Szachownica - Sebastyańska Ewelina - ebook + książka

Szachownica ebook

Sebastyańska Ewelina

0,0

Opis

Czasami przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Czasami trzeba do niej wrócić, by się z nią rozprawić.

Lidia przypadkiem spotyka mężczyznę, który zniknął z jej życia cztery lata wcześniej, po tragicznych wydarzeniach i śmierci bliskiej przyjaciółki – zostawiając po sobie niewyjaśnione pytania, ból i niezaleczone rany.

To spotkanie rozdrapuje stare rany, budzi uśpiony gniew i poczucie niesprawiedliwości – i właśnie wtedy rodzi się plan. Misterny, ryzykowny, prowadzony chłodną ręką, ale podszyty czymś znacznie silniejszym niż zemsta. Wymaga on odwagi, poświęceń i niejednej roli do odegrania. Kiedy stawką są emocje, godność i dawna przyjaźń, trzeba grać va banque – bo na tej szachownicy nie wszystkie figury grają według zasad.

„Szachownica” to historia kobiety, która po latach milczenia decyduje się wrócić do sprawy śmierci przyjaciółki – i do mężczyzny, który zniknął wtedy bez słowa. Wciągnięta w emocjonalną grę pełną niedopowiedzeń i iluzji, odkrywa, że prawda ma swoją cenę – a zemsta nie zawsze przynosi ulgę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 295

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Ewelina Sebastyańska, 2025

 

Projekt okładki: Weronika Wojtaszewska

Ilustracje na okładce: © Weronika Wojtaszewska

Redakcja: Magda Ceglarz

Korekta: ERATO

e-book: JENA

 

ISBN 978-83-68432-45-9

 

Wydawca

tel. 512 087 075

e-mail: [email protected]

www.bookedit.pl

facebook.pl/BookEditpl

instagram.com/bookedit.pl

 

Niniejsza książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Całość ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Z dedykacją dla mojej mamy Teresy i córki Sary

ROZDZIAŁ 1

Nie ma większego zła, niż utrata szansy na życie zgodnie z własnymi zasadami.

– Seneka

Żyjemy w świecie pełnym złudzeń i pustych ideałów, gdzie rzeczywistość często zamienia się w iluzję, a nasze pragnienia w puste obietnice. Od najmłodszych lat jesteśmy nauczani sztywnych zasad, jakbyśmy byli figurami szachowymi, a każdy ruch był starannie zaplanowany przez niewidzialne ręce manipulacji. Władza, która nas otacza, działa niczym czarodziejska moc osłabiająca nasze zmysły i wprowadzająca w stan letargu. Pierwsze złudzenie to przekonanie, że jesteśmy na nie odporni, jakbyśmy mieli na sobie niewidzialną zbroję. Niestety, wszechobecne pranie mózgu zmienia nasze myślenie i zachowanie, sprawiając, że stajemy się marionetkami tańczącymi w rytm tych, którzy pociągają za sznurki. Nasze życie staje się spektaklem, w którym odgrywamy przypisane role, nie zadając sobie pytania, czy to naprawdę my jesteśmy autorami tego przedstawienia.

Od chwili narodzin wmawia się nam, że zawsze musimy coś robić, jakby nasze istnienie miało sens jedynie w kontekście spełniania oczekiwań. Kobiety muszą być zadbane niczym Hestia, bogini domowego ogniska, która z niesłabnącą troską reprezentuje moralną ideę czystości i trwałości rodzinnego życia. Ich wartość często mierzy się tym, jak dobrze potrafią zrealizować narzucone im standardy, a sukces mierzony jest nie tylko osobistymi osiągnięciami, ale także zdolnościami do spełniania społecznych oczekiwań. Mężczyźni z kolei są obarczeni obowiązkiem utrzymania rodziny, zarabiania coraz więcej i gromadzenia fortuny, jakby ich wartość była uzależniona od liczby zer na koncie bankowym. Muszą spłodzić dzieci, które będą kontynuować dziedzictwo, a męskość często definiowana jest przez materialne osiągnięcia oraz zdolność do przewodzenia. W tym sztywnym układzie wszyscy stajemy się niewolnikami własnych ról, zapominając, kim naprawdę jesteśmy. W tej grze życia, w której stawka jest wysoka, nie pamiętamy o własnych pragnieniach, marzeniach i pasjach, bo te zostały stłumione przez głośny chór społecznych oczekiwań. W końcu w tym labiryncie złudzeń stajemy się jedynie echem swoich prawdziwych ja, znikając w gąszczu fałszywych ideałów, które nigdy nie miały dać nam prawdziwego szczęścia.

 

W desperackiej ucieczce przed zbliżającą się burzą, która zstępowała z nieba z ogromnym gniewem, niezwłocznie schroniłam się w przypadkowej kawiarni ulokowanej tuż obok miejsca pracy. Choć nigdy wcześniej nie miałam okazji przekroczyć progu tej kafejki, atmosfera, która mnie powitała, była jak ciepły koc otulający zmarznięte ciało. Wnętrze emanowało przytulnością, drewniane stoły musiały pamiętać wiele opowieści, a miękkie światło lamp tańczyło na ścianach, tworząc przyjemne cienie. Miałam niezwykłe szczęście, że zdążyłam zająć ostatni wolny stolik, zanim kawiarnia zapełniła się po brzegi tłumem ludzi szukających schronienia. Deszcz z hukiem uderzał o szyby niczym zdesperowane dłonie, które próbowały się dostać do środka. Dźwięki rozmów i śmiechów mieszały się z aromatem świeżo parzonej kawy, tworząc symfonię, która koiła moje zmysły, a ja poczułam, jak stres i napięcie zaczynają ustępować miejsca ciepłu i bezpieczeństwu. Nad głową usłyszałam miły głos kelnerki. Jej strój, choć pełen uroku, prezentował się nieco niechlujnie, zwłaszcza buty, które zdawały się opowiadać własną historię. Szeroki uśmiech kobiety był jak promień słońca, a ona sama emanowała autentycznością, która wprowadzała do wnętrza przyjemny klimat.

– Co dla pani? – zapytała, a jej głos brzmiał jak melodia uspokajająca moje nerwy.

W odpowiedzi wskazałam pozycję dnia, a w umyśle pojawiła się jeszcze wizja aromatycznej kawy i świeżo upieczonego ciasta. Zanurzyłam się w spokoju, obserwując, jak deszcz za oknem staje się coraz intensywniejszy. Nasilał się z minuty na minutę, a jego rytmiczne uderzenia o szyby przypominały melancholijną melodię, której nie można było zignorować. Czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność, jakby zatrzymał się w bezkresnej przestrzeni. W pragnieniu urozmaicenia tej monotonii rozglądałam się przez zamgloną szybę, obserwując w pośpiechu uciekających ludzi z kolorowymi parasolami w dłoniach na szarym tle miejskiego krajobrazu. Czułam, jak moje zmęczenie narasta w miarę upływu czasu, a świadomość, że muszę tu spędzić co najmniej godzinę, przygniatała jak kamień.

Nagle kątem oka dostrzegłam znajomą postać, która wyłoniła się z tła deszczowej zawieruchy. Mężczyzna, o ciemnych, gęstych włosach, lekko rozjaśnionych przez siwiznę, emanował dojrzałym urokiem, który przykuł moją uwagę. Jego twarz była symetryczna i zarysowana, a głęboko osadzone oczy lśniły intensywnym spojrzeniem, które zdawało się przenikać mnie na wskroś. Gładko ogolona broda podkreślała wyraziste rysy twarzy, nadając mu powagi, której nie sposób było zignorować. W ułamku sekundy serce mi stanęło, a ciało ogarnęła fala gorąca. Powróciły wszystkie wspomnienia – każdy cios, każda łza i bezsenne noce, które spędziłam w mrokach własnych myśli. Czułam, jak się duszę, jakby ktoś powoli zaciskał mi na szyi pętlę, a ja stawałam się jedynie marionetką w rękach przeszłości, niezdolną do wydobycia się z jej szponów. Wewnętrznie krzyczałam, próbując odnaleźć spokój w tym chaosie emocji, które zalewały mnie jak wzburzone fale. Usiłowałam równomiernie oddychać, opanować atak paniki i nie stracić zmysłów w obliczu tej nagłej konfrontacji. Choć przerażenie całkowicie mnie paraliżowało, czułam również ekscytację, która dodawała mi motywacji, jakby w tej chwili powstawała we mnie nowa siła. Czas zdawał się zastygać, a oczy utkwiłam w mężczyźnie, który stał kilka metrów ode mnie, jakbyśmy byli jedynymi osobami na świecie. Opanowało mnie niewygasłe pragnienie zniszczenia go, jakby w moim sercu tliła się iskra gniewu, która w końcu miała wybuchnąć. To pragnienie było jak ogień, podsycany wspomnieniami krzywd. Wiedziałam, że ta konfrontacja, chociaż przerażająca, mogła stać się moją szansą na uwolnienie się od demonów przeszłości.

Nagle, bez słowa, wyczuwając nadciągające burzowe chmury, sięg­nął po teczkę i w pośpiechu opuścił kawiarnię, pozostawiając za sobą jedynie cień obecności. Serce zabiło mi mocniej, a w umyśle zapanował chaos. Trzęsącymi dłońmi wyciągnęłam z torebki sto złotych, które teraz były jedynie kawałkiem papieru, bez znaczenia w obliczu tego, co miało się wydarzyć. Rzuciłam je na stolik, po czym wybiegłam za mężczyzną. W tym momencie czas zwolnił, a świat wokół zatarł się w jednym impulsywnym pragnieniu.

Goniłam za człowiekiem, który przez lata był głównym bohaterem moich najgłębszych koszmarów, nieuchwytnym jak dźwięk dzwonu rozbrzmiewający w oddali, ale nigdy się do mnie nie zbliżył. Intensywny deszcz wylewał się z nieba i idealnie pasował do stanu mojego umysłu, zalewając mnie falą emocji, ale tym razem nie przywiązywałam do niego uwagi. Każda kropla, która spadała na moją skórę, była jak przypomnienie o cierpieniu z nim związanym – zimnym, obcym, ale jednocześnie oczyszczającym. Dotarłam do postoju taksówek, gdzie latarnie świeciły jak wygasłe gwiazdy na mrocznym niebie. Adrenalina pulsowała w moich żyłach, ożywiając każdy zakamarek ciała, a myśli krążyły wokół jednej idei – muszę go dogonić. Zatrzymałam taksówkę, wsiadłam do środka, a kierowca spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

– Wygląda pani na lekko przestraszoną. Ale cóż, chyba nie moja sprawa. Gdzie jedziemy? – zapytał, a ja z trzymanym na wodzy oddechem wskazałam kierunek, gdzie zniknął mój wróg.

– Poproszę za tym autem. – Wyciągniętym palcem pokazałam samochód, który coraz bardziej się od nas oddalał. – To mój mąż, muszę mieć pewność, że mnie nie zdradza – skłamałam.

Taksówkarz przytaknął, położył ręce na kierownicy i wcisnął gaz. Ku mojemu zaskoczeniu milczał. Każda sekunda zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a moje serce biło w rytmie, który przypominał bębny wojenne wzywające do walki. W głowie pojawiały się obrazy przeszłości – każdy cios, każda łza, każdy krzyk. Wiedziałam, że teraz mogę w końcu stawić czoła temu, co mnie dręczyło. Ten mężczyzna był kluczem do moich demonów, a ja musiałam otworzyć tak długo zamknięte drzwi. Czułam, że adrenalina pulsuje w moich żyłach jak dziki koń, który w końcu zrywa się do biegu. Każda chwila w taksówce była jak odliczanie do nieuchronnego spotkania, a świat za oknem zlewał się w jedno, tworząc kalejdoskop szarości i blasku świateł migających w rytmie mojego serca. Moje myśli wciąż krążyły wokół jednego pytania – co zrobię, gdy go znajdę?

W umyśle pojawiały się obrazy z przeszłości, zawsze wracały do mnie jak echo. Każda chwila, kiedy czułam się bezsilna, każdy moment, gdy miałam wrażenie, że nie mam swojego miejsca, odżywały z nową siłą. Pamiętałam jego głos, nawet teraz potrafił wywołać dreszcze na moim ciele – jakby jego słowa były zaklęciem przywołującym demony. Siedziałam w taksówce, a oczy były utkwione w niebo, zerkając na przebijające się przez ciemność potężne błyskawice. Ich świetliste zygzaki rozświetlały całe miasto, tworząc iluzję, że świat wokół ożywa. Wiatr szalał na ulicach, pędząc gwałtownie i niosąc ze sobą deszczowe krople, a te z impetem uderzały o szyby pojazdu. Głębokie dźwięki wypełniały przestrzeń, zwiastując narastającą burzę, a każdy grzmot był tak potężny, że wibracje przenikały moje ciało, że czułam się mała i bezsilna w obliczu tej nadzwyczajnej siły natury.

Taksówka przemierzała mokre i śliskie ulice, a światła uliczne odbijały się w kałużach, tworząc surrealistyczne odbicia jakby z innego wymiaru. Wraz z intensyfikacją burzy w moim wnętrzu narastały emocje, jakby każda kropla była nośnikiem obaw i pragnień. W głowie roiły się tysiące myśli, jak błyskawica powracały do mnie miliony wspomnień, a te w jednej chwili zalały mnie falą nostalgii. Widziałam deszcz, który rozpryskiwał o szyby, za nim gałęzie drzew uginające się pod ciężarem wody, a poza tym tylko pustkę i nicość, które zdawały się wciągać mnie w swój wir.

Nagle głos kierowcy rozbrzmiał mi w uszach jak dzwon, wyrywając z transu. Lekko podniesionym tonem przypomniał, że opuszczamy granice Wrocławia. Wskazał, że za chwilę wchodzimy w strefę taryfy poza miastem, a jego pytanie o kontynuację podróży brzmiało jak zaproszenie do nieznanej przyszłości. Bez wahania potwierdziłam, że chcę jechać niezależnie od celu. Po kilku minutach intensywnej jazdy dotarliśmy na przedmieścia, gdzie taksówka zatrzymała się przed nowo wybudowanym, imponującym domem, który wznosił się ku niebu z dumą. Kierowca, wcielony w rolę współczesnego Sherlocka Holmesa, zaproponował, abyśmy kontynuowali jazdę, by uniknąć zwrócenia na siebie uwagi, lecz ja z determinacją stanowczo się sprzeciwiłam. Wysiadłam z samochodu, wilgotne powietrze niosło ze sobą zapach deszczu, nie mając pojęcia, gdzie właściwie się znajduję. Patrzyłam przed siebie na biały dom, jakby jego fasada skrywała sekrety, które pragnęły ujrzeć światło dzienne. Chwilę rozciągały się w nieskończoność, jakby sama natura chciała, abym poczuła powagę tej sytuacji. Burza wciąż szalała, a jej siła, niczym potężny ocean, nie słabła. Energia tego zjawiska przenikała przeze mnie, dodając mi odwagi i determinacji, jakby każda kropla była kroplą mocy, która miała mnie wzmocnić.

Przerażający dźwięk grzmotu sprawił, że się ocknęłam niczym po porażeniu piorunem. Wiedziałam, że moje życie zaczyna się wywracać do góry nogami, a przede mną czaiło się coś wielkiego, co mogło mnie przerosnąć, jak cień potężnej góry. Jednak emocje, które towarzyszyły mi w tym momencie, były na tyle intensywne, że nie chciałam się od nich odwracać. Zdecydowanie rozglądałam się dookoła, zdając sobie sprawę, że wszechświat wysyła mi jasny sygnał – kto sieje wiatr, ten zbiera burze. Byłam tego świadoma i gotowa przyjąć to wyzwanie, które kusiło mnie do działania.

– Gdzie jest mój telefon?! – krzyknęłam, czując, jak panika zaczyna przejmować kontrolę.

W pośpiechu przeszukiwałam torbę, mając nadzieję, że bateria nie jest rozładowana. Jak to często bywa w krytycznych momentach, torba okazała się studnią bez dna, pełną wszystkiego, co mogłoby być przydatne, ale nie w tej chwili. Stare paragony, niepotrzebne szminki, długopisy, uszkodzone etui i masa zbędnych przedmiotów tworzyły chaos porównywalny do tego w mojej głowie. Wśród śmieci tkwiły dwie książki, kilka banknotów, a także mnóstwo innych szpargałów, które jedynie potęgowały moje zdezorientowanie. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiedziałam, gdzie się znajduję i w którą stronę powinnam się udać. Pamiętałam tylko, że jechaliśmy na południe Wrocławia i że w pobliżu powinny być Bielany Wrocławskie, to był jedyny punkt odniesienia w moim zagubionym świecie. Czułam, że czas ucieka, a burza, która rozszalała się nad moją głową, była jak niepewność niedająca mi spokoju. Musiałam działać, musiałam znaleźć odpowiedzi, zanim wszystko wymknie się spod kontroli.

– Jest! – wykrzyknęłam głośno, a entuzjazm eksplodował we mnie niczym fajerwerki rozświetlające nocne niebo.

Z lekko drżącą ręką spojrzałam na ekran telefonu, a moje serce zabiło mocniej, gdy zobaczyłam, że bateria ma 43%. Odetchnęłam z ulgą, jakby spadł ze mnie ciężar, który nosiłam przez długi czas.

Poczułam, jak telefon daje mi namiastkę bezpieczeństwa. Zaczęłam przeglądać zrobione wcześniej zdjęcia. Chciałam upewnić się, że zarejestrowałam wszystko, co było istotne, każdy moment, który mógł być kluczem do zrozumienia tego, co się działo. Każde zdjęcie było jak małe okno do przeszłości i mogło pomóc mi odnaleźć drogę w tym labiryncie niepewności.

Używając funkcji lokalizacji na Google Maps, zaznaczyłam dokładne miejsce, w którym się znajdowałam. Chciałam mieć pewność, że będę w stanie do niego wrócić. Z ulgą zamówiłam Ubera. Serce nagle zatętniło, a myśli przywołały obraz domu, który był tak blisko, zaledwie dziewięć kilometrów stąd, ale w tej chwili wydawał się oddalony o lata świetlne – jak zaginiona gwiazda w bezkresnym wszechświecie.

Tajemnica otaczała dom jak mgła, nie chciała się rozwiać. Jakim cudem wrócił? Skąd się tu wziął po czterech latach? Gdzie był przez cały ten czas? Miliony pytań przemykały przez mój umysł, wirując niczym liście na wietrze, ale wciąż brakowało odpowiedzi. Każde pytanie było jak kamień wrzucony do wody, który nieprzerwanie tonął w moich myślach. Czułam, że to, co odkryję w najbliższych chwilach, może na zawsze zmienić moje życie, a jednocześnie paraliżująca niepewność sprawiała, że nie miałam odwagi posunąć się naprzód. Musiałam znaleźć sposób, aby rozwiązać tę zagadkę, zanim przeszłość na zawsze zamknie przede mną drzwi.

Nagle w mrocznej aurze burzy zauważyłam zbliżające się światła reflektorów, które przecinały deszczową zasłonę jak ostrza. Usłyszałam ryk nadjeżdżającego samochodu, w tej chwili brzmiał jak zbawcza melodia. Kierowca taksówki podjechał wprost pod moje nogi, a jego młody, troskliwy wyraz twarzy napawał mnie pewnym poczuciem bezpieczeństwa, jakby był aniołem stróżem w tej burzowej nocy.

– Dzień dobry! Czy pani zamawiała taksówkę? – zapytał, patrząc na moje przemoczone ubranie, które przylegało do ciała jak druga skóra. – Mam nadzieję, że nie czekała pani aż tak długo. Przepraszam bardzo za opóźnienie, ale korki o tej porze są nie do obejścia.

– Nie, to nie pana wina – odpowiedziałam, uspokajając jego obawy.

– W bagażniku mam koc. Proszę wsiadać, bo może się pani poważnie przeziębić. Nie mogę zaoferować gorącej herbaty, ale przynajmniej tyle – powiedział, a w jego głosie brzmiała prawdziwa troska. W pośpiechu wyszedł na zewnątrz i dosłownie po 10 sekundach wręczył mi suche okrycie.

– Dziękuję – szepnęłam, wdzięczna za jego empatię, a ta była mi bardziej potrzebna niż ciepło.

Potwierdziłam kierowcy adres mojego mieszkania, okryłam się kocem pachnącym świeżością i bezpieczeństwem i wsiadłam do taksówki. Moje ciało nadal drżało, być może było to spowodowane emocjami, zimnem lub nadmiarem adrenaliny, która wciąż pulsowała we mnie jak nieprzerwany strumień.

Po piętnastu minutach dotarliśmy pod blok. Mieszkanie, które otrzymałam w spadku po babci, było typowe dla starego polskiego budownictwa – składało się z dwóch pokoi, małej kuchni i klaustrofobicznej łazienki. Choć nie było w nim nic wyjątkowego, to właśnie to miejsce dawało mi poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Zatrzasnęłam drzwi za sobą, kilka razy sprawdzając, czy na pewno są zamknięte, a każdy trzask zamka był aktem obrony przed światem zewnętrznym. Dopadł mnie niepokój, choć nie potrafiłam określić, czego dokładnie się obawiałam. Wraz z kolejnym grzmotem, który rozległ się jak echo nadchodzącej katastrofy, zauważyłam coś dziwnego. Na ułamek sekundy ujrzałam cień, który mignął w moim polu widzenia niczym ulotna myśl, która przemyka przez umysł. Na początku przypisałam to wyobraźni, ale gdy kolejny błysk pioruna rozświetlił pokój, dostrzegłam coś jeszcze – zarys postaci, który wydawał się częścią ciemności, a jednocześnie jej nierozerwalnym przeciwieństwem. Czułam, jak serce bije mi szybciej, a adrenalina znów zaczyna krążyć w żyłach, budząc instynkt samozachowawczy. Coś niepokojącego czaiło się w moim świecie, a ja musiałam odkryć, co to takiego.

 

Moje myśli powróciły do wspomnień sprzed czterech lat, jakby to było wczoraj, jakby czas był nieubłaganym złodziejem, który zatrzymał najważniejsze chwile w nieprzemijającym kadrze. Tamtego dnia burza szalała za oknem, a niebo było zasnute ciemnymi chmurami, które zsyłały na ziemię niekończący się strumień deszczu. Mimo to nie powstrzymało mnie to przed wyjściem z domu. Byłam jeszcze naiwna, nieświadoma, że nieszczęścia mogą spotkać każdego, a los potrafi być okrutny.

Jak co czwartek zmierzałam w kierunku domu mojej przyjaciółki, z którą łączyła mnie nie tylko przyjaźń, ale niewidzialna nić zaufania i wspólnych marzeń. Znałyśmy się od dzieciństwa, a od czasu, gdy obie dostałyśmy telefony komórkowe, rozmawiałyśmy ze sobą codziennie, dzieląc się radościami i smutkami, jakby pewne kawałki naszego życia musiały zostać razem. Przed podwórkiem dostrzegłam tłum, który próbował zobaczyć coś ciekawego – jakby wszyscy nagle stali się częścią tej samej tragicznej opowieści. Poczułam ścisk w klatce piersiowej, a serce zaczęło bić szybciej, jakby chciało uciec z mojego ciała. W tej chwili nie myślałam o niczym innym, tylko o tym, by dotrzeć tam jak najszybciej. Zaczęłam biec, nie wiedząc, co się wydarzyło, ale wierząc, że zdążę, że może jeszcze nie jest za późno. Każdy krok był przepełniony lękiem, a deszcz padał na mnie z całą swoją siłą, jakby natura chciała mnie powstrzymać. Kiedy przybiegłam na miejsce, nagle wszystko ucichło, a na mój widok głosy znikły. Ktoś złapał mnie za dłoń, a dotyk ten był zimny i obcy, próbujący przekonać mnie, abym wracała do domu. Chciałam się dowiedzieć, co się stało, ale nie mogłam dostać się do środka. Nagle zauważyłam trzęsącego się wujka, którego twarz była blada jak ściana, a oczy wypełnione strachem.

– Wujku! Co się dzieje? Gdzie jest Myszka?! – krzyczałam, desperacko próbując uzyskać odpowiedź.

Wujek podszedł do mnie i objął mnie tak mocno, że poczułam fizyczny ból, jakby chciał mnie ochronić przed tym, co miało nadejść, a jednocześnie przekazać mi nieodwracalną prawdę.

Te wspomnienia sprzed lat wciąż powracały, niemal doprowadzając mnie do obłędu, były niczym niekończący się film, który nie dawał mi spokoju. W moim wnętrzu narastała fala emocji, z każdą chwilą stawała się coraz silniejsza, a ja nie wiedziałam, jak się przed nią bronić.

 

Teraz byłam sama w pustym mieszkaniu, a cisza, która mnie otaczała, była nie do zniesienia. Słyszałam, że ktoś dobija się do drzwi, każdy dźwięk był jak echo mojego strachu. Miałam wrażenie, że widzę postacie zaglądające przez okno, twarze, których nie chciałabym widzieć, były cieniami z przeszłości, powracającymi, by upomnieć się o swoje. Światło w pomieszczeniu gasło i zapalało się ponownie, jakby miało własne życie, a ja byłam jedynie widzem tego przerażającego spektaklu. Miałam mętlik w głowie, a serce biło jak oszalałe.

– Spokojnie! – powtarzałam sobie, jak mantrę, co miała mnie uspokoić. – To tylko w twojej głowie. Nic ci nie grozi, jesteś bezpieczna – mamrotałam do siebie, chociaż w głębi duszy czułam, jak ta afirmacja traci moc.

Mimo przerażenia, które oplatało mnie jak gęsta mgła, zdawałam sobie sprawę, że los daje mi szansę na wyrównanie rachunków, do zemsty, która od dawna czekała na swoją chwilę. Tym razem to miało być prawdziwe – intensywne, nieuchronne. Wiedziałam, że muszę zacząć grać w grę, która w każdym momencie mogła zacząć grać mną. Czułam, jak adrenalina krąży w żyłach, a puls był przypomnieniem, że czas działa na moją niekorzyść. Musiałam być czujna, gotowa na wszystko, co miało nadejść. W tej niepewności, wśród cieni i niepokojów, zrodziła się w moim sercu determinacja – ognisty płomień, który nie pozwolił mi się poddać. Musiałam odkryć, co kryje się za tymi drzwiami, bo wiedziałam, że jeśli nie zrobię tego teraz, mogę stracić wszystko, co dla mnie ważne. Każda sekunda była na wagę złota, a ja musiałam zaryzykować, by zmienić bieg tej niepewnej historii.

 

W świecie pełnym złudzeń i pustych ideałów, które otaczają nas od najmłodszych lat, często stajemy przed dylematem – czy pozostać niewolnikiem manipulacji, czy też odważyć się sięgnąć po naszą prawdziwą tożsamość i wolność. To wybór, który wciąż powraca, nie daje spokoju, szepcząc o odwadze, by wyjść poza schematy narzucone przez społeczeństwo, pragnące nas uformować na swój obraz.

Jednak w tej opresyjnej rzeczywistości, gdzie cienie kłamstw i rozczarowań zdają się dominować, istnieje iskra nadziei. Głęboko w naszych wnętrzach drzemie siła, która może nas oswobodzić z łańcuchów oczekiwań i narzuconych norm. Możemy odmówić podporządkowania się tym sztucznym definicjom, odważyć się wyjść poza ramy ograniczeń, które tak często sami sobie narzucamy. Możemy odzyskać naszą autentyczną tożsamość, niezależnie od tego, kim chcieliby nas widzieć inni. To wymaga odwagi – nie tylko tej, która krzyczy, ale także tej, która szeptała w naszych sercach przez lata. Możemy zacząć kwestionować te złudzenia i idee, i zamiast tego zdefiniować własne wartości i cele. Być może zbyt łatwo się poddajemy, zbyt szybko wycofujemy w obliczu trudności, a zbyt mało wkładamy wysiłku, aby walczyć o to, co naprawdę ma znaczenie. Wierzymy, że mamy pełną kontrolę nad swoim życiem, że jesteśmy kapitanami na własnym statku, żeglując przez burzliwe morza codzienności.

Często porównujemy życie do partii szachów i planujemy nasze ruchy z wielką precyzją, ale zapominamy, że wiele zależy od tego, co zrobi przeciwnik. A przecież w tym nieustannym tańcu między wolnością a zniewoleniem, między marzeniami a rzeczywistością, to właśnie my – gracze – musimy znaleźć sposób, by przekształcić nasze ograniczenia w siłę. Musimy nauczyć się, że prawdziwa wolność nie polega na braku przeszkód, ale na umiejętności ich pokonywania z godnością i odwagą. Idąc przez życie, nie możemy pozwolić, aby strach przed porażką ograniczał nasze marzenia. Musimy stawiać czoła przeciwnościom niczym wojownicy, którzy walczą o swoje prawdziwe ja. W końcu to nie gra w szachy, lecz taniec z życiem, pełen nieprzewidywalnych zwrotów akcji, który uczy nas, że w każdym momencie możemy podjąć decyzję – nie tylko o tym, jak grać, ale także o tym, jak żyć.

ROZDZIAŁ 2

Nie ma wiatrów przychylnych dla tego, kto nie zna portu.

– Seneka

Każda osoba jest architektem swojego losu, a nasze myśli mają moc przemieniania rzeczywistości. To odkrycie uczyniło mnie kapitanem własnego życia. Stałam na pokładzie statku gotowa do pokonywania fal i odkrywania nowych horyzontów, które dotąd wydawały się jedynie mglistym marzeniem. Przez wiele lat mój okręt spoczywał bezczynnie w porcie. Każdy dzień, w którym nie podjęłam próby wypłynięcia, był straconym, trudnym do odzyskania czasem. Bezpiecznie zatonęłam w rutynie, w której czułam się komfortowo, jakby portowe mury odgradzały mnie od reszty świata. Jednak w głębi duszy narastała frustracja – pomimo że wiedziałam, iż nie zatonę, czułam się bezsilna, a każdy niepodjęty krok prowadził mnie w stronę bezużyteczności.

 

Wczoraj wszystko się zmieniło. W obliczu niepewności i strachu podjęłam decyzję, która miała na zawsze odmienić bieg moich dni. Zdecydowałam się wyruszyć w nieznane, oddając ster wiatrom. Jak słusznie stwierdził Napoleon Hill, brak wyznaczonego celu oznacza, że żadne wiatry nie będą sprzyjać naszym żaglom. Statek, który opuszcza port bez jasno określonego celu, jest skazany na utknięcie na mieliźnie lub zagładę. Dlatego postanowiłam podjąć dwa kluczowe działania, które były niezbędne do osiągnięcia sukcesu – wyznaczenie celu oraz zbudowanie załogi gotowej wspierać mnie w tej podróży. Z każdym oddechem czułam, jak w moim sercu rodzi się nowa determinacja. W wyobraźni malowały się obrazy zemsty, ukojenia i wymierzenia sprawiedliwości, a każdy z nich przekonywał mnie, że warto podjąć ryzyko.

Zmierzając ku końcowi bezsennej nocy, zastanawiałam się, czy w ogóle zdołałam choć na chwilę zmrużyć oczy. Dźwięk budzika przerywał ten stan letargu, przypominając o zbliżającym się poranku, który miał przynieść niepewność i lęk. Teoretycznie powinnam już rozpocząć przygotowania do pracy, ale w praktyce wiedziałam, że tym razem muszę zrobić coś zupełnie innego. Nie mogłam, nie chciałam i nie powinnam iść do pracy. Na szczęście, w tym świecie pełnym nałogów, oszustw i podstępów dziesięciominutowa rozmowa z lekarzem załatwiła sprawę – siedem dni wolnego. To była chwila ulgi, a jednocześnie moment, kiedy wreszcie mogłam wziąć oddech.

Niezwłocznie poinformowałam pracodawcę o mojej nieobecności, a następnie udałam się do kuchni, aby zaparzyć filiżankę gorącej, aromatycznej kawy. Unoszący się zapach espresso wypełniał wnętrze, a jego intensywność zdawała się rozjaśniać mroki mojej duszy. Zjadłam lekkie śniadanie, starając się przywrócić porządek w moim życiu, które od dłuższego czasu było chaotyczne i przytłaczające. Po godzinie przygotowań zaczęłam wreszcie przypominać człowieka, choć szczerze mówiąc, ledwo trzymałam się na nogach. Po raz pierwszy od wielu lat odczuwałam nieodpartą potrzebę posiadania kogoś bliskiego, kogoś, z kim mogłabym porozmawiać, komu mogłabym się wygadać, a może nawet wypłakać. Tęskniłam za kimś, kto nie tylko udzieliłby mi wsparcia, ale również obdarzył ogromną dawką motywacji, abym definitywnie zakończyła to, co zaczęło się wiele lat temu.

Bez zastanowienia sięgnęłam po telefon i wybrałam numer. W słuchawce usłyszałam jedynie tę znienawidzoną wiadomość: „Abonent czasowo niedostępny”. Rozczarowana westchnęłam cicho. Wiedziałam, że muszę spróbować inaczej. „Wczoraj spotkałam Bartka” – napisałam, a z każdym słowem w moim sercu narastał strach. „Boję się i potrzebuję Twojej pomocy. Jeśli masz chwilę, będę czekać na Ciebie o 14:00 na Rynku w kawiarni Orchidea”. Wysłałam wiadomość z nadzieją, że dotrze do odpowiedniej osoby. Była to moja ostatnia szansa na otrzymanie wsparcia, które tak bardzo było mi potrzebne. Teraz pozostało czekać z nadzieją, że odpowie na mój apel o pomoc. Przez kolejną długą godzinę moje oczy nieustannie spoglądały na ekran telefonu, wyczekując na jakąkolwiek odpowiedź. Niestety życie na drugim końcu linii pozostawało bezdźwięczne. Niemniej jednak nie mogłam też oczekiwać, że wszyscy natychmiast zareagują na moje prośby, biorąc pod uwagę cztery lata przerwy, które miały miejsce od naszego ostatniego spotkania. Pomimo braku odpowiedzi zdecydowałam się pójść do kawiarni.

Kiedy dotarłam do Orchidei, w powietrzu unosił się zapach świeżych drożdżówek i cynamonu, wprowadzając mnie w atmosferę pozornego spokoju. Usiadłam wygodnie i zamówiłam lampkę wina, aby zrelaksować się w tym zgiełku codzienności. Gdy nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, serce zaczęło mi bić szybciej, a dłonie lekko drżały. Do środka jak prawdziwa królowa wkroczyła Ann. Minęły cztery długie lata od naszego ostatniego spotkania, ale mnie wydawało się, jakby to było wczoraj. Nadal wyglądała nieskazitelnie pięknie, jej obecność zawsze przyciągała uwagę wszystkich w pomieszczeniu. Wysokie kości policzkowe i delikatne rysy twarzy nadawały jej wyjątkowy, wręcz anielski wygląd. Nie sposób było nie zauważyć perfekcyjnie podkreślonych ust, które delikatnie pomalowane różem emanowały subtelnością i delikatnością. Gdy się uśmiechała, jej usta zawsze zamieniały się w oazę radości, zarażając wszystkich wokół pozytywną energią. Wzięłam głęboki oddech, uniosłam rękę, udając, że dopiero teraz ją zauważyłam. Z uśmiechem na twarzy Ann ruszyła w moim kierunku.

– Czekałam na ciebie długo! Bardzo długo! – powiedziała entuzjastycznie. – Cieszę się, że w końcu możemy się spotkać. Brakowało mi ciebie bardziej niż kogokolwiek innego – kontynuowała, wyrażając swoje długo tłumione emocje.

Jej radosne powitanie sprawiło, że poczułam się mile zaskoczona i doceniona.

– Spotkałam go wczoraj, tutaj – zaczęłam, nie pytając nawet, co u niej słychać. – Wrócił do miasta. Żyje, funkcjonuje, śmieje się, jakby nic się nie stało. Nie spodziewałam się tego spotkania, nie byłam na to przygotowana, to był czysty przypadek. – Moje serce biło szybciej, próbując ogarnąć nagły powrót tych wspomnień, które zaczęły mnie zalewać emocjami.

– Kiedyś gdzieś przeczytałam, że przypadkowe spotkania są czymś najmniej przypadkowym w naszym życiu – odpowiedziała Ann, starając się zachować spokój.

Jej słowa, wypowiedziane z pewnym namysłem, zaczęły przekonywać mnie do własnych racji.

Czy to możliwe, że nasze spotkanie miało jakiekolwiek większe znaczenie? Może los, w swym tajemniczym tańcu, próbował mi coś przekazać? W powietrzu zapanowała cisza, a my patrzyłyśmy na siebie, milcząc. Z jednej strony czułam ogromny lęk, przenikający mnie do szpiku kości, z drugiej wszechogarniający spokój. Po raz pierwszy od czterech lat odzyskiwałam poczucie kontroli nad swoim życiem. Wiedziałam, że nie muszę polegać na ślepej losowości, nie muszę z pokorą przyjmować każdego ciosu. Bezradność, która tak długo trzymała mnie w uścisku, znikała jak poranna mgła ustępująca słońcu.

– Przepraszam, co z zamówieniem? – Usłyszałam nagle głos kelnera, który przerywał moment refleksji.

– Ann? – Przekierowałam pytanie, chcąc szybko wrócić do rozmowy, do tego napięcia, które wypełniało przestrzeń między nami.

Ann wzruszyła ramionami, całkowicie ignorując mnie i kelnera. Jej spojrzenie było skupione, a myśli wędrowały gdzieś daleko, w odległe zakamarki przeszłości, która wciąż ją dręczyła.

– Dwie lampki czerwonego wytrawnego wina i dwa razy makaron z krewetkami – przejęłam inicjatywę, starając się nie przerywać Ann w jej zadumie i nie chcąc wprowadzać niepotrzebnego chaosu.

– Wróćmy do tematu – zaczęła ponownie. Jej ton był poważny, a oczy przenikliwe. – Zastanawia mnie jedno. Czy jesteś gotowa na konfrontację z nim twarzą w twarz? Zemsta często niszczy nie tylko tego, w kogo jest wymierzona, ale także tego, kto się nią posługuje. Nie zawsze przynosi ulgę – kontynuowała, wyrażając swoje wątpliwości i przestrzegając przed możliwymi konsekwencjami naszych działań.

W jej słowach dostrzegłam mądrość, która brała się z doświadczenia. Być może miała rację. Niemniej jednak czułam, że zemsta była właściwą drogą do rozwiązania problemu, a nie istniał inny sposób, który pozwoliłby mi odzyskać spokój i poczucie sprawiedliwości bez narażania siebie ani innych na dodatkowe cierpienie.

– Potrzebujemy trzech rzeczy: pieniędzy, cierpliwości i czasu – kontynuowała Ann, a jej głos brzmiał pewnie i stanowczo.

Znałam ją wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że nie ma sensu protestować, negocjować ani zadawać miliona pytań. Oczywiście, mogłam załatwić sobie nieuczciwe zwolnienie lekarskie i zdobyć trochę wolnego czasu, ale pieniądze były już bardziej skomplikowaną kwestią. Kancelaria, w której pracowałam, brzmiała prestiżowo tylko z nazwy, a rzeczywiste płace były tam dalekie od uczciwej zapłaty. Moje marzenia o stabilności finansowej uciekały w nieskończoność.

– Ile? – zapytałam nieśmiało, choć odpowiedź mogła zwalić mnie z nóg. W moim sercu kłębiły się obawy, a wizja zadłużenia paraliżowała.

– Kilkadziesiąt tysięcy. Wystąpisz o kredyt, jutro z samego rana odwiedzisz bank – odpowiedziała Ann spokojnie, zupełnie jakby było to tylko kilkaset złotych. Jej słowa brzmiały jak wyrok.

– Ile?! – krzyknęłam, niemalże dusząc się krewetką, która utknęła mi w gardle. To nie był mój ideał planu. Samo zadłużenie się na kilkadziesiąt tysięcy przed trzydziestką było dla mnie przerażające. Zdałam sobie jednak sprawę, że próba podboju świata z zaledwie 820 zł oszczędności nie przyniesie zamierzonych efektów.

Serce mi waliło, a w myślach kłębiły się wątpliwości i strach. Czy naprawdę byłam gotowa na taką decyzję? Czy to było to, czego potrzebowałam, aby odzyskać kontrolę nad swoim życiem?

– Muszę iść. Widzimy się jutro. Ogarnij temat. W najgorszym przypadku zostaniesz obciążona kwotą kilku stów miesięcznie. Tylko bez zbędnej dramaturgii – rzuciła na pożegnanie, po czym wyszła zdecydowanym krokiem, jakby nie tylko w rzeczywistości, ale i w swoim umyśle miała jasno wytyczoną ścieżkę.

Jej pewność siebie kontrastowała z moim wewnętrznym chaosem. Jak zawsze była zajęta, pewnie znowu na diecie. Zwróciłam uwagę na jej nietknięty lunch i pełen kieliszek wina, którego nie omieszkałam przygarnąć ze smakiem. Spojrzałam przez okno. W czasie, gdy mój świat zaczynał stawać na głowie, wszystko inne toczyło się swoim nieprzerwanym rytmem. Na niebie słońce świeciło tak samo, a ludzie poruszali się w charakterystyczny dla siebie sposób, wpatrzeni w ekrany smartfonów wyglądali na spóźnionych. Nikt nie zatrzymał się nawet na chwilę. Nikt nie zwrócił uwagi na wolno opadające z nieba płatki śniegu, które w zimowych promieniach słońca przypominały mieniące się diamenty. Świat za oknem wyglądał pięknie i nie zdawał się przejmować moimi problemami. Dopiłam wino Ann, założyłam kurtkę, uregulowałam rachunek i wyszłam gotowa stawić czoła przyszłości.

Tukidydes, starożytny filozof, mawiał, że sekretem szczęścia jest wolność, a jej sekretem z kolei – odwaga. Ta myśl przewodziła mi, gdy postanowiłam podjąć ryzyko i wypełnić wniosek kredytowy. Przekonana, że to jest właściwa decyzja, z ogromnym zdumieniem odkryłam, że kilka godzin później moje konto zasiliło kilkadziesiąt tysięcy złotych. To był dla mnie zaskakujący przełom, który miał być początkiem wielkich zmian. Informacja o wpływie gotówki na konto rozpromieniła twarz Ann. Jej oczy błyszczały, a usta wyginały się w uśmiechu, który zapowiadał to, co miało nadejść. Nie trzeba było słów, abyśmy zrozumiały, że przed nami ciężki, ale niezwykle ważny dzień.

– Zbierz się. Ruszamy na zakupy – powiedziała Ann, nie tracąc czasu na zbędne wyjaśnienia.

– Niech zgadnę… ciuchy…? – Uśmiechnęłam się, przewidując naszą wyprawę. W głowie pojawiły się obrazy luksusowych butików, eleganckich sukienek i błyszczących akcesoriów.

W filmach zazwyczaj wygląda to tak, że urocza młoda kobieta w towarzystwie nieziemsko przystojnego miliardera przemierza butikowe sklepy, łowiąc luksusowe marki, takie jak Prada, Chanel czy Gucci. Ja jednak, zamiast przystojnego miliardera, miałam przy sobie Ann. Zamiast zakupowego szału rodem z „Diabeł ubiera się u Prady” znalazłam się w warzywniaku. Moja torebka została zastąpiona przez sałatę, a nowe szpilki zamieniły się w różyczki brokułów. Sukienki natomiast w cukinię, paprykę i cebulę. Na szczęście w koszyku wylądowała duża ilość steków.

– Czyżby kredyt na brokuły? – krzywiłam się z niedowierzaniem, ale Ann nie dała się zaskoczyć.

– Wzięłaś kredyt, bo bez pieniędzy nie zmienisz swojego życia, a bez rygorystycznej diety nie zmienisz swojej sylwetki i nie pozbędziesz się tych paskudnych boczków – powiedziała stanowczo, jakby przekonywała mnie do przyjęcia prawdy, która była trudna do zaakceptowania.

Przełknęłam gorycz i chociaż nie zgadzałam się z jej docinkami, nie byłam w stanie znaleźć odpowiednich słów, aby się obronić. Nie byłam gruba, ale przyznałam jej rację w jednym – dieta na pewno nie zaszkodzi.

– Dobrze, mamy wszystko – rzekła Ann, przeglądając zawartość koszyka. Jej spojrzenie było pełne determinacji. – Teraz idziemy umówić cię na treningi personalne. Zamiast chodzić do pracy, będziesz biegać na siłownię – oznajmiła, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.

– Świetnie, ale może najpierw zjem mięsko – próbowałam rozładować atmosferę, machając jej stekiem przed nosem.

– Po pierwsze nie mięsko, ale białko. Podstawa twojego nowego żywienia. Trochę mniej rygorystyczna dieta Lwa. Szybko schudniesz, zobaczysz. – Skrzywiła się, rzucając spojrzenie na moje biodra.

– To jakiś absurd. Schudnę i się zmęczę, bo pewnie zaciągnę go do łóżka i brutalnie złamię mu serce – sprzeciwiałam się, czując, jak narasta we mnie bunt wobec jej planów. – Nie muszę nic zrzucać, żeby mnie przeleciał, jeśli o to ci chodzi – dodałam, pakując nerwowo siatki.

– To są środki, a nie cel – odparła stanowczo, odwracając się do mnie plecami, jakby w zasadzie średnio ją obchodziło, co mam do powiedzenia na ten temat.

Wzięłam głęboki oddech, próbując zrozumieć, o co tak naprawdę chodziło. Bez zbędnych komentarzy zabrałam się za wniesienie zakupów na drugie piętro, gdzie znajdowała się siłownia, do której miałam kupić karnet. Przez myśl mi nawet nie przeszło prosić ją o pomoc.

– Ann, o co tak naprawdę chodzi z tym odchudzaniem? – zapytałam nieśmiało, kiedy wróciłyśmy do domu. Moje serce biło w szybkim rytmie, a w myślach krążyły inne pytania, których jeszcze nie miałam odwagi zadać.

– Myślisz, że ktoś taki jak on, pozwoli się do siebie zbliżyć komuś tak… jakby to określić… przeciętnemu? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, jej oczy wciąż były wpatrzone w dal, jakby widziała coś, czego ja nie mogłam dostrzec.

W tej chwili poczułam, że nasza rozmowa nie dotyczyła tylko diety czy odchudzania. Zastanawiałam się nad odpowiedzią, gdy nagle cofnęłam się myślami kilka lat.

 

Przypomniałam sobie Myszkę, tę olśniewającą postać, która emanowała magnetyzmem. Przypomniałam sobie, jak wyglądała za czasów, gdy się z nim spotykała. Jej uśmiech promieniał, oczy świeciły jak gwiazdy w bezchmurne noce, a skóra błyszczała zdrowiem i młodością. Jej wyprostowana postawa i zgrabna sylwetka sprawiały, że zwracała uwagę każdym ruchem, jakby tańczyła w rytmie własnego serca. Myszka była uosobieniem pewności siebie: studentka medycyny, córka znanych lekarzy, mistrzyni Polski w tańcach klasycznych. Była chodzącą perfekcją, w każdym geście czuć było jej determinację i pasję. Ja natomiast nie byłam idealna. Ani wtedy, ani teraz. Zgadzałam się z Ann – ktoś taki jak on raczej nie zainteresuje się przeciętną osobą. W życiu nie bywa tak, jak w telenoweli, gdzie dziewczyna z przedmieścia zdobywa serce bogatego milionera.

 

– Lidia – przerwała moje rozmyślania Ann. – To nie chodzi tylko o odchudzanie. Musisz zmienić sposób myślenia, przewartościować pewne rzeczy, nauczyć się rozróżniać, co w życiu jest naprawdę ważne. Musisz zmienić całe programowanie umysłu. Zmiana zaczyna się od wewnątrz.

Patrzyłam na nią, a jej słowa były jak strzały, które wwiercały się w moją świadomość. Z każdym dźwiękiem, który wydobywał się z jej ust, odsłaniała przede mną kolejne warstwy prawdy, które dotąd pozostawały w ukryciu.

– Wiesz, starożytne kapłanki traktowały swoje ciała jak świątynie. Uważały, że dusza zamieszkuje ciało i jest to jedyny prawdziwy dom, który zostaje nam na całe życie. Miały obowiązek dbać o nie, pielęgnować je i dostarczać mu wszystkiego, co jest niezbędne do prawidłowego funkcjonowania. Jadły, aby żyć, nigdy odwrotnie – mówiła z pasją, jakby opowiadała o zapomnianych rytuałach, które miały moc transformacji.

Zamknęłam oczy, próbując wyobrazić sobie te starożytne kobiety, które namaszczały swoje ciała olejami, medytowały, pogrążały się w afirmacjach.

– Kiedyś kobiety były więcej warte niż dziś. Dbały o odpowiednie nawodnienie skóry, zapalały świece w pełni, oczyszczając umysły, zmywały z sobie złą energię, obmywając ciało solą. Jednak z czasem te rytuały przeminęły, tak jak wierzenia starożytnych. Ludzie zaczęli skupiać się na tym, jak mieszkają, na budynkach, otoczeniu, środowisku. Ciało zlało się z duszą, a większość traktowała je jako dodatek, którym ewentualnie można pochwalić się w social media. Skupiali się na wystroju wnętrz, większych przestrzeniach, sprzętach kuchennych. Zaczęli żyć dla jedzenia. Przestali zwracać uwagę na to, co jedzą, liczyły się tylko doznania smakowe. To jak smarowanie ścian gównem, tylko dlatego, że ma ładną barwę. Absurd, prawda? – kontynuowała Ann.

Musiałam przyznać, że w jej słowach było dużo logiki. Nigdy nie patrzyłam na swoje ciało jako na miejsce, w którym zamieszkuję. Po prostu je otrzymałam. Mogłam je kochać albo nienawidzić, ot, było moje. Moje myśli krążyły wokół tego, co oznacza prawdziwa akceptacja siebie. Czyż nie jesteśmy tylko tym, co wybieramy, aby włożyć to na siebie, zarówno w sensie dosłownym, jak i metaforycznym?

– Masz dla mnie jeszcze jakieś niespodzianki? – zażartowałam, aby wprowadzić odrobinę lekkości do tej głębokiej rozmowy, całkowicie nie spodziewając się, że odpowiedź przyprawi mnie o dreszcze.

– Dwie, ale zajmiemy się tym jutro – wyszeptała tajemniczo.

Po rozmowie i dniu spędzonym z Ann powoli odpływałam. Być może to był pierwszy raz od kilku dni, kiedy po prostu zasnęłam. Noc jednak nie była moim sprzymierzeńcem. Zamazane twarze jak upiory wyłaniały się z makabrycznych wizji cmentarnego życia. Nagle zza jednego z nagrobków wyłoniła się blada postać. Coś mówiła, może przekazywała ważną wiadomość. Jej słowa były niejasne i pełne symboliki, ale czułam, że mają głębokie znaczenie. Próbowałam się cofnąć, ale magnetyczna siła trzymała mnie w miejscu, bezlitośnie zmuszając do patrzenia na tę istotę. Nad głową wirowały mi demony o głębokim, przenikliwym i chłodnym spojrzeniu. Było zimno, bardzo zimno. Wiatr świstał, jakby próbował wyśmiać mój strach. Nasłuchiwałam odgłosów ludzkich kroków, widziałam cienie bez twarzy. Szmery i szelest liści nigdy nie były tak głośne i niepokojące. Wszystko tworzyło spójny obraz, jakby rytualny obrzęd, w którym tkwiłam sama. Zjawa powoli podnosiła głowę. Czułam, że się duszę, że ktoś powoli zaciska dłoń na mojej szyi. Nie mogłam oddychać, nie mogłam się ruszyć, nie mogłam odwrócić wzroku.

– Przepraszam! – krzyczałam w nadziei, że zjawa zniknie. Nie zniknęła.

Zerwałam się z całych sił zlana zimnym potem. Przez chwilę starałam się upewnić, czy to był tylko sen, czy rzeczywiście byłam w swoim łóżku i czy nic mi nie groziło. Wybuchłam płaczem i płakałam, dopóki pierwsze promienie słońca nie przebiły się przez częściowo zaciągnięte rolety. Uwierzyłam, że to, co dzieje się w nocy, znika w dzień. Uwierzyłam, że mam szansę przerwać ten błędny krąg, że jestem zaledwie kilka kroków od wymierzenia sprawiedliwości.

– Nie możesz spać? – Ann wskoczyła do mojego łóżka zaskoczona.

– Właściwie to nie. – Nie chciałam nawet drążyć tematu koszmarów sennych.

– To super. Czas umówić się na spotkanie – zaczęła tajemniczo.

– Z Bartkiem? – Zaniemówiłam, aż zaschło mi w gardle.

– Serio? – Nie kryła swojego oburzenia. – Czy ty w ogóle myślisz?

– To z kim? – Starałam się zlekceważyć jej nieprzyjemny ton.

– Proszę, zbieraj się. Przed nami dwa przystanki! – wykrzyknęła z ekscytacją.

Muszę przyznać, że Ann potrafiła zaskakiwać.

W pierwszej kolejności udałyśmy się do galerii handlowej, jednak i tym razem nie mogłam liczyć na zakupowe szaleństwo związane z ubraniami. Ann uparła się, że chce odwiedzić wyłącznie księgarnię. Jej pomysły przerastały moje wyobrażenie. Kiedy dla mnie zemsta oznaczała wyrównanie rachunków, Ann kazała mi po prostu się uczyć. Wrzuciła do koszyka kilkanaście książek, a na każdej ołówkiem nakreśliła dokładną datę, do kiedy mam ją przestudiować. Było to dla mnie całkowitą abstrakcją. „Historia sztuki nowożytnej”, „Sztuka cenniejsza niż złoto”, „Sztuka i czas” – przeglądałam tytuły z przerażeniem w oczach.

– Kpisz ze mnie? – zaczęłam.

– Nie – odpowiedziała stanowczo.

– To przecież nie ja. To nie moje zainteresowania, nie moje pasje – broniłam się.

– Ważne, że jego. Powinnaś o tym pamiętać.

– Pamiętam – parsknęłam z oburzeniem.

Czułam się jak uczennica negocjująca warunki sprawdzianu z bezlitosnym nauczycielem. Ann nie tolerowała sprzeciwu, a ja obawiałam się, że nasze drogi mogą się rozejść, jeśli będę z nią wojować. W sumie za dużo nie stracę – pomyślałam w duchu i podałam sprzedawczyni kartę płatniczą.

– Mogłabyś chociaż pomóc mi z dźwiganiem tych książek? – oburzyłam się, gdy dziewczyna zza kasy wydała mi rachunek.

– Nie dramatyzuj – skwitowała jak zawsze Ann i szybko skierowała się w stronę auta. – Wbij w nawigację Mickiewicza sto dwadzieścia cztery – rozkazała.

– Gdzie jedziemy? – dopytywałam.

– Do agencji – odpowiedziała spokojnie. – Musisz mieć detektywa.

Chyba sama siebie zaskoczyłam moją reakcją, bo intuicyjnie przeczuwałam to zagranie. Byłam dziwnie podekscytowana. Najważniejsze jednak było to, że wreszcie miałam wrażenie, że coś się dzieje.

Na miejsce przybyłyśmy po około 25 minutach. Biuro znajdowało się niedaleko rynku, w nowym biurowcu z przeszklonymi ścianami. Miejsce robiło wrażenie naprawdę prestiżowego. Agencja szczyciła się nieskazitelną opinią, gwarantowała profesjonalny poziom usług oraz pełną dyskrecję. Bez zbędnego opóźnienia weszłyśmy do gabinetu. Wzięłam głęboki wdech i bez zająknięcia przedstawiłam zarys sprawy. Potrzebowałyśmy jak najwięcej informacji: życie rodzinne, towarzyskie, rutyna dnia codziennego. Na pierwszy rzut oka to było proste, ale detektyw po wysłuchaniu mojego niemalże monologu lekko skrzywił brwi i napisał coś na małej żółtej, biurowej karteczce.

– Ile?! – prawie krzyknęłam po przeczytaniu notatki.

Detektyw Mikulski spojrzał na mnie z lekkim politowaniem, sugerując, że nie ma czasu na żadne rozterki.

– Ceny nie podlegają negocjacji – oznajmił krótko, po czym otworzył skórzany notes, jakby oczekiwał konkretnej odpowiedzi.

– Jak długo zajmie panu zebranie podstawowych informacji? – starałam się opanować emocje.

– Dane kontaktowe, miejsce pracy, lista bliskich osób… Obiektywnie patrząc, myślę, że miesiąc – zaproponował.

Spojrzałam na Ann. Ona w geście porozumienia jedynie skinęła głową, sugerując, że powinnam przyjąć tę ofertę.

– Nie musi pani podejmować decyzji teraz – uśmiechnął się detektyw, zamykając notes, jakby zrozumiał, że kwota przyprawiła mnie o ciarki.

– Jestem zdecydowana. Bardzo zależy mi na tych informacjach. Podpiszę umowę – powiedziałam stanowczo, niemalże podnosząc się z podekscytowania z krzesła.

– W takim razie poproszę panią Helenę, która zada pani kilka pytań. Będziemy potrzebować dokumentu tożsamości i około piętnastu minut. Zrobimy wywiad, sprecyzujemy dokumentację i obiecuję, że jak tylko przekroczy pani próg własnego domu, my już będziemy pracować – zapewnił, upijając łyk gorącej kawy.

Formalności rzeczywiście trwały krótko. Uzupełniłam dokumentację i zeznałam jak na policji wszystko, co wiem. Nie było tak źle, tym bardziej że naprawdę zdołałam się przekonać, że to, co robię, jest słuszne. Ann również była zadowolona. Całą sobą wspierała moje decyzje, a ja zaczęłam nawet podejrzewać, że ma większą ochotę na zemstę niż ja. Nie przeszkadzało mi to jednak, wręcz przeciwnie – czułam się z nią związana i to było najważniejsze. Nie byłam sama. Po raz pierwszy od wielu lat naprawdę nie byłam sama.

– W końcu jesteś zadowolona? – podpuszczałam Ann, machając przed nią podpisaną umową.

– Jestem! – wykrzyknęła z pełną satysfakcją. – Zasłużyłaś na nagrodę – dodała po chwili.

– Lody? – spontanicznie wyrwało mi się z ust.

– Lepiej – odpowiedziała zaskakująco.

– Pizza z lodami? – próbowałam zgadywać dalej.

– Dużo lepiej. Widzisz ten wysoki budynek przed nami? – Wskazała największy drapacz chmur w mieście.

– Mów dalej – odpowiedziałam zainteresowana.

– Pojedziemy tam teraz – oznajmiła. – Potrzebujesz nowego mieszkania!

– Ale ja mam mieszkanie – zaczęłam dyskusję, mimowolnie zakrywając twarz dłońmi.

– Masz norę – rzuciła ripostą. – Lidia, nie zrozum mnie źle. Nie mówię, że jesteś złą osobą, ale spójrz na swoje życie. Masz dwadzieścia siedem lat, ciągle rozdrapujesz stare rany, pracujesz w podrzędnej kancelarii, gdzie zarabiasz jedynie cztery dwieście miesięcznie. Nie masz partnera, planów ani perspektyw. Odwiedzasz rodziców z musu, bo nienawidzisz tego robić, ale boisz się im sprzeciwić. Nie wychodzisz nigdzie, nie korzystasz z niczego, nie zyskujesz niczego. Zachowujesz się tak, jakbyś miała tylko przetrwać kolejny dzień, a nie żyć. Teraz decydujesz się to wszystko zmienić! W końcu! Świetnie! I co teraz?

– Co masz na myśli? – odpowiedziałam oburzona.

– Czy znów chcesz narzucać jakieś ograniczenia? Czy naprawdę pragniesz zmienić swoje życie? To ryzykuj! Graj! Udawaj! I rób to tak często, aż uwierzysz, że to nie zabawa, lecz rzeczywistość. Zupełnie tak, jakbyś była aktorką. Masz do odegrania rolę, więc zrób to. Spójrz na aktorów zza oceanu! W zależności od napisanej im roli wyglądają zupełnie inaczej. Mogą być seksowni lub zupełnie odpychający. W jednym filmie możemy ich kochać, a w drugim nienawidzić. Mogą być kimkolwiek chcą, wystarczy, że wczują się w swoje postacie – rzuciła.

Delikatnie odwróciłam głowę w lewą stronę, aby Ann nie zorientowała się, że po policzku spływają mi łzy. Z wyprostowanymi plecami zapytałam:

– Na którym piętrze znajduje się to mieszkanie?

– To mi się podoba! – krzyknęła Ann, wyciągając ręce wysoko w górę. – Na dwudziestym siódmym, mała! W samych chmurach!

Mieszkanie naprawdę robiło wrażenie. Było unikalne, z ogromną przestrzenią i zdecydowanie w klasie premium. Już po przekroczeniu progu sam widok zza przeszklonych ścian zapierał dech w piersiach. Położone na 27. piętrze w samym centrum Wrocławia. Luksusowy apartament zaprojektowany był z dbałością o najmniejsze detale, aby zapewnić najwyższy komfort wypoczynku. Przestronny salon z aneksem kuchennym został urządzony w nowoczesnym stylu. 110 m2 luksusowej przestrzeni utrzymanej w tonacji szarości i czerni nie ograniczało się do żadnego sztywno określonego stylu.

– Współpracowaliśmy z cenionymi artystami i projektantami, którzy stworzyli niezwykłe oświetlenie i dekoracje – chwalił się właściciel, jasno wyrażając swoje pragnienie szybkiego wynajmu. – Czuję, że temu luksusowemu wnętrzu brakuje jedynie takiej kobiety jak pani – kontynuował, powtarzając schematy z weekendowego poradnika dla sprzedawców nieruchomości.

– Może pan pokazać mi sypialnię? – zapytałam, sugerując coś więcej niż tylko prezentację mieszkania.

Właściciel skinął głową i wskazał ręką kierunek, którym mam podążać.

– Wanna w sypialni? – uśmiechnęłam się lekko prowokacyjnie, starając się przekonać go, że jestem zainteresowana nim, a nie tylko wynajmem mieszkania.

– Takie elementy potrafią dostarczyć przyjemnych… wrażeń wizualnych – dodał po chwili, łapiąc mój flirt.

Mimo wszystko jednak zachował dystans, dając do zrozumienia, że wie, czego próbuję. Często bowiem zdarza się tak, że atrakcyjna młoda kobieta chce uwieść przeciętnie przystojnego, ale zamożnego biznesmena, aby czerpać zyski… wiadomo jak i czym.

– Proszę mi przypomnieć cenę najmu – poprosiłam teraz już pewna siebie.

– Jak wcześniej wspomniałem, umowa na minimum rok, a dla pani zniżka pięćset złotych względem ogłoszenia.

– Czyli ile to będzie? – dopytałam.

– Dwanaście i pół tysiąca za miesiąc plus opłaty w wysokości około tysiąca pięćset – odpowiedział.

– Jaka jest wysokość kaucji?

– Dziesięć tysięcy. Płatność za wynajem z góry. – Tym razem jego ton był poważniejszy.

– Biorę – odpowiedziałam, udając, że nie do końca rozumiem, co właśnie robię. – Proszę przesłać mi umowę mailem, abym mogła zapoznać się z warunkami na spokojnie.

– Nie będzie pani zawiedziona! Możemy spotkać się jutro o tej samej porze i w tym samym miejscu, aby podpisać umowę – oznajmił entuzjastycznie.

– Czy moglibyśmy spotkać się na drinku w restauracji Orchidea? Pracuję tuż obok i naprawdę byłoby mi miło spędzić więcej czasu razem, jeśli nie stanowi to problemu – poprosiłam, udając niewinną i słodką dziewczynkę.

– Oczywiście, że tak! – niemal wykrzyknął, widząc, że zamierzam płacić pieniędzmi, a nie czymś innym. Mimo to byłam pewna, że również nie pogardziłby tym drugim.

Pożegnaliśmy się w dobrych nastrojach. Grałam najlepiej, jak potrafiłam. Gdy tylko zniknął z mojego pola widzenia, odetchnęłam z ulgą. Każda część mojego ciała drżała. Ledwo oddychałam, a przed oczami krążyły mi kolorowe kropki.

– Jak idzie? – Ann wyskoczyła jak spod ziemi.

– Dobrze – odpowiedziałam.

– Kiedy podpisujecie umowę? Udało się go przekonać do Orchidei? – dopytywała.

– Tak. Jutro o czternastej.

– To świetnie. Musimy jak najszybciej potwierdzić u kelnerki, że będziemy.

– Wiem, ale strasznie się boję, Ann… – mówiłam z coraz mniejszym przekonaniem.

– Kiedyś ktoś mi powiedział, że nie możemy pozwolić, aby strach przed porażką wykluczył nas z gry. Musimy się tego trzymać! – Przyjaciółka starała się mnie podnieść na duchu.

– Dam radę – zapewniałam. – Na pewno dam.

– Umowa! – krzyknęła Ann. – Trzeba sprawdzić umowę najmu, wracajmy do domu.

Po niecałej godzinie dotarłyśmy na miejsce. Moje niewielkie mieszkanie nawet w najmniejszym stopniu nie przypominało tamtego luksusowego wnętrza. Nigdy nie byłam bogata ani zbyt popularna, byłam zwyczajną dziewczyną z sąsiedztwa. Mama pracowała na etacie w sklepie pod miastem, a ojciec zajmował się pracą budowlaną. Gdy miałam 6 lat, na działce po dziadkach wybudowaliśmy dom, w którym mieszkałam przez kolejne kilkanaście lat. Dom był oddalony od miasta, więc rodzice musieli mnie dowozić do szkoły i do znajomych. Nie miałam rodzeństwa i szczerze mówiąc, nigdy go nie potrzebowałam. Żyłam dla siebie, w świecie wyobraźni i narastających ambicji, które, miałam nadzieję, pewnego dnia się spełnią. I miałam ją, moją jedyną przyjaciółkę. Była małą księżniczką, rozpieszczaną przez rodziców do granic możliwości, a moim największym osiągnięciem było to, że Myszka uważała mnie za przyjaciółkę. Sama świadomość, że ktoś tak wyjątkowy jak ona chciał się ze mną zadawać, wypełniała mnie dumą. Była absolutnie doskonała. Nieskazitelnie piękna, nadzwyczaj inteligentna, bogata, mądra i bardzo popularna. Była moją przyjaciółką, siostrą i powierniczką. A potem nagle zniknęła. Zabrał mi ją i nigdy nie oddał.

Zegar wskazywał 22:00. Usiadłam przed komputerem przygotowana na długą noc spędzoną nad wnikliwym czytaniem umowy najmu. Dokument był dopracowany perfekcyjnie, pozbawiony nadinterpretacji, nieścisłości i niedomówień. Wiedziałam, że każdy szczegół został dobrze przemyślany.

– Do odważnych świat należy – westchnęłam sama do siebie, czując, jak adrenalina napływa do moich żył. Nie bałam się wyzwania i wzięłam się do pracy.

Następnego dnia, zgodnie z planem, dotarłam do Orchidei godzinę wcześniej przed umówionym spotkaniem. Ann siedziała w kącie kilka stolików dalej, dodając mi otuchy i odwagi do podpisania dokumentacji. Jej obecność sprawiała, że czułam się pewniej.

Po jakimś czasie usłyszałam znajomy głos właściciela mieszkania:

– Dzień dobry, pani Lidio.

– Dzień dobry, panie Michale – odpowiedziałam z zalotnym uśmiechem. – Już się bałam, że się pan rozmyślił – zaczęłam kokietować.

– Jak mógłbym przegapić spotkanie z tak uroczą kobietą? – kontynuował z uśmiechem na twarzy. – Mam przygotowaną umowę, wystarczą nasze podpisy i może się pani wprowadzać. Mamy dwa egzemplarze o identycznym brzmieniu. Czy chce się pani jeszcze z nimi zapoznać?

– Pobieżnie – odpowiedziałam. – Zerknę, czy wszystko się zgadza, jeśli mi pan pozwoli.

– Bez pośpiechu – zapewniał. – Zarezerwowałem dla pani tyle czasu, ile pani potrzebuje – uśmiechał się.

Nagle atmosferę przerwał krzyk podstarzałej furiatki, która darła się niemal na całą knajpę.

– Czy jest tu właściciel białego mercedesa z końcówką rejestracji U dwadzieścia pięć?!

– Jestem! – W popłochu poderwał się właściciel apartamentu, który przed chwilą próbował złożyć zamówienie u kelnerki.

– Kto cię uczył parkować?! – krzyczała wniebogłosy. – Proszę natychmiast przeparkować auto albo wezwę służby porządkowe! Kto to widział?! – dodała, zatrzaskując drzwi z impetem.

Michał zerwał się jak poparzony.

– Zaraz wracam – zakomunikował, nie czekając na żadne pytania.

I rzeczywiście, jego nieobecność nie trwała długo.

– Wyobraź sobie, że ta wariatka oskarżyła mnie, że zarysowałem jej samochód. Jakaś brudna smuga, nawet nie zarys, a na pewno już nie przeze mnie mnie. Zwyzywała mnie, groziła policją. Bardzo cię przepraszam, ale chyba szlag trafił dobry nastrój – zaczął opowiadać, gestykulując przy tym żywo rękoma.

– I co, przeparkowałeś? – Nie kryłam wzburzenia, chcąc poznać dalszy rozwój sytuacji.

– Tak, bałem się, że ta furiatka porysuje mi auto. Muszę przyznać, że wyprowadziła mnie z równowagi – dodał, próbując opanować swoje emocje.

– Szkoda nerwów – starałam się załagodzić sytuację. – Pamiętaj, że to jakaś idiotka – czarowałam. Wsparcie, zwłaszcza to psychiczne, w stresujących sytuacjach potrafi zdziałać cuda. – Wróćmy do tych przyjemniejszych rzeczy – zaproponowałam.

– Masz rację – odpowiedział właściciel mieszkania, zatapiając swoje spojrzenie w moim dekolcie. – Jesteś zbyt piękna, aby marnować czas na nerwy. Mam tu gdzieś długopis – dodał i zaczął szperać w dużej czarnej teczce.

W końcu podpisaliśmy umowę i wszystko zostało załatwione.

– Teraz możemy się zająć czymś jeszcze przyjemniejszym – odparłam z uśmiechem na ustach, czując, jak atmosfera między nami staje się intensywniejsza. – Mam jedną prośbę – zaczęłam, podając mu kopertę z gotówką. – Mam problem z kontem, przyniosłam kaucję w gotówce, reszta trafi na konto. Mam nadzieję, że to nie sprawi problemu? Do dziesiątego każdego miesiąca, tak jak się umówiliśmy.

– Oczywiście, że nie – uśmiechnął się, biorąc kopertę. – Prawdziwy dżentelmen potrafi dyskretnie przeliczyć sumę w obecności damy, tak żeby nawet nie zauważyła, kiedy to się stało – zażartował.

Michał odłożył kopertę, pochylając się lekko na bok. Przez moment panowała cisza.

– Mam coś dla ciebie – powiedział, przerywając milczenie, po czym wręczył mi klucze do apartamentu.

– Musimy to koniecznie uczcić… u mnie – zaproponowałam, uśmiechając się. – Oczywiście, jeśli masz ochotę.

– Jasne, że mam! – wykrzyknął, niemal krztusząc się wodą, którą pił.

– W takim razie zapraszam w piątek o dwudziestej drugiej. Do zobaczenia – powiedziałam, czując ulgę, gdy odszedł.

Ledwo wyszedł, a przy moim stoliku pojawiła się kelnerka.

– Wszystko załatwione? – zapytałam.

– Tak jak się umawiałyśmy – odpowiedziała z uśmiechem. – Obiad na koszt firmy. A to dla pani – dodała, podając mi brązową kopertę.

Serdecznie jej podziękowałam i zostawiłam sowity napiwek. Zebrałam się i wyszłam. Byłam zmęczona nadmiarem emocji i stresem. Moje środki na koncie szybko się kurczyły, a to, co jeszcze niedawno było dużą kwotą, teraz było niezbędną do życia. Człowiek tak szybko przyzwyczaja się do tego, co dobre – pomyślałam.

Nadszedł kolejny poranek, a na mnie czekała nieuchronna przeprowadzka. Mój dorobek życia dosłownie zmieścił się w pięciu kartonach. Przez chwilę nawet uwierzyłam, że opuszczam to miejsce na zawsze. Zapominałam o moim zadłużeniu, o tym, że zostałam okrzyknięta samozwańczym aniołem zemsty, a także o tym, że moje życie stopniowo przybierało normalny, codzienny rytm, którego tak naprawdę nigdy nie umiałam dokładnie zdefiniować.

 

Kilka lat temu, a dokładnie po śmierci Myszki, przeszłam załamanie nerwowe. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek będę w stanie ponownie się śmiać, cieszyć z poranka i oddawać rutynie codziennego życia. Świat odebrał mi jedyną przyjaciółkę, nagle zostałam zupełnie sama. Choć miałyśmy wspólną paczkę znajomych, to byli bardziej jej ludzie – nie moi. Odcięłam się od wszystkich, nie potrzebowałam nikogo, nie chciałam nawiązywać nowych znajomości. Zmieniłam również otoczenie, opuszczając rodzinny dom po paru miesiącach po tragedii. Moja mama naprawdę uwierzyła, że pozostawiam przeszłość za sobą. Znalazłem pracę, wsparta finansowo przez dziadków znalazłam mieszkanie w dużym mieście. Zaczęłam egzystować, choć ciężko było to nazwać życiem. Praca, dom… co tydzień telefoniczne rozmowy z dziadkami, czy wszystko w porządku, czy poznałam kogoś nowego, czy coś zjadłam. Od innych ludzi trzymałam się z daleka, nie potrzebowałam nikogo ani niczego. Byłam niezależna, samowystarczalna i cholernie samotna.

Wydaje mi się, że to właśnie ta samotność zbliżyła mnie do Ann, przypomniała mi, jak to jest znowu zaufać komuś, wypłakać się w cudze ramię, śmiać się i planować. Teraz stała obok mnie, ramię w ramię, w walce o lepsze jutro. Bez wyrzutów, bez strachu, w myśl zasady Lucy Maud Montgomery: „Jutro jest zawsze świeże i wolne od błędów”…

 

Włożyłam do bagażnika samochodu ostatni karton, zatrzasnąłem drzwi i ruszyłam w kierunku największego wieżowca w mieście, mojego nowego domu.

– W końcu jesteś! – wykrzyknęła Ann, czekając na mnie na miejscu.

– Nie narzekaj, tylko pomóż – odpowiedziałam, dając jej spojrzeniem do zrozumienia, że w bagażniku czekają kartony.

– Czy ty sobie żartujesz? – oburzyła się. – Nie jestem tutaj po to, żeby nosić jakieś bezwartościowe rzeczy. Większość z nich i tak trzeba będzie wyrzucić. Nie kiwnę nawet palcem, żeby zanieść to na górę. Idź i poproś o pomoc konsjerża. Przecież to jest jego obowiązek. Za coś w końcu dostaje wynagrodzenie.

Miała rację, jak zawsze. Miły starszy pan bez wahania pomógł mi przenieść wszystko do apartamentu. Stanęłam pośrodku nowego lokum i nie do końca zdawałam sobie sprawę, że to dzieje się naprawdę. Przeprowadziłam się!

Postawiłam życie na jedną kartę. Mogłam albo zdobyć wszystko, albo to stracić bezpowrotnie. Wzięłam głęboki oddech i skierowałam spojrzenie przed siebie. Przed moimi oczami rozciągała się cudowna panorama Wrocławia. Stałam niemalże na wysokości chmur, oddzielona od nich jedynie szklaną powłoką. Pomyślałam, że to może być moje nowe niebo. Nagle mój wzrok przykuła butelka drogiego szampana, która stała dumnie na kuchennym blacie. Jej elegancki wygląd emanował luksusem i wyrafinowaniem. Szklana powierzchnia butelki odbijała światło, tworząc tęczowe refleksy. Etykieta wzbudzała respekt i zachęcała do rozkoszowania się tym unikalnym trunkiem. Butelka była starannie opieczętowana złotą, metalową siatką dodającą jeszcze większego prestiżu. Przez chwilę zatrzymałam się, obserwując te eleganckie detale, a zapach szampana otulił mnie nutami owoców i delikatnymi tonami drożdżowego ciasta. To nie był zwykły szampan. To była esencja elegancji, luksusu i wyjątkowości, która czekała na odpowiednią okazję, by rozpocząć swoje magiczne tańce na podniebieniu. Była symbolem nowego początku, mojego początku.

„Witamy w domu” – przeczytałam.

– Chcesz? – zapytałam Ann.

– Nie – skrzywiła się.

– Jak wolisz – odpowiedziałam.

Wzięłam butelkę i udałam się do sypialni. Przygotowałam kąpiel, przyciemniając światło w pokoju, a następnie rozkoszowałam się widokiem miasta, popijając kieliszek Dom Perignon. Kiedyś marzyłam o takim życiu. W głowie układałam scenariusze, jak młoda dziewczyna z małego miasteczka odnosi spektakularny sukces. Idealna praca, idealne towarzyskie relacje, idealne życie w bogatej rodzinie. Naprawdę tego pragnęłam, ale otrzymałam jedynie namiastkę, z czasowym limitem.

Zmierzch zapadał, a tysiące świateł migotało nad miastem. Podziwiałam widok, którego piękno nabrało zupełnie nowego wymiaru w deszczową pogodę. Krople delikatnie spływały po szybie, tworząc malownicze wzory, które rozmazywały światło ulicznych latarni. Obraz przed oczami był niemalże surrealistyczny. Budynki i ulice, zwykle ożywione i tętniące życiem, teraz były zatopione w romantycznym mroku. Kolorowe neonowe reklamy zamiast świecić jasno, wydawały się wydobywać swoje tajemnicze światło zza gęstej kurtyny deszczu. Miasto, które zwykle było gwarnym miejscem, w tym momencie uspokoiło się i stało niemalże intymne. Dźwięk deszczu, delikatny i uspokajający, stwarzał atmosferę spokoju i skupienia. Patrząc na opuszczone ulice, widziałam odbicia świateł samochodów na mokrej nawierzchni, tworzące magiczne refleksy. Każdy detal miał nową, niezwykłą aurę. Był to widok, który wiedziałam, że zostanie w mojej pamięć na zawsze, pokazując, że nawet w najbardziej ponurej pogodzie można odnaleźć piękno i zachwyt. Moje melancholijne rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi.

– To chyba jakiś żart – wymamrotałam do siebie. – Kogo teraz niesie licho…

Leniwie wyszłam z wanny, narzuciłam bawełniany szlafrok i udałam się w stronę drzwi.

– O cholera! To właściciel mieszkania! Zaprosiłam go, tylko nie wiem po co… – szepnęłam z wyrzutem.

– Super – odpowiedziała Ann. – Pozbądź się go stąd.

– Ale jak mam go wygonić? – zdziwiłam się.

– Normalnie! Otwórz, powiedz, że jesteś chora i niech spada. Proste. – Nie ukrywała zdenerwowania.

– Cześć, Michał. – Lekko uchyliłam drzwi. – Przepraszam bardzo, ale fatalnie się czuję. Miało być inaczej, ale grypa jelitowa całkowicie mnie wykończyła.

– Ojej… – Stał jak sparaliżowany, nie wiedząc, co powiedzieć. – Może przynajmniej wejdę na chwilę – próbował.

– Nic z tego, naprawdę nie dam rady – trwałam przy swoim.

– Jasne, rozumiem. Może jutro? – Nie dawał za wygraną.

– Nie sądzę, żeby jutro było lepiej. Zadzwonię, jak tylko stanę na nogi. Przepraszam – wydukałam na pożegnanie.

– Mam dla ciebie kwiaty – wymamrotał niczym stłamszone zwierzę.

– Przepraszam, ale nawet teraz jestem nadmiernie wyczulona na zapachy – skwitowałam, zatrzaskując mu drzwi przed nosem.

– Zadowolona? – zwróciłam się do Ann.

– Całkiem. – Wzruszyła ramionami. – Idź spać.

Nie polemizowałam. Odwróciłam się na pięcie i udałam się do sypialni.

 

Podjęcie decyzji o podróży może okazać się momentem przełomowym. Wszyscy stoimy na progu wyborów, które mogą zdefiniować nasze istnienie, a każda chwila jest jak delikatny wietrzyk, zaprasza do działania. Wypływając w morze nieznanej przyszłości, musimy być gotowi na to, że przyjdzie nam stawić czoła burzliwym falom i zmierzyć się z nieznanymi przeciwnościami. Jak kapitan statku musimy wykształcić w sobie determinację, która pozwoli iść naprzód, nawet gdy niebo zaciągnie się chmurami, a wiatr zacznie wiać z różnych kierunków. W tej podróży nie można pozwolić, by strach stał się naszym przewodnikiem, bo to właśnie w chwilach największej burzy odkrywamy siłę, która drzemie w sercach. Życie jest pełne tajemnic i niespodzianek, a my, jako odważni podróżnicy, musimy mieć wiarę, że nasze myśli i działania prowadzą do sukcesu, nawet gdy widoki zdają się przytłaczające. Zatem gdy staniemy na progu nowego rozdziału, w naszych sercach musi zagościć pragnienie odkrywania. Żegluga będzie wtedy pełna pasji, a każdy port, do którego zawiniemy, stanie się świadkiem naszej odwagi i determinacji. Bo w końcu to nie tylko ostateczny cel się liczy, ale każdy moment spędzony w drodze, który czyni nas tym, kim jesteśmy.

ROZDZIAŁ 3

Nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria.

– Ludwig Boltzmann

W wirze codzienności w świecie zdominowanym przez obrazy i wrażenia człowiek łatwo tonie w morzu pozorów. Żyjemy w czasach, gdy sukces mierzony jest ilością lajków i chwilowych uniesień, gdy powierzchowność staje się normą, a prawda często ustępuje miejsca iluzji. W tym labiryncie sztucznych uśmiechów i starannie wykreowanych wizerunków zatracamy się, zapominając o istocie naszego istnienia. Jak mawiał Sokrates: „nieprzebadane życie nie jest warte życia”. W pogoni za chwilowymi przyjemnościami zatracamy zdolność do refleksji, do zadawania sobie fundamentalnych pytań. Kim jesteśmy, gdy zdejmujemy maski? Co naprawdę nas definiuje? W miarę jak wpadamy w pułapkę pozorów, nasza tożsamość staje się zamglona, a prawdziwe pragnienia ulegają zatarciu.

 

Zaskakująco łatwo wcielałam się w nowe role, jak aktor, który z każdą zmianą kostiumu staje się kimś innym. Upływający czas zyskiwał na intensywności, a życie z określonym celem i znacznymi środkami na koncie stawało się uzależniające, niczym narkotyk, który obiecuje przyjemność, lecz jednocześnie odurza i zniewala. Życie bez pracy, której nie lubiłam, jawiło mi się jako oaza spokoju w porównaniu z szarą codziennością, gdzie obowiązki i oczekiwania zżerały resztki entuzjazmu. Aby uzyskać wolne, wystarczyło skrupulatnie opisać objawy depresji, snując opowieści o bezsensowności życia, lękach, które krążyły w mojej głowie, oraz o braku motywacji do wstawania rano z łóżka. Z każdym słowem, które wypowiadałam, czułam, jak moja rzeczywistość staje się mroczniejsza, jakby sama atmosfera wokół mnie gęstniała przesiąknięta melancholią. W takim przypadku regeneracja i spokój były absolutnie wskazane, czego dowodem było moje kilkumiesięczne zwolnienie lekarskie. Zatopiona w bezruchu czułam, jak świat zewnętrzny staje się odległy, jakby moje życie zamieniało się w czarno-białe zdjęcie.

W przypadku depresji warto poświęcić czas wolny na regularne ćwiczenia fizyczne, więc uczęszczałam na nie pięć razy w tygodniu od miesiąca. Każdy trening był dla mnie próbą pokonania własnych ograniczeń i odnalezienia w sobie resztek siły. Mimo wysiłku w jednej rzeczy nie musiałam oszukiwać lekarza – koszmary senne nie ustępowały, a noce stawały się coraz dłuższe. Kiedy tylko zapadał zmierzch, w moim umyśle budziły się zjawy, demony i przerażające cienie, które z uporem wkraczały do myśli. Każdej nocy słyszałam szepty, szelesty i świsty wiatru, które tworzyły niezrozumiałe słowa, jakby świat wokół mnie szeptał tajemnice nieprzeznaczone dla moich uszu. Ta sama zjawa z nieuchwytną determinacją przechodziła przez przeszklone ściany apartamentu, jakby czas i przestrzeń nie miały dla niej znaczenia. Stawała tuż przy moim łóżku, nigdy nie podnosząc głowy, a jej zaciśnięta dłoń zawsze była wyciągnięta w moją stronę, jakby pragnęła mnie uwięzić w swoim mrocznym uścisku.

Z każdym dniem i z każdym nocnym niepokojem czułam, jak coraz bardziej oddalam się od rzeczywistości. Moje życie zamieniało się w niekończącą się grę, w której nie wiedziałam, kto jest moim wrogiem, a kto przyjacielem. Tylko te cienie, które odwiedzały mnie w nocy, były przypomnieniem, że nie mam pełnej kontroli. A jednak w tej niepewności, w tej mrocznej podróży, gdzieś w głębi duszy tliła się iskra nadziei na to, że pewnego dnia zdołam przełamać tę klątwę i odnaleźć w sobie prawdziwe światło.

– Wstawaj, śpiochu! – wykrzyknęła Ann uśmiechnięta i zadowolona z życia, wskakując mi do łóżka. Miałam wrażenie, że dopiero co udało mi się zasnąć. – Dzisiaj idziemy do pana Mikulskiego! To oznacza, że zakończymy etap przygotowań i przystąpimy do ofensywy – triumfowała Ann, podskakując na moim nowym, ogromnym i wygodnym łóżku, które było nie tylko miejscem wypoczynku, ale również areną moich wewnętrznych zmagań. – Zrobiłaś świetną robotę! – pochwaliła mnie.

Muszę przyznać, że miała rację. Po miesiącu ciężkiej pracy dostrzegałam w sobie zupełnie inną osobę niż dziewczyna, którą jeszcze niedawno byłam. Jakby zadziałała na mnie magia, tworząc nową wersję mnie. W ciągu zaledwie kilkudziesięciu dni przekształciłam się w przepiękną kobietę, jakby przemienioną przez zaklęcia, które zrodziły się w moim sercu. Moja metamorfoza była tak oszałamiająca, że nawet mnie trudno było uwierzyć, że jeszcze niedawno byłam tak niepozorna i niepewna siebie. Czułam, jak wewnętrzny ogień, który rozpalony został przez moją determinację, wypalił wszelkie wątpliwości. Ciało zyskało harmonijną proporcję i elegancję, wyglądało jak rzeźbione przez największych artystów. Każdy kształt, każdy kontur sprawiały, że czułam się niczym dzieło sztuki, które z dumą wystawione jest w galerii życia. Wysmuklone linie sylwetki nadały jej delikatnego i zmysłowego wyglądu. Pośladki może nie były jeszcze jak dwie idealnie ukształtowane formy, ale i tak przyciągały pełne podziwu spojrzenia. Sześć kilogramów mniej sprawiło, że moja talia podkreślała kobiecą figurę, dodając mi gracji i zmysłowości. Czułam, że każdy mój krok był jak taniec, w którym rytm serca i ciała zharmonizowały się w doskonałej symfonii. Ta nowa ja, odrodzona jak feniks z popiołów, była gotowa, by stawić czoła światu z nową siłą i pewnością siebie.

Po paru zabiegach medycyny estetycznej moja twarz zyskała nową witalność, jakby obudziła się z długiego snu. Cienie zmęczenia, które przez długi czas skrywały moją prawdziwą naturę, ustąpiły miejsca promiennemu rumieńcowi na policzkach. W lustrze dostrzegałam, jak oczy nabierają intensywności, jakby w ich głębinach kryły się nieodkryte oceany emocji. Stały się lustrami mojej wewnętrznej siły i pewności siebie, które w końcu mogły wydostać się na powierzchnię. Brwi, jak perfekcyjnie wyprofilowane łuki, dodawały spojrzeniu wyrazistości i wyrafinowania, a każdy detal miał do opowiedzenia swoją historię.

Ciag dalszy dostępny w pełnej wersji książki.

ROZDZIAŁ 4

Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

ROZDZIAŁ 5

Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

ROZDZIAŁ 6

Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

ROZDZIAŁ 7

Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

ROZDZIAŁ 8

Tekst dostępny w pełnej wersji książki.

ROZDZIAŁ 9