety tylko na zewnątrz, więc o tym, co działo się w środku, wiemy tylko z zeznań trójki przyjaciół.

– A pracownik stacji?

– Kasował dziewczynę, która płaciła za benzynę. Widział też chłopaka przeglądającego gazety. Obecności Wiktorii i tego drugiego nie odnotował, bo zza kontuaru nie miał widoku na kible.

– No dobrze… – powiedziała powoli Aurelia. – Ale…

Zawiesiła głos, chyba niepewna, po które „ale” sięgnąć. Było ich tyle, że Sergiusz też nie wiedział, od którego zacząć.

Sandra odczekała moment.

– Trójka przyjaciół odjechała w kierunku Wilanowa – podjęła w końcu. – Wiktoria została na stacji.

– To rzuca ewidentny cień na pracownika – rzucił Marat.

– Dlatego też był głównym podejrzanym – włączył się Kuba Wagner. – Właściwie jedynym, bo nic innego nie miało sensu.

– Problem polegał na tym, że monitoring działał bez zarzutu – wyjaśniła Szpila. – Nie było żadnych przerw, technicy jednoznacznie przesądzili, że zapis nie został sfałszowany. Nic ani przez sekundę nie przesłaniało obiektywu. Ten w dodatku wyposażony był w fotokomórkę, więc zmieniał pozycję, jeśli wykrył gdzieś ruch.

– I żadnego nie wykrył?

– Żadnego.

Wszyscy na moment zamilkli.

– Rankiem zjawiła się dziewczyna, by zmienić pracownika – dodała Sandra. – Widać, jak ten opuszcza budynek, wsiada do swojego samochodu i odjeżdża. Nie ma bagażu, jeśli chodzi wam po głowie, że jakimś cudem zabił Wiktorię, poćwiartował, przesiedział z nią całą noc, a potem wyniósł ciało.

Aurelia przygryzła dolną wargę.

– Ale przewijali się tam jacyś ludzie, prawda?

– Kilka osób tankowało w nocy, tak – przyznała Szpila. – Nikt jednak nie opuszczał budynku stacji z niczym więcej niż red bullem i lżejszym pęcherzem.

– Poza tym nawet gdyby podejrzewać kogoś innego, nie byłoby tego jak wyjaśnić – dorzucił Kuba. – Bo jaki scenariusz zakładamy? Że ktoś wchodzi do środka, widzi obcą dziewczynę i nagle ją morduje?

– Tak czy siak ani te osoby, ani pracownik nie mieliby co zrobić z ciałem.

– Mogliby jakoś się go pozbyć – zabrał głos Sergiusz.

– Jak? – odparła Sandra. – Rozpuszczając je w cifie?

– Na stacji na pewno są jakieś rzeczy, które…

– To był niewielki sklepik – ucięła Szpila. – Nie mieli tam asortymentu dla Kajetana Poznańskiego. Żadnych brzeszczotów, pił łańcuchowych ani mikstur, z których można by przyrządzić żrący roztwór. Wszystko to sprawdzono.

– Oprócz tego byłby problem z czasem – zauważył Wagner. – Gdyby nawet pracownik jakimś cudem miał to wszystko na podorędziu, nie zdążyłby pozbyć się ciała, nim o szóstej zjawiła się zmienniczka.

– Plus musiałby to wynieść.

– Może zrobił to jakimś innym wyjściem – powiedział Marat.

Sandra westchnęła głośno, jakby ta uwaga sprawiła jej fizyczny ból.

– A do tej pory sprawiałeś pozory człowieka o dodatnim IQ – mruknęła. – Na stacji są dwa wyjścia, zero otwieranych okien. Obydwa objęte monitoringiem, jak to zazwyczaj w tego typu miejscach bywa.

Fakt faktem, powinien to założyć. Gdyby było inaczej, logiczne rozwiązanie wskazywałoby, że Wiktoria opuściła stację innym wyjściem. Tymczasem jeśli nie przebiła się przez ścianę, raczej nie znalazłaby drogi ucieczki.

– Sprawdzano cały budynek? – odezwała się Aurelia. – Czy nie ma ukrytych podpiwniczeń, czy nie można wyjść na dach albo…

– Powtarzam: sprawdzano wszystko.

– W takim razie nie ma szans, żeby ukryć gdzieś ciało, a potem…

– Najmniejszych – ucięła Szpila. – Matka Wiktorii tamtej nocy też miała wychodne, ale wróciła do domu o dziesiątej rano i od razu zadzwoniła do córki, zaniepokojona jej nieobecnością, bo umówiły się, że wróci na noc. Telefon był wyłączony. Wybrała numery znajomych, zdołała obudzić jednego z chłopaków, a ten zrelacjonował, co wydarzyło się w nocy.

– I? – spytała Skowrońska. – Co według niego się wydarzyło?

– Wedle relacji całej trójki chwilę przed tym, jak weszli na stację, Wiktoria powiedziała, że wróci do domu z buta. Skoczy tylko się wysikać, bo wypiła trochę za dużo piwa. Miała stamtąd niedaleko, nieco ponad kilometr do Traktu Napoleońskiego.

– Tak po prostu pozwolili jej iść samej w środku nocy? – rzucił Sergiusz.

– A czemu nie? Teraz niewiele się tam dzieje, a dziesięć lat temu w większości to były lasy, które zresztą Wiktoria doskonale znała. Chciała się przejść, wytrzeźwieć, nikt nie protestował. Zostawili ją na stacji, bo zamierzała kupić sobie jeszcze coś do jedzenia, a potem wsiedli do auta.

– I kupiła? – włączyła się Aurelia.

– Nie. Pracownik zeznał, że w ogóle nie podeszła do kontuaru. Zrobiła to jedynie Katarzyna, która kupiła paczkę chipsów i zapłaciła za paliwo. Krzyknęła coś do Wiktorii buszującej między regałami, ale kasjer nie pamiętał co.

Marat potarł kark, jakby chwycił go jakiś skurcz.

To, na co początkowo miał przynajmniej kilka wyjaśnień, teraz wydawało się coraz bardziej niemożliwe. I rzeczywiście przywodziło na myśl historię Stephena Kinga, o której pisarz opowiadał od kilkudziesięciu lat w programach telewizyjnych i na spotkaniach autorskich.

Nosiła ona roboczą nazwę Ladies Room i sprowadzała się do prostej fabuły. Do toalety na lotnisku wchodzi żona jednego z pasażerów, ten czeka na nią przy drzwiach. Zaraz potem dołącza do niego kolejny, również czekający na małżonkę. Potem następny i jeszcze jeden. Ani się obejrzą, jest ich już całe mrowie, boarding zaraz się kończy, a po kobietach nie ma śladu.

Zaniepokojeni wzywają pracowniczkę lotniska, by sprawdziła, co tam się dzieje. Ta wchodzi i przepada. Zaraz potem zjawia się ochroniarka, a kiedy po niej także ślad ginie, na pomoc rusza policjantka.

Z toalety nikt nie wychodzi.

Nie mija wiele czasu, a na miejscu są już FBI i inne służby, organizowana jest cała profesjonalna grupa interwencyjna. Po wejściu do środka jej członków spotyka taki sam los, jak poprzednie osoby.

Na liczne pytania o to, dlaczego od kilkudziesięciu lat nie napisał tej historii, King odpowiada krótko: nigdy nie mogłem dojść, co tam się, kurwa, dzieje.

Sprawa Wiktorii Juckiej powoli zaczynała przypominać podobną historię.

Tyle że ta wydarzyła się naprawdę.

A więc musiała mieć racjonalne wyjaśnienie.