Zanim staniesz sie motylem - Sławomira Rozwadowska - ebook

Zanim staniesz sie motylem ebook

Sławomira Rozwadowska

4,3

Opis

W mieście znikają młode dziewczęta. Wydaje się, że nic je nie łączy poza tym, że bardzo różnią się od swoich rówieśnic ubiorem, sposobem bycia i poglądami.

Młoda oficer policji, której przydzielono zadanie rozwiązania tej sprawy, odkrywa, że ma stalkera.

Ktoś  bez zgody gości u niej w domu i zna największą jej tajemnicę.

Czy uda się jej zapanować nad własnym strachem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 295

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (6 ocen)
4
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Spis treści:

 

Rozdział 1 4

Rozdział 2 19

Rozdział 3 32

Rozdział 4 45

Rozdział 5 58

Rozdział 6 64

Rozdział 7 73

Rozdział 8 84

Rozdział 9 96

Sławomira Rozwadowska

 

Zanim staniesz się motylem

Rozdział 1

1.

 

Kobieta wplotła palce we włosy, szarpiąc nimi we wszystkie strony. Kiwała się, klęcząc, w przód i tył. z jej gardła wydobywał się teraz jęk, przyprawiający o ciarki na plecach. Zamilkła na moment, by po trwającej ułamek minuty ciszy, wydać z siebie głośne, okropne łkanie, wypełniające korytarz.

Dwóch policjantów próbowało ostrożnie podnieść kobietę, chwytając ją pod ramiona, ale sprzeciwiła się, wyszarpując łokcie. Ich ruchy były niepewne, a na twarzach malowało się zakłopotanie, spojrzeli na siebie ponad głową klęczącej kobiety. Jeden z nich wzruszył ramionami. Dwóch wielkich i potężnych facetów niezdarnie schylało się nad skuloną sylwetką. Wiele razy można ich było widzieć w akcji, kiedy wyginali ręce i rzucali na ziemię potężnych, jak i oni, agresorów. Teraz z przerażeniem rozglądali się wkoło, a ich oczy wyrażały konsternację.

Drzwi na korytarzu otwierały się, z każdych wyglądała zaciekawiona postać, ale nikt się nie ruszył. Jedynie z końca korytarza zmierzała w ich stronę postać kobiety w męskim obuwiu, obcisłych spodniach koloru khaki i za dużym, czarnym swetrze, wyciętym pod szyją w serek, z którego wyrastała długa, smukła szyja, ozdobiona cieniutkim, złotym łańcuszkiem z zawieszką w kształcie pikującego orła. Zanim doszła do nich, poprawiła zsuwającą się gumkę frotkę, która przytrzymywała niesforne włosy złapane w koński ogon prawie na czubku głowy. Jeden z policjantów zerknął na nią i z ulgą zrobił krok w tył, namawiając spojrzeniem kolegę do naśladowania go. Stanęli niemal na baczność pod ścianą, zostawiając przestrzeń przy skulonej sylwetce, łkającej wciąż głośno. Kilka kropel śliny spadło z jej ust na wypolerowaną wykładzinę PCV. Kobieta w cywilnym ubraniu kucnęła obok szlochającej kobiety i delikatnie dotknęła jej ramienia, drugą ręką podając chusteczkę higieniczną.

— Jak mogę pani pomóc? Co się stało? Ja pani tu trafiła? — szepnęła uspokajająco.

— Wdarła się tutaj, pani oficer, nic nie mogliśmy zrobić — usłyszała nad głową niezdarne tłumaczenie.

Uciszyła męski głos ruchem ręki, nie spoglądając, od którego z policjantów padły te słowa.

Kobieta podniosła głowę i spojrzała policjantce prosto w oczy. Jeśli jej krzyk był zwierzęcy, to oczy wyrażały taki ogrom szaleństwa, rozpaczy, a zarazem gniewu, że oficer Aleksandrę Dogiełło sparaliżowało na krótką chwilę. Nie mogła przestać wpatrywać się w rozszerzone źrenice rozpaczającej istoty. A ta kurczowo chwyciła wyciągniętą dłoń, jakby miała zaraz spaść w przepaść. Jej paznokcie wbiły się głęboko w skórę Aleksandry, pozostawiając niewielkie rysy.

— Proszę mi pomóc! Proszę!

— Ale…

— Oni mi każą czekać w recepcji, a ja nie mogę! Czekam już dwie godziny i nikt, nikt mnie nie woła! Ja nie mam czasu, rozumie pani? Nie mam czasu! — jej oczy zabłysły, roztarła rękawem resztki makijażu na policzku i pociągnęła nosem — proszę mi pomóc!

Aleksandra podniosła się z ziemi, prostując w kolanach umięśnione nogi, ciągnąc równocześnie do góry ciało kobiety, starając się robić to delikatnie. Poddała się temu, nie protestując więcej. Nie jęczała już, wpatrując się w twarz wybawcy w spodniach khaki. Oficer uśmiechała się do niej łagodnie, chociaż nadal nie wiedziała, o co chodzi zapłakanej kobiecie i dlaczego znalazła się na tym korytarzu, gdzie zwykle nie wolno było przebywać petentom.

Młodzi policjanci stali wciąż pod ścianą, nie mając śmiałości włączyć się do akcji. Chyba nawet z ulgą zrezygnowali z planów odprowadzenia niewiasty na dyżurkę, gdzie powinna się znajdować.

— W porządku, chłopcy, zajmę się panią.

Aleksandra machnęła dłonią, zwalniając ich z pomocy, na co zareagowali z jeszcze większą ulgą i ochoczo pomaszerowali do swoich obowiązków. Ciekawskie twarze, wychylające się do tej pory z pokojów, zaczęły znikać powoli, zadowolone z faktu, że to nie na nich spadł obowiązek poradzenia sobie z rozwrzeszczaną kobietą. Jedne za drugimi trzaskały drzwi, zamykając się przed niezrozumiałą histerią na korytarzu.

Oficer Aleksandra Dogiełło ujęła delikatnie kobietę pod rękę i poprowadziła na koniec korytarza, gdzie znajdował się jej pokój. Usadziła ją na krześle, a sama okrążyła biurko i zajęła miejsce po przeciwnej stronie.

— Proszę opowiedzieć ze spokojem, co się stało — spojrzała w rozszerzone strachem oczy — czy podać pani szklankę wody?

Spanikowana kobiecina potrząsnęła przecząco głową i przygładziła rozczochrane włosy.

— Moja córka… moja córka zaginęła! Proszę mi pomóc ją odnaleźć! — w jej oczach na powrót zabłysło szaleństwo — ona nie jest taka, jak mi powiedzieli w recepcji! Tam mnie nikt nie rozumie! To dobre, grzeczne dziecko. Ona nie uciekła, nie naćpała się! Czy pani mnie rozumie?

— Spokojnie — Aleksandra ściszyła głos niemal do minimum, starając się włożyć w swój ton jak najwięcej cierpliwości i wyciszenia. Często stosowała ten trik w uspokajaniu ludzi. Czym łagodniejszy był jej głos, tym ludzie chętniej słuchali i dostosowywali się do jej tonu.

Kobiecinka nachyliła się nad biurkiem i poszukała wzroku pani oficer, wiedząc doskonale, że w ten sposób zmusi ją do współodczuwania rozpaczy. To był dobry manewr. W oczach Aleksandry błysnęło współczucie. Na jej rękach pokazała się gęsia skórka. Spuściła szybko rękaw swetra, by zamaskować wrażenie, jakie odczuła, patrząc w oczy zrozpaczonej petentki. Widziała wiele matek, których dziecko gdzieś się zawieruszyło, zniknęło czy też samo uciekło. Ta kobieta była inna. Nie dlatego, że pozostali rodzice nie cierpieli, nie byli zrozpaczeni. Byli zawsze. W tej było coś oszalałego. Spróbowała jeszcze raz.

— Proszę mi ze spokojem opowiedzieć wszystko. Ile lat ma córka, jak do tego doszło — chwyciła w rękę długopis, przygotowana na robienie notatek.

— Ona za miesiąc skończy 18 lat…

Oficer podniosła na nią wzrok znad kartki, nieco zawiedziona. Kobieta patrzyła na nią intensywnie, z czujnością zaszczutego psa i natychmiast wyczuła rozczarowanie. Jej źrenice drgnęły, jakby szykowała się do ataku. Gdyby to było zwierzę, Aleksandra z pewnością zobaczyłaby stulone uszy położone na głowie i lekko unoszące się wargi, gotowe gryźć każdego przeciwnika.

— Proszę kontynuować — szepnęła tylko, obserwując twarz kobiety z naprzeciwka z fascynacją — kiedy córka nie wróciła do domu? Czy miało miejsce jakieś szczególne wydarzenie, pokłóciłyście się?

— Nie, nic z tych rzeczy. Moja córka wyszła dziś rano do szkoły i nadal jej nie ma. Jej telefon jest wyłączony. Tylko proszę mi nie mówić, że zagadała się z koleżankami albo chłopakiem! Albo że poszła na imprezę, bo dziś piątek!

Oficer przeniosła wzrok na zegar na ścianie. Czasami sama nie wiedziała, która jest godzina. Czarne wskazówki pokazywały dwudziestą czterdzieści dwa. Uniosła nieświadomie brwi. Zaświtało jej w głowie, że tym razem intuicja zawiodła i miała przed sobą po prostu wariatkę albo zaborczą matkę. Zapisała w pamięci fakt, że matka zaginionej musiała być na Komendzie około osiemnastej. To naprawdę niewiele czasu od rzekomego zaginięcia niemal pełnoletniej córki.

Nozdrza kobiety rozszerzyły się, a oczy zmrużyły lekko. Wyczuła wahanie Aleksandry bezbłędnie. Milczała jednak.

Aleksandra otworzyła usta, by wygłosić zwyczajową regułkę o przyjęciu zgłoszenie o zaginięciu i że zrobią wszystko, co w ich mocy, by znaleźć córkę, ale zamknęła usta, widząc poruszenie na twarzy matki. Rozjuszone zwierzątko badało wzrokiem przez kilka sekund twarz Aleksandry, każdy centymetr ciała kobiety drgał, ale widząc opanowanie i spokój, bardzo powoli, nieufnie, zaczęła się także uspokajać.

— Ja wiem, co pani myśli — zaczęła cicho — ale moja Magda nie jest taka. Dziś kończyła lekcje wcześnie. Ona jest bardzo obowiązkowa. W domu czekał na nią pies. Magda nigdy nie pozwoliłaby, by czekał za długo. Ona kocha tego psa do szaleństwa. A potem… a potem miałyśmy wybrać się do galerii, na lody, może do kina. Ja mam dziś urodziny. Moja córka nigdy, absolutnie nigdy nie spóźnia się i nie nawala. Zadzwoniłaby! a jej komórka milczy! Nie mogła się wyładować, bo dziś rano odłączała ją od ładowarki. Musiało coś się stać! Obdzwoniłam już wszystkie szpitale, ale niczego nie mogę się dowiedzieć. Nigdzie nie przyjęli młodej dziewczyny z wypadku! Tak mówią! Proszę mi pomóc! Moja Magda nigdy nie zrobiłaby żadnej głupoty. Ja wiem, co wy myślicie, że taka młoda, wiek buntowniczy, ale nie Magda! Czy ktoś mi wreszcie uwierzy?

Drzwi pokoju otworzyły się. Obie kobiety spojrzały równocześnie w wejście. Bardzo wysoki, barczysty mężczyzna wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Z zaciekawieniem przyglądał się przez chwilę siedzącej kobiecie, po czym przeniósł spojrzenie niezwykle jasnych oczu na Aleksandrę. Uniósł brwi, zadając bezgłośnie pytanie. Aleksandra najpierw upewniła się, że kobieta nie patrzy, po czym wzruszyła lekko ramionami, informując gościa, że właściwie to nie bardzo wie, co ma zrobić.

— Pani zaginęła córka — Aleksandra wyjaśniła krótko — Lat prawie osiemnaście, dziś rano wyszła do szkoły i nadal jej nie ma.

— Ale takie zgłoszenie przyjmuje się na dole, co pani robi tutaj? Nie rozpoczynamy poszukiwań kilka godzin po zaginięciu, jeśli nie mamy do czynienia z małym dzieckiem. Nastolatki zwykle znajdują się bardzo szybko.

Matka zaginionej wstała, prostując sylwetkę, by wydać się wyższa. Przy posturze mężczyzny, wyglądała jak mała dziewczynka, ale mimo to podniosła brodę z dumą i wysyczała.

— Moja córka nie jest pierwszą z brzegu nastolatką, która poszła na gigant! Ile razy mam jeszcze tłumaczyć, że to porządna dziewczyna? Wszystkie w waszych oczach to młode dziewczęta, które uciekają z chłopakiem z domu?

— Posiłkujemy się doświadczeniem. Nie miałem na myśli konkretnie pani córki — jasnooki mężczyzna usiadł w fotelu przy pustym biurku w pokoju.

Aleksandra zmierzyła go wzrokiem, próbując przekazać, że ma się zamknąć. Widziała, że w uspokojonej już kobiecie budzi się na nowo wściekłość. Tego tylko brakowało, by rozwrzeszczała się w tym gabinecie. Uniosła więc dłonie, uspokajając obu.

— Wygląda na to, że pani sytuacja jest odrobinę inna — uśmiechnęła się do kobiety, pokazując jej dłonią, że ma usiąść — spiszemy wszystko, co się da i wyślemy zdjęcie pani córki do patroli. Będą mieć oczy szeroko otwarte. Czy ma pani aktualne zdjęcie?

— Tak, tak, oczywiście! — trzęsącymi się rękoma otworzyła podniszczoną torebkę i po chwili wyciągnęła fotografię.

Na Aleksandrę patrzyły ciepłe, uśmiechnięte oczy młodego dziewczęcia, z równo przyciętą grzywką ciemnych włosów. Na ramieniu spoczywał gruby, zapleciony warkocz.

Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, to taka, że niewiele dziewcząt nosiło teraz warkocze. Na twarzy dziewczyny ze zdjęcia nie zobaczyła śladu makijażu. Wydawała się bardzo naturalna i świeża. Usta, lekko tylko wygięte w uśmiechu, przypominały tajemniczy uśmiech Mony Lisa ze słynnego portretu. Fotografia ucinała ciało w połowie, ale Aleksandra była niemal pewna, że dziewczyna trzymała dłonie splecione na kolanach, a jej plecy były w tym czasie wyprostowane jak struna. Czyżby uczennica szkoły baletowej? — pomyślała.

— Dziękuję — spojrzała na matkę dziewczyny — obiecuję pani, że zajmiemy się tą sprawą najszybciej, jak się da. Jeszcze dziś roześlemy policjantom rysopis. Może nam pani powiedzieć coś więcej? W co była ubrana? Wzrost?

— Miała po prostu spódniczkę, taką zieloną, rozkloszowaną, do kolan. Białą bluzkę z kołnierzykiem i tenisówki, też białe. Mogła mieć jeszcze sweterek ze sobą, taki rozpinany na guziki, granatowy, ale tego nie jestem pewna, musiałabym poszukać w domu. No i torbę, na długiej rączce, takiej do przewieszenia przez ramię. Taką listonoszkę w kolorze brązowym, ze skóry. I cienkie rajstopy oczywiście koloru cielistego.

— Jakieś znaki szczególne? Na przykład znamiona albo tatuaż?

— Nie, skąd tatuaż! — kobieta obruszyła się — znamion też nie.

Aleksandra notowała, zapisując dokładnie każde słowo. Od czasu do czasu zerkała z ciekawością na kobietę, unosząc brwi, zdumiona opisem.

Po skończonych czynnościach, odprowadziła kobietę do samych drzwi wejściowych na komendę, zapewniając wiele razy po drodze, że zajmie się osobiście tą sprawą. Matka zaginionej z ufnością wzięła z jej dłoni wizytówkę i zapewniła, że będzie dzwonić z każdą informacją, która jeszcze jej się przypomni.

Aleksandra wróciła do pokoju i spojrzała na mężczyznę, siedzącego przy biurku i zaczytanego w akta przed sobą.

— Ty słyszałeś opis tej dziewczyny?

Podniósł wzrok znad teczki i burknął odrobinę niegrzecznie.

— Nie, dlaczego? Przynajmniej raz w tygodniu znika jakiś nastolatek. Czasami rodzice niepotrzebnie robią dramat. Potem się przed nami rumienią za dzieciaki.

— Oj! — Aleksandra syknęła zniesmaczona — Nie możesz mówić o wszystkich nastolatkach jak o potencjalnych łobuzach! Chyba za długo pracujesz w tym zawodzie i nie znasz świata bez patologii.

— Może nie znam — mruknął — Co z tym opisem?

— Dziewczę jakby nie z tej epoki. Spódniczka do kolan, biała bluzeczka z kołnierzykiem, tenisówki… — wyliczała — Kto się w ten sposób dziś ubiera?

— O właśnie! Też mogłabyś ubrać spódniczkę! — roześmiał się.

— Nie patrz, jeśli ci moje spodnie przeszkadzają!

— Bo nie jesteś od ścigania łobuzów, od tego masz całą rzeszę młodych, wysportowanych policjantów. Ty jesteś tutaj mózgiem, a mózg może ubierać bardziej damskie ciuszki, skoro jest kobietą.

— Szowinista!

Roześmiał się całym sobą.

—A ty ciągle wrażliwa na ludzką krzywdę, mimo upływających lat na służbie? — śmiał się nadal, błyskając śnieżnobiałymi zębami — Przecież wiesz, że ginie ponad dwadzieścia tysięcy osób, z czego ogrom to nastolatki i znajdujemy 98 procent zaginionych. Jeszcze ci nie przeszło? Takie są fakty, przykro mi.

— Nie przeszło — Aleksandra burknęła na kolegę i wpięła zdjęcie zaginionej w akta — a ty jesteś bezduszny i naprawdę nie lubię, jak się tak arogancko zachowujesz!

— Wyluzuj, Ola. Znasz statystyki, tu nie Ameryka! Nic nie poradzę na to, że dzieciaki uciekają z domów, bo są jeszcze niezbyt mądrzy. Przecież wiesz, że w ciągu pierwszej doby znajdujemy jedną trzecią z uciekinierów, a po tygodniu mamy już siedemdziesięciu na stu, a po miesiącu niemal wszystkich.

— Wciąż zostaje dwa procent ludzi, których nie odnajdujemy — zmierzyła go wzrokiem — A ty nigdy nie wiesz, do której grupy należy osoba zgłaszana. Mnie coś niepokoi. Ta dziewczyna naprawdę nie wygląda na uciekinierkę, dlatego bo pokłóciła się z mamą albo chce przeżyć przygodę ze swoim chłopakiem. Ile znasz dziewczynek w białych bluzkach z minionej epoki żądnych przygód?

— A skąd wiesz, że nosiła białe bluzeczki i podkolanówki z własnej woli?

— Myślisz, że w dwudziestym pierwszym wieku w europejskim kraju jakaś matka ma jeszcze taką władze nad niemal dorosłą panną, że jest w stanie zmusić ją do ubierania się jak młoda mniszka?

Piotr wzruszył ramionami, tracąc zainteresowanie tematem dziewczyny.

— Lepiej mi powiedź, jak przesłuchanie tego Kuźmierskiego?

— Temat zamknięty, przyznał się, możemy zamknąć sprawę i przekazać prokuratorowi, co mamy — Aleksandra usiadła przy swoim biurku nieco zniesmaczona kolegą z pracy.

Złapała za słuchawkę telefoniczną.

— Kolacja jutro aktualna? — Piotr odchylił się na krześle, prostując nogi pod biurkiem, ale nie spojrzał na Aleksandrę.

Spojrzała na niego, milcząc. Dopiero gdy podniósł wzrok znad papierów i zerknął na nią uważnie, odpowiedziała.

— Tak, skoro przegrałam zakład to nie ma jak się wycofać. Tylko pamiętasz umowę?

— Pamiętam. Zero seksu i wyłącznie przyjaźń! — roześmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem.

Od ponad pół roku, odkąd dostał przeniesienie z Warszawy na ten komisariat i przydzielono go do Aleksandry, usiłował poderwać ją i zacieśnić ich relacje lub wręcz przenieść na inny poziom, ale jego partnerka w pracy konsekwentnie unikała wszelkich spotkań na gruncie prywatnym. Tylko raz zdarzyło się im być na tej samej imprezie w pobliskim pubie, ale to była popijawa z powodu odejścia ich kumpla na emeryturę i nie byli sami. Do dziś ubolewał nad tym, że zniknęła mu nagle z oczu i nie miał okazji odprowadzić jej do domu.

— To ja się zbieram, bo już czas — podeszła do wieszaka, stojącego w rogu pokoju i jednym ruchem ściągnęła z niego czarną ramoneskę, zarzucając ją sobie na ramiona.

— Zadzwonię — Piotr splótł palce z tyłu głowy i wyzywającym spojrzeniem omiótł sylwetkę Aleksandry.

Nie obejrzała się za siebie, ignorując Piotra. Uniosła tylko dłoń do góry, pokazując środkowy palec.

— Czuję ten obleśny wzrok na swoim tyłku, Piotrze Szakalis!

Zatrzasnęła za sobą drzwi, nie przejmując się hałasem. Czarne, wojskowe buty szurały grubą gumą spodów po wypolerowanej wykładzinie policyjnego korytarza,

Czuła zmęczenie. Przetarła pięściami trochę zaczerwienione oczy i ziewnęła szeroko, kiwając równocześnie głową na pożegnanie policjantowi w dyżurce.

Parking tonął w ciemnościach, pusty o tej godzinie. Gdzieniegdzie tylko paliła się uliczna latarnia, oświetlając drogę. Lawendowa honda jazz, stała samotnie pod rozłożystym drzewem na samym końcu placu, tonąc w półmroku.

Nie spiesząc się, Aleksandra przecięła parking na ukos i z odległości kilku metrów otworzyła drzwi z kluczyka. Samochód mrugnął światłami, zaklekotał centralnym zamkiem. Policjantka zbliżyła się do samochodu i stanęła gwałtownie, patrząc na przednią szybę. Za wycieraczkę jej samochodu ktoś wsadził żółto-pomarańczową różę. Wyjęła ją i powąchała, rozglądając się wokół, najpierw obrzucając spojrzeniem auto, a potem obejmując wzrokiem cały, ciemny o tej porze plac. Z budynku komisariatu w drugiej części zamkniętego terenu padał blask oświetlonych okien. Obejrzała je wszystkie, skupiając uwagę na swoim piętrze, ale nikogo nie dostrzegła. Wszędzie panowała cisza. Wzruszyła ramionami i wsiadła do samochodu, rzucając niedbale różę na siedzenie pasażera. Silnik odpalił błyskawicznie, mrucząc cichutko pod maską. Wrzuciła wsteczny i skierowała auto w stronę wyjazdu. Koła zaskrzypiały, dusząc pod sobą kamyki żwiru.

 

2.

 

Otworzyła oczy i przerażona stwierdziła, że nic nie widzi. Rzuciła ciałem do przodu ze strachu, ale nagły ból w nadgarstkach spowodował, że opadła na plecy. Zdała sobie sprawę, że leży na jakimś posłaniu. Jej dłonie unieruchomiły pasy. Poruszyła nogami, ale skórzane taśmy z metalowymi klamrami wbiły się w kostki obu nóg.

Bolała ją szczęka. Spróbowała otworzyć usta, ale szmata tkwiąca pomiędzy jej zębami, uniemożliwiła jej to. Poruszyła więc językiem, próbując wypchnąć materiał, ale tkwił głęboko. Zajęczała. Głos odbił się od ścian i wrócił do jej uszu.

Szarpnęła ciałem, by uwolnić chociaż jedną dłoń, ale skórzane paski trzymały mocno, a metalowe klamry wrzynały się w skórę, raniąc ją, gdy tylko pociągnęła mocniej. Leżała na wznak na wąskim łóżku. Każde poruszenie się powodowało głośne skrzypienie sprężyn pod cienkim materacem, ale też ból na plecach i pośladkach. Stare sprężyny przebijały z łatwością materiał, wbijając się w jej skórę, gdy nacisnęła ciałem zbyt mocno.

Znieruchomiała i zaczęła nasłuchiwać. Do jej uszu nie dochodził żaden dźwięk, najmniejszy szelest. Wytężyła wzrok, poszukując odrobiny światła, ale w pomieszczeniu panowała gęsta ciemność. Pociągnęła nosem, wciągając zapach. Czuła mocz kota i zapach stęchlizny.

Pomyślała, że ktoś zamknął ją w piwnicy. Dlaczego? Wysiliła pamięć, ale nie potrafiła niczego sobie przypomnieć. Wyszła z domu, jak co dzień. Otwierała ciężkie drzwi klatki schodowej na ulicę i koniec. Ocknęła się w tej piwnicy.

Po jej prawym policzku spłynęła łza, wpadając wprost do ucha i łaskocząc ją. Uniosła ramię, by wytrzeć mokry ślad, powodujący swędzenie. Sprężyna wbiła się w jej kręgosłup tuż nad pośladkiem. Rozpłaszczyła ciało, starając się opierać ciężar na tych częściach, gdzie nie wystawały metalowe pręty, ale bardzo szybko ścierpła.

Nie miała pojęcia, jak długo leżała w tym pomieszczeniu i kto chciałby zrobić jej krzywdę. Zacisnęła powieki, próbując przywołać jakikolwiek kolorowy obraz, ale poza wrażeniem błysków, nie potrafiła przywołać żadnych wspomnień. Język pod szmatą zdrętwiał zupełnie, zapadając się niemal w gardło.

No dalej, no dalej! Usiłowała przypomnieć sobie zapach trawy, ciepło słońca, wody, szum fal w morzu, ale pod zaciśniętymi powiekami nie pojawiał się żaden obraz, tylko ciemność i maleńkie, jak gwiazdki, błyski. Otworzyła oczy. Jeszcze raz szarpnęła dłońmi, ale nic to nie dało, poza szarpiącym bólem tuż obok łopatki.

Znała takie łóżka z filmów z poprzedniej epoki. Przywiązywało się do nich wariatów, kiedy wpadali w szał, wiązano ich pasami za ręce i nogi dla ich bezpieczeństwa. Przypomniała sobie film dokumentalny o starych domach psychiatrycznych, opuszczonych i smutnych. W zimnych i obskurnych salach stały takie stare, zardzewiałe łóżka bez materacy, ze sterczącymi, połamanymi sprężynami. Przypomniała sobie leżącą na podłodze szmacianą lalkę, w brudnym, poszarpanym ubranku o czarnych, rozczochranych włosach z wełny, ale nie potrafiła powiedzieć, czy to nadal wizja z opuszczonego szpitala czy może to domy z Czarnobyla, o którym oglądała film zupełnie niedawno.

Tuż obok skrzypnęły zawiasy w drzwiach i zamarła, nasłuchując. Czyjeś kroki szurały niedaleko, przytłumione jeszcze, ale wyraźnie odróżniała ten dźwięk od upiornej ciszy.

Ktoś zbliżył się jeszcze bardziej i usłyszała brzdęk kluczy, upadających na ziemię. Podniósł je w wsunął w zamek drzwi. Chciała skulić się i schować w kąt, ale pasy trzymały wciąż mocno. Leżała na wznak, bezbronna.

Ojcze nasz, któryś jest w niebie… - szeptała w swojej głowie, kiedy tuż obok zaskrzypiał metal i do pomieszczenia, w którym leżała, wpadł blady strumień światła. Jakaś potężna sylwetka wsunęła się do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi. Przez kilka sekund znowu nic nie widziała. Do jej uszu dobiegło tylko ciche sapanie.

Poczuła, jak po udach spływa jej ciepła ciecz i zacisnęła nogi, zdając sobie sprawę, że oddała nieświadomie mocz. Zawstydziła się, jakby ten fakt w obecnej sytuacji miał w ogóle jakiekolwiek znaczenie.

Ostry strumień światła rozdarł powietrze i strzelił jej prosto w twarz. Odwróciła głowę, zszokowana. Światło latarki zsunęło się z jej głowy aż po stopy.

— Kurwa, co za obrzydliwość! — męski głos zbliżył się do niej — Nie mogłaś wytrzymać ze szczaniem po gaciach?

Trzymała głowę odwróconą od światła, trzęsła się, chociaż nie miała pojęcia z zimna czy ze strachu. Sprężyny drżały razem z nią, wydając upiorny tembr.

Mimowolnie krzyknęła, gdy poczuła dotyk mężczyzny na swojej głowie. Zakładał jej opaskę na oczy. Jednym ruchem zdarł taśmę, przytrzymującą knebel. Krzyknęła jeszcze raz, tym razem donośnie. Uderzył ją w twarz otwartą dłonią.

— Nie wydzieraj się. Nikt cię tu nie usłyszy, bo nikogo w promieniu kilku kilometrów tu nie ma. Wstawaj!

Klamry w pasach na rękach poluźniły się i usłyszała głuchy odgłos uderzenia metalu o metal. Po chwili to samo poczuła przy kostkach. Jej ciało było tak ścierpnięte, że nie potrafiła poruszyć dłońmi i stopami. Poczuła mrowienie w członkach ciała, krew przywracała do życia unieruchomione stawy.

— Wstawaj mówię!

Uniosła się na łokciu i podciągnęła stopy pod siebie, ogarniając kolana ramionami. Łóżko zaskrzypiało niemiłosiernie. Stalowy pręt uderzył ją w udo, ale nie zwracała uwagi na ból. Odsunęła się instynktownie. Tuż za plecami poczuła zimną ścianę i przywarła do niej, szukając schronienia. Mając oparcie dla pleców mimo wszystko czuła się pewniej. Dopiero teraz poczuła ciepłą stróżkę, spływającą po skórze i domyśliła się, że rana na udzie krwawi. Nie mogła zamknąć ust. Oblizała usta w nadziei, że odrobina śliny zwilży jej język, ale odczuła tylko ucisk w gardle.

Do jej uszu dobiegł dźwięk zgniatania plastiku i po chwili poczuła wodę przy ustach. Złapała w dłonie przystawioną butelkę i łapczywie połykała wodę spierzchniętymi ustami, przełykając głośno. Część spływała jej po brodzie, mocząc przy okazji kolana i okolice dekoltu. Wypiła duszkiem całą zawartość, paradoksalnie czując wdzięczność do oprawcy, że pamiętał o napojeniu jej.

Przez szmatę na oczach przebijało mizerne światło, tworząc jeden punkt, domyśliła się, że mężczyzna trzyma latarkę lub ma ją założoną na czole. Wodziła za nim głową, ale nie mogła dostrzec postaci. Coś szurnęło przed nią. Jakieś krzesło albo skrzynka? Po chwili mężczyzna jęknął cicho i domyśliła się, że usiadł tuż przed nią.

— Boisz się?

Pokiwała głową, ale nie odezwała się.

— Wiem, że się boisz — głęboki głos kontynuował — Miałem o wiele mniej lat od ciebie i też siedziałem w ciemności. Chcesz posłuchać?

Milczała.

— Chcesz posłuchać?!? Chcesz?!? — wydarł się na nią niespodziewanie.

Krzyknęła przerażona i odruchowo mocniej przycisnęła plecy do ściany, ściskając silniej kolana oraz chowając w nie twarz. Otwarta dłoń uderzyła ją w czubek głowy z dużą siłą. Uderzyła zębami o kolano. Na dolnej wardze poczuła ciepło. Spróbowała polizać usta. Poczuła specyficzny smak krwi na języku. Przesunęła nim po zębach, ale wydawały się całe.

— Kurwa! Mam opowiadać, czy od razu cię zatłuc?

— Tttak — wydała z siebie jąkający odgłos.

Postać poruszyła się, coś zaskrzypiało i ucichło.

— Miałem trzy lata — zaczął łagodnym głosem — Ty wiesz, że ja to pamiętam? Mówią, że takie małe dzieciaki nic nie pamiętają, ale ja pamiętam. Mój ojciec nosił mnie na barana. Wtedy też mnie niósł do samochodu. Podskakiwał tak śmiesznie…

Zamilkł. Usłyszała, że wyciąga coś szeleszczącego. Po chwili usłyszała trzask zapalanej zapalniczki i poczuła zapach dymu z papierosa. Myślała, że mężczyzna skończył mówić, ale łagodny głos odezwał się znowu. Starała się zapamiętać ten ton, brzmiał trochę jak głos radiowca, był miły dla ucha. Nie mogła pojąć, jak ktoś o takim pięknym głosie mógł jej zrobić coś tak strasznego?

— W tym dniu widziałem rodziców ostatni raz. Zawieźli mnie do jakiejś kobiety. Zostawili z torbą ubrań. Przez wiele lat byłem pewien, że mnie sprzedali tej starszej kobiecie, bo zniknęli. Nigdy ich już nie zobaczyłem. Nic więcej nie pamiętam poza tym, że ta kobieta płakała, kiedy przyjechali po mnie radiowozem. Taki strzęp informacji w pamięci. Wydawała mi się miła i ciepła. Ostatnia miła i ciepła osoba, jaką pamiętam w życiu. Dasz wiarę?

Pokiwała głową twierdząco, ale nie wiedziała, czy on to widzi. Na wszelki wypadek mruknęła potakująco, obawiając się uderzenia.

— Była gruba. Ściskała mnie w ramionach i pamiętam, że nie mogłem oddychać przez jej piersi — kontynuował — A potem wsadzili mnie do bidula. W sumie to też nie był zły czas…

Milczał przez dłuższą chwilę, a ona wsłuchiwała się w odgłosy, jakie wydawał. Czuła, że pali papierosa. Smród, którego nie znosiła, dostawał się do jej nosa. Musiał zrzucić papierosa na ziemię, gasząc go butem, bo usłyszała odgłos szurania podeszwy — No dobra, na dziś wystarczy. Jutro rozwiążę cię na dłużej, jeśli tylko będziesz grzeczna.

— Proszę pana — zaskrzypiała — proszę mnie wypuścić. Ja nic panu nie zrobiłam… Dlaczego?

Roześmiał się na głos.

— Wypuszczę, ale jak będziesz grzeczna.

Poczuła zimny metal przy skroni, przesuwający się w dół jej twarzy aż do brody. Coś metalowego, jak pręt, uniosło jej głowę do góry. Poczuła zapach palącego papierosy człowieka, ale spod smrodu, do jej nosa dotarła subtelna nuta męskiej wody kolońskiej. Zanotowała w głowie, intuicyjnie zgadując, że jej oprawca musiał być dbającym o higienę mężczyzną. Nie wiedziała, czy jest to dla niej dobra wiadomość, czy nieistotna.

— Proszę — wyjęczała — nikomu nic nie powiem! Nawet nie wiem, jak pan wygląda. Moja mama nie ma pieniędzy. Czy porwał mnie pan dla pieniędzy?

Roześmiał się znowu i śmiał się długo. Metalowy przedmiot wbijał się w jej gardło i trząsł rytmicznie razem ze śmiechem mężczyzny.

— Czujesz, co masz przy szyi, prawda? Zabiję cię bez wahania, jeśli nie będziesz posłuszna. A teraz kładź się, muszę cię przywiązać.

— Błagam! — wcisnęła się w róg skrzypiącego łóżka a ścianę — Nie ucieknę! Proszę mnie tylko nie wiązać!

Mężczyzna cofnął metalowy przedmiot, roześmiał się po raz kolejny, jakby bawiła go ta zrozpaczona dziewczyna albo sytuacja.

— Właściwie nie muszę cię wiązać, stąd nie ma ucieczki. Wrócę niebawem, może dostaniesz coś do jedzenia. Masz wodę i umyj się, bo będziesz śmierdzieć moczem jak jakieś zwierzę!

Tuż obok niej spadła plastikowa butelka z wodą. Nie śmiała się jednak ruszyć, dopóki nie usłyszała szczęku przekręcanego klucza w zamku po drugiej stronie drzwi. Kiedy ucichło człapanie i nie słyszała już zupełnie nic, zdarła z oczu opaskę. Ciemność otulała jej oczy, ale miała chociaż wolne ręce i nogi.

 

3.

 

Muzyka bębniła w uszach Aleksandry. Uderzała palcami w blat baru, zgodnie z taktem skocznej piosenki. Stopy w czarnych szpilkach oparła obcasem o podpórkę wysokiego stołka barowego. Zanim usiadła na nim, opuściła niżej opięty materiał sukienki, wstydząc się trochę swoich kolan. Rzadko pokazywała je światu. Nie było jej wygodnie, ale zakład brzmiał jednoznacznie — kolacja w wieczorowych strojach. Byłoby dla niej koszmarnie nie dotrzymać słowa, o wiele gorzej, niż paradować po mieście w obcisłej sukience i szpilkach. Zerknęła w dół na swoje nogi, wciągnęła brzuch i wygładziła materiał sukni. Dotknęła jeszcze lekko wilgotnych włosów. Nie miała wprawy w tego rodzaju szykowaniu się na wyjście, więc na wszystko zabrakło jej czasu. Sukienka wisiała w szafie od dawna i to było jej najmniejsze zmartwienie. Patrzyła na wskazówki zegara, które pędziły do przodu, a ona nadal paradowała w ręczniku kąpielowym na głowie. Odwinęła turban i rzuciła go niedbale na wieszak przy wannie. Starała się równocześnie suszyć włosy i robić makijaż. Jedno i drugie nie wyszło jej najlepiej, więc szybko zmazała cień do powiek i pociągnęła wyłącznie rzęsy tuszem, uznając, że taki makijaż musi wystarczyć. Włosy rozczesała szczotką i zostawiła luzem, pozwalając im się układać bez swojej ingerencji. I tak zawsze były niesforne i robiły, co chciały. Nieco frajdy sprawiło jej wciąganie pończoch samonośnych. Oparła stopę na brzegu łózka i ze śmiechem obserwowała w lustrze scenę jak z filmu z nią w roli głównej. Kiedy wsunęła na siebie sukienkę, stwierdziła, że wyrobiła się w czasie. Obróciła się kilkakrotnie przed lustrem, zadowolona z efektu.

Siedząc przy barze, zamówiła szklankę wody, żałując, że tak się spieszyła. Siedziała tu sama, czując się trochę nieswojo. Zazwyczaj nie przeszkadzało jej samotne przebywanie w knajpie, pod warunkiem, że była w spodniach. Złapała się na myśli, że tak naprawdę cieszyłaby się, gdyby Piotr nie zjawił się, nawalił z jakiegoś powodu.. Był już spóźniony kilka minut. Niespecjalnie ją to martwiło. Miała nadzieję, że zawiedzie.

Rozejrzała się po sali. Z uśmiechem na twarzy zmierzał w jej stronę wysoki, barczysty mężczyzna, z burzą czarnych, falujących włosów i przenikliwymi, niezwykle jasnymi oczyma. Przemknęło jej przez głowę, że powinien być modelem, a nie policjantem. Zdecydowanie należał do grona bardzo przystojnych mężczyzn i chyba zdawał sobie z tego sprawę. Odpowiedziała uśmiechem i wyciągnięciem kciuk w górę, dając mu do zrozumienia, że wygląda super. W granatowym garniturze prezentował się doskonale i nie miała powodu, by ukrywać wrażenie, jakie na niej zrobił.

Podszedł i cmoknął ją lekko w policzek. Zaczerwieniła się niczym nastolatka, więc schowała twarz w dłoniach, udając rozbawienie.

— Połowa komendy miałaby z nas niezły ubaw.

Podniósł brew do góry, po czym usiadł na stołku obok, kładąc dłoń na jej kolanie. Cofnęła nogę, karcąc go spojrzeniem.

— Dlaczego uważasz, że wyglądamy śmiesznie? Jest sobota wieczór, miliony par na świecie właśnie spotykają się, by wspólnie zjeść kolację, pośmiać się, zabawić. Co w tym śmiesznego? Powinnaś wyluzować. Zapomnijmy o pracy i po prostu zabawmy się.

Kiwnął głową na barmana.

— Co pijesz? — zwrócił się do Aleksandry i nie czekając na jej odpowiedź, rzucił w stronę młodego człowieka za barem — Dwie podwójne whisky z lodem!

Barman kiwnął potakująco głową i wyjął dwie szklaneczki.

— Skąd wiedziałeś, że pijam whisky? — spytała

— Strzeliłem — roześmiał się — kobieta, która na co dzień chodzi w męskich glanach musi pić whisky.

— Pijam też czerwone wino! — Aleksandra nie wiedziała, dlaczego poczuła się urażona.

Nachylił się w jej stronę, wciągając zapach nosem i szepnął jej do ucha.

— Następnym razem będzie czerwone wino.

— Następnym razem nie przegram zakładu. Czuję się mało komfortowo w ciasnej sukience i szpilkach, siedząc z kolegą z pracy w pubie — podniosła szklaneczkę, postawioną właśnie przez barmana — Zdrowie!

Stuknął swoją szklanką, odpowiadając na toast.

— Jesteś piękną kobietą i nie zdajesz sobie z tego sprawy — wbił w nią spojrzenie jasnoniebieskich oczu — Dlaczego nie masz faceta?

— Jeszcze nie zaprosiłam cię do swojego życia — Tym razem to ona roześmiała się na głos— A ty dlaczego jesteś sam?

— Byłem żonaty — zawiesił głos na chwilę — ale moja żona uznała, że woli mojego kolegę z pracy. Banał, wiem. Ale innej historii ci nie wymyślę, takie scenariusze pisze życie, dość niewyszukane.

— Ojej, przepraszam, to musiało być bardzo nieprzyjemne wydarzenie — Aleksandra dotknęła jego ręki — Nie miałam pojęcia.

— Daj spokój, już mnie to nie rusza.

— Czy dlatego przeniosłeś się do nas? — spytała.

Nie odpowiedział od razu. Zanurzył usta w złocistym płynie i wychylił spory łyk. Odstawił szklankę i chwycił jej dłoń.

— Chodź, potańczymy.

Pociągnął ją za sobą na mały parkiet. W głośnikach leciała akurat wolna, romantyczna piosenka. Aleksandra nie znała wykonawcy, ale lekko zachrypnięty głos piosenkarki przypadł jej do gustu.

Piotr dotknął jej talii i przycisnął do siebie. Nie oponowała. W szpilkach sięgała mu głową do brody, mimo że nie należała do szczególnie niskich kobiet. Położyła mu dłoń na ramieniu, a on prowadził ją w tańcu, zaglądając w oczy. Milczeli.

Kiedy muzyka także zamilkła, zaprowadził ją do stolika, a nie baru. Odsunął przed nią krzesło i pocałował w szyję, kiedy usiadła.

Kelner zjawił się jak spod ziemi, podając z ukłonem kartę dań. Aleksandra uśmiechnęła się pod nosem. Podobało się jej to zagranie. Nie podejrzewała Piotra, że potrafi być taki szarmancki. Do tej pory wydawał się dość szorstki, małomówny i zazwyczaj mało sympatyczny. Była pewna, że gdyby nie koleżeński zakład, nigdy nie znalazłaby się z nim sama na sam poza godzinami pracy, nawet jeśli jego uroda była powalająca.

Bardzo szybko okazało się, że potrafi być także zabawny i rozmowny, w taki nienarzucający się, naturalny sposób. Przeskakiwali z tematu na temat, nie zatrzymując się dłużej nad żadnym i konsekwentnie omijali sprawy związane z pracą. Aleksandra po dwóch godzinach złapała się na tym, że ani razu nie pomyślała o żadnej zbrodni, której ostatnio była świadkiem. Nawet ta krótka myśl o pracy, natychmiast zniknęła, zagłuszona perlistym śmiechem, jakim wybuchała od czasu do czasu w odpowiedzi na rzucony od niechcenia żart Piotra. Wiedziała z pracy, że jest bardzo bystry, ale jego poczucie humoru i lekkość, z jaką potrafił żartować ze wszystkiego wokół, świadczyła o jego ponadprzeciętnej inteligencji. Nie broniła, gdy co jakiś czas dotykał jej dłoni. Wydało się jej zupełnie naturalne, kiedy przysunął krzesło odrobinę bliżej i nonszalancko położył ramię na oparcie krzesła, niemal ją obejmując.

— Może zmienimy lokal? — szepnął jej do ucha, kiedy umilkła romantyczna piosenka, przy której akurat tańczyli.

Aleksandra czuła już w głowie charakterystyczny szmer. Wypiła naprawdę dużo tego wieczora, ale bawiła się świetnie. Od dawna nie potrafiła tak wyluzować i zapomnieć o zazwyczaj ciężkich dniach.

— Dokąd? — spytała, odchylając prowokująco głowę.

— Pokażę ci…

Biegli w deszczu, śmiejąc się w głos i trzymając za ręce. Piotr zdjął marynarkę i zrobił z niej parasol dla Aleksandry, by nie zmokła. Biegła niezgrabnie, asekuracyjnie stawiając nogi w szpilkach, by nie przewrócić się i nie upaść w kałużę. Nie zatrzymała się, gdy wspomniany lokal okazał się mieszkaniem na parterze starego bloku niedaleko ich pracy. Piotr trzymał ją mocno w talii, obawiając się ucieczki, ale Aleksandra posłusznie, śmiejąc się nieprzerwanie, dała się pociągnąć mężczyźnie w głąb mieszkania. Nie rozglądała się wokół. Piotr przycisnął ją do ściany, wsunął kolano między jej nogi i dłońmi podciągnął sukienkę. Jednym ruchem zerwał koronkowe stringi i uklęknął przed Aleksandrą, zanurzając głowę pomiędzy jej uda.

Jęknęła z rozkoszy, kiedy językiem dotknął wnętrza jej uda. Kręciło się jej w głowie, obraz rozmazywał się i tańczył. Poczuła mdłości. Spojrzała w bok, na kartony stojące w pomieszczeniu obok i odepchnęła głowę Piotra od siebie. Wstał błyskawicznie, przyciskając ją na nowo i sięgając ręką do krocza. Odepchnęła go jeszcze raz.

— Co my robimy?!? — wytarła usta dłonią — Puść mnie, chcę iść do domu.

— Zwariowałaś? — zrobił krok w jej stronę, ale zatrzymała go spojrzeniem w miejscu.

— Przepraszam, za dużo wypiłam. To nigdy nie powinno się wydarzyć! Przepraszam, jeśli dałam ci jakieś znaki. Sorry, Piotr — uniosła obie dłonie w górę, dając do zrozumienia, że nie chce, by się do nie zbliżał. Nie była pewna, ale chyba zaklął pod nosem. Zrezygnowany oparł się plecami o ścianę i skrzyżował ręce na piersi.

Wycofywała się, nie spuszczając go z oczu. Kucnęła, sięgając po leżącą na podłodze, porzuconą torebkę ze srebrnym łańcuszkiem.

Piotr milczał, wpatrując się w nią intensywnie. W bladoniebieskich oczach spostrzegła błysk niechęci i głębokiego rozczarowania. Zrobiło się jej przykro. Wiedziała, że jest wściekły i nie miała pojęcia, dlaczego zabrnęła w tej zabawie tak daleko. Wcale nie miała w planach kogokolwiek skrzywdzić. To zupełnie do niej nie pasowało.

 

4.

 

Chodziła po czworakach, macając centymetr po centymetrze. Zrobiła tak kilka okrążeń, dotykając ramieniem ściany, by niczego nie przeoczyć. Pomieszczenie miało około czterech metrów każda ściana i oprócz drzwi i łóżka nie znalazła na podłodze nic, co różniłoby się od wilgotnego muru. Domyśliła się, że są tylko jedne drzwi.

Podniosła się, macając rękoma ścianę, starając się dotykać miejsce przy miejscu. Spuszczała ręce i podnosiła do góry, przesuwając palcami. Szukała okna, jakiegoś innego otworu niż wejście, które wymacała już wcześniej. Drzwi do piwnicy były ciężkie i stalowe. Obmacała je dokładnie, razem z klamką i zamkiem. Ani drgnęły, gdy pchnęła je ramieniem, a potem kopnęła w nie kilka razy. Zadudniły blachą, niewzruszone. Mur przy drzwiach był naprawdę gruby. Policzyła, że ściany musiały mieć przynajmniej metr grubości. Pod drzwiami wyczuła lekki powiew wiatru. Musiała mocno przycisnąć palce do szpary pod drzwiami lub własny nos, by poczuć leciutki powiew powietrza.

Jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ale nadal niewiele widziała. Żaden, nawet najmarniejszy promyk światła nie dochodził tutaj.

Szurała palcami po murze. Nic. Żadnego okna, zagłębienia. Wszystkie ściany, oprócz tej z drzwiami, ktoś zbudował z cegły. Czuła nierówne prostokąty i zaprawę pomiędzy nimi. Tuż przy podłodze cegły były wilgotne, co dało jej wskazówkę, że musi być zamknięta w piwnicy. Co było nad nią?

Kucnęła, by w ten sam sposób zbadać podłogę. Boleśnie uderzyła się w dłoń o kant mebla, który po chwili macania okazał się stojącą skrzynką ogrodową z drewna. Podniosła ją i oszacowała wagę. Pomyślała, że mogłaby rzucić nią w głowę napastnika, gdy tylko wejdzie do środka, ale skrzynka zbudowana była ze zbyt cienkich listewek i nie ważyła dużo. Odstawiła ją na ziemię.

Przeszła całe pomieszczenie na kolanach, ale nic więcej nie znalazła. Wstała więc, wyciągając przed siebie ręce. Liczyła kroki, chodząc od ściany do ściany.

— Jeden, dwa, trzy… — dotykając jedną ręką muru z boku, a drugą trzymając przed sobą, liczyła tip topy — piętnaście, szesnaście…

Pomnożyła w głowie długość swojej stopy przez ilość stóp, które wykonała i jeszcze raz wyszło jej, że ściana ma ponad cztery metry długości. Żeby zająć głowę, policzyła drugą ścianę.

Przerwała głośne liczenie w połowie, kiedy do jej uszu dobiegł odgłos kroków w oddali. Ktoś gwizdał za drzwiami.

Rzuciła się w stronę łóżka, uderzając boleśnie w kolano, ale udało jej się, nie skrzypiąc za mocno, wtulić w kąt pomiędzy ścianę a ramę łóżka.

Pomyślała, że zacznie krzyczeć i podbiegnie do metalowych drzwi, jeśli tylko okaże się, że mógłby to być inny człowiek niż jej porywacz. Klucz w zamku przekręcił się dwa razy, poczuła dopływ powietrza i blask latarki, który natychmiast ją oślepił. Zakryła oczy dłonią.

Mężczyzna chwycił ją za włosy i szarpnął. Krzyknęła, ale rzucił nią o ścianę, jak porcelanową laleczką. Rozpłakała się, wbijając paznokcie w mokrą cegłę tuż przy ziemi.

Nie powiedział ani słowa. Po prostu chwycił ją za gardło i postawił na nogi. Szarpała się, ale wtedy podnosił ją do góry jak piórko, sprawiając że momentami wisiała, kopiąc powietrze przed sobą. Nic sobie z tego nie robił. Teraz dopiero zobaczyła, że strumień światła pochodzi z latarki czołowej. Blask powodował, że nie mogła zobaczyć twarzy. Widziała tylko krótkie mignięcia i bardzo duże, silne dłonie.

Bez żadnego wysiłku wcisnął jej do gardła kawałek szmaty i zakleił usta, a na głowę wsadził parciany worek. Krzyczała teraz z całych sił, zdając sobie sprawę, że wydobywa się z niej wyłącznie gardłowy pomruk. W nozdrza wdzierał się smród worka. Czuła piasek, sypiący się jej na głowę i przyklejający się do polików mokrych od łez i smarków, lecących z nosa. Uderzył ją wierzchem dłoni w głowę. Zamilkła, szlochając tylko.

Pchając przed sobą, wyprowadził ją z pomieszczenia i zaprowadził do innego. Przez załzawione oczy i szpary w splocie materiału, który miała na głowie, zobaczyła wysoko pod sufitem zabite deskami okienko. Obraz rozmazywał się, ale nie miała żadnej wątpliwości, że ma przed sobą okno. Światło wpadało przez duże szpary w deskach, czyniąc wnętrze o wiele jaśniejszym, niż to, w którym była przetrzymywana. Na samym środku stał stół, widziała jedynie jego zarys, ale poczuła dłońmi aluminium, kiedy pchnął ją na niego. Nie ruszała się.

Zaczęła krzyczeć, kiedy poczuła, że podnosi jej spódniczkę i zrywa majtki. Strumień zimnej wody chlusnął jej po udach i pośladkach.

— Umyj się — warknął.

Szlochając, podmyła się. Lał na nią wodę jeszcze przez chwilę, aż nie zaczęła dygotać z zimna. Słyszała, jak zakręca kran i szum wody ustał.

Kopnął ją w kostkę, by rozstawiła nogi. Przycisnął głowę do blaszanego blatu. Szarpnęła się, ale uderzył ją znowu w tył głowy i przydusił za szyję.

Wszedł w nią bez żadnego oporu.

Zawyła ze szmatą w gardle i umilkła tak samo nagle. Poprzez worek, patrzyła w światło w otworze pod sufitem. Starała się nie słyszeć sapania i niemal zwierzęcego rzężenia, które wraz ze skrzypieniem metalowego stołu, wwiercał się w jej uszy przy każdym pchnięciu. Zamknęła oczy i światło zgasło.

 

5.

 

Spuściła głowę nad dokumenty. Nikt, kto spojrzałby na nią, nie domyśliłby się, że przed sekundą patrzyła w okno nieruchomym wzrokiem. Zmieniła pozycję natychmiast, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk naciśnięcia klamki. Nie myliła się.