Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
108 osób interesuje się tą książką
Nowe śledztwo komisarza Jacka Okońskiego
W Stargardzie zostaje znaleziony martwy pasjonat starych fotografii – Janusz Manachiewicz. Komisarz Okoński dostaje za zadanie wyjaśnienie okoliczności tej śmierci. Ślady prowadzą go do Aliny Fritzhoff, uznanej niemieckiej adwokatki od lat pomagającej ofiarom nazistowskich prześladowań. Prawdopodobnie była ostatnią osobą, która widziała Manachiewicza żywego. Przyjechała na spotkanie z nim, by porozmawiać o pewnej starej fotografii.
Jaką tajemnicę skrywa zdjęcie podpisane „Suchań 1946”? Czy Okońskiemu uda się wyjaśnić przyczynę śmierci kolekcjonera? Czy ktokolwiek wie, co naprawdę zdarzyło się w okolicach Suchania w czasie wojny?
Właśnie mija rok od sprawy z Dusicielem. Policja w Suchaniu próbuje ustalić, dlaczego ktoś usiłował zabić nowego właściciela domu Adriana Czyżewskiego. Czy obie sprawy są powiązane?
III tom serii z podkomisarzem Jackiem Okońskim
Rafał Glina, urodził się w 1979 roku w Stargardzie, wówczas Szczecińskim. Mieszka w Suchaniu, niewielkim miasteczku w województwie zachodniopomorskim, w którym zaczyna się akcja jego debiutanckiej powieści. Absolwent Zachodniopomorskiej Szkoły Biznesu na kierunku ekonomia. Lubi wszelakie sporty, do niedawna zapalony, od niedawna niedzielny biegacz. Szczęśliwy mąż, ojciec i właściciel Jack Russell teriera, z którym w wolnych chwilach spaceruje. W 2024 r. zadebiutował kryminałem pt. Jednorożec, który został nominowany do nagrody KRYMINALNY DEBIUT ROKU 2024 oraz opublikował Imaginację, drugą część serii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 363
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Zaszłość
© Copyright by Rafał Glina, Warszawa 2025© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o., Warszawa 2025
Redakcja i korekta: Joanna Wysłowska
Ilustracje okładkowe: pexels.com/Дмитрий Пропадалин (budynek), pexels.com/Renato Danyi (czaszka)
Projekt okładki: Eliza Luty
Redaktor inicjująca: Blanka Wośkowiak
Dyrektor produkcji: Robert Jeżewski
Wszelkie podobieństwa zdarzeń, instytucji i osób są przypadkowe i niezamierzone. Opowieść stanowi literacką fikcję.
Wydawnictwo nie ponosi żadnej odpowiedzialności wobec osób lub podmiotów za jakiekolwiek ewentualne szkody wynikłe bezpośrednio lub pośrednio z wykorzystania, zastosowania lub interpretacji informacji zawartych w książce.
ISBN 978-83-8132-697-1
Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o. o. ul. Widok 8, 00-023 Warszawa tel. 603-798-616 Dział handlowy: [email protected]
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Wydanie I, 2025
Lepiej zatrzymać się i walczyć.
Jeśli będziesz uciekał,
umrzesz zmęczony.
POWIEDZENIE WIKINGÓW
Strwożeni mężczyźni, kobiety i dzieci ledwo mieścili się w ogrzanej sali niewielkiego pałacyku leżącego we wsi Chełmno nad Nerem. Z nadzieją przysłuchiwali się staremu Niemcowi z długim cybuchem w ustach, który zapewniał, że nic im się nie stanie, kiedy pojadą do getta w Litzmannstadt. Stojący obok oficer SS potwierdzał jego słowa, co jakiś czas kiwając głową i uśmiechając się łagodnie.
– Będziecie tam pracować, a dzieciom zapewnimy edukację – grzmiał tubalnym głosem. – Przed podróżą musicie się porządnie wyszorować. Łaźnia jest na dole. – Wskazał drzwi po lewej stronie. – Najpierw jednak musicie się rozebrać. Ubrania zostaną spalone, więc należy wszystkie posiadane przedmioty oddać na przechowanie.
Zebrani zaczęli wykonywać polecenia. Nie mieli powodu nie wierzyć Niemcowi. Przecież kiedy tu przyjechali, to razem z tym oficerem pomagali starszym osobom schodzić z ciężarówek i dotrzeć do drzwi wejściowych, przenosili niemowlęta, aby odciążyć zmęczone matki, troszczyli się o przyjezdnych.
Kiedy wszyscy się już przygotowali, otwarto drzwi. Powiało chłodem, ale Niemiec zapewnił, że na dole jest cieplej. Gdy stłoczeni ludzie zorientowali się, że to nie łaźnia, a wnętrze wielkiej ciężarówki, było już za późno.
Kiedy sala w pałacyku opustoszała, pojawili się uzbrojeni żołnierze Hauskommanda pilnujący kilku wymizerowanych więźniów. Ci od razu przystąpili do swojego zadania. Zaczęli uważnie przeglądać pozostawione rzeczy. Każde znalezisko: złoto, biżuteria, zegarki czy pieniądze, skrupulatnie odnotowywano i odkładano do odpowiednich pojemników.
Druga ekipa więźniów, zmarzniętych i zagłodzonych, pilnowanych przez żołnierzy Waldkommanda, czekała na przybycie ciężarówki kilka kilometrów dalej. Kierowca, esesman z trupią czaszką umieszczoną na czapce, zatrzymał szary, hermetycznie zamykany pojazd, kilkadziesiąt metrów przed nimi. Przez chwilę majstrował w szoferce, po czym uruchomił aparaturę tłoczącą trujący gaz do wnętrza ciężarówki i wysiadł z auta. Dopiero po piętnastu minutach otworzył tylne drzwi. Kilka ciał wypadło na trawę. Kiedy gaz wywietrzał, do akcji przystąpili czekający więźniowie. Wyciągali trupy z samochodu i po jednym na raz kładli przed dwoma niemieckimi cywilami. Ze zgrozą patrzyli, jak ci dokładnie je przeszukują, sprawdzając każdy otwór ciała w poszukiwaniu ukrytych kosztowności. Po „badaniu” więźniowie zanosili zabitych do pobliskich dołów, gdzie postanowiono ich zakopać. Nie mieli wyjścia. Każdą chwilę zwłoki, najmniejszy objaw niesubordynacji karano śmiercią.
Za każdym razem, gdy badanie kończyło się sukcesem i do skrzyni trafiał cenny kamień lub grudka żółtego kruszcu, stojący nieopodal oficer uśmiechał się z satysfakcją.
Komisarz Okoński ostatni raz się rozejrzał. Stał pośrodku starej, drewnianej rudery, zapewne stodoły. Aż dziw, że cała ta prymitywna budowla nie zawaliła się w cholerę dawno temu, tak jak większość dachu. Ta część zadaszenia, która została, trzymała się na dwóch grubych, ale sfatygowanych belkach i sprawiała wrażenie, jakby także zamierzała niedługo runąć na ziemię. Okoński nie miałby nic przeciw temu, zważywszy, że sam stał w miejscu, gdzie nad głową bez przeszkód widział tylko bezchmurne, listopadowe niebo.
Napastnik cały czas w niego celował.
– Czekaj! – krzyknął komisarz.
– Co znowu? – Mężczyzna opuścił broń. Nadal jednak kierował ją w stronę Okońskiego.
Ten spojrzał w bok, a później znów na mężczyznę. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym Okoński się odezwał:
– Możesz strzelać.
I powoli zaczął iść w stronę napastnika.
Mężczyzna szybkim ruchem uniósł pistolet.
Podobno nie można usłyszeć wystrzału broni, z której cię zabito. O dziwo, a może na szczęście, komisarz Jacek Okoński, który nie miał zamiaru się zatrzymać, go usłyszał.
Tylko że...
Zabrzmiał on trochę dziwnie. Był przytłumiony, jak nie wystrzał, ale przetaczający się gdzieś w oddali grzmot, zwiastujący nadchodzącą burzę. Przez ciało komisarza przeszedł dreszcz, a serce zwolniło. Okoński poczuł dziwny niepokój, a po chwili radość. Kiedy pocisk dosięgnął celu, komisarz zdążył jeszcze pomyśleć: „Na szczęście Marcelinie nic się nie stało”.
Alina Fritzhof siedziała w swoim ulubionym fotelu i z dwunastego piętra z kieliszkiem wina w ręku spoglądała na panoramę Berlina. Kilka lat temu jej mąż przegrał walkę z rakiem, dzieci natomiast usamodzielniły się i wyprowadziły już wcześniej. Syn ukończył studia prawnicze i mieszkał w Dortmundzie, córka otworzyła klinikę medycyny estetycznej w Hamburgu. Alina została sama, dlatego sprzedała wielką willę usytuowaną na przedmieściach i przeprowadziła się do apartamentu bliżej centrum. Bynajmniej nie po to, aby mieć łatwiejszy i szybszy dojazd do kancelarii adwokackiej, którą prowadziła od kilkudziesięciu lat. Po prostu tak było wygodniej.
Samopoczucie i figurę zawdzięczała diecie oraz ćwiczeniom, w niewielkim tylko stopniu zabiegom chirurgicznym i nie chodziło o powiększanie piersi czy ust, bo to akurat nigdy jej nie interesowało. Wolała postawić na naturalność i zdrowy styl życia. W wieku sześćdziesięciu jeden lat wyglądała i, co ważniejsze, czuła się jak czterdziestolatka, jednak przebywanie w wielkim, pustym domu okazało się ponad jej siły. Tu, gdzie teraz żyła, miała wszystko pod ręką: fitness club z siłownią i basenem, na które chodziła kilka razy w tygodniu, wykwintne restauracje, w których ciągle jeszcze spotykała się z najważniejszymi klientami, oraz ekskluzywne sklepy, do których też lubiła zaglądać.
Na dzisiejsze późne popołudnie i wieczór nic nie zaplanowała, dlatego dokończyła wino i postanowiła zafundować sobie długą, gorącą kąpiel w wannie. Napełniła ponownie kieliszek i poszła do łazienki.
Kiedy już zrelaksowana i odświeżona wróciła do salonu, zasiadła przed laptopem. Chyba tylko z przyzwyczajenia zaczęła najpierw sprawdzać media społecznościowe, a później miała zamiar zrobić to samo z kilkunastoma wybranymi forami internetowymi. Wszystkie dotyczyły jednej miejscowości. Leżącej w Polsce, w województwie zachodniopomorskim, kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Niemcami. Liczyła na znalezienie jakichkolwiek informacji, które by pozwoliły naprawić zło wyrządzone lata temu. Wprawdzie w swojej kancelarii starała się „naprawiać to zło” cały czas, w głównej mierze po to ją założyła, ale ta jedna niewyjaśniona sprawa nie dawała jej spokoju. Mimo że poszukiwania prowadziła coraz rzadziej, coraz mniej wierząc w jakikolwiek sukces, nadal tliła się w niej nadzieja na natrafienie choćby na wzmiankę o tym, co ją interesowało.
Alina była rodowitą Niemką, ale język polski znała bardzo dobrze. Od kiedy poznała niechlubną przeszłość swego narodu, zamierzała pomagać ofiarom nazistowskich prześladowań oraz aktywnie wspierać działania na rzecz polsko-niemieckiego pojednania. Stąd studia prawnicze. Postanowiła otworzyć kancelarię i współpracować z fundacjami wspierającymi relacje między Polakami i Niemcami. Dopięła swego i w ciągu tych kilkudziesięciu lat pomogła setkom osób. Przez ten okres jej ideały lekko się zatarły, zeszły na drugi plan, ale nigdy nie zapomniała o tej jednej historii, którą opowiedziała jej kiedyś babcia.
Alina ponownie dolała sobie wina do kieliszka. Koniec na dzisiaj, pomyślała, klikając zakładkę Facebook na pasku przeglądarki. Wyświetlił się panel logowania, a po chwili pojawił się znajomy widok. Kolejne kliknięcie i po lewej stronie ekranu rozwinęła się lista ostatnio wyszukiwanych profili. Spośród kilkunastu dotyczących interesującej ją miejscowości wybrała jeden ze swoich ulubionych.
Suchań Dawniej, Suchań Dziś.
Administrator starał się jak najczęściej publikować nie tylko stare zdjęcia i porównywać je ze stanem obecnym, ale zamieszczał także mnóstwo ciekawostek z historii miasteczka.
Od jej poprzedniej wizyty tutaj pojawiło się kilka nowych postów. Najświeższy prezentował, jak wynikało z opisu, fragment pocztówki Ottona Scheela z 1926 roku, z widokiem na ówczesną ulicę Breitestrasse. Alina tylko przelotnie zerknęła na domki znajdujące się na fotografii, aż tak daleka przeszłość jej nie zaprzątała.
Wcześniejszy post zawierał kilkanaście zdjęć opisanych jako: „Prezent od jednego z fanów profilu. Może ktoś zobaczy coś znajomego?”. Kliknęła pierwsze i jej oczom ukazał się szereg budynków. Te akurat były szare i bez wyrazu, nieciekawe. Następne zdjęcie przedstawiało kościół, który widziała zresztą kiedyś na własne oczy, a kolejne ołtarz. Przeglądając, sięgnęła po kieliszek z winem, ale ten wypadł jej z ręki. Stuknął o szklany blat stołu, na którym stał laptop, i już bezgłośnie spadł na biały, puszysty dywan, zostawiając na nim czerwoną plamę. Alina wyglądała, jakby za chwilę miała zemdleć. Serce jej przyspieszyło, oparła się jednym łokciem o stół, prawa ręka trzymająca myszkę drżała. Jej oczy wpatrywały się w ujęcie, które wyświetliło się na ekranie.
– Mein Gott – wyrwało jej się z ust. Rozejrzała się po salonie, jakby chciała się z kimś podzielić swoim odkryciem.
Ponownie skupiła szklisty wzrok na fotografii, ale przez napływające łzy wszystko się zamazywało. Wstała, odnalazła chusteczki i przetarła oczy. Znów spojrzała na post.
– So viele Jahren...1 – wyszeptała.
Fotografia przedstawiała las. Jednak na pierwszym planie wyróżniało się dziwne drzewo, kształtem przypominające trójząb, przed którym stało dwóch mężczyzna w białych koszulach z podwiniętymi rękawami. Zapozowali tak, jakby fotograf poprosił ich, aby na chwilę przerwali pracę.
Alina z ciągle mocno bijącym sercem powiększyła obraz i dokładnie przyjrzała się ich twarzom, a później przeanalizowała całe ujęcie. Nie dostrzegła nic, co mogłoby pomóc rozwiązać zagadkę, która dręczyła ją od kilkudziesięciu lat. Z duszą na ramieniu przejrzała pozostałe zdjęcia, a później starsze posty. Nigdzie więcej nie dostrzegła żadnych ludzi, dziwnego drzewa ani tego lasu. Same budynki. Wróciła do zdjęcia z mężczyznami. Pod postem było już ponad czterdzieści polubień, ale ani jednego komentarza.
Otworzyła okno wiadomości. Na Facebooku występowała jako Tamara Syczuk, wolała, aby nie kojarzono jej prawdziwego nazwiska z poszukiwaniami, które prowadziła. Zabrała się do pisania. „Dzień dobry, chciałabym zasięgnąć informacji o jednym ze zdjęć, które pojawiło się na Pana profilu”. Wiedziała, że administratorem jest prawdziwy Janusz Manachiewicz, miał zresztą drugi profil na swoje nazwisko. „Chodzi mi o zdjęcie z tym dziwnym drzewem, a właściwie o dane osób ze zdjęcia lub fotografa, który je zrobił, ewentualnie o miejsce, gdzie zostało zrobione. Będę bardzo wdzięczna za jakiekolwiek informacje na ten temat”. Przeleciała tekst wzrokiem, po czym wysłała.
Zamyślona wpatrywała się w czerwoną plamę na dywanie. A co, jeśli to fałszywy trop? Jeśli to tylko zbieg okoliczności? Niemożliwe, przekonywała samą siebie, i w tym momencie usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości.
„Dzień dobry, jak podałem w opisie postu, otrzymałem te zdjęcia od znajomego, niedawno i jeszcze nic o nich nie wiem. Jedynie to, że wykonano je w Suchaniu i okolicy. Czy to jakaś Pani rodzina? Mogę napisać do tego znajomego i zapytać o to zdjęcie. A może jest Pani zainteresowana jego kupnem?”
Alina zrobiła zdziwioną minę. Sądziła, że to tylko plik obrazkowy. Szybko zaczęła odpisywać. „To Pan ma to zdjęcie...” Zawahała się, jakiego słowa użyć. „...fizycznie, to znaczy prawdziwe?”
„Tak, trzymam je właśnie w ręce :-)”.
„Zakładam, że nie jest w żaden sposób opisane?”
„Jest. Z tyłu widnieje napis »Suchań 1946«”.
Alina wiedziała, że stare fotografie nierzadko podpisywano. Może w tym wypadku część napisu nie wyblakła całkowicie i dałoby się go jakoś odtworzyć? A może coś tam zostało napisane sympatycznym atramentem? Prawdopodobieństwo było nikłe, ale było.
„Tak, chciałabym je kupić. Mogę przyjechać do Suchania w ciągu dwóch godzin”.
„Cieszę się, ale w Suchaniu mieszkałem jako dziecko, stąd moje zainteresowanie historią miasteczka. Wprawdzie często tam bywam, ale już nie mieszkam. Poza tym jest już za późno, żeby Pani przyjeżdżała. Postaram się dowiedzieć jak najwięcej o tym zdjęciu i możemy się umówić na jutro, powiedzmy na siedemnastą. Co Pani na to?”
Niechętnie, ale się zgodziła. Bardziej zależało jej na informacjach niż na samym zdjęciu. Mężczyzna zaproponował cenę, a później podał adres.
Alina Fritzhof jeszcze raz przyjrzała się zdjęciu. Być może za dwadzieścia cztery godziny będę miała szansę ułożyć puzzle rozsypane lata temu, pomyślała.
Mężczyzna z zadowoleniem zatarł ręce, chociaż zastanawiał się, czy nie wycenił zdjęcia zbyt nisko. Jakby co, to doliczy sobie jeszcze trochę za informacje, oczywiście jeśli takowe zdobędzie.
Janusz Manachiewicz z zawodu był nauczycielem historii w szkole podstawowej, a z zamiłowania pasjonatem starych fotografii. Profil Suchań Dawniej, Suchań Dziś założył, ponieważ chciał upamiętnić miejscowość, w której się urodził i mieszkał do szesnastego roku życia. Dawno temu przeczytał w jakimś biuletynie turystyczno-krajoznawczym, że Suchań to praktycznie jedyne miasto na Pomorzu Zachodnim, gdzie w dużej mierze zachowało się nie tylko małomiasteczkowe, drobnomiejskie budownictwo, ale także i zdobnictwo ludowe. Jeszcze po dziadkach miał mnóstwo starych zdjęć miasteczka, więc postanowił zrobić z nich użytek, aby nie kurzyły się po szufladach. Chciał, aby każdy zobaczył, jak piękny był dawniej Suchań. Kiedy okazało się, że parę osób zdecydowało się kupić od niego niektóre zdjęcia, odkrył, że stare fotografie to całkiem dobry interes. Szczególnie jeśli trafi się na takie, za które ktoś zgodzi się zapłacić nawet kilkaset złotych, co już parę razy mu się zdarzyło. Oczywiście prowadził jeszcze inne profile poświęcone starym zdjęciom, ale tylko ten o Suchaniu znajdował się w kategorii sentymentalno-hobbystycznej.
Manachiewicz odszukał na Facebooku profil mężczyzny, który przesłał mu zdjęcie z dziwnym drzewem, i zaczął pisać. Od tego, ile informacji zdoła uzyskać, będzie zależeć wysokość marży, jaką sobie naliczy.
1Mein Gott [...] So viele Jahren (niem.) – Mój Boże [...] Tyle lat... ↩