Śledztwa na czwórkę z plusem - Barczyk Elżbieta - ebook

Śledztwa na czwórkę z plusem ebook

Barczyk Elżbieta

0,0

Opis

Ona ma dyplom z historii i… doktorat z wpadania w kłopoty!

Eliza Bielska, nauczycielka historii z malowniczego miasteczka na południu Polski, ma niezwykły talent – przyciąga kłopoty jak magnes. Jest roztrzepana, impulsywna i zawsze działa szybciej, niż myśli. A kiedy wpadnie na trop czegoś podejrzanego… nie potrafi odpuścić.

Tak właśnie zostaje wciągnięta w sam środek kryminalnych afer. Z pomocą przyjaciela z dzieciństwa, początkującego policjanta – jej byłego ucznia – oraz szkolnej sekretarki, która wie wszystko o mieszkańcach miasteczka, Bielska rozwiązuje sprawy na własną rękę.

Swoje śledztwa prowadzi z humorem, nieustępliwością i absolutnym brakiem taktu. A choć przez to nieraz wpada w tarapaty, wrodzona ciekawość prowadzi ją do zaskakujących rozwiązań.

Co się jednak wydarzy, gdy to ona stanie się celem?
I kto wtedy powinien bać się bardziej – Eliza… czy ci, którzy jej podpadli?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 408

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Elżbieta Barczyk

Śledztwa na czwórkę z plusem

1

W nocy obudził mnie dzwonek telefonu. Kto, do wszystkich diabłów, dzwoni do mnie o tej porze? Desdemonamelia grupy Bloodbound rozbrzmiała i zakłóciła mi sen. Co mnie podkusiło, aby ustawiać tak głośny dzwonek? Zwłaszcza w nocnej ciszy brzmi to nadnaturalnie głośno.

Sięgnęłam po telefon i stłumiłam ziewnięcie. Spojrzałam na wyświetlacz. Jowita. To dziwne. Ona nigdy nie dzwoniła do mnie o tej porze. Była moją najlepszą przyjaciółką i wiedziała, że w przeciwieństwie do niej ja w nocy śpię. Nie jestem takim nocnym markiem jak ona.

Coś musiało się stać. Odebrałam, rzucając niecierpliwie:

– Cześć. Dlaczego dzwonisz o tej porze?

– Lizia – usłyszałam zduszony szept.

Nie miałam już żadnych wątpliwości. Tylko Jowita, jako jedyna na całym świecie, zwracała się do mnie tym zdrobnieniem. Dla całej reszty byłam po prostu Elizą.

– Lizia – powtórzyła i wydawało mi się, że płacze. – Wpakowałam się w poważne tarapaty. Potrzebuję pomocy.

– Już do ciebie jadę! – krzyknęłam do słuchawki. – Nie ruszaj się z domu i czekaj na mnie. Zaraz… – Teraz krzyczałam już w próżnię.

Połączenie zostało przerwane. Co jest grane?

Zerwałam się z łóżka. Jowita i kłopoty? To po prostu niemożliwe. Nigdy, odkąd ją znam, nie miała kłopotów. To najbardziej zrównoważona i poukładana osoba, jaką spotkałam. Jest moim zupełnym przeciwieństwem. Z naszej dwójki to ja zwykle pakuję się w tarapaty. Jednak brzmiało to poważnie. Jeśli naprawdę miała kłopoty, to teraz wreszcie moja kolej, aby jej pomóc. Musiało to być coś poważnego.

Starając się nie zapalać światła, szukałam ubrania. Wiadomo jednak, że jak chce się coś zrobić szybko i na dodatek po ciemku, to zwykle się to nie udaje. Zdałam sobie sprawę, jakiego narobiłam hałasu, kiedy w pokoju nagle zrobiło się jasno i w drzwiach stanęła moja mama.

– Czemu tłuczesz się po nocy, zamiast spać? Stało się coś? – zapytała.

– Jowita ma kłopoty – odpowiedziałam lakonicznie, próbując jednocześnie wcisnąć się w dżinsy, które nagle wydały mi się za małe.

– Jakie kłopoty? – zaniepokoiła się mama. Tak jak ja, dobrze wiedziała, że między słowami „Jowita” i „kłopoty” ciężko byłoby postawić znak równości.

– Nie wiem. Nic nie powiedziała – odparłam, zapinając zamek ulubionego swetra. – Jadę do niej – dodałam, porywając ze stolika przy łóżku klucze.

Błyskawicznie włożyłam kurtkę i buty, wyprowadziłam z garażu smerfa i już gnałam ulicą przez ciemną noc. Po chwili jednak uzmysłowiłam sobie, że jazda skuterem w mroźną styczniową noc to nie najlepszy pomysł. Lodowaty wiatr przewiał mnie na wskroś. Chociaż przeziębienie to teraz było najmniejsze z moich zmartwień. Na szczęście droga do bloku, w którym mieszkała Jowita, zajęła mi tylko pięć minut, więc nie zdążyłam zamienić się w sopel lodu.

Zsiadłam ze skutera i zdjęłam kask. Podniosłam głowę i spojrzałam na okna pierwszego piętra. W każdym panowała ciemność. To dziwne. Skoro Jowita nie śpi i na mnie czeka, to w jej oknie powinno się palić światło. Coś tu nie grało.

Zaniepokojona wbiegłam do budynku. Przeskakując po dwa, trzy stopnie, za chwilę byłam już pod drzwiami mieszkania przyjaciółki. Zatrzymałam się i wzięłam kilka głębokich oddechów, aby uspokoić kołaczące serce. No dobra, dobra. Przyznaję się. Ten bieg po schodach odebrał mi dech. Nigdy nie miałam dobrej kondycji, ale nie sądziłam, że jest aż tak źle. Czego jednak można się spodziewać po kimś, kto całe dnie spędza zakopany w papierach, mapach i książkach lub sprawdzając klasówki. O to mniejsza. Złapałam za klamkę i pociągnęłam. Drzwi otworzyły się bez problemu. To nie powinno mieć miejsca. Zamek był zepsuty, więc Jowita za każdym razem, kiedy wychodziła, a nawet kiedy była w domu, musiała zamykać drzwi na klucz. To, że tak się nie stało, nie dawało mi spokoju.

Weszłam do środka i zapaliłam światło. Od razu rzuciły mi się w oczy dwie rzeczy. Po pierwsze nigdzie nie było Jowity, a po drugie w pokoju panował bałagan. Komuś innemu nie wydawałoby się to niczym dziwnym, ale moja przyjaciółka była niezwykłą pedantką. U niej zawsze było czysto i każda rzecz miała swoje miejsce. Nie tak jak u mnie. U mnie panował – jak sama często powtarzałam – artystyczny nieład.

Rozejrzałam się uważnie po całym pomieszczeniu. Jowita wynajmowała kawalerkę, więc oprócz tego pokoju w mieszkaniu były tylko niewielka kuchnia i łazienka. Nie miała się więc gdzie schować. Zresztą przede mną by się nie chowała.

Ten bałagan był niepokojący. Coś musiało się tutaj stać. Zrobiłam kilka kroków i nagle moją uwagę przykuła leżąca przy biurku chusteczka. Schyliłam się i ją podniosłam. Na chusteczce była jakaś czerwona substancja. Zaraz, zaraz. Czy to krew? To wyglądało jak krew. Co tutaj się, do diabła, stało? I czyja to krew? Nic tu nie miało dla mnie sensu.

Najpierw ten okropny telefon, potem bałagan, a na końcu zakrwawiona chusteczka. Wszystko zaczęło układać mi się w logiczną całość i jeśli miałam rację, to Jowita znalazła się w niemałych tarapatach. Dużo większych, niż mogłam to sobie wyobrazić. Wydawało się, że nie opuściła swojego mieszkania z własnej woli. Ktoś tu był i czegoś szukał, a patrząc na panujący w mieszkaniu bałagan, robił to w dużym pośpiechu.

To było więcej, niż byłam w stanie zrozumieć. Jeśli czegoś szukali, to czego? I gdzie w takim razie jest Jowita? Niewiele myśląc, wyjęłam z kieszeni kurtki telefon i wybrałam numer.

***

Sierżant Kowalski patrzył na mnie z tym swoim wszechwładnym uśmiechem na twarzy. Nigdy jakoś nie potrafiłam go polubić, choć chodziliśmy do tej samej szkoły. On był dwie klasy wyżej. Zawsze wydawało mi się, że patrzy na mnie z wyższością. Byłam zaskoczona, kiedy dowiedziałam się, że dostał pracę na posterunku w naszym miasteczku. W końcu miał strasznie wygórowane ambicje.

– A więc mówi pani – rzucił tym swoim oficjalnym tonem, który zawsze przyprawiał mnie o dreszcze – że pani przyjaciółka zadzwoniła do pani i powiedziała, że ma kłopoty.

– Zgadza się – potwierdziłam. – A ja natychmiast tutaj przyjechałam i zastałam jej mieszkanie w takim stanie.

– Więc twierdzi pani, że pani przyjaciółka zaginęła? – zapytał.

To naprawdę zaczynało działać mi na nerwy. Ten człowiek robił to specjalnie.

– Tak twierdzę – odrzekłam. – I zanim zacznie mnie pan pouczać, coś panu powiem – podniosłam głos. – Jowita nie zniknęła, bo miała taki kaprys. Coś się jej stało.

– Skąd ma pani pewność, że po prostu nie wyjechała?

No nie, tego naprawdę było już za wiele. Ten facet chyba miał mnie za idiotkę.

– Posłuchaj mnie uważnie. – Ledwo trzymałam nerwy na wodzy. – Jowita nie mogła ot tak wyjechać, gdyż już miałyśmy plany. W poniedziałek wyjeżdżamy nad morze, a przynajmniej tak miało być. Zawsze o tej porze roku wyjeżdżałyśmy. To jest nasza coroczna tradycja. Dlatego też nie wyjechałaby bez informowania mnie o tym. A poza tym po co miałaby do mnie dzwonić z wiadomością, że ma kłopoty?

– Może to żart – zasugerował.

– To nie był żart. Jowita nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Ma kłopoty i ja to wiem.

– Dobrze – zgodził się ze mną. – Ty to wiesz – też porzucił ten formalny ton – ale i tak nie mogę przyjąć zgłoszenia o zaginięciu. Twoja przyjaciółka jest pełnoletnia i zdrowa, nawet jeśli ma kłopoty, to policja ma swoje procedury.

– Więc co? – zapytałam. – Mam po prostu czekać, aż znajdziecie jej zwłoki?

– Na razie nic nie możemy zrobić – odrzekł.

Niech to jasna cholera. Pożegnałam sierżanta uprzejmie i przeprosiłam za kłopot. Czyli na policję nie mogę liczyć. Muszą przestrzegać przepisów. Nie przyjmą zgłoszenia o zaginięciu, dopóki nie upłynie określony czas. Może oni mają związane ręce, ale na pewno nie ja. Znajdę Jowitę, choćbym miała zawrzeć pakt z diabłem.

Póki co przydałaby mi się pomoc. Sama niewiele zdziałam, to fakt, ale też nie chciałam w tę sprawę angażować zbyt wielu ludzi. Na początek powinnam wrócić do domu i zastanowić się, co robić dalej.

Zacisnęłam ręce w pięści i dopiero po chwili zorientowałam się, że w dłoni cały czas trzymam chusteczkę, którą znalazłam na podłodze. Dobrze by było ustalić, czy to rzeczywiście jest krew. A jeszcze lepiej – czy to krew Jowity. Tylko kto mógłby mi pomóc… No jasne. Jak mogłam zapomnieć. Sebastian. Pewnie niewiele mi to da, ale może mu się uda coś ustalić. W końcu był biologiem. Nie powinien mieć problemów ze stwierdzeniem, czy substancja na chusteczce to na pewno krew. A przynajmniej tak myślę. Biologia nigdy nie była moją mocną stroną, a genetyka to dla mnie czarna magia. W tej sprawie mogłam liczyć tylko na Sebastiana. Chyba muszę mu złożyć niezapowiedzianą wizytę.

No tak. Nie mogę jechać do niego teraz, bo przecież jest środek nocy. Kilka godzin robi dużą różnicę, ale niewiele mogę zrobić. Najlepiej, jak wrócę do domu i zastanowię się, co dalej.

W pośpiechu opuściłam mieszkanie przyjaciółki, wsiadłam na zaparkowany przed blokiem skuter i pojechałam do domu. Już z daleka zauważyłam zapalone światło w kuchni. Mama nie spała. Z kubkiem kawy w ręce siedziała przy stole i na mnie czekała. Ją też musiał zaniepokoić ten telefon. Poderwała się na dźwięk otwieranych drzwi.

– Jesteś wreszcie – zauważyła, a w jej głosie można było wyczuć zdenerwowanie. – Co się stało? – zapytała, kiedy spostrzegła moją zatroskaną twarz.

– Jowity nie było – odpowiedziałam i ciężko usiadłam przy stole.

– Jak to nie było? – zdziwiła się mama. – Przecież do ciebie dzwoniła.

– No tak, ale nie było jej w domu, a jej mieszkanie wyglądało jak po przejściu huraganu.

– To dziwne – rzekła. – To przecież twój pokój zawsze tak wygląda – zauważyła z uśmiechem.

– No wiesz co… – odparłam z zażenowaniem. – Jak możesz tak mówić? – dodałam z udawanym oburzeniem.

– Przepraszam, ale jestem po prostu zaniepokojona. – Mama nie ukrywała już tego, że się martwi.

– Ja też – zgodziłam się z nią. – To do niej niepodobne. Zadzwoniłam na policję i chciałam zgłosić zaginięcie, ale nie przyjęli zgłoszenia.

– Wiesz, że policja ma swoje procedury…

– Wiem – przerwałam jej. – Doskonale o tym wiem, ale jeśli Jowita wpakowała się w jakieś tarapaty, to może być za późno. Dlatego to ja muszę jej pomóc – dodałam.

– Tylko uważaj na siebie – poprosiła mama. – Wiem, ile ta dziewczyna dla ciebie znaczy, ale nie przesadzaj.

– Dobrze. Obiecuję. Zresztą – dodałam zgodnie z prawdą – jak na razie nie mam pojęcia, gdzie jej szukać.

2

Tej nocy już nie zasnęłam. Krążyłam nerwowo po pokoju, starając się ułożyć jakiś plan działania. Najpierw muszę odwiedzić Sebastiana, bo to jedyna osoba – poza moją mamą oczywiście – która po wysłuchaniu tej historii nie weźmie mnie za wariatkę i histeryczkę.

Choć będąc szczerą, wcale nie chciałam go w to mieszać. Fakt, że był moim najlepszym przyjacielem już od wielu, wielu lat, wcale tego nie ułatwiał. Nic innego jednak nie byłam w stanie wymyślić. W takich chwilach jak ta bardzo przyda mi się jego praktyczny i logiczny umysł, dzięki któremu zawsze potrafi mi wszystko dokładnie wytłumaczyć.

Dobra. To najpierw do Sebastiana. Wtajemniczyć go w sprawę i zbadać chusteczkę. Kto jeszcze mógłby mi w tym pomóc? Rodzice Jowity odpadali. Od kilku lat mieszkali we Włoszech, a nikt z jej licznych znajomych pewnie nie wie więcej ode mnie.

Oczywiście. Adam. Jowita spotykała się z nim od kilku tygodni. Tylko że… Cholera, przecież ja nawet nie wiem, gdzie on mieszka. Spotkałam go tylko raz zupełnie przypadkiem i Jowita nas sobie przedstawiła. Muszę przyznać, że to całkiem przystojny mężczyzna, dobrze wychowany i czarujący. Prawdziwy dżentelmen. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Nic dziwnego, że moja przyjaciółka straciła dla niego głowę.

Jeśli jednak to przez niego Jowita znalazła się w tarapatach, zapłaci mi za to. Słono zapłaci. Przywiążę go do krzesła, założę słuchawki i puszczę moją ulubioną kompilację tak złych wykonań światowych hitów, że uszy będą mu krwawić. Jestem pewna, że długo by nie wytrzymał.

Zaraz. Zemstę muszę odłożyć na później. Teraz nie mam na nią czasu. Jowita mówiła, że poznała ich nasza wspólna koleżanka z liceum. Tylko która? A, racja – Basieńka. No tak, po niej można się tego spodziewać. Skoro zna tego całego Adama, to istnieje szansa, że będzie wiedziała, gdzie mieszka.

Nic nie stoi na przeszkodzie spróbować. A więc do roboty. Najpierw wizyta u Sebastiana, a potem telefon do Basieńki, której niestety będę musiała troszeczkę nakłamać.

***

Punktualnie o godzinie 7.43 w piękny i mroźny styczniowy poranek znalazłam się przed drzwiami mieszkania Sebastiana. Pora była dość wczesna, ale byłam pewna, że jest już na nogach, a jeśli nie, to wyciągnę go z łóżka choćby siłą.

Położyłam dłoń na dzwonku i już miałam go nacisnąć, kiedy uderzyła mnie nagła myśl. Co na to wszystko powie Małgorzata? Małgorzata była dziewczyną Sebastiana już ponad rok, a ostatnio się do niego wprowadziła. I z jakiegoś absurdalnego powodu za mną nie przepadała. Nie wiem, o co jej chodziło, bo choć nie darzyłam jej zbytnią sympatią – zawsze wydawała mi się taka drętwa i pozbawiona poczucia humoru – to jednak ze względu na mojego najlepszego kumpla starałam się być dla niej niezwykle miła. Jej zachowanie w stosunku do mnie zawsze było opryskliwe i agresywne, ale jako że Sebastian jest dla mnie jak brat i jego szczęście jest dla mnie bardzo ważne, nie zwracałam na to uwagi.

Teraz nie miało to jednak znaczenia. Teraz liczyła się tylko Jowita. Wzięłam głęboki wdech i nacisnęłam dzwonek, którego dźwięk w ciszy poranka wydał mi się niezwykle donośny.

Drzwi otworzyły się prawie natychmiast i poczułam mocny zapach perfum. Tylko jedna osoba, którą znałam, używała tego gatunku perfum. Małgorzata. Z trudem przywołałam na twarzy promienny uśmiech.

– Cześć – powiedziałam, zanim jeszcze stanęłyśmy twarzą w twarz. – Wiem, że jest strasznie wcześnie i do tego jest niedziela, ale mam bardzo ważną sprawę do Sebastiana – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.

– A, to ty – zauważyła i obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem. – Jest, jak zauważyłaś, niedziela. To, że ty nie masz życia prywatnego, nie znaczy, że my go nie mamy – dodała tym swoim jadowitym tonem.

– Przepraszam. Nie wiem, o co ci chodzi ani dlaczego tak mnie nie lubisz – odparłam z naciskiem – ale w tej chwili nic mnie to nie obchodzi. Nie mam ochoty na kłótnie. Przyszłam do Sebastiana, nie do ciebie.

– Wiesz, że mogę cię nie wpuścić. – Zabrzmiało to jak groźba.

– Tak, na pewno byłabyś do tego zdolna, ale dobrze ci radzę, nie prowokuj mnie, bo przestanę być taka miła.

– Co się dzieje? – zapytał męski głos zza pleców Małgorzaty. – O, Eliza – dodał Sebastian i uśmiechnął się tym swoim nieśmiałym uśmiechem. – Stało się coś? – zapytał.

– Tak, w pewnym sensie – odpowiedziałam. – Poświęcisz mi parę minut?

– Jasne, wchodź – odparł, a w jego głosie można było wyczuć troskę.

Minęłam wciąż stojącą mi na drodze Małgorzatę i poszłam za Sebastianem w głąb mieszkania, po drodze szybko zdejmując zaśnieżone buty i odpinając guziki płaszcza.

Przyjaciel zaprowadził mnie do pokoju, który służył mu jako pracownia, a w którym na czołowym miejscu stały dwa duże mikroskopy. Czemu dwa, tego nie wiem, ale podobno każdy służy do czegoś innego. Chociaż dla mnie nie miało to znaczenia, bo mikroskop to mikroskop i nie widziałam pomiędzy nimi żadnej różnicy.

Sebastian starannie zamknął drzwi i popatrzył na mnie.

– Nie najlepiej wyglądasz – zauważył.

Nigdy niczego nie potrafiłam przed nim ukryć. Zawsze wiedział, kiedy coś mnie trapi.

– Co jest grane? – zapytał.

– Jowita zniknęła – odparłam krótko i bez zbędnych słów.

– Jak to zniknęła? – zaniepokoił się. – Usiądź – wskazał na krzesło przy biurku – i opowiedz wszystko po kolei.

– Dobrze – zgodziłam się i z impetem usiadłam. – Jowita zadzwoniła do mnie w nocy i powiedziała tylko tyle, że ma kłopoty. Pojechałam do niej, ale nie było jej w mieszkaniu, za to panował w nim ogromny bałagan. Jakby ktoś czegoś szukał w pośpiechu. Jowita nie zniknęłaby ot tak, zwłaszcza że wiedziała, że do niej jadę. A policja nie przyjmie zgłoszenia o zaginięciu, bo muszą trzymać się procedur, a przynajmniej tak twierdzi twój były kolega z klasy Jacek Kowalski.

– Teraz rozumiem – powiedział Sebastian, który podczas mojego wywodu nerwowo krążył po pokoju. – Jacek Kowalski to idiota, ale na pewno zna się na swojej robocie. – Zatrzymał się przede mną i dodał: – Twoja opowieść była bardzo chaotyczna, ale na szczęście znam cię tak długo, że wszystko zrozumiałem.

– Wiem, że jest wcześnie i pewnie masz zły humor, ale nie musisz być dla mnie wredny – udałam oburzoną. – A właśnie! – Sięgnęłam ręką do kieszeni spodni i wyjęłam chusteczkę. – Znalazłam tę chusteczkę w mieszkaniu Jowity. Chciałabym, abyś sprawdził, czy jest na niej krew.

– Krew? – zdziwił się, biorąc ją ode mnie. – Owszem, mogę ją zbadać, ale po co…

– Ja wiem – przerwałam mu – doskonale wiem, że to nic nie da. Ale nic innego mi nie pozostało. Nie mam innego punktu zaczepienia – dodałam z rozpaczą, wstałam z krzesła i odsunęłam się, robiąc miejsce dla Sebastiana.

Podeszłam do okna i popatrzyłam na krajobraz, który się za nim rozciągał. W pokoju zapadła cisza, ale nikomu ona nie przeszkadzała. Nie wiem, jak długo trwała, pięć czy dziesięć minut, ale pozwoliła mi się wyciszyć i zebrać myśli.

– Masz niestety rację.

Odwróciłam się, słysząc słowa przyjaciela.

– To krew. Ludzka – powiedział Sebastian i wstał od stołu.

– Rozumiem. – Spuściłam wzrok. – Przepraszam – wyszeptałam.

– Dlaczego przepraszasz? – zdziwił się.

– Uświadomiłam sobie, że ta chusteczka była tylko pretekstem, aby tu przyjść. Nie chciałam cię w to wszystko mieszać…

– O czym ty mówisz?! – wykrzyknął.

– … ale – ciągnęłam dalej, nie patrząc na niego – zrozumiałam, że sama nie dam sobie rady. Jesteś jedyną osobą na świecie, która może mi pomóc. Nie mam nikogo innego, ale jeśli nie chcesz się w to mieszać, zrozumiem.

– Co ja z tobą mam? – Pokręcił głową z uśmiechem. – Wiesz, że kiedy mówisz takim tonem, to nie potrafię ci odmówić, a poza tym też mnie martwi zniknięcie Jowity.

Kiedy usłyszałam te słowa, poczułam, jak wielki kamień spada mi z serca. To naprawdę wspaniałe uczucie, kiedy obok jest ktoś, na kogo zawsze można liczyć. Choć muszę przyznać, że nie byłam zaskoczona. Miałam trochę wątpliwości, ale byłam prawie pewna, że Sebastian tak zareaguje i będzie chciał mi pomóc. W końcu to on zawsze wyciągał mnie z tarapatów, w które jako dziecko lubiłam się pakować. Jest dwa lata starszy ode mnie i kiedy byłam małą dziewczynką, a potem nastolatką, traktowałam go jak starszego brata, którego nigdy nie miałam. Był dla mnie jak bohater, który przybywa na ratunek. Z wiekiem nasze relacje uległy zmianie, ale nadal byliśmy sobie bliscy. Nawet wtedy, kiedy ja zaprzyjaźniłam się z Jowitą, a on znalazł sobie też innych przyjaciół.

– Na pewno wszystko będzie w porządku? – zapytałam i wskazałam kciukiem drzwi, za którymi, jak podejrzewałam, stała Małgorzata, która starała się opanować swój gniew i ciekawość.

– A, chodzi ci o nią? – Sebastian podrapał się w głowę. – O to nie musisz się martwić. Masz teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Ja się tym zajmę – zapewnił mnie.

– Skoro tak, to z radością przyjmę twoją pomoc. Dobra, jak chcesz mi pomóc, to ustalmy fakty. – Zaczęłam krążyć po pokoju tak samo, jak jeszcze przed chwilą robił to mój przyjaciel. – Popraw mnie, jeśli coś źle zrozumiałam. Jowita dzwoni do mnie i mówi, że ma kłopoty. Następnie znika, a w jej mieszkaniu znajduję zakrwawioną chusteczkę. Krew jest ludzka, ale nie da się ustalić, czy należy ona do Jowity, czy też do kogoś innego.

– Zgadza się – przerwał mi. – Tutaj nie mam profesjonalnego sprzętu. W pracowni na uczelni byłoby to możliwe, o ile znasz jej grupę krwi.

– Znam – przyznałam. – Kilka razy oddawałyśmy krew, ale to nie jest w tej chwili ważne. Krew była tylko na chusteczce, więc nawet jeśli, jak zakładam, należy do Jowity, to nie znaczy, że stało jej się coś złego. Mogła przecież zwyczajnie się skaleczyć.

– Widzę, że w końcu zaczynasz mówić z sensem.

– Przestań mnie traktować jak histeryczkę. Wiem, że czasem niepotrzebnie panikuję, ale twoja obecność sprawiła, jak zawsze zresztą, że się uspokoiłam. Ciekawe, dlaczego tak jest – dodałam szeptem.

– To jaki jest nasz następny krok? – zapytał i stanął przede mną tak, że musiałam przerwać spacer po pokoju, aby na niego nie wpaść.

– Ty na razie nic nie rób – poprosiłam. – Odezwę się, jak będę potrzebowała pomocy. Mam tylko jedną prośbę, abyś nie wplątywał w to wszystko swojego ojca. Policja niewiele tutaj pomoże.

Ojciec Sebastiana był komendantem posterunku w naszym miasteczku.

– Dobrze – zgodził się – ale jak zamierzasz się czegoś dowiedzieć? Mówiłaś, że nikt nic nie wie.

– Mam zamiar odwiedzić Adama – oznajmiłam.

– Adama?

– Jowita się z nim spotykała – powiedziałam. – W tym celu będę musiała zadzwonić do mojej byłej koleżanki z liceum – dodałam.

Pożegnałam uprzejmie Sebastiana i mniej uprzejmie Małgorzatę, która nadal podejrzanie na mnie patrzyła, i ruszyłam w drogę powrotną do domu, aby tam zrealizować dalszą część planu.

Kiedy tak maszerowałam zaśnieżonymi ulicami i pozwalałam myślom niewinnie błądzić po mojej głowie, aby przestać myśleć o Jowicie i kłopotach, w jakie się wpakowała, nagle zastanowiłam się nad Małgorzatą. No właśnie, Małgorzata. Zawsze nie dawało mi to spokoju, ale nie miałam odwagi, by o to zapytać. Dlaczego ona nie skraca lub nie zdrabnia swojego imienia? I nie pozwala robić tego innym? Dlaczego tak bardzo chce, aby mówić do niej twardo: „Małgorzato”? Biedaczek. Pewnie nawet sam Sebastian tego nie wie.

Ja nie lubię, jak ktoś zdrabnia moje imię – poza Jowitą, rzecz jasna – ale ta dziewczyna jest niereformowalna. Niech mnie nazywa, jak chce. Nie przeszkadza mi to, ale dla innych chcę być po prostu Elizą. Może więc Małgorzata czuje to samo. No i znowu powróciłam do Jowity. Przyśpieszyłam kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w domu.

***

Z impetem weszłam do domu, pozbyłam się zbędnej warstwy ubrań i udałam się do kuchni, bo w tej chwili nie myślałam o niczym innym jak o gorącej herbacie.

W kuchni była już moja mama, która siedziała przy stole i obiema rękami trzymała swój ulubiony kubek, z którego unosił się aromatyczny zapach kawy.

– Cześć. Widzę, że już wróciłaś – zwróciła się do mnie, kiedy jak fryga miotałam się po kuchni. – Dowiedziałaś się czegoś?

– Tak. Sebastian potwierdził, że na chusteczce jest ludzka krew. Nie wiem jednak czy należy do Jowity. Zresztą – dodałam – tej krwi było mało i niczego to nie dowodzi.

– Usiądź na chwilę – poprosiła.

Usiadłam więc na stole, założyłam nogę na nogę i popatrzyłam na nią.

– Właśnie wróciłam z kościoła – odparła mama i zobaczyłam, że miała policzki zaczerwienione od mrozu. – Spotkałam panią Janicką, wiesz, tę staruszkę, sąsiadkę Jowity.

Wiedziałam, o kogo chodzi. Jowita naprawdę ją lubiła. Często pomagała jej czy to przy zakupach, czy w pracach domowych.

– Powiedziała, że w nocy u Jowity słyszała podniesione głosy. Słuch ma już nie najlepszy, ale jest pewna, że były to męskie głosy.

– A więc to jacyś mężczyźni złożyli Jowicie niezapowiedzianą nocną wizytę – zauważyłam. – W co ona się, na Boga, wpakowała?

Kiedy już trochę odtajałam – gorąca, słodka herbata naprawdę nieźle rozgrzewa – postanowiłam przystąpić do dalszej części planu, czyli wykonania telefonu do mojej byłej koleżanki z ogólniaka, Basieńki. Chodziłyśmy do tej samej klasy i choć dobrze się dogadywałyśmy, to jednak nie byłyśmy bliskimi przyjaciółkami. Zbyt wiele nas różniło, miałyśmy inny system wartości, co innego było dla nas ważne.

Ja, choć głowę miałam pełną szalonych pomysłów i ciągle bujałam w obłokach, miałam konkretne plany na życie, które sukcesywnie realizowałam. Basieńka natomiast nie przywiązywała wagi do nikogo i niczego. Ważni byli dla niej tylko faceci. Fakt, że inteligencją nie grzeszyła, mimo to można było na niej polegać. O ile – oczywiście – nie próbowało się odbić jej chłopaka, bo wtedy była bezlitosna. Mimo tak wyraźnych różnic kontakt utrzymywałyśmy do dziś, a od ukończenia przez nas szkoły minęło już wiele lat.

Wzięłam do ręki leżący na biurku telefon, odszukałam numer i zadzwoniłam. Czekałam bardzo długo i miałam już się rozłączyć, kiedy usłyszałam zdyszany głos:

– Halo!

– Cześć, kochana, tu Eliza – rzuciłam beztrosko. – Chyba dzwonię nie w porę, co?

– Trochę tak – przyznała. – Wyjeżdżam w Alpy z Misiaczkiem i właśnie się pakuję.

– Z Misiaczkiem? – zdziwiłam się. Przecież swojego „narzeczonego”, czyli partnera, Basieńka nazywała Pieseczkiem. – Masz nowego chłopaka? – zapytałam z grzeczności, bo szczerze mówiąc, nie bardzo mnie to interesowało. Ta dziewczyna zmieniała facetów jak rękawiczki.

– Tak. I jest cudowny, i…

– Na pewno – przerwałam jej, bo wyglądało na to, że zapowiada się na długi i pełen zachwytu monolog. – Skarbie, nie chcę ci przeszkadzać, ale dzwonię z prośbą.

– Z prośbą?

– Tak. Znasz może adres tego Adama, który spotyka się z Jowitą? Podobno ty ich ze sobą poznałaś.

– To prawda. Adam jest słodki, nie?

– Niezaprzeczalnie – przyznałam i poczułam chęć natychmiastowego zakończenia tej rozmowy.

– Jowita go nie zna? – zdziwiła się.

– Jowita jest u rodziców we Włoszech i poprosiła, bym coś od niego odebrała. Wiesz, jaka ona jest – dodałam szybko. – Strasznie roztrzepana.

– Racja. Poczekaj. – Po drugiej stronie zapadła cisza. – Dokładnego adresu nie znam, ale mieszka na Konopnickiej. Taki duży czerwony dom. Chyba go wynajmuje.

– Dzięki. Jestem twoją dłużniczką. Baw się dobrze w Alpach.

– Jak wrócę, to musimy się spotkać – odparła.

– Jasne – zgodziłam się z wymuszonym uśmiechem. – Mamy wiele do obgadania.

Ulica, na której mieszkał Adam, czyli ulica Konopnickiej, to nieduża, spokojna uliczka łącząca się z główną arterią naszego miasteczka. Była tak krótka, że stało przy niej niewiele domów, a na szczęście czerwony był tylko jeden.

Przybyłam tam parę minut po dziesiątej. Nie miałam pewności, czy ten mężczyzna na pewno tu mieszka. Nie chodziło o to, że Basieńka mnie okłamała. Ona nigdy by tego celowo nie zrobiła, ale śpieszyła się, a że rozumek ma jak pewien popularny miś, to mogła coś pokręcić. Niemniej jednak skoro już tu byłam, to nie zamierzałam się wycofać.

Podeszłam do posesji, na której stał duży czerwony dom, i raźnym krokiem ruszyłam przez nieodśnieżony podjazd, raz za razem zapadając się po kostki.

– Halo! – usłyszałam wołanie gdzieś z boku.

Obejrzałam się i zobaczyłam barczystego starszego pana, który z zapałem – bardzo dużym jak na swoje lata – walczył ze śniegiem przed swoim domem.

– Dzień dobry – przywitałam się.

– A witam, witam. Pani do pana Adama? – zapytał.

– Tak – odpowiedziałam. – Nie wie pan, czy jest w domu?

– A tego to ja nie wiem – odparł starszy pan. – Niech pani uważa – zniżył głos. – To nie jest dobry człowiek.

– Bardzo panu dziękuję. – Nie wiem, co staruszek miał na myśli, ale to jeszcze bardziej wzmogło moje podejrzenia. – Będę na siebie uważać – obiecałam.

Dotarłam do drzwi i nacisnęłam dzwonek. Odczekałam chwilę, po czym nacisnęłam drugi i trzeci raz. Odpowiedziała mi cisza. Nie ma go czy co? Dla pewności zastukałam kilka razy, ale kiedy i to nie pomogło, chwyciłam za klamkę i pchnęłam. Drzwi się otworzyły, więc weszłam do środka. Zaraz, chwileczkę. To chyba nie jest włamanie? Skoro drzwi były otwarte, to każdy mógł wejść.

Coś jednak było nie tak. W domu panowała cisza. Wyglądało na to, że nikogo nie ma, ale przecież nikt nie zostawia drzwi otwartych, jak wychodzi. To podejrzane.

Pełna jak najgorszych przeczuć, ruszyłam w głąb mieszkania. Rozglądałam się uważnie i dostrzegłam, że panował tutaj taki sam bałagan jak u Jowity, ale być może ten cały Adam jest po prostu bałaganiarzem. Tylko gdzie on jest?

Odpowiedź otrzymałam, kiedy otworzyłam pierwsze drzwi, które – jak się okazało – prowadziły do salonu. Na podłodze leżał mężczyzna, którego szukałam. Miał szeroko otwarte oczy i ranę na piersi jak po postrzale.

Podbiegłam do niego i przyłożyłam mu dłoń do szyi. Nie wyczułam pulsu. Wzięłam go za rękę. Była zimna. Osunęłam się na kolana i zakryłam dłonią usta. Po policzkach popłynęły mi dwie niewinne łzy.

3

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Śledztwa na czwórkę z plusem

ISBN: 978-83-8373-780-5

© Elżbieta Barczyk i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Angelika Kotowska

KOREKTA: Joanna Kłos

OKŁADKA: Magdalena Czmochowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek