Fala - Katarzyna Wolwowicz  - ebook + książka
NOWOŚĆ

Fala ebook

Wolwowicz Katarzyna

4,7

780 osób interesuje się tą książką

Opis

Seria kryminalna z komisarz Olgą Balicką, tom 10

 

Olga Balicka czuje ogromną frustrację. Po niedawnym wypadku i operacji nadal nie może pracować. Co więcej, mąż wysłał ją razem z Katarzyną Sarnecką do nadmorskiego kurortu Fala, w którym obie powinny dochodzić do zdrowia. Olga tęskni jednak do bycia w biegu i pogoni za przestępcami. Na kolacji u właściciela apartamentowca, w którym mieszkają, odkrywa coś, co zmusi ją do szybszego powrotu do obowiązków służbowych, bo Miestwin Pomorski okazuje się nie być tak dobrym człowiekiem, za jakiego się podaje.  

Dorota Jasna czuje, że wszystko, co dobre w życiu, jest już za nią. Niebawem skończy pięćdziesiąt lat, nie ma męża ani dzieci, a jej jedyną rodziną są schorowani rodzice, którymi musi się opiekować. Dobrą stroną jej egzystencji wydaje się być praca, którą wykonuje z ogromnym zaangażowaniem. Jako strażniczka w więzieniu widziała już niejedno i myślała, że nic nie zdoła jej zaskoczyć, aż do chwili, gdy poznaje Hannibala, mężczyznę skazanego za zamordowanie kilku kobiet. 

Tymczasem w Jeleniej Górze dochodzi do makabrycznego odkrycia. W jednym z pustostanów zostają znalezione zwłoki, a modus operandi łudząco przypomina zbrodnie sprzed roku. Czy Hannibal faktycznie jest sprawcą zarzucanych mu czynów, czy skazano niewinnego człowieka?  

Co wspólnego ma nadmorski przedsiębiorca z Marią Łagowską, lekarz medycyny sądowej współpracującą z jeleniogórską policją? Czy Oldze uda się rozwikłać kolejną skomplikowaną zagadkę?  

 

Katarzyna Wolwowicz powraca z kontynuacją bestsellerowej serii, którą pokochały tysiące czytelników.  

 ***

Katarzyna Wolwowicz, urodzona w 1983 roku. Magister stosunków międzynarodowych i psychologii klinicznej. Absolwentka studiów podyplomowych z mediacji.            

Dorastała w malowniczej górskiej miejscowości – Szklarskiej Porębie. Kocha przestrzeń, wolność i naturę, ale także ogień trzaskający w kominku, saunę i morsowanie w górskich wodospadach. Uwielbia sport, zwłaszcza narciarstwo alpejskie, a także taniec towarzyski i latynoamerykański.            

Autorka serii kryminalnych z Olgą Balicką, Tymonem Hanterem, Carmen Rodriguez i Rupertem Ogrodnikiem oraz thrillera W otchłani

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 364

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (18 ocen)
13
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KasiaM25

Nie oderwiesz się od lektury

jak zawsze mnie nie zawiodla
00



Tytuł oryginału: Fala

© Copyright by Katarzyna Wolwowicz, Warszawa 2025© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o., Warszawa 2025

Redakcja: Anna Jeziorska

Korekta: Joanna Wysłowska

Skład i łamanie: Sylwia Rogowska-Kusz, Magraf sp.j., Bydgoszcz

Zdjęcie okładkowe: Matthew Hamilton/unsplash.com

Projekt okładki: Eliza Luty

Redaktor inicjująca: Blanka Wośkowiak

Wszelkie podobieństwa zdarzeń, instytucji i osób są przypadkowe i niezamierzone. Opowieść stanowi literacką fikcję.

Wydawnictwo nie ponosi żadnej odpowiedzialności wobec osób lub podmiotów za jakiekolwiek ewentualne szkody wynikłe bezpośrednio lub pośrednio z wykorzystania, zastosowania lub interpretacji informacji zawartych w książce.

ISBN 978-83-8132-720-6

Dyrektor produkcji: Robert Jeżewski

Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o. o. ul. Widok 8, 00-023 Warszawa tel. 603-798-616 Dział handlowy: [email protected]

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Wydanie I, 2025

Doris. Rok wcześniej

Dorota Jasna włożyła klucz do zamka w drzwiach wejściowych od swojego mieszkania i dwa razy przekręciła w prawo. To samo zrobiła z górnym zamkiem, który również otworzył się bez większego problemu. Ucieszyła się, że przynajmniej ta sprawa w jej życiu poszła łatwo. Poprzedniego dnia po powrocie z pracy wymieniła kupione w drodze do domu wkładki, ponieważ stare co jakiś czas się zacinały. Bała się, że nadejdzie chwila, gdy utknie na zewnątrz w środku nocy po całodziennym dyżurze w robocie i znając jej szczęście, żaden fachowiec do rana nie będzie odbierał telefonu. Bo niby z jakiej racji ktoś miałby odebrać? A nawet gdyby, to pewnie skasowałby ją jak za zboże. Wiedziała, że na bank rzucałby w jej kierunku przekleństwa lub niewybredne teksty raniące jej poczucie własnej wartości. „Pani, nie ma pani jakiego chłopa, u którego mogłaby się pani przekimać i porządnym ludziom snu nie zaburzać?” – to pytanie niemal brzmiało jej w uszach. Albo inne, które usłyszałaby od ślusarza, który przyszedłby rano: „A po cholerę trzymać telefon włączony? Noc jest od spania albo ruchania, a nie zapierda...”. Nie chciała nawet kończyć w myślach tego, co jakiś pan Marian czy Heniek z pewnością by do niej powiedział. Znała niejednego fachowca, zresztą na co dzień obracała się w męskim środowisku, a tam często się klęło i rzucało niewybredne żarty. I szczerze mówiąc, przez lata zdążyła przywyknąć i prawie nie zwracała na to uwagi. Chyba że dotyczyły jej potencjalnego, obecnego lub nieobecnego mężczyzny. Te docinki z biegiem lat bolały ją coraz mocniej, bo Dorota nie pamiętała już, kiedy ostatnio miała jakiegoś faceta. Na stałe to chyba nigdy, a na trochę to będzie już z dziesięć lat, jak z nikim się nie spotykała. I może nie należało przejmować się głupimi uwagami więźniów lub współpracowników, że ktoś powinien w końcu przeczyścić jej komin lub innymi równie mocno wysublimowanymi powiedzonkami, ale się przejmowała. Zwłaszcza teraz, kiedy ostatnia poza nią wolna koleżanka z pracy, a do tego dużo brzydsza od niej, oznajmiła wszystkim, że poznała świetnego faceta. Nawet ona kogoś znalazła. Nawet tę cholerną Dagmarę ktoś chciał.

Dorota weszła do mieszkania i zapaliła światło. Spojrzała na swoje odbicie w wiszącym na ścianie lustrze. Z młodością już się pożegnała, nie była też ani ładna, ani specjalnie inteligentna, i dobrze o tym wiedziała. Za rok skończy pięćdziesiąt lat i tak naprawdę mogłaby już dawno przejść na emeryturę jako zasłużona strażniczka szczecińskiego zakładu karnego, ale co, do cholery, miałaby na tej emeryturze robić? Nie posiadała dzieci, męża ani żadnych szczególnych zainteresowań, którym chciałaby się poświęcić. Praca i opieka nad schorowanymi rodzicami pochłaniały ją bez reszty i nie pozostawiały czasu na normalne życie czy zajęcie się sobą. Ale gdyby nagle tej pracy zabrakło, Dorota poczułaby się, jakby straciła sporą część siebie. Od ponad dwudziestu pięciu lat zajmowała się zawsze tym samym. W robocie spędzała większość dni, a nierzadko i nocy. Brała wszystkie możliwe dyżury, tylko po to, by nie musieć siedzieć w domu i rozmyślać nad swoim żałosnym życiem ani biegać co chwila do rodziców, którzy non stop potrzebowali jej pomocy. Kochała swoją pracę, pomimo wszystkich niedogodności i zagrożeń, jakie ze sobą niosła. Pomimo prostackich żartów ze strony kolegów i jeszcze bardziej prostackich tekstów ze strony osadzonych. Pomimo że wiecznie chodziła niewyspana, a w domu bywała jedynie gościem. Na co dzień obcowała z ludźmi skazanymi za okrutne zbrodnie, którzy w życiu wyrządzili innym wiele okropności i często niczego nie żałowali. Ona jednak, patrząc na nich przez te wszystkie lata, nauczyła się, że zawsze znajdzie się w tym środowisku ktoś, kto zaprzeczy wszelkim stereotypom i dla kogo warto przychodzić do pracy. Ktoś, kto odczuje potrzebę prawdziwej resocjalizacji, kto będzie żałował za grzechy i wyrazi chęć poprawy. I choćby dla tego niewielkiego procenta osadzonych warto było się starać. Każdy z nich wyjdzie przecież kiedyś na wolność i lepiej dla społeczeństwa, jeżeli pojawi się tam jako dobry, a nie zły człowiek.

Dorota przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze i uznała, że nie powinna zbyt długo analizować tego, co widzi. Od czubka głowy na długość niemal dziesięciu centymetrów rozciągał się po włosach pas ciemnego naturalnego koloru, który następnie przechodził w żółty odcień blond. Już od dawna sobie powtarzała, że powinna kupić farbę i pozbyć się odrostu albo najlepiej iść do fryzjera, który profesjonalnie zajmie się jej lichymi, zniszczonymi włosami. Ale jakoś nigdy nie znajdowała na to czasu. Poza tym dla kogo niby miałaby się stroić? Dla siebie? Jej okrągła, pucołowata twarz wydawała się dziwnie zapadnięta, a podkrążone oczy z ciemnymi dolinami sugerowały, że nie spała ze dwa dni. Właściwie widząc ten marny obraz siebie, cieszyła się, że ma nieco nadwagi, bo gdyby była chuda jak szczapa, wyglądałaby teraz dużo gorzej. Cokolwiek by mówić, lubiła swoje krągłości i nigdy nie dążyła do tego, żeby podążać za kanonami piękna, które przy jej wzroście oznaczałyby jakieś pięćdziesiąt kilogramów. Ona ważyła ponad siedemdziesiąt i nie zamierzała nikogo za to przepraszać. Jedzenie stanowiło dla niej jedyną przyjemność w życiu, a przecież to jasne, że jakieś przyjemności trzeba mieć.

Pomasowała się po wystającym brzuchu i poczuła ochotę na małe co nieco. Niestety, głośny dźwięk przychodzącego połączenia, który wydobywał się z kieszeni kurtki, sprawił, że jej nadzieje na późną domową kolację zaczynały w szybkim tempie się oddalać.

– Dorotka? – Usłyszała słaby głos ojca, przepełniony niepewnością.

– Tak, tato. To ja. Kto inny mógłby odebrać mój telefon? – Przewróciła oczami, wiedząc, że ojciec na pewno dysponuje grafikiem jej pracy i specjalnie dzwoni do niej właśnie wtedy, kiedy ona ma trochę czasu dla siebie.

– Nie wiem, dziecko, nie wiem. Ale z mamą coś jest nie tak. Nie może się załatwić. Męczy się strasznie. Mogłabyś przyjechać?

– Tato, jutro mam wolne, to przyjadę. Niech mama położy się spać, a jutro przywiozę jakieś leki na przeczyszczenie. Jeśli nie pomogą, to zabiorę ją do lekarza. Dobrze?

Miała nadzieję, że ojciec odpuści. Z całym szacunkiem do rodziców, ale ostatnio nie dawali jej spokoju. W sumie była to głównie jej wina, bo przyzwyczaiła ich do tego, że stawiała się na każde ich zawołanie, a oni chętnie to wykorzystywali.

Czasem myślała, że oboje są już schorowani nie tylko na ciele, ale i na umyśle, i postępująca u nich demencja nie pozwala im dobrze ocenić zaistniałej sytuacji. Bo czy naprawdę powinna jechać do mamy, która cierpi na zatwardzenie? Westchnęła głęboko, nie tylko z irytacji, ale przede wszystkim z wielkiego zmęczenia po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze. W jej wieku organizm nie regenerował się tak szybko jak kiedyś. Zdała sobie sprawę, że jeżeli teraz czegoś nie zje i nie położy się spać, to następnego dnia będzie chodziła jak zombi.

– Myślę, że powinnaś przyjechać. Mama siedzi na toalecie już trzecią godzinę i nie może wstać. Ja nie wiem, jak to się skończy, dziecko. Nie wiem, ale potrzebna jest pomoc. I ja muszę tę pomoc znaleźć.

– Dobrze, tato, zaraz będę – odparła zirytowana.

Wiedziała aż za dobrze, że gdyby nie przyjechała od razu, ojciec męczyłby ją aż do skutku, a potem zacząłby wydzwaniać do jej sąsiadów, prosząc, żeby jakoś na nią wpłynęli, bo zostawiła schorowanych rodziców na pastwę losu. Kiedyś już tak zrobił i dostała za swoje. Od tego czasu wolała nie ryzykować. Przecież i tak nie da jej teraz odpocząć. Spojrzała na drzwi wyjściowe, które dopiero co przekroczyła, i nacisnęła klamkę. Postara się załatwić wszystko możliwie najszybciej, tak, żeby mogła wrócić do domu i w końcu się wyspać.

Mrzeżyno

Deszcz zaczął powoli kropić, kiedy ciemne, stalowoszare chmury zupełnie zasnuły niebo. Do tej pory Olga żywiła jeszcze cień nadziei, że pogoda jednak się wyklaruje. Przecież nad morzem, podobnie jak w wysokich górach, pod tym względem zawsze można spodziewać się wszystkiego. Trzymała się więc myśli, że płynące po niebie ciężkie chmurzyska, popychane silnymi podmuchami wiatru od strony morza, przejdą w siną dal i na niebie znów zagości słońce. Tym razem jednak tak się nie stało. Pomimo wczesnej pory, bo na zegarku widniała dopiero godzina szesnasta, wokoło zapanowała złowroga ciemność. Oldze zdawało się nawet, że słyszy rozchodzące się w przestrzeni głuche grzmoty, sygnalizujące pierwszą w tym roku burzę. Choć nastał maj, aura wciąż tkwiła gdzieś pomiędzy marcem a kwietniem.

Opatuliła się kocem i narzuciła na głowę kaptur czarnej, dresowej bluzy, którą kupił jej Kornel tuż przed wyjazdem nad morze. Tęskniła za nim i chciała już wrócić do domu. Razem z Katarzyną Sarnecką mieszkały w tym nadmorskim apartamencie od ponad dwóch tygodni, a w planach miały kolejne dwa. Obie nadal nie pracowały po styczniowym wypadku, chociaż każda z innego powodu. I o ile Kaśka nie zamierzała na razie wracać, o tyle Olga nie potrafiła już wysiedzieć w bezczynności. Do zeszłego piątku mieszkały z nimi dziewczynki, jednak w weekend przyjechał Kornel i zabrał je do domu. Ola nie mogła opuścić tylu dni w szkole. Ale obiecała, że zajmie się siostrą najlepiej jak umie, żeby mamie udało się w spokoju odpocząć. Siedząc na wygodnej, podwieszanej huśtawce na balkonie apartamentowca, którego okna wychodziły wprost na sosnowy las i rozpościerające się tuż za nim morze, Olga uśmiechnęła się do siebie. Co tam pogoda. Najważniejsze, że wszyscy byli cali i zdrowi i stanowili kochającą, wspierającą się rodzinę.

Dzwoniący telefon wyrwał ją z zamyślenia. Podniosła go ze szklanego blatu stolika i spojrzała na wyświetlacz. Jej twarz pojaśniała jeszcze bardziej, gdy dostrzegła przychodzące połączenie od męża.

– Hej, skarbie – odezwała się ciepło, miękko i z tęsknotą. Pomimo że Kornel wyjechał dopiero dwa dni temu, ona już nie mogła się doczekać, kiedy znów go zobaczy.

– Jak tam u was? – zapytał niskim głosem.

– Dobrze, tylko pogoda kiepska – odpowiedziała, poprawiając koc, który zsunął jej się z kolan. – Nie wiem, czy jest sens, żebyśmy tyle tu siedziały, jeżeli przez cały tydzień ma padać. Może po prostu wrócimy do domu? – rzuciła propozycję, z nadzieją, że Kornel przyjmie ją z entuzjazmem.

– Ani mi się waż! – odparł groźnie. – Nie pamiętasz już, co powiedział lekarz? Zmiana klimatu i otoczenia, odpoczynek, relaks i czas dla siebie, i to minimum przez miesiąc.

– Tak, ale... – Próbowała podjąć jeszcze jedną próbę, ale nie dał jej dokończyć.

– Nie, Olga – zaoponował może nieco zbyt chłodno. – Umawialiśmy się, że wrócisz do pracy dopiero w czerwcu, a do tego czasu będziesz grzeczną pacjentką. Czy nie to obiecałaś mi przed wyjazdem...? – Zawiesił głos.

– Tak. Właśnie to obiecałam ci przed wyjazdem – przyznała zrezygnowana.

– No, a obietnic należy dotrzymywać, czyż nie? – Wymusił na niej kolejne przyznanie mu racji.

– Oj, przestań już – zirytowała się. – Co u dziewczynek?

– Wszystko dobrze. – Zbył jej pytanie jakimś kurtuazyjnym frazesem, co znów niezbyt jej się spodobało. – A co u was? Jak się czujesz? Nic cię nie boli?

Przewróciła oczami, starając się nie dotykać rany na piersi. Oczywiście, że ją bolała. Zwłaszcza w wilgotne, pochmurne dni, kiedy wiał wiatr, a nieba nie rozświetlały promienie słońca, by przynieść radość i nadzieję. Ale nie chciała się na tym koncentrować. Nie chciała traktować siebie jak pacjentki, nie chciała myśleć o tym, że jeszcze niedawno leżała na onkologii i przeszła zabieg wycięcia guza. Nie chciała wspominać tego, co czuła, czekając na wyniki kolejnej biopsji, ponieważ pierwsza dała niejednolity wynik. Nie chciała pamiętać innych kobiet z tego samego oddziału, które przechodziły przez dużo większe piekło, które traciły nie tylko całe piersi, włosy i radość w oczach, ale i nadzieję na to, że kiedyś będzie dobrze. Nie chciała pamiętać Wiktorii, dwudziestopięcioletniej dziewczyny, która zmarła na raka, leżąc na łóżku niedaleko Olgi. Zacisnęła mocno oczy, by odgonić od siebie widok jej płaczącego męża, trzymającego na rękach bliźniaczki, zbyt małe, żeby pojąć, że ich dzieciństwo właśnie się skończyło. Westchnęła ciężko, a pod jej powiekami po raz setny lub może nawet tysięczny pojawiły się łzy na wspomnienie tej sceny.

– Olga? – zaniepokoił się Kornel. – Jesteś tam?

– Tak. Wszystko dobrze. Mam jakieś zakłócenia na łączach przez ten wiatr – skłamała i poprawiła kaptur, który zsunął jej się z głowy. Mimo zimna nie zdecydowała się wracać do apartamentu.

Nie potrafiła być szczera z mężem w tej sprawie. Od samego początku, od dnia, w którym wykryła u siebie guz w piersi, cały czas okłamywała Kornela. Udawała, że jest dzielna, że wierzy, iż to nic takiego, że w ogóle się tym nie martwi, bo przecież lekarze przed operacją potwierdzili, iż na dziewięćdziesiąt procent to jest niegroźna zmiana, a więc nic jej nie będzie. Ale prawda była zupełnie inna. Olgę trzymało permanentne przerażenie. Nawet teraz, kiedy już wiedziała, że nic jej nie grozi, cały czas czuła ten przeszywający lęk. A co, jeżeli lekarze się pomylili? Co, jeżeli znów wykryje u siebie guz i ten nie okaże się już taki niegroźny? Co, jeżeli umrze, tak jak Wiktoria, i jej dzieci będą wychowywały się bez mamy?

– Kornel, ja muszę już wrócić do pracy – powiedziała w końcu zdecydowanym tonem. – Zwariuję bez zajęcia. Ty nie wiesz, jak to jest, tak po prostu siedzieć i nic nie robić. Człowiek pogrąża się we własnych myślach i te myśli często prowadzą go w rejony, w których wcale nie chce się znaleźć – wyznała tylko tyle, ile mogła, chcąc być w miarę szczera, ale nie informować o swoich prawdziwych lękach.

– Co? – Kornel rzucił jakby w przestrzeń, a nie do słuchawki. – Co ty mówisz?

– Jak to: co mówię? Mówię, że chcę wrócić do pracy! – powtórzyła, mając nadzieję, że tym razem nie potraktuje jej jak ubezwłasnowolnionej histeryczki, która nie może o sobie decydować.

– To nie do ciebie. Mówiłem do Mirka, bo zaskoczył mnie nową sprawą – wyjaśnił i zamilkł.

Wiedziała, że właśnie do niego dotarło, iż nie powinien jej tego oznajmiać. Nowa szokująca sprawa była zdecydowanie tym, co mogło spowodować, że Olga, nie zważając na zdanie męża, lekarza i własnego rozsądku, wsiądzie w auto i przyjedzie do Jeleniej, by się nią zająć. Właściwie już by to zrobiła, gdyby nie fakt, że Kornel nie zostawił jej samochodu.

– To nic takiego. Nudy – zapewnił ją. – Po prostu źle coś usłyszałem i musiałem dopytać. Ale to standardowa sprawa. Nic, co by cię zainteresowało. No dobrze, kochanie, muszę już kończyć. Obowiązki wzywają.

– Kornel, ale...

– Zdzwonimy się wieczorkiem, dobrze? Buziaki i wypoczywaj. Nie mamy szans na co dzień przebywać w tak pięknym miejscu za tak małe pieniądze. Kocham cię – dodał i się rozłączył.

Olga westchnęła ciężko. Ileż by dała, aby teraz w Jeleniej przesłuchiwać świadków i tropić przestępców... Apartament, w którym mieszkały obecnie z Kaśką, faktycznie jawił się niemal niczym oaza luksusu, ale ona miała już tego luksusu powyżej dziurek w nosie. Chciała wrócić do swojego domu, łóżka i rodziny. Chciała znowu poczuć się sobą. Ale jeszcze nie mogła.

Spojrzała na piękny sosnowy las rosnący tuż za przeszkloną barierką tarasu. Próbowała się wyciszyć, nie zgadywać, czego mogła dotyczyć zgłoszona przez Mirka sprawa, i zrelaksować się na tyle, na ile to możliwe. Całe szczęście, że deszcz przestawał padać i być może wieczorem, o ile wiatr też nieco ucichnie, wybiorą się z Kaśką na spacer na plażę. Do głowy przyszła jej właśnie kolejna niepokojąca myśl. Kaśka wyszła sama dwie godziny temu i pomimo nagłego pogorszenia pogody do tej pory nie wróciła.

– Ogarnij się, Balicka! – zganiła na głos samą siebie i wstała z obszernego podwieszanego fotela. Chwyciła w ręce pusty talerz i kubek po herbacie i zaniosła je do zmywarki w aneksie kuchennym. – Nie wszystko ma wydźwięk kryminalny. – Nadal rozmawiała sama ze sobą. – Niektórzy po prostu lubią spacerować. Nawet kiedy jest brzydka pogoda.

Włączyła zmywarkę pełną brudnych naczyń i jeszcze raz spojrzała w stronę tarasu. Może i nie padało, ale nadal było ciemno, złowrogo i nieprzyjemnie. Skoro nie miała niczego innego do roboty, postanowiła położyć się do łóżka na kolejną już w tym tygodniu popołudniową drzemkę. Może kiedy zaśnie, czas zleci jej szybciej...

Jelenia Góra

Zmasakrowane ciało kobiety leżało na cuchnącej odchodami kanapie. Jego rozkład był już zaawansowany, do czego, jak stwierdził Kornel, z pewnością przyczyniły się czas i wybite szyby w oknach, przez które do mieszkania wlatywały wygłodniałe ptaki. Przez ostatnie dni wydziobywały kawałki napuchniętych od procesów gnilnych zwłok.

– Boże, co za masakra. – Podkomisarz Mirek Zagórski zakrył usta i nos dłonią, drugą ręką sięgając po olejek eukaliptusowy.

Rozsmarował go sobie nad górną wargą i kilkoma kroplami polał ubranie. Od jakiegoś czasu zawsze woził go w aucie i zabierał ze sobą, kiedy wzywano ich do znajdowanych zwłok. Nie wiedział, dlaczego nagle stał się taki wrażliwy na zapachy, i nie zamierzał dociekać. Ważne, że specyfik spełniał swoje zadanie i pozwalał mu jakoś przetrwać bez zwracania tego, co zjadł podczas ostatniego posiłku.

– Daj. – Kornel Murecki, który ze względu na swoje dawne doświadczenie w CBŚP nie był aż tak wrażliwy na okropności zbrodni, wyciągnął do Mirka rękę. – Dramat – stwierdził, wsmarowując sobie kilka kropli w bawełniany golf, który włożył dziś pod skórzaną kurtkę. Maj nie rozpieszczał ich w tym roku wysokimi temperaturami. – Kto ją znalazł? – zwrócił się do policjanta, który poinformował ich o tym makabrycznym znalezisku.

– My – odpowiedział aspirant Mateusz Cholewka. – To znaczy ja i Adam. Pełniliśmy dyżur, kiedy ktoś zadzwonił z informacją o awanturze domowej. Rozmówca się nie przedstawił, kazał nam się pospieszyć, mówiąc, że boi się o życie kobiety biorącej udział w zajściu, a potem się rozłączył.

– O awanturze domowej? – Murecki zmarszczył brwi, niczego nie rozumiejąc. – Przecież ta dziewczyna leży tu już z parę tygodni. Jej ciało jest w stanie zaawansowanego rozkładu. Jak niby mogłaby się z kimś awanturować?

– Bo to nie o nią chodziło – wyjaśnił aspirant Cholewka, starając się stać jak najdalej od ciała, tak żeby do jego płuc choć w części wlatywało stęchłe powietrze z korytarza, a nie to śmierdzące trupem. – W lokalu obok się darli. Ale to nic nowego w tym budynku. Aż dziw bierze, że jeszcze ktoś tu przebywa – skwitował z nieukrywanym obrzydzeniem. – Większość pomieszczeń to pustostany, jak ten. W całym budynku zamieszkane są jedynie dwa lokale. I to przez samą patologię. Recydywiści, damscy bokserzy, dilerzy, ćpuny i pijaki. A w tym wszystkim małżeństwo. Nie wiadomo, kto tu jest bardziej sprawcą, a kto ofiarą. Oboje siebie warci. Non stop na siebie donoszą na naszym posterunku.

– Jak się nazywają? – wtrącił pytanie Mirek, który musiał zająć umysł czymś innym niż odór wydobywający się z ciała dziewczyny.

– Krzysztof i Monika Kozera – odpowiedział bez chwili namysłu aspirant.

Mirek pokiwał głową, jakby rozpoznał to nazwisko i doskonale wiedział, czego można się po tych ludziach spodziewać.

– Mogą mieć coś wspólnego z tą śmiercią? – zapytał Kornel, który nadal nie rozumiał powiązania.

– Wątpię – stwierdził aspirant i wyjął z kieszeni chusteczkę higieniczną, żeby wydmuchać nos.

– Skąd ten wniosek? – dociekał Murecki. On też chciał zająć czymś myśli w oczekiwaniu na zespół techników i lekarza medycyny sądowej.

– Awantura między nimi wybuchała właśnie o ten zapach, a raczej o smród. Trudno coś więcej powiedzieć. Jedno zaczęło oskarżać drugie, że od dawna się nie myje i wali w całej klatce. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, oboje byli pijani i być może pod wpływem narkotyków. Reszta domowników ulotniła się na widok glin.

– Reszta? – Mirek potarł łysą głowę, która jak zwykle, kiedy zaczynało się nowe śledztwo, zaczynała go intensywnie swędzieć.

– Jej dwóch braci i jakiś kumpel męża, który pomieszkuje u nich od paru miesięcy. Tak przynajmniej zeznali, zanim kazaliśmy im zamknąć się w mieszkaniu i czekać na oficjalne przesłuchanie.

– Czyli pomieszkują tu sobie niczym Królewna Śnieżka i czterech krasnoludków – skwitował humorystycznie Murecki, chociaż nikomu w tej sytuacji nie było do śmiechu.

– Taaa – mruknął aspirant. – Moglibyśmy zabrać ich do wytrzeźwiałki, ale jaki to sens, skoro i tak nigdzie nie uciekną. To nie tacy ludzie – kontynuował. – Ten odór od razu wydał nam się znajomy. Dobrze wiecie, że smrodu gnijących zwłok nie da się pomylić z żadnym innym. Zaczęliśmy więc szukać i nie trwało to długo. Wystarczyło podążać za tą wonią.

Kornel i Mirek przyznali mu rację, nieznacznie potakując głowami.

– W takim razie kto zadzwonił na policję? Jeden z tych ich współlokatorów czy ktoś z tego drugiego zamieszkanego lokalu?

– Tego nie wiemy. Trzeba będzie sprawdzić. Ale oboje Kozerowie twierdzą, że nie kłócili się aż tak bardzo i że ktoś kłamał, mówiąc, że boi się o życie kobiety. Sama Monika przyznała, że to ona bardziej darła się na swojego chłopa niż on na nią.

– Ciekawe... – Murecki wsunął ręce do kieszeni i pochylił się nad zwłokami. – Znaleźliście przy niej jakieś dokumenty?

– Niczego nie ruszaliśmy i nie szukaliśmy, panie komisarzu – oznajmił formalnie aspirant, jakby nagle zaczął się obawiać zarzutów o swoją niekompetencję. – Nie chcieliśmy zacierać śladów, a przecież widać gołym okiem, że babka nie żyje, nie?

– Niezaprzeczalnie. – Kornel się z nim zgodził. – A gdzie twój kolega z dyżuru?

– Rzyga na dworze. Niepotrzebnie zjadł przed przyjazdem dwa hot dogi z Orlenu. – Zaśmiał się sztucznie, jakby chciał rozładować narastające napięcie.

– Okej. Tu was już nie potrzebujemy, ale przesłuchajcie porządnie wszystkich mieszkańców. I przyślijcie nam raport. A gdyby w trakcie rozpytywania wyszło coś, co uznacie za istotne dla sprawy, od razu przychodźcie. Jasne? Trochę nam tu zejdzie.

Aspirant przytaknął i wykonał w tył zwrot, z wyraźną ulgą.

– Technicy się odezwali? – Kornel spojrzał z zaciekawieniem na Mirka, który zostawił wiadomość Jagodzie co do miejsca spotkania.

– Tak – potwierdził. – Są już w drodze. Natomiast z ramienia prokuratury dołączy do nas nasz wspaniały towarzysz i druh, prokurator Robert Kowalik, a z Zakładu Medycyny Sądowej przybędzie nasz drogi przyjaciel, doktor Jarosław Biały – poinformował patetycznym tonem.

– A więc sami swoi. – Murecki się ucieszył. – Dobrze. Coś czuję, że to nie będzie zwykła sprawa i przydadzą nam się kompetentni ludzie.

– Nie uważasz, że babka po prostu się zaćpała i miała pecha, że nikt jej w porę nie znalazł? Sam widzisz, co to za speluna. Lokalowy pustostan, melina dla narkomanów i innych degeneratów. W życiu nie byłem w równie brudnym i cuchnącym miejscu, i nie mówię tu wyłącznie o zapachu zwłok. Wszędzie walają się strzykawki, igły i śmieci. Może wstrzyknęła sobie za dużo i odleciała?

– Nie. – Kornel wyciągnął dłoń i skierował ją na ciało ofiary.

Mirek nie od razu dostrzegł, o co chodziło koledze, ale po chwili pod rozpiętym ubraniem dziewczyny zobaczył coś w rodzaju napisu, wyrytego nożem na skórze jej brzucha. Nie mógł go odczytać, bo krew i wnętrzności, a także sam stopień rozkładu ciała znacznie to utrudniały, ale już wiedział, że zabójca zostawił im tym samym wskazówkę i że ta sprawa faktycznie pochłonie ich na kolejne dni, a może nawet tygodnie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

W serii kryminalnej z komisarz Olgą Balickąukazały się:

Niewinne ofiaryFałszywe tropyToksyczne układyBursaMrokCzęści zamiennePiekłoChaosZło