Zniknięcie (Mściciele #2) - Amelia Jabłońska - ebook
NOWOŚĆ

Zniknięcie (Mściciele #2) ebook

Jabłońska Amelia

5,0

Opis

BYŁ I NIE MA.
ZAPADŁ SIĘ POD ZIEMIĘ.
W DOMU ZOSTAWIŁ PSA I STERTĘ LISTÓW.
GDZIE JEST RYSZARD WOŹNIAK?

Gdy 78-letni Ryszard Woźniak – pogodny emeryt z poczuciem humoru, sercem po bajpasach i dogiem angielskim u boku – zaczyna otrzymywać niepokojące listy od… swojego niedoszłego zabójcy, nikt jeszcze nie podejrzewa, że nastąpi dramatyczny ciąg wydarzeń.

Kiedy pewnego dnia Ryszard znika bez śladu, jego sąsiedzi – nastoletni Jamochłon i gburowaty Bolek – rozpoczynają własne śledztwo, niebezpiecznie wnikając w świat lokalnej gangsterki.

Seria Mściciele Amelii Jabłońskiej to pełna ciepła, absurdu, humoru i genialnych dialogów opowieść o zgranej ekipie sąsiadów z Mokotowa, którzy mimo różnych osobowości i numerów PESEL potrafią wybrnąć z największych zbrodniczych tarapatów. Zniknięcie jest kontynuacją pierwszego tomu pod tytułem Przemiana.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 172

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mag-tur

Dobrze spędzony czas

W maju mieliśmy przyjemność zaznajomić się z debiutem Amelii Jabłońskiej „Przemiana”. Na szczęście nie trzeba było długo czekać na kontynuację, bo dzisiaj wyszła druga część serii „Mściciele” nosząca tytuł „Zniknięcie”. Tytuł adekwatny do treści. Nasi starsi znajomymi bohaterowie Bolek i Ryszard zacieśnili więzi. Wspólna kawka, oglądanie seriali... I czas płynie. A Pan Rysio ma zamiar sprzedać swoje mieszkanie, gdyż to trzecie piętro bez windy daje mu się we znaki. Ale... zaczyna dostawać listy. to Michał zza krat pisze dosyć sugestywnie na temat przyszłości starszego Pana. A on pewnego dnia znika zostawiając w mieszkaniu psa i nie informuje nikogo o swoich planach. Ale jak to tak? Muszę przyznać, że książkę czytało mi się z dużym zainteresowaniem. Niektóre sytuacje w niej przedstawione są przekoloryzowane z czego czytelnik zdaje sobie sprawę, jednak to nie przeszkadza w odbiorze całości. Problem, na który autorka kładzie nacisk, a który obserwowałam dwadzieścia lat temu w zagranicz...
00
Laluna1997

Nie oderwiesz się od lektury

szukajcie Ryszarda proszę
00


Kolekcje



Spis treści
Okładka
Strony tytułowe
1

2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13

Strona redakcyjna

1

Pierwszy list przyszedł w połowie września.

Ryszard wracał właśnie z porannego spaceru z Alexis i myślał o świeżym pączku, którego zamierzał zjeść na balkonie, popijając kawą.

Od operacji wstawienia bajpasów minęło ponad sześć tygodni i mimo jasnych zaleceń lekarzy w kwestii diety coraz częściej pozwalał sobie na podobne odstępstwa. Od dawna uważał, że życie całkowicie pozbawione pączków trudno właściwie nazywać życiem.

Alexis posłusznie szła przy jego lewej nodze, przyglądając się otoczeniu z charakterystycznym dla siebie spokojem. Ryszard wciąż nie mógł się nadziwić, że ma psa. Że on, siedemdziesięcioośmiolatek, ma ogromnego doga angielskiego w mieszkaniu na trzecim piętrze bez windy. Tłumaczył to sobie tym, że decyzja o jego przygarnięciu właściwie podjęła się sama i że nie miał w tej kwestii dużo do powiedzenia; wiedział jednak dobrze, że to nieprawda. Wiedział też, że po tych kilku tygodniach nie wyobraża już sobie życia bez Alexis.

Odkąd z nim zamieszkała, jego życie towarzyskie niespodziewanie rozkwitło. Z początku, kiedy nie mógł jeszcze się forsować, sąsiedzi prawie walczyli o prawo do wyprowadzania nowej mieszkanki kamienicy przy ulicy Słonecznej. Najczęściej zajmowali się nią Jamochłon oraz Bolek, czasem nawet wspólnie, co Ryszardowi wydawało się jednocześnie niewiarygodne i rozczulające.

Wszyscy kochali Alexis.

Nawet siostra Ryszarda, Wisia, która przez całe życie unikała zwierząt, zasłaniając się tajemniczą „alergią na małe ssaki”, nagle w cudowny sposób ozdrowiała. Doszło do tego, że podczas ostatniego niedzielnego spotkania u niej w domu, podarowała Alexis wielki przysmak w kształcie kości, twierdząc, że to „korzystne dla jej zębulków”.

Ryszard był już prawie na miejscu. Zbliżał się do kamienicy i przystanął na chwilę, podniósł wzrok i westchnął mimowolnie. Dziś czekało go pierwsze spotkanie z agentką nieruchomości – pierwszy krok w kierunku rozstania z miejscem, w którym żył od ponad trzydziestu lat.

Decyzję podjął jeszcze w szpitalu. Sądził, że z czasem perspektywa sprzedaży ukochanego mieszkania oraz przeprowadzki nie będzie już wywoływała w nim takich emocji, ale okazało się, że czas nie miał tu nic do rzeczy. Na samą myśl Ryszard czuł się równie fatalnie, jak pierwszego dnia po podjęciu tej niełatwej decyzji.

Trudno było mu też pogodzić się z myślą, że nie będzie już tak często widywał Bolka, Jamochłona, pani Dagmary i innych mieszkańców kamienicy. Zaczął nawet rozważać zakup mniejszego mieszkania, ale gdzieś tu, niedaleko, żeby zachować możliwość regularnych kontaktów z dotychczasowymi sąsiadami. Wiedział jednak, że nawet jeśli przeprowadziłby się nieopodal, te relacje nie wyglądałyby już tak samo, jak dotychczas; z czasem może i całkowicie by się rozpadły.

Myślał o tym wszystkim, otwierając drzwi wejściowe do klatki i odruchowo sprawdzając skrzynkę na listy. Od lat nie dostawał nic poza ulotkami, powiadomieniami ze spółdzielni i rachunkami za prąd oraz gaz. Tym razem w wąskiej metalowej skrytce zobaczył jednak białą kopertę ze starannie wypisanym nazwiskiem i adresem pośrodku. Obejrzał przesyłkę, ale nigdzie nie znalazł informacji o nadawcy. Pismo było pochyłe i staranne, z jakiegoś powodu wydawało mu się raczej kobiece niż męskie.

Ryszard wspiął się na trzecie piętro, otworzył drzwi do mieszkania i wpuścił Alexis, która natychmiast podreptała do miski z wodą. Niedawno kupił w sklepie zoologicznym specjalną gumową matę, którą podłożył pod naczynie, dzięki czemu olbrzymi pies nie ochlapywał mu już połowy przedpokoju za każdym razem, kiedy decydował się ugasić pragnienie.

Mężczyzna zdjął buty i z kopertą udał się do pokoju. Usiadł w fotelu, przez chwilę obracał przesyłkę w dłoniach, zastanawiając się, co to może być. Uznał, że nic z banku ani z urzędu – w ogóle nie była to raczej oficjalna przesyłka, bardziej coś osobistego. Nie miał jednak pojęcia, kto miałby do niego pisać.

Ostrożnie otworzył kopertę i wyjął ze środka zgiętą na pół, zapisaną z obu stron kartkę papieru. Szybko przebiegł wzrokiem po pierwszych zdaniach, próbując zorientować się, z czym właściwie ma do czynienia.

Zrobiło mu się gorąco, a kiedy zerknął na podpis, cały pokój zawirował mu przed oczami.

List podpisany był nazwiskiem Michała Krynickiego, człowieka, który niecałe dwa miesiące wcześ­niej próbował go zabić.

*

Szanowny Panie Ryszardzie,

mam nadzieję, że czuje się Pan dobrze i po operacji doszedł Pan już do siebie. Wydaje mi się, że podczas naszego ostatniego spotkania zdarzyło nam się zwrócić do siebie na „ty”, ale ponieważ oficjalnego przedstawienia nie dokonaliśmy, a okoliczności naszej rozmowy były dość szczególne, pomyślałem, że w tej korespondencji będę zwracał się do Pana właśnie per „Pan”.

Jak Pan zapewne wie, przebywam w areszcie, ale batalion kosztownych i fałszywie uśmiechniętych prawników zapewnia mnie, że całe to zamieszanie powinno się potoczyć „po naszej myśli”, cokolwiek miałoby to oznaczać.

Chciałbym tylko, aby wiedział Pan, że myślę o Panu. Właściwie można wręcz powiedzieć, że nie myślę o niczym innym. Mam nadzieję, że i Pan czasami wspomina nasze spotkanie i uśmiecha się na myśl o tym, czego jeszcze moglibyśmy wspólnie doświadczyć.

Zapewniam, że to dopiero początek naszej korespondencji (nawet jeśli miałaby ona pozostać jednostronna), bo moje zamiary wobec Pana, o których wspomniałem Panu w Kaplicy, pozostają oczywiście niezmienione.

Serdecznie Pana pozdrawiam

Michał Krynicki

*

Od rana przeczytał list kilkanaście razy. Spoglądał na kolejne zdania i przypominał sobie, co przeżył w tamtym białym pokoju w budynku nazywanym Kaplicą. Jak to możliwe, że aresztowanie tego człowieka nie zapewniło Ryszardowi spokoju? Jak to możliwe, że niedoszły morderca pisze z więzienia do swojej ofiary? I że pisze mu wprost, że chciałby dokończyć to, co zaczął? Ryszardowi wydawało się, że takie rzeczy są niemożliwe, że ktoś – policja, sąd, prawnicy – dba o to, żeby podobne sytuacje nie mogły się zdarzać. A jednak zdarzały się, a on trzymał w rękach dowód.

Zastanawiał się, po co właściwie Michał Krynicki miałby pisać do niego z aresztu. Czy zależało mu na tym, aby go nękać? Przecież prawie w ogóle się nie znali, widzieli się tylko przez te kilkanaście minut, tam, w białym pokoju. Chyba niemożliwe, żeby w tak krótkim czasie wpaść w obsesję na punkcie drugiego człowieka? Chociaż… Ryszard dobrze pamiętał, jak chłopak zachowywał się tamtego wieczoru, co mówił do niego, jak zareagował na pojawienie się policji i tak dalej. Wysyłanie listu swojej niedoszłej ofierze wydawało się czymś, co jednak mogłoby przyjść mu do głowy.

Sposób, w jaki napisano list, a szczególnie jego końcowe fragmenty, pasował do tego, jak Krynicki wypowiadał się w Kaplicy, ale w zasadzie Ryszard nie mógł mieć pewności, czy to on był faktycznie nadawcą. O sprawie było bardzo głośno, komentowano ją w każdej gazecie i w każdym programie informacyjnym, więc istniało prawdopodobieństwo, że ktoś postanowił zrobić sobie taki upiorny żart. Najgorsze, że nie było jak tego sprawdzić, i Ryszard został skazany na trwanie w niepewności.

Był tak bardzo zestresowany listem, że zapomniał przygotować sobie obiad, a kiedy usłyszał pukanie do drzwi, zerwał się z fotela, przekonany, że za drzwiami czeka nikt inny, jak jego niedoszły zabójca, który jakimś cudem uciekł z aresztu i przyjechał prosto tu, na Słoneczną.

Ryszard spojrzał przez wizjer i odetchnął. Była to tylko mama Jamochłona, Dagmara. Uświadomił sobie, że przecież umówili się na siedemnastą, więc otworzył i zaprosił ją do środka.

– Agentki jeszcze nie ma?

Pokręcił głową.

– Pewnie stoi w korku albo szuka miejsca parkingowego – rzuciła sąsiadka, wyciągając rękę do Alexis, która natychmiast ją polizała.

Ryszard zamknął drzwi i dopiero teraz dotarło do niego, co miało się za chwilę wydarzyć. Przez cały dzień tak bardzo martwił się listem, że właściwie zapomniał o umówionej wizycie agentki nieruchomości.

Kiedy pani Dagmara usiadła przy stole w kuchni, a on wstawił wodę na herbatę, to wszystko wreszcie na niego spadło. Nie mógł uwierzyć, że sprzedaje mieszkanie, w którym żył przez tak wiele lat. Nie wyobrażał sobie, że miałby zamieszkać gdzieś indziej, a jednocześnie wiedział, że dłużej po prostu nie da rady utrzymać tego miejsca ze swojej emerytury. Miał świadomość, że trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i wykonać wreszcie jakiś konkretny ruch.

Mama Jamochłona obiecała pomóc mu w całej procedurze. Jeszcze w szpitalu Ryszard sądził, że kobieta śmiertelnie obrazi się na niego po tym, jak dowie się, że wplątał w niebezpieczną aferę jej syna i z początku rzeczywiście wydawało mu się, że wyczuwa z jej strony chłód, ale kiedy przyszedł do niej z przeprosinami i opowiedział szczegółowo całą historię, wszystko się zmieniło.

Pomoc w formalnościach związanych ze sprzedażą była jej pomysłem – teraz Ryszard nie wyobrażał sobie, że mógłby przechodzić tę niewdzięczną procedurę bez jej wsparcia. To pani Dagmara wybrała agencję oferującą najkorzystniejsze dla niego warunki i to ona zadbała, żeby w ofercie sprzedaży znalazł się zapis pozwalający Ryszardowi wyprowadzić się najpóźniej trzy miesiące po zawarciu aktu notarialnego – dzięki temu mógł znaleźć i kupić inne lokum bez konieczności tułania się z gratami i wynajmowania mieszkania na okres przejściowy.

Podał sąsiadce herbatę, wymienili kilka luźnych uwag, a chwilę później rozległ się dźwięk domofonu. Ryszard poczekał przed drzwiami i, jak na gospodarza przystało, przywitał agentkę. Miała na imię Jagoda, nosiła krótko ścięte włosy, mocny makijaż, była bardzo szczupła i wyglądała na równocześnie zmęczoną i pobudzoną, uśmiechniętą i poważną. Od momentu, kiedy weszła do mieszkania, nieustannie się uśmiechała i na każde słowo oprowadzającego ją Ryszarda reagowała z nieadekwatnie dużą energią.

– Korytarz malutki, ale bardzo jasny, to duży plus. Tu jest strona północna? O, łazienkę mamy sporą, to dobrze, ludzie teraz szukają raczej dużych łazienek! Fajnie ustawna kuchnia!

Mężczyzna pomyślał o tym, jak bardzo niewdzięczna musi być ta praca, to dźwiganie szerokiego uśmiechu na twarzy przez cały dzień. Wyobraził sobie, że pani Jagoda wraca wieczorem do domu, zdejmuje sztywny po wielu godzinach grymas i odkłada go na stolik w przedpokoju, a potem przez resztę dnia robi w końcu to, o czym marzyła od rana: jest cicha i smutna.

– Panie Ryszardzie? – Głos Dagmary wyrwał go nagle z zamyślenia.

– Tak, tak, przepraszam?

– Pani pyta o meble. Które pan zostawia, a które zabiera.

W ogóle nie przyszło mu do głowy, żeby się nad tym zastanowić. Teraz na samą myśl o podejmowaniu podobnej decyzji robiło mu się słabo.

– A czy mogę to jeszcze przemyśleć?

– Oczywiście, oczywiście – odparła z uśmiechem pani Jagoda. – Musimy zamieścić w ofercie dokładną listę, co zostaje, ale najpierw jeszcze home staging i zdjęcia, więc mamy spokojnie trochę czasu.

To wszystko wydawało się Ryszardowi jakimś koszmarem. Miał ochotę się wycofać, przerwać tę procedurę i wyprosić agentkę z mieszkania. Nie sprzedawać go, zabarykadować się tutaj, pożyczyć od Bolka pistolet i czekać, aż przyjdą, żeby usunąć go stąd siłą. To przecież było jego miejsce.

Usiadł przy stole i słuchał, jak kobiety rozmawiają o szczegółach związanych z umową. Pani Jagoda położyła na stole wzór dokumentu i regulamin z kolorowym logo agencji, sąsiadka tymczasem dopytywała o wiele rzeczy i zapisywała je w niedużym notesie, raz po raz zerkając na Ryszarda.

Kiedy wreszcie agentka pożegnała się i opuściła mieszkanie, był już tak zmęczony, że ledwie zdołał podziękować Dagmarze i odprowadzić ją do drzwi.

– W przyszłym tygodniu przyjedzie fotograf i kobieta od home stagingu – wyjaśniła sąsiadka, żegnając się z nim. – Będą dzwonić do mnie, a ja dam panu znać. Dobrze się pan czuje?

– Tak, tak. Po prostu trochę mnie to przytłacza. To wszystko.

– To zrozumiałe…

– Naprawdę bardzo pani dziękuję.

– Żaden problem – zapewniła kobieta i ruszyła w stronę swojego mieszkania.

Ryszard był przekonany, że kiedy tylko zamknie za Dagmarą drzwi, padnie na łóżko i prześpi resztę wieczoru, a jednak jakaś siła pociągnęła go do salonu. Usiadł w fotelu i mimo zmęczenia sięgnął po list z aresztu, żeby przeczytać go raz jeszcze.

*

Śniły mu się koszmary, jakieś ciemne pomieszczenia, krzyki i okrutny śmiech dobiegający z daleka. Budził się kilka razy, a rano miał wrażenie, że jest zmęczony bardziej niż przed pójściem do łóżka.

Usiadł na skraju materaca i ospale poszukał stopami kapci. Poczłapał do łazienki i ochlapał twarz wodą. Powoli dochodził do siebie. Kiedy podczas golenia uświadomił sobie, że jest sobota, mimo wszystko uśmiechnął się na myśl o nadchodzącym dniu.

Usmażył dwa jajka, pokroił chleb i nalał sobie soku pomarańczowego. Jedząc śniadanie, mimowolnie rozglądał się po kuchni, jego wzrok ślizgał się po szafkach i sprzętach. Nie wyobrażał sobie, że miałby sporządzić listę wszystkich przedmiotów, które zostawi tutaj, i tych, które zabierze. Chciał zabrać ze sobą wszystko, chciał jak najbardziej zatrzymać przy sobie atmosferę miejsca, w którym spędził ostatnich trzydzieści lat.

Po śniadaniu zmielił kawę i wsypał ją do filtra w starym, ale wciąż niezawodnym ekspresie, który Praksia kupiła na jakiejś wyprzedaży. Napełnił dwie szklanki, założył buty i wyszedł z mieszkania. Alexis posłusznie podreptała za nim po schodach.

Bolek był już w ogródku, rozciągał gumowy wąż i nucił hymn Legii Warszawa. Na plastikowym stoliku czekał talerzyk z delicjami. Suka podbiegła do mężczyzny i położyła się obok niego, czekając na pieszczoty.

– Kawę podano, milordzie – powiedział Ryszard, stawiając szklanki obok ciastek. Usiadł na jednym z dwóch krzeseł i wygodnie rozprostował nogi.

Bolek zdjął rękawice, odłożył je na trawę i przez kilkadziesiąt sekund czule drapał Alexis wszędzie tam, gdzie chciała. Potem zajął miejsce naprzeciwko sąsiada. Sięgnął po ciastko.

– Jeszcze chwila i jesień, co?

Ryszard kiwnął głową, wkładając do ust czekoladową delicję. To był ich nowy zwyczaj. W sobotnie poranki Ryszard schodził tutaj i spędzali wspólnie dwie, czasem trzy godziny. On siedział przy plastikowym stoliku, a Bolek rył w ziemi jak dzik, przesadzał, podlewał, doglądał. Przez cały czas leniwie rozmawiali, pozwalając, by tematy prowadziły ich tam, gdzie chcą.

Ryszard zastanawiał się, czy powinien podzielić się z sąsiadem informacją o liście. Miał ochotę to zrobić, ale bał się, że jeśli zacznie rozmawiać o tym z Bolkiem, cała ta sprawa stanie się realna. Że naprawdę nie będzie już myślał o niczym innym, że czekają go nieprzespane noce i dni wypełnione wyłącznie zamartwianiem się. Ostatecznie uznał, że poczeka z tym jeszcze, że pozwoli emocjom opaść. Miał nadzieję, że za jakiś czas list od Krynickiego będzie tylko nieprzyjemnym, ale dalekim wspomnieniem.

Trzymał w dłoniach ciepłą szklankę z kawą, wrześ­niowe słońce grzało mu twarz, a w ustach miał posmak ciastka. Było mu dobrze i zamierzał chociaż przez chwilę delektować się tym uczuciem.

Nigdy by nie przypuszczał, że jego relacja z sąsiadem z parteru mogłaby wyglądać w taki sposób. Bolek przez wiele lat nie odezwał się do niego nawet słowem, podobnie zresztą jak do innych sąsiadów. Potem jednak było całe to zamieszanie, w którym obaj brali udział i które naturalnie ich do siebie zbliżyło. Z czasem okazało się, że Bolek wyhodował wokół siebie nieprawdopodobnie grubą powłokę i dopiero pod spodem, głęboko, znajdował się właściwy on. Kiedy już się tam zajrzało, nie sposób było go nie lubić.

Od wyjścia Ryszarda ze szpitala spotykali się więc w sobotnie poranki w ogrodzie, czasami uma­wiali się też na wieczór filmowy u Bolka, ale oglądane tytuły trzeba było dobierać bardzo ostrożnie – niektóre wątki czy postaci rozgrzewały mężczyznę do czerwoności, na widok dowolnego gangstera wpadał we wściekłość i ryczał, że „to wszystko chujaszczość i nieprawda”.

Aktualnie oglądali Grę o tron, którą Bolek był wyraźnie zafascynowany. Ryszard sądził, że duży wpływ miała na to pokazywana tam przemoc, ale przede wszystkim postać Cersei Lannister – sąsiad wzdychał głośno za każdym razem, kiedy królowa o chłodnym spojrzeniu pojawiała się na ekranie.

– Rasowe dzieło sztuki, Ryszard, tyle ci powiem – powtarzał rozmarzony. – Patrz, jak to się porusza, jak te pęciny pracują. Zawsze lubiałem kobiety twarde, pewne siebie, takie wiesz, co ci potrafią odpyskować, a najlepiej przyłożyć, w łóżku też. Ach, Cersei, tobie to bym się dał grzmocić po pysku, ile tylko byś chciała…

Ryszard podejrzewał również, że Bolek nie do końca rozumie ideę fikcji w telewizji. Potrafił rzucać dość niepokojące uwagi. Po jednym z odcinków oświadczył:

– Widzisz, kiedyś to się żyło. Polowanko, smoki, sporo ruchania, jakieś czary, no po prostu człowiek miał się czym zająć. A dzisiaj co, gówniarze to tylko komórka i komputer, nic o świecie nie wiedzą.

Mimo wszystko emeryt bardzo lubił te wspólne wieczory u Bolka, na które składały się piwo, kanapki z mielonką, film i zazwyczaj sporo śmiechu. Siedząc u sąsiada, czuł się swobodnie, czuł, że życie jest dobre, nawet jak się ma siedemdziesiąt osiem lat.

Dzisiaj Bolek był w wyśmienitym humorze. Napił się kawy i zmrużył oczy, rozmarzony.

– Wiesz, pomyślałem, że powinniśmy sobie zrobić jakieś pasujące tatuaże – rzucił.

– Co proszę? – Ryszardowi wydawało się, że się przesłyszał.

– No tatuaże. Jakieś fajne, najlepiej takie same. Indian może, albo wilki. Coś w ten deseń.

– Bolek, ja na całym ciele nie mam takiego centymetra kwadratowego, który by nie był pomarszczony. Gdzie twoim zdaniem miałbym to sobie zrobić, ten cały tatuaż?

– Pięt nie masz pomarszczonych, na pewno.

– Tatuaż na piętach, tak, rewelacja. A poza tym nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem swoje pięty. Może one też są pomarszczone.

– Na pewno nie. Bo to byś wtedy krzywo chodził przez te małe rowki na skórze. Pomyśl logicznie.

Ryszard jak zawsze w podobnych sytuacjach ratował się milczeniem, tymczasem Bolek napił się jeszcze kawy i potoczył dumnym wzrokiem po ogródku.

– Jak sobie chcesz, nie namawiam. Ale może gówniakowi zaproponuję?

– Bolek, on ma czternaście lat…

– Mówił, że w grudniu kończy piętnaście. Ja jak miałem piętnaście, to już latałem po mieście dla wołomińskich, a i z kobitkami też co nieco, na przykład odwiedzało się wtedy taką Aldonę Zezowatą z Brzeskiej, która co prawda rzeczywiście była zezowata, ale co się z nią dało wyprawiać, Boże kochany, normalnie kobieta z gumy! Z gumy!

Ryszard zakrztusił się kawą i przez chwilę dochodził do siebie. Potem Bolek wziął się do pracy, a on siedział tak dalej, wystawiał twarz do słońca i próbował nie myśleć o Michale Krynickim, jego nadchodzącym procesie i liście, który leżał na stole w salonie.

*

W niedzielę, zgodnie z wieloletnim zwyczajem, Ryszard pojechał na obiad do siostry. Wisia przygotowała kurczaka w miodzie na podstawie starego przepisu ich mamy, co dało początek długiej rozmowie o przeszłości, o rodzinie Woźniaków, o tym, jak kiedyś było pięknie i normalnie. Alexis tymczasem leżała na balkonie i z zainteresowaniem obserwowała świat przez metalowe szczebelki. Jej gładka, krótka sierść lśniła w słońcu. Wisia co jakiś czas sięgała do słoika, w którym trzymała kupione specjalnie dla niej smaczki i podawała jej jeden, chwaląc sukę za to, jaka z niej „grzeczna dama”.

Kobieta odzyskała co do złotówki pieniądze, które wyłudzono od niej kilka tygodni wcześniej. Po raz nie wiadomo już który opowiadała Ryszardowi całą tę historię ze szczegółami, podkreślając, jak mili byli dla niej funkcjonariusze i jak bardzo się o nią troszczyli.

Ryszard miał wrażenie, że jego siostra, po tym, jak została okradziona, a potem odzyskała pieniądze, nabrała nowej ochoty na życie. Od dłuższego czasu była zgorzkniała, zrezygnowana i niechętna zmianom, a teraz stała się jakby na powrót dawną sobą: częściej wychodziła na spacery, śledziła politykę, znajdowała radość w pieczeniu ciast, a ostatnio wspomniała nawet, że chciałaby się kiedyś wybrać do kina.

Mężczyzna musiał przyznać przed sobą, że i on zupełnie inaczej patrzył na świat, odkąd próbowano go zabić. Znacznie bardziej doceniał wszystko to, co jeszcze spotykało go w życiu, choćby te niedzielne obiady, obecność Alexis czy towarzystwo Bolka, Jamochłona i innych.

– Widziałem się już z agentką od nieruchomości – oznajmił, kiedy Wisia postawiła na stole ciasto migdałowe i dzbanek z mocną kawą. – Jesteśmy umówieni na podpisanie umowy, wtedy nie będzie już odwrotu.

Jego siostra popadła w zamyślenie. Nałożyła sobie kawałek ciasta i spróbowała go, kiwając głową. W końcu spojrzała na Ryszarda i powiedziała:

– Jestem pewna, że uda wam się znaleźć ładne mieszkanko. Ta sąsiadka, Dagmara, ona ma widać dobre oko i nie da się nikomu zrobić w konia. To trzecie piętro przecież i tak ci nie służy, od dawna narzekasz na kolana i plecy. A jak coś znajdziesz na parterze, to tylko wygoda i luksus. No i rachunki mniejsze i forsy będziesz miał trochę. Nie przejmuj się.

Słuchając jej, Ryszard pomyślał, że słowa bliskich mają jakąś szczególną moc – że przecież nie dowiedział się niczego nowego, ale dzięki tym kilku zdaniom wypowiedzianym przez Wisię naprawdę poczuł się lepiej.

Rozmawiali jeszcze przez pół godziny, pijąc kawę i jedząc ciasto, które zdaniem Ryszarda smakowało po prostu obłędnie. Do domu wrócił w dobrym nastroju, wieczorem obejrzał jeszcze wiadomości i poczytał książkę przed snem.

Następnego dnia Alexis obudziła go, piszcząc obok łóżka, co, jak już wiedział, oznaczało konieczność szybkiego wyjścia za potrzebą.

– No dobrze, dobrze, idziemy – mruknął i spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, rzadko sypiał tak długo. Widocznie emocje z ostatnich kilku dni zmęczyły go bardziej, niż sądził.

Wsunął na siebie spodnie i założył koszulę. Schodząc z trzeciego piętra, miał wrażenie, że jeszcze śpi. Postanowił, że jak tylko Alexis załatwi swoje potrzeby, wrócą od razu do domu, da psu jeść i położy się z powrotem do łóżka.

Mijając skrzynki na listy, zerknął odruchowo w tamtą stronę i zatrzymał się nagle. Miał wrażenie, że w jednej chwili całkiem się rozbudził. Sięgnął po klucze i powoli otworzył swoją skrzynkę. W środku znajdowała się biała koperta. Wyjął ją i rozerwał, oddychając ciężko.

W środku znajdował się nowy list od Michała Krynickiego.

*

Szanowny Panie Ryszardzie,

mam nadzieję, że moje listy trafiać będą do Pana we właściwej kolejności. Z tego, co się dowiedziałem, korespondencja jest tu wyrywkowo sprawdzana, a ja nie wyobrażałem sobie, by w naszą intymną rozmowę mieli się pchać jacyś nieczuli podglądacze, dlatego listy te wynosi z więzienia pewien zaprzyjaźniony pracownik, a potem inna dobra duszyczka je adresuje i wysyła do Pana. Mam tylko nadzieję, że będzie to robić po kolei i bez opóźnień.

Ale do rzeczy, Panie Ryszardzie. Piszę dziś, aby Panu podziękować. Otrzymałem od Pana coś bezcennego i wyjątkowego, o czym marzy pewnie większość ludzi, ale czego większość nie ma.

Otóż zyskałem dzięki Panu chęć życia. Jak już wspomniałem podczas naszego miłego spotkania, przez ostatnie lata byłem znudzony i zblazowany. Tak naprawdę nic nie cieszyło mnie dłużej niż przez kilka zwodniczych sekund. Potem znowu opadało mnie poczucie beznadziei i bezsensu. Niestety, prawda o świecie jest taka, że jeśli możesz wszystko, to nie chce ci się nic.

Tymczasem od spotkania z panem jestem podekscytowany, pobudzony, chce mi się żyć i myślę tylko o jednym. Dał mi Pan nadzieję, że w moim życiu jeszcze nie wszystko się wydarzyło i że ma ono jeszcze jakiś sens.

Tak. Zabicie Pana to jedyna rzecz, na którą czekam. Już samo rozważanie tego, w jaki sposób się to odbędzie, samo zastanawianie się nad tą czynnością, wywołuje we mnie większe emocje niż cokolwiek, co potrafię sobie przypomnieć.

I chciałbym Panu serdecznie za to podziękować. Jestem przekonany, że spotkamy się jeszcze, może nawet szybciej, niż Pan sądzi, a tymczasem życzę Panu wszystkiego dobrego.

Wierzę w Pana zdrowy rozsądek, gdyby jednak jakimś cudem przyszło Panu do głowy, aby pokazać te listy policji czy prawnikom, spieszę z informacją, że nie mogą one stanowić żadnego dowodu przeciwko mnie, ponieważ nie zostały wysłane z więzienia, a ręka, która je pisze, nie jest moją ręką. Oryginały, które oddaję pracownikowi więzienia, zostają przepisane przez wspomnianą już tu dobrą duszyczkę jej charakterem pisma, a potem niszczone. Pan otrzymuje tylko kopię, napisaną przez kogoś innego niż ja, z łatwością więc wszystkiego się wyprę. Sądzę jednak, że z uwagi na naszą bliską znajomość i to, co wspólnie przeżyliśmy, nie będzie Pan próbował podobnych nieuczciwych zagrań.

Pozdrawiam Pana serdecznie

Michał Krynicki

*

Po spacerze z Alexis Ryszard nie położył się do łóżka, tak jak obiecywał sobie na schodach. Roztrzęsiony usiadł w fotelu i pustym wzrokiem patrzył w wyłączony telewizor. Suczka przydreptała, położyła się tuż obok i westchnęła przeciągle, więc pochylił się i w zamyśleniu podrapał ją po brzuchu.

Dlaczego go to spotykało?

Czuł, jakby ukryty gdzieś złośliwy i okrutny reżyser jego życia drwił sobie z niego, jakby postanowił sprawdzić granice jego możliwości. Teraz, kiedy po dramatycznych wydarzeniach sprzed kilku tygodni Ryszard odnalazł wreszcie spokój, kiedy cieszył go każdy kolejny dzień, każdy posiłek, każdy spacer, każda rozmowa z sąsiadami i każda czułość okazywana Alexis, właśnie teraz postanowiono mu to odebrać.

Siedział tak, rozgoryczony, słuchając chrapania Alexis. Po dłuższej chwili, aby odgonić ponure myśli, wszedł na swoje konto na Facebooku. Niedawno założył mu je Jamochłon i właściwie nic na nim nie było, ale dzięki niemu Ryszard mógł śledzić, co dzieje się w życiu Alicji Witkowskiej, a także kilkorga znajomych z młodości i paru innych osób, których losy go obchodziły, choć nie miał z nimi bezpośredniego kontaktu. Obserwował też parę stron związanych z piłką nożną, Formułą 1 i schroniskami dla zwierząt, należał również do grupy dla fanów twórczości Wilbura Smitha, gdzie ludzie dzielili się wrażeniami po lekturze jego książek.

Dziś nic nie potrafiło go zainteresować. Poprzeglądał trochę różnych zdjęć, wpisów i śmiesznych obrazków, ale im dłużej na nie patrzył, tym większy ogarniał go marazm. Kiedy on dostawał listy od człowieka, który najwyraźniej wciąż pragnął go zabić, wszyscy po prostu żyli sobie dalej w najlepsze.

Stwierdził, że do niczego dobrego takie przeglądanie nie prowadzi, i gwałtownym ruchem zamknął laptopa. Potarł twarz dłońmi. Okazało się, że spędził przy komputerze ponad półtorej godziny, jak zwykle nie zdając sobie sprawy z upływu czasu.

Przez resztę dnia tylko snuł się po mieszkaniu, bez powodzenia próbując nie myśleć o Krynickim. Zjadł zupę, którą ugotował dzień wcześniej, na kolację kilka kromek chleba. Wyszedł na krótki spacer z Alexis, wziął szybki prysznic, jak zwykle obejrzał wiadomości.

Kiedy położył się do łóżka, poczuł, jak ogarnia go coraz silniejsza złość. Złość na to, że rozpieszczony dwudziestoparolatek o chorych skłonnościach może bezkarnie odbierać mu radość z życia. Oddychał szybko i patrzył w sufit, próbując się uspokoić. Mijały kolejne minuty, czuł coraz większe zmęczenie. W pewnym momencie pomyślał, że tak naprawdę tylko od niego zależy, jak do tego podejdzie. Że to jest jego codzienność i to on powinien panować nad swoimi emocjami.

Czując, jak powoli ogarnia go senność, postanowił, że nie da się Michałowi Krynickiemu. Że jutro rano wstanie z uśmiechem i nie pozwoli, żeby jakiś bogaty gnojek o morderczych zapędach zatruwał mu życie.

Następnego ranka w skrzynce czekał jednak na niego kolejny list.

*

Szanowny Panie Ryszardzie,

piszę, aby przekazać Panu dobre, a właściwie nawet świetne wieści. Otóż moi ulizani adwokaci w drogich garniturach okazali się nie tak całkiem skończonymi darmozjadami i wygląda na to, że powinienem wyjść z całego tego bałaganu w miarę bezboleśnie.

Ponieważ wcześniej nie byłem karany, a zarzuty, jakie mi postawiono, dotyczą wyłącznie „nękania” Pana miłej koleżanki oraz uprowadzenia psa, wydaje się, że nie ma powodów do obaw. Żadna z osób, które bywały w Kaplicy, nie wniosła zarzutów przeciwko mnie ani nikomu innemu. Co do strzelaniny i niefortunnej śmierci pana Lutosławskiego, o którą zapewne chciałby Pan od razu zapytać, spieszę wyjaśnić, że nie brałem w niej żadnego udziału i nie miałem pojęcia, że chłopcy coś takiego planują. Co więcej, strzelał pewien trzynastolatek, któremu z uwagi na wiek nie grozi odsiadka. A teraz Pana zaskoczę: chłopiec, o którym mowa, to nikt inny, jak Jędrzej Nowaczyk – ten, o którym wspominałem Panu podczas naszego spotkania. Niesamowite, prawda? Kocham takie zbiegi okoliczności.

Tak więc, jak Pan widzi, wszystko układa się po naszej myśli. Prawnicy zapewniają mnie, że dostanę jakiś drobny wyrok w zawieszeniu i w najbliższym czasie wyjdę na wolność. Mam nadzieję, że jest Pan tym faktem podekscytowany tak samo jak ja!

Do rychłego zobaczenia

Michał

*

Ryszard stał w przedpokoju z listem w dłoni, i powtarzał w myślach, że to jest niemożliwe, że to nie może się dziać. Robiło mu się duszno, coraz duszniej. Szybko wszedł do kuchni, rzucił list na stół i otworzył okno. Chłodne powietrze owiało mu twarz. Oddychał głęboko, próbując nie myśleć o biciu swojego serca, bo, jak powiedział mu lekarz, skupianie się na nim może czasem doprowadzić do ataku paniki.

Powoli dochodził do siebie. Żeby odwrócić uwagę od uczucia duszności, zaczął rozglądać się po ulicy, skupiając wzrok na detalach. Przed kamienicą kurier szukał czegoś na pace samochodu dostawczego, dwaj chłopcy na rowerach próbowali jazdy na jednym kole, a kobieta mniej więcej w jego wieku człapała powoli, pchając przed sobą chodzik.

„Muszę coś zrobić, muszę się czymś zająć, bo zaraz oszaleję”, pomyślał i uznał, że dobrze mu zrobi wyjście do ludzi. „Pójdę do sklepu, przewietrzę trochę głowę, może porozmawiam z panią Lutką. Chociaż przez chwilę zajmę myśli czymś innym”.

– Bądź grzeczna, niedługo wrócę – powiedział do Alexis i podrapał ją za uchem.

Wiedział, że nie może zabrać jej ze sobą. Suka nie przyzwyczaiła się jeszcze całkiem do nowego właściciela i najwyraźniej cierpiała na lęk przed kolejnym porzuceniem, bo kiedy ostatnim razem Ryszard próbował zostawić ją przed sklepem, wyła tak rozpaczliwie, że musiał zrezygnować z zakupów.

Zamknął mieszkanie i wyszedł na ulicę. Lubił wczesną jesień, ale tak właściwie lubił każdą porę roku. Podobało mu się w nich właśnie to, że wciąż się zmieniały – nie wyobrażał sobie życia w miejscu, gdzie ciągle byłoby tak samo.

Zamyślony, szedł przez Mokotów, mijając znajome budynki, sklepy i witryny. Przyszło mu do głowy, że być może powinien zawiadomić policję, ale dobrze wiedział, że nic by to nie dało. Na kopertach ani w listach nie było danych nadawcy i wysłać mógł je absolutnie każdy. W treści nie pojawiała się żadna informacja, która mogłaby zdradzić tożsamość prawdziwego autora. Nawet wspomniane nazwisko trzynastolatka zamieszanego w sprawie strzelaniny nie było tajemnicą – po wpisaniu odpowiedniego hasła w wyszukiwarce wyskakiwało na jakimś internetowym forum, o czym powiadomił sąsiada Jamochłon.

Ryszard wszedł do Carrefoura, rozważając za i przeciw, ale kiedy tylko przekroczył próg, powitał go pełen entuzjazmu okrzyk:

– Nasz heros! Nasz celebryta!

Siedząca za kasą pani Lutka unosiła ręce, jakby dziękowała za coś niebiosom. Odkąd historia o wyczynach Ryszarda trafiła na łamy gazet, kobieta weszła na zupełnie nowy poziom w swojej sztuce uwodzenia.

– Temperatura od razu jakby o kilka stopni w górę, jak Boga kocham! Co u naszego twardziela, jak życie, jak zdróweczko? Wie pan, nie dalej jak wczoraj rozmawiałam o panu z kuzynką i zdradzę panu, wspólnie doszłyśmy do wniosku, że w dzisiejszych wątłych czasach najbardziej potrzeba nam takich właśnie mężczyzn jak pan. Nie uważa pani, pani Helenko?

Druga ze sprzedawczyń, wysoka brunetka zajęta akurat układaniem papierosów na wystawce, uśmiechnęła się uprzejmie, wyraźnie zawstydzona entuzjazmem koleżanki.

Ryszard zanurkował między półki, rozglądając się i słuchając strzępków rozmowy sprzedawczyń, dobiegającej z drugiego końca sklepu. Ponieważ nie przyszedł po nic konkretnego, wrzucił do koszyka parę przypadkowych produktów i podszedł do kasy.

– Cóż dziś na tapecie? – Zgodnie ze swoim uciążliwym zwyczajem pani Lutka uważnie przyglądała się zakupom Ryszarda. – Znowu snickers! Nie… Protestuję, nie pozwalam! Pan jest naszym dobrem narodowym, nie może pan ryzykować w taki sposób. Batoniki po zawale?! Dwa dni temu była princessa, jeśli mnie pamięć nie myli?

– W moim wieku człowiek potrzebuje dużo węglowodanów. – Ryszard wkładał kolejne zakupy do bawełnianej torby. – I pociechy w trudnych chwilach. A czym innym się pocieszać, jeśli nie pysznym cukrem i kaloriami?

– Miałabym jakiś pomysł… – odparła pani Lutka słodkim głosem, pochylając się w stronę Ryszarda i opierając potężny biust na znajdującym się przed nią czytniku kodów kreskowych.

Mężczyzna poczuł, jak robi mu się gorąco, a pani Lutka zagrzmiała donośnym śmiechem i wróciła do kasowania kolejnych artykułów.

– Ach, wie pan, panie Ryszardzie, od razu przyjemniej, jak pan nas tu odwiedzi. Lubimy bohaterów, lubimy ludzi nietuzinkowych, prawda, pani Helenko?

Tym razem druga sprzedawczyni nie odwróciła się nawet, ale pani Lutka najwyraźniej nie oczekiwała żadnej odpowiedzi, bo mówiła dalej:

– Ostatnio był u nas ten znany piosenkarz taki, Wróbel czy coś w tym stylu, ale chuchro to niemożliwe, usiąść na takim, to się złamie wpół, no niech pan powie, co to za moda teraz? Pan to co innego, widać, że pan z innej gliny, i założę się, że…

– Pani Lutko, ja muszę o serce dbać! – wtrącił Ryszard, podnosząc torbę i chowając kartę z powrotem do portfela. – A pani komplementy są coraz bardziej niebezpieczne dla mojego układu krążenia. Uciekam. Dobrego dnia paniom! – Ukłonił się głęboko, odwrócił na pięcie i wyszedł ze sklepu, odprowadzany ciepłymi pożegnaniami pani Lutki.

Co by nie mówić o ekspedientce i jej flirciarskich zapędach – wymierzanych, jak Ryszard dobrze wiedział, nie tylko w jego stronę – była to kobieta, która potrafiła natychmiast poprawić mu nastrój. Po wizytach w sklepie czuł się żywszy, młodszy, czuł się jakoś tak bardziej kolorowo. Tym razem było podobnie, mimo że kiedy wychodził z mieszkania, nie wyobrażał sobie, że jego samopoczucie mogłoby się choć trochę poprawić.

Korzystając z tej dobrej energii, postanowił, że odniesie zakupy, a potem odwiedzi Bolka i pokaże mu listy. Sąsiad z parteru nie był może najjaśniejszą żarówką w żyrandolu, jakby to powiedziała Praksia, ale był przyjacielem, i wbrew temu, jakie wrażenie starał się stwarzać, miał zdaniem Ryszarda dobre serce.

Tak, przydałoby się porozmawiać z nim o tych listach i usłyszeć, co Bolek mu w tej sytuacji poradzi. Choćby po to, żeby nie musieć dźwigać tego problemu samemu, choćby tylko po to.

Skręcił w ulicę Willową, a kiedy przechodził obok zaparkowanego w cieniu auta dostawczego, usłyszał za sobą odgłos gwałtownie przesuwanych bocznych drzwi. Zanim zdążył się obrócić, jakieś ręce chwyciły go od tyłu i wciągnęły do środka.

Zniknięcie

Copyright © 2025 by Amelia Jabłońska

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Redakcja – Ewa Cat Mędrzecka

Korekta – Jagoda Kubiesza, Aneta Wieczorek, Kornelia Dąbrowska

Projekt typograficzny i skład – Natalia Patorska

Przygotowanie e-booka – Natalia Patorska

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Ilustracja na okładce – Gaba Ochalik

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN mobi: 9788384063378

ISBN epub: 9788384063385

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Małgorzata Pokrywka, Patrycja Talaga

E-commercei IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Monika Czekaj, Anna Bosowiec

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl

Spis treści

Okładka

Strony tytułowe

1

Strona redakcyjna

معالم

جدول المحتويات