Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
178 osób interesuje się tą książką
Para detektywów amatorów, Flora Steele i Jack Carrington, to mistrzowie w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. I w pełni zasłużyli na tę reputację. Czy jednak będą w stanie wyjaśnić przyczyny tajemniczej zbrodni na wzgórzu?
Kiedy Jack pracuje nad pierwszym rozdziałem nowej powieści, co zawsze idzie mu z trudem, Flora doskonale wie, że lepiej mu nie przeszkadzać. Jednak zaginięcie nowego mieszkańca wioski sprawia, że musi złamać tę niepisaną zasadę. Razem ruszają na jego poszukiwania. Niestety, nie odnajdują go żywego...
Percy miał ambicje, marzenia – i całkiem pokaźną listę wrogów. Ktokolwiek stał za jego śmiercią, podjął staranne kroki, aby zatrzeć ślady zbrodni. Czy była to nerwowa i zakochana gosposia? A może zdeterminowany właściciel farmy na wzgórzu, którą Percy próbował kupić?
Flora i Jack zostają wciągnięci w sieć intryg, niedomówień i skrywanych emocji.
Czy odkryją prawdę, zanim morderca uderzy ponownie – tym razem znacznie bliżej niż mogliby się spodziewać?
Intrygująca powieść kryminalna osadzona w uroczej angielskiej wiosce. Idealna dla fanów Sherlocka Holmesa i Herkulesa Poirota.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 317
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Merryn Allingham
Morderstwo na wzgórzu
Przełożyła Ewa Ratajczyk
Abbeymead
Sussex, kwiecień 1957
Gdy otworzył drzwi do piwnicy, zobaczył studnię ciemności. Wyciągnął rękę, usiłując znaleźć włącznik światła, bezskutecznie. Głupiec ze mnie, pomyślał, nie będzie prądu, dom jest niezamieszkany od miesięcy. Na drugim końcu piwnicy migotał ledwie widoczny promyk światła – zapewne wpadał przez okienko – ale sama klatka schodowa, nawet przy uchylonych drzwiach do piwnicy, tonęła w ciemności. Powinien czekać? Wyciągnął rękę do przytłumionego światła padającego z przejścia za nim i spojrzał na zegarek. Do spotkania miał jeszcze trochę czasu, więc pomysł, by się rozejrzeć, wydawał mu się rozsądny. Dzięki temu lepiej wiedziałby, o czym mówi. A to było ważne.
Ostrożnie zaczął pokonywać stopnie, wyrzucając sobie w myślach, że nie zabrał latarki. W połowie drogi jego stopa natrafiła na powietrze. Zachwiał się i stracił równowagę. Przegrał walkę, runął ze schodów i wylądował bezwładnie na kamiennych płytach. Jego głowa z przerażającym łoskotem uderzyła o zimny granit.
Półotwartym okiem dostrzegł strużkę krwi plamiącą szare płyty pod swoim ciałem i spróbował podnieść głowę. Musiał wstać i wezwać pomoc, ale ból był zbyt silny – upadł, pokonany. Ktoś przyjdzie, pomyślał, ktoś mu pomoże. Zamknął powieki i stracił przytomność.
Dzień wcześniej
– Dzień dobry, panie Milburn. – Flora Steele przywitała niskiego, krępego mężczyznę, który przekroczył próg jej księgarni. – Kolejne poszukiwania? Czego dziś potrzeba? – Z dumą spojrzała na rzędy uporządkowanych książek, które właśnie skończyła odkurzać.
Percy Milburn stał się jednym z jej najlepszych klientów – jego ciekawość i głód wiedzy sprawiły, że miała mnóstwo zamówień. Kupował biografie, wspomnienia, poradniki dla majsterkowiczów, zaopatrzył się nawet w tom dotyczący lokalnej architektury.
– Niestety, tym razem nie przychodzę po książki, panno Steele. Chciałem prosić o przysługę. Wydrukowałem trochę ulotek i byłbym wdzięczny, gdyby mogła pani rozłożyć kilka na stoliku w księgarni. – Z uśmiechem wręczył jej plik.
Flora wzięła ulotki i zerknęła na treść.
– Spotkanie jutro w świetlicy? Mieszkańcy Abbeymead na pewno chętnie się zjawią.
– Mam nadzieję. Trudno było przekonać pannę Ticehurst, w końcu jednak dała mi szansę się wypowiedzieć. Szkoda, że ulotki są tak późno. To przez drukarza, obiecał je w zeszłym tygodniu, ale mimo wszystko liczę na przyzwoitą frekwencję. Chcę, żeby mieszkańcy Abbeymead poparli moje plany dotyczące Ptasiej Farmy.
– Będę o nim informować każdego klienta – obiecała.
– Dziękuję, panno Steele, prawdziwy z pani kumpel.
Flora nie określiłaby siebie jako kumpla, ale lubiła Percy’ego Milburna. Polubiła go, gdy po raz pierwszy zjawił się w All’s Well w poszukiwaniu książek dotyczących Sussex. Dowiedziała się, że jego syn zginął podczas wojny, a on sam wyemigrował na południe z rodzinnego Yorkshire po tym, jak stracił żonę i sprzedał kilka przędzalni wełny. Pragnął lepiej poznać hrabstwo, w którym się osiedlił.
– Więc będzie pan realizował pomysł hostelu? – Flora wiedziała tylko, że farma zostanie sprzedana i że Percy ma plany dotyczące jej przyszłości, najwyraźniej na tyle zaawansowane, by przedstawić je mieszkańcom miasteczka.
Jego twarz się ożywiła.
– Jeśli tylko będę mógł, to tak! Tego właśnie potrzebuje Abbeymead. Przyzwoitego zakwaterowania dla ludzi z ograniczonym budżetem. Cross Keys nie jest wcale tani, a Klasztor jest świetny dla majętnych, ale ilu zwykłych ludzi może sobie pozwolić na nocleg w tym hotelu?
Podrapał się w podbródek, jakby to mogło mu pomóc znaleźć odpowiedź na pytanie. Zeszłej zimy zapuścił brodę – żebym wyglądał poważniej, jak wyznał Florze – ale zgolił ją, gdy tylko zrobiło się cieplej i zaczęły śpiewać ptaki. Flora nie była pewna, czy zarost cokolwiek zmieniał. Ten drobny mężczyzna z Yorkshire zawsze wydawał jej się poważny.
– Cieszę się, że sir Frederick Neville w końcu się zgodził.
– Niezupełnie – sprostował ostrożnie Percy. – Zawarliśmy ustnie umowę, że kupię farmę; podoba mu się wizja zdobycia moich pieniędzy, ale wciąż się opiera pomysłowi hostelu. Zapytałem go, po co nam kolejny elegancki hotel. Bo taki mu siedzi w głowie. Chcemy przecież ściągać do Sussex zwykłych ludzi, mieszkańców miast, którzy właściwie nie widują zieleni. To ich zamierzam tu przyciągnąć. I pokazać piękno tego hrabstwa: wzgórza kredowe, morze i rzekę. I tętniące życiem miasto, Brighton, zaledwie kilkanaście kilometrów stąd. Abbeymead idealnie się nadaje na wakacje. Ale najpierw trzeba przekształcić Ptasią Farmę.
Lord Edward Templeton dzierżawił farmę pokoleniom Martinów, lecz po jego śmierci kupił ją, wraz z kilkoma innymi posiadłościami Templetonów, sir Frederick. Mieszkańcy Abbeymead uznali zakup za naturalną kolej rzeczy i przeżyli wstrząs na wieść o tym, że sir Frederick po paru latach zdecydował się na sprzedaż farmy, zamiast po śmierci Roberta Martina szukać nowego dzierżawcy. Jego żona, niezdolna do samotnego prowadzenia gospodarstwa, przed kilkoma miesiącami przeniosła się do Eastbourne i zamieszkała u siostry, a jedyny syn Martinów, Thomas, który miał przejąć dzierżawę po ojcu, został zamordowany podczas wojny. Flora przypomniała sobie przerażającą sprawę z zeszłego roku z kornwalijskich wakacji, podczas których przemoc wynurzyła się z przeszłości i eksplodowała jej przed nosem. Wraz z Jackiem Carringtonem, kompanem jej detektywistycznych przygód i jej ulubionym pisarzem kryminałów, odkryła przestępcę, który pozbawił Martinów jedynego dziecka.
– Na pewno zdoła pan przekonać sir Fredericka – uspokoiła go, powracając do teraźniejszości. – Z pewnością skapituluje wobec pana determinacji! – W orzechowych oczach Flory pojawiło się rozbawienie.
– Staram się go nie wystraszyć. – Na twarzy Percy’ego pojawił się grymas. – Ale wiem, że bywam natarczywy. Taki już jestem. Choć w miarę dobrze się dogadujemy. Obaj nie mamy żon, obaj straciliśmy synów. Łączy nas smutek.
– I golf – przypomniała. – Łączy panów wspólna pasja. – Percy poznał sir Fredericka w Lexington, jak jej powiedział, a zaprzyjaźnili się przy drugim dołku. Po grze usiedli na drinka i okazało się, że obaj stracili synów na wojnie, więc nie trzeba było wiele, żeby sir Frederick przyznał ponuro, że potrzebuje pieniędzy, i postanowił sprzedać Percy’emu Ptasią Farmę.
– Z golfem mi jakoś nie po drodze. – Percy zachichotał. – Umówiłem się na spotkanie z Neville’em na farmie jutro po południu, ma się zjawić z zarządcą majątku. Mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia. Pomyślałem… – twarz Percy’ego rozjaśnił uśmiech – …że jeśli uda mi się nakłonić tego marudę, by obejrzał ze mną zabudowania, pomieszczenie po pomieszczeniu, wyjaśnię mu moje plany, przedstawię swoją wizję, to go przekona. Sir Frederick jest dość uparty. Przyzwyczajony do stawiania na swoim. Nic dziwnego. Odziedziczył ogromny spadek, od kołyski wszystko miał podawane na tacy.
– A jeśli to go nie przekona?
– Wpłaciłem mu sporą zaliczkę. Na znak dobrej woli. Nie będzie chciał jej oddać, desperacko potrzebuje pieniędzy. A jeśli spróbuje coś wywinąć, pozwę go i odzyskam gotówkę, co do miedziaka. Dostanie porządną nauczkę.
– Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. – Wielki plan Percy’ego mógł się stać zarzewiem bardzo nieprzyjemnego sporu, co Florę trochę martwiło.
– Myślę, że mi się uda, panno Steele – zapewnił energicznie. – Przekonałem jego agenta. Palmer się nazywa. Z początku miał wątpliwości, ale trochę nad nim popracowałem i przeszedł na moją stronę.
– W takim razie jestem pewna, że podobnie pójdzie panu z sir Frederickiem. Ale po kolei. Znajdę dla nich miejsce. – Rozłożyła ulotki w rzędzie na stołach z książkami.
Percy kiwnął głową wyraźnie zadowolony.
– Świetnie. To zebranie jest ważne. Mam duży zgryz przez Winifred Ticehurst i jej kampanię „Zachować Abbeymead dla mieszkańców”, czy jakieś takie bzdury. Najpierw zdobędę zgodę sir Freda, a później zacznę zabiegać o przychylność mieszkańców Abbeymead.
– Przesądzona sprawa!
Roześmiali się, dobrze wiedząc, że wcale tak nie jest.
Odgłos ożywionych rozmów uderzył Jacka jak obuchem w głowę, gdy następnego wieczoru, kilka kroków za Florą, wszedł do słabo oświetlonej sali zebrań. Wyglądało na to, że na spotkanie z Percym przyszli prawie wszyscy mieszkańcy Abbeymead, bo niewiele miejsc pozostało pustych.
– Są wolne krzesła kilka rzędów dalej – szepnął Florze do ucha, lekko popychając w lewo jej drobną postać.
Odwróciła się do niego z szeroko otwartymi oczami.
– Ilu ludzi, Jack! Widać, że Percy swoim pomysłem włożył kij w mrowisko.
Jack poczuł lekki niepokój. Wizja rozsierdzonych owadów przywodziła na myśl kłopoty.
– Jeśli ktoś chce, żeby obległy go mrówki, jego sprawa – powiedział spokojnie. – Nie będziemy się w to mieszać. Ty masz na głowie zmiany w księgarni, a ja zamierzam zacząć pisać nową książkę. Kilka spokojnych miesięcy dobrze nam zrobi.
– Zwłaszcza po obfitującym w wydarzenia Bożym Narodzeniu – zażartowała.
Spojrzał na nią z grymasem. Boże Narodzenie nie obfitowało w wydarzenia – sprowadziło się do świątecznych babeczek na plebanii i obiadu z przyjaciółkami, Alice i Kate, zakończonego herbatą i ciastem. Jego pobyt w domku Flory upłynął podobnie spokojnie – nigdy nie czuł się tak szczęśliwy, jak w tych dniach, które spędzili razem pomiędzy Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem, nic sobie nie robiąc z krążących po miasteczku plotek. Para mieszkająca bez ślubu pod jednym dachem! Abbeymead przez kilka miesięcy huczało od domysłów.
Od tego czasu zachowywali o wiele większą dyskrecję, ale kiedy szedł za Florą i patrzył na kołyszące się fale jej kasztanowych włosów, czuł szczęście, jakiego do tej pory właściwie nie znał. I był pełen nadziei. Pilnował, żeby nie wspominać o małżeństwie, choć ciągle o nim myślał. Uśmiechnął się do siebie. Był zbyt konwencjonalny, w tym problem. Prawdopodobnie z powodu ojca, który żył, jak żył. A Flora? Jej pragnienie niezależności i wyraźna nieufność wobec małżeństwa bez wątpienia również miały korzenie w dzieciństwie. Grzechy ojców, pomyślał.
– Spójrz, tam jest Alice. – Pomachała pulchnej kobiecie siedzącej w trzecim rzędzie od przodu, a Alice Jenner odpowiedziała jej tym samym. – Pójdę się przywitać.
Gdy Flora ruszyła w kierunku przyjaciółki, krępa kobieca postać zajmująca miejsce przy stole na podwyższeniu – która prowadziła zebranie, jak przypuszczał Jack – głośno uderzyła młotkiem w stół, żeby uciszyć zgromadzonych.
Winifred Ticehurst była niegdyś dyrektorką szkoły w Abbeymead, a później, jak twierdziła Flora, została reprezentantką mieszkańców, a jeśli być niemiłym, to naczelną intrygantką. Wydawało się więc rzeczą oczywistą, że właśnie ona przewodniczy zgromadzeniu. Spoglądała z góry na zatłoczoną salę, wędrując wzrokiem wśród rzędów krzeseł stojących po obu stronach wąskiego przejścia, i oceniała, czy już może zabrać głos. Jack chwycił Florę za rękę i pośpiesznie zaprowadził ją do upatrzonego miejsca.
Przypuszczał, że puste krzesło na podwyższeniu czeka na Percy’ego Milburna, ponieważ to spotkanie zostało zwołane ze względu na niego, by mógł przedstawić plany dotyczące Ptasiej Farmy. Zdaniem Jacka potrzebowałby sporego szczęścia, żeby uzyskać zgodę mieszkańców Abbeymead, choć właściwie chyba mógł się bez niej obejść. Z tego, co było wiadomo, Percy złożył ofertę zakupu farmy, a propozycja została przyjęta. Zanosiło się na to, że hostel powstanie bez względu na opinię mieszkańców.
– Dobry wieczór państwu – zaczęła Winifred. Jej głos był równie imponujący jak jej postura. – Jak państwo wiedzą, kilka miesięcy temu zmarł nasz drogi przyjaciel Robert Martin, a wdowa po nim, co zrozumiałe, nie była w stanie samodzielnie prowadzić gospodarstwa. Miasteczko straciło dwoje najbardziej szczodrych i przychylnych członków społeczności i wiem, że wszyscy życzymy Lily wszystkiego najlepszego w Eastbourne.
Przez rzędy krzeseł przemknął zgodny szmer.
– Zebraliśmy się tu dzisiaj – ciągnęła niestrudzenie Winifred – żeby się dowiedzieć, jaka przyszłość czeka Ptasią Farmę, jeśli zamysł pana Milburna dojdzie do skutku. Krótko mówiąc, pan Milburn chce przekształcić dom, stodoły i budynki gospodarcze dawnej farmy Martinów w hostel dla wczasowiczów, turystów i dla innych. – Słowo „turyści” zostało okraszone cichym prychnięciem. – Jeśli chodzi o mnie, o ile mogę wyrazić swoje zdanie… – A czy ktoś ją o nie pytał, zastanawiał się Jack. – Taki plan nie pasuje do naszego ukochanego miasteczka. To jednak tylko moja skromna opinia. – Pochyliła głowę na znak raczej fałszywej pokory. – Ale wkrótce zjawi się pan Milburn i przedstawi swoje plany, żebyście sami mogli je państwo ocenić. Właściwie… – spojrzała na duży zegar w drewnianej ramie wiszący na przeciwległej ścianie – …powinien już tu być.
– Panna Ticehurst winna chyba zachować neutralność – szepnęła Flora. – Prowadzi zebranie.
– Może i tak, ale wydaje mi się, że wyraziła pogląd większości tu zgromadzonych.
– Nie mój. Ja uważam, że pomysł jest świetny. Farmę od miasteczka dzieli odległość spaceru, a jej charakter jest zupełnie sielankowy. Idealnie nadaje się na dom wakacyjny za połowę ceny Klasztoru. Byłeś kiedyś na Ptasiej Farmie?
Pokręcił głową.
– Jest pięknie położona, Jack. Zabudowania stoją wśród łąk, przez pola płynie strumyk, a wzgórze z tyłu porasta las.
– To może ty chcesz ją kupić? – Przykrył jej dłoń swoją.
– Chciałabym tam zamieszkać – wyznała. – Gdyby mnie było stać. Wyobraź sobie widok ze szczytu wzgórza. North Downs po jednej stronie i nasze wspaniałe South Downs po drugiej.
– Pewnie właśnie ze względu na otoczenie ludziom nie podoba się ten pomysł. Koncepcja eksploatowania pięknych terenów raczej nie zostanie dobrze przyjęta.
– To nie eksploatowanie – zaprotestowała Flora. – Percy Milburn kieruje się dobrem społeczności. O hostelu nie myśli w kategoriach zarobku. Robi to z miłości do swojego przybranego hrabstwa. I jak sądzę z sympatii do ludzi, których zna od dawna.
Jack nie odpowiedział, bo uznał, że najlepiej będzie zachować neutralność. Był pewien, że jego opinia i tak zostanie zignorowana. Choć w Abbeymead mieszkał od ładnych paru lat, dla większości mieszkańców nadal był „obcym”. Podobnie rzecz się miała z Percym Milburnem. Do Abbeymead sprowadził się zaledwie pięć lat temu, a Jack wiedział, że dla ludzi siedzących wokół niego pięć lat znaczy tyle co pięć minut.
– A właściwie gdzie jest Percy? – Flora obróciła się na krześle, żeby spojrzeć na drzwi, cały czas otwarte na tyłach sali. Minął kwadrans, zebranie powinno było rozpocząć się o ósmej.
– Panna Ticehurst też zaczyna się denerwować. Widać na pierwszy rzut oka.
Przewodnicząca najpierw bawiła się kokardą swojej jedwabnej bluzki, a później wzięła pióro i wystukiwała nim na stole cichy takt. Odgłosy wiercenia się i szmery w sali stawały się coraz głośniejsze. Kilka osób zdjęło odzienia z oparć. Wieczór był zimny, przez ostatnie pół godziny znacznie się ochłodziło.
– Powinniśmy zacząć bez niego! – krzyknął ktoś odważny.
– Racja. Powiedzmy najpierw swoje – zawtórował mu ktoś inny.
Jack wyciągnął szyję. To był głos urzędniczki pocztowej, Dilys Fuller. Tego wieczoru miała na sobie wyjątkowo jaskrawą wełnianą sukienkę.
– Wydziergała coś takiego? – szepnął do Flory.
– Z pewnością.
– Ale to sukienka. – Do tej pory Dilys ograniczała się do produkcji niekończącej się serii swetrów lub kardiganów w bijących po oczach odcieniach. – W dodatku pomarańczowa.
Flora wzruszyła ramionami.
– I co w tym dziwnego? Cała Dilys.
– Jeśli o mnie chodzi – zagrzmiała kobieta – mamy gości aż zanadto. Na poczcie panuje czasem taki tłok, że nie widuję światła dziennego. A teraz, gdy panna Unwin wróciła do przychodni, do obsługi zostałam sama. – Oczy wszystkich skierowały się na siedzącą za Dilys rudowłosą dziewczynę.
Jack zauważył, że blada twarz Maggie się rumieni.
– Na poczcie rzeczywiście jest ruch – przyznała ledwo słyszalnym głosem. – Ale hostel może być dobrym pomysłem – dodała niepewnie. – Niełatwo znaleźć tutaj zakwaterowanie, a Abbeymead nie zawsze jest bardzo… bardzo gościnne.
Szmery zmieniły się w pomruki, w dużej mierze gniewne. Maggie Unwin nie cieszyła się sympatią starszyzny Abbeymead, zaś jej zeszłoroczny związek z zastępcą doktora Hansona wciąż był tematem plotek.
– A moim zdaniem… – wtrącił napastliwy ton osoby, po której nikt by się tego nie spodziewał. – Moim zdaniem hostel prawdopodobnie ściągnie do miasteczka najgorszy typ ludzi, którzy nie mają pojęcia o życiu na prowincji. Takich, co to zostawiają otwarte bramy i puszczają psy luzem. Kto wie, do czego mogliby się posunąć. Narobią szkód, będą nas okradać. A może jeszcze co gorszego. – To ostatnie słowo zostało zaakcentowane. – Musielibyśmy zamykać się na klucz!
– Cała Elsie – wycedziła Flora przez zęby. Elsie Flowers była jedną z jej najstarszych klientek, uwielbiała wszelkiego rodzaju tajemnice, im bardziej sensacyjne, tym lepsze. – Wszędzie doszukuje się problemów.
– Jak na Abbeymead nie jest taka najgorsza – zadrwił Jack i zamilkł. Odkąd poznał Florę, miał wrażenie, że życie w miasteczku to jedna wielka sieć intryg.
Kiedy ludzie znów zaczęli rozmawiać, Winifred podniosła się z miejsca przy stole i podeszła na skraj podwyższenia, ciężko stąpając po deskach w swoich masywnych półbutach. Pomachała w kierunku zgromadzonych, chcąc ich uciszyć, co jej się udało.
– Dziękuję za państwa zdanie. – Uśmiechnęła się niewyraźnie. – Myślę jednak, że dyskusję powinniśmy odłożyć do czasu, aż pan Milburn przedstawi swoją koncepcję.
– Czyli do kiedy? – zapytał ktoś zuchwale.
Pani Winifred spojrzała na zegar naprzeciwko, jakby był sprzymierzeńcem Percy’ego, odpowiedzialnym za jego spóźnienie.
– Poczekamy do wpół do dziewiątej – oznajmiła autorytatywnie. – Jeśli pan Milburn nie zjawi się do tego czasu, ogłoszę zakończenie zebrania.
Sala natychmiast umilkła, a w ciszy było słychać jedynie głośne tykanie ogromnego zegara ściennego, którego wskazówki przesuwały się w kierunku połowy godziny. Kiedy w końcu zabrzmiał gong, ludzie natychmiast zaczęli zbierać się do wyjścia, chwytając kapelusze, torebki i parasole. Wśród ogólnego zgiełku, skrzypienia krzeseł i szurania stóp po raz kolejny pani Winifred uderzyła w stół.
– Widocznie pana Milburna coś zatrzymało.
– Albo postanowił nie przychodzić! – krzyknął ktoś z przybyłych.
– To tchórz, ot co. Wrócił do swojego Yorkshire, gdzie jego miejsce.
Panna Ticehurst zignorowała to, że jej przerwano, i niewzruszona dokończyła:
– Niniejszym zamykam zebranie. Sprawa jest jednak zbyt poważna, by ją zlekceważyć, mieszkańcy muszą mieć możliwość wyrażenia zdania. Wkrótce zostaną podane informacje na temat kolejnego spotkania.
Rozległ się ogólny szmer aprobaty i ludzie ruszyli w stronę wyjścia.
– Mam nadzieję, że nic z tego nie wyjdzie. Daj Boże. – Wyraźnie wzburzona Alice podeszła do Flory i Jacka, a jej siwe loki zdawały się podskakiwać. – Brakuje mi Lily Martin. Była dobrą przyjaciółką, nie chcę myśleć, że jej mieszkanie zostanie zamienione na dom schadzek. Bo właśnie tym by się stał.
– Alice! – zaprotestowała Flora. – Co ty wygadujesz. Pan Milburn zamierza urządzić w nim hostel. Miejsce, w którym można by przenocować za skromną sumę.
– Jest Klasztor. Dlaczego ktoś miałby się zatrzymywać gdzie indziej? – Urządzony w dawnym klasztorze hotel należał do siostrzenicy Alice, Sally Jenner. – Ceny wcale nie są wygórowane. To nowe miejsce mogłoby odebrać Sally klientów. Dość już ma kłopotów. Ten cholerny Klasztor ledwo stanął na nogi.
– Hostel raczej nie zaszkodzi Klasztorowi – pocieszył ją Jack. – Oferta jednego i drugiego jest skierowana do innych gości.
– Być może, ale co to w ogóle za pomysł! – Nie dawała za wygraną Alice. – Dom na farmie! Co się niby w nim pomieści?
– Są jeszcze stodoły i budynki gospodarcze – przypomniała jej Flora. – Miejsca nie zabraknie.
Alice prychnęła.
– Nie podoba mi się to. Nieczęsto zgadzam się z Elsie Flowers, ale tym razem uważam, że trafiła w sedno. Kate też się to nie spodoba. Ani żadnemu ze sklepikarzy.
– Hostel mógłby napędzić ruch w Katie’s Nook – zasugerowała Flora. – Goście na pewno odwiedzaliby herbaciarnię. A właściwie to gdzie jest Kate?
– Z Tonym, a gdzie? Ale jej się to nie spodoba – powtórzyła Alice. – Każda sprzedana bułeczka będzie ją kosztować łyżeczkę, zobaczysz. Tony też się nie ucieszy. – Tony Farraday był zastępcą Alice, która prowadziła kuchnię w Klasztorze, i nowym chłopakiem Kate Mitchell.
Jack powstrzymał się od zwrócenia uwagi na to, że skoro ani Kate, ani Tony nie pofatygowali się na spotkanie, być może plany dotyczące hostelu nie są dla nich aż tak ważne.
– No cóż. – Alice wsunęła pod ramię gigantyczną torebkę. – Muszę już iść. Sally u mnie nocuje, taka gratka mi się trafiła, na pewno czeka na wieści z zebrania. Które się nie odbyło. Uznała, że najlepiej będzie, jeśli się nie zjawi. Jej zdaniem wyszłaby na egoistkę. Ale nie wiem, co jest złego w pilnowaniu własnego interesu? Zwłaszcza w przypadku Sal, po wszystkich jej kłopotach.
Gdy Alice zniknęła w ciemności za drzwiami, Jack chwycił Florę za rękę i wyprowadził na ulicę.
– To dziwne, że Percy Milburn się nie pojawił – powiedział, gdy skręcili na prawo w Greenway Lane, kierując się do jej domku. – Zawsze miałem go za słownego. Nie nazwałbym go tchórzem, ale może jednak stchórzył, jak ktoś zasugerował.
Flora zatrzymała się w pół kroku, wyswobodziła rękę i spojrzała na Jacka surowo.
– Nie stchórzył – orzekła z przekonaniem. – Nie mógł się doczekać, żeby podzielić się z mieszkańcami swoimi planami. Bardzo chciał przekonać Abbeymead, że hostel może przynieść miasteczku korzyści. Jeśli nie przyszedł, to znaczy, że nie mógł. Widocznie coś się stało. Coś, o czym nie wiemy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Originally published under the title Murder at Abbeymead Farm
Copyright © 2023 Merryn Allingham
All rights reserved
Published in Great Britain in 2023 by Bookouture, an imprint of Storyfire Ltd.
Copyright for this edition © Wydawnictwo WAM, 2025
Opieka redakcyjna: Agnieszka Ćwieląg-Pieculewicz
Redakcja: Sylwia Kajdana
Korekta: Maria Armata, Magdalena Koch
Projekt okładki: Ania Jamróz
ISBN 978-83-277-4430-2
MANDO
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200
www.mando.pl
DZIAŁ HANDLOWY
tel. 12 62 93 254-255
e-mail: [email protected]
Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek