Uwierz w zło - Łukasz Steinke - ebook + audiobook

Uwierz w zło ebook i audiobook

Steinke Łukasz

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Krakowski milicjant Marzec odszedł na zasłużoną emeryturą. Kilka dni po przejściu w stan spoczynku, zatrzymano mordercę, którego bezskutecznie ścigał od wielu miesięcy. Stary milicjant nie mógł się z tego przełknąć, tym bardziej, że domyślał się, prawdziwym mordercą nie jest, a został podstawiony przez jego dawnych kolegów. Z biegiem czasu o sprawie zapomniano ... Wiele lat później, w Małopolsce i na Śląsku, odnaleziono ciała trzynastoletnich chłopców, którzy zostali zamordowani w sposób identyczny jak ofiary sprzed lat. Dochodzenie prowadzi policjant Tomasz Marzec, wnuk starego milicjanta, który po dziadku odziedziczył obsesję związaną z nierozwiązaną sprawą. Zabójca pozostaje nieuchwytny, a niebawem znalezione zostaje kolejne ciało… Czy uda się złapać zabójcę i zapobiec dalszym zbrodniom i czy uda się dociec prawdy? Policjant Marzec zaczyna prowadzić niezwykle prestiżowe śledztwo ...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 13 min

Lektor: Łukasz Steinke

Oceny
3,5 (24 oceny)
6
5
9
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Całkiem niezła

Cóż za denerwujący śledczy ten Marzec…kryminał z nutą horroru. Okolice Krakowa i czasy współczesne,nie tylko.
00
grazyna2525

Całkiem niezła

Temat tej książki bardziej przypomina inny gatunek chociaż rozpoczyna wątek kryminalny l słuchając profesjonalnego lektora można do końca zorientować się jak zakończy się historia komisarza. Polecam wszystkim lubiącym horror
00
Jowit60

Z braku laku…

Nie rozumiem dlaczego ta pozycja jest ujęta w kategorii "kryminały "? Nie zdradzając fabuły dodam, że początek był obiecujący. Niestety, pewne zdarzenie w dalszej części książki, zniechęciło mnie do dokończenia lektury. Po prostu - nie wierzę w cuda.
00
Teresa30061951

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca polecam kto lubi kryminaly
00

Popularność




Łukasz Steinke

Uwierz w zło

Prolog

Kraków, 29 kwietnia 1988

Kapitan Milicji Obywatelskiej Tomasz Marzec przyszedł do swojego biura po raz ostatni. Chciał uporządkować papiery, niedomknięte sprawy oddać młodszym. Następnego dnia miał przejść w stan spoczynku po wszystkich ciężkich latach służby. Rozwiązał wiele kryminalnych spraw, kilkukrotnie otarł się o śmierć. Najbliżej był siedem lat temu – postrzelony przez bandytę wykrwawiał się w nocy na ulicy Piłsudskiego. To cud, że go wtedy odratowali. Teraz będzie mógł w końcu odpocząć. Męczyła go tylko jedna myśl – nie udało mu się rozwiązać zagadki trzynastu brutalnych morderstw sprzed roku. W ciągu całego 1987 roku, na terenie Krakowa i okolicznych miejscowości, znajdywano zwłoki trzynastoletnich chłopców. Jakiś psychopata wyrywał im krtań i kastrował, a ciała porzucał. W ciągu całej wieloletniej kariery kapitan Marzec nie spotkał tak brutalnego sprawcy. Fakt, że ofiarami były dzieci jeszcze bardziej potęgował w nim frustrację. Pod koniec września minionego roku wydawało się, że stąpa mordercy po piętach, że schwytanie tego zwyrodnialca to tylko kwestia czasu. Gdy znaleziono trzynaste zwłoki, udało się stworzyć jego profil, zastawiono zasadzkę, znaleziono trzynastolatka, który miał zwabić sprawcę w ręce milicji, lecz ten nigdy więcej się nie pojawił. Nagle przestał mordować. Przepadł jak kamień w wodzie. Inni policjanci twierdzili, że pewnie sam odwalił kitę, lecz Marzec w to nie wierzył. A teraz, w obliczu emerytury i zamknięcia sprawy jako nierozwiązanej, paliła go wściekłość. Wściekłość i irracjonalne przeczucie, że o tym człowieku Polska jeszcze usłyszy. Zastanawiał się tylko kiedy…

Po przekazaniu papierów na komendzie urządzono mini bankiet pożegnalny. Był tort, staremu wyjadaczowi odśpiewano sto lat, a wszystko okraszono niejednym kielichem siwuchy. Mimo wściekłości miotającej Marcem, w zmęczonych oczach zgorzkniałego milicjanta można było dostrzec niewielkie kryształy łez.

Równo dwa tygodnie po odejściu były milicjant popijał kawę i przeglądał poranną prasę w swoim kawalerskim mieszkaniu na krakowskim Kazimierzu. Siedemnaście lat temu zmarła mu żona, trzynaście lat temu jego jedyny syn ożenił się i wyprowadził. Od tego momentu mieszkał sam. Syn chciał go wziąć do swojego domu pod Krakowem, który dzielił z żoną i trójką dzieci, ale stary nie uważał tego pomysłu za dobry. Miał trudny charakter. Wiedział o tym, a ponadto lubił samotność. Gdy tego ranka przeglądał gazetę, znieruchomiał.

Psychopata złapany

Psychopatyczny morderca, który w minionym roku brutalnie zamordował trzynastu nastoletnich chłopców, został schwytany przez krakowską milicję. 32-latek ukrywał się w mieszkaniu rodziców na Osiedlu Kolorowym. Grozi mu kara śmierci.

Przewrócił kubek z kawą, upuścił gazetę i wściekły ruszył do automatu telefonicznego na rogu ulicy. Wykręcił numer swojego dawnego komisariatu. Gdy w słuchawce rozległo się niskie „Dzień dobry”, mężczyzna nie pozwolił dokończyć stałej formułki, tylko ryknął:

– Co żeście odpierdolili, Andrzej?! Co to ma, kurwa, być? Myślicie, że uwierzę, że dwa tygodnie wystarczyło wam, żeby rozwiązać sprawę, z którą ja męczyłem się tyle miesięcy? Co jest, kurwa, ja się pytam?!

– Uspokój się, Tomasz – zabrzmiał zmieszany głos. – Wiesz przecież, jak to działa. Są naciski. Tym bardziej w takiej sprawie. Co ty sobie, kurwa, myślisz, że możemy go szukać w nieskończoność?! – Jego rozmówca coraz bardziej się nakręcał, a tonem głosu wyraźnie przechodził do kontrataku. – Tą sprawą żyje cały kraj, wyobraź sobie, jak bardzo nadszarpnięta byłaby reputacja milicji, gdybyśmy go nie złapali!

– Więc co?

– Jak to, co? Ty się wczoraj urodziłeś? Tyle lat w systemie, a zachowujesz się jak dziecko. Dorwaliśmy jakiegoś frajera, po bójce w barze, przesłuchaliśmy go i do wszystkiego się przyznał.

– To mnie nie dziwi. Jeśli chcecie, żeby ktoś się przyznał, to zawsze się przyzna. Zbyt dobrze wiem, jak te przesłuchania wyglądają. Sam was tego uczyłem.

– Nie przerywaj mi. Przyznał się, to najważniejsze. Proces nie potrwa długo, skażą go pewnie na śmierć. Ale wykonanie będzie się odwlekało, zyskamy trochę czasu. Niech się ten leszcz modli, żebyśmy złapali sprawcę, to zamiast czapy wróci do domu. Wszyscy będą zadowoleni.

– Już widzę, jaki on będzie zadowolony. Wniebowzięty, kurwa, będzie! A w dupe se go wsadźcie, jego i to całe obsrane śledztwo!

– Tomasz!

Były milicjant rzucił słuchawkę na widełki i wrócił do siebie. Z szafki wyciągnął lewy bimber, który przyniósł mu ukojenie. Gdy opróżnił całą butelkę, mocno chwiejnym krokiem wszedł do sypialni. Schylił się do szuflady przy łóżku, ostatkami sił ratując się przed upadkiem, wyjął z niej niewielki pistolet P-64 i sprawdził, czy jest naładowany. Trzymając go w prawej ręce, przeszedł do kuchni, zahaczając o futrynę drzwi. Ze stołu lewą ręką zgarnął kluczyki od samochodu. Chwilę później siedział w białym polonezie z 1973 roku i przyglądał się trzymanej w dłoniach broni. Walczył z myślami. W końcu podjął decyzję. Wsunął pistolet do ust. Zimna stal na języku odrobinę otrzeźwiła jego umysł. Nie pociągnął za spust, tylko wyciągnął pistolet i rzucił na siedzenie pasażera. Zbyt duża ilość alkoholu we krwi spowodowała jednak, że zapomniał go zabezpieczyć. Broń upadła tak niefortunnie, iż wystrzeliła raniąc go w szyję. Krew i fragmenty skóry zabrudziły całą podsufitkę, tylne siedzenie i część tylnej szyby. Jego bezwładna głowa opadła do przodu, a krew sączyła się na kierownicę. Pistolet spadł z fotela. Gazety opisały to wydarzenie jako samobójczą śmierć zasłużonego milicjanta, który nie poradził sobie z życiem na emeryturze. Nikt nigdy nie dowiedział się, jaka była prawda.

*

Tarnów, 12 czerwca 2002

Ciszę panującą w korytarzu rozdarło skrzypnięcie otwieranych pancernych drzwi. Od martwych ścian odbijały się odgłosy postukiwania ciężkich wojskowych butów. Kroki były szybkie, stawały się coraz głośniejsze. W półmroku starego korytarza więzień zobaczył przed kratą celi znajomą sylwetkę. W tym świetle nie dojrzał twarzy, lecz i tak doskonale wiedział, kim jest gość.

– Trzymaj – powiedział tajemniczy mężczyzna, przekładając przez kratę fragment gazety. – Po byłym komendancie i partyjnych kacykach przyszła kolej na niego. Jak stąd wyjdziesz… jeśli stąd wyjdziesz, to już nie będziesz miał się na kim zemścić.

Więzień podszedł do okratowanego okna, przez które wstydliwie wdzierały się pierwsze promienie słoneczne. Przyjrzał się otrzymanemu wycinkowi. Wielki tytuł głosił:

W wieku 77 lat zmarł prof. Jan Krzywicki. Znany krakowski sędzia z okresu PRL

Nie czytał dalej. Z wściekłością pomiął fragment w garści gazety i rzucił na podłogę. Czuł, jak twarz mu pulsuje. Krew zagotowała się w nim. Zaciskał pięści tak mocno, że wbite paznokcie spowodowały krwawienie. Nie poczuł tego nawet. Gdyby ktoś teraz spojrzał mu w oczy, dostrzegłby w nich dziką furię. Po chwili milczenia, gdy opanował nerwy, odezwał się niskim, wyzbytym z uczuć głosem:

– To jeszcze nie koniec. Został jeszcze ktoś.

Położył się na pryczy i zanurzył w otchłani własnych myśli.

Korytarz znów zaniósł się krokami. Były coraz cichsze, zakończone głośnym uderzeniem drzwi i odgłosem zamykającego je klucza. W mrocznym powietrzu pozostała tylko nieznośna więzienna cisza.

Rozdział I

Kobiernice, 2 lutego 2013

Poranek był mroźny, lecz słoneczny. Ciepłe promienie otulały ośnieżony las, tworząc widok zapierający dech w piersiach. Niewysoki, chuderlawy chłopak, student jednego z krakowskich uniwersytetów, po roku próśb ze strony rodziców, w końcu przywiózł na weekend swoją dziewczynę, ślicznego drobnego rudzielca. Tego pięknego ranka wziął ją na spacer po okolicy. Trzymając się za ręce, z czerwonymi policzkami i z parą wychodzącą z ust przy każdym oddechu, wybrali się na pobliskie wzgórze, popularny Wołek. Podziwiali widoki. Leśne drzewa okryte białym puchem, muskane promieniami słonecznymi były prawdziwym arcydziełem natury. Szli asfaltową drogą przez las, do miejsca, gdzie w dawnych czasach mieścił się średniowieczny zamek kupiecki. W obecnych czasach z ziemi wystawały tylko resztki fundamentów, lecz i tak były chętne odwiedzany przez miejscowych, a czasem zdarzył się nawet jakiś turysta. Prawie dotarli na miejsce. Asfalt się skończył, zeszli na pobliską polanę, z której rozpościerał się widok na okoliczne wsie, ośnieżone szczyty górskie oraz pobliską rzekę. Przy takiej pogodzie było co podziwiać. Przystanęli na chwilę, objęli się i patrzyli w dal, marząc o domku w górach, świeżym drzewie do kominka i własnym psie. Snuli naiwne marzenia ludzi, którzy są zbyt szczęśliwi, by zauważyć szarość tego świata. Niestety, wydarzenia, które nastąpiły później, na zawsze odcisnęły na nich piętno i zmieniły postrzeganie świata.

Po krótkiej chwili zamyślenia zdecydowali się zakończyć wycieczkę. Weszli w gęsty las. Wąską ścieżką ruszyli na szczyt niewysokiego wzniesienia, gdzie mieścił się historyczny obiekt. Ścieżka, dość stroma i mocno oblodzona, okazała się być sporą przeszkodą. Dziewczyna pośliznęła się, jej dłoń pod wpływem szarpnięcia wysunęła się z dłoni chłopaka, w której została tylko różowa rękawiczka, po czym przekoziołkowała i spadła z niewielkiej, półtorametrowej skarpy. Huknęło strasznie, odgłos łamanych kości przeszył powietrze i przeraził chłopaka, który szybko zbiegł po zboczu. Ta jednak, mimo, wydawało by się, pewnych złamań, podniosła się o własnych siłach. Poza stłuczonym biodrem nic jej nie było. Chłopak spojrzał na ślad, który został po jej upadku, i z przerażeniem odkrył, że ze śniegu wystaje ludzka dłoń. Dziewczyna, stojąca tyłem do miejsca swego upadku, patrzyła na twarz swojego chłopaka i obserwowała pojawiające się na niej przerażenie. Mimowolnie odwróciła głowę i zobaczyła to, co on dostrzegł kilka sekund wcześniej. Zamknęła oczy i ledwo powstrzymując cisnący się w gardle krzyk, natychmiast znalazła się przy chłopaku, mocno wtulając twarz w jego pierś. On, jak zahipnotyzowany, nadal gapił się na sterczącą rękę. Zebrał się w końcu na odwagę, odsunął lekko dziewczynę i zbliżył się do miejsca, gdzie upadła. Dziewczyna nie patrzyła na niego. Twarz zniknęła jej w dłoniach i długich rudych włosach. Słychać było jej szloch. Chłopak, śmiertelnie przerażony, będąc o krok od wystającej ręki, przystanął, podniósł lekko nogę i delikatnie rozpostarł butem zalegający śnieg. Wynurzył się fragment obojczyka, a następnie głowy. Tyle wystarczyło. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy, sprawdził, czy jest zasięg, jak się okazało nie było z tym problemu, więc wybrał numer alarmowy.

*

Po dwudziestu minutach na miejscu zrobiło się niezwykle tłoczno. Z pobliskiego komisariatu przyjechały dwa radiowozy, wcześniej pojawiła się także karetka. Jeden z mundurowych wraz z lekarzem oglądali zwłoki, dwóch kolejnych zabezpieczało teren, oklejając okolicę policyjnymi taśmami. Zszokowana dziewczyna siedziała w tyle karetki okryta kocem, a sanitariuszka podawała jej gorącą herbatę w termosie. Chłopak natomiast stał przed jednym z radiowozów i rozmawiał z czwartym policjantem, który skrupulatnie zapisywał każde jego słowo. Niedaleko zaparkowała niebieska toyota. Ojciec studenta przyjechał po niego i dziewczynę zaraz po otrzymaniu telefonu, a teraz siedział za kierownicą i spokojnie czekał, aż policja spisze zeznania i będzie mógł odwieźć młodych do domu.

Policjant skończył rozmawiać z chłopakiem. Podszedł do karetki, ale widząc stan dziewczyny, na razie odpuścił. Spisał tylko jej dane i pozwolił im odjechać. Chłopak objął łkającą dziewczynę i zaprowadził do czekającego samochodu. Gdy toyota zniknęła na leśnej drodze, lekarz powiedział do jednego z policjantów:

– Gruba sprawa, nigdy czegoś takiego nie widziałem.

– Ja też nie. Historia jak z amerykańskich filmów. Na pewno będzie o tym głośno, takie coś musi przyciągnąć prasę. Dobrze, że to nie my będziemy musieli się z nimi użerać. Chłopaki z kryminalnego już są w drodze, i to na nich spadną zaszczyty. My zrobiliśmy swoje. No nic, nie będziemy was zatrzymywać.

Lekarz tylko skinął głową, wsiadł wraz z załogą do karetki, odjechali. Po okolicy niosły się już odgłosy policyjnych syren. Kryminalni, a wraz z nimi prokurator i lekarz sądowy już się zbliżali. Czterej policjanci czekali w milczeniu. Żaden z nich nie był w stanie się odezwać, nikt nie śmiał rzucić głupiego żartu dla rozładowania atmosfery. Pełnili służbę na wiejskim komisariacie, nie przywykli do takich spraw. Zbrodnią byli zszokowani nie mniej niż młodzi, którzy znaleźli ciało.

*

Jeszcze tego samego dnia ciało zostało poddane sekcji zwłok, a wyniki ekspertyzy przekazane policjantom. Młodszy inspektor Bobrowski siedział przy biurku i sporządzał raport dla Komendy Wojewódzkiej Policji. Był zszokowany wnioskami, które zostały spisane po sekcji.

Płeć: mężczyzna

Wiek: 13

Data zgonu: 27– 28.01.2013

Przyczyna zgonu: wykrwawienie

Widoczne obrażenia: brak krtani, prawdopodobnie wyrwana. Brak jąder, widoczne ślady cięcia. Złamane żebra, uraz nastąpił kilka dni po śmierci. Prawdopodobnie efekt upadku na zwłoki czegoś o dużej masie. Innych obrażeń brak.

W trakcie czytania trzęsły mu się ręce. Był już wieczór, otworzył szafkę i wyciągnął z niej niewielką piersiówkę. Odkręcił nakrętkę i już miał przechylić piersiówkę do ust, gdy na biurku zadzwonił telefon.

– Wydział Kryminalny Komendy Powiatowej w Oświęcimiu, nadkomisarz Ireneusz Wróbel – usłyszał w słuchawce. – Dotarły do mnie wiadomości o waszym dzisiejszym znalezisku, chyba mamy wspólny problem.

Okazało się, że niewiele ponad dwa tygodnie wcześniej, o czym pisano w Internecie, w parku przy osiedlu nad Sołą w Kętach, znaleziono zwłoki wykastrowanego trzynastolatka z wyrwaną krtanią. Zabezpieczono miejsce zdarzenia, lecz niewiele udało się ustalić. Sprawa bliźniacza do tej, którą miał na głowie młodszy inspektor Bobrowski. Biorąc pod uwagę, że Kobiernice graniczą z Kętami można przyjąć jako pewnik, że sprawcą jest ta sama osoba. Zanosi się na długą współpracę, trzeba będzie to wszystko dobrze skoordynować, pomyślał policjant.

*

Następnego dnia z samego rana w bielskiej komendzie pojawili się funkcjonariusze z Katowic, a wraz z nimi sam komendant wojewódzki. Oznajmili, że potrzebują dostępu do wszystkich akt związanych ze sprawą, ponieważ od teraz oni będą ją prowadzić we współpracy z funkcjonariuszami z kryminalnej w Krakowie, której jurysdykcja obejmuje Kęty. Młodszy inspektor Bobrowski, z pozoru niechętnie, w głębi duszy z ulgą, przekazał akta, wyniki sekcji i informacje, które udało się zgromadzić. Był zadowolony, że nie będzie musiał się babrać w tym szambie. Obawiał się, że to ponad jego siły. Oczywiście nie dał po sobie tego poznać.

Akta zostały zabrane do Katowic. Nikt jednak nie palił się do ich przeglądania. Tamtejsi funkcjonariusze oczekiwali na delegację z Krakowa, wśród której miał znaleźć się uznany policjant śledczy, współpracujący także z tajemniczą jednostką zajmującą się wykrywaniem sprawców dawnych przestępstw. Wszystko z powodu wielu podobieństw do serii zbrodni, które miały miejsce na terenie Krakowa przeszło dwadzieścia pięć lat temu. Co prawda sprawca tamtych zbrodni został ujęty i pierwotnie skazany na karę śmierci. Po upadku ustroju politycznego jego kara została zamieniona na dwadzieścia pięć lat więzienia i obecnie kończył odsiadywać wyrok, jednak do dziś wśród niektórych funkcjonariuszy dobrze zaznajomionych ze sprawą panowały spore wątpliwości. Wielu nie wierzyło w jego winę i mieli na to mocne argumenty. Wśród sceptyków był także bardzo błyskotliwy podinspektor, trzydziestoczteroletni Tomasz Marzec, wnuk świetnie znanego i cenionego krakowskiego milicjanta.

Marzec, podobnie jak dziadek, zafiksował się na tej sprawie. Gdy był małym chłopcem i miał możliwość spotykania się ze starym milicjantem, ten zawsze mu o niej opowiadał z ogromną pasją. Mimo, że rodzice małego Tomka domagali się od milicjant, aby przestał mówić o wielu brutalnych szczegółach, stary czuł jakąś dziwną więź z chłopcem i nigdy się ich nie posłuchał. Tak samo dzieciak fascynował się jego opowieściami. Na swój dziecięcy sposób rozumiał, że ta sprawa to jedyna rzecz, która utrzymuje jego dziadka przy życiu. Gdy miał dziewięć lat, a jego dziadek się zastrzelił, mały Tomek obiecał sobie, że doprowadzi to do końca. Wydawać by się mogło, że to tylko dziecięce postanowienie, o którym chłopak zapomni jeszcze tego samego roku. Jednak młody z pełną determinacją zaczął dążyć do realizacji celu. Ukończył Szkołę Policyjną, wstąpił na służbę. Rozwijał się, kształcił. Otrzymał nawet zaproszenie na specjalny kurs, zorganizowany przez FBI dla najlepszych funkcjonariuszy z Europy. Po kilku latach mozolnej pracy i nauki udało mu się dostać do wymarzonej jednostki, gdzie mógł w spokoju zagłębić się w pracę sprzed lat. Miał spory udział przy rozwiązaniu kilku głośnych spraw, lecz jego umysł wciąż zatruwały morderstwa z 1987 roku. Mimo to przez długi czas nie potrafił w tej sprawie niczego posunąć. Formalnie była ona zamknięta, sprawca w więzieniu, dlatego Marzec musiał pracować sam, poświęcać wolny czas na grzebanie w aktach, co sprawiło, że nigdy nie założył rodziny. Efekty były marne. Nie poruszył się ani o milimetr. Mimo wielu rozczarowań, policjant czuł pod skórą, że w końcu znajdzie coś, co pomoże mu odkryć prawdę. Gdy tylko doszły do niego informacje o zbrodni z Podbeskidzia, zwietrzył krew. Nawet nie musiał prosić komendanta wojewódzkiego, aby ten dołączył go do grupy, która została przydzielona do tego zadania. Komendant sam się do niego zgłosił. Marzec, choć z charakteru bardzo trudny i z własnymi sporymi problemami, był najlepszy ze wszystkich, których dałoby się do tego zadania oddelegować. Poza tym komendant zdawał sobie sprawę, że jeśli tego nie zrobi, to niczego nie zmieni, bo uparty i porywczy gliniarz i tak się zaangażuje w śledztwo. Mimo że personalnie go nie lubił, nie chciał narobić problemów proceduralnych jednemu z najlepszych policjantów w tej części Europy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeszcze nie raz będzie go potrzebował. Marzec, pełen podniecenia, wsiadł w swój samochód, dwudziestoletniego niebieskiego forda escorta, i ruszył na autostradę, aby dotrzeć do komendy w Katowicach. Za nim radiowozem pojechali jeszcze dwaj policjanci przydzieleni do tego zadania.

Niewiele ponad godzinę zajęło im dotarcie na miejsce. Marzec wpadł do biura komendanta wojewódzkiego. Z jego na co dzień spokojnych błękitnych oczu, dziś biło szaleństwo. Ta sprawa go opętała. Nikt, nawet komendant, nie odważył się odezwać, pomimo tego, że krakowski funkcjonariusz bez pytania zaczął przeglądać akta leżące w jego gabinecie. Po czasie pojawili się także jego dwaj towarzysze, cali czerwoni i zdyszani. Od razu zaczęli przepraszać za kolegę, jednak żaden nie śmiał odciągnąć go od swego żywiołu. Komendant bez słowa wyszedł z pokoju, a skinieniem ręki zachęcił do tego samego pozostałych. Zamknęli drzwi do gabinetu, w którym Marzec w samotności pogrążał się w aktach sprawy.

– Może kawy? Widzę, że kolega ee… – zaczął komendant.

– Marzec – podpowiedział jeden z krakowskich funkcjonariuszy.

– Ten Marzec? – Popatrzył po policjantach pytająco, a ci jak na rozkaz potwierdzili subtelnym skinieniem głowy. – Słyszałem o nim. Wiele i nie zawsze dobrze. No nic. Kolega Marzec i tak nam na razie nie da dojść do akt. Szczerze mówiąc nie przeszkadza mi to, mam już dość przeglądania tych potworności.

Nikt nie pokusił się o odpowiedź, lecz wszyscy w milczeniu podążyli za komendantem ku pobliskiemu ekspresowi.

W tym czasie w gabinecie komendanta Marzec dokładnie przeglądał zdjęcia zwłok znalezionych w Kobiernicach i porównywał je z fotografiami sprzed ćwierć wieku, których skany miał zapisane w komórce, a także z innymi, o których istnieniu funkcjonariusze nie mieli pojęcia, a on nie zamierzał się nimi dzielić. Obrażenia ofiar były identyczne. Utwierdził się tylko w przekonaniu, że morderca sprzed lat ponownie się uaktywnił. Sporo się postarzał, ale to z pewnością ten sam człowiek. Zakładając, że mordował w Krakowie jako nastolatek, sprawca mógł mieć obecnie około czterdziestu, może czterdziestu pięciu lat. Marzec sądził jednak, że jest znacznie starszy, w przedziale od sześćdziesięciu pięciu do siedemdziesięciu. Morderstwa w Krakowie, w jego ocenie, były wykonane perfekcyjnie. Sprawca musiał mieć doświadczenie, prawdopodobne, że mordował znacznie wcześniej, lecz nie zostało to wykryte lub powiązane. Jego zdaniem byle gówniarz nie potrafiłby zamordować trzynastu dzieciaków w taki sam sposób i z taką precyzją. Uważał także, że obecnie człowiek przeszło siedemdziesięcioletni nie miałby sił, aby w taki sposób zaatakować nastolatka. Jeszcze czeka go wizyta w Oświęcimiu i przewiezienie tamtejszych akt do Krakowa, lecz on już wiedział, że to niewiele zmieni w sprawie. Dla niego teraz liczyło się coś innego. Chciał jak najszybciej spotkać się z Andrzejem Tokarczykiem, więźniem, który odsiadywał wyrok za zabójstwa w Krakowie. Znali się dobrze, można powiedzieć, że w pewien specyficzny sposób ze sobą współpracowali. Prawdę mówiąc, byli dla siebie najbliższymi osobami. Ale nie przyjaciółmi. Ich relacja miała specyficzny charakter, lecz bardzo głęboki. Marzec nigdy nie uwierzył w jego winę. Wiedział, że ów człowiek może mu pomóc. Tokarczyk, którego życie zostało zmarnowane, pałał chęcią zemsty. Widział w Marcu osobę, która go słuchała, a jednocześnie mogła pomóc uporać się z demonami przeszłości.

Marzec wybiegł z pokoju i szybko opuścił komendę. Przechodząc obok kolegów z krakowskiej jednostki, rzucił tylko:

– W notatce z przesłuchania rodziców tego gówniarza nie ma wzmianki, dlaczego nie zgłosili zaginięcia. Jedźcie tam to wyjaśnić. Potem Oświęcim, ja mam inne sprawy. Wyślijcie mi wszystko mailem. Niech rzecznik wyda krótkie oświadczenie dla mediów. Żadnej konferencji! Nie zdradzajcie za dużo. I jeszcze jedno. – Zatrzymał się i spojrzał na komendanta wojewódzkiego. – Proszę skontaktować się ze swoim odpowiednikiem z Krakowa i ustalić szczegóły. Teoretycznie to będzie wspólne śledztwo naszych jednostek, w praktyce moje. – Odszedł, nie dając możliwości protestu.

Po chwili oszołomieni mężczyźni usłyszeli, jak samochód na parkingu rusza z piskiem opon.

*

Mimo że do pokonania miał więcej niż sto pięćdziesiąt kilometrów, dotarcie na miejsce zajęło mu niewiele ponad godzinę. Choć większość czasu jechał autostradą, i tak mocno ponaginał przepisy. Nie miało to jednak dla niego żadnego znaczenia. Podniecenie brało górę nad zdrowym rozsądkiem. Wiedział, że to jego czas, wreszcie rozwiąże sprawę, która wpędziła do grobu jego dziadka. Jesteśmy blisko, dziadku, pomyślał przekraczając progi Zakładu Karnego w Tarnowie. To tutaj, na oddziale dla niebezpiecznych przestępców, wyrok odbywał Tokarczyk. Znał to miejsce dobrze, także on nie był obcy obsłudze więzienia. Nie musieli o nic pytać, wiedzieli po co, a raczej do kogo przyszedł. Marzec szybko przeszedł standardową procedurę i udał się do pokoju spotkań. Pomieszczenie, na oko około czterdziestu metrów kwadratowych, zapełnione było kilkoma starymi i zniszczonymi metalowymi stolikami. Przy każdym, naprzeciw siebie, stały dwa metalowe, gniotące tyłek krzesła. W pomieszczeniu, poza nim i strażnikiem, nie było nikogo. Doskonale, przeleciało mu przez głowę. Będziemy mieli spokój. Wybrał stolik w rogu, na wypadek gdyby ktoś jednak się zjawił. Marzec wiedział, że treść rozmowy musi pozostać pomiędzy nim a więźniem. Nawet strażnik nie powinien nic słyszeć. Zajął miejsce, wbił wzrok w drzwi, którymi wprowadzani byli więźniowie, i czekał. Po kilku minutach drzwi z ostrym metalicznym skrzypnięciem rozwarły się i zamajaczyła znana mu postać, skuta kajdankami z przodu. Za Tokarczykiem wyłonił się drugi ze strażników. Marzec odniósł wrażenie, że klawisz pchnął lekko więźnia, a gdy ten tylko przekroczył próg pomieszczenia, drzwi zamknęły się z jeszcze gorszym odgłosem. Strażnik, który go pchnął, zniknął za nimi, natomiast ten obecny w pomieszczeniu podprowadził więźnia do stolika. Pewnym gestem nakazał mu siadać na krześle, i już odwracał się, aby odejść i ponownie podpierać ścianę, lecz w pół kroku zatrzymał go głos Marca.

– Rozkuj go.

Zaskoczony klawisz zawahał się lekko, lecz nie dał po sobie poznać zmieszania.

– Nie jego. Znasz zasady.

– Zamknij się. Rozkuj go, powiedziałem. Myślisz, że on jest idiotą? Za kilka miesięcy opuści tę dziurę. Chyba nie sądzisz, że będzie próbował przedłużyć swój pobyt tutaj?

– Ale przecież…

– Zamknij się, powiedziałem! I rozkuj go!

Naburmuszony strażnik zrobił, co mu kazano, ostentacyjnymi gestami dając do zrozumienia, co o tym myśli.

– Dobrze – rzekł Marzec, gdy więzień miał wolne ręce. – A teraz idź zapalić i daj nam chwilę, żeby porozmawiać w cztery oczy.

Czerwony na twarzy strażnik już szykował się do riposty, ale odpuścił. Wiedział, że to na nic. Nie znał co prawda tego gliniarza, ale słyszał miejskie legendy. Wiedział, że to ten typ, do którego i tak zawsze należy ostatnie słowo. Bał się trochę konsekwencji, jakie mogą zostać wyciągnięte wobec niego za złamanie procedury, ale wiedział też, że dyrektor zakładu karnego darzy tego glinę szacunkiem oraz pewną specyficzną sympatią, więc bez słowa postanowił spełnić i tę prośbę.

Gdy zostali sami, Marzec powiedział do więźnia:

– Jak twoje wrzody?

– Całkiem dobrze. Mają kolegę.

– To znaczy?

– Pojawił się spory guz.

Nastąpiła chwila milczenia. Marzec nie potrafił okazywać takich uczuć jak współczucie. Choć wydawało mu się, że właśnie coś takiego poczuł, przemilczał to.

– Przypomnij mi, ile jeszcze ci zostało? Dwa miesiące? Trzy? – Policjant zmienił temat.

– Cztery.

– No tak, cztery – powtórzył za więźniem spokojnie. – To dobrze, na wolności nie będziesz się nudził.

Oczy więźnia błysnęły. Na jego twarzy malowała się coraz większa ciekawość, jednak wciąż milczał. Przez blisko dwadzieścia pięć lat nauczył się panować nad emocjami. Na początku było ciężko, nie mógł pogodzić się ze swoim losem. Siedział za niewinność. W dodatku gdy strażnicy powiedzieli innym więźniom, za co rzekomo jest skazany, ci nie zafundowali mu łatwego życia. Groźby, pobicia, zabieranie jedzenia, ale także gwałty były na porządku dziennym przez kilka pierwszych lat. Potem się znudzili, znaleźli nowe ofiary. Jednak zaraz po osadzeniu i na początku lat dziewięćdziesiątych minionego wieku nie miał tu łatwo. Prawdę mówiąc, miał przejebane. Wielokrotnie myślał o samobójstwie; rodzina, znajomi, wszyscy się od niego odwrócili. Pozornie nic go tutaj nie trzymało. Pozornie. Wszystkie próby powieszenia się w celi kończyły się fiaskiem. Tokarczyk pałał rządzą zemsty. Gdy wszyscy odpowiedzialni za skazanie go opuścili ten padół łez, jego celem życiowym było odnalezienie tego skurwiela, przez którego przechodził piekło, i odpłacenie mu pięknym za nadobne. Ale nie tylko o to chodziło, że odsiadywał jego karę. W głębi siebie tłumił jeszcze inny powód. Każde pobicie, każdy gwałt tylko go hartowały. Nawet gdy po ciężkim pobiciu trafił na oddział szpitalny i nie dawano mu szans na przeżycie, wylizał się. Wszystko dzięki temu jednemu uczuciu, które tak mocno zagnieździło się w jego głowie. Wszystko dzięki zemście, którą planował.

– Miałeś rację – podjął Marzec, podając więźniowi swój telefon z włączonymi zdjęciami. – Nie wiem, skąd wiedziałeś, ale miałeś rację.

Mężczyzna rzucił okiem na zdjęcia, a na jego twarzy, mimo makabrycznych zbrodni, które przedstawiały, malowała się satysfakcja. Nadal milczał. Źrenice w jego oczach rozszerzyły się wyraźnie. Łapczywie przyglądał się fotografiom. Na policzkach pojawiły się czerwone wypieki. Policjant obserwował go beznamiętnie.

– Pamiętasz, co mi obiecałeś? – zapytał gliniarz.

– Pamiętam.

– Trzynaście lat. Dokładnie trzynaście lat po tamtych wydarzeniach znowu uderzył. A teraz powiedz mi, do cholery, skąd w ogóle wiedziałeś, że wtedy też coś takiego miało miejsce? Nawet my nie mieliśmy takich informacji!

Trzynaście lat temu, w 2000 roku, doszło do serii zbrodni. Trzynastu zbrodni. Miały one miejsce na Zakarpaciu w zachodniej Ukrainie. Znaleziono osiem ciał rozsianych po tamtejszych lasach. Osiem ciał młodych chłopaków, pozbawionych krtani i wykastrowanych. Sprawcy nigdy nie złapano. Także po słowackiej stronie, na terenie i w okolicy Parku Narodowego „Połoniny”, znaleziono pięć ciał z identycznymi obrażeniami. Wszyscy w tym samym wieku. Sami trzynastolatkowie. Polscy policjanci nie zajęli się tym. Rzecz działa się za granicą, a nikogo nie zainteresował fakt, że zbrodnie były takie same jak te krakowskie. W końcu sprawca ówczesnych morderstw siedział, sprawę zamknięto. Nie ma co drapać starych ran. Co prawda, po informacjach otrzymanych od więźnia, Marzec sprawdzał to dokładnie. Połączył wątki. Jednak nikt go nie słuchał. Nikomu nie było na rękę odkopywanie tego na nowo.

Więzień spojrzał na policjanta. Znał go od dawna. Nie powiedziałby, że go lubił, ale darzył pewną sympatią. Wiedział, że tamten czuł podobnie. Jednak gdy teraz wpatrywał się w jego twarz, zdał sobie sprawę, jakim człowiekiem był jego rozmówca. Siedział naprzeciw bezwzględnego mężczyzny. Przez tyle lat za kratami spotkał wielu bandziorów, mend i wszelkiej maści najgorszych skurwysynów, lecz żaden nie wywoływał w nim takiego odczucia jak ten gliniarz. Żadnego z nich się nie bał. A ten tutaj, mimo że stróż prawa, wydawał się być najgorszym z nich. To właśnie on, a raczej jego beznamiętne oczy, wywoływały w nim strach. Wiedział, że ten człowiek nie cofnie się przed niczym, byle tylko dopiąć swego. Szczęśliwie dla niego się składa, że wylądowali po tej samej stronie barykady, mieli wspólny cel. Mimo to i tak się go bał. A gdyby, nie daj boże, musiał się z nim skonfrontować, byłby przerażony.

– Pewnego letniego dnia – zaczął niepewnie – w słowackie Bieszczady pojechała kolonia dzieciaków z Polski. Wśród nich był trzynastoletni chłopiec, który z tej kolonii nigdy nie wrócił.

– Chcesz powiedzieć, że…

– Chcę powiedzieć, że w osiemdziesiątym ósmym, gdy te skurwysyny mnie zamykały, moja żona była w zaawansowanej ciąży. Urodziła syna. Nie widziałem go na oczy. Rodzina uwierzyła pogłoskom, wszyscy się ode mnie odcięli. Ona także. Dopiero trzynaście lat później, gdy nasze dziecko zostało brutalnie zamordowane na wakacjach, zrozumiała, jak bardzo się myliła. Nie przyszła jednak do mnie nawet wtedy. Wysłała tylko list. Zresztą to i tak by niczego nie zmieniło. Potem dostałem jeszcze tylko wiadomość, że powiesiła się w łazience, w naszym starym mieszkaniu. Krótko mówiąc, ten skurwiel zamordował moje dziecko, doprowadził do śmierci moją żonę, a moje życie zniszczył. Nienawidzę go. Pragnę zemsty. I dokonam jej. Nic innego mi już nie zostało.

W tym momencie zaskrzypiały drzwi, to strażnik wrócił z papierosa. Ledwo zdążył się wgramolić do pomieszczenia, a usłyszał ostry głos Marca:

– Jeszcze jedna fajka!

Brzmiało to jak rozkaz. Strażnik nie miał zamiaru protestować. Wyszedł. W pomieszczeniu zapadła długa, ciężka cisza. Wydawało się, że ciągnie się w nieskończoność.

– Dorwiemy go – sapnął policjant.

– Nie wątpię w to. Jeśli nie zrobimy tego razem, zrobię to sam.

– Dobra, będziemy w kontakcie. – Chciał zakończyć spotkanie.

– Czekaj, jest jeszcze coś.

Marzec już podnosił się z krzesła. Znieruchomiał i spojrzał nieufnie na więźnia.

– To nie jest trzecia seria morderstw tego gnoja. Ta jest czwarta.

– Jak to, kurwa, czwarta? Co ty pierdolisz? – Marzec zbladł, wydawało się, że cała krew odpłynęła mu z twarzy.

– Kiedyś, parę lat po morderstwie mojego syna, dokładnie przeglądałem informacje o wydarzeniach z tamtego roku. Na świetlicy miałem możliwość pogrzebać trochę w necie. Przeglądałem zdjęcia ofiar, które ukazały się w gazetach. Wszystko wyglądało identycznie. Ale jedno było datowane na 1974.

– Co ty pieprzysz? To było czterdzieści lat temu.

– Trzydzieści dziewięć.

– Nie wkurwiaj mnie! Ale… to by się zgadzało – zaczął mówić bardziej do siebie niż do więźnia. – Tak. To by się idealnie zgadzało. Też było trzynaście trupów? Gdzie?

– W Bukareszcie.

– Co?! Podróżnik się nam, kurwa, znalazł! – krzyknął poirytowany.

– Sprawdź.

– Sprawdzę, możesz być pewien. Na dziś kończymy, jeszcze do ciebie wrócę. – Podał więźniowi paczkę fajek i zapałki. – Korzystaj, póki nie ma strażnika.

Po tych słowach podniósł się z krzesła i błyskawicznie znalazł przy drzwiach. Wybiegał z więzienia, klnąc na siebie w duchu, że on, wielki pan policjant, nie dogrzebał się do takich informacji, a byle frajer, na dodatek osadzony, zrobił to przed nim.

*

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Polecamy również

KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały przedwojennej Warszawy

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży. Tom 1

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy. Tom 2

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Tom 3

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu. Tom 4

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin. Tom 5

Marek Romański

, Mister X. Tom 6

Marek Romański

, Miss o szkarłatnym spojrzeniu. Tom 7

Marek Romański

, Szpieg z Falklandów. Tom 8

Marek Romański

, Tajemnica kanału La Manche. Tom 9

Marek Romański

, Pająk. Tom 10

Marek Romański

, Znak zapytania. Tom 11

Marek Romański,

Prokurator Garda. Tom 12

Marek Romański,

Złote sidła, pierwsza część. Tom 13

Marek Romański,

Defraudant, druga część. Tom 13

Marek Romański

, Małżeństwo Neili Forster. Tom 14

Marek Romański,

Serca szpiegów, pierwsza część. Tom 15

Marek Romański

, Salwa o świcie, druga część. Tom 15

Marek Romański

, Zycie i śmierć Axela Branda. Tom 16

Kazimierz Laskowski,

Agent policyjny. Papiery po Hektorze Blau. Tom 17

Walery Przyborowski

, Czerwona skrzynia. Tom 18

Walery Przyborowski

, Widmo na kanonii (pierwsza i druga część). Tom 19

Antoni Hram

, Upiór podziemi. Tom 20

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Alibi. Tom 1

Opera śmierci. Tom 2

Człowiek z Kimberley. Tom 3

Dom tajemnic w Wilanowie. Tom 4

Grobowiec Ozyrysa. Tom 5

Skok w otchłań. Tom 6

Puama E. Tom 7

As Pik. Tom 8

Koralowy sztylet i inne opowiadania. Tom 9

Najciekawsze kryminały PRL

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka. Tom 1

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca. Tom 2 

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc. Tom 3

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć. Tom 4

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą. Tom 5

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy. Tom 6

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt. Tom 7

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni. Tom 8

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców. Tom 9

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa. Tom 10

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tajemnica szpilki. Tom 1

Czerwony Krąg. Tom 2

Bractwo Wielkiej Żaby. Tom 3

Szajka Zgrozy. Tom 4

Kwadratowy szmaragd. Tom 5

Numer Szósty. Tom 6

Spłacony dług. Tom 7

Łowca głów. Tom 8

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Człowiek z niebieskim szalem. Tom 1

Czarna Gwiazda. Tom 2

Tajemnica torpedy. Tom 3

Pokój zmarłego. Tom 4

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Lista sześciu. Tom 1. 

Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści. Tom 2.

Zamknięci. Tom 3

Poza granicą szaleństwa. Tom 4

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Sekret włoskiego orzecha. Tom 1

W cieniu włoskiego orzecha. Tom 2

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa. Tom 1

Mordercza proteza. Tom 2

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Syryjska legenda. Tom 1

Meksykańska hekatomba. Tom 2

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Łukasz Steinke

Uwierz w zło

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Wydanie I, 2020

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce: Wilqkuku /shutterstock, Hybrid_Graphics/shutterstock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-178-4

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek