Szepty - Ashley Audrain - ebook + audiobook

Szepty ebook i audiobook

Audrain Ashley

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Co może się stać, gdy dobrzy ludzie zaczną podejmować złe decyzje?

Końcówka lata. Na grillu w ogrodzie przy Harlow Street spotykają się zamożni mieszkańcy ulicy. Bawią się doskonale, dopóki Whitney Loverly, urodziwa gospodyni, nie wybucha wściekłością z powodu nieposłuszeństwa najstarszego syna, Xaviera. Wszyscy goście są świadkami, jak niespodziewanie traci panowanie nad sobą. Maska ideału zsuwa się, by po chwili powrócić na miejsce. Niedługo potem syn Whitney w środku nocy wypada przez okno sypialni i zapada w śpiączkę. Kobiety z sąsiedztwa Loverlych zachodzą w głowę, co mogło doprowadzić do tragedii. Co zrobiła poczciwa, uczynna Blair, najlepsza przyjaciółka Whitney, matka siedmioletniej Chloe? A Rebecca, lekarka ze szpitalnego oddziału ratunkowego, która rozpaczliwie pragnie własnego dziecka? I Mara, starsza Portugalka, obserwująca życie sąsiadów z werandy swojego domu? Jaką rolę odegrały wszystkie te kobiety w wypadku Xaviera? W ciągu kilku pełnych napięcia dni, gdy życie chłopca wisi na włosku, poza ściany domów wychodzą niewygodne fakty i sekrety łączące kilka rodzin. Co naprawdę stało się w noc tragedii? I co do tego doprowadziło?

Ashley Audrain jest autorką „Odruchu”, międzynarodowego bestsellera, który trafił do ponad czterdziestu krajów, a obecnie trwają prace nad jego ekranizacją. Wcześniej pracowała jako dyrektorka działu reklamy w Penguin Books Canada. Mieszka w Toronto, gdzie razem z partnerem wychowuje dwójkę dzieci. „Szepty” to jej wyczekiwana druga powieść, która już zyskała grono zachwyconych czytelników.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 343

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 50 min

Lektor: Marta Markowicz

Oceny
4,2 (101 ocen)
52
25
16
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Całkiem niezła

Myślałam że będzie lepsza
21
paulciaaa92_2

Dobrze spędzony czas

Po jakie książki sięgacie najczęściej? Lekkie, a może właśnie trudne tematy? U mnie z racji ulubionych gatunków, czyli thrillera i kryminału, z reguły są to dość ciężkie klimaty, ale takie chyba lubię najbardziej. Co nie zmienia faktu, że wpadają też przyjemniejsze komedie romantyczne! Tym razem jednak była to jednak książka, która miała trzymać w napięciu, a czy taka właśnie była? Grill, kilku znajomych, dzieci i bogactwo. Czy może być aż tak idealnie? Jedna z kobiet w pewnym momencie wybucha, nie wytrzymuje i wylewa złość na swojego nieposłusznego syna. Po czym wszystko wraca do normy, uśmiech i idealna rodzina nadal wydają się być na swoim miejscu. Do czasu. Bo w nocy chłopak wypada przez okno sypialni i zapada w śpiączkę, a tym samym tylko on wie, co się tak naprawdę wydarzyło. Oczywiście zaczynają się dookoła szepty na temat tego, czy to przypadkiem (lub nie) to matka nie wypchnęła go w złości. Ale nie tylko ta tragedia jest jedyną tajemnicą, którą skrywają bogate rodz...
10
Isenor_Tarpanito

Całkiem niezła

Fabuła która trzyma od samego początku do końca. Autorka nie zostawia czytelnikowi na nudę, odpowiednio dawkując emocje. Autorka stawia na wątki obyczajowe z elementami dobrego thillera.
10
kadamosia

Dobrze spędzony czas

Trochę chaotyczna, ze względu na ilość wątków, ale w końcu da się to rozeznać. No i koniec, jaki mnie drażni w książce, czy filmie.
00
Annika_40

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, polecam
00

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU

THE WHISPERS

COPYRIGHT © 2023 Ashley Audrain Creative Inc.

PROJEKT OKŁADKI

Mariusz Banachowicz

ZDJĘCIE NA OKŁADCE

arch. Mariusz Banachowicz

REDAKTOR INICJUJĄCA

Magdalena Gołdanowska

REDAKTOR PROWADZĄCA

Jadwiga Mik

REDAKCJA

Aneta Kanabrodzka

KOREKTA

Beata Buko

Jolanta Rososińska

ISBN 978-83-8352-649-2

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Dla wszystkich mam,

które trzymają się resztkami sił.

I dla tych,

które rozpaczliwie próbują stać się jedną z nich

Coraz częściej odnosiłam wrażenie,

że życie kobiety i życie feministki

z perspektywy małżeństwa i macierzyństwa

to dwie zupełnie różne sprawy,

których prawdopodobnie nie da się

ze sobą pogodzić.

RACHEL CUSK W WYWIADZIE DLA

„THE GLOBE AND MAIL”, TORONTO 2012

Unosi do nosa dwa palce i czuje zapach matki dziecka; jego oczy otwierają się szeroko w ciemnej kuchni. Zegar na kuchence pokazuje trzy minuty po północy. Klatka piersiowa. Wszędzie czuje ucisk. Czyżby miał atak serca? Właśnie tak się go czuje? Musi się ruszyć. Chodzi tam i z powrotem po deskach z białego dębu i dotyka różnych rzeczy: dźwigni tostera, uchwytu drzwi lodówki ze stali nierdzewnej, mięknących, aromatycznych bananów w misce na owoce. Wypatruje znajomych elementów, by znaleźć oparcie. By wrócić.

Prysznic. Powinien wziąć prysznic. Wdrapuje się po schodach jak roczny dzieciak.

Nie chce nawet spojrzeć na swoje odbicie w łazienkowym lustrze.

Skóra go piecze. Szoruje ją.

Chyba słyszy syreny. To są syreny?

Szarpie za kurek prysznica i nasłuchuje. Cisza.

Łóżko. Powinien być już w łóżku. Już by tam leżał, gdyby nic się nie stało. Gdyby to była najnormalniejsza czerwcowa noc ze środy na czwartek. Wyciera się i wiesza ręcznik na haczyku na drzwiach, tam gdzie zawsze. Poprawia opadający materiał, starając się ułożyć idealną fałdę z białego frotté, jakby dekorował witrynę w domu towarowym. Ze strachu, choć nie wie, co jest tego powodem, drżą mu ręce.

Telefon. Przemyka przez ciemny dom, szukając miejsca, gdzie go położył – na ławie w korytarzu, na kuchennym blacie, na stoliku u stóp schodów. Jest w kieszeni płaszcza leżącego na podłodze przy tylnych drzwiach, rzucił go tam po wejściu do domu. Bierze aparat na górę i na miękkich nogach staje przed drzwiami sypialni.

Nie może tam wejść.

Prześpi się w pokoju gościnnym. Powoli kładzie się na podwójnym łóżku, zwracając uwagę, jak starannie wygładzona jest pościel, telefon kładzie obok siebie. Ogarnia go nieodparta chęć, by do niej zadzwonić.

Co by jej powiedział? Że za nią tęskni? Że jej pragnie?

Za późno.

Mimo to wpatruje się w telefon i w wyobraźni słyszy miarowy sygnał w słuchawce. Czeka, aż zabrzmi jej głos. A potem zamyka oczy i znowu widzi dziecko.

Trochę później czuje drgnienie materaca. Ktoś położył się obok niego. Czeka na dotyk. Ale nie, to tylko wibracja. Potem znowu. I jeszcze raz. Pokój przeszywa seria pomarańczowych rozbłysków. Przesuwa kciukiem po odbiciu własnej zmęczonej twarzy na ekranie, by odebrać.

Zbolały ton jej głosu. Już go wcześniej słyszał.

– Stało się coś strasznego – mówi.

WRZESIEŃ

OGRÓD ZA DOMEM LOVERLYCH

Jest coś zwierzęcego w tym, jak w ogrodzie przy najokazalszym domu w okolicy dorośli w średnim wieku, udając życzliwość, mierzą się nawzajem taksującym wzrokiem. Najbardziej atrakcyjni przyciągają najwięcej osób. Przyszli na to rodzinne popołudnie u sąsiadów ze względu na dzieci, które toczą właśnie podobną grę, mimo to mężczyźni włożyli eleganckie buty, kobiety wybrały ozdoby, jakie rzadko widuje się na placu zabaw, i wszyscy prowadzą rozmowy wytwornym, dystyngowanym tonem.

To przyjęcie z cateringiem. Ustawiono duże stalowe pojemniki z rzemieślniczym piwem w lodzie, na długich drewnianych półmiskach podano maleńkie hamburgery na jeden kęs i papierowe rożki pełne długich, cienkich frytek. Na małych gości czeka mnóstwo ciastek z lukrem podpisanych imionami dzieci i zapakowanych w celofanowe torebki przewiązane szeroką satynową wstążką.

Wzdłuż ogrodzenia z tyłu rośnie rząd sporych drzew, choć tak naprawdę zostały świeżo zasadzone za pomocą dźwigu. Dzięki temu nie widać teraz ani skrawka nieprzyjemnego zaułka za posesją, lokatorów mieszkań readaptacyjnych urządzonych w budynkach cztery ulice dalej ani kanałów ściekowych, które przepełniają się podczas deszczu. Trawa ma zachwycający odcień zieleni. Zainstalowano system nawadniania. Na tarasie ze szlifowanego betonu przy kuchni stoją donice ze starannie przystrzyżonym bukszpanem. W ogrodzie znajduje się szopa, która właściwie wcale nie jest szopą – są w niej drzwi obrotowe i porządne stałe oświetlenie.

W tym ogrodzie, w tym dwupiętrowym domu zbudowanym na podwójnej działce, niespotykanej w tej dzielnicy, wychowuje się troje dzieci. Trzyletnie bliźniaki – chłopiec i dziewczynka – ubrane w identyczne stroje z bawełnianej kory, pozwoliły, by ich matka, pani tego królewskiego domu, porządnie uczesała i przygładziła im włosy. Starszy chłopiec, dziesięciolatek, upiera się, że wystąpi w swoim zeszłorocznym stroju na wuef, z plamą na koszulce. Goście zastanawiają się pewnie, czy z czekolady, czy z krwi. Mąż Whitney przekonał ją jednak, aby na kwadrans przed rozpoczęciem przyjęcia wykazała się rozsądkiem i nie urządzała awantur z powodu drobiazgów.

O trzeciej po południu musi powstrzymać chęć zerwania z syna T-shirta i wciśnięcia chłopca w jasnoniebieskie polo kupione specjalnie na tę okazję. Musi opanować stres gospodyni i upajać się radosnym faktem, że wszyscy doskonale się bawią. Zrobiła na nich odpowiednie wrażenie. Widzi to w ich spojrzeniach, dyskretnych gestach, kiedy znajomi pokazują sobie nawzajem szczegóły, na które chciała zwrócić ich uwagę. Myśli o zdjęciach, które dzisiaj wieczorem zostaną wrzucone do mediów społecznościowych. Otacza ją głośny gwar, gęsto przetykany wybuchami śmiechu, i ta wesoła atmosfera sprawia jej satysfakcję.

Właśnie z powodu tego hałasu Mara, która mieszka obok, nie wybiera się na imprezę. Miesiąc wcześniej, jak wszyscy inni, znalazła w skrzynce na listy wydrukowane na grubym kartoniku zaproszenie i od razu wyrzuciła je do śmieci. Wie, że sąsiedzi tak naprawdę wcale nie chcą gościć u siebie takich ludzi jak ona i Albert. Uważają, że Mara nie ma już nic do zaproponowania. Nabywana przez kilkadziesiąt lat mądrość nie ma najmniejszego znaczenia dla tych kobiet, którym się wydaje, że pozjadały wszystkie rozumy. Ale to nic. Nie potrzebuje więcej niż to, co widzi i słyszy przez sztachety ogrodzenia, kiedy porządkuje własny ogród, skubie nowo wyrosłe chwasty, dopóki nie rozbolą jej plecy, a potem przenosi się na nadpleśniały ogrodowy fotel. Zauważa coś między pędami hortensji, obsypanymi kwiatami o twardych, gęstych płatkach. Potrząsa krzewem. Na ziemię spada papierowy samolocik. Jeszcze jeden, którego wcześniej nie dostrzegła. W czwartek rano znalazła ich kilka. Kiedy się pochyla, by go podnieść, słyszy wznoszący się ponad gwar głos Whitney, która wita mieszkającą naprzeciwko parę.

Rebecca i Ben zaraz po przyjściu starają się znaleźć gospodynię. Mają dla niej dwadzieścia minut i storczyk w doniczce. Rebecca powinna niedługo jechać do pracy. Ben musiał ją udobruchać, inaczej zostałby w domu. Milczy, podczas gdy jego żona i Whitney wymieniają uprzejmości. Whitney prawi jej komplementy, wypytuje ją, dotyka jej dłoni, potem ramienia, a Rebecca przyznaje jej w czymś rację. Jest oczarowana jak nigdy. Ma nadzieję, że nikt im nie będzie przerywał.

Ben ma jeszcze mokre włosy po prysznicu i pachnie jak poranek. Czuje na sobie wzrok Whitney rozmawiającej z jego żoną. Trzyma dłoń w tylnej kieszeni białych dżinsów Rebekki. Przyciąga ją bliżej. Ona wyczuwa, że mąż raczej nie przysłuchuje się jej rozmowie, i ma rację. Przygląda się iluzjoniście, który owija kolorową chustą jedno z rozchichotanych bliźniąt gospodyni, dziewczynkę. Oczy dziecka napotykają życzliwy wzrok Bena. On nie przepada za towarzystwem dorosłych, za to przyciąga dzieci. Jest ulubionym nauczycielem. Wesołym wujkiem. Trenerem baseballu.

Z przeciwległego końca ogrodu Blair przygląda się, jak Ben i Rebecca w subtelny sposób dotykają się, słuchając oracji Whitney, jak gdyby wciąż nie potrzebowali do szczęścia niczego więcej niż siebie nawzajem. Nie mają dzieci z wyboru, dlatego nie zmienili się tak bardzo jak reszta. Rozmawiają ze sobą, używając pełnych zdań, właściwych form gramatycznych. Prawdopodobnie ciągle pieprzą się raz dziennie i robią to z przyjemnością. Zasypiają w tym samym łóżku, wtuleni rękami i nogami w naturalne zagłębienia ciała partnera. Nie rozdziela ich poduszka wyznaczająca granicę między jej a jego połową łóżka, mająca pomóc stworzyć złudzenie, że tego drugiego nie ma.

Blair widzi, jak jej najlepsza przyjaciółka, Whitney, zostawia Rebeccę i rusza na dyskretne poszukiwanie następnej okazji do rozmowy. W rogu ogrodu dudni głos Aidena, hałaśliwego faceta, który śpi po drugiej stronie poduszkowej bariery w łóżku Blair. Ma słuchaczy – zawsze otacza go wianuszek słuchaczy. Buduje napięcie przed puentą, którą ona już słyszała, zwrócił na siebie uwagę przechodzącej obok Whitney, a Blair z przykrością zdaje sobie sprawę, że stoi zupełnie sama. Szuka Jacoba, męża Whitney, i zauważa go w towarzystwie pary, której nie poznała. Między nogi matki wciska się mała dziewczynka z włosami zaplecionymi w cienkie warkoczyki. Jacob wskazuje na dom, ­kreśląc palcem w powietrzu kształt dachu i wyjaśniając jakiś szczegół projektu. Jak zwykle ma na sobie czarny ­T-shirt i czarne spodnie z mankietami oraz białe markowe adidasy, które nosi bez skarpetek, a jego włosy, brwi oraz skandynawskie oprawki okularów wyglądają chłodno i poważnie, chociaż jest bardzo łagodnym człowiekiem. Unosi rękę, by skinąć jej dłonią, hej. Przyłapuje ją, gdy się na niego gapi, i Blair­ czerwienieje. Łatwo się na niego zagapić. Jacob ­znowu szuka wzrokiem żony.

Whitney rozmawia właśnie z grupą matek kolegów z klasy Xaviera, jej najstarszego syna. Mają czat grupowy, na którym ona rzadko zabiera głos, bo nie zna odpowiedzi na zadawane tam pytania – ani o projekt w pierwszym semestrze, ani o szkolne lunche, ani o termin zamawiania klasowych zdjęć. Mimo to lubi być na czacie grupowym. Czasem wrzuca jakiś emotikon, gdy przychodzi do biura wczesnym rankiem i przy trzeciej kawie może przez chwilę porozmyślać w ciszy i spokoju. Uniesiony kciuk. Czerwone serduszko. Dzięki za wiadomości! Nie włącza się do konwersacji, by komuś pomóc, raczej trochę z nich kpi. Whitney czuje teraz na sobie spojrzenia tych kobiet, gdy idzie przywitać ich mężów, a oni na jej widok przerywają rozmowę i przestają się garbić.

Blair zwraca na siebie uwagę Rebekki i teraz one wymieniają uprzejmości. Blair przychodzi do głowy tylko pogoda, zawsze ta przeklęta pogoda, jak szybko wieczorami robi się teraz chłodno, potem mówią o wyczerpujących godzinach spędzanych przez Rebeccę w szpitalu, gdzie musi być za czterdzieści pięć minut. Ale ona je uwielbia. Blair łączy z Rebeccą tylko to, że mieszkają blisko siebie, nic więcej. Rebecca obiecuje Blair, że zostanie jej encyklopedią medyczną dostępną na żądanie i będzie odpowiadać na każdy SMS w sprawie wysypki u córki, jej suchego kaszlu, swędzącego ucha i szarawego odcienia kupki – wszystkich tych rzeczy, które całymi dniami zaprzątają uwagę Blair. Ciekawe, jakie to uczucie mieć w tych sprawach taką pewność. I przychodzić na sąsiedzkiego grilla w białych dżinsach.

Rebecca co kilka sekund zatrzymuje wzrok na siedmioletniej córce Blair. Nie może się powstrzymać, by na nią nie spoglądać. Zastanawia się, jak by to było przyjść tu z własnym dzieckiem. Puszcza wodze fantazji i ta wersja przyszłości staje się coraz dłuższa i dłuższa, jak chusta wyciągana z cylindra magika. Dziewczynka rysuje kredą na betonowej posadzce tarasu razem z bliźniakami, które czekają na swoją kolej, by pogłaskać królika. Obie kobiety przyglądają się córce Blair, udając wielkie rozbawienie harcami dzieci.

Dołącza do nich Whitney z nowym drinkiem, a wtedy Blair z Rebeccą od razu się ożywiają. Gospodyni opiera dłoń o ramię Blair i udaje, że wcale nie denerwuje jej pył z kolorowej kredy na rękach bliźniaków. Cedzi, że uroczo razem wyglądają, a Chloe świetnie sobie radzi z maluszkami. Robi niedostrzegalny krok do tyłu, by uniknąć kredowych odcisków dłoni na sukience.

Rebecca próbuje sobie wyobrazić, że interesuje się takimi rzeczami, lubi wydawać przyjęcia, popisywać się przed sąsiadami. Ma jeszcze trzy minuty i jej mózg jak zawsze będzie odliczał każdą ze stu osiemdziesięciu sekund. Ona też komentuje łagodne usposobienie Chloe, podczas gdy upływają ostatnie sekundy.

– Rozkoszna – takiego słowa używa Rebecca. Blair uśmiecha się, jakby nieprzekonana co do doskonałości swojego dziecka, ale komentarz tego rodzaju zawsze podnosi matkę na duchu. Nawet zdawkowy.

Słysząc słowo „rozkoszna”, Whitney zastanawia się, gdzie się podziewa jej nierozkoszne dziecko. Szuka syna wzrokiem w ogrodzie. Blair twierdziła, że ostatni raz widziała go pół godziny wcześniej, kiedy stał przy ogrodzeniu od strony domu Mary z twarzą między sztachetami. Nigdy nie ma go tam, gdzie powinien być. Ostrzegała go, że ma się wzorowo zachowywać, zajmować się młodszymi dziećmi i być życzliwy. Choć ten jeden jedyny raz. Dla niej. Powinien tu być. Magik już kończy występ.

– Może po prostu potrzebuje chwili spokoju – Blair wypowiada te słowa wolno i cicho, zastanawiając się, czy w ogóle powinna.

Nie. Whitney go znajdzie.

Czy on nie potrafi zrobić tego, o co się go prosi? Nie może być choć odrobinę podobny do córki Blair? Myśli o jego przypominającej grymas gniewu, wiecznie nadąsanej minie, przez którą ludzie pytali, czemu jest taki naburmuszony, a on po prostu tak wygląda. Pociągła twarz. Ponura. Za długie włosy, których nie pozwala sobie przystrzyc. Whitney szybkim krokiem przemierza dom, wołając go. Spiżarnia. Salon. Pokój zabaw w suterenie. Nie powinna tego robić w środku przyjęcia w ogrodzie dla pięćdziesięciu kilku osób. Postanowił się schować? Znowu buchnął iPada? Xavier! Czy on zawsze musi jej tak grać na nerwach? Biegnie na drugie piętro, otwiera drzwi do jego pokoju i widzi go, jest, siedzi na swoim łóżku, otoczony ukradzionymi torebkami z upominkami dla dzieci, które już zdążył opróżnić. Co do jednej. Na jego twarzy i na pościeli rozmazała się czekolada. Zlizuje lukier z opakowania ciastka z nalepką, na której widnieje imię jakiegoś dziecka.

– XAVIER! CO TY WYRABIASZ, DO CHOLERY?! – Rzuca się, by wyrwać mu z ręki lepki celofan, a on krzyczy i odskakuje od niej. – CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE?

Twarz Xaviera się wykrzywia, dolna warga wywija się jak u o połowę młodszego dziecka. Whitney nie pozwoli na irytujące lamenty, które zaraz zaczną przybierać na sile, zawsze ma wtedy ochotę dać mu klapsa.

– NIE! – krzyczy i łapie go za ramię, a chłopak żałośnie jęczy i wiotczeje. Nie znosi go w tym stanie. – WSTAWAJ, CHOLERNY GÓWNIARZU!

Nagle go puszcza. Bo uświadamia sobie, że wesoły gwar na dole przycichł.

Goście w ogrodzie umilkli. Whitney ma w uszach tylko łomot swojego rozszalałego serca. I pogłos wściekłego, dzikiego wrzasku, który przed chwilą wyrwał się z jej ust. Znajome echo własnej furii. Przejmuje ją strach przed tym, co może się wydarzyć. Właśnie wtedy to zauważa. Otwarte na oścież okno. Wszyscy słyszeli.

Wstyd przygina ją do podłogi. Wciska w gniazdo uwite z satynowych wstążek, którymi były przewiązane torebki z ciastkami. Są poprzycinane jak koniuszek języka węża.

Już wie, co straciła.

DZIEWIĘĆ MIESIĘCY PÓŹNIEJ

ROZDZIAŁ 1

BLAIR

CZWARTEK RANO

Jest wpół do szóstej rano w czerwcowy czwartek. Blair Parks popija kawę i myśli o swoim mężu, który rozkłada uda innej kobiety, szeroko jak skrzydła motyla.

Wyobraża sobie, jak ją wącha. A potem próbuje jej smaku, delikatnie muskając ją językiem i zataczając nim koła.

Blair przysłania usta dłonią. Odstawia kubek.

Nie może spać. Pozwala sobie na obsceniczne myśli tego rodzaju. W takim początku dnia nie ma nic przyjemnego, ale to jej pomaga okiełznać obsesyjne obawy i ruszyć z miejsca. W przeciwnym razie zadręczałaby się, wcale tego nie chcąc. Patrzy na sklepową półkę z odplamiaczami, których reklamy pozbawiają walorów seksualnych niepracujące zawodowo matki w średnim wieku, takie jak ona, i wyobraża sobie młodszą kobietę z ustami wypełnionymi nasieniem jej męża.

Nalewa sobie drugi kubek kawy, który nie będzie smakował tak jak ten pierwszy, i myśli, że jest głodna czegoś więcej. Nie umie jednak tego nazwać. Nie chodzi tylko o nudę. Ani o rzewną tęsknotę za czymś nieokreślonym. Nie o jej stateczne dziesięcioletnie małżeństwo ani tykający zegar, odmierzający stopniową utratę znaczenia. Czy to normalne? Inne kobiety w jej wieku też się tak czują?

Na myśl, że mogłaby komukolwiek o tym powiedzieć, czuje, jak napina się jej przepona. Bardziej niż zwykle. Lepiej trzymać fason i ze spokojem przyjmować to, co przyniesie najbliższa godzina. A potem następna, by nikt nie podejrzewał, że jest aż tak nieszczęśliwa. Wie, że dla wszystkich będzie najkorzystniej, jeśli górę weźmie w niej obojętność. Jeśli będzie dalej to ciągnąć, nie mając siły, by zastanowić się, czego tak naprawdę chce. Albo co naprawdę czuje, gdy rano dzwoni budzik.

Zdaje sobie sprawę, że powinna popracować nad wrażliwością, kobiety mają to dzisiaj ćwiczyć jak mięśnie. Tak wynika z książek, podcastów i występów mówców motywacyjnych. Blair stara się podziwiać tych, którzy przyznają, że żałują niektórych dokonanych w życiu wyborów, i głośno deklarują chęć zmiany. Tego rodzaju wstrząsy nie są jednak dla niej. Nie widzi dla siebie żadnego innego życia. I nie umie się odciąć od wstydu, że tak sromotnie się pomyliła.

Po następnym kubku kawy na górze skrzypią drzwi sypialni córki. Słychać jej kroki na drewnianych deskach korytarza. W ich jedynej łazience szumi spuszczana woda, w całym domu jęczą rury. Blair ociera dłonią zmęczoną twarz.

W pewnym momencie uznała, że winę za jej stosunek do życia wygodniej będzie zrzucać na Aidena. Stał się niezawodnym, zawsze czynnym składowiskiem jej gniewu. Zrzuca na niego tony złości, a on najwyraźniej ma nieograniczoną pojemność. Jej zdaniem nie ma to prawie żadnych negatywnych konsekwencji – są małżeństwem, separacja nie wchodzi w grę. Rozmontowanie, zmiana charakteru wszystkiego. Inna perspektywa. Wpływ na ich córkę stojącą teraz na górze. Nie do pojęcia.

Z kranu w łazience płynie woda. Blair słyszy, jak Chloe otwiera lustrzane drzwiczki szafki, gdzie w jednym kubku stoją ich trzy szczoteczki do zębów. Wkłada do tostera bajgla na śniadanie dla córki. Wyjęła już z lodówki serek śmietankowy, żeby był w temperaturze pokojowej, tak jak lubi Chloe.

Przypisywała swoje nieszczęście niedoskonałemu małżeństwu i to pomagało jej sobie z tym radzić, dopóki półtora tygodnia temu nie znalazła w kieszeni dżinsów Aidena skrawka błyszczącego opakowania. Był maleńki, parę centymetrów kwadratowych. Dla każdej innej osoby, która podniosłaby go z podłogi pralni po wywróceniu spodni na lewą stronę przed praniem, byłby to po prostu śmieć. Ale Blair rozpoznała karbowanie na krawędzi celofanu. I szmaragdowy odcień zieleni. Wyglądał jak kawałek opakowania po prezerwatywach, których używali przed laty. Odkąd znalazła ten skrawek, co dzień rano otwiera szufladę, gdzie go trzyma, kładzie go sobie na dłoni i myśli.

Może pochodzić z mnóstwa innych rzeczy. Z batonika. Miętówki, którą podano po lunchu.

Ma jednak coś więcej niż dowody – ma przeczucie.

Słyszała kiedyś, jak ktoś nazwał to szeptami – to one czasem próbują cię ostrzec, że coś jest nie tak. Kłopot w tym, że niektóre kobiety nie słuchają, co życie próbuje im powiedzieć. Słyszą te szepty dopiero poniewczasie. I czują się zaskoczone. Rozpaczliwie pragną poznać nagą prawdę.

Chociaż może to tylko paranoiczna podejrzliwość. Blair ma za dużo czasu na myślenie.

Słyszy kroki Chloe na schodach i starannie smaruje bajgiel serkiem. Wraca do niej wizja rozwartych ud. Palce Aidena rozchylają napięte, wydepilowane wargi sromowe tej kobiety. Potem jest dla niej szalenie miły. Może ona potrafi go rozbawić. Blair czuje, jak jeżą jej się włoski na przedramionach. Znowu myśli o tym, że tamtej jedynej nocy w zeszłym miesiącu, gdy uprawiali seks, Aiden nie miał wytrysku. I że częściej niż zwykle sprawdza telefon.

Chloe jest już prawie na parterze. Blair zamyka w wyobraźni tamte uda, kiedy składa razem połówki bajgla. A potem odwraca się i zmusza do uśmiechu, by pierwszą rzeczą, którą jej córka widzi każdego ranka, była rozpromieniona twarz matki.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI