Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 23.12.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł 
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Tu każdy ma tajemnice. I nikt nie jest bez winy.
W Beskidzie Niskim, na terenie wysiedlonej łemkowskiej wsi, zostają odnalezione zwłoki młodej dziewczyny – owinięte folią, starannie ułożone w nienaturalnej pozycji. Komisarz Robert Ceglarski, zmuszony do przerwania urlopu, trafia na trop prowadzący do zaginionej nastolatki i sieci tajemnic skrywanych przez zamkniętą społeczność.
W śledztwo angażuje się również Aleksandra Wysocka – ekspertka od poszukiwań zaginionych osób, którą ze sprawą łączą osobiste powiązania. Trop prowadzi głęboko w beskidzkie lasy, gdzie każdy cień może skrywać odpowiedź... albo zagrożenie.
Opowieść o winie, grzechu i konsekwencjach nieodkupionych błędów. 
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 673
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Gabriela Pawlina, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Daniel Rusiłowicz
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Jóźwiak, Anna Nowak
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
PR & marketing: Magdalena Drogoś-Kraszewska, Andżelika Wojtkiewicz
ISBN: 978-83-8402-810-0
Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Kasi L.-K. „Kapustce” – bez Ciebie tej książki by nie było
Historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Wszystkie imiona, nazwiska, miejsca i nazwy organizacji zostały zmienione. Ewentualne podobieństwa są przypadkowe.
Kościół był pełen.
Miał wręcz wrażenie, że cała Dukla postanowiła przyjść tu akurat na siedemnastą. I tak jego wzrok odnalazł ją z łatwością. Miała na sobie czarną sukienkę. Jedną z tych grzecznych, za kolano i pod szyję.
Dziewczyna spuściła głowę, strzepując coś z rękawa. Sekundę później powoli odwróciła twarz w jego kierunku. Czyżby go widziała? Niemożliwe. Stał za konfesjonałem w tłumie innych ludzi. A jednak dostrzegł moment, gdy ogromne oczy dziewczyny skupiły się na nim. Czy to uśmiech próbował podnieść kąciki jej ust? Różanych, pełnych warg, które…
Nie. Nie powinien tak myśleć.
Zrobił krok w tył. Teraz nie mogła go zobaczyć.
Nie pomogło to na problem trawiący jego trzewia od tak wielu dni i nocy.
A już na pewno od tamtego spotkania, kiedy przypominała stworzenie wypłoszone z leśnej gęstwiny. Kiedy te same ogromne oczy patrzyły na niego z prośbą i oczekiwaniem. Wołaniem o pomoc, łaskę i wybawienie, by na koniec zmienić wyraz na wdzięczność i… to coś. To, co było w nich już zawsze później.
Wbrew logice zrobił ponownie krok do przodu. Siedziała. Blond loki opadały gładko na drobne ramiona. Zasłaniały długą, smukłą szyję, ale on doskonale ją pamiętał. Pamiętał też zapach, jaki roztaczała wokół siebie. Elegancki. Niemalże dorosły. Zmieszany z wonią strachu miał właściwości odurzające. I jego właśnie tak odurzył.
Wiedział, że to źle. Za dużo się działo. Wokół było za gorąco, by dokładać do tego płonący w nim ogień. Walczył sam ze sobą, ale tracił kontrolę. Każdego dnia odrobinę bardziej. Bardzo silna część niego pragnęła spróbować jeszcze raz. Tęskniła do ciepła i czułości kobiecych ramion, wierząc usilnie, że na to zasługuje. Był w nim jednak ktoś jeszcze. Pragmatyczna, oceniająca persona o głosie jego matki. Ona wyzywała go nagminnie za każdą pojedynczą myśl, kiedy w jego głowie pojawiał się scenariusz chociażby ocierający się o szczęście.
W końcu do niczego się nie nadawał. Był tylko kukiełką sterowaną przez silniejszych od siebie. Musiał sobie przypominać, że jest kimś innym niż chłopiec, który w tamtym domu służył jedynie za tło. Zabawkę, której od czasu do czasu można było użyć dla własnych przyjemności. Stał się kimś innym. Lepszym. Silniejszym. Zasługującym na szczęście.
Zapach kadzidła i dźwięk dzwonów wybudziły go z otępienia. Spojrzenie od razu pobiegło w jej stronę, prowokując pytania. Niewiele o niej wiedział, choć już łączyło ich wiele. Był ciekaw, jaka jest, kiedy się nie boi. O czym myśli, o czym marzy i jakie są jej plany.
Dziewczyna obejrzała się raz jeszcze i teraz, kiedy ich spojrzenia się spotkały, nie uciekł. Miała piękne, delikatne rysy. W jasnych lokach przypominała anioła, który zstąpił z niebios specjalnie dla niego. Była idealna. Smukła, gibka i niewinna. Gdy odwróciła twarz w stronę ołtarza, samotność i pustka uderzyły w niego ze zdwojoną siłą.
Zacisnął zęby, pocierając zmęczone oczy. Nie był głupi. Rozpoznawał znaki. To znowu się zaczęło. Wcześniej niż poprzednio, co było niepokojące, bo to nie był dobry moment. To był wręcz tragiczny moment. Ale może tym razem będzie inaczej? W końcu, jak żadna inna przed nią, ona prawdziwie była do niego podobna.
„Czasem myślę, że wszystko, co się dzieje, jest jak powstanie w ‘44. Tam też walczyli o przegraną sprawę, a jednak nie umieli odpuścić. Może nie chodzi więc o samo zwycięstwo, a zaledwie poczynioną próbę?”.
J.M.
Nie dowierzał, że się zgodził.
Mógł odmówić. Właściwie powinien był odmówić. Znalazł się w tym zapomnianym przez Boga kawałku Polski po to właśnie, by nie pracować. Tymczasem przy pierwszej nadarzającej się okazji zapomniał o własnych planach. Ściągnęli go z Halicza, jakby się paliło. Dwóch wysportowanych ratowników zwiozło go ze szczytu, zapewniając, że nie ma czasu do stracenia.
Komisarz Robert Ceglarski westchnął przeciągle. Las był dziś mokry i ciemny, a wszechobecna mgła nie nastrajała optymistycznie. Jesień powoli kolorowała drzewa. Pierwsze złote liście szurały pod ich nogami.
– Daleko jeszcze? – zapytał. Kluczyli pomiędzy drzewami już dobrych kilka minut.
Towarzysz nie zdążył mu odpowiedzieć. Do ich uszu dotarły pierwsze dźwięki toczącej się gdzieś blisko kłótni. Ceglarski zmarszczył brwi. Nie był w stanie rozróżnić dokładnie słów, a jednak było w tych dźwiękach coś odlegle znajomego.
– Nie pieprz głupot – usłyszał w końcu pełne zdanie. – To ja je znalazłam. Mam prawo wiedzieć.
– Wciąż trwają ustalenia.
– Trwają już od kilku godzin!
– Proszę pani. – Męski głos ewidentnie stracił właśnie cierpliwość.
– Ja chcę tylko wiedzieć, czy to dziecko, dorosły, kobieta czy mężczyzna.
– A ja chcę, żeby się pani oddaliła, inaczej będę zmuszony…
– Ja pierdolę, człowieku! – przerwała mu. – Tam są rodzice, którzy czekają na jakieś wieści o ich dziecku. Wyobrażasz to sobie? Masz w ogóle dzieci?
Ceglarski znał ten głos. Z wszystkich miejsc, gdzie mógł na nią trafić, oczywiście musiało paść na takie, w którym w bliskiej odległości znajdowały się zwłoki. To po swojemu było nawet zabawne. I może by się uśmiechnął, gdyby nie całe to gówno, z jakim wiązała się ich znajomość.
– Proszę pani – zaczął mężczyzna ubrany po cywilnemu. – Tu nie chodzi o to, czy ja mam dzieci, czy nie. Tu chodzi o procedury…
– A walić te wasze procedury!
Kobieta odwróciła się na pięcie. Miała zamiar ruszyć przed siebie, jak najdalej od rozmawiającego z nią funkcjonariusza, ale zamarła w pół kroku, gdy tylko dostrzegła Roberta. Wściekłość wykrzywiająca jej twarz nieco zbladła. Oczy się rozszerzyły, usta rozwarły. Kąciki warg komisarza uniosły się w powolnym uśmiechu. Aleksandra Wysocka nie należała bowiem do kobiet, które łatwo czymś zaskoczyć.
– Od kiedy tak klniesz? – zadrwił zaczepnie, robiąc jeszcze kilka kroków w jej stronę.
– Rudy.
– No teraz to już raczej siwy, ale…
– Co ty tu robisz?
– Komisarz Ceglarski? – wtrącił mężczyzna stojący przy Wysockiej. – Dobrze, że pan jest. Prokurator już czeka.
– Zajmujesz się tą sprawą? – zapytała Aleksandra, nie kryjąc zdziwienia.
– Tak wyszło.
– Ale przecież Warszawa nie ma tu nic do roboty. Co to ma być?
– Byłem w pobliżu. Wiesz, jak jest.
– Nic, co mówisz, nie ma sensu – oznajmiła z tak wielką powagą, że nie mógł się znowu nie roześmiać.
– Komisarzu Ceglarski – ponaglił go mężczyzna, ale zanim jakkolwiek mógł zareagować, Wysocka go ubiegła:
– Zaraz, kurwa, nagle wam się spieszy?
– Jeszcze jedno słowo i każę panią aresztować. Przysięgam.
– Spokojnie, spokojnie – mruknął Robert, kiwając głową do mężczyzny. – Dwie minuty i jestem.
Spojrzał na kobietę. Zawsze miała wybuchowy charakter, ale nigdy nie widział jej tak pozbawionej kontroli. Nawet wtedy. Wprawdzie minęło pięć… Nie, niemal sześć lat.
– Rudy, ja muszę wiedzieć, kogo znalazłam, rozumiesz?
– No właśnie nie bardzo. Co tu właściwie robisz?
– Pracuję dla okolicznej rodziny. Zaginęła ich córka. Do dzisiaj nie mieliśmy nic.
– Myślałem, że siedzisz za granicą.
Tylko wzruszyła ramionami. Jej wzrok cały czas uciekał w stronę techników zabezpieczających ślady.
– Daj znać, jak czegoś się dowiesz – poprosiła tonem, który doskonale znał.
– Nie mam twojego numeru telefonu.
– Wciąż jest taki sam. Nie wierzę, że go nie pamiętasz. Ja na poczekaniu mogłabym wyrecytować twój.
– A jednak przez ostatnie lata ani razu nie zadzwoniłaś – wyrwało mu się. – Nie odebrałaś też żadnego ode mnie.
Niebieskie spojrzenie Wysockiej odnalazło jego twarz. Przez moment milczeli, aż ta potrząsnęła głową.
– Twoja żona jasno dała mi do zrozumienia, że nie powinnam.
Zacisnął zęby. Na usta pchało się tak wiele słów, lecz na żadne z nich nie było teraz czasu.
– Moja żona… – zaczął, lecz nie było mu dane skończyć.
– Komisarzu Ceglarski, czy można pana prosić? Nie mam całego dnia.
Pochmurny starzec łypał na niego spode łba. Prokurator. Robert nie miał co do tego wątpliwości.
– Jasne, już idę – przytaknął. – A ty – zwrócił się do Wysockiej – weź sobie na wstrzymanie.
– Daj mi znać, okej?
Puścił jej oko. Tylko tyle mógł w tym momencie zrobić.
Zwłoki były owinięte stretchem i ukryte w płaskim grobie między konarami. Ziemia, kamienie i liście dopełniały całości, stwarzając pozory, że wszystko to było tu od zawsze.
Podinspektor Henryk Kucharski streścił Ceglarskiemu przebieg wydarzeń: Wysocka znalazła grób przed siódmą rano. Wezwała służby, które sfotografowały i zabezpieczyły znalezione ślady. Nie było ich wiele. Nieudane próby wykopania głębokiego dołu spełzły na niczym kilka metrów niżej. To tamto miejsce Wysocka znalazła jako pierwsze. Niedbale przysypane liśćmi, z daleka przykuwało uwagę nawet samego Ceglarskiego.
Kilka godzin zajęło technikom wyciągnięcie zwłok. Robili to powoli i metodycznie, by żaden ślad nie umknął ich uwadze.
– Nie radziłbym rozcinać folii tutaj – oznajmił doktor Jasiński, patomorfolog.
– Żadnych szans, żeby określić chociaż płeć ofiary?
– Mogę tylko zgadywać. Muszę to wszystko odwinąć.
– Nie no, jasne, jasne – wtrącił wyjątkowo milczący jak dotąd prokurator. – Zabierajcie to stąd i w drogę.
Jasiński kiwnął głową na swoich ludzi. Tymczasem prokurator Ernest Przybylski kontynuował wydawanie rozkazów. Jego ton jasno dawał Ceglarskiemu do zrozumienia, że ma gdzieś, skąd Robert się tu wziął. Nie on po niego wydzwaniał. Najpewniej w ogóle nie uważał, by jakakolwiek pomoc była im potrzebna. I komisarz musiałby się zgodzić. Jak na razie nie dostrzegł nic niepokojącego. Wszystko przebiegało, jak należy. Nie miał czego kontrolować, a o to właśnie prosił go jego szef.
– W normalnych warunkach ta sprawa powinna trafić co najwyżej do krośnieńskich kryminalnych, ale z niewiadomych przyczyn tamtejsza komendant przysłała nam pana, komisarzu Ceglarski. I jakoś będziemy musieli sobie z tym poradzić.
Mężczyzna wciąż łypał na Roberta znad okularów. Zupełnie jakby nie mógł ich przesunąć nieco wyżej i patrzeć normalnie.
– Zapewniam, że jestem tu, by pomóc.
– Pomóc, nie pomóc… Zna pan tę wydzierającą się na pół lasu siksę i to mi wystarczy.
– Ma pan na myśli Wysocką?
– A widział pan tu jakąś inną? Poza tą, być może. – Wskazał na zwłoki ostrożnie transportowane na specjalistyczne nosze.
– Znamy się, to prawda. Wielokrotnie z nią współpracowałem.
– I z jakim skutkiem?
Nie dałoby się streścić tych lat w kilku zdaniach. W głosie prokuratora było zresztą zbyt dużo kpiny i jeszcze więcej jadu, nie było sensu odpowiadać.
– Może jest chwilami niemożliwa, ale jeśli trzeba kogoś lub coś znaleźć w ciemnym lesie, nikt nie zrobi tego sprawniej niż ona.
– W końcu jest tą… no… jak to mówią? – zapytał ze śmiechem komendant Kucharski. – Bloodhoundem w ludzkiej skórze, nie?
Mężczyźni zarechotali, w niedowierzaniu kiwając głowami. Ceglarski tylko się uśmiechnął. Pamiętał doskonale, co sam niegdyś myślał o Wysockiej. Gdy ją poznał, miała niewiele ponad dwadzieścia lat. Próbowała swoich sił w policji, ale kompletnie nie miała poszanowania dla prawa. Jej zdaniem, jeśli coś należało zrobić, trzeba było to uczynić niezwłocznie. Nieważne, co mówiły na ten temat procedury czy prawo samo w sobie. Jej prawem było jej własne postrzeganie tego, co dobre i złe. Zrezygnowała, zanim jeszcze zdążyła włożyć mundur. I może dobrze, bo właśnie wtedy ujawniły się jej prawdziwe talenty.
W leśnictwie poczuła się jak ryba w wodzie. Jeszcze na studiach śledziła dzikie zwierzęta we wszystkich parkach narodowych w kraju i poza nim. Aż w końcu zapolowała na człowieka. Od tej jednej sprawy, ich pierwszej, wszystko się zaczęło.
– Wspomniała, że pracuje przy zaginięciu nastolatki – zagaił Ceglarski.
– A tak, tak – podjął prokurator. – Zaginęła córka jednego z dukielskich biznesmenów. Dziewczyna najpewniej uciekła i gdzieś baluje.
– No nie wiem, panie prokuratorze – wtrącił Kucharski. – To dobra dziewczyna. Coś jest na rzeczy z tym zniknięciem.
– Na zapisach z kamer widać, jak z plecakiem na plecach wyjeżdża na rowerze w środku nocy. Jak dla mnie nie można tu mówić o niczym nadzwyczajnym. Te dzisiejsze nastolatki – sarknął prokurator. – Zasrani gówniarze myślą, że cały świat do nich należy.
Kucharski wzruszył tylko ramionami i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Popatrzył na Ceglarskiego pytająco, ale ten pokręcił głową.
– To zaginięcie również prowadzicie? – zapytał Kucharskiego.
– Jeszcze tak, ale nie wiem, jak długo. Nie mamy absolutnie żadnego tropu. – Mężczyzna spojrzał na oddalających się techników niosących ciało zapakowane do czarnego worka. – Oby to nie była ona – szepnął cicho, niemal sam do siebie.
Komisarz Ceglarski chciał zapytać, gdzie w tym wszystkim Wysocka, ale się rozmyślił. To nie był dobry moment. I tak musiał w końcu dotrzeć na komendę i przejrzeć wszystkie akta. Na pytania tego typu przyjdzie jeszcze czas. Jeśli ciało znalezione dzisiaj w lesie należało do zaginionej nastolatki, jej sprawa i tak trafi do niego. Jeśli nie… No cóż, skoro już przerwał urlop i utknął na tym końcu świata, równie dobrze może zerknąć i na to dochodzenie.
Machinalnie potarł mostek. Jego lekarz z pewnością by nie pochwalił podjętych właśnie decyzji. Miał w końcu odpoczywać, tymczasem wracał do pracy. Tylko że przez ostatnie miesiące był cieniem samego siebie. Odpoczynek mu nie służył. Robert dbał o siebie, ruszał się. Próbował się odprężyć i nie myśleć. Czasem nawet nie czuć. Był tym już tak cholernie zmęczony, że zająłby się czymkolwiek, byle tylko wrócić do starego siebie i jeszcze chwilę móc się okłamywać.
– Informujcie mnie, panowie, o postępach w śledztwie – polecił prokurator, wycofując się w stronę ścieżki. – Oczekuję codziennych raportów. I jeśli dotrze do mnie, komisarzu Ceglarski, że pozwalasz tej kobiecie się panoszyć, wrócisz do tej swojej stolicy szybciej, niż wysłano cię na urlop.
– Biorąc pod uwagę, że to pierwszy urlop od sześciu lat, może to trochę potrwać.
– Ja nie żartuję – warknął tamten, zatrzymując się w pół kroku, zaskoczony, że ktoś odważył się z nim dyskutować.
– Ja również, panie prokuratorze. Jeśli ma pan jakieś „ale” odnośnie do mojej pracy, odsyłam do komendant Zapały, która, jak pan wspomniał, mnie do was wysłała. I nie zamierzam się panu tłumaczyć z metod, którymi się posługuję. Z efektów owszem, ale nie pozwolę, by ktokolwiek dyktował mi, jak mam pracować. Czy ja, panie prokuratorze, wyraziłem się odpowiednio jasno?
Stąpał po cienkiej linie. Puls dudnił w skroniach, co stanowiło niemalże euforyczne uczucie dla człowieka pozbawionego adrenaliny tego typu przez kilkanaście długich tygodni. W normalnych warunkach nie śmiałby się tak odzywać do jakiegokolwiek prokuratora, jednak to nie były normalne warunki. Oficjalnie przebywał na urlopie. Jego obecność tutaj wynikała ze znajomości pomiędzy konkretnymi osobami w Krośnie i Warszawie, co samo w sobie było dziwne. Jeszcze dziwniejsze było to, że na żadne z jego wielu pytań nie dostał odpowiedzi.
Prokurator Przybylski sarknął coś pod nosem, ale odwrócił się i odszedł. Za plecami Ceglarskiego Kucharski wesoło zagwizdał.
– No, no, panie komisarzu, śmiało sobie pogrywasz. Przybylski to stary wyjadacz. Jak będzie chciał, to nieźle może ci uprzykrzyć życie zawodowe.
– Niech próbuje – burknął Robert.
W końcu i tak to jego ostatnie chwile w policji. Jeszcze nikt o tym nie wiedział. Ceglarski sam przed sobą udawał, że nie podjął już tej decyzji, ale podjął ją, do cholery. Kochał tę robotę, ale nie mógł jej dłużej wykonywać. Wypadek, który przeżył tylko cudem, jedynie to potwierdzał.
Robert Ceglarski urodził się w Warszawie. Był przyzwyczajony do zgiełku, ruchu ulicznego i wszędobylskich ludzi. Przez pierwsze dni w Bieszczadach nie mógł spać, bo noce były tam za spokojne. Myślał, że się przyzwyczaił, a jednak niedzielna senność Dukli była niepokojąca. Jakby w ciszy miasta było coś bardzo, bardzo złego.
Przez samą Duklę jechał tylko raz. Nie zwrócił wtedy kompletnie uwagi na uroczy rynek, a górę majaczącą nad miastem skrywała ciemność. Dzisiaj widział już odrobinę więcej.
– Zawsze jest tu tak pusto? – zapytał w końcu.
– Zimno dziś. Pogody nie ma.
– A w tygodniu?
– To zależy. Większość mieszkańców pracuje w Krośnie albo Sanoku. No i już po sezonie. To nie Bieszczady. Beskid Niski na szczęście nie jest tak oblegany. – Kucharski zaśmiał się pod nosem. – Te góry nie nadają się zbytnio na te całe Instagramy i Facebooki. Za mało widokowe, żeby chciało się ludziom przyjeżdżać.
Z głównej drogi skręcili w boczną. Po obu stronach stały domy jednorodzinne. Robert już miał pytać, dokąd właściwie jadą, gdy dostrzegł mały budynek z przyległym parkingiem. Szyld policji był ogromny. Niemalże nie pasował do drobnej bryły komisariatu. Kucharski wjechał na tyły, gdzie stały dwie inne policyjne hondy.
Dukielski komisariat w środku był jeszcze bardziej dysproporcjonalny niż na zewnątrz. Ceglarski widział w swojej karierze gorsze miejsca, lecz to dodatkowo cechowała specyficzna atmosfera. Chwilę mu zajęło domyślenie się, że to wydarzenia tego ranka się do tego przyczyniły. Tutaj, w mieście liczącym nieco ponad dwa tysiące mieszkańców, znalezienie zwłok stanowiło wydarzenie.
Nie to, że komisarza kompletnie nic już nie ruszało. Po prostu przywykł do myśli, że dzieli świat z wynaturzonymi istotami przypominającymi z wyglądu osobniki rodzaju ludzkiego. Wbrew temu, co jeszcze kilkanaście lat temu mu się wydawało, nie miał absolutnie na nic wpływu. Ludzie zabijali, zabijają i będą zabijać. A tacy jak on co najwyżej mogli próbować stawać im na drodze.
– Przygotowaliśmy dla pana biurko – odezwał się młody mężczyzna, wskazując na mebel wciśnięty pod okno.
Robert poznał tego policjanta już wcześniej; to on odebrał go od GOPR-owców i dowiózł do Dukli.
Przytaknął, ruszając w tamtą stronę. Powstrzymywał przekleństwa, gdy tak wszyscy stali, obserwując, jak najpierw robi tych kilka kroków do biurka, następnie kładzie na blacie plecak, wyciąga telefon, odkłada go obok komputera i siada. Dopiero gdy podniósł na nich oczy, drgnęli, wybudzeni z transu.
Oprócz mężczyzny towarzyszyła im para młodszych sierżantów sztabowych.
– Nazywam się Robert Ceglarski – zaczął.
– Wiemy – wypalił aspirant. – Zdążyliśmy już komendanta o pana wypytać. Jest pan tu nieoficjalnie.
Komisarz odszukał spojrzeniem Kucharskiego, który patrzył na podwładnego z wyraźną dezaprobatą.
– Miło was poznać – burknął, powstrzymując uśmiech na widok ich niemalże żołnierskich min.
– Aspirant Adrian Kubiak i sierżanci Daniel Tracz i Ludwik Górecki – zaczął Kucharski, niedbale wskazując stojących obok mężczyzn.
Trzej policjanci skinęli głowami.
– Jest was tylko… czterech?
– Nie no, skąd. Mamy więcej ludzi, jednak mają swoje zadania. Nie możemy rzucić wszystkiego, bo na starym cmentarzu znaleziono trupa. To tu tak nie działa.
Ceglarski westchnął przeciągle, pocierając skronie nasadą dłoni. Nie pierwszy raz słyszał, że coś nie działa tak samo jak w stolicy. Co najmniej jakby tam prawo czy procedury głosiły coś innego.
– Na starym cmentarzu? – zapytał, zamiast drążyć niewygodny temat.
– No tak. Miejsce odnalezienia ciała to stary łemkowski cmentarz, a raczej to, co z niego zostało.
Komisarz zmarszczył brwi.
– Nie, panie komendancie – wtrącił Kubiak. – Tam, gdzie znaleziono ciało, była cerkiew. Cmentarz jest po drugiej stronie drogi.
– Co to za wieś? – dopytywał Robert.
– Czeremcha – odpowiedziała cała trójka.
– Została kompletnie wysiedlona po drugiej wojnie światowej – kontynuował aspirant.
– Zupełnie nikt tam nie mieszka?
– Nikt. Do granicy ze Słowacją jest rzut beretem. Tam kręcą się głównie turyści.
I mordercy, pomyślał z przekąsem Robert.
Czuł się kompletnie nieprzygotowany do tej rozmowy. Od najmłodszych lat, gdy już się urlopował, to nad morzem. Góry znał z opowiadań i jednej jedynej wycieczki do Zakopanego, gdzie odbył morderczy marsz nad Morskie Oko. Przysiągł sobie wtedy, że nigdy więcej już tego nie powtórzy, co brzmiało zabawnie, jeśli wziąć pod uwagę, gdzie był zaledwie kilka godzin wcześniej. Bieszczady nie były jednak Tatrami, potrafił docenić tę różnicę. O historii Dukli czy jakiegokolwiek miejsca w pobliżu nie miał bladego pojęcia. Informacje o Łemkach niejasno kołatały w jego szkolnych wspomnieniach, nie prezentując niczego konkretnego.
– Jak szybko możemy oczekiwać informacji od patomorfologa? – Spojrzał na komendanta.
– Do godziny powinniśmy wiedzieć chociaż podstawowe rzeczy.
– Dobra – mruknął Robert, spoglądając na aspiranta. – Kubiak, przygotuj mi skrótowe informacje o Dukli, tej wsi, o której mówiłeś, i wszystkim, co wydaje ci się istotne. Chcę w jak największym skrócie poznać historię okolicy, zrozumiałeś?
– Tak jest, panie komisarzu.
– Masz pół godziny – dodał i ku jego zaskoczeniu aspirant tylko przytaknął i z miejsca zabrał się do pracy.
Ceglarski zwrócił spojrzenie w stronę Kucharskiego.
– Sprawa zaginięcia tej dziewczyny – zaczął ostrożnie. – Jaka jest faktyczna szansa, że w tej folii będzie ona?
– Czeremcha to nie ten kierunek, w którym zmierzała. – Podinspektor pokręcił głową, ale zaraz potem wzruszył bezsilnie ramionami. – Niemniej wykluczyć tego nie możemy. Ostatni raz kamery zanotowały ją w Zboiskach, po drugiej stronie od Czeremchy.
– Po co miałaby tam jechać?
– A po co w ogóle miałaby gdziekolwiek jechać w środku nocy?
Komisarz potaknął.
– Potrzebuję wszystkich zgromadzonych dotąd akt.
– Chcesz się zająć zaginięciem młodej Madej? Wciąż nie wiemy, czy to ona jest w tej folii.
– Nie zaszkodzi, jeśli zawczasu zapoznam się ze sprawą.
Cisi jak mysz pod miotłą policjanci wodzili spojrzeniami od nowo przybyłego do komendanta.
– Przygotujcie komisarzowi akta – rozkazał Kucharski, rzucając im przelotne spojrzenie. – Będę u siebie. Jak tylko zadzwonią z Krosna, dajcie mi znać.
Stwierdzenie, że akta sprawy zaginięcia Julii Madej są ubogie, wydawało się komisarzowi niedopowiedzeniem.
Rodzice szesnastolatki zgłosili zaginięcie córki dziewiętnastego września. Zauważyli jej nieobecność w sobotę późnym wieczorem. Ojciec, Franciszek Madej, widział swoje dziecko w piątek rano przed wyjazdem w delegację, a kiedy wrócił, ponad trzydzieści godzin później, Julii już nie było. Matka, Karolina Madej, wychodziła do pracy jeszcze przed szóstą rano. Nie zaglądała do córki, ponieważ była sobota, nie chciała jej obudzić.
Tego dnia Franciszek Madej odebrał żonę z pracy, do domu dotarli po piętnastej. Drzwi do pokoju córki były zamknięte. W ciągu dnia Karolina próbowała do niej zadzwonić, jednak telefon pozostawał wyłączony. Nie od razu państwo Madejowie zauważyli coś niepokojącego. Był weekend. Pomyśleli, że wyszła gdzieś ze znajomymi, a telefon jej się rozładował. Dopiero kiedy zaczęło się ściemniać, a oni nadal nie mieli wieści od córki, próbowali wejść do jej pokoju. Drzwi były zamknięte od wewnątrz. Franciszek Madej dostrzegł otwarte okno w jej pokoju, a podczas przesłuchania zeznał, że nie pierwszy raz ich córka wychodziła z domu w taki sposób. Jego żona to potwierdziła.
Zaniepokojeni rodzice zaczęli dzwonić po najbliższych przyjaciołach Julii, jednak nikt nie miał żadnych informacji o dziewczynie. Kamery przy domu zarejestrowały Julię wymykającą się przez okno przed północą. Miała plecak i poruszała się rowerem. Przebieg trasy udało się odtworzyć dzięki nielicznym kamerom. Ostatnie ujęcie dziewczyny mieli z pierwszej dwadzieścia, kiedy to minęła stację paliw Orlen, poruszając się krajową drogą numer dziewiętnaście w kierunku Miejsca Piastowego. Tutaj ślad się urywał. Przesłuchano okolicznych mieszkańców wsi Zboiska, jednak nikt niczego nie widział.
Kilkoro znajomych Julii zeznało, że w ostatnim czasie była widziana w towarzystwie około czterdziestoletniego mężczyzny jeżdżącego starszym modelem czarnego SUV-a. Nikt nie był jednak w stanie określić jego tożsamości ani pomóc w stworzeniu portretu pamięciowego. Cecylia Nowik oraz Patrycja Szych, określane jako najlepsze przyjaciółki Julii, niezależnie od siebie zeznały, że czarny SUV kilkakrotnie podjeżdżał pod ich szkołę. Widywały go również krążącego po mieście w pobliżu miejsc, w których się pojawiały. One same nie widziały, by Julia kiedykolwiek rozmawiała z kierowcą SUV-a czy przebywała w jego towarzystwie.
– Gotowe, panie komisarzu.
Kubiak położył na biurku stertę kartek. Ceglarski nie od razu zrozumiał, co w istocie jest „gotowe”, zbyt zajęty analizowaniem akt zaginionej Julii Madej. Akt, które nie mówiły praktycznie nic o samej zaginionej. Notatki z przesłuchań sporządzone przez siedzących po drugiej stronie biura policjantów wołały o pomstę do nieba. Jedynie te przygotowane przez aspiranta Kubiaka do czegoś się nadawały. Chłopak miał oko do szczegółów, a przy tym potrafił ujmować je w krótkie, przejrzyste zdania.
Robert spojrzał na zegarek. Minęło dokładnie pół godziny.
– Dobra robota – powiedział, wstając z krzesła. – Masz przydzielony samochód?
– Tak, oczywiście.
Ceglarski wyminął biurko, podszedł do hebanowych drzwi gabinetu komendanta i zapukał. Nie czekając na pozwolenie, nacisnął klamkę.
Kucharski siedział rozparty w fotelu, przeglądając stosy raportów.
– Co jest? – zapytał.
– Biorę Kubiaka i jadę do Krosna. Wolę osobiście posłuchać patomorfologa, niż polegać na telefonie.
Kucharski skrzywił się wymownie. Nie było niespodzianką, że nigdy, w żadnej sprawie nie zrobił podobnego ruchu.
– No dobra, jedźcie – mruknął.
Ceglarski już zamykał drzwi, kiedy dotarły do niego kolejne słowa komendanta:
– Na pewno chcesz zabrać Kubiaka? Może lepiej Góreckiego albo Tracza?
– Ci dwaj mają usiąść jeszcze raz do raportów z przesłuchań w sprawie Julii Madej – oznajmił głośno Robert, nie odwracając się nawet, by spojrzeć na mężczyzn. – A potem mają podzwonić po absolutnie wszystkich, z którymi rozmawiali, i zaprosić ich na ponowne przesłuchanie.
– No ale po co? – Komendant wstał zza biurka.
– Ponieważ pana śledczy nie zadali nawet połowy pytań, które powinny być zadane. Resztę potraktowali po macoszemu. Z prowadzonych przez nich przesłuchań absolutnie nic nie wynika.
– Bez przesady. Rozmawiali głównie z dzieciakami, to nie jest takie proste, żeby…
– Nie jest też proste prowadzenie śledztwa, w którym nie ma nawet pięciu zdań na temat zaginionej – oznajmił Ceglarski głośniej, niż zamierzał.
W towarzystwie krośnieńskich techników ci mężczyźni stwarzali pozory profesjonalistów. Odkąd przekroczył próg posterunku, wszystko uległo jednak zmianom.
– Po co mamy tam pisać o młodej Madej, skoro wszyscy ją znamy? – żachnął się Tracz.
– Żartujesz sobie?
Sierżant z miejsca spuścił oczy, mrucząc coś pod nosem. Ceglarski nawet nie chciał wiedzieć co. Mogłyby mu wtedy puścić nerwy. Powiedziałby albo zrobił coś, czego mówić czy robić nie powinien. Próbował pamiętać, że to nie Warszawa, a skala zbrodni w Dukli ma się nijak do tej, do której on już przywykł. Wszyscy byli jednak glinami. Pewne minimum musiało obowiązywać wszędzie.
– Ktoś powinien też przewieźć moje rzeczy i motocykl z Cisnej.
– Wyślę tam kogoś – zgodził się Kucharski.
– Kluczyki zostawiłem na biurku. Zadzwonię do pensjonatu, żeby nie robili problemów.
– Jasne.
Ceglarski westchnął, słysząc urazę w głosie komendanta. Potarł skronie nasadą dłoni i spróbował jeszcze raz.
– Możecie skorzystać z mojego doświadczenia albo się obrażać. Jestem tu, by pomóc, nie namieszać.
Spojrzenie komendanta przestało ciskać gromy. Potaknął i usiadł z powrotem w fotelu.
– Rób, co uważasz za słuszne, tylko informuj mnie na bieżąco.
– Tak jest, panie komendancie – oznajmił Robert, zamykając drzwi gabinetu.
Krótką drogę do Krosna przebyli w milczeniu. Zakład Medycyny Sądowej niemalże pachniał nowością. W kącie sali, przy małym stoliku, siedział młody mężczyzna w garniturze, najpewniej asystent prokuratora mający nadzorować sekcję. Robert przywitał się skinieniem głowy, ale ten ledwo odwzajemnił ten gest. Zamiast tego poczynił kolejne notatki w notesie. Komisarz odwrócił głowę do Jasińskiego.
– Dobrze, że jesteście – zaczął patomorfolog. – Zaraz będę ją otwierał, pan prokurator oczekuje szybkich wniosków – dodał ciszej i nie bez przekąsu. – Nasza ofiara to około piętnastoletnia dziewczyna.
Ceglarski zacisnął zęby na te słowa.
– Metr sześćdziesiąt wzrostu, drobnej budowy. Na podstawie stanu ciała mogę stwierdzić, że zmarła mniej więcej tydzień temu. Może trochę później… – Lekarz przerwał, patrząc wymownie za plecy Ceglarskiego.
Komisarz się obejrzał. Kubiak stał z ręką przykrywającą usta. Robert nigdy w życiu nie patrzył na kogoś bardziej zielonego, a nawet jeszcze nie widzieli ciała. Stali przy chłodniach, a otaczający ich zapach był zaledwie nieprzyjemnie chemiczny.
– Będziesz rzygać? – zapytał Ceglarski.
– Może tak się zdarzyć, panie komisarzu.
– W porządku, poczekaj w samochodzie.
– Chciałbym zostać. Znam Julkę. Jeśli to ona, mogę ją zidentyfikować.
– Jej twarz została już nieźle nadgryziona – przerwał mu Jasiński. – Patrzyłem na zdjęcia młodej. Podobieństwa są, ale jak dla mnie nic pewnego.
– A włosy? – zapytał Kubiak.
– Jasne, proste.
Żołądek policjanta musiał podskoczyć, bo mężczyzna wydał z siebie niemiły odgłos zwiastujący najgorsze. Zaczął się przy tym wycofywać, kręcąc głową. Julia Madej również miała jasne włosy, ale nie były proste. Jej głowę ozdabiały grube fale sięgające obojczyków. Oczywiście mogła je przed wyjściem z domu wyprostować, jednak wciąż istniała szansa, że to nie ona.
– Poczekaj w samochodzie. Sprawdź, czy sierżanci umawiają spotkania na jutro – polecił Kubiakowi Ceglarski.
Aspirant przytaknął i niemal biegiem opuścił kostnicę.
– Jakbym widział samego siebie na pierwszych zajęciach – zaśmiał się Jasiński, ale szybko spoważniał, widząc brak uśmiechu na ustach Ceglarskiego.
– Wiesz coś więcej? Jak zginęła?
Jasiński pokiwał głową, otwierając jedne z sześciu drzwiczek chłodni. Wysunięte ciało wciąż znajdowało się w znajomo wyglądającym czarnym worku.
– To nie będzie ładny widok, komisarzu.
– Nic, czego nie widziałem wcześniej.
Mężczyzna skwitował jego słowa krótkim sarknięciem i sięgnął do zamka.
Ceglarski wstrzymał oddech. Nie zapach był najgorszy. Sczerniała skóra na twarzy dziewczyny jedynie przypominała ludzką. Tkanki miękkie stanowiły żywy organizm w odcieniach ciemnych szarości i czerni. Nie było to przyjemne, ale Robert nie pomylił się we wcześniejszym śmiałym oświadczeniu. Podczas niemal dwudziestu lat w policji widział szczątki w o wiele gorszym stanie niż te, które akurat miał przed sobą.
– Popatrz tutaj. – Jasiński wskazał na miejsce, gdzie kiedyś widniała zapewne smukła szyja. – Słabo to widać, ciało już mocno czernieje, ale jestem pewny, że są to ślady duszenia. Czy jest to bezpośrednia przyczyna śmierci, nie jestem jeszcze w stanie na sto procent określić. Muszę ją otworzyć.
– Coś jeszcze?
– Tak. – Jasiński się zawahał. – Ale to raczej nic z mojej działki.
Ceglarski uniósł pytająco brwi, a mężczyzna odsunął zamek niżej.
– Kiedy ją odwinęliśmy, była naga. Nie znaleźliśmy absolutnie niczego. Nie to mnie jednak uderzyło najbardziej. Popatrz na ułożenie rąk.
Dziewczyna leżała z dłońmi złożonymi na mostku, pomiędzy piersiami.
– Tak układa się ludzi w trumnach. Pomyślałem, że to trochę dziwne, nie uważasz?
– Tak. Dzięki.
To, na co komisarz patrzył, było niczym innym jak podpisem mordercy. Wciąż wiedzieli za mało, by jakkolwiek spekulować. A jednak Ceglarski czuł w kościach, że to nie będzie prosta sprawa, do zamknięcia w kilka dni.
– Kiedy będziesz wiedział coś więcej? – zapytał, robiąc krok w tył na znak, że lekarz może już schować ciało.
Jasiński nie zasunął worka. Wręcz przeciwnie. Wypiął podtrzymujące szyny i ruszył w stronę stołu sekcyjnego.
– Mamy niedzielę, a moja żona jest u swojej matki. Nie mam absolutnie niczego innego do roboty. Zacznę sekcję jeszcze dzisiaj, jednak musisz być świadomy, że trzeba tu być bardzo delikatnym. Jeśli nie chcę zrobić z niej galaretowatej zupy, nie mogę się spieszyć.
Widok ciała nie wywarł na komisarzu wrażenia, ale ten ostatni opis poruszył wyobraźnię i żołądek. Wystawił przed siebie dłoń, co patomorfolog idealnie odczytał i zamilkł, kwitując wszystko uśmiechem.
– Dzwoń, jak tylko coś znajdziesz.
– Jasna sprawa. Udanych łowów, komisarzu.
Ceglarski wyszedł z kostnicy z mieszanymi uczuciami. Nie był profilerem, ale nie musiał nim być, by samo ułożenie zwłok biło mu w alarmowe dzwony.
Tak naprawdę do chwili, aż Jasiński sporządzi chociażby szczątkowy raport sekcyjny, nie było możliwości, by ruszyć ze śledztwem. Musieli mieć potwierdzony wiek ofiary, znaki charakterystyczne, o ile da się je wyszczególnić. Przyczyna zgonu również była kluczowa, ponieważ jeśli ślady na szyi naprawdę okażą się siniakami powstałymi podczas duszenia, nie było mowy o wypadku. Jeśli nie, powodów śmierci dziewczyny wciąż mogło być tysiące.
Gdy wsiadł do samochodu, Kubiak właśnie kończył rozmawiać przez telefon.
– Tracz i Górecki umawiają spotkania – oznajmił niepytany. – Dowiedział się pan czegoś?
– Niczego konkretnego. Musimy poczekać na oficjalny raport. Wracajmy na komendę.
Nie do końca wiedział, dlaczego zatrzymał dla siebie zdobyte informacje. Kubiak był bystry, ewidentnie dużo wiedział o okolicy i jej mieszkańcach. Mógł pomóc bardziej niż niejeden artykuł w prasie czy internecie. Ale Ceglarski musiał być ostrożny, ponieważ nadinspektor Chruściel nie prosił o przysługi specjalnie często. Nie prosił o nie szczególnie swoich ludzi przebywających na przedłużającym się od miesięcy chorobowym. Komisarz nie przeszedł jeszcze ewaluacji lekarskiej i teoretycznie nie powinno go tu być. A jednak nadinspektor pokusił się o szarpnięcie za taką liczbę sznurków, by nawet prokuratura nie mogła się go czepić. Już samo to niepokoiło Ceglarskiego.
– Opowiedz mi o Madej – polecił Kubiakowi, gdy wyjeżdżali spod szpitalnego parkingu.
– Normalna nastolatka. Przeciętna uczennica. Robi piękne zdjęcia. Jej Instagram jest obserwowany przez niespełna pięć tysięcy ludzi.
– Jak ją mogę znaleźć? – zapytał Robert, odblokowując telefon.
– Julia Madej.
– Po prostu imię i nazwisko? Nie powinno to brzmieć jakoś inaczej? Sweet Julcia czy coś w ten deseń?
– Nie, to zupełnie nie w jej stylu. Jeśli idzie o wizerunek w sieci, stara się wyglądać bardzo profesjonalnie.
Ceglarski wpisał w instagramową wyszukiwarkę imię i nazwisko dziewczyny i znalazł odpowiednie konto bez najmniejszych problemów. Zdjęcie profilowe przedstawiało uśmiechniętą twarz dziewczyny, która lada chwila miała się zamienić w kobietę. Informacje o koncie były skromne. Mail, kilka hasztagów i stonowanych emotikonek. Nic szalonego. Nic, co krzyczałoby jasno, że ma się do czynienia z nastolatką.
To samo tyczyło się zdjęć. Były naprawdę imponujące. Pełne kolorów i ciekawych kadrów. Julia fotografowała dosłownie wszystko. Od przyrody, przez budynki, na ludziach i zwierzętach kończąc. Czasem dodawała opis, który wzbogacał historię widniejącą na fotografii, innym razem uzupełniała ją cytatem. Odpowiadała na komentarze w ten sam radosny, a przy tym elegancki sposób. Zawsze zaczynała zdanie dużą literą i kończyła je kropką. Sprawiała wrażenie bardzo schludnej młodej kobiety.
– Analizowałeś jej social media?
– Tylko pobieżnie. Nie widać żadnych konfliktów czy kłopotów z czymkolwiek.
– Dobra, co z rodzicami? Kim są?
– Państwo Madejowie to tacy nasi celebryci. Pan Franciszek jest właścicielem fabryki produkującej elementy stalowe do ogrodzeń i balustrad. Interes dobrze się kręci. Zatrudnia setkę ludzi. Ostatnio dokupił jeszcze jedną halę, zamówił sprzęt. Końcem roku ma zamiar podwoić produkcję.
– A żona?
– Pani Karolina jest pielęgniarką. Zazwyczaj wyjeżdża do pracy z koleżanką, a wraca z mężem. No, chyba że on jest na delegacjach.
– Często wyjeżdża w delegacje?
– Niespecjalnie. Ma od tego ludzi. Jeździ, jak już dopinają kontrakty.
– Nie chciał, by żona siedziała w domu? Zazwyczaj kiedy małżeństwa mają taką kasę, kobieta zajmuje się domem.
– A tego to już nie wiem – zaśmiał się Kubiak. – Takich pytań to nawet samemu sobie nie zadawałem.
Ceglarski sprawdzał facebookowe konto Madej. Podczas gdy jej rówieśnicy traktowali tę platformę jak skansen, Julia właśnie tam dodawała prywatne zdjęcia: z wakacji za granicą, z górskich szlaków, ze szkoły, z koleżankami, nawet rodzicami. Było też kilka z Olą Wysocką, na które Ceglarski patrzył odrobinę dłużej. W kontraście do profesjonalizmu instagramowego profilu tutaj wreszcie sprawiała wrażenie nastolatki, którą w końcu była. Uśmiechnięta, pełna życia, pozytywnej energii i czegoś nieuchwytnie uroczego. Na żadnym ze zdjęć nie miała też prostych włosów. Grube fale stanowiły jej wizytówkę.
– Dogaduje się z rodzicami?
– Jak to nastolatka. Raz lepiej, raz gorzej. Czasami dostawała szlaban za późne powroty czy uciekanie przez okno, ale na tym się kończyło. Jak dla mnie są w miarę zżyci.
– A to uciekanie przez okno?
– Oj, no to nic takiego. Tutaj młodzież imprezuje nieco inaczej niż w dużych miastach. Balują nad rzeką, robią ogniska w okolicznych lasach. Jak pan widzi, pełno tu miejsc, gdzie można się spotkać bez obawy, że mama czy tata wypatrzą ich z okna.
Robert nie potrafił sobie tego wyobrazić. Swoje dzieciństwo i nastoletniość spędził w ogromnym mieście. Gdy wychodził na podwórko, miał już kilkanaście sposobów na to, by rodzice nie dostrzegli, jak popala skradzione ojcu fajki. Ale tutaj? Dukla była maleńką mieściną, gdzie każdy znał każdego. Nawet jeśli dzieciakom udałoby się umknąć rodzicom, ktoś inny mógłby im donieść, co widział. Imprezowanie po lasach wydawało się logiczne.
– Ma chłopaka?
– A gdzie tam – zaśmiał się aspirant. – Jej przyjaciółki stwierdziły, że nie interesuje się chłopakami.
– To co, dziewczynami?
– Nie, nie. Po prostu uważa, że chłopcy w jej wieku są wciąż głupi.
– Trudno się z tym nie zgodzić – burknął pod nosem Ceglarski, na co Kubiak w milczeniu przytaknął.
– Moim zdaniem Julka jest nad wyraz dojrzała. Jej koledzy ze szkoły to banda dzieciaków czerpiących przyjemność z ciągnięcia dziewczyn za ramiączka biustonoszy. Nie ta liga.
– Co innego starszy mężczyzna z SUV-em.
– Nawet nie wiemy, czy to faktycznie miało miejsce. Jedni widzieli ją z kimś z SUV-a, inni nie. Nikt nie zanotował chociażby konkretnej marki samochodu, przez co to szukanie igły w stogu siana. Na tych terenach co piąte auto to SUV.
A jednak nie można było niczego wykluczyć, pomyślał Robert.
– W aktach było niewiele na temat jej przyjaciółek. – Postanowił zmienić temat. – Też dlatego, że przecież wszyscy je znają i nie ma sensu o nich pisać?
– To było głupie, co powiedział Tracz, ale tak. Najpewniej właśnie dlatego.
– To on je przesłuchiwał?
Aspirant raz jeszcze przytaknął.
– Możesz mi cokolwiek o nich powiedzieć? – drążył Ceglarski.
– Chodzą razem do klasy. Z Cecylią Nowik znają się od dziecka, mieszkają na tym samym osiedlu. Patrycja Szych przeprowadziła się z rodzicami do Dukli kilka lat temu. Obie pochodzą z w miarę dobrych rodzin. Jedynie… – Zawahał się, krzywiąc twarz w taki sposób, jakby nagle coś go zabolało. – Kurde, nie wiem, nie znam tych dziewczyn, nawet z nimi nie rozmawiałem.
– Ale?
– Ale jak sprawdzałem social media Julki, zajrzałem i do nich. To kompletnie inne dziewczyny. Bardziej jak te Sweet Julki, o jakich pan wspominał. Zastanawiałem się nawet, jak to możliwe, że one się przyjaźnią. Ale może właśnie o to chodzi, że są tak od siebie różne. Szczególnie jeśli znają się od dziecka.
Ceglarskiego to akurat w ogóle nie dziwiło. Ludzie albo się dogadywali, albo nie. W grę wchodziła przedziwna chemia: albo nadawało się na tych samych falach, albo zgrzyty były zbyt mocne i towarzystwo się rozlatywało. Zbieżność charakterów czy osobowości nie miała tu nic do gadania.
Na początku swojej kariery w policji Ceglarski spędził dużo czasu w wydziale do spraw walki z narkotykami. Wielokrotnie zamykał dilerów, których musiał maglować i urabiać, zanim zaczęli sypać. Wielu z nich poznał tak dobrze, że nawet lubił tych gości. Gdyby nie ta ich część, która godziła się przyczyniać do mordowania coraz większego odsetka ludzi, głównie młodych, mógłby niejednokrotnie regularnie spotykać się z nimi na piwie.
Wjeżdżali do Dukli, gdy Ceglarski ponownie się odezwał.
– Mam do ciebie jeszcze trzy pytania. Co z Wysocką? Była w Stanach. Dlaczego wróciła?
Mężczyzna głośno wypuścił powietrze, zanim odpowiedział.
– Pan Madej zadzwonił, więc przyleciała najszybciej, jak mogła, tak powiedziała komendantowi. Zjawiła się na komisariacie pięć dni temu z pączkami i kawą, ale nasz komendant nie dał się podejść. Uprzejmie, ale stanowczo dał do zrozumienia, że nie będzie współpracował.
– Dlaczego? Wysocka ma na koncie wiele rozwiązanych spraw. Zna się na swojej robocie jak mało kto. Wie, jak się dogadywać z policją. Teraz, po zebranych doświadczeniach z innych krajów, musi być jeszcze lepsza.
Policjant wjechał na tyły posterunku i zaparkował. Minę miał nietęgą. Ewidentnie nie chciał rozmawiać z komisarzem na ten temat. Ceglarski nie zamierzał jednak odpuszczać. Patrzył na chłopaka tak długo, aż ten w końcu zaczął mówić.
– To miasteczko jest jak zamknięta społeczność. Jak raz ktoś podpadnie, to koniec.
Ceglarski nic z tego nie rozumiał. Uniósł brwi, dając to Kubiakowi do zrozumienia, a ten tylko mocniej się skrzywił.
– Prokurator Przybylski to kuzyn komendanta. Załatwił mu tu stołek. Oficjalnie nigdy mu się nie sprzeciwi.
– Więc to prokurator nie chce pomocy Wysockiej?
– Komendant próbował go przekonać, ale on jest głuchy na wszelkie argumenty.
– Wiesz, dlaczego tak jej nie znosi?
– Kurde, komisarzu, teraz to schodzimy już do poziomu plotek. Nie jestem babą na targu, tylko policjantem.
– Próbuję jedynie zrozumieć, co się tu wyprawia.
Aspirant ponownie ciężko westchnął, wystukując niespokojne rytmy na kierownicy. Po chwili pokręcił głową, jakby nie wierzył samemu sobie, a następnie zaczął mówić:
– Przybylski był zaręczony z matką Wysockiej, ale ta zerwała z nim, kiedy zaszła w ciążę. Podobno pani Ola nigdy się nie dowiedziała, kto jest jej ojcem.
Ceglarski czuł, jak ciało mu sztywnieje. Z wszystkich możliwych wyjaśnień tego absolutnie nie brał pod uwagę.
– Prokurator wciąż chowa urazę?
– Ja tam nie wiem, ale kiedy pani Ola wyjechała i zostawiła matkę samą, tylko pogorszyła sprawę. Nigdy jej tu więcej nie widziano. Przyjechała tylko na pogrzeb i uciekła, jakby ją coś goniło. Wróciła dopiero teraz. Każdy w tym mieście zna tę historię. Jej mama pod koniec życia bardzo chorowała. Finansowo niczego jej nie brakowało, ale nie miała do kogo się odezwać. Obcy ludzie musieli jej pomagać, podczas gdy własna córka robiła nie wiadomo co i gdzie. Ich słowa, nie moje – dodał szybko Kubiak. – Tutaj takie rzeczy są niewybaczalne.
– Wiesz, gdzie Wysocka się zatrzymała?
– W domu matki.
– Będę potrzebował adresu.
– Tak z pamięci to nie znam, ale jak wejdziemy, to sprawdzę i podeślę na telefon.
Robert przytaknął. Miał już wysiadać, gdy coś go zatrzymało.
– Czekaj. Skąd Wysocka i Madej właściwie się znają? Są rodziną?
Kubiak popatrzył na niego co najmniej, jakby komisarz oznajmił właśnie, że w czasie wolnym lubi latać nago po mieście. Przez moment otwierał i zamykał usta, ewidentnie nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
– Odniosłem wrażenie, że zna się pan z Wysocką całkiem dobrze.
– Można tak powiedzieć. Nigdy jednak specjalnie dużo nie mówiła o przeszłości.
Nie podobało mu się, że nagle znalazł się po tej przesłuchiwanej stronie. Kubiak zaimponował mu jednak tego dnia dostatecznie, by mu to wybaczyć.
– A skąd Wysocka miała kasę na te wszystkie szkoły i kursy, które pokończyła?
Początkowo Robert nie załapał. Dopiero uporczywe spojrzenie aspiranta dało mu do myślenia.
– Madej? Ale dlaczego?
– O to to już trzeba pytać zainteresowanych. W młodości matka Wysockiej pracowała w domu Madeja jako gospodyni.
Ceglarski pokiwał głową, chwytając za klamkę.
– Jakie są pozostałe pytania? – zapytał Kubiak, gdy wysiedli z samochodu.
Przez chwilę Ceglarski patrzył na niego, nie wiedząc, o co mu chodzi. Jego myśli były już w zupełnie innym miejscu, przy innej osobie.
– Gdzie mogę się zatrzymać na czas śledztwa i gdzie w tej mieścinie dają dobrze zjeść?
Nowa Wieś znajdowała się tak blisko Dukli, że gdyby nie znaki informacyjne, stwierdziłby, że jest częścią miasteczka. Dom Wysockiej stał przy drodze, częściowo zasłonięty drzewami. Pozbawiony należytego ogrodzenia, zezwolił Ceglarskiemu wjechać na posesję i dotrzeć aż pod same drzwi. Dopiero tutaj dostrzegł prześwitujące przez farbę obraźliwe teksty i rysunki wymalowane czarnym sprayem. Próbował się doczytać słów, lecz ktoś wystarczająco skutecznie je zakrył. Za budynkiem mieszkalnym stała okazała stodoła. Teren otaczał las i nawet bliskość ulicy nie wydawała się męcząca.
Ceglarski zsiadł z motocykla, rozglądając się z ciekawością. Było już po siedemnastej i dzień powoli się kończył. Najpierw wyczekał się, aż dostarczą mu jego rzeczy, a potem szukał noclegu. Dukla oferowała liczne agroturystyki, ale on potrzebował spokoju z dala od ciekawskich turystów.
Tylko cud i znajomości Kubiaka sprawiły, że udało się załatwić kawalerkę w kamienicy w samym rynku. Początkowo Robert był sceptyczny, szybko jednak zmienił zdanie, uświadomiwszy sobie, że Dukla to nie Kraków czy Warszawa. Nie przewidywał, by odbywały się tu głośne imprezy do samego rana.
Podpisał więc, co trzeba, opłacił czynsz za miesiąc z góry i ruszył tutaj. Rozmyślał, czy nie powinien najpierw zadzwonić do Oli. W końcu dokładnie o to prosiła. Ale Robert nie chciał jej tylko słyszeć. Rozmowa, którą miał przeprowadzić, nie nadawała się zresztą na telefon.
Brak samochodu i pozamykane okna sugerowały, że nie ma jej w domu. Wyciągnął komórkę, odblokował, kliknął na ikonkę kontaktów… i zamarł. Od ich ostatniej rozmowy telefonicznej minęło sześć lat. Trzy razy zmienił już aparat i nigdy nie zapisywał jej numeru. Przełknął ślinę. Rząd cyfr zdawał się jednak wypalony w umyśle Ceglarskiego jak jego własny.
Odebrała niemal natychmiast.
– Ja pierdolę, no wreszcie! – usłyszał, co natychmiast uniosło jego brwi. – Czego się dowiedziałeś?
– To nie jest rozmowa na telefon. Jestem pod domem twojej matki. Jak szybko możesz przyjechać?
– Powiedz mi, czy to ona.
– Nie mamy pewności. Przyjedź, to pogadamy na spokojnie.
– Będę za dwadzieścia minut.
Otwierał już usta, by zapewnić, że poczeka, ale się rozłączyła. Wypakował dokumenty z sakwy przy motocyklu i ruszył w kierunku zestawu ogrodowego z boku domu. Sam budynek był mało ciekawą, kwadratową bryłą z dwoma piętrami i szeregiem rozległych balkonów. Próbował sobie wyobrazić Olę biegającą tu jako dziecko. Nie wątpił, że była wiecznie w ruchu, ubłocona i odrapana od ciągłego wchodzenia na drzewa. Liczba blizn, którymi chwaliła się lata wcześniej, jedynie dodawała tym obrazom realności.
Jeszcze raz sięgnął do informacji sporządzonych przez Kubiaka. Czytał o ciekawej, chociaż tragicznej historii Czeremchy. Ludność tej wsi doświadczyła wiele złego najpierw przez wojny, później już czystą politykę. Zagrabione ziemie nigdy miały nie wrócić w ręce prawowitych właścicieli, ponieważ ci dawno zmarli. Na świecie pozostali tylko ich potomkowie. Jedni nie chcieli mieć nic wspólnego z terenami na końcu świata, za to inni walczyli zaciekle o same prawa do porzuconych ojcowizn. W międzyczasie natura odbierała co swoje. Po domach niemal nie było już śladu, a jeśli jakieś się ostały, drogę do nich znali głównie miejscowi. Turyści pojawiali się coraz liczniej, lecz wciąż nie na tyle, by skomercjalizować szlaki i kompletnie je wydeptać.
Kiedy Ceglarski przyjechał tam tego ranka, nad doliną wisiała ciężka mgła. Nie dostrzegał piękna terenów, którym teraz przypatrywał się na zdjęciach. Łagodne pagórki pokryte lasem zamieniały się w obszerne polany. Przez wieś ciągnęła się szutrowa droga aż pod samą granicę ze Słowacją. Tak naprawdę tylko przydrożne kapliczki z krzyżami sugerowały, że kiedyś żyli tam ludzie.
Wybranie jednego z najbardziej charakterystycznych dla Czeremchy punktów na pochówek ciała wydawało się więc szalenie ryzykowne. Przy założeniu, oczywiście, że morderca nie chciał, by zostało odnalezione. Pewien wniosek wyłaniał się powoli z odmętów chaotycznych myśli Ceglarskiego. Dźwięk silnika skutecznie go jednak spłoszył.
Na plac przed domem wjechał czarny land rover defender. Komisarz uśmiechnął się pod nosem na myśl, że chociaż zamiłowanie do tego typu samochodów wciąż charakteryzuje tę kobietę. Dawniej też jeździła defenderem, tyle że na oko piętnaście lat starszym. Ciągle się psuł, a smar zdawał się na wieki wsiąknąć pod paznokcie Oli.
Wysocka wyskoczyła z samochodu i ruszyła w jego stronę z kluczykami w ręce. Z niedbałego koka na czubku głowy wiatr powyrywał liczne pasma. Na ciemnych spodniach widniały zaschnięte smugi błota.
– No więc? – zapytała, stając przed nim.
– Nie zaprosisz mnie nawet do środka? Miałem nadzieję na kawę, obiad, może trochę ciasta?
– Rudy – westchnęła, na moment przymykając oczy. – Nie drażnij się ze mną.
Nie próbował. Pamiętał tylko, że praca nad sprawą dla Wysockiej łączyła się z gotowaniem i pieczeniem, ponieważ tylko to było w stanie ją uspokoić. Mówiła, że dobrze jej się wtedy myśli.
– Czego się dowiedziałeś o zwłokach?
– Niewiele. To dziewczyna mniej więcej w wieku Julii, o podobnym wzroście, blondynka, ale jej włosy są proste, nie falowane. Oczywiście to nic nie znaczy – przerwał, przyglądając się, jak kobieta naprzeciwko niego zamyka oczy i odchyla głowę, biorąc przy tym długi, głęboki wdech. – Powiesz mi, co się dzieje, czy będziemy dalej skakać wokół tematu, jakby był śmierdzącym jajkiem, którego nikt nie chce tknąć?
– Znam jej rodziców, to bardzo osobiste zlecenie – odparła neutralnym tonem.
Wyminąwszy go, wbiegła na schody. Otworzyła drzwi i dopiero wtedy się na niego obejrzała.
– No chodź. Mam lazanie, jabłecznik i ekspres do kawy.
Ceglarski uśmiechnął się leniwie, spoglądając w ożywione oczy kobiety. Pozbierał teczki z plastikowego stolika ogrodowego i wszedł za nią do domu. Przywitały go jasne wnętrza pełne drewnianych elementów. W ten dom zostały włożone pieniądze, których gospodyni domowa raczej mieć nie mogła.
Aleksandra Wysocka na tym etapie życia nie musiała już uważać na każdy grosz. Jej pomoc nie była tania. Współpracowała z agencjami zajmującymi się zaginionymi osobami, z policją, wojskiem i strażą graniczną. Jeśli sytuacja tego wymagała, obniżała własne honorarium, a w przypadku braku postępów całkowicie z niego rezygnowała. Było o niej na tyle głośno, że wiele znanych marek płaciło jej za ubieranie się w ich ciuchy, używanie ich sprzętu czy jeżdżenie ich samochodami. Ceglarski dałby sobie głowę uciąć, że cacko stojące na zewnątrz to efekt ekonomiczny jej daru do sprzedawania własnej osoby. Wysocka była naturalna w tym, co robiła. Jeśli czegoś używała, naprawdę jej służyło.
Była na celowniku konkurencji zarówno w kraju, jak i poza granicami, ale nigdy nie wykazywała oznak, że ma z tym problem. Wielokrotnie dzieliła się sprawami bądź zapraszała innych do pomocy. Jedni korzystali z okazji i wychodziło im to na dobre, a inni nie. Nie udzielała wielu wywiadów, nie rozmawiała z większością dziennikarzy, choć jej media społecznościowe były bardzo rozwinięte, a relacje z prowadzonych spraw kręciły rekordowe wyświetlenia. Robert podejrzewał, że zwyczajnie ma od tego ludzi i nie robi tego osobiście.
Była dziwna, wychodziła poza utarte schematy i to właśnie lubił w niej najbardziej.
Wysocka zaprowadziła go do dużej kuchni z oknami wychodzącymi na podjazd. Szare obicia mebli przyjemnie kontrastowały z bielą ścian i drewnianymi blatami. Wskazała miejsce przy wyspie, więc usiadł. Włączyła piekarnik, wyciągnęła przykryte ściereczką naczynie z lodówki, po czym wsunęła je do środka.
– No to co? Kawa? Wciąż pijesz czarną i gorzką?
– Niezmiennie.
Przytakując, włączyła ekspres. Poruszała się po kuchni, jakby doskonale ją znała. Nie wyglądała na kogoś, kto nigdy tu nie bywał. Zupełnie nie wiedział, jak zacząć rozmowę na te tematy.
– Gdzie się zatrzymałeś?
– Znaleźli mi mieszkanie przy rynku. Nad browarem i restauracją. Ale skoro ty tu jesteś, mam nadzieję, że nie będę tam zaglądał nazbyt często. Twoja kuchnia zawsze smakowała najlepiej.
Jej wargi wykrzywił uśmiech, co stanowiło ładny widok, lecz oczy pozostały poważne. Nie chciał widzieć w tym czegoś, czego nie było, ale nie umiał przestać analizować każdego jej słowa czy ruchu.
Podała mu kubek z kawą, a jej wzrok wypalał znamiona na jego twarzy.
– Coś nie tak?
– Nie, tylko… – Wzruszyła ramionami. – Nie powinieneś mieć więcej włosów tu – nachyliła się nad blatem, wskazując na jego głowę – niż tu? – Pociągnęła lekko za jego brodę.
– Siwieję. Im dłuższe włosy noszę, tym starzej wyglądam.
– Byłeś już stary, jak razem pracowaliśmy. Wypadałoby to w końcu zaakceptować.
Zmrużył oczy. Był od niej dekadę starszy i nigdy jeszcze nie odpuściła okazji, by mu o tym przypomnieć.
– Akceptuję, dziękuję bardzo. A broda jest podobno teraz modna.
– No podobno, podobno.
Upiła kawy, nie ruszając się ze swojego miejsca po drugiej stronie wyspy.
– Mam tak wiele pytań, że zupełnie nie wiem, od czego zacząć – zaśmiała się bez wesołości.
– Rozumiem, co przeżywasz.
– Co powiesz na whisky?
– Dzięki, ale jakoś muszę wrócić do mieszkania.
Wysocka na te słowa spojrzała za okno. Wiedział, gdzie patrzy. Podejrzewał też, co właśnie sobie myśli. Zagwizdała pod nosem, łypiąc na niego spod długich, czarnych rzęs.
– A więc kryzys wieku średniego dopadł i ciebie.
– Czekałem na ten komentarz – oznajmił z entuzjazmem.
Wysocka wzięła głęboki wdech, a jej wzrok przyszpilił go na miejscu.
– Rudy, co tu robisz, do cholery? Wyjechałeś na urlop w Bieszczady? Od kiedy niby chodzisz po górach? Dzwoniłam do Karola. – Zawiesiła na sekundę głos.
Karol Włodarczyk był jego partnerem w stołecznej. Lubił Wysocką i na pewno się ucieszył z telefonu. Z pewnością jednak niczego konkretnego jej nie zdradził. Kiedy Ola spostrzegła, że Ceglarski nie zamierza się tłumaczyć, kontynuowała:
– …podobno od prawie roku cię nie widział. Co się dzieje?
– Serce mi wysiada – stwierdził tylko Robert.
– Rozwiniesz to jakoś?
Nie miał najmniejszej ochoty, ale to była Ola. Wiedział, że nie odpuści, zanim nie dowie się wszystkiego. Ta cecha sprawiała, że była genialna w swojej pracy.
– Zaczęło się od duszności i palącego ucisku w mostku. Początkowo sporadycznie, potem coraz częściej. Oczywiście olałem temat. Po jednej ważnej sprawie przychodziła kolejna i tak się ciągnęło. Rozbiłem samochód, ścigając po mieście podejrzanego, bo straciłem przytomność. Odcięło mnie, o tak. – Pstryknął palcami. – Obudziłem się w karetce z ranami kłutymi od roztrzaskanej szyby. Nic poważnego, żadne organy nie zostały uszkodzone. Pozszywali mnie, i tyle. To mnie jednak przestraszyło. Jak powiedzieli, że trzeba zrobić kompleksowe badania, to je zrobiłem. I wszystko, co mogło wyjść źle, wyszło źle. Arytmia, nadciśnienie, cholesterol. Jeszcze trochę bym tak pożył i wycieczkę na drugi świat miałbym jak w banku.
Wysocka zbladła, wpatrzona w kubek mocnej kawy w jego ręce. Nagle zerwała się z miejsca. Jej dłoń zamknęła się na naczyniu i gdyby nie przewidział jej zamiarów, z łatwością by mu go wyrwała.
– Nie możesz pić kawy – oznajmiła z wyrzutem.
– Tylko wącham.
– Co?
Uśmiechnął się.
– Tylko wącham. Nie wypiłem kawy, odkąd to wszystko się stało. Zapach daje mi zwodnicze poczucie, że ta kofeina jednak mnie budzi – zadrwił, a kiedy się nie uśmiechnęła, dodał: – Rzuciłem również palenie i alkohol.
Puściła kubek i zrobiła kilka kroków w tył.
– Po czym kupiłeś motocykl i wyjechałeś w Bieszczady. No brawo.
– Potrzebowałem odmiany. Spokoju. Ruchu.
– Więc kupiłeś mo-to-cykl – sylabizowała.
Pokiwał głową, śmiejąc się pod nosem. Dostrzegał irracjonalność własnych decyzji, ale potrzebował czegoś szalonego w tym swoim nowym, spokojnym życiu. Nie miał pojęcia, jak je ułożyć. Zawsze sądził, że w policji dociągnie do emerytury. Tymczasem po miesiącach odpoczywania i nicnierobienia dostawał szału, a w jego głowie zaczęły pojawiać się niebezpieczne myśli. Takie życie nie miało żadnego sensu.
– Od trzech miesięcy moje serce pracuje normalnie – zapewnił. – Biorę leki, w miarę trzymam dietę, ruszam się. Nie kupiłbym go, gdybym nie czuł, że jestem bezpieczny.
Wysocka nie wyglądała, jakby mu wierzyła. Powoli jej wzrok sięgnął prawej dłoni i palca, na którym jeszcze sześć lat temu była złota obrączka.
– Co z Sylwią? – zapytała cicho. – Gdzie w tym wszystkim twoja żona?
– W Warszawie, ze swoim nowym mężem i dwójką dzieci.
Drugi raz tego dnia ją zaskoczył. Postanowił więc iść za ciosem.
– Okazało się, że oskarżała mnie o rzeczy, które sama robiła. Wszystko wyszło na jaw, jak zaszła w ciążę i, o zgrozo, nie wiedziała, kto jest ojcem.
Urwał, bo serce zaczęło pracować nazbyt szybko, a jego ton przypominać zgorzkniałego starca, którym zresztą się czuł. Chociaż minęły ponad cztery lata, to, że jego małżeństwo się skończyło, wciąż bolało. Chciałby myśleć, że jest ponad to, ale kiedy stawał się ze sobą wyjątkowo szczery, okazywało się, że urażona męska duma cierpi. I to bardzo.
Tamtego jednego dnia jego świat się zawalił. Jasne struktury, klarowne zasady, wszystko go zawiodło. Pierwsze tygodnie pamiętał jak przez mgłę. Wówczas był najbliżej kompletnej utraty zmysłów.
– Chyba nie jestem w stanie rozmawiać z tobą na trzeźwo – oznajmiła, wycofując się do lodówki. Wyciągnęła z niej czerwone wino, sięgnęła po lampkę i napełniła ją do połowy.
Przyciągnął kubek do nosa, patrząc, jak Ola wypija całość jednym haustem.
– Dlaczego przyjąłeś tę sprawę, skoro nawet oficjalnie nie wróciłeś jeszcze do pracy? Karol był zaskoczony, nie wiedział nawet, że nie ma cię w Warszawie.
– Chruściel zadzwonił. – Ceglarski wzruszył ramionami. – Zresztą powoli wariowałem, chodząc po górach.
– Chruściel do ciebie dzwonił?
– Podobno został poproszony o przysługę.
Piekarnik zapiszczał, skutecznie urywając temat. Ola sprawnie wyjęła naczynie i rozłożyła aromatyczny makaron na talerze. Jedli w milczeniu, oboje zatopieni w swoich myślach. Robert zapomniał już, jak dobrze brzmiała cisza w towarzystwie tej kobiety.
Lata temu żona wmawiała mu romans z Wysocką, chociaż nawet jej nie dotknął. Nie ośmielił się złamać przysięgi małżeńskiej i nigdy nie przestał tego żałować. Mieli swoją szansę. A może tylko uroił sobie, że młodsza o dziesięć lat dziewczyna mogłaby patrzeć na niego jak na kogoś więcej niż kibicującego jej talentom funkcjonariusza policji?
– Może teraz ty odpowiesz na moje pytania – podjął, odkładając widelec.
Ola skrzywiła się i sięgnęła po butelkę, żeby dolać wina do lampki.
– Co cię łączy z Madejami?
– Franciszek opłacił mi studia, mieszkanie w Warszawie, kilka kursów. Jest przyjacielem rodziny, tak brzmi oficjalna wersja.
– A nieoficjalna?
– Miał wieloletni romans z moją matką. I uprzedzając twoje pytanie: nie jest moim biologicznym ojcem. Sprawdziłam.
– A prokurator Przybylski?
Wysocka zacisnęła zęby, a jej wzrok stał się zimny.
– Moja matka zostawiła go praktycznie tydzień przed ślubem. Później miała romans z facetem, którego on nie znosił, w dodatku urodziła dziecko, które jego zdaniem nie powinno chodzić po tym świecie. Nie wiem, Robert – westchnęła ze zmęczeniem. – Koleś ma ogólnie problem z kobietami. W jego mniemaniu nadajemy się tylko do rodzenia dzieci i umilania nocy swoich mężów. Nic dziwnego, że przy obecnej władzy pnie się tak wysoko, a ja działam mu na nerwy. Coś jeszcze?
– Jak trafiłaś na ciało w Czeremsze? Sierżanci ewidentnie nie wpadli na to, by spisać twoje zeznania.
– To para głąbów i nic więcej – warknęła, wstając.
Tak jak lata wcześniej, nie umiała usiedzieć w miejscu i po prostu rozmawiać. Musiała coś robić. Zaczęła więc sprzątać po kolacji.
– Ciało znalazłam przypadkiem. Sprawdzam, gdzie imprezuje tutejsza młodzież. Zaczęłam od samej Dukli, ale nic tam nie znalazłam. Julia bardzo lubi tereny Czeremchy, ma stamtąd mnóstwo zdjęć. Pomyślałam, że może chciała zrobić zdjęcia Drogi Mlecznej i pojechała właśnie tam.
– Nikt ci nie powiedział o zapisach z kamer?
W kuchni nagle zrobiło się bardzo cicho. Ceglarski słyszał tylko dudnienie własnego serca. Nic poza tym. W końcu Wysocka odłożyła talerz i odwróciła się do niego.
– Franciszek pokazał mi tylko, jak Julka wymyka się z domu na rowerze. Od policji niczego nie dostałam, odnieśliśmy wrażenie, że niczego nie znaleźli.
Tego właśnie Ceglarski się obawiał. Potarł skronie nasadą dłoni, zanim się odezwał.
– Udało im się zrekonstruować teoretyczny przebieg trasy Julii. Teoretyczny, ponieważ nagrań jest niewiele i momentami musieli zgadywać, którędy mogła jechać, by dotrzeć do kolejnej kamery. Około pierwszej dwadzieścia w nocy przejeżdża obok orlenu na drodze w stronę Miejsca Piastowego. Dalej już jej nie złapali. Musieli do tego dojść niedawno, skoro nawet nie dali znać Madejowi.
– Ja pierdolę – warknęła Ola, uderzając otwartymi dłońmi w blat wyspy. – Co za jebane, tępe psy… Tam są Łazy, Zadebrza. – Zamknęła oczy, zaciskając powieki w sposób, który doskonale pamiętał. – Dalej Mrozowa, a po drugiej stronie Pawłowska, Pachanowa, Kasprzykowa… Musimy tam jechać.
Otworzyła oczy i rozejrzała się w popłochu.
– Zaraz będzie ciemno.
– Mam latarki.
– Piłaś.
– Więc poprowadzisz!
Nagle zastygła w bezruchu z ręką w jednym rękawie kurtki. Ceglarski patrzył na jej plecy. Po alkoholu była bardziej wygadana, ale wcale nie myślało jej się lepiej.
– To bardzo duży teren, sprawdzałem – oznajmił łagodnie. – Nie jesteśmy w stanie porządnie przeczesać go po zmroku, i to we dwójkę.
Bez słowa odłożyła kurtkę na wieszak, przez chwilę wpatrując się w nieokreślony punkt na ścianie. W końcu wyjęła z kieszeni telefon i szybko wybrała numer.
– Cześć, Arek, będę potrzebowała twoich ludzi, najlepiej z samego rana. Pewnie na cały dzień, a może i dłużej.
Robert przyglądał jej się z pewną dozą nostalgii. Aleksandra Wysocka miewała swoje fazy. Następowały po sobie, zawsze w tej samej kolejności. Zaczynała od chaosu i działania po omacku, potem przychodziła panika, aż w końcu, jak teraz, głosy w jej głowie milkły, zostawał tylko jeden. Logika.
– Kojarzysz Łazy w Zboiskach? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. – Na dole jest szlaban, droga leśna… Tak, tak, właśnie. Tam się spotkajmy skoro świt.
Ceglarski nie miał pojęcia, co mówił jej rozmówca, ale popatrzyła w jego stronę. Niebieskie oczy zalśniły czymś prastarym i znanym jednocześnie.
– Policję biorę na siebie. Będziesz miał wszystkie papiery.
Robertowi zrobiło się słabo.
Jeszcze chwilę przysłuchiwał się, jak Ola dogaduje szczegóły. Krążyła po kuchni, jakby stopy paliły ją od spodu i tylko ruch przynosił chwilową ulgę.
– Arek? – zaczął, gdy się rozłączyła.
– Stary kumpel z podstawówki, służy w bieszczadzkim oddziale GOPR-u. Mają siedzibę na Cergowskiej. Nieoficjalnie pomagał mi już wcześniej, ale jeśli ma zaangażować swoich ludzi, będą potrzebować podkładki. – Zawiesiła głos, a on wymownie uniósł brwi.
Więcej nie było im trzeba. On wiedział, co ma robić, a ona była pewna, że nie musi się o nic martwić. To przez takie małe rzeczy przed laty tak dobrze im się współpracowało. Nie chciał tego psuć, nawet jeśli był pewien, że to jeszcze nieźle pogryzie mu tyłek. Nie był u siebie. Tutaj nie mógł zadzwonić „gdzie trzeba” i załatwić odpowiednich nakazów czy zezwoleń.
Ola spojrzała na zegarek, po czym znów chwyciła telefon i ruszyła w stronę schodów na górę, kryjących się u wyjścia z kuchni.
– Weź tę swoją kawę i chodź ze mną.
Schody skrzypiały niemiłosiernie, gdy ona po nich biegła, a on leniwie piął się stopień za stopniem. U ich szczytu czekało rozwidlenie z drzwiami naprzeciwko i po bokach. Wysocka skręciła na prawo, pchnęła zaledwie przymknięte drzwi i zniknęła w odmętach pokoju. Gdy Ceglarski tam wszedł, pomyślał, że powinien być zaskoczony, zszokowany nawet. Ale wcale nie był.
W pokoju były tylko wielki stół i para krzeseł. Puste ściany oblepiały mapy Dukli i jej okolic. Różne mapy, których typów nie rozróżniał, nie potrafił nawet nazwać, ale wiedział, że dla Oli stanowiły jasne ścieżki, po których umiała chodzić z zamkniętymi oczami. I to bezszelestnie.
Przystanęła przy jednej z nich, odblokowując telefon. Chwilę później rozległ się dźwięk inicjowanego połączenia, a po zaledwie kilku dzwonkach ktoś podniósł słuchawkę.
– Pani Olu? Znalazła pani Julkę?
Dziewczęcy głos wypełnił pusty pokój, niemal prowokując echo.
– Nie, kochanie, jeszcze nie – zaczęła Wysocka łagodnie, nie przestając wpatrywać się w mapę. – Posłuchaj, mam do ciebie kilka pytań. Czy w okolicach Zboisk są jakieś miejsca, gdzie dzieciaki się spotykają?
Ceglarski na chwilę wstrzymał oddech. Był pewien, że nie on jeden. Dziewczyna milczała. Słychać było jedynie odległą muzykę w tle i jej oddech.
– Cecylio?
Zmarszczył brwi, zaciskając zęby. Nie powinna z nią rozmawiać, a już na pewno on nie powinien tego słuchać. Cecylia Nowik była nieletnia. Jakiekolwiek informacje miała, powinna je przekazać w towarzystwie opiekuna. I o ile te zasady nie dotyczyły Wysockiej, w końcu była cywilem, o tyle on powinien teraz zareagować.
Zamiast tego przymknął oczy, starając się uspokoić szaleńczy bieg serca. Zegarek z pulsometrem, który kazano mu kupić, zawibrował ostrzegawczo pierwszy raz od tygodni, co raczej nie wróżyło nic dobrego. Ponure myśli komisarza przerwał słaby głos Cecylii.
– Nie chcę mieć kłopotów.
– Ależ nie będziesz mieć żadnych kłopotów. To tylko między nami, pamiętasz?
Jeszcze chwilę po drugiej stronie wybrzmiewała cisza. W końcu jednak usłyszeli, jak dziewczyna bierze głęboki wdech.
– Tam jest jedno miejsce, gdzie dzieciaki się spotykają, ale my tam nie chodziłyśmy.
– Wiesz gdzie?
– Mniej więcej. Byłam tam raz czy dwa, i tyle – zarzekała się żarliwie nastolatka.
Ola posłała Ceglarskiemu kontrolne spojrzenie, ale tylko odłożył kubek na stół i zaplótł ręce na piersiach.
– Mogłabyś wejść teraz na Google Maps i dać pinezkę mniej więcej w tym miejscu?
– No dobrze… Ale naprawdę nie jestem pewna, czy będę w stanie. Byłyśmy tam dawno temu, zaledwie kilka razy. Przysięgam.
– Jest tam coś konkretnego?
– Chłopaki znaleźli zawalone piwniczki. Dawniej był tam dom. Naopowiadali Patrycji, że się tam ktoś powiesił i straszy, a ta się napaliła jak głupia. Uwielbia horrory.
– Julia była tam z wami?
– Tak. Potem miała szlaban na pół wakacji. Chłopaki postanowili nas nastraszyć. Jeden schował się w lesie i jak tam siedzieliśmy, to nagle wypadł ubrany w stare ogrodniczki ojca, za duże o kilka rozmiarów, poplamione dodatkowo krwią. Wie pani, oni mają krowy i akurat jakąś zarzynali…
– Jak nazywają się ci chłopcy? – zapytał Robert, a Ola o mały włos nie zastrzeliła go spojrzeniem.
Cecylia Nowik zamilkła.
– Kochanie, to mój przyjaciel. Nie musisz się o nic martwić. Mów śmiało.
Nie powinien się odzywać. Jutro miał rozmawiać z tą dziewczyną i jeśli pozna jego głos, może to podziałać na nią dwojako. Albo poczuje się bezpiecznie, a przesłuchanie pójdzie jak z płatka, albo straci zaufanie do Wysockiej, a jemu nic konkretnego nie powie. To był wyjątkowo głupi ruch z jego strony.
– Cecylio? Jesteś tam? – zapytała Wysocka.
– Obiecuje pani, że nie będę mieć kłopotów? Moi rodzice i tak wystarczająco świrują. Dzisiaj znowu dzwonili z komisariatu. Jutro ma ze mną rozmawiać jakiś policjant z Warszawy.
– Nic się nie przejmuj. – Ola przerwała ten paniczny potok słów, a Robert poczuł się jak ostatnia szuja, strasząca w lesie nastolatki. – Znam tego policjanta. Możesz mu zaufać. Jest trochę szorstki w obyciu, jak to facet, ale chce dobrze.
Przewrócił oczami, ale kiedy dziewczyna roześmiała się cicho, trochę mu ulżyło.
– To jak się nazywają? – ciągnęła Wysocka.
– Damian Kolaczyk, Krzysiek Mazur i Jędrzej Stasiak.
– Wszyscy chodzą do waszej szkoły?
– Tak. Jędrzej z nami do klasy, a Damian i Krzysiek są starsi. Za rok piszą maturę.
– Który z nich robił za wisielca? – zapytała Wysocka.
– Jędrzej. Tylko on ma tak głupie pomysły.
– W porządku, kochanie. Zaznacz, proszę, to miejsce na mapie i wyślij mi namiary, jak ostatnio.
– Zaraz wyślę na maila.
– Okej. Jeszcze raz dziękuję.
– Nie ma za co. Wszyscy chcemy, żeby Julka w końcu się znalazła.
Urwała, a oni musieli słuchać ciężkiego oddechu nastolatki, która nie powinna w tym wieku przechodzić przez coś takiego. Komisarz może nie miał pojęcia, co to znaczy dziewczęca, małoletnia przyjaźń, ale mógł sobie wyobrazić, jak boli strata kogoś bliskiego. Jako dorosły człowiek nie radził sobie z takimi emocjami. Jak więc poradzić sobie miała szesnastolatka?
Zamyślony wchodził do nowego mieszkania, gdy rozdzwonił się jego telefon. Było przed dwudziestą pierwszą. Miał zamiar wziąć szybki prysznic i skontaktować się z komendantem. GOPR-owcy potrzebowali podkładki na jutrzejszą poranną akcję, a wątpił, by dzwoniąc bezpośrednio do prokuratora Przybylskiego, mógł cokolwiek osiągnąć.
Na wyświetlaczu nie widniał jednak numer Kucharskiego.
– Dobry wieczór – zaczął.
