Para idealna - Ruth Ware - ebook + książka
NOWOŚĆ

Para idealna ebook

Ruth Ware

4,3

304 osoby interesują się tą książką

Opis

Lyla utknęła w martwym punkcie – jej badania po doktoracie zakończyły się fiaskiem, kontrakt zawodowy wisi na włosku, a związek z Nico, aspirującym aktorem, też się rozpada.

 

Gdy Nico otrzymuje propozycję udziału w reality show Para idealna, Lyla zgadza się na wspólny występ w programie. Po błyskawicznym castingu trafiają na Wyspę Długo i Szczęśliwie, by rywalizować z czterema innymi parami o pokaźną nagrodę.

 

Jednak sprawy szybko zaczynają wymykać się spod kontroli. Po wyczerpującym pierwszym wyzwaniu i niszczycielskiej burzy uczestnicy zostają odcięci od świata. W miarę jak napięcie rośnie, a zapasów ubywa, Lyla odkrywa, że ten reality show jest niebezpiecznie prawdziwy. A stawką jest życie lub śmierć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 497

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (4 oceny)
1
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: One Perfect Couple

Copyright © Ruth Ware, 2024

First published as One Perfect Couple by Simon & Schuster LLC, 2024

Copyright © for the Polish translation by Anna Tomczyk, 2025

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Redaktorka prowadząca: Joanna Zalewska

Marketing i promocja: Donata Walaszyk, Natalia Angier

Redakcja: Mirosław Ruszkiewicz

Korekta: Agnieszka Pawlikowska, Mirosław Krzyszkowski

Projekt okładki i strony tytułowe: Magda Bloch

Zdjęcie na okładce: © mahamad | Adobe Stock

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN 978-83-68370-94-2

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Fragment

Prolog

Część I. Spokój

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Część II. Burza

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Część III. Rozliczenie

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Podziękowania

O Autorce

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Ianowi, mojemu niezmiennie ulubionemu naukowcowi.

Dziękuję, że jesteś sobą.

Prolog

On walczy. Walczy o życie – ale ona także. Zanurzona po szyję w wodzie; ma sól w oczach, wodę w płucach i dyszy, krztusi się, nie może oddychać.

Jego ciało jest twarde, umięśnione i tak silne, że ją to zaskakuje, rzuca się pod wodą jak zwierzę w potrzasku.

Podczas tej walki ona jest pewna dwóch rzeczy, które są dla niej boleśnie i rozpaczliwie prawdziwe. Po pierwsze: albo on, albo ona; a jeśli ona odpuści, to utonie w tych falach.

I po drugie: żeby zabić kogoś w ten sposób, trzeba każdą cząstką siebie pragnąć jego śmierci.

Pytanie brzmi: Czy chce? Czy ona chce, żeby umarł?

15.02, godzina 2.13

Halo. Halo?

Rozdział 1

– Nie mogę, powtarzam, nie mogę pojechać na bezludną wyspę – powiedziałam.

Nie podniosłam wzroku na Nico, który wisiał nad moim krzesłem. Gapiłam się dalej w ekran komputera, usiłując zrozumieć arkusz kalkulacyjny przede mną. Jedno było pewne: dane zdecydowanie nie potwierdzały takiej korelacji, na jaką profesor Bianchi miał nadzieję, kiedy mnie zatrudniał. To była moja trzecia próba i już nie mogłam dłużej ignorować swojego poczucia niepokoju. Coś było bardzo nie w porządku.

– Ale, Lyla, mówię ci, to jest okazja życia. Reality show.  R e a l i t y   s h o w. 

– Niech sobie nawet będzie i okazją tysiąclecia, Nico. Nie mogę z tobą pojechać. Jak miałabym wziąć tyle wolnego? – Może był tu jakiś schemat, którego nie widziałam? Może gdybym spróbowała dodać poprzednie wyniki? – Ale nie będę cię powstrzymywać; ty jedź. Będę ci kibicować stąd.

– Czy ty mnie w ogóle słuchałaś? – spytał Nico, a błagalny ton jego głosu zaczął pobrzmiewać rozdrażnieniem. – Nie mogę jechać sam. To jest program  d l a   p a r.  Lyla, ja naprawdę rzadko cię o coś proszę, ale Ari uważa, że to może być przełomowy moment mojej kariery. Nie dostanę już drugiej takiej szansy. Wiesz, od jak dawna walę głową w mur, chodzę na nie wiadomo jakie castingi… To może być to. To może być mój wielki przełom.

Otworzyłam arkusz z ostatnim zestawem próbek, znowu kliknęłam zestawienie danych i ukazał mi się wykres, a Nico wybuchnął.

– Lyla, do jasnej cholery, czy ty mnie w ogóle słuchasz?! To jest przełomowy moment mojej kariery, a ty nie możesz na trzydzieści sekund wyłączyć laptopa?

Wzięłam głęboki wdech. Usłyszałam w głowie głos matki: „Odklej się od tego telefonu, Lyla…”.

Zapisałam plik i obróciłam się na krześle twarzą do mojego chłopaka.

– Przepraszam. Masz rację. Nie słuchałam cię. Opowiedz mi o tym dokładnie.

– To jest nowy reality show. Nie ma za bardzo nagrody, bo robią go po kosztach dla zupełnie nowego kanału streamingowego, ale to będzie ich flagowy program oryginalny, a jeśli wypali, to może być bardzo głośny. Ari zna producenta, Baza. Studiowali razem. Ari mówi, że może mi załatwić miejsce po znajomości. To znaczy nam.

– Przepraszam, ale na jakim pomyśle to się opiera?

– Pięć par na bezludnej wyspie. Co jakiś czas jedna odpada, w sumie trwa to dziesięć tygodni. Nie jestem pewien gdzie, Ari wspomniał coś o Indonezji? To trochę takie połączenie Love Island i Ryzykantów. Żeby nie odpaść, trzeba zostać parą. Słońce, piasek, morze… no weź, Lil! Dokładnie tego oboje potrzebujemy. Porządnych wakacji.

– Ale to przecież nie są wakacje. I mówiłeś, że ile to potrwa? Dziesięć  t y g o d n i?  Kiedy zaczynają?

Nico wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia, ale odniosłem wrażenie, że im się spieszy. Ari pytał mnie o plany na kilka najbliższych miesięcy. Powiedziałem, że nie mam niczego, czego nie mógłbym poprzesuwać.

Westchnęłam.

– Naprawdę cię przepraszam, Nico, może twój kalendarz jest pusty, ale mój nie. Nie ma szans, żebym urwała się z reszty mojego kontraktu, dobrze o tym wiesz. Profesor Bianchi by mnie zwolnił, a jak wtedy opłacilibyśmy czynsz?

W domyśle: na pewno nie ze skromnych ochłapów, które Nico zarabiał jako początkujący aktor i barista na pół etatu, choć nie powiedziałam tego na głos. Nico jednak pokręcił głową.

– Ale, Lyla, o to właśnie chodzi. Jeśli to dostanę, będę miał porządny rozgłos. Pod koniec serii mógłbym już wypracować sobie markę, dostawać role w telewizji, filmach, reklamach… co tylko chcesz. To byłyby porządne dochody, regularne.  M ó g ł b y m   k u p i ć   d o m.  Zdjąłbym z ciebie część odpowiedzialności. No weź, Lil, pomyśl o tym. Proszę?

Przesunął mój laptop i usiadł na biurku przede mną, wyciągnął ramiona, a ja nachyliłam się w jego objęcia, oparłam czoło o jego pierś, poczułam znajomą mieszankę irytacji oraz miłości.

Kochałam Nico, naprawdę go kochałam. I to nie tylko dlatego, że był zabawny, uroczy i niesamowicie seksowny – zdecydowanie ósemka lub dziewiątka, podczas gdy ja byłam szóstką. Był też niepoprawnym optymistą, gdy ja tymczasem pozostawałam bardzo twardo stąpającą po ziemi racjonalistką. Miał nawyk utwierdzania się w przekonaniu, że na końcu każdej tęczy czeka garniec złota przeznaczony wyłącznie dla niego – było to takie urocze, kiedy się poznaliśmy – a ten nawyk zaczął mnie po dwóch wspólnych latach drażnić. Dwa lata mojego płacenia rachunków, papierkowej roboty i ogólnie odgrywania roli dorosłego, w czasie gdy Nico ścigał okazje, które jakoś nigdy tak do końca się nie urzeczywistniały.

To brzmiało jak kolejne z jego nierzeczywistych marzeń, podobnie jak musical Zmierzch na West Endzie, co do którego okazało się, że nikt nie załatwił do niego praw, a także plan zostania coachem aktorstwa na YouTubie. Było już tyle projektów, które spełzły na niczym, tyle programów wycofanych jeszcze przed pierwszą emisją oraz tyle odcinków pilotażowych, które nigdy nie wystartowały. Ale gdybym o nich wspomniała, byłabym tą złą. Byłabym osobą, która odbiera Nico jego szansę.

– Czy mogę chociaż powiedzieć Ariemu, że spotkasz się z producentami? – spytał Nico.

Poczułam jego ciepły oddech na czubku głowy, zamknęłam oczy, wiedząc, że jeśli na niego spojrzę, to przepadnę w jego brązowych oczach szczeniaczka i błagalnym spojrzeniu. Tak naprawdę chciałam powiedzieć, że szanse na to, bym wypadła dobrze na pierwszym spotkaniu, były naprawdę niewielkie, kiedy już producenci mnie zobaczą i okaże się, iż nie jestem biuściastą laseczką, jakiej szukają. Programy reality nie były moją typową ulubioną rozrywką, ale obejrzałam ich wystarczająco dużo, by wiedzieć, że uczestniczki zwykle były w określonym typie fizycznym, do którego ja nie pasowałam. Nico – z jego wyrzeźbionym na siłowni ciałem i sztucznie opaloną skórą – to co innego. Wpasowałby się świetnie do Kawalera do wzięcia i Doskonale dopasowanych. Ale ja? Czy naprawdę mieli spojrzeć na trzydziestoparoletnią naukowczynię z palcami poplamionymi na fioletowo barwnikami do elektroforezy oraz lwią zmarszczką od mrużenia oczu przy mikroskopie i pomyśleć: „Chcemy ją zobaczyć, jak biega po plaży w skąpym bikini?”. Wątpliwe.

Z drugiej strony… jeśli to się i tak nigdy nie wydarzy… czy to naprawdę będzie miało jakieś znaczenie, jeżeli jeszcze przez chwilę będę zwodzić Nico? Kiedy mnie odrzucą albo po prostu wszystko się rozejdzie w fazie przygotowań, to tamten Baz będzie tym złym, a ja pozostanę wspierającą dziewczyną. W każdym razie dopóki nie pojawi się kolejny, kompletnie beznadziejny, naiwny projekt.

Otworzyłam oczy, próbując wymyślić, co powiedzieć, lecz zerknęłam kątem oka na ekran laptopa. Nie mogłam odczytać danych, bo Nico odepchnął go na drugi koniec biurka. Ale to nie miało znaczenia. Wiedziałam, że tam były. Niewygodne. Niepodważalne. Niemożliwe do zignorowania.

– Proszę – rzekł Nico i przerwał moje rozmyślania, a do mnie dotarło, że on nadal czeka na odpowiedź.

Spojrzałam na niego. Na jego wielkie, brązowe oczy z niemożliwie długimi rzęsami – jak u młodego George’a Michaela. Poczułam, że coś we mnie zaczęło ustępować… topnieć. O Boże, zamierzałam się zgodzić i oboje byliśmy tego świadomi.

– Okej – powiedziałam w końcu i uśmiechnęłam się niechętnie.

Przez chwilę Nico tylko się we mnie wpatrywał, a potem wydał z siebie radosny okrzyk i uniósł mnie w górę, miażdżąc w silnym uścisku.

– Dziękuję ci, dziękuję, o mój Boże,  d z i ę k u j ę.  Kocham cię, Lylo Santiago!

– Ja też cię kocham – odparłam i także się zaśmiałam. – Ale najpierw musisz się dostać do programu, nie? Więc nie chwal dnia! Nie chcę, żebyś się rozczarował, gdyby nie wyszło.

– Dostanę się – odpowiedział Nico, postawił mnie na ziemi i pocałował zdecydowanie w usta, trzymając dłonie po bokach mojej twarzy, z tak szerokim uśmiechem, że jego opalone policzki całe się pomarszczyły. – Nie przejmuj się tym, Lil. Dostanę się. Oboje się dostaniemy. Jak mogliby się nam oprzeć?

Popatrzyłam na niego, na jego szeroki uśmiech, białe zęby, błyszczące ciemne oczy, i pomyślałam, że rzeczywiście, jak mogliby się mu oprzeć? Nikt nie potrafił odmówić Nico. Miałam tylko nadzieję, że profesor Bianchi poczuje to samo.

15.02, godzina 2.13

Halo? Nie jestem pewna, jak to działa, tu Lyla do „Na Miękko”, odbiór.

15.02, godzina 2.14

Halo, czy ktoś to odbiera? Tu Lyla do „Na Miękko”, proszę przyjedźcie. Odbiór.

Rozdział 2

– O rany.

Twarz profesora Bianchiego zmieniła wyraz z radosnej na załamaną, kiedy przeprowadziłam go przez ostatni plik danych. Wyniki pozostawione przez Tony’ego, mojego poprzednika, były… cóż, ekscytujące to mało powiedziane. Gdyby okazało się, że można je powtórzyć, byłyby świadectwem ogromnego przełomu w kwestii czikungunii, w której się specjalizowałam. Problem w tym, że nie dało się ich powtórzyć.

Co irytujące, Tony’ego już dawno nie było. Opublikował tę pracę, która spotkała się z powszechnym entuzjazmem, i szybko zaproponowano mu stały etat w jakimś prywatnym laboratorium. Mnie uczelnia zatrudniła na roczną umowę, żeby podomykać jego zadania. Zadanie miało być łatwe: powtórzyć eksperymenty Tony’ego na większej liczbie próbek i udowodnić, że tamte wyniki mają sens. Niestety tak się nie stało. Powtarzałam je, powtarzałam i powtarzałam, aż miałam już serdecznie dość, ale po trzeciej próbie musiałam to przyznać. Efekt odkryty przez Tony’ego nie był słabszy, on po prostu w ogóle nie istniał.

Teoretycznie wykonałam swoją pracę. Można mnie poklepać po plecach. Dobra robota, Lyla. A w teorii wykluczenie fałszywego tropu było równie cenne i ważne, co wynalezienie czegoś nowego. Problem w tym, iż w praktyce wszyscy wiedzieliśmy, że to tak nie działa. Fundusze z grantów nie płyną do naukowców, którzy odkryli, że coś  n i e   d z i a ł a.  Trafiają do grup z seksownymi nowymi odkryciami i wynikami, o których mówią wszyscy. Nikt nie chce publikować artykułów, które starannie analizują budowę niewypału, niezależnie od tego, jak dobrze są napisane.

W moich najmroczniejszych chwilach, kiedy nie mogłam spać o trzeciej nad ranem, winiłam Tony’ego. Może on źle napisał tę metodę. Może nawet sfałszował wyniki? Ale w głębi serca i z naukowej perspektywy wiedziałam, patrząc na dane, że to nie była wina Tony’ego. Po prostu wyrzucił kilkanaście kostek i na wszystkich wypadły szóstki. Tak się zdarza, a gdy ja wypróbowałam je na dużo większej skali, ten schemat się nie utrzymał. Tylko że to ja musiałam dostarczyć złą wiadomość i zmierzyć się z porażką.

Jeszcze przed paroma tygodniami nie martwiłam się tym, że moja umowa z uczelnią niedługo się skończy – profesor Bianchi zapewnił mnie, że pozyskanie dalszego finansowania było tylko formalnością. Teraz… no cóż, widziałam po jego minie, że powinnam odświeżyć CV. I wcale nie cieszyłam się perspektywą tego, że podczas rozmów będę musiała tłumaczyć, jak to spędziłam dwanaście miesięcy, pracując nad bardzo ekscytującym projektem, i nie wyniosłam z niego kompletnie niczego.

– Najlepiej to spisz – powiedział ostrożnie profesor Bianchi. – A potem będziemy musieli zobaczyć, czy da się coś z tego uratować. Może coś wyniknie z modeli zwierzęcych Gregora.

Przygryzłam wargę i pokiwałam głową.

– Przepraszam – powtórzyłam, a profesor Bianchi wzruszył filozoficznie ramionami, jak człowiek na etacie, który chciał, żeby to wyszło, ale nie uzależniał od tego swojej kariery naukowej.

– To nie twoja wina, Lylo.

– Jak myślisz, co to oznacza dla odnowienia finansowania?

– Ach. Słuszna uwaga. Twoja umowa wygasa w przyszłym miesiącu, prawda?

– W marcu – odparłam cicho. – Za dziesięć tygodni.

Profesor Bianchi pokiwał głową.

– Porozmawiam z komisją grantową. Ale…

Urwał. W domyśle było: „Tymczasem nie rób żadnych dużych wydatków”.

Zmusiłam się do uśmiechu.

– Jasne. Dziękuję. Czy… – Przełknęłam. Nie był to moment, który sobie zaplanowałam na prośbę o urlop, ale właściwie to nie miało znaczenia. Artykuł mogłam napisać równie dobrze na tej bezludnej wyspie Nico, a przecież mogę wykorzystać swoje dni urlopowe przed końcem umowy. – Czy teraz byłby to zły pomysł, żebym wzięła trochę urlopu? Nico, mój chłopak, został zaproszony na taką… – Urwałam. Nie miałam stuprocentowej pewności, że profesor Bianchi wiedział, co to jest reality show. Raz, kiedy odniosłam się do Big Brothera, myślał, że mówię o George’u Orwellu. Poza tym nie pasowało to za bardzo do pożądanego wizerunku rozsądnej naukowczyni, który chciałam sobie stworzyć. – Na wycieczkę służbową – dokończyłam. – Poprosił, żebym pojechała z nim. Mogę tam napisać artykuł; pewnie będzie to łatwiejsze niż wciśnięcie tego obok pracy w laboratorium.

– Pewnie – odrzekł profesor Bianchi, a na jego twarzy… czyżbym sobie wyobraziła ten błysk ulgi? – Oczywiście. I mam nadzieję, że kiedy wrócisz, będę już miał wieści od komisji grantowej. Jeszcze raz ci dziękuję, Lylo, za twoją pracę. Wiem, że to nigdy nie jest łatwe otrzymać rozczarowujące wyniki.

– Nie ma za co – odpowiedziałam. A ponieważ ta rozmowa najwyraźniej dobiegła końca, wyszłam z jego biura.

*

Całą drogę powrotną autobusem do zachodniego Londynu spędziłam, obserwując zimowy deszcz spływający po zaparowanych oknach i rozmyślając nad moimi wyborami. Miałam trzydzieści dwa lata. Wszyscy moi znajomi z uczelni kupowali już domy, ustatkowywali się, mieli dzieci. Żarty mojej mamy na temat wnuków robiły się coraz bardziej uszczypliwe. A ja utknęłam w serii krótkoterminowych projektów doktorskich, które zdawały się zmierzać donikąd. Kiedyś marzyłam o tym, żeby zarządzać własnym zespołem, może nawet mieć swoje laboratorium. Rozmowy o braku kobiet w STEM sprawiały, że to się wydawało możliwe – mówiono nam, że komisje grantowe zabiegają o dobre naukowczynie.

Ale tak naprawdę w mojej jednostce był sensowny odsetek kobiet, przynajmniej kiedy zaczynałam. Moimi dwiema pierwszymi przełożonymi w laboratorium były kobiety. Jednak komisje grantowe wcale nie patrzyły na nas życzliwiej niż na mężczyzn, a z biegiem lat coraz więcej moich znajomych z pracy życie zmuszało do rezygnacji z kariery naukowej. Urlopy macierzyńskie nie zgrywają się za bardzo z deadline’ami grantów i ciśnięciem na szybkie osiąganie wyników. Małe dzieci nie łączą się zbytnio z kulturami tkankowymi, wymagającymi nieustannego doglądania, liniami komórkowymi, które muszą zostać podzielone o dwudziestej drugiej, o piątej rano, potrzebują ciągłej pracy przez całą dobę, bo inaczej uschną albo poumierają. A banki udzielające kredytów hipotecznych nie lubią niepewności krótkich umów na czas określony. Za każdym razem, gdy zaczynałam nową pracę, miałam wąskie okienko bezpieczeństwa, kiedy kończył mi się już okres próbny, ale nie podpadałam jeszcze pod ustawowe wypowiedzenie w związku z redukcją etatów – a to jakoś nigdy nie wystarczyło, żeby zrobić krok w górę. W połączeniu z systemem pracy Nico, który albo szastał kasą, albo przymierał głodem (a podczas tych dwóch i pół roku, kiedy byliśmy razem, malutko było tego szastania), życie okazało się dość stresujące. Im dłużej pracowałam w tej dziedzinie, tym częściej zdawałam sobie sprawę, że zegar tyka, i to nie tylko w kwestii dzieci. Piramida kariery w nauce była niska – wielu badaczy, bardzo niewielu szefów laboratoriów – a konkurencja zdumiewająco zaciekła. Jeśli nie odhaczyło się pewnych punktów przed przekroczeniem trzydziestki, to się po prostu nie mogło udać.

Może już czas rzucić ręcznik i raz na zawsze przyznać, że marzenia, z jakimi skończyłam uczelnię, nie miały się nigdy spełnić. Nigdy nie będę w stanie utrzymać laboratorium. Profesor Lyla Santiago nie miała nigdy zaistnieć, nigdy nie wygłosi wykładu otwierającego na żadnej prestiżowej konferencji naukowej ani nie udzieli wywiadu dla Ten tydzień w wirusologii. Z każdym kolejnym rokiem stawało się coraz bardziej prawdopodobne, że na zawsze zostanę podrzędną doktorantką, która rozpaczliwie chwyta się kolejnej umowy na czas określony. Może przyszła pora się z tym zmierzyć i pomyśleć, co dalej.

Nie pomagał mi fakt, że Nico miał dopiero dwadzieścia osiem lat i zdecydowanie nie był gotów w żaden sposób się ustatkować. Prawie się nie zmienił, nadal był tym uroczym niedoszłym aktorem, którego poznałam prawie trzy lata temu u znajomych, na imprezie zwanej „Walentynkową Masakrą”, czyli horrorowym spędzie wkurzonych singli. On był nieprzyzwoicie seksownym Freddym Kruegerem; ja trochę oszukałam i pożyczyłam sobie fartuch laboratoryjny z pracy, a potem ochlapałam go sztuczną krwią. Mieszaliśmy w kuchni Krwawe Mary, oglądaliśmy Piątek trzynastego na kanapie mojej znajomej, piszczeliśmy i przytulaliśmy się w strasznych momentach, a na końcu obcałowywaliśmy się w łazience. Na drugi dzień kumpela nabijała się ze mnie, że wysoko mierzę.

Na sześć miesięcy prawie zapomniałam o jego istnieniu, czasami przypominał mi się tylko uwodzicielskimi selfikami wrzucanymi na Instagram. Były… no, muszę przyznać, że były miłe dla oka i przyjemnie urozmaicały mi pracę. Siedziałam z nosem w komórce podczas przerwy na kawę, a tam Nico, spocony i potargany na siłowni, z napiętymi mięśniami brzucha i zmierzwionymi ciemnymi włosami. Wracałam autobusem z uczelni, a tam znowu on, uśmiecha się do obiektywu zza lustrzanych okularów, wyciągnięty na plaży w Algarve, na jego biodrach opięte skąpe kąpielówki.

Tak było przez pół roku – ja, singielka, znudzona, po uszy zakopana w pracy, prawie nie myślałam o tym przystojnym aktorze, którego obmacałam w łazience u koleżanki. Aż tu pewnego dnia, ni stąd, ni zowąd, wrzuciłam swoje zdjęcie na Instagram. Nietypowa sytuacja. Zwykle dzieliłam się własnoręcznie ugotowanymi obiadami i śmiesznymi memami o tym, jak koszmarnie się pracuje na uczelni. Ale zamówiłam sobie sukienkę przez internet, a kiedy przyszła, okazała się wręcz komicznie za mała, dół ledwie muskał moje biodra, zaś piersi wylewały się górą. Zamieściłam to jako śmieszny obrazek w stylu „co zamówiłam / co przyszło”, lecz byłam świadoma, że choć nie zamierzałam zatrzymać tej sukienki, nie wyglądałam w niej niekorzystnie. Była kompletnie nie w moim stylu, jednocześnie jednak ściskała mnie w odpowiednich miejscach i moje cycki wyglądały w niej naprawdę niesamowicie.

Pierwszy skomentował je Nico – rządkiem papryczek chili, co bardzo mnie rozbawiło.

Drugi komentarz też był od niego, umieścił go pod swoim poprzednim. Napisał tylko: „Może drinka?”.

Drink zamienił się w drinki, a potem tańce, co ostatecznie skończyło się drinkami z tequili, całowaniem po pijaku i wreszcie wspólnym powrotem uberem (Nico obiecał, że odda mi połowę kasy, ale nigdy tego nie zrobił). Mieszkał, jak się okazało, niedaleko mnie, wynajmował pokój w domu w Dalston, lecz tamtego wieczoru wylądowaliśmy u mnie – i, cóż, jakoś nigdy się nie wyprowadził.

Dwa i pół roku później byłam starsza, mądrzejsza i zdecydowanie bardziej znużona – mierzyłam się z rzeczywistością życia w jednym z najdroższych miast na świecie za pensję badaczki naukowej. Czynsz mi wzrósł. Pensja nie. Zaczęłam już myśleć o planie B. Może nawet planie C. Tymczasem Nico nadal marzył o Hollywood, wciąż nie chciał sprzedać swojego smokingu, na wypadek gdyby musiał iść na rozdanie nagród BAFTA albo Grammy. Nico ciągle jeszcze walczył, gonił za swoimi marzeniami i zazwyczaj to właśnie w nim lubiłam – jego niezłomny optymizm, wiarę w to, że pewnego dnia przyjdzie jego kolej.

Ale w dni takie jak ten, takie szare i londyńskie, gdy nawet słońce najwyraźniej się poddało i poszło z powrotem spać, ten optymizm był trudny do zniesienia.

Kiedy wysiadłam z autobusu na Hackney Wick, deszcz zmienił się w deszcz ze śniegiem i zorientowałam się, że zostawiłam parasol w laboratorium. Na wpół przebiegłam te dwadzieścia minut od przystanku, próbując osłonić swój laptop przed najgorszym, a potem ociężale wspięłam się trzy piętra do naszego malutkiego mieszkanka na poddaszu wiktoriańskiej szeregówki. Gdy przyprowadziłam tu Nico po raz pierwszy, wbiegliśmy do budynku roześmiani i zatrzymywaliśmy się tylko na półpiętrach na pocałunki. Teraz byłam przemarznięta na kość, a każde kolejne piętro wydawało się jeszcze bardziej strome niż poprzednie. Wyłącznie siłą woli pokonałam ostatnie schody i kiedy w końcu znalazłam się na górze, trzy razy trafiałam zdrętwiałymi palcami kluczem do zamka.

– Jestem w domu! – zawołałam, ściągając mokry płaszcz, chociaż mieszkanie było tak małe (tylko sypialnia, łazienka i pokój z całą resztą), że tak naprawdę nie musiałam podnosić głosu.

Ledwo zamknęłam usta, kiedy pojawił się Nico z komórką przyciśniętą do ucha i machnął na mnie, żebym była cicho.

– Nie ma sprawy – mówił głosem, który nazywałam „aktorskim”, niższym, łagodniejszym i pewniejszym niż ten, którego używałby w rozmowie z mamą czy kumplem. – Jasne. Oczywiście. Oczywiście.

Nastąpiła dłuższa przerwa, podczas której osoba po drugiej stronie słuchawki widocznie coś mówiła, a Nico kiwał głową z uwagą wypisaną na opalonej, przystojnej twarzy, co nie miało żadnego znaczenia dla jego rozmówcy. W końcu po krótkiej wymianie pożegnań rozłączył się i tanecznym krokiem przebiegł przez przedpokój, żeby mnie objąć, unieść w powietrze i zakręcić mną w kółko.

– Nico! – wykrztusiłam. Jego uścisk był dusząco silny, a w wąskim przedpokoju zahaczyłam stopą o lustro, kiedy mną kręcił, aż zakołysało się niebezpiecznie na ścianie. – Nico, na Boga, przestań, postaw mnie!

Postawił mnie na nogach, ale widziałam, że moja reakcja nie popsuła mu humoru. Uśmiechał się szeroko, jego ciemne oczy niemal dosłownie błyszczały z przejęcia. Takie określenie zawsze wydawało mi się straszliwym komunałem – z naukowego punktu widzenia oczy nie mogą zmienić swoich właściwości odbijania światła tylko dlatego, że wydarzyło się coś fajnego – lecz musiałam przyznać, że w tej chwili było bardzo adekwatne.

– Dzwonił Baz – oznajmił. – Producent Pary idealnej.

– Producent czego?

– Tak się nazywa. – Nico odrzucił grzywkę z oczu. – Ten program. Mówiłem ci.

– Nie mówiłeś, ale to nic.

–  M ó w i ł e m.  W każdym razie nieważne. Chodzi o to, że wysłałem im parę zdjęć i na maksa mu się spodobaliśmy…

– Co, wysłałeś moje zdjęcia? – Byłam zdumiona, ale on prawie mnie nie słuchał.

– …i zdecydowanie chce umówić z nami spotkanie. Powiedział, że szukają dokładnie takich ludzi jak my. Chcą autentyczności, a nie takich osób, jakie zwykle biorą do Love Island.

– Autentyczności? – Popatrzyłam na siebie: pognieciony T-shirt, mokre dżinsy i stare trampki do pracy w laboratorium. – Czy to jest to samo co „przydałaby jej się depilacja, i jeszcze żeby zrzuciła ze trzy kilo z tyłka”?

– Nie, powiedział, że jesteś podobna do Zooey Deschanel – odparł Nico. – A poza tym masz idealny tyłek.

– Zauważyłam, że nie odniosłeś się do depilacji.

– Przestań szukać zaczepki. To ty jesteś idealna, jasne? Ja tak uważam, a Baz się ze mną zgadza. Naprawdę mu się spodobało, że jesteś naukowczynią. Mówi, że spec w programie dobrze zadziała na zasięgi, a jeśli chodzi o twój tyłek, to jego zdaniem jesteś dzie… – Urwał, zająknął się, a potem dokończył: – Bardzo dobrze wyglądasz.

– Okej, ewidentnie powiedział co innego, Nico. Powiedz mi.

– Yyyy… Nie pamiętam dokładnie – odrzekł, ale uszy mu się zaczerwieniły, a to niezmiennie zdradzało, że kłamie, więc zaczęłam go łaskotać, wbijając mu palce pod żebra i w miękką skórę pod obojczykiem.

– Nico, co takiego powiedział?

– Przestań! – zażądał, uchylając się ode mnie i próbując się nie śmiać. – Lyla! Ostrzegam cię…

– Więc gadaj, co powiedział! Jeżeli mam iść do tego programu…

– Jeżeli?

–  J e ż e l i.  Mam prawo wiedzieć, co myśli o mnie producent. Czy mam go spytać sama?

– Przestań mnie łaskotać!

– Przestanę, kiedy mi powtórzysz, co powiedział!

– No dobra, no dobra! Powiedział, że jesteś… taką „dziewczyną z sąsiedztwa, którą można przelecieć”.

Powtórzył to trochę zawstydzony, jakby uprzedzając moją reakcję.

– Co? To obrzydliwe!

– Oj, nie o to mu chodziło – dodał pospiesznie, świadomy, że popełnił faux pas, i zaniepokojony, że to mogłoby mnie nastawić przeciwko pomysłowi udziału w tym programie. – Poza tym może cię pocieszy, że mnie nazwał „wymarzonym pierwszym chłopakiem”.

– Co? Nie! To mnie nie pociesza! To też obrzydliwe, masz dwadzieścia osiem lat. Nie powinieneś być niczyim pierwszym chłopakiem!

– Wymarzonym, Lil! O to chodzi. Wiesz, kiedy masz trzynaście lat i chcesz mieć jakieś ciacho na plakacie w sypialni, kogoś bardzo seksownego, ale niezbyt groźnego. Zac Efron. Jacob Elordi. Osobiście też uważam, że jestem na to trochę za stary. – Zerknął w bok, a ja wiedziałam, że spogląda na swoje odbicie w lustrze nad moim ramieniem, oceniając kurze łapki, które zaczęły mu się robić w kącikach oczu. – Ale wiesz, on mówi tylko o typach ludzi, a nie o tym, co naprawdę o nas myśli.

– Mimo wszystko. – Nie byłam zbyt udobruchana.  D z i e w c z y n a   z  s ą s i e d z t w a,  którą można przelecieć. Dziewczyna z sąsiedztwa,  k t ó r ą   m o ż n a   p r z e l e c i e ć.  Czy to był komplement? Niezależnie od tego, które słowa podkreśliłam, w ogóle nie brzmiało to przyjemnie. – Powiedział coś jeszcze? Coś o datach?

Nico pokiwał głową.

– Chcą ruszyć jak najszybciej. To dla jakiejś nowej stacji reality TV, która ma wystartować w tym roku, więc mają naprawdę krótki deadline, żeby wszystko nakręcić i poskładać.

– Czyli?

Poszłam za nim do pokoju, który pełnił funkcję zarówno naszego salonu, jak i kuchni, i patrzyłam, jak nastawia czajnik.

– Mogę tylko zgadywać, ale wyglądało na to, że chcą zacząć kręcić w ciągu paru tygodni. Ciągle powtarzał słowo „ASAP”. – Wymówił to jako dwie sylaby: ej-sap. – „Skontaktuję z tobą moją asystentkę ASAP”. „Analitycy odezwą się ASAP”. Coś w tym stylu.

– Och. – Liczyłam w głowie. – To znaczy… z mojego punktu widzenia to pewnie dobrze. Mogę teraz zrobić sobie wolne, ale kto wie, co będzie za kilka miesięcy. Gdzie będą kręcić?

– No i to jest najlepsze: celują w publiczność Love Island, więc będą kręcić w jednym z tych ekskluzywnych, butikowych resortów na Oceanie Indyjskim, a to brzmi naprawdę nieźle.

– Łał. – Mimo wszystko byłam pod wrażeniem. – A Ari nie mówił czasem, że mają mały budżet?

– Chyba tak jest. Bazowi wymsknęło się, że ten resort należy do jakiegoś jego kumpla ze szkoły. Brzmi, jakby to był nowy biznes, w sumie nie jestem pewien, czy w ogóle już się otworzyli. Odniosłem też wrażenie, że Baz dostał to za darmo… tak jakby dla reklamy? Wiesz, jak ludzie obejrzą ten program, będą chcieli pojechać na tę wyspę, i tak dalej.

– Czyli przyjedziemy i okaże się, że jeszcze go budują?

– Asystentka Baza pokazała mi trochę zdjęć tej wyspy – odparł Nico, nie do końca odpowiadając na moje pytanie, ale też nie unikając go całkiem.

Wyłączył czajnik, odblokował swoją komórkę i podał mi ją. Kiedy on wkładał torebki herbaty do kubków i nalewał wodę, ja kliknęłam w link przesłany na WhatsAppie. Otworzyła mi się strona z podejrzaną nazwą „Odjechane Produkcje”, a potem galeria, i ekran przybrał niewiarygodny wręcz odcień błękitu, który zdawał się całkowicie nie na miejscu na naszym ciemnym, ciasnym poddaszu.

– Łał! Sorry, ale to musi być jakiś filtr.

– No nie? Czekaj, nie doszłaś jeszcze do rafy koralowej.

Przeglądałam zdjęcia i nawet ja musiałam przyznać, że nie tylko dzięki filtrowi to wszystko wyglądało dobrze. Biały piasek. Palmy. Woda tak przejrzysta, że było w niej widać pływające ryby. Małe chatki kryte strzechą… cztery albo pięć? Może sześć. Trudno było określić, bo były niemal identyczne i sprytnie rozmieszczone wśród palm, tak że każda zdawała się odsunięta od reszty. Tylko jedna się wyróżniała – taka willa, jakie widywałam na fotkach z Malediwów, wysunięta ponad lśniącą taflę wody na drewnianych palach. Na werandach wisiały hamaki, a w środku znajdowały się białe łóżka obsypane płatkami róż. Do tego nieskazitelne, wykładane kamykami łazienki z deszczownicami. Brutalnie kontrastowało to z ponurym, deszczowym wschodnim Londynem.

– Ja pierdzielę, Nico. To wygląda niesamowicie.

– Co nie? – Nico się uśmiechał. Wiedział, że trafił z tymi zdjęciami. – Program działa na zasadzie eliminacji, więc musimy się zobowiązać na minimum dwa tygodnie, maksimum na dziesięć, a do tego zwycięzca musi się zgodzić na reklamy po powrocie do UK. Nie do końca rozumiem ten format, ale z tego, co udało mi się wywnioskować, co tydzień pojawia się jakieś wyzwanie i chyba przegrany odpada, a zwycięzca może sobie wybrać, z kim będzie w parze, czyli pary zmieniają się co tydzień.

Gdyby do naszej rozmowy była jakaś ścieżka dźwiękowa, w tym momencie rozległoby się zgrzytnięcie płyty.

–  S ł u c h a m?  Na pewno nie wspominałeś o wymianie par.

– Nie? – Nico wyglądał na nieco zakłopotanego i całkiem zawstydzonego. Sądząc po jego minie, Baz  n a   p e w n o  o tym wspomniał, a on celowo mi tego nie przekazał. – To znaczy to nie jest nic ważnego. Robi się tak tylko przed kamerami.

– Chcesz mi powiedzieć, że to jest Love Island, a jedyna różnica to wymiana żonami?

– No, nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek z uczestników był po ślubie, więc technicznie rzecz biorąc… – zaczął Nico, a potem zorientował się po mojej minie, że akurat tym argumentem mnie nie kupi, dlatego pospiesznie zmienił taktykę. – Chodzi tylko o to, żeby wprowadzić jakieś urozmaicenie. Przecież nie musisz się pieprzyć z tą osobą, z którą cię sparują. Po prostu jesteście parą w programie. Mogłabyś wybrać, że zostaniesz w parze z tą osobą, z którą zaczynasz program, ale oczywiście nie pozwolą na to każdemu. Wyobrażam sobie, że pary, które będą trzymały się za bardzo razem, ostatecznie zostaną wyeliminowane w zadaniach.

– Czyli wyniki zostaną zmanipulowane tak, żeby pozbyć się wiernych par? – Wiedziałam, że w moim głosie brzmi szok, i byłam świadoma swojej pruderyjności, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać. Nico przewrócił oczami.

– Lil, oni  z a w s z e  manipulują. To nie jest Va banque! Nikt nie ogląda tego po to, żeby sprawdzić twoją wiedzę ogólną. Oni oczekują dramatów. Chcą wielkich osobowości. Chcą kłótni z krzykami i ludzi pieprzących się w jacuzzi przed kamerami. Jak ktoś będzie za nudny, to wyleci jako pierwszy.

– Czyli tym się będziesz zajmował, gdy mnie wyrzucą? Pieprzeniem się w jacuzzi?

– Co? Nie! Przestań przekręcać moje słowa. Ja tego nie powiedziałem. Powiedziałem, że to ma tak  w y g l ą d a ć.  Nie zamierzam się z nikim pieprzyć. Ale tak, może uronię parę łez, opowiem, jak to byłaś moją bratnią duszą, wypłacze się na ramieniu jakiejś dziewczynie, która będzie mnie głaskać po włosach. Pamiętasz, że jestem wymarzonym pierwszym chłopakiem? Tego będą ode mnie oczekiwać.

– A ja jestem dziewczyną z sąsiedztwa, którą można przelecieć – zauważyłam z goryczą. – Czyli co ja mam robić? Przelecieć gościa z domku obok?

– Po moim trupie – odparł Nico i teraz objął mnie w pasie, po czym zaczął całować moją szyję z boku. – Poważnie, Lil, to jest aktorstwo. Dlatego oni kontaktują się z agentami aktorów. Wiedzą też, że ty nie jesteś aktorką. Nie mają nic przeciwko, żebyś poległa w pierwszym zadaniu, może drugim, i w ciągu dwóch tygodni wrócisz do domu. A ja stopię wszystkim serca, pokazując, jaki to jestem załamany po twoim odejściu, wejdę w przyjacielską kooperatywę z jakąś influencerką o złotym sercu, a potem z wdziękiem przegram w finale. I wrócę do domu jako ten mięśniak, który wypuścił tysiąc tiktoków.

– Ych.

Wyrwałam się z jego objęć i sięgnęłam po herbatę, którą postawił z boku, objęłam ją dłońmi i podeszłam do okna, bardziej żeby dać sobie czas na pomyślenie niż dla smaku.

– Nico, sama nie wiem. Naprawdę żałuję, że nie wytłumaczyłeś mi tego wszystkiego przed moją rozmową z profesorem Bianchim.

– Czekaj, rozmawiałaś z nim? – Twarz Nico się rozjaśniła.

Pokiwałam głową, choć niechętnie.

– Tak.

– I co on powiedział?

– Że mogę wziąć dwa tygodnie wolnego, jeśli opiszę w tym czasie wyniki z czikungunii.

– Żartujesz? – Uśmiechnął się szeroko i z entuzjazmem, a następnie podszedł do mnie z szeroko rozłożonymi rękami, na co wyciągnęłam przed siebie mój pełny po brzegi kubek gorącej herbaty.

– Nawet nie próbuj mnie znowu ściskać. Nie chcę mieć oparzeń trzeciego stopnia!

– Ale masz urlop? Naprawdę możemy to zrobić?

– Powymieniać się żonami?

– Pojechać w podróż życia, wariatko!

Starałam się nie uśmiechnąć, ale to było niemożliwe. Ekscytacja Nico była tak oczywista i zaraźliwa, że kąciki moich ust podniosły się mimowolnie.

– Lyla?

– Nie wiem. Muszę się zastanowić.

– Nad czym tu się zastanawiać? Nad darmową wycieczką do raju? – Wyciągnął komórkę z tylnej kieszeni spodni i pokazał mi ją znowu; tę maleńką wyspę, białą i zieloną, lśniącą niczym wysadzany perłami szmaragd na morzu błękitu. –  N a p r a w d ę  zamierzasz odrzucić taką ofertę, Lil?

Odwróciłam głowę od ekranu, od błagalnej twarzy Nico, ale to był błąd – zobaczyłam okopcone okno dachowe smagane strugami deszczu.

Co mnie powstrzymywało? Co tak naprawdę tu miałam poza gównianą pracą, gównianymi dojazdami oraz naprawdę gównianą przyszłością? Nie mogłam już nawet wyczekiwać Bożego Narodzenia – był styczeń, a szara londyńska zima rozpościerała się przede mną niczym wyrok więzienia – wyrok zwieńczony kolejką do bezrobocia.

Czy ten program naprawdę mógł wszystko rozwiązać? Gdyby rzeczywiście doszło do jego emisji – w co wątpiłam, bo Nico miał już za sobą zbyt wiele takich „pewniaków”, żebym nie była świadoma, jakie to są puste obietnice – to Nico miał rację, jego perspektywy naprawdę mogły się zmienić. A jeśli nie… no cóż, to po prostu spędzimy dwa tygodnie w jednej z tych cudownych chatek.

– Zgódź się przynajmniej, żeby Ari umówił nam spotkanie z Bazem – błagał Nico, a ja odwróciłam wzrok od okna dachowego i przyjrzałam mu się, tak uważnie mu się przyjrzałam po raz pierwszy od chyba długiego czasu.

Spodziewałam się jego firmowego uśmiechu, od którego miękły mi kolana, a tymczasem ujrzałam coś dużo bardziej rozdzierającego. Wyglądał na… zmartwionego. I być może po raz pierwszy dotarło do mnie, że jego wieczny optymizm nie jest wcale taki bezwysiłkowy, jak mi się zdawało. Że może on był w tym samym krytycznym momencie co ja i też czuł, że jeśli ten rzut kośćmi nie przyniesie mu szczęścia, to może wypaść z gry. Może to była szansa dla nas obojga.

Poczułam, że się poddaję.

– Okej. Porozmawiam z Bazem.

– Tak! – Nico machnął pięścią w powietrzu. – Cholernie cię kocham, Lyla!

– To tylko spotkanie! Mogą mnie w ogóle nie zechcieć.

– Oczywiście, że cię zechcą. Jak ktoś w ogóle mógłby cię nie zechcieć. Jesteś, kurde, genialną naukowczynią, a do tego jeszcze seksowną. Czego chcieć więcej?

Genialna naukowczyni nie skończyłaby w martwym punkcie badań z listą publikacji pełną dziur o rozmiarze Wielkiego Kanionu, pomyślałam znużona. Ale Nico dalej mówił.

– …i wiesz co… Wiem, że możesz wziąć tylko dwa tygodnie urlopu, ale to mi nie przeszkadza. To my jesteśmy idealną parą, niezależnie od tego, kto dostanie tę nagrodę.

– Jesteśmy.

Odstawiłam kubek, stanęłam na palcach i pocałowałam Nico w usta, czując jego szeroki uśmiech, który nie ustępował nawet wtedy, kiedy się całowaliśmy.

– To wszystko zmieni – powiedział mi blisko ucha, gdy przyciągnął mnie do siebie i mocno ścisnął. – Czuję to.

Mogłam tylko mieć nadzieję, że się nie mylił.

15.02, godzina 2.14

„Na Miękko”, słyszycie mnie? Coraz mocniej wieje i zaczynam się poważnie martwić. Czy na tej wyspie jest jakiś schron burzowy?

15.02, godzina 2.16

„Na Miękko”, jeśli otrzymujecie moje wiadomości, proszę, przyjedźcie, to pilne. Trwa naprawdę poważna burza i moim zdaniem powinniśmy się ewakuować. Właściwie to natychmiast… Mój Boże!