Wbrew sobie - Michal Bednarski - ebook + książka

Wbrew sobie ebook

Michał Bednarski

5,0

Opis

"Wbrew sobie" rozpoczyna się w chwili, gdy cała Polska rozemocjonowana jest przełomowym odkryciem złóż gazu na Podkarpaciu. Daniel Nowak, dziennikarz pracujący jako freelancer, dostaje tajemniczy anonim.

Szybko orientuje się, że w tej sprawie nie wszystko przebiega prawidłowo i rozpoczyna dziennikarskie śledztwo. Im jednak dalej się w nie zagłębia, tym więcej ludzi ginie w tajemniczych okolicznościach. Co gorsza, policja uznaje, że to Nowak stoi za tymi morderstwami. Niepokorna komisarz Krasnowolska rozpoczyna obławę na dziennikarza. Na domiar złego w grę włącza się rosyjska mafia, która odkrywa, że wiedza dziennikarza może jej poważnie zaszkodzić. Jej członkowie zamierzają zlikwidować go, jeszcze zanim trafi w ręce policji.

W tej sytuacji, jedynym wyjściem dla Nowaka jest ucieczka. Musi też spróbować zebrać dowody oczyszczające jego dobre imię. Trwa niebezpieczny pościg, w którym dziennikarzowi cały czas po piętach depcze policja i gangsterzy. Od tego, kto wygra ten wyścig, zależy wiele istnień ludzkich i przyszłość kraju. Jednocześnie w tle rodzi się szaleńcza miłość, która w normalnych warunkach nie miałaby szans powodzenia…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Michał Bednarski, 2021

Copyright © Wydawnictwo Pisane, 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone

Korekta: Alicja Skibińska

Projekt okładki: pixoworks.com

ISBN:

978-83-961513-2-2 epub978-83-961513-3-9 mobi978-83-961513-4-6 pdf

Książka dostępna również

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Książkę dedykuję

mojej kochanej Żonie Marzence,

Rodzicom i Bratu.

 

Rozdział 1

– Jest mi niezmiernie miło przedstawić państwu Jana Nawrockiego, doktora nauk geotermicznych i specjalistę w zakresie alternatywnego pozyskiwania energii. Panie doktorze, prosimy do nas – powiedział konferansjer ubrany w czarny smoking i wypolerowane na błysk szpiczaste buty.

W Sali Kongresowej warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki rozległy się gromkie brawa. Pełna dumy i radości mina młodego konferansjera dawała mylne wrażenie, że to właśnie on jest adresatem niosących się w eter, grzmiących oklasków. To jednak nie dla niego przybyły tłumy naukowców, polityków, ludzi mediów i innych wpływowych osób, przywiedzionych tu w dużej mierze ciekawością, lecz również chęcią bycia tam, gdzie dzieje się coś ważnego. Gdzie, jak zapewniali organizatorzy imprezy, zapełniać się mają nowe karty historii.

Zaproszony na mównicę doktor Nawrocki wciąż nie pojawiał się na scenie. Pomimo tego flesze aparatów fotograficznych wciąż rozbłyskiwały po całej sali, dając swoim operatorom nadzieję na uchwycenie pierwszych sekund mającego nastąpić przemówienia. Nie ustawały również brawa, które teraz brzmiały już nie tyle spontanicznie, co niecierpliwie. Czas mijał, a wśród coraz bardziej zdezorientowanego tłumu coraz trudniej już było usłyszeć aplauz. Gdzieniegdzie natomiast słychać było szepty i żądania wyjaśnienia.

Wtedy po starannie wykonanych, dębowych schodach prowadzących ku scenie ruszył Nawrocki, gwiazda dzisiejszej konferencji. Mimo z lekka niepewnego kroku, szedł wprost do mównicy, nie zwracając większej uwagi na rozpraszające flesze i kolejne salwy oklasków. Na jego twarzy widać było zakłopotanie, zupełnie jakby sam nie wiedział, co robi na tej sali, lecz wśród naukowców, zwłaszcza tych najbardziej utalentowanych, była to często spotykana tendencja. Taki już los wybitnych ludzi. Są obdarowani niezwykłym talentem, jednak płacą za to problemami z przystosowaniem do życia i społeczeństwa. Właśnie takie wrażenie sprawiał Nawrocki – ot, zwykły naukowiec, lekko kopnięty. Ku jego nieszczęściu nikt nie mógł wówczas przewidzieć, jak bardzo mylne było to wrażenie...

– Znacząca większość z was tak naprawdę nie zna powodu, dla którego zebraliśmy się tu w Warszawie – rozpoczął swoje przemówienie doktor. – Wszystko za sprawą najwyższej wagi dokumentów, które mam zamiar dzisiaj państwu przedstawić. Będą bowiem miały niespotykany dotąd wpływ na krajową energetykę.

Na sali rozległy się szmery, które jednak ucichły, gdy Nawrocki rozpoczął kolejne zdanie.

– Jak wiadomo, nasze własne zasoby pokrywają jedynie małą część zapotrzebowania na surowce energetyczne. Jak mówią najnowsze badania, zapotrzebowanie to w ciągu najbliższej dekady wzrośnie nawet o czterdzieści procent – doktor przerwał na chwilę, aby za pomocą białej, haftowanej chusteczki otrzeć ściekająca po jego skroni kroplę potu. – Co roku wydajemy horrendalne kwoty na import gazu z zagranicy. To się jednak zmieni dzięki upublicznieniu dokumentów, które mam dziś przy sobie.

Wypowiadając te słowa, doktor rozejrzał się nerwowo po sali, jakby szukając czegoś w tłumie. W tej samej chwili za plecami Nawrockiego na wielkim ekranie pojawił się obraz ukazujący teczkę, którą trzymał w trzęsących się dłoniach. Delikatnie przesuwając opuszkami palców po jej rogach, dotarł do miejsca zapieczętowanego czerwonym woskiem. Ten typ zabezpieczenia już dawno wyszedł z powszechnego użytku, ale stosowało się go , gdy chciało się nadać przechowywanym w środku dokumentom szczególną wagę i prestiż. Taki właśnie był cel: przyciągnąć uwagę słuchaczy. Sądząc po żywym zainteresowaniu i przejęciu osób przebywających w sali, udało się go osiągnąć. Jeszcze większe przejęcie nastąpiło w chwili, gdy Nawrocki rozpoczął właściwą część swojego przemówienia.

***

– Hej, Daniel, wyłącz te brednie. Na dwójce od dziesięciu minut leci mecz – warknął zniecierpliwionym głosem facet ubrany w lekko pogiętą, flanelową koszulę w kratę sprawiającą wrażenie niezmienianej od kilku dni. Dla swojego właściciela była za to symbolem jego nieposkromionej natury. Tak to już jest u ludzi przechodzących kryzys wieku średniego. Nonszalancki sposób bycia i luźny ubiór mają sprawiać wrażenie pełnej kontroli nad sytuacją, jednak niestety dużo częściej stają się jedynie emanacją chaotycznego życia i kompleksów.

Taki właśnie był Grosz, przyjaciel Daniela jeszcze z czasów studiów na Uniwersytecie Warszawskim, kiedy wspólnie mieszkali w obskurnym pokoju akademika z wiecznie niedomykającym się oknem i odpadającą od ścian tapetą. Mimo złych warunków żaden z nich nie wymazałby z pamięci tych trzech wspólnie spędzonych lat. W rzeczywistości Gorsz miał na imię Mateusz, a pseudonim wymyślili mu koledzy z uczelni, kiedy na drugim roku studiów przy kasie w alkoholowym zabrakło mu jednego grosza do piwa. Młoda ekspedientka stojąca po drugiej strony sklepowej lady drażniła się z nim, nie chcąc spuścić z ceny. W końcu oczywiście dała się przekonać, a po pracy Grosz czekał na nią z kwiatami pod sklepem. Tak poznał swoją żonę. Pierwszą. Później były jeszcze dwie, ale jak sam mówił, to była długa historia. Ważne, że teraz nie miał żadnej i na pozór był szczęśliwy. Na pozór, bo jego prawdziwe uczucia zdradzała ta feralna flanelowa koszula...

– Dzisiaj derby, zapomniałeś? Legia znów dokopie Polonii na oczach całej Polski! Włącz szybko, bo i tak przez te cholerne korki straciłem prawie kwadrans!

– Dobra, dobra, nie wściekaj się. Chciałem tylko zobaczyć relację z kongresu energetycznego – rzucił Daniel, zmieniając kanał. Grosz w tym samym czasie wkładał piwa do lodówki, otwierając przy okazji jedno z nich i upijając łyka.

– A co cię obchodzi jakiś kongres? – spytał, częstując się bez pytania pistacjami, które znalazł na kuchennej półce.

– Jutro odbędzie się konferencja prasowa na temat tego wydarzenia. Muszę na niej być i przeprowadzić kilka wywiadów. Temat niezbyt ciekawy, ale z racji tego, że chodzi o bezpieczeństwo energetyczne kraju, jest szansa, że artykuł się sprzeda. Wiesz, ludzie zawsze łykają takie hasła, a mi może wpadnie trochę gotówki i spłacę w końcu ratę za ten pieprzony telewizor.

Daniel nie miał zbyt dobrej sytuacji finansowej. Nigdy nie miał talentu do zarabiania pieniędzy. Umiał za to pisać i wiedział o tym już od podstawówki, kiedy bez reszty pochłaniały go wypracowania zadawane do domu przez nauczycielkę języka polskiego. Podczas gdy jego kumple bazgrali kilka zdań „na odwal się”, zupełnie nie przywiązując wagi do jakości swoich prac, on tonął w otchłani swojej wyobraźni, która podsuwała mu coraz to nowe pomysły na zaskakujące gry słów czy intrygujące zakończenia. Matka widziała w nim poetę, jego samego zaś bardziej ciągnęło do reportaży, więc złożył papiery na studia dziennikarskie. Dziś trochę tego żałował, pomimo że lubił swoją pracę. Widząc kolegów z podstawówki zarabiających poważne sumy w prestiżowych korporacjach, czuł zażenowanie faktem, że nawet ten telewizor, który teraz pokazywał piłkarza Legii wykopującego piłkę na aut, przekraczał możliwości jego portfela. Nie miał nawet stałej posady, tylko hulał od redakcji do redakcji, próbując wszędzie wciskać swoje teksty. A kiedy już mu się to udawało, dostawał od wydawcy kilka stówek, które ledwo wystarczały na codzienne potrzeby.

W tym momencie Daniel poczuł wibracje w prawej kieszeni swoich dżinsowych spodni. Wyciągnął telefon i zauważył, że osoba, która dzwoniła, miała numer zastrzeżony. Nie zdziwiło go to jednak, w końcu był dziennikarzem, a do tych często dzwonią anonimy. Powody były różne. Raz ktoś chciał przekazać jakąś informację, która nie powinna ujrzeć światła dziennego, innym razem dzwonił z pogróżkami czytelnik oburzony którymś z jego tekstów.

– Daniel Nowak, słucham? – powiedział do słuchawki, odganiając jednocześnie Grosza, który próbował wyrwać mu komórkę. Jako wierny kibic Legii uważał przerywanie meczu z jego zespołem w roli głównej na rozmowę telefoniczną za jeden z najcięższych grzechów.

– Pole Mokotowskie, ławka obok kibli, za godzinę – usłyszał Daniel.

– Halo? Kto mówi? – spytał, wcale nie spodziewając się odpowiedzi.

– Przyjdź punktualnie, jeśli chcesz prawdy o konferencji – chrapliwy głos sprawił, że ciarki przeszły mu po plecach.

Zaintrygowała go jeszcze jedna myśl. Głos ze słuchawki był wyraźnie zmodulowany specjalnym programem komputerowym. Jak na zwykły anonim ktoś bardzo starał się ukryć swoją tożsamość. Mimo to Daniel postanowił ruszyć na spotkanie z tajemniczym informatorem.

Zawsze lubił tę adrenalinę, która była nieodłącznym elementem pracy w terenie. Dlatego nie posłuchał sugestii swojej matki odnośnie do poezji. Był żądny emocji, a tych dostarczały mu takie spotkania jak to. Szedł w nieznane, by poznać prawdę. Teraz miał przed sobą jeden cel: dotrzeć szybko do Pola Mokotowskiego, które znajdowało się spory kawałek od jego mieszkania, w związku z czym musiał się spieszyć.

Zerwał się z kanapy, wylewając przy okazji niedopite piwo i nie zważając na protesty Grosza, złapał kurtkę, zarzucił ją na siebie i wybiegł z mieszkania.

Rozdział 2

Wychodząc z sali konferencyjnej, Nawrocki postanowił udać się do baru, aby tam utopić w alkoholu stres ostatnich dni. Właściwie to kongres jeszcze nie dobiegł końca. Rozpoczęła się mniej oficjalna część, podczas której ludzie biznesu i polityki udali się na bankiet, by uczcić wspólny sukces. Polska miała stać się potęgą energetyczną, a to oznaczało spore zyski dla wielu z przybyłych gości. Było więc co świętować, jednak doktorowi zdecydowanie nie było tam po drodze. Gdy tylko nadarzyła się okazja, niepostrzeżenie opuścił kongres. Całe to zamieszanie z energią geotermalną zdecydowanie mu nie służyło. Zapomniał już, czym jest spokojny sen, a na jego głowie ciężko było doszukać się włosów innego koloru niż siwy. Zaś tym, co przytłaczało go najbardziej, były wyrzuty sumienia...

Na zewnątrz zapadł już zmrok, a padający z nieba deszcz skutecznie przegonił większość przechodniów z ulic Śródmieścia. Nawrocki przywołał taksówkę machnięciem ręki i wyjaśnił kierowcy cel podróży. Podczas jazdy obserwował krople spływające po oknie samochodu. Widok rzeczy tak banalnej, a zarazem tak doskonałej w swej prostocie, pozwolił mu choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Przyciąganie ziemskie. To ono sprawia, że krople spadają w dół i to ono od zawsze było konikiem Nawrockiego. Kiedy studiował fizykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w połowie lat siedemdziesiątych, wybrał temat grawitacji na swoją pracę magisterską. Przez cztery miesiące praktycznie nie wychodził z budynku biblioteki, nieustannie poszukując nowych informacji na temat powszechnego ciążenia. Udało mu się zebrać zaskakująco dużą ilość ciekawego materiału, który wraz z nowatorskim podejściem do zagadnienia zapewnił mu bardzo dobry wynik. Pracę obronił na piątkę, a przyciąganie ziemskie pozostało jego pasją już na zawsze. Wiele lat później, kiedy sam został wykładowcą, jego studenci dobrze wiedzieli, że aby popisać się przed doktorem, trzeba porządnie przygotować się z tego tematu.

Nawrocki lubił swoich studentów. Kontakt z młodymi ludźmi dawał mu wiele satysfakcji i sprawiał, że czuł się potrzebny. Przekazywanie wiedzy nowym pokoleniom traktował jak misję i spełniał się w niej w stu procentach. Podczas jego wykładów sale zawsze były przepełnione ludźmi, których potrafił oczarować sposobem, w jaki opowiadał o takich z pozoru nudnych zagadnieniach jak atomy, wektory czy cząsteczki. Tylko człowiek, którego cechuje prawdziwe zamiłowanie do przedmiotu i świetne podejście do młodych ludzi, potrafi mówić w ten sposób. Taki właśnie był Nawrocki.

Po tym, jak odszedł z uczelni, aby pracować dla Instytutu Badań Energetycznych, często żałował swojej decyzji. Zrezygnował z pracy ze studentami dla większych pieniędzy i prestiżu. Sęk w tym, że miał już swoje lata i czasem zastanawiał się, po co mu właściwie ten prestiż. Nigdy przecież nie przejmował się zbytnio tym, jak postrzegają go inni. Pieniędzy też nie potrzebował więcej niż miał. Był samotny. Nie związał się z żadną kobietą, poświęcając się w całości nauce. Zmiana miejsca zatrudnienia nie była dobrą decyzją. Powinien zostać tam, gdzie mu było dobrze. Wówczas nie miałby dzisiejszych problemów, nie musiałby podejmować trudnych decyzji i nie zmagałby się z wyrzutami sumienia.

– Jesteśmy na miejscu, trzydzieści sześć złotych się należy – powiedział kierowca, parkując taksówkę przed barem w dzielnicy Mokotów. Nawrocki wyjął banknot i podał taksówkarzowi, nie czekając na resztę. Ruszył w kierunku baru, trzymając płaszcz nad głową, aby choć częściowo ochronić się przed deszczem. Po chwili wchodził już do lokalu. Było to miejsce znane mu dobrze jeszcze z czasów studenckich, kiedy odwiedzał znajomych w Warszawie. To właśnie tutaj zbierała się przyszła intelektualna elita narodu, aby w trudnych czasach komunizmu uwalniać swe myśli nad kieliszkami z wódką. Wtedy to miejsce kojarzyło się Nawrockiemu z wolnością i tak pozostało do dziś. Zawsze, kiedy pragnął chwili spokoju, wędrował tutaj na drinka. O dziwo, mimo upływu lat pub pozostał niemal nietknięty. Okna nadal wpuszczały do wnętrza zbyt mało światła, a w powietrzu wciąż unosił się dym papierosowy. Brakowało jedynie tamtej atmosfery nadziei i oczekiwania na przełom. Dziś ten entuzjazm i liczne grono przyjaciół należały do wspomnień. Zamiast nich pojawiła się samotność, a kieliszek z wódką zastąpiony został przez szklankę dobrej, szkockiej whisky.

– Gratuluję, doktorze – odezwał się niski, męski głos dobiegający zza pleców Nawrockiego, przerywając mu popijanie drinka przy barze. Gdy ten się odwrócił, zobaczył około trzydziestoletniego mężczyznę w ciemnych okularach i włosach przykrytych zbyt grubą warstwą żelu.

– Czego mi pan gratuluje? – zapytał lekko zdezorientowany.

– Świetnej przemowy podczas kongresu.

– Dziękuję – odrzekł Nawrocki z zamiarem szybkiego powrotu do swojego drinka. Nie miał dziś ochoty na nowe znajomości, a tym bardziej na rozmowy na temat wydarzeń w sali kongresowej. Same w sobie były dla niego zbyt męczącym przeżyciem, po którym nie zdążył jeszcze ochłonąć.

– To wielki przełom dla polskiej energetyki – ciągnął nieznajomy.

– Zdecydowanie.

– Co ja mówię! To przełom w skali całego świata, dzięki panu będziemy potęgą gospodarczą.

– Zapewne...

– Z całą pewnością! Polska stanie się potęgą energetyczną jak Arabia Saudyjska, a co najważniejsze,, uniezależnimy się od Rosji!

– Cieszę się widząc pańskie zadowolenie, pozwoli pan jednak, że wrócę do swoich czynności – Nawrocki postanowił przerwać tę dyskusję, która zdecydowanie zmierzała donikąd.

– Boże, gdzie ja mam głowę? Nawet się nie przedstawiłem. Nazywam się Mirosław Gajda, ale proszę mi mówić Mirek – powiedział nieznajomy, wyciągając jednocześnie rękę w stronę Nawrockiego.

Po uściśnięciu dłoni Gajda zdjął okulary przeciwsłoneczne i położył je na blacie baru. Nawrocki dostrzegł wówczas wytatuowaną kropkę pod okiem. Nie znał się zbytnio na symbolice tatuaży, był jednak pewien, że tego typu oznaczenia wykonuje się w więzieniach i mogą one oznaczać pozycję, jaką więzień zajmował za kratami lub profesję, którą trudnił się w przeszłości. Czytał o tym w pewnej książce kiedyś, dawno temu. Jak to mówią, nigdy nie wiemy, kiedy nam się przyda zdobyta wiedza. Nawrockiemu akurat przydała się tutaj, w obskurnym barze. Dzięki niej wiedział już, że ma do czynienia z byłym więźniem. Postanowił przyjrzeć się nowemu znajomemu bliżej. Koszula w kratę ze zbyt dużą liczbą rozpiętych guzików, biżuteria niczym z amerykańskich filmów i zauważone już wcześniej włosy niemal ociekające żelem. To wszystko sprawiało, że osobnik wyglądał niczym pospolity cinkciarz z czasów PRL. Zapewne więc to właśnie za drobne oszustwa trafił później do więzienia. Poza tym Nawrocki nie zauważył niczego specjalnego. Zachowanie Mirosława nie wzbudzało strachu, raczej zażenowanie, jak wtedy, gdy w metrze dosiada się do nas rozgadany menel pragnący nawiązać znajomość.

– Wiele nas łączy, doktorze – powiedział w końcu, przerywając rozmyślania Nawrockiego.

– Czyżby?

– Ja również interesuje się nauką.

– Interesujące…

– W technikum byłem najlepszy z chemii, poważnie. Znałem na pamięć prawie całą tablicę Mendelejewa. Moi koledzy nie mogli wyjść z podziwu. Wyobraża pan sobie?

– Prawie całą tablicę, powiada pan? To rzeczywiście spore osiągnięcie – Nawrocki z trudem powstrzymał śmiech. Najwyraźniej los podsunął mu tego żałosnego cinkciarza, aby choć trochę ulżyć mu w rozpaczy.

– No pewnie! Niestety później potoczyło się trochę nie po mojej myśli...

– To znaczy?

– Nie skończyłem szkoły. Po roku zdecydowałem, że to nie dla mnie. Ale pierwiastki i inne związki chemiczne wciąż mnie interesowały.

– Nie wątpię.

– Aż nie dalej jak wczoraj, wyczytałem w gazecie o pańskim odkryciu! Zaparło mi dech w piersiach, że w Polsce dzieją się takie rzeczy. A dziś spotykam pana tutaj. Kto by pomyślał!

Nawrocki dopił swojego drinka i mimo że bawił go sposób bycia i historia cinkciarza, postanowił nie brnąć dalej w tę dyskusję. Rozmowa o niekonwencjonalnych źródłach energii zdecydowanie nie była tym, o czym marzył w tej chwili. Nie zamówił więc kolejnej whisky, podał barmanowi banknot i wstał ze swojego stołka.

– Przykro mi, Mirku, ale czas nagli, a ja mam dziś jeszcze wiele spraw do załatwienia.

– Ależ doktorze, proszę mi tego nie robić!

– Nie mam wyboru. Dziękuję za tę niezwykle pouczającą rozmowę. Do widzenia – Nawrocki odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych.

– Chwilka, panie doktorze! – zawołał Mirek.

– Tak?

– Pozwoli pan, że odprowadzę pana chociaż do taksówki?

– Ech, proszę bardzo – odrzekł doktor, wiedząc już, że nie pozbędzie się natręta zbyt szybko.

– Zatem chodźmy. Pan przodem.

Mężczyźni wyszli przed bar i ruszyli w kierunku postoju taksówek. Nawrocki wcale nie miał już tego dnia żadnych spraw do załatwienia. Skłamał, ponieważ chciał uwolnić się od cinkciarza. Potrzebował samotności, aby móc w spokoju, przy niekoniecznie małej ilości alkoholu, przemyśleć wydarzenia ostatnich dni i zdecydować, co dalej. Czuł do siebie wstręt, jednak możliwość, jaka otworzyła się przed nim w dniu wczorajszym, dała mu cień nadziei na choć częściowe oczyszczenie sumienia. Być może jeszcze nie było za późno i dało się wszystko odkręcić. Potrzebował tylko ponownie skontaktować się z tym tajemniczym człowiekiem, który odwiedził go w pokoju hotelowym w przeddzień kongresu energetycznego. Wtedy nie powiedział mu zbyt wiele. Po części ze strachu, po części z nieufności do obcej osoby. Dziś wiedział, że popełnił błąd, który musiał szybko naprawić. Zaplanował to na jutro. Teraz chciał tylko zmienić lokal, w którym wleje w siebie kolejną dawkę alkoholu, by poukładać myśli, a później spokojnie zasnąć.

– Halo, słyszy mnie pan? – zawołał cinkciarz, wymachując rękoma, by zaakcentować swoją obecność. – W ogóle mnie pan nie słucha.

– Tak, faktycznie nieco się zamyśliłem.

– To jak będzie z tą taksówką?

– To znaczy?

– No, czy chce pan skorzystać z mojej propozycji?

– A jaka to propozycja, jeśli mógłbyś powtórzyć? – doktor niepokoił się na samą myśl o tym, co ten człowiek mógł wymyślić.

– Tam za rogiem – Mirek wyciągnął rękę w stronę blokowiska – stoi taksówka mojego kumpla, Zbycha. Po co płacić krocie za przejazd korporacyjną taksówką, skoro stary, dobry Zbycho podwiezie doktora po znajomości za grosze?

– To chyba nie jest dobry pomysł.

– Ależ bardzo dobry! Proszę za mną, to tylko kawałek stąd.

– Doceniam twoją troskę, ale naprawdę dziękuję – powiedział nieco już poirytowany Nawrocki.

– Niech uzna to pan za przysługę, być może kiedyś będzie okazja, aby się odwdzięczyć.

Widząc nieustępliwość cinkciarza, Nawrocki zrezygnował z dalszych prób odmowy. Nie był głupi. Doskonale widział, że natręt z baru namawia go na taksówkę niejakiego Zbyszka, aby dostać prowizję za dostarczenie klienta. Wiedział już więc, po co ten zaczepił go w lokalu. Zapewne taki miał sposób zarabiania na życie. Podchodził do elegancko wyglądających ludzi, mających prawdopodobnie grube portfele i proponował im usługi przewozowe. Po kilku drinkach nikt nie wsiada za kierownicę, oczywistym więc jest, że taksówka to jedyny sposób, aby dotrzeć do domu. Był dobry w swojej profesji. Najwyraźniej przed podejściem do potencjalnego klienta wypytywał otaczających go ludzi, czym się zajmuje. Nawrocki był stałym bywalcem lokalu, więc obsługa na pewno sporo o nim wiedziała. Mirek prawdopodobnie wypytał najpierw barmana, a później, mając już przygotowany temat do rozmowy, zagaił doktora. Mimo to Nawrocki nie czuł się oszukany. W pewnym stopniu doceniał nawet spryt i pomysłowość cinkciarza. W czasach kryzysu ekonomicznego tylko najlepsi odnajdą się w surowych realiach kapitalizmu. Przystał więc na propozycję przejazdu taksówką Zbyszka chociażby po to, aby wynagrodzić natrętowi jego wysiłek.

– Prowadź więc – powiedział.

– Wspaniale! – ucieszył się nowy znajomy i pośpiesznie poprowadził Nawrockiego w stronę bloków mieszkalnych, które swoim wyglądem przywodziły na myśl poprzednią epokę.

Okolica nie wydawała się zbyt przyjazna. Obskurne budynki aż proszące się o remont nie zachęcały do spacerów pomiędzy nimi, a pijackie okrzyki wznoszone gdzieś w oddali przyprawiały o dreszcze. To jedno z wielu miejsc w Warszawie, do których żaden rodzic nie zdecydowałby się puścić swojego dziecka na imprezę. Mimo tego balangom i alkoholowym libacjom nie było tu końca. Szczególnie nocą, dlatego Nawrocki w trosce o własne zdrowie chciał jak najszybciej dotrzeć do taksówki. Idąc teraz u boku cinkciarza, zastanawiał się, po co przystał na ten durny pomysł. Teraz jednak za późno było na zmianę zdania. Szedł więc tą pustą uliczką z przybłędą z baru, a droga niemiłosiernie mu się dłużyła.

– Daleko jeszcze? – spytał w końcu.

– Jeszcze tylko kawałek.

– To samo mówiłeś pięć minut temu – doktor zdradził wreszcie swoje poirytowanie. – Myślę, że nie powinienem dalej z tobą iść. Zostanę tutaj i zamówię taksówkę z korporacji. Będzie tu w ciągu kilku minut po moim telefonie. Na pewno szybciej niż ten twój Zbyszek.

– Ależ proszę tego nie robić, właściwie to już jesteśmy na miejscu – mówiąc to, wskazał tunel stanowiący przejście pomiędzy dwoma segmentami bloku. – Po drugiej stronie będzie czekał Zbyszek.

– Dziwne miejsce wybrał na postój swojej taksówki.

– Zdziwiłby się pan, ilu ma klientów.

– Myślę, że nie chciałbym poznać klienteli z tej okolicy.

– Nie każdy, kto pochodzi z biednego domu, wyrasta na bandytę, tak jak nie każdy urodzony w bogatej rodzinie ma smykałkę do interesu. Nie powinniśmy myśleć tak stereotypowo.

– Dobrze, skończmy już tę rozmowę i zaprowadź mnie proszę do auta swojego przyjaciela.

Nawrocki poczuł się lekko zawstydzony słuszną uwagą Mirka. Być może źle go ocenił. Od początku spotkania w barze traktował go jak nieudacznika, przybłędę i niechcianego natręta. Nie powinien jednak z góry oceniać innej osoby tylko dlatego, że w przeszłości odbyła karę pozbawienia wolności lub dorabia sobie jako pomocnik taksówkarza. Osądził go, nie zadając sobie trudu dowiedzenia się o nim czegoś więcej. Teraz tego żałował. Wchodząc w ciemny tunel, wiedział, że za chwilę odjedzie wiele kilometrów stąd i zapewne już nigdy nie zobaczy cinkciarza. Nawrocki zawsze był człowiekiem honoru i tym razem również chciał wziąć odpowiedzialność za swoje słowa. Postanowił przeprosić Mirka za pochopnie wygłoszoną uwagę na temat klientów jego przyjaciela.

Jeszcze przed sekundą słyszał kroki towarzysza tuż za sobą. Odwrócił się i natychmiast dotarło do niego, jak głęboki mrok panuje w tym przejściu. Tunel nie był w ogóle oświetlony, a jedynym źródłem światła była latarnia znajdująca się przy wyjściu. Było to zbyt mało, aby dostrzec cokolwiek oddalonego dalej niż na metr. Mirek nie znajdował się na tym obszarze.

– Hej, Mirku, gdzie jesteś? – zawołał wyraźnie zaniepokojony doktor.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, zaczął po omacku szukać cinkciarza. Kiedy to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, sięgnął do kieszeni, aby wyjąć telefon komórkowy. W tunelu zapewne nie miał zasięgu, ale blask wyświetlacza powinien dać choć minimum światła. To minimum pozwoliłoby mu rozeznać się w sytuacji. Jednak w tej samej chwili poczuł na szyi bardzo mocny ucisk. Próbował się uwolnić, miotając na wszystkie strony. Niewiele to pomogło. Z każdą sekundą coraz bardziej brakowało mu tlenu i sił. W końcu przestał już walczyć. Usłyszał zachrypnięty szept z ust przeciwnika.

– Przepraszam.

Rozdział 3

„Grosz pewnie się zdenerwował” – pomyślał Daniel, wychodząc z metra i kierując się w stronę parku. Opuszczając mieszkanie, nie miał czasu na wyjaśnienia, a później, kiedy jechał już uwielbianym przez warszawiaków środkiem komunikacji, jego telefon znajdował się poza zasięgiem. Jako że dotychczas nie mógł nawet napisać wiadomości tekstowej, zrobił to teraz. Szybko wystukał na klawiszach swojego aparatu komunikat o spotkaniu z informatorem. Grosz powinien to zrozumieć. W końcu Daniel był dziennikarzem nie od dziś i co jakiś czas zdarzały mu się tego typu sytuacje. Choć po prawdzie nieczęsto, ze względu na to, że, delikatnie mówiąc, nie był najbardziej rozchwytywanym żurnalistą w mieście. Bywało jednak, że musiał w błyskawicznym tempie przemieścić się z jednego końca stolicy na drugi. Spotkania z informatorami miały tę wadę, że to nie dziennikarz wybierał czas i miejsce spotkania. Była to jednak niska cena, biorąc pod uwagę korzyści, jakie płynęły z tych schadzek. Informacja jest najcenniejszym dobrem w tym zawodzie. Pozwala na usytuowanie się o krok przed konkurencją i, co za tym idzie, budowanie swojej pozycji.

Właśnie tego było trzeba Danielowi. Mocnego tematu, aby na dobre zaistnieć w branży. Gdyby miał coś, co powali na nogi szefów najważniejszych wydawnictw, z pewnością dostałby etat w jednym z najbardziej poczytnych dzienników. Spełnienie zawodowe było czymś, o czym marzył i czego w tej chwili naprawdę potrzebował. Minęło już sporo czasu, odkąd opuścił rodzinny Kraków, by rozpocząć studia, a następnie karierę zawodową w Warszawie. Do dziś jednak nie odniósł sukcesu, choć podskórnie czuł, że prędzej czy później musi on nadejść. Myślenie o tym musiał jednak odłożyć na później. Nie bez powodu przyjechał przecież na Pole Mokotowskie. Miał sprawę do załatwienia i chciał ją mieć z głowy jak najszybciej. Głos w słuchawce polecił mu stawić się na miejscu godzinę od rozmowy. Daniel spojrzał na zegarek. Miał jeszcze kwadrans. Świetnie, zdąży rozejrzeć się po okolicy. Nie był pewien, czy wybrana przez niego ławka była właśnie tą wspominaną przez informatora. „W pobliżu kibli”, też mi wskazówka – pomyślał Daniel i nie widząc innego wyjścia, usiadł na zniszczonych przez pogodę i wandali deskach. Okolica o tej porze dnia była niemal pusta. Gdzieś w oddali starzec w długim, szarym płaszczu spacerował z psem, inny bezskutecznie zachęcał swojego czworonoga do aportowania. Jakieś pięćdziesiąt metrów dalej grupa nastolatków puszczała muzykę z telefonu komórkowego. Dwie młode kobiety ubrane w dresy i sportowe buty biegły wzdłuż alejki. Nic nadzwyczajnego. Ani śladu potencjalnego informatora, ale też zegar jeszcze nie wybił odpowiedniej pory.

Daniel wyciągnął swój notes. W dzisiejszych, zdominowanych przez elektronikę czasach nowinki techniczne już niemal całkowicie wyparły tradycyjne formy notowania. On jednak był na tyle przywiązany do kartki i pióra, że nie potrafił zdradzić tych akcesoriów na rzecz romansu z netbookami. W dzieciństwie wykreował sobie obraz dziennikarza jako roztargnionego faceta w koszuli w kratę oraz z okularami na nosie, otoczonego przez smugę dymu papierosowego i wiecznie spisującego coś w swoich notatkach. Być może świadczyło to o niedojrzałości, ale nie chciał uciekać od tego stworzonego w dzieciństwie obrazu. Zerknął na zapiski, które przypomniały mu o jutrzejszej konferencji prasowej.

Zadzwonił telefon. Daniel spojrzał na zegarek. Była równo dwudziesta pierwsza, czyli godzina, o której umówił się z informatorem.

– Tak? – powiedział do słuchawki, mając nadzieję, że osoba po drugiej stronie nie odwoła spotkania.

– Wstań z ławki i idź w stronę metra – odezwał się ten sam zachrypnięty głos.

– Po co te gierki? Załatwmy sprawę tutaj.

– Jeśli chcesz mieć dobry materiał, to rób, co mówię.

– Skoro do mnie dzwonisz, to znaczy, że ty też masz swój interes w tej publikacji. Przyjdź w umówione miejsce.

– Widzę, że nie zależy ci na tym temacie. W takim razie do widzenia.

”Niech to szlag!” – pomyślał Daniel. Co on kombinował? ie miał ani czasu, ani ochoty na zabawę w ciuciubabkę z anonimowym głosem ze słuchawki. Za dużą wagę przykładał jednak do tego materiału. Zważywszy na przemodelowanie głosu i tak duży stopień konspiracji, miał prawo spodziewać się prawdziwej bomby. Nie miał wyjścia.

– Poczekaj! – powiedział po chwili – Niech Ci będzie...

– Dobry wybór.

– Dokąd dokładnie mam iść?

– Dojdź do metra i czekaj na następny telefon. – w tym momencie informator się rozłączył, a Daniel usłyszał tylko głuche, przerywane pikanie.

Nie widząc innego wyjścia, ruszył we wskazanym kierunku. Najchętniej oddzwoniłby do informatora, ale ten używał numeru zastrzeżonego. Każda upływająca minuta utwierdzała Daniela w przekonaniu, że przerwanie spotkania z Groszem i wybiegnięcie z domu była kiepskim pomysłem. Cała nadzieja w tym, że uzyskane dziś informacje naprawdę będą ogromnej wagi. W przeciwnym wypadku uzna ten wieczór za kompletnie zmarnowany. Rano musiał wcześnie wstać, by w porę dojechać na konferencję, a jeszcze nie miał gotowych pytań, które mógłby zadać organizatorom. Nie przygotował się na też ewentualny wywiad, który miał przeprowadzić, gdyby udało mu się zatrzymać któregoś z inicjatorów spotkania w korytarzu lub przed wejściem do budynku . To wszystko miał załatwić przed snem, zaraz po meczu. Teraz jego plany legły w gruzach i nie dość, że nie zobaczy na żywo pojedynku Legia – Polonia, to jeszcze prawdopodobnie zarwie nockę, przygotowując się do kolejnego dnia.

Dochodził już do wyznaczonego miejsca, kiedy ponownie poczuł wibracje telefonu.

– Kieruj się wzdłuż ulicy – usłyszał w słuchawce.

Jego rozmówca nie kazał mu czekać, co przywiodło Danielowi pewną myśl: informator go śledził bądź obserwował z bezpiecznej pozycji. Być może z okna, któregoś z okolicznych budynków. Rozejrzał się wokół, lecz nic specjalnego nie wzbudziło jego uwagi. Nikt z przechodniów w zasięgu jego wzroku nie korzystał w tej chwili z telefonu komórkowego, a w oknach sąsiednich bloków nie dostrzegł obserwujących go twarzy. Nawet gdyby ktoś go obserwował, to biorąc pod uwagę liczbę budynków dookoła, Daniel i tak prawdopodobnie nie zauważyłby niczego podejrzanego. Ktoś bardzo dokładnie sobie to zaplanował.

– Jak daleko mam zajść?

– Kiedy dojdziesz do skrzyżowania, skręć w prawo.

– Rozumiem, że później mam czekać na telefon? – spytał z lekką drwiną Daniel.

– Nie.

– Jak to? Randka w ciemno dobiegnie końca i mi się nie ujawnisz?

– Dowiesz się w swoim czasie.

Po tych słowach tajemniczy rozmówca ponownie się rozłączył.

– Świetnie – mruknął pod nosem Daniel, chowając komórkę do kieszeni. „Zabawa dobiega końca, i dobrze” – pomyślał, ruszając we wskazanym kierunku. Skrzyżowanie znajdowało się w odległości około trzystu metrów od miejsca, w którym stał w chwili odebrania telefonu. Czekał go więc stosunkowo niedługi spacer, na szczęście już ostatni tego dnia. Na niebie pojawiły się chmury zwiastujące zbliżający się deszcz. Daniel miał nadzieję, że zdąży wrócić do swojego mieszkania, zanim na dobre zacznie lać. Wybiegł z domu w takim pośpiechu, że zupełnie nie pomyślał o parasolu, a letnia kurtka, którą miał na sobie, była pozbawiona kaptura. Stanowiła więc kiepską ochronę przed deszczem.

Kiedy podążał wzdłuż ulicy, ponownie zadźwięczała jego komórka. W tym samym momencie poczuł kroplę na swoim policzku. „Do licha” – zaklął zdenerwowany rozpoczynającą się ulewą i wyjął z kieszeni spodni wibrujący telefon. Dziwiło go tak wczesne połączenie. Nie doszedł przecież jeszcze w wyznaczone miejsce, a poza tym jego rozmówca stanowczo stwierdził, że poprzedni telefon był tym ostatnim. Sekundę później, kiedy zerknął na wyświetlacz, wszelkie podejrzenia zostały rozwiane, a na twarzy pojawił się uśmiech. Dzwonił Sebastian, kumpel z redakcji „Dziennika Polskiego”, który również przygotowywał materiał o odkryciu w Polsce złóż gazu.

– Cześć, Seba.

– Witaj, pamiętasz o jutrzejszej konferencji?

– No pewnie, o ósmej rano w hotelu Iskra.

– Nastąpiły pewne zmiany.

– To znaczy…?

– Z listy uczestników konferencji wykreślono doktora Nawrockiego, więc będziesz musiał trochę zmienić przygotowane pytania.

– Serio? Szkoda, bo poświęciłem na ich ułożenie mnóstwo czasu!

– Jasne. Znając Ciebie, jeszcze się do tego nie zabrałeś.

– Zdziwiłbyś się! Swoją drogą, co z tym Nawrockim?

– Nie wiadomo. Wiem tylko tyle, że się nie pojawi.

– Dziwne, to przecież dla niego ważny dzień.

– Dziwne?! Facet pewnie się upił do nieprzytomności ze szczęścia i jutro będzie leczył kaca.

– Albo zgarnął swoją dolę i już wyjechał na długie wakacje do ciepłych krajów. Tacy to mają dobrze, co? – Daniel dochodził już do skrzyżowania wyznaczonego przez informatora.

– Coś ty, fortuna jest dla słabych.

– To powinieneś być bardzo bogaty!

– No popaftrz, jaki żartowniś. Sprawdźmy, kto jest słabszy! W sobotę na korcie?

– Co jak co, ale w tenisa nie masz ze mną szans!

– Przekonamy się.

– W porządku, jesteśmy umówieni. Trzymaj się.

– Na razie.

Chowając telefon do kieszeni spodni, Daniel znajdował się już na umówionej pozycji. Rozejrzał się wokoło, jednak nic szczególnie nie przykuło jego uwagi. Dawno zapadł już zmrok, jednak ze względu na liczne elementy świetlne zdobiące ulice Warszawy nie stanowiło to większego problemu. Zatłoczone za dnia szosy przypominały teraz bardziej osiedlowe uliczki z rzadka widujące korki, a z ust wiecznie niecierpliwych kierowców było słychać mniej przekleństw. Hałaśliwa za dnia stolica nocą wydawała się zdecydowanie spokojniejsza. Gdzieniegdzie tylko roznosiły się głosy pijanych ludzi korzystających z wszelkich dobroci, jakie oferuje metropolia po zmroku. Okolica skrzyżowania, przy którym znajdował się Daniel, wydawała się wyjątkowo spokojna nawet jak na taką porę dnia. Ludzi już prawie tam nie było, poza ściskającą się parą zmierzającą w stronę Pola Mokotowskiego, kilkoma biznesmenami wychodzącymi z pobliskiego hotelu i głośno rozmawiającymi po angielsku oraz bezdomnym, który, jak głosiła stojąca przed nim tabliczka, zbierał datki na piwo. „Cóż, przynajmniej nie kryje swoich intencji” – pomyślał Daniel, ze zdziwieniem zauważając, jak dużo drobnych znajdowało się w kubeczku, do którego nieznajomy zbierał jałmużnę. Najwyraźniej mieszkańcy Warszawy doskonale rozumieli jego cel.

Dalej chodnikami zmierzali, w sobie tylko znanym celu, jeszcze inni ludzie, ale nikt nie przykuł jego uwagi na dłużej. Z całą pewnością żaden z nich nie był informatorem, na którego czekał z taką niecierpliwością. „Co to za zwodzenie? Dzisiejsze wyjście z domu było błędem” – pomyślał Daniel, po czym rozejrzał się ponownie. Obraz dokoła właściwie się nie zmienił, z wyjątkiem bezdomnego, który powoli podnosił się z miejsca. Widocznie uzbierał już wystarczająco dużo, by móc się napić upragnionego napoju. Daniel tymczasem wyjął telefon komórkowy z kieszeni, choć wiedział, że prawdopodobnie na nic się to nie zda. Jego rozmówca zapowiedział przecież, że nie będzie już więcej dzwonił. Dziennikarz nie mógł również oddzwonić do potencjalnego informatora, gdyż ten wykonywał połączenie z zastrzeżonego numeru. „Nic tu po mnie. Wracam do domu” – zdecydował Daniel i w tym momencie poczuł klepanie po plecach.

Kiedy się odwrócił, zobaczył widzianego kilka minut wcześniej bezdomnego.

– Mam dla pana przesyłkę – wykrztusił żebrak głosem zachrypłym od alkoholu i papierosów.

– Dla mnie? – zdziwił się Daniel.

– Tak, pan chwile poczeka, tylko ją znajdę – bezdomny wyjął starą, materiałową torbę podróżną, której stan wskazywał na to, że najlepsze lata ma już dawno za sobą. Niezliczone łaty, dziury i zacerowania pokazywały, jak wiele przeżyła, od lat towarzysząc żebrakowi w podróży, której celu wciąż nie było widać. W końcu bezdomny wyjął z niej dużą, brązową kopertę i podał wciąż oszołomionemu Danielowi.

– Przesyłka dostarczona. Należy się zapłata – wykrzyknął żebrak, przez co Daniel mógł bez wątpliwości stwierdzić jego braki w higienie jamy ustnej. Nie było to zresztą jedyne miejsce na ciele bezdomnego, które wymagało natychmiastowego umycia.

– Kto ci dał tę kopertę?

– A bo ja wiem?! W dowód nie zaglądałem!

– Możesz mi coś więcej o nim powiedzieć?

– Niby co?! Panie, ja mam ważniejsze sprawy niż przyglądać się obcym ludziom na ulicy!

– Co powiedziała ta osoba, dając ci przesyłkę?

– No... Po prostu, żebym dał ją facetowi w okularach, w szarej kurtce i dżinsach. Aha i jeszcze, że będziesz się pan...No, że będziesz się pan rozglądać za czymś. No to od razu wiedziałem, o kogo chodzi!

– Dawno to było?

– Dawno, niedawno! Czy widzisz Pan u mnie zegarek? Nie wiem! Jasno jeszcze było.

– Dobrze, tak czy siak dzięki!

– Chwila, chwila! A gdzie zapłata? – wyraźnie zdenerwowany bezdomny wyciągnął rękę.

– Zleceniodawca ci nie dał?

– Dał czy nie, to moja sprawa!

– Niech będzie – Daniel sięgnął do kieszeni, wyciągnął portfel i wyjął z niego banknot dziesięciozłotowy.

– Wystarczy? – spytał.

– Tamten dał więcej...

– A ja dałem mniej. Koniec spotkania. Do widzenia.

Zostawił żebraka na chodniku, a sam ruszył w kierunku metra. Szedł przed siebie, szukając wzrokiem jakiejś ławki lub ustronnego miejsca, w którym spokojnie będzie mógł sprawdzić, co znajduje się w kopercie. Nie miał tyle cierpliwości, aby wstrzymać się z jej rozpakowaniem aż do powrotu do domu. W końcu wypatrzył nie za wysoki murek w pobliżu przystanku autobusowego. Usiadł i wyjął zawartość przesyłki.

To, co zobaczył niewiele mu powiedziało. Było to zdjęcie przedstawiające dwóch mężczyzn. Jeden był starcem z siwą brodą, ubranym w długi płaszcz, zaś drugi, nieco młodszy, na oko mniej więcej pięćdziesięcioletni, był łysy i miał krótko przystrzyżoną czarną brodę oraz okulary przeciwsłoneczne na nosie. Na fotografii uwieczniono moment, w którym ściskali sobie dłonie. Daniel nie miał pojęcia, kim jest człowiek w przyciemnionych okularach. W starcu rozpoznał natomiast doktora Nawrockiego, osobę związaną z jutrzejszą konferencją.

Rozdział 4

– W stolicy zawitał nowy, piękny dzień, dając wszystkim jej mieszkańcom zastrzyk sił witalnych do pracy, nauki i zabawy!

– O tak Pawle, bezchmurne niebo i gorące słońce z pewnością poprawi dziś humor każdemu!

– Nam już poprawiło, a czy naszym słuchaczom również? Jestem pewien, że tak!

– Dzwońcie więc do naszego radia, aby opowiedzieć o tym, co poprawiło wam dziś nastrój. Na wasze historie czekamy my i pozostali śledzący audycję Poranek FM!

– Zróbcie to koniecznie, a tymczasem zaprezentujemy wam hit tego lata, przebojowy numer...

Angelika wyłączyła odbiornik zdecydowanym ruchem. „Jemu już nic nie poprawi humoru” – pomyślała i widząc, że dojeżdża już na miejsce, wyjęła z torebki odznakę. Policjanci zabezpieczający teren zbrodni znali ją doskonale i z pewnością wpuściliby ją bez okazania dokumentu, ale ona zawsze wolała sztywno trzymać się przepisów. Nie życzyła sobie żadnych przejawów życzliwości od innych ludzi, bo i oni nie mogli liczyć na życzliwość z jej strony. Wjechała w okolice starego blokowiska i zaparkowała na trawie w pobliżu tunelu, który stanowił miejsce jej dzisiejszej pracy. Wysiadając, odgarnęła z siedzenia pasażera, które później miało jej być potrzebne, sterty papierów, opakowań po jedzeniu na wynos i butelek po Coca–Coli. Porządki ograniczyła do przerzucenia tej kupy śmieci na tylną kanapę. Wysiadła z auta i ruszyła w kierunku miejsca ogrodzonego policyjną taśmą.

– Dzień dobry, pani komisarz! – rzucił radośnie jeden z licznych mundurowych znajdujących się na miejscu. Drugi w tym czasie podniósł nieco taśmę, aby ułatwić Angelice przejście na zaplombowany teren.

– Jak widać, nie taki dobry – odparła, wskazując na miejsce zbrodni, w którym w tej chwili znajdował się czarny, plastikowy worek z denatem w środku. Chwilę później była już pod tunelem, gdzie czekał na nią jej partner Jacek.

– Hej, Angelko! Pięknie dziś wyglądasz! – wykrzyknął na przywitanie.

Znała Jacka już od trzech lat i dokładnie tyle samo z nim pracowała. Komendant przydzielił jej go zaraz po tym, jak jej poprzedni partner odszedł na emeryturę. Edward, bo tak miał na imię, był dla niej niemal jak ojciec. Był od niej sporo starszy, lecz mimo to nie traktował jej jak niedoświadczoną gówniarę, co stanowiło normę dla młodych kobiet pracujących w tej branży. Zrodziła się między nimi prawdziwa przyjaźń, która trwała nadal pomimo odejścia Edwarda ze służby. Kiedy Angelika miała problem lub wahała się w kwestii prowadzonego śledztwa, spotykała się ze starszym kolegą po fachu, aby zasięgnąć jego rady. Zwykle nie lubiła słuchać czyichś opinii i denerwowała się, kiedy ktoś ją pouczał. Do niego jednak czuła respekt i wiedziała, że gdyby nie wieloletnie doświadczenie jej byłego partnera, niejednego zbrodniarza ominęłaby kara. Zupełnie inny stosunek miała do Jacka. Był to otyły mężczyzna przed czterdziestką, z daleko posuniętą łysiną i w wiecznie źle wyprasowanej koszuli. Mimo że był dużo młodszy od Edwarda, mógł mu pozazdrościć sprawności fizycznej i intelektualnej. Szczerze mówiąc, Angelika miała wątpliwości, czy Jacek kiedykolwiek złapał jakiegoś przestępcę, a jego awans na komisarza przypisywała powiązaniom rodzinnym z komendantem głównym. Nie trawiła tego gościa, lecz musiała go tolerować. Wiedziała, że ma znacznie silniejszą od niej pozycję w resorcie, więc w razie konfliktu nie miała wątpliwości, kto z nich dwojga straci pracę.

– Witaj – odpowiedziała, nie zwracając uwagi na komplement.

Wokoło kręciło się kilku policjantów w odblaskowych kamizelkach. Trzech z nich zabezpieczało ślady, których jednak nie zostało zbyt wiele z powodu padającego nocą deszczu. Czterech kolejnych pilnowało, aby liczni gapie nie przekraczali taśmy wyznaczającej teren pracy służb, a ostatni, krążąc tu i ówdzie, robił zdjęcia utrwalając obraz miejsca zbrodni. Lekarz sądowy przekazał Jackowi podpisany chwilę wcześniej akt zgonu.

– Jaka była przyczyna śmierci? – spytała Angelika.

– Bezpośrednią przyczyną zgonu było uduszenie – odparł lekarz. – Na szyi widać liczne sińce i zadrapania, co świadczy o walce. Po sekcji zwłok będę w stanie stwierdzić, czy we krwi denata znajdował się jakiś środek paraliżujący, który ułatwiłby sprawę zabójcy. Nie sądzę jednak, aby tak było. Po obrażeniach widać, że musiał się mocno wyrywać.

– Kiedy będą wyniki badań?

– Przed upływem doby powinny być gotowe.

– Dobrze, dziękuję.

Angelika podała rękę lekarzowi, którego wyraz twarzy nie zmienił się ani trochę w trakcie całej rozmowy. Prawdę mówiąc, jak daleko mogła sięgnąć pamięcią, a pracowała z nim wiele lat, zawsze sprawiał wrażenie przygnębionego. Ludzie obcujący na co dzień z trupami po pewnym czasie zwykle oswajają się z widokiem śmierci, niejednokrotnie zadziwiając otoczenie swoim brakiem wrażliwości. Wyglądało jednak na to, że to nie był ten typ człowieka. Angelika żałowała nawet, że nigdy nie próbowała nawiązać lepszego kontaktu z lekarzem, którego widywała tak często, a mimo to nie pamiętała nawet jego imienia. Darek? Jarek? Zastanawiała się nad tym przez chwilę, jednak szybko odłożyła te rozważania na bok. Teraz czekały ważniejsze sprawy.

Podeszła bliżej do Jacka, otoczyła go ramieniem i odprowadziła na bok. Rozejrzała się wokoło i spytała.

– Możesz mi odpowiedzieć na jedno pytanie?

– No jasne, Angelko, Ty wiesz, że dla Ciebie zawsze wszyst...

– Dobra, dobra – przerwała mu. – Dlaczego chłopaki na komendzie myślą, że to ty podczas pościgu w ubiegłym tygodniu postrzeliłeś i zatrzymałeś sprawcę?

– Co!? Ale ja nic o tym nie wiem! – ledwo wykrztusił z siebie trzęsący się jak galareta Jacek.

– Dziwne, prawda? Bo z tego, co pamiętam, to ja z narażeniem życia goniłam tego gnoja przez pół miasta. Ty w tym czasie siedziałeś bezpiecznie w swoim aucie, spisując raport z całego zajścia.

– No tak, ale... Chyba nie powiedziałaś chłopakom, jak było naprawdę?

– A gdybym powiedziała, to co? Przecież to nie ty rozpuściłeś te plotkę.

– No co ty! Pewnie, że nie ja, ale... Po co słuchać tego, co ludzie mówią? Może zostawmy to, jak jest?

– Ech... Czy ty nigdy się nie zmienisz!?

– Ja? Zmienić się? Eee... a po co? To jak będzie z tą plotką?

Angelika energicznie szturchnęła partnera w ramię, przez co prawie spadły mu z nosa okulary.

– Nie wyprowadziłam ich z błędu. Mam gdzieś, czy ktoś usłyszy o moich zasługach, czy nie. A jeżeli tobie gratulacje kolegów po fachu poprawią humor, to rozpuszczaj te bajki dalej.

– Ale przecież ja nigdy...

– Dobra, nie zsikaj się tylko, bo drżysz, jakbyś ducha zobaczył. Przejdźmy lepiej do konkretów. – powiedziała Angelika, wskazując na czarny worek z denatem w środku. – Co o nim wiemy?

– Niestety niewiele. Sprawca zabrał wszystkie dokumenty.

– Napad rabunkowy?

– Niewykluczone. Wiesz, ta okolica nie należy do najspokojniejszych w Warszawie. Kradzieże, pobicia i gwałty zdarzają się tu dość często. Być może mamy tutaj kolejną ofiarę, która nocą zapuściła się w nieodpowiednią część miasta z fatalnym dla siebie skutkiem.

– No właśnie, czy wiadomo, co on tutaj właściwie robił?

– Jeszcze nie. Wysłałem kilku naszych ludzi w teren. Pochodzą po okolicy, popytają. Może ktoś będzie coś wiedział, chociaż nie wiążę z tym dużych nadziei. Ludzie tutaj niechętnie rozmawiają z policją.

– Miał coś przy sobie?

– Tak jak mówiłem, sprawca morderstwa prawdopodobnie zabrał też dokumenty i pieniądze. W kieszeniach zostało trochę bezwartościowych śmieci.

– Pokaż mi je –zareagowała żywo Angelika.

Jacek wskazał jej miejsce, gdzie w plastikowych workach znajdowały się rzeczy znalezione u denata, zabezpieczone jako materiały dowodowe. Były wśród nich chusteczki higieniczne, papierosy, zapałki i kilka pogniecionych papierów. Te ostatnie przykuły uwagę Angeliki. Wyjęła je z worka i wysypała na maskę jednego z samochodów.

– To śmieci. Nie wniosą nic do śledztwa – powiedział Jacek.

Nie słuchając swojego partnera, założyła rękawiczki i przyjrzała się kartkom. Nie wątpiła w to, że któryś z jej współpracowników przeglądał już je wcześniej. Wolała jednak sama wszystko sprawdzić, niż potem żałować. To kolejna zasada, którą wpoiła sobie, pracując z Edwardem. Wśród papierów była ulotka promująca tanią szkołę policealną, reklama nowego modelu telefonu komórkowego i wizytówka jednej z korporacji taksówkowych.

– Faktycznie, nic ważnego – powiedziała po chwili zastanowienia. – Musimy jednak sprawdzić tę korporacje, może któryś z kierowców będzie go pamiętał.

***

W mieszkaniu rozległ się dźwięk budzika. Daniel sięgnął, aby go wyłączyć. Otwarcie oczu i wstanie z łóżka przyszło mu z trudem. Nie spał zbyt długo tej nocy. Nie dość, że wczorajszy wypad na Pole Mokotowskie zajął mu dużo więcej czasu, niż planował, to jeszcze musiał przygotować się na dzisiejszą konferencję. Fakt, że zabraknie na niej doktora Nawrockiego, co prawda nie wywrócił jego pracy do góry nogami, ale skutecznie ją przedłużył. Cała konferencja miała być skupiona głownie na tym człowieku, a teraz nie było wiadomo, czego się spodziewać. Jeśli Daniel chciał mieć dobry materiał, musiał się przygotować na każdą ewentualność. Efekt był taki, że przez całą noc ledwo zmrużył oczy. „Trudno, odpocznę po śmierci” – pomyślał i ruszył do kuchni. Nastawił wodę na kawę, włożył kromki chleba do tostera i rozbił dwa jajka na patelni. W międzyczasie uruchomił komputer. Na biurku leżała koperta, którą wczoraj otrzymał od bezdomnego. Wyjął z niej zdjęcie przedstawiające dwóch mężczyzn i włożył do skanera, aby przekopiować je na swój dysk. Kiedy to zrobił ,otworzył pocztę i wpisał adres e–mail Grosza. Jego przyjaciel prowadził firmę zajmującą się zbieraniem i analizą danych wykorzystywanych w wielkim biznesie. Daniel nie do końca orientował się, o co chodziło i po prawdzie niezbyt go to interesowało. Tak czy inaczej, wiedział, że przygotowują raporty dotyczące obecności wszelakich podmiotów w życiu publicznym. Grosz świetnie się więc znał na znanych osobistościach, a poza tym miał niesamowitą pamięć do twarzy. Jeśli więc osoba, która widniała na zdjęciu obok Nawrockiego, pojawiła się kiedyś w mediach, to kto jak kto, ale Grosz powinien coś o niej wiedzieć. Daniel miał pewność, że nie był to nikt ze świata polityki czy showbiznesu. Jako dziennikarz prawdopodobnie rozpoznałby kogoś takiego. Wątpił również w to, czy Grosz zaradzi coś w tej sprawie, ale nie zaszkodziło spróbować.

Wysłał więc e–mail z załączonym zdjęciem i zajął się swoim śniadaniem.

Rozdział 5

Mimo że konferencja miała się rozpocząć o ósmej rano, już parę minut po szóstej okolice hotelu Iskra w centrum Warszawy zapełnione były dziennikarzami. Samochody przewożące kamery, mikrofony i nadzorujących cały ten sprzęt techników wypełniły hotelowy parking, nie pozostawiając nawet metra kwadratowego wolnej przestrzeni. Taki był też zamiar organizatorów: skupić jak najwięcej uwagi na konferencji, tak aby możliwie duża część społeczeństwa dowiedziała się, czego dotyczyło dzisiejsze spotkanie. Daniel podjechał na miejsce taksówką niemal w ostatniej chwili. Przybył tutaj jako freelancer, więc w przeciwieństwie do etatowców nie musiał zabiegać o korzystne usytuowanie mikrofonu z logo stacji. Ci natomiast prawie zabijali się o najlepsze miejsca. Nic dziwnego – skoro konferencja miała być transmitowana przez wszystkie najważniejsze telewizje, a zdjęcia z niej miały trafić na okładki najważniejszych pism, warto było przy okazji zadbać o darmową reklamę.

Daniel stanął nieco z boku, tak by nie uczestniczyć w tym wyścigu szczurów, w którym widział najgorsze cechy swojej profesji. Konferencja miała rozpocząć się lada chwila, toteż ludzie zebrani na sali siedzieli jak na szpilkach. Wczorajszy Kongres Energetyczny był niejako zapowiedzią dzisiejszych rewelacji. Organizatorzy należący do grona najważniejszych osobistości biznesu zapowiedzieli niemalże rewolucję w dziedzinie pozyskiwania energii. Szczegóły jednak przedstawiono grubym rybom za zamkniętymi drzwiami, bez udziału mediów. Pozostali mieli się dowiedzieć wszystkiego na dzisiejszej, specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej. Nikt oficjalnie nie wiedział, o co chodzi, jednak plotki głosiły, że ma to być epokowe wydarzenie. Branża medialna nie mogła więc sobie pozwolić na nieprzybycie, a ci, którzy się nie pojawili, z pewnością dadzą później zarobić freelancerom, takim jak Daniel. W przeciwieństwie do wczorajszej imprezy w Sali Kongresowej dzisiejsze spotkanie rozpoczęło się punktualnie.

Na salę weszli organizatorzy konferencji. Wśród nich byli Przemysław Rogulski, szef Polskiego Zespołu ds. Alternatywnych Źródeł Energii, Andrzej Lisicki z Ministerstwa Gospodarki, Helena Bagnicka, przedstawicielka przedsiębiorców zrzeszonych wokół Porozumienia Szczecińskiego i dwóch mężczyzn, których Daniel nie rozpoznawał. Cała piątka rozsiadła się przy przygotowanym wcześniej stole, na którym znajdowały się umieszczone przez przybyłych dziennikarzy mikrofony.

– Witam wszystkich zebranych – rozpoczął z uśmiechem Rogulski.

Po krótkim wstępie przeszedł do przedstawienia osób zebranych wokół niego przy stole. Ku zaskoczeniu Daniela okazało się, że jeden z nieznanych mu mężczyzn to burmistrz Sanoka, Krystian Szydłowski.

Co do cholery robi tu włodarz kilkudziesięciotysięcznego miasteczka? Zastanawiając się nad tym, Daniel dostrzegł zdziwione miny swoich kolegów po fachu. Widocznie nie tylko jego naszła taka refleksja. Drugi facet został przedstawiony jako prezes spółki Work&Energy CO., Witold Mrozowski.

– Jak zapewne słyszeli państwo na otwartej dla mediów części wczorajszego kongresu, jesteśmy w posiadaniu odkrycia, które zrewolucjonizuje polski system energetyczny – ciągnął swoją wypowiedź szef PZAZE. – Zatem, żeby już nie trzymać państwa w napięciu, z przyjemnością ogłaszam, że w Polsce znaleziono bardzo obszerne, nieodkryte dotąd źródła gazu łupkowego. – Z nieznikającym uśmiechem na ustach Rogulski skierował twarz w stronę obiektywów, co zaowocowało falą błysków fleszy.

Rogulski z pewnością uznał tę chwilę za swoje pięć minut sławy, bo pozwolił fotografom nacieszyć się swoim wizerunkiem nieco dłużej, niż wymagałaby tego sytuacja. Dopiero po dłuższej chwili ponownie zabrał głos.

– Szczegóły tej sprawy przedstawi państwu moja serdeczna koleżanka, Helena Bagnicka. Heleno, oddaję ci głos.

Mikrofon przejęła około czterdziestoletnia kobieta, ubrana w czarny, elegancki żakiet i buty na niskim obcasie. Wyjęła z teczki kilka kartek i założyła na nos okulary. Bagnicka należała do Porozumienia Szczecińskiego, które zrzeszało przedsiębiorców z całej Polski specjalizujących się w branży energetycznej. Członkowie porozumienia zajmowali się wydobyciem surowców, ich dystrybucją, przewozem oraz wyszukiwaniem nowych złóż. Wspólnie toczyli debatę nad kwestiami energetycznymi w naszym kraju. Tak brzmiała oficjalna wersja. Niemniej, chociaż niejednokrotnie wysuwano wobec zrzeszenia przedsiębiorców oskarżenia o nielegalne na terenie Unii Europejskiej zmowy cenowe, nigdy nie zdołano Porozumieniu nic udowodnić.

– O gazie łupkowym zaczęto mówić w Polsce już w 2008 roku – rozpoczęła swoją wypowiedź Bagnicka. – Do tej pory jednak odnaleziono niewiele faktycznych źródeł tego złoża, a te odkryte już nie dają nadziei na wysokie zyski.

Nastała chwila ciszy służąca budowaniu napięcia. Kamerzyści rejestrowali całość z należytą uwagą, dziennikarze aż wyrywali się, by zadać pierwsze pytania, a wszystko to Polacy mieli zobaczyć później we wieczornych dziennikach. Organizatorzy już osiągnęli sukces.

– Dzięki wytężonej pracy wielu organów zarówno państwowych, jak i prywatnych, które wraz z moimi kolegami mam zaszczyt w tym miejscu reprezentować, możemy dziś ogłosić przełom w poszukiwaniach łupków. Szanuję państwa czas, więc powiem krótko: mamy w Polsce duże złoża łupków gazowych. Dużo większe, niż spodziewaliśmy się do tej pory.

Na sali podniosła się wrzawa. Daniel poczuł wibracje w kieszeni swojej marynarki. Nie sięgnął jednak po dzwoniący telefon. To nie była odpowiednia chwila na rozmowy.

– Prowadzone od dwa tysiące dziesiątego roku odwierty w południowo–wschodniej części naszego kraju dały efekty – kontynuowała wypowiedź. – Nasi specjaliści dokopali się do złóż. Tym samym potwierdziły się więc wcześniejsze prognozy naukowców z Polskiego Zespołu ds. Alternatywnych Źródeł Energii dotyczące umiejscowienia łupków. Kiedy jednak zaczęliśmy świętować pierwsze efekty naszej pracy, okazało się, że złoża mogą być większe, niż wcześniej zakładaliśmy. Potwierdzenie tych przypuszczeń zajęło nam kilka miesięcy. Województwo podkarpackie, a szczególnie okolice Sanoka, jest wyjątkowo bogate w łupki.

Po raz kolejny ktoś próbował skontaktować się z Danielem. Ten jednak za nic nie chciał opuścić sali konferencyjnej przed zakończeniem wystąpienia. Jego przeczucie okazało się trafne: to będzie gorący materiał. Na tyle, że z pewnością dostanie za niego sporo kasy. Już rozglądał się wokoło, sprawdzając, jakich redakcji brakuje. To właśnie do wielkich nieobecnych dzisiejszego dnia uda się najpierw z przygotowanym przez siebie materiałem. Na pewno więc uda mu się zapłacić ostatnią ratę za telewizor, a może wystarczy nawet na coś więcej.

Następnie przyszedł czas na wypowiedzi kolejnych osób zasiadających przy stole. Zaraz po Helenie Bagnickiej głos zabrał burmistrz Sanoka, wygłaszając długą i – Daniel był pewny, że każdy zebrany na sali dziennikarz miał podobne zdanie – okropnie nudną wypowiedź na temat szans, jakie gaz łupkowy stawiał przed mieszkańcami jego miasta. Opowiadał również o historii swojej miejscowości, w której nie omieszkał umieścić siebie jako „legendy” i niemal wybawcy swojego regionu. Po nim przyszedł czas na Andrzeja Lisickiego, rzecznika Ministerstwa Gospodarki, który z uśmiechem na ustach tłumaczył, jak odkryte złoża wpłyną na pozycję Polski na arenie międzynarodowej oraz zaznaczył, że nasz naród jest na najlepszej drodze do osiągnięcia rangi wielkiego mocarstwa. „<<Polska wielkim mocarstwem!>> – te słowa rzecznika z pewnością trafią nazajutrz na okładkę, któregoś z tabloidów” – stwierdził Daniel, zastanawiając się jednocześnie, czy samemu nie wykorzystać takiego tytułu.

Ostatnią osoba, która wypowiadała się tego dnia, był nieznany wcześniej Danielowi Witold Mrozowski, którego firma zajmować się będzie wydobyciem łupków na terenie Sanoka. Work&Energy CO zainwestowało grube miliony w licencje umożliwiające rozpoczęcie inwestycji, ale teraz nie miało to wielkiego znaczenia. Wiadomo już było, że włożone pieniądze zwrócą się z nawiązką. Mrozowski przez ponad pół godziny tłumaczył zebranym strategię działania swojej firmy, możliwości wydobywcze oraz planowane zyski na nadchodzące lata. Zakreślił możliwości dystrybucji gazu łupkowego w Polsce, a także plany jego eksportu poza granice kraju.

– Przyszła kolej na nasze pięć minut! – zwieńczył swoje przemówienie prezes Work&Energy CO.

W końcu przyszła kolej na pytania dziennikarzy, które posypały się jak grad z nieba.

– Czy możemy już mówić o pełnym uniezależnieniu się od gazu z Rosji? – spytała dziennikarka jednej z gazet.

– Perspektywa pełnej samodzielności w kwestii gazu jest w chwili obecnej więcej niż pewna. Potrwa to jednak od kilku do kilkunastu miesięcy, zanim ukończymy rozpoczęte już prace – odpowiedział Przemysław Rogulski.

– Co ze złożami gazu ziemnego, które są w Polsce wciąż bardzo duże? – padło kolejne pytanie. Tym razem jego autorem był redaktor News TV.

– Rzeczywiście, są duże, jednak ich wydobycie będzie mniej opłacalne niż w przypadku gazu łupkowego. Na przestrzeni najbliższych lat prawdopodobnie całkowicie zrezygnujemy z gazu ziemnego – odpowiedział rzecznik Ministerstwa.

– Co się wówczas stanie z gazem ziemnym? – padło pytanie z drugiego końca sali. Daniel nie dosłyszał nazwy redakcji.

– Prawdopodobnie państwo wyprzeda swoje udziały w tym rynku. Po co inwestować w coś, co przestanie przynosić zyski?

– Czemu na dzisiejszym spotkaniu zabrakło doktora Jana Nawrockiego? Wczoraj na Kongresie odgrywał znaczącą rolę – zapytał dziennikarz Gazety Warszawskiej.

– Rzeczywiście, to opinia doktora Nawrockiego w dużej mierze przyczyniła się do rozpoczęcia poszukiwań łupków w okolicach Sanoku. Niestety doktora zabrakło dzisiaj na konferencji. Wczoraj późnym wieczorem poinformował nas drogą mailową o tym, że nie pojawi się w Hotelu Iskra. Nie znamy dokładnych powodów jego nieobecności.

Po trzech kolejnych pytaniach zakończono sensacyjną konferencję. Dziennikarze czym prędzej popędzili do swoich redakcji aby przekazać zarejestrowane materiały. W powietrzu czuć było atmosferę podniecenia. Opuszczając budynek, Daniel wreszcie sięgnął do kieszeni po telefon. Na ekranie zobaczył informację o pięciu nieodebranych połączeniach od Grosza. Przycisnął więc zieloną słuchawkę i już po pierwszym sygnale usłyszał głos swojego przyjaciela.

– Czemu nie odbierałeś? – spytał jego rozmówca nieco poirytowanym tonem.

– Byłem na konferencji, przecież wiesz – odpowiedział uspokajająco Daniel.

– Nie wiedziałem, że tak długo to będzie trwać.

– Gdybyś wiedział, czego się tutaj dowiedziałem... Zresztą, włącz telewizor, to sam zobaczysz.

– Gdybyś ty wiedział, czego ja się dowiedziałem!

– To znaczy?

– Prosiłeś mnie, żebym sprawdził, z kim spotkał się Nawrocki, kiedy zrobiono mu to zdjęcie.

– No i co, dowiedziałeś się?

– Wątpiłeś w moje zdolności?

– Szczerze?

– Mniejsza z tym, musimy się spotkać.

– Nie możesz mi teraz powiedzieć? To ktoś znany?

– To nie rozmowa na telefon. Za ile możesz być u mnie?

– Daj mi czterdzieści minut.

– Masz pół godziny.

Daniel rozłączył się i ruszył w kierunku metra. Co takiego miał mu do przekazania Grosz? Dlaczego nie mógł tego powiedzieć przez telefon i czemu był taki zniecierpliwiony? Jedynym sposobem, aby się tego dowiedzieć, było jak najszybsze dotarcie do jego mieszkania. „Niech go szlag, jeśli to nie będzie coś ważnego” – pomyślał Daniel i skręcił w stronę postoju taksówek.

Rozdział 6

Dochodziło południe, więc gorące promienie słońca nie dawały wytchnienia przechodniom, którzy o tej porze zwykle wykorzystywali każdą sposobność, aby schować się w cieniu. Zimne napoje schodziły ze sklepowych półek jak ciepłe bułeczki, a dostawcy nie nadążali z dowozem wentylatorów do sklepów AGD. Angelika na szczęście miała ten problem z głowy. Odkąd szefostwo trzy lata temu zdecydowało się zamontować w biurze klimatyzację, praca w tych ciasnych czterech ścianach stała się dużo przyjemniejsza. Mimo to, mając do wyboru papierkową robotę w klimatyzowanym pomieszczeniu lub działanie w terenie, bez wahania wybrałaby tę drugą opcję. Nawet jeśli wiązałaby się z największymi upałami.

Na dziś powoli kończyła już pracę. Podobnie jak co dzień zaczęła ją bardzo wcześnie, od zbadania miejsca zbrodni. Tym razem sprawa dotyczyła uduszonego mężczyzny w starszym wieku. Kto i po co miałby zabijać niemal bezbronnego staruszka? To pytanie nie dawało jej spokoju. Na chwilę obecną nie miała jednak zbyt dużego pola manewru. Wciąż czekała na wyniki badań sekcji zwłok, którymi zajmował się Darek. A może Jarek? Nadal nie mogła sobie przypomnieć imienia lekarza sądowego. Poza tym jej koledzy z wydziału zabójstw szukali jakiegoś tropu. Rozmawiali z ludźmi z okolicy oraz sprawdzali tę korporację taksówek, której wizytówkę znaleziono w kieszeni denata. Jedyne co jej teraz pozostało, to czekać. Czekać, aż coś się wydarzy. Lub nie. Wbrew pozorom policja nie działała tak skutecznie, jak przedstawiają to telewizyjne seriale kryminalne. Nikt nie był w stanie namierzyć przestępcy na podstawie włosa znalezionego na miejscu zbrodni lub zużytej chusteczki higienicznej. W rzeczywistości całe mnóstwo spraw pozostawało bez wyjaśnienia, a mordercy bezkarnie chodzili po ulicach. Angelika mogła jedynie mieć nadzieję, że w tym przypadku będzie inaczej.

Jako że czekać mogła z równym skutkiem zarówno w biurze, jak i w swoim mieszkaniu, zbierała się już do wyjścia. Po drodze chciała jeszcze wstąpić do marketu, by uzupełnić domowe zapasy. Jej lodówka zwykle stała pusta, a w kuchennych szafkach na próżno szukać było produktów spożywczych. Nie wynikało to z jej lenistwa, lecz z braku czasu. Praca pochłaniała ją bez reszty, więc zwykle zamiast gotować, po prostu zamawiała coś na telefon. Nie miała rodziny, więc zajmowanie się domem i przygotowywanie posiłków schodziło na drugi plan. Tym razem chciała jednak skorzystać z tego, że wyjątkowo tak wcześnie wyszła z pracy i zrobić porządne zakupy. Może nawet coś sama ugotuje, a jak wystarczy jej sił, to weźmie się za sprzątanie. Tak, sprzątanie to coś, czego jej mieszkanie w tej chwili bardzo potrzebowało.

Wychodząc z budynku, poczuła nieprzyjemne uczucie gorąca i duchoty. W takich chwilach jak ta dziękowała stwórcy za klimatyzację. Nałożyła okulary przeciwsłoneczne i ruszyła w kierunku swojego samochodu. Po drodze na parking minęła kilku mundurowych, którzy ukłonili jej się z daleka . Odpowiedziała skinieniem głowy i wyciągnęła z torebki kluczyki od auta. W tym samym momencie do jej uszu dotarł dźwięk telefonu komórkowego. Wyświetlacz zdradził Angelice, że to jej partner Jacek próbuje się z nią połączyć.

– Słucham?

– Dokąd się wybierasz, Angelko?

– Nie twoja sprawa. I nie mów do mnie w ten sposób! – odwróciła się w kierunku komisariatu. Zobaczyła, że Jacek obserwuje ją z okna.

– Oj, chyba jednak moja. Wróć, proszę, do biura.

– Chyba śnisz, mam już plany na dzisiaj.

– Doprawdy? W takim razie będą musiały poczekać. Mamy nowe informacje.

– W sprawie zabitego dziś w nocy starca? – Angelika poczuła, że szybciej bije jej serce.

– Owszem. Wpadnij do mnie, opowiem ci co i jak.

– Będę za minutę.

Puściła się biegiem w kierunku wejścia do budynku. Jeden z mijanych wcześniej młodszych stopniem policjantów otworzył jej drzwi i uśmiechnął się uprzejmie. Nie odwzajemniła uśmiechu. W ostatniej sekundzie wpadła do zamykającej się już windy wypełnionej po brzegi ludźmi i wcisnęła przycisk oznaczający szóste piętro, na którym znajdował się gabinet Jacka. Tuż obok gabinetu komendanta głównego. Przypadek? Angelika nie wierzyła w przypadki i jak większość biura uważała, że jej partner donosi komendantowi. Nie mogła z tym jednak nic zrobić.

Dotarła do drzwi z tabliczką głoszącą: „Biuro komisarza Jacka Dworniaka” i trzykrotnie zapukała. Nie czekając na pozwolenie, pociągnęła za klamkę i weszła do gabinetu partnera.

– Miło cię widzieć, pięknie dziś wyglądasz! Jak zwykle zresztą! – Jacek rozpoczął spotkanie od komplementu, co nie było niczym nadzwyczajnym. Angelikę zawsze denerwowało, kiedy zamiast przekazywać jej ważne informacje dotyczące śledztwa, tracił czas na zachwyty nad jej nową fryzurą czy strojem. Co ciekawe, robił to nawet jeśli wcale nie była wcześniej u fryzjera czy na zakupach, co było dla niej dowodem, że Jacek rzuca komplementami na oślep, zupełnie nie dostrzegając otaczającej go rzeczywistości. Zgadzałoby się to nawet z jej opinią na temat poziomu inteligencji partnera. Delikatnie mówiąc, nie uważała go za zbyt bystrego, nie spodziewała się więc z jego strony trafnych spostrzeżeń i błyskotliwych uwag. Zasada ta tyczyła się również wykonywanej przez nich pracy.

– Co to za informacje? – spytała.

Jacek ściągnął brwi i spuścił nieco głowę, wyraźnie niezadowolony ze zmiany tematu. Zupełnie jakby rozmowa na temat wyglądu Angeliki była najważniejszą rzeczą tego dnia. Odwrócił się na pięcie i pomaszerował do swojego biurka. Rozsiadł się na swoim wielkim skórzanym fotelu i rozciągnął wygodnie. Fotel ten był zresztą kolejnym dowodem na jego uprzywilejowaną pozycję w biurze. Poza nim żaden komisarz nie posiadał w swoim gabinecie tak drogiego umeblowania. Podczas gdy inni gnieździli się w ciasnych pomieszczeniach wypełnionych rozpadającymi się meblami, Jacek wykonywał swoją pracę, siedząc w wygodnym, wielkim fotelu umieszczonym w gabinecie dużo większym niż te, którymi dysponowali jego koledzy. Trudno się więc dziwić, że szybko stał się obiektem kpin. Ludzie żartowali, że komendant dopasował mu warunki pracy do jego rozmiarów, jednak Jacek nic sobie z tego nie robił. Wręcz przeciwnie. Na każdym kroku kierował w stronę swoich współpracowników ostentacyjne uwagi dotyczące ich nieludzkich warunków pracy.

– Może kawy? – ponownie spróbował zmienić temat.

– Może nie?

– Ech... Myślałem, że jako partnerzy możemy czasem zamienić parę słów przy kawie.

– Owszem, ale nie kiedy w kostnicy mamy trupa, a na wolności chodzi jego morderca – Angelika zmierzyła go surowym wzrokiem.

– Nie zwrócimy mu już przecież życia. No wiesz... Jemu się już nigdzie nie spieszy.

– Ale możemy ocalić innych.

Wyraźnie zmieszany Jacek ponownie spuścił głowę. Tym razem jeszcze niżej. Po chwili refleksji otworzył szafkę przy starannie wykonanym dębowym biurku i wyciągnął teczkę, którą następnie podał swojej partnerce.

– Tutaj masz opisane zeznania jednego z taksówkarzy z tej korporacji, której wizytówkę znaleziono przy ofierze.

– Co w nich ciekawego?

– Myślę, że całkiem sporo. Chłopaki namęczyli się, żeby porozmawiać ze wszystkimi pracownikami tej firmy. Biorąc pod uwagę, że to duża korporacja i tak szybko się z tym uwinęli. Jeden z kierowców rozpoznał na zdjęciu naszego denata.

– Przewoził go tamtej nocy?

– Tak, a nawet więcej.