Serce jeszcze bije - Susanne Fellbrink - ebook

Serce jeszcze bije ebook

Susanne Fellbrink

0,0

Opis

Po dramatycznych przejściach, jakich Cilla Fallander doświadczyła ostatniej zimy, kobieta otrzymuje nowe zadanie. Będzie pełnić funkcję kierownika projektu przy otwarciu nowego centrum handlowego w Sundsvall. A plany są spektakularne. 

Jednak już w pierwszym dniu inauguracji sprawy przybierają nieoczekiwany obrót, a w kolejnych trzech dniach problemy nadal się piętrzą. Cilla w końcu nabiera silnego poczucia, że ktoś usilnie próbuje jej zaszkodzić. Pytanie tylko, dlaczego to robi.

W tym samym czasie w innej części kraju pewien mężczyzna przygotowuje mroczny plan. Długo szukał kobiety i dziecka, którzy kiedyś przed nim uciekali, lecz teraz wreszcie trafia na pewien trop prowadzący go do Sundsvall…

Susanne Fellbrink to zarówno pisarka, jak i piosenkarka, autorka tekstów i producentka. Posiada wytwórnię płytową i wydawnictwo. „Serce jeszcze bije” to drugi tom serii z gatunku cosy crime, której główną bohaterką jest Cilla Fallander.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Än klap­par hjär­tat

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Mi­chał Bo­lek

Co­py­ri­ght © Su­sanne Fel­l­brink, 2023

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Lauri Ta­pa­ni­nen

Re­dak­cja: Ju­styna Ku­kian

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8034-604-7

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Ni­niej­szą książkę de­dy­kuję moim ko­cha­nym ro­dzi­com – Le­ifowi i Vi­vianne

Uwagi

To dzieło fik­cyjne, zro­dzone w wy­ob­raźni, lecz za­in­spi­ro­wane mo­imi do­świad­cze­niami, mię­dzy in­nymi kie­row­niczki pro­jek­tów po­le­ga­ją­cych na or­ga­ni­zo­wa­niu otwarć róż­nych in­sty­tu­cji. Aby unik­nąć ja­kich­kol­wiek ewen­tu­al­nych nie­po­ro­zu­mień, chcę pod­kre­ślić, że ża­den z bo­ha­te­rów nie ist­nieje w rze­czy­wi­sto­ści. Przy­naj­mniej nie we­dług mo­jej wie­dzy.

Pro­log

Je­śli jej się nie uda, to może być ostat­nia rzecz, jaką w ogóle robi. Trzęsą jej się ręce, kiedy wsy­puje mu do drinka po­kru­szone ta­bletki. Oby zdą­żyły roz­pu­ścić się na czas, za­nim wej­dzie do kuchni. Serce wali jej tak mocno, że gdy stara się szybko za­mie­szać w al­ko­holu wi­del­cem, sły­szy dud­nie­nie w uszach. Na­gle po­wie­trze prze­szywa krzyk:

– Ile ci, kurwa, zaj­muje zro­bie­nie pro­stego ginu z to­ni­kiem?

Jego głos nie­sie się echem z przed­po­koju, a ona od­dy­cha gwał­tow­nie, wle­wa­jąc to­nik. Ogar­nia ją pa­nika, bo wi­dzi, że pro­szek wy­pływa i unosi się na po­wierzchni. Lód. Mamy lód? Pot wy­stę­puje jej na czoło, kiedy grze­bie w za­mra­żal­niku. Pod­nosi opa­ko­wa­nie groszku. Ani śladu. Wy­ciąga na­stępną szu­fladę i tam, pod pa­lusz­kami ryb­nymi, leży wo­re­czek z lo­dem. Wstrzy­mu­jąc od­dech, po­spiesz­nie wraca do zlewu i wy­ci­ska z fo­lii cztery kostki.

– Co ty tam, kurwa, ro­bisz?

Czuje na szyi jego od­dech. Po­py­cha ją, a ona się od­wraca, se­kundę po tym, jak udaje jej się ukryć pro­szek pod lo­dem.

– Prze­pra­szam, nie mo­głam zna­leźć lodu.

– Lodu! Nie chcę, do dia­bła, roz­wad­niać drinka lo­dem!

– Prze­cież jest tak cie­pło… Po­my­śla­łam, że bę­dziesz chciał lód – bąka i w na­pię­ciu ocze­kuje na cios.

Bur­czy coś i wy­rywa jej szklankę z ręki drinka, który chla­pie na pod­łogę. Po­tem wraca do du­żego po­koju i siada na so­fie, bie­rze dwa duże łyki, a na­stęp­nie z hu­kiem od­sta­wia szklankę na stół. A je­śli ta­bletki na­dają na­po­jowi dziwny smak? Opiera się o ścianę w kuchni i na kilka se­kund za­myka oczy, cze­ka­jąc na jego ewen­tu­alną re­ak­cję, po czym bie­rze ścierkę i wy­ciera pod­łogę. On jed­nak nic nie mówi. Zmie­nia tylko ka­nały w te­le­wi­zji. Ma­lutki śpi, a ona pa­trzy na ze­ga­rek. Jest wpół do siód­mej, a oni usta­lili, że zo­ba­czą się o wpół do pierw­szej.

– Netta, nie sły­szysz, że mały pier­dziel się obu­dził?!

Wła­śnie usły­szała płacz Ke­vina i oczy za­cho­dzą jej łzami. Pę­dzi do sy­pialni, żeby go uspo­koić. Je­śli ma się udać, ma­lec musi za­snąć z po­wro­tem. Nie może roz­draż­nić Jonny’ego. Ke­vin sie­dzi wy­pro­sto­wany na łóżku, z ma­łym kró­licz­kiem w ob­ję­ciach. Czuje, że ma wy­soką go­rączkę.

– Chodź, ko­cha­nie – szep­cze, pod­nosi go i za­biera do kuchni.

Trzy­ma­jąc go na bio­drze, po­wta­rza tę samą pro­ce­durę, co przed chwilą, ale te­raz mie­sza alve­don z so­kiem, a nie roz­gnie­cione ta­bletki na­senne z gi­nem. Wra­cają do sy­pialni i Ke­vin ma­łymi ły­kami wy­pija na­pój aż do dna. Za­czyna mu czy­tać, żeby z po­wro­tem za­snął, i do­kład­nie wtedy, kiedy czuje, jak małe ciałko robi się cięż­kie, sły­szy do­cho­dzący z du­żego po­koju dźwięk tłu­czo­nej szklanki.

– Kurwa! – krzy­czy Jonny. Netta zo­sta­wia Ke­vina i po­spiesz­nie idzie zo­ba­czyć, co się stało.

Jonny sie­dzi na so­fie i po­ka­zuje roz­bite szkło na pod­ło­dze.

– Nie stój tak i się nie gap – mówi, a ona szybko zbiera ka­wałki le­żące w ka­łuży.

Wy­pił coś czy wszystko na próżno?

– Mam zro­bić nowy?

– Bez lodu – od­po­wiada.

Netta wy­cho­dzi do kuchni i wy­ciąga mały fo­liowy wo­re­czek, który scho­wała w kie­szeni dżin­sów. W środku zo­stało jesz­cze tro­chę proszku, więc pró­buje wy­trzą­snąć resztkę, a po­tem szybko robi no­wego drinka. Bez lodu. I tym ra­zem pro­szek wy­pływa, ale w po­koju jest ciemno, więc ma na­dzieję, że Jonny ni­czego nie za­uważy. Kiedy po­daje mu szklankę, nie ma od­wagi spoj­rzeć mu w oczy. Wy­ciera pod­łogę i pró­buje nie­zau­wa­że­nie wy­mknąć się z po­miesz­cze­nia, żeby mu nie prze­szka­dzać ani go nie roz­gnie­wać. Sły­szy, jak kilka razy prze­łyka, i kiedy na niego zerka, wi­dzi, że po­łowa szklanki jest już pu­sta. Albo głę­boko za­śnie, albo po tym, jak wy­pił cały ten al­ko­hol, w nocy roz­pęta się pie­kło.

Wtedy za­wsze oka­zuje naj­okrop­niej­sze ob­li­cze.

Za­myka drzwi do ła­zienki, od­wraca się do lu­stra i w chłod­nym bla­sku przy­gląda się swo­jej po­tur­bo­wa­nej twa­rzy. Duży si­niak nad le­wym okiem i pęk­nięta warga. Ma na­dzieję, że po raz ostatni. Ale je­śli nie po­wie­dzie jej się tej nocy, praw­do­po­dob­nie nie bę­dzie ni­gdy wię­cej mo­gła w ogóle spoj­rzeć w lu­stro, więc po pro­stu musi się udać. Je­żeli rze­czy­wi­ście zdo­łają się stąd wy­rwać, nie bę­dzie już od­wrotu.

Wy­myka się do Ke­vina, kła­dzie się pod koł­drą w ubra­niu i co rusz spo­gląda na ze­ga­rek. Jesz­cze go­dzina. W du­żym po­koju pa­nuje ci­sza. Sły­chać tylko dźwięk te­le­wi­zora. Za­krada się i uchyla drzwi.

Jonny śpi na so­fie. Od­chy­lił się do tyłu i ma otwarte usta.

Ob­ser­wuje go przez chwilę, a ich wspólne lata prze­la­tują jej przed oczami.

Jak to się mo­gło tak po­to­czyć?

Czy ona i Ke­vin w końcu uwol­nią się od tego pie­kła?

Czas wle­cze się nie­sa­mo­wi­cie wolno, a ona nie może ode­rwać wzroku od ze­garka. Wska­zówka se­kund­nika pra­wie ją hip­no­ty­zuje. Tik-tak, tik-tak.

Wy­myka się do przed­po­koju i przy­nosi ich buty. Jesz­cze raz spo­gląda na Jonny’ego, który wciąż sie­dzi tak samo jak przed chwilą.

Od­dy­cha?

A może go za­biła?

W sy­pialni wiąże adi­dasy, a buty Ke­vina wkłada do to­rebki. To je­dyna rzecz, jaką ma od­wagę ze sobą za­brać.

Tik-tak, tik-tak.

Jesz­cze dzie­sięć mi­nut.

Po raz ostatni otwiera drzwi i wi­dzi, że Jonny zmie­nił po­zy­cję.

A więc żyje.

Wraca do sy­pialni, ostroż­nie pod­nosi koł­drę i owija Ke­vina w koc. Ten stęka, więc go uci­sza i wkłada mu smo­czek do ust, a na­stęp­nie uważ­nie go pod­nosi. Na­dal jest roz­grzany, ra­mion­kami obej­muje ją za szyję.

– Już, ko­cha­nie – szep­cze. – Już, już, te­raz wszystko bę­dzie do­brze.

– Kró­li­czek! – mówi gło­śno chło­piec.

Na se­kundę prze­staje od­dy­chać i za­sła­nia mu usta.

– Ciii – szep­cze. – Mama za­bie­rze kró­liczka.

Od­wraca się, żeby za­brać ma­skotkę le­żącą na pod­ło­dze obok łóżka. Po­chyla się i sięga ręką po kró­liczka za wy­świech­tane ucho.

Pięt­na­ście lat póź­niej

23 sierp­nia, czwar­tek

Go­dzina 21:45

Jest nie­sa­mo­wi­cie go­rący sierp­niowy wie­czór i na rynku w Sund­svall kłębi się wy­cze­ku­jący tłum. Mu­zyka cich­nie i echo nie­sie głosy go­spo­da­rzy wie­czoru, któ­rzy in­stru­ują pu­blicz­ność. Lu­dzie po­stę­pują we­dług wska­zó­wek i od­wra­cają się w kie­runku znaj­du­ją­cego się na­prze­ciwko ga­le­rii ra­tu­sza miej­skiego. Mija kilka se­kund, pod­czas któ­rych Cilla le­dwo ma od­wagę od­dy­chać. Kula ognia zbliża się z za­wrotną pręd­ko­ścią od bal­konu ra­tu­sza i prze­la­tu­jąc nad ryn­kiem, wy­daje z sie­bie prze­ni­kliwy dźwięk, jak ra­kieta – do­kład­nie tak, jak to za­pla­no­wała.

Roz­brzmiewa spe­cjal­nie skom­po­no­wana mu­zyka i w tym mo­men­cie Stina po­winna ze­sko­czyć z bal­konu i wi­sząc w po­wie­trzu, wy­cza­ro­wać na­zwę ga­le­rii, która bę­dzie się po­ru­szać i świe­cić nad piękną dzie­więt­na­sto­wieczną fa­sadą.

Pu­blicz­ność krzy­czy, co pew­nie ozna­cza, że wszystko prze­biega, jak trzeba. Jed­nak Cilla spo­strzega na­gle, że stopy Stiny dyn­dają za bal­ko­nem. Co się dzieje? Za­czyna się in­tro do Mia­sta w świe­tle i człon­ko­wie mę­skiego chóru pa­trzą zdez­o­rien­to­wani na Cillę. Czy Stina nie po­winna wi­sieć tu­taj, za ich bal­ko­nem? Chyba miała być tro­chę wy­żej?

Wi­dzo­wie wi­wa­tują i wszy­scy za­czy­nają wska­zy­wać na bal­kon i bić brawo. Re­flek­tor zo­staje skie­ro­wany na bu­dy­nek, a świa­tło po­ru­sza się wi­ru­ją­cym ru­chem po fa­sa­dzie, kiedy zaś pada na Stinę, Cilla wi­dzi, że dziew­czyna ma prze­raź­li­wie bladą twarz. Na jej bia­łym stroju i skrzy­dłach przy­mo­co­wa­nych na ple­cach po­ka­zują się czer­wone plamy. Stina wy­trzesz­cza oczy i pró­buje wzy­wać po­moc, po czym jakby mdleje i zwisa zu­peł­nie bez­wład­nie. Wy­gląda jak szma­ciana lalka. Cilla czuje, że ogar­nia ją pa­nika.

Coś mu­siało się cał­ko­wi­cie po­sy­pać.

Trzy mie­siące wcze­śniej

9 maja, środa

Zo­stało: 107 dni

Kiedy Cilla par­kuje na Fi­sk­tor­get pod ga­le­rią, czuje ła­sko­ta­nie w brzu­chu. Przed nią zu­peł­nie nowe wy­zwa­nie i na­prawdę nie może się go do­cze­kać. Świa­do­mość, że ma szansę zro­bić coś, co ura­duje wielu lu­dzi w Sund­svall, na­peł­nia jej całe ciało po­zy­tywną ener­gią. Na do­da­tek po­czu­cie, że ktoś w nią wie­rzy, jest fan­ta­styczne. A Tim Lars­son na­prawdę musi w nią wie­rzyć, skoro ob­da­rzył ją tak dużą od­po­wie­dzial­no­ścią i dał jej wolną rękę. Wy­jąt­kowo dużą od­po­wie­dzial­no­ścią, jak na nią, zwłasz­cza bio­rąc pod uwagę, o jaką stawkę to­czy się gra. Kiedy do­cho­dzi do kuchni dla per­so­nelu, siada pod za­mknię­tymi drzwiami, żeby za­cze­kać na swoją ko­lej. W tym cza­sie po­pra­wia włosy i na­kłada wię­cej błysz­czyku.

Ka­ta­rina Fro­lén, współ­pra­cow­nica Tima z Nor­r­si­dan, agen­cji nie­ru­cho­mo­ściami, otwiera drzwi i daje Cilli znak, żeby we­szła do po­miesz­cze­nia. Za­nim Cilla prze­kro­czy próg, za­uważa, że Ka­ta­rina ma ciem­no­czer­wone wy­pieki na twa­rzy i szyi. Być może ma to zwią­zek z pod­nie­sio­nymi gło­sami, które do­piero co sły­szała przez drzwi. At­mos­fera wy­daje się da­leka od do­brej. Cilla pró­buje dys­kret­nie wy­trzeć spo­cone dło­nie o spodnie. Wo­kół stołu sie­dzi około dwu­dzie­stu pię­ciu ko­biet i trzech męż­czyzn, któ­rzy re­pre­zen­to­wali sklepy w ga­le­rii. Milkną i tak­sują ją wzro­kiem od stóp do głów, a jej szybko prze­myka przez głowę, że po­winna się wy­si­lić i ubrać mod­niej. Wszy­scy wy­glą­dają, jakby mieli na so­bie naj­now­sze mo­dele ze swo­ich skle­pów, tak że ro­biony na dru­tach wście­kle zie­lony swe­te­rek z an­gory, który wło­żyła Cilla, za­czyna ją kłuć i dra­pać w roz­grzaną skórę. W po­miesz­cze­niu musi być ze trzy­dzie­ści stopni. Wszy­scy mają mniej lub bar­dziej za­czer­wie­nione po­liczki, a w po­wie­trzu unosi się za­pach potu wy­mie­szany z wo­nią per­fum. Więk­szość obec­nych po­roz­sia­dała się wo­kół trzech po­łą­czo­nych sto­łów z drewna so­sno­wego, a reszta pół­sie­dzi w du­żych, głę­bo­kich wnę­kach okien­nych w ścia­nach sta­rego bu­dynku z ka­mie­nia.

Cilla staje obok Ka­ta­riny i nie wie, co ma zro­bić z rę­kami.

– To Cilla Fal­lan­der, która bę­dzie kie­row­niczką pro­jektu otwar­cia no­wej ga­le­rii w sierp­niu. Jed­no­cze­śnie otrzyma sta­no­wi­sko ko­goś w ro­dzaju kie­row­niczki cen­trum han­dlo­wego, że tak po­wiem. Za­raz przed­stawi nam się bli­żej.

Wszy­scy pa­trzą po­dejrz­li­wie na Cillę. Wszy­scy poza rudą ko­bietą, którą pa­mięta z Kap­pAhla. Przy­naj­mniej ona uśmie­cha się do niej za­chę­ca­jąco i po­daje jej fi­li­żankę kawy. Cilla wy­pija łyk i oczy­wi­ście pa­rzy się w ję­zyk.

Cho­lera ja­sna.

Ka­ta­rina od­suwa się na bok i uwaga lu­dzi zgro­ma­dzo­nych w pro­wi­zo­rycz­nej sali kon­fe­ren­cyj­nej sku­pia się na Cilli. Jakby do tej pory wszy­scy się na nią nie ga­pili. Cilla nie do końca wie, co Ka­ta­rina ro­zu­mie przez „kie­row­niczkę cen­trum han­dlo­wego”, ale nie ma od­wagi, by się jej po­sta­wić w obec­no­ści tego gre­mium. Ka­ta­rina i bez tego wy­daje się z ja­kie­goś po­wodu mocno znę­kana. Cilla my­śli o wzbu­rzo­nych gło­sach, które sły­szała, gdy cze­kała na ze­wnątrz. Do­tarły do niej wtedy wy­rwane z kon­tek­stu zda­nia: „zło­dziej­skie koszty wspólne”, „w cen­trum nic się nie dzieje”, czy „na co wy­damy pie­nią­dze z to­a­let?”.

– Aha, aha, no to kogo my tu mamy? – pyta ko­bieta po pięć­dzie­siątce i pa­trzy w jej stronę, mru­żąc nie­bie­skie oczy, a jed­no­cze­śnie od­rzuca uko­śną grzywkę w ko­lo­rze srebrny blond.

Cilla chrząka.

– Jak już wspo­mniano, na­zy­wam się Cilla Fal­lan­der i to ja or­ga­ni­zuję otwar­cie w sierp­niu – mówi naj­słab­szym gło­si­kiem, jaki kie­dy­kol­wiek z sie­bie wy­do­była, i czuje, że nie­mal ugi­nają się pod nią ko­lana. At­mos­fera pa­nu­jąca w po­miesz­cze­niu na­prawdę wy­sysa z niej siły.

– Mo­żesz mó­wić gło­śniej? – woła ja­kiś głos.

Cilla prze­nosi śro­dek cięż­ko­ści na drugą nogę i po­na­wia próbę, ale róż­nica jest nie­znaczna.

– Bę­dziesz też kie­row­niczką cen­trum? Do­brze by było, gdyby działo się też coś la­tem, bo liczba klien­tów ra­czej wtedy nie ro­śnie – mówi młody, krótko ob­cięty fa­cet w ko­szulce marki Sta­dium i wbija w nią wzrok. Cilla go roz­po­znaje. To on stał w ko­lejce do kasy, kiedy ku­po­wała kask ro­we­rowy dla Wil­liama w ze­szłym ty­go­dniu.

– Tak – od­po­wiada ci­cho i ucieka wzro­kiem.

Mózg pra­cuje go­rącz­kowo. Kie­row­niczka cen­trum. Co robi ktoś taki? Co ją omi­nęło?

– Za­ła­twmy jedną sprawę na­raz – wtrąca Ka­ta­rina, uni­ka­jąc jej py­ta­ją­cego wzroku .

Cilla przej­muje ini­cja­tywę.

– Po­sta­ramy się, aby pod­czas otwar­cia w ga­le­rii działo się wiele faj­nych rze­czy, a jako pro­fe­sjo­na­li­ści, któ­rzy tak do­brze znają to cen­trum, mo­że­cie udzie­lać mi rad i zgła­szać różne ży­cze­nia – mówi i uśmie­cha się do wszyst­kich wo­kół stołu. Tak bar­dzo chce, żeby obecni tu­taj czuli się za­an­ga­żo­wani i zro­zu­mieli, że nie jest kimś, kto po­ka­zuje pal­cem, co mają ro­bić inni. Że chęt­nie słu­cha i chce dla nich jak naj­le­piej. Prawda jest jed­nak taka, że w tym mo­men­cie naj­bar­dziej ze wszyst­kiego chce, żeby ją po­lu­bili.

Mam­ro­cze pod no­sem. Nikt nie od­wza­jem­nia uśmie­chu. Na­wet ko­bieta z Kap­pAhla.

Roz­lega się pu­ka­nie do drzwi i wcho­dzi Tim. To on zle­cił jej to za­da­nie, więc od­dy­cha z ulgą, że nie musi być już w cen­trum uwagi.

– Prze­pra­szam za spóź­nie­nie – od­zywa się. – Wi­dzę, że już po­zna­li­ście Cillę. Prawda, że mamy zuch dziew­czynę?! – woła i roz­gląda się po po­miesz­cze­niu.

Nie spo­tyka się z ja­kimś szcze­gól­nym od­ze­wem, więk­szość ze­bra­nych tylko uśmie­cha się uprzej­mie i bez en­tu­zja­zmu.

– No tak, tak, w ta­kim ra­zie mo­żemy po­dać kilka in­nych in­for­ma­cji – cią­gnie i pa­trzy na Ka­ta­rinę, która staje obok niego.

Cilla od­cho­dzi na bok i gdy Tom wraz z Ka­ta­riną mó­wią, przy­gląda się wszyst­kim oso­bom w po­miesz­cze­niu. Wiele z nich sie­dzi ze skrzy­żo­wa­nymi ra­mio­nami. Na­pię­cie uno­szące się w po­wie­trzu jest nie­mal na­ma­calne. Cilla przy­pusz­cza, że jest mię­dzy nimi sporo nie­za­że­gna­nych kon­flik­tów.

Ale Tim z Ka­ta­riną wy­glą­dają na zgrany ze­spół i zdaje się, że wspólna praca do­brze im robi. Cilla spo­tkała wcze­śniej Tima kilka razy i na­brała prze­ko­na­nia, że jest spra­wie­dliwy, pro­fe­sjo­na­lny i nie boi się pra­co­wać z ko­bie­tami ma­ją­cymi wła­sne zda­nie. Wy­daje się też pewny sie­bie. Wy­gląda na to, że trzyma formę, a przy tym jest nie­przy­zwo­icie przy­stojny. Cilla go lubi.

– Mu­szę już le­cieć, ale mam na­dzieję, że ser­decz­nie po­wi­ta­cie Cillę – mówi Tim i kiwa jej głową, po czym wy­cho­dzi.

W po­miesz­cze­niu za­pada ab­so­lutna ci­sza.

*

Serce mocno jej wali. Pró­buje spo­tkać się z Ti­mem wzro­kiem, ale ten pa­trzy na wszyst­kich poza nią. Dla­czego jej unika? Dla­czego za­cho­wuje się tak dziw­nie? I dla­czego tyle się uśmie­cha i miz­drzy do tej ca­łej Cilli?

Nie wy­gląda to do­brze, w żad­nym ra­zie, a ona czuje, że wszystko może ją omi­nąć. Prze­cież to ra­czej ona miała zor­ga­ni­zo­wać to otwar­cie. A przy­naj­mniej w nim uczest­ni­czyć. Przede wszyst­kim zaś po­winna mieć jego…

Ka­ta­rina niby anio­łek stoi so­bie w ża­kie­cie z Ti­gera w kre­dowe pa­ski i udaje, że nic się nie stało.

Prze­cież chyba nie rzu­ca­łaby z Ti­mem słów na wiatr? „To się opłaci”. Bla, bla, bla. Gówno prawda.

Wy­pija ko­lejny łyk kawy i od­po­wiada fał­szy­wym uśmie­chem, ale nie spo­tyka się z Ka­ta­riną wzro­kiem.

Cztery lata.

Cztery lata była na każde za­wo­ła­nie dla tej ga­le­rii, nie zwa­ża­jąc na re­gu­larną pracę, ale naj­wy­raź­niej nic to nie zna­czy. Roz­gląda się do­okoła, żeby zo­ba­czyć, jak re­agują po­zo­stali, ale wszy­scy zdają się bez reszty po­chło­nięci słu­cha­niem tej miz­drzą­cej się ro­pu­chy. Wszy­scy poza Lottą z Cu­busa, która maj­struje przy me­lan­żo­wych sza­rych pa­znok­ciach z ja­ki­miś pie­przo­nymi bły­skot­kami, i Lo­uise z H&M, która prze­suwa pu­stą fi­li­żankę do kawy w tę i z po­wro­tem, tak że por­ce­lana szura o drewno i do­pro­wa­dza ją do sza­leń­stwa. Jo­nas ze Sta­dium szpera w te­le­fo­nie i udaje, że do­stał ja­kiś ważny SMS, a ta nowa, zie­lo­no­włosa z Body Shopu sie­dzi w oknie z ko­legą, uśmie­cha się przez cały czas i wy­gląda jak to­talna idiotka. So­fie z Åh­lénsa zerka w jej stronę, ale ona nie ma za­miaru za­szczy­cić jej choćby spoj­rze­niem. Wie, co ma do po­wie­dze­nia. W każ­dym ra­zie Mona z Ce­rvery za­bija tę szmatę So­fie wzro­kiem. Jej może chyba ufać.

Kiedy spo­tka­nie na­resz­cie do­biega końca, scho­dzi po scho­dach i po­spiesz­nie wy­cho­dzi na Cen­tral­ga­tan w kie­runku Na­vet, żeby zdą­żyć na au­to­bus do Gran­lo­holm. Nie chce roz­ma­wiać z żadną z tych fał­szy­wych ka­na­lii. „Wow, je­steś na­prawdę do­bra. Co my by­śmy bez cie­bie zro­bili? Je­steś po pro­stu naj­lep­sza”.

Wy­jąt­kowo zimne ma­jowe po­wie­trze ude­rza ją w twarz i chło­dzi jej roz­pa­lone po­liczki. Wzdy­cha na wi­dok le­żą­cego śniegu. Jakby mało było na dzi­siaj kło­po­tów.

Cały jej trud po­szedł na marne. Te wszyst­kie go­dziny, kiedy tasz­czyła kar­tony z ozdo­bami świą­tecz­nymi, ła­ziła po dra­bi­nach, pra­co­wała za darmo i słu­żyła po­mocą pra­wie bez słowa po­dzię­ko­wa­nia. No do­brze, w ze­szłe święta na ze­bra­niu ca­łego cen­trum do­stała pu­dełko cze­ko­la­dek Alad­din. Dzię­kuję uprzej­mie.

W au­to­bu­sie, który śli­zga się w roz­mo­kłym śniegu, trzyma się opar­cia przed sobą. Kiedy wy­gląda przez okno, naj­bar­dziej za­ja­dła wście­kłość zmie­nia się w jej żo­łądku w ciężką bryłę. Co po­wie te­raz ma­mie i ta­cie? Jej sio­stra znowu bę­dzie miała uży­wa­nie, a ro­dzice prze­krzy­wią głowy i jak zwy­kle po­pa­trzą na nią z po­bła­ża­niem. Gdyby tylko po­tra­fiła trzy­mać gębę na kłódkę, do­póki nie bę­dzie pewna. Ale jest już za późno. Znowu musi coś wy­my­ślić.

Kiedy wy­siada z au­to­busu, po­tyka się o wła­sne stopy i klnie, lą­du­jąc na nad­garstku w śnie­go­wej brei. Śnieg w maju, prze­cież to ja­kieś po­pie­przone, my­śli, po czym szybko się pod­nosi, po­pra­wia świeżo po­far­bo­wane rude włosy i na­kłada wię­cej błysz­czyku, żeby zro­bić so­bie sel­fie. W week­end sie­działa prze­cież na bal­ko­nie, po­pi­jała ró­żowe wino i roz­ta­piała się w upale, a te­raz ta­kie coś.

Po zro­bie­niu ca­łej se­rii zdjęć jest w końcu za­do­wo­lona z od­po­wied­niego kąta, tak że za­równo śnieg na ziemi, jak i dziu­bek na pierw­szym pla­nie wy­glą­dają per­fek­cyj­nie. „Oliwa spra­wie­dliwa za­wsze na wierzch wy­pływa, a co śnieg przy­kryje, to od­wilż za­wsze od­kryje…” – pi­sze, kiedy już wy­brała, jaki za­sto­suje filtr na In­sta­gra­mie.

Wcho­dzi do pu­stego miesz­ka­nia i od razu idzie do szafki, żeby wy­jąć bu­telkę whi­sky i szklankę. Po wy­pi­ciu trzech ły­ków pa­skud­nego na­poju krzywi się i wy­ciąga te­le­fon. Wie, że nie może za­dzwo­nić do Tima wie­czo­rem o tej po­rze. Ist­nieje ry­zyko, że jego żona usły­szy, ale po pro­stu musi z nim po­roz­ma­wiać.

„Za­dzwoń do mnie, jak tylko bę­dziesz mógł” – pi­sze w SMS-ie.

Cze­ka­jąc z na­dzieją, że męż­czy­zna tym ra­zem od­dzwoni, pod­cho­dzi do klatki sto­ją­cej na pod­ło­dze i wkłada do niej tro­chę sera. Po­tem zgar­nia całą le­żącą na ku­chen­nym stole pocztę i prze­suwa fi­li­żankę her­baty z dzi­siej­szego po­ranka, a na­stęp­nie włą­cza kom­pu­ter i wy­szu­kuje w Go­ogle jej na­zwi­sko.

No to zo­baczmy, panno Cillo Fal­lan­der.

Aha, na­wet pani. Wy­ska­kuje kilka ar­ty­ku­łów z „Sund­svalls Tid­ning”.

Ar­tystka es­tra­dowa? A to do­bre.

Do­lewa so­bie whi­sky do szklanki i wy­pija jesz­cze kilka du­żych ły­ków. Dla­czego nie dzwoni? Może wła­śnie po­wie­dział żo­nie, że chce się roz­wieść? Może aku­rat w tym mo­men­cie pani Lars­son pła­cze, mniej wię­cej tak jak ona pła­kała przez rok, cze­ka­jąc, aż bę­dzie mo­gła się na­cie­szyć okru­szy­nami, ja­kie jej zo­sta­wiał. Ale ko­niec z cze­ka­niem. Obie­cał jej to. Wiele obie­cał, jak by się tak za­sta­no­wić.

Czer­wone po­wia­do­mie­nia wy­świe­tlają się w apli­ka­cji Fa­ce­book, a ona nie może się po­wstrzy­mać, by nie wejść i spraw­dzić, kto może cze­goś od niej chcieć.

Aha, wy­gląda na to, że grupa GTG uak­tyw­niła się na wie­czór.

Ga­le­ria – Tajna Grupa.

Składa się z kilku osób, które tam pra­cują. Sama nie wie, po co do niej do­łą­czyła. Rzadko dys­ku­tuje się tu o czymś cie­ka­wym, ale tak czy ina­czej – ona ni­gdy się nie udziela. Zwy­kle tylko czyta, co za­miesz­czają inni, żeby mieć pewne ro­ze­zna­nie w sy­tu­acji. Ale może na­pi­sali coś na te­mat wie­czor­nego spo­tka­nia? Klika da­lej i czyta.

Ella An­ders­son

Ad­mi­ni­stra­tor·– 9 maja o 22.13

No więc co po­wie­cie o tym spo­tka­niu dziś wie­czo­rem? Tyle ga­dali, że to otwar­cie jest ta­kie ważne, no i przy­jęli so­bie na kie­row­niczkę pro­jektu ja­kąś nie­opie­rzoną show­mankę z mia­sta! Nie­po­koję się. Jak my­śli­cie?

Lotta Lin­dén

Zga­dzam się z tobą, Ella. Każdy się prze­cież spo­dzie­wał, że wy­biorą ja­kie­goś pro­fe­sjo­na­li­stę, jak już na­prawdę obie­cali za­in­we­sto­wać.

Hasse Lars­son

Tak, cho­ciaż tego nie wiemy, może jest bar­dziej pro­fe­sjo­na­lna, niż nam się wy­daje. Żona wi­działa przed ze­szłymi świę­tami ja­kieś show, któ­rego pro­du­centką była ta Cilla, i jak na lo­kalne wa­runki wy­pa­dło to dość pro­fe­sjo­nal­nie.

Lotta Lin­dén

No miejmy taką na­dzieję.

Hasse Lars­son

Ja to mam na­dzieję, że roz­kręci ja­kieś atrak­cje też la­tem, żeby coś się działo. Na­sza sprze­daż dra­stycz­nie spa­dła w po­rów­na­niu z po­przed­nim ro­kiem.

So­fie Stål

Ra­czej nie wy­glą­dało, żeby to wspól­nie omó­wili, no nie?

Hasse Lars­son

O czym mó­wisz, So­fie?

So­fie Stål

Cho­dzi mi o to, że kiedy Ka­ta­rina po­wie­działa, że ta Cilla bę­dzie też kie­row­niczką cen­trum, zda­wało się, że to dla niej nie­spo­dzianka. Czy tylko ja mia­łam ta­kie wra­że­nie?

Śle­dzi dal­szą kon­wer­sa­cję. Naj­wi­docz­niej żadne z nich nie ma zda­nia, że ona sama chyba nie była na­wet brana pod uwagę jako ktoś, kto mógłby kie­ro­wać tym pro­jek­tem. Po­mimo wszyst­kiego, co dla nich zro­biła. Czuje jed­nak za­do­wo­le­nie, gdy czyta, że ta Cilla nie bę­dzie miała chyba zbyt ła­two. Jesz­cze raz spraw­dza SMS-y, po czym jed­nym hau­stem wy­chyla resztę ze szklanki i z hu­kiem za­myka kom­pu­ter.

*

– To twój ga­bi­net – in­for­muje Ka­ta­rina i robi mały krok w głąb po­koju. – Cho­ciaż nie bę­dziesz tu­taj zbyt czę­sto sie­działa. Naj­wię­cej czasu zaj­mie ci bie­ga­nie po skle­pach – do­daje.

– Mhm – od­mru­kuje Cilla i pró­buje spra­wiać wra­że­nie, że za wszyst­kim na­dąża.

– We­wnętrzny dzie­dzi­niec zo­sta­nie oszklony i sta­nie się ka­wiar­nią i re­stau­ra­cją w jed­nym – cią­gnie Ka­ta­rina, po­chy­la­jąc się i spo­glą­da­jąc na bu­dowę w dole. – W wieży na da­chu jest fan­ta­styczna mała sauna. Po­każę ci kie­dyś, jak znaj­dziemy tro­chę czasu. Chodź, ga­le­ria jest już za­mknięta, więc się ro­zej­rzymy.

Ka­ta­rina utrzy­muje za­wrotne tempo na swo­ich dłu­gich no­gach, więc Cilla musi truch­tać, żeby za nią na­dą­żyć. Kiedy wra­cają do kuchni dla per­so­nelu, Ka­ta­rina wyj­muje z ak­tówki gruby se­gre­ga­tor i po­daje go Cilli.

– To twoje obo­wiązki. Prze­czy­taj so­bie w wol­nej chwili.

– No pew­nie, ale może byś mi choć tro­chę wy­ja­śniła, co ta­kiego robi kie­row­niczka cen­trum? My­śla­łam, że będę pro­wa­dzić tylko pro­jekt otwar­cia.

– Tak, to się oczy­wi­ście zga­dza, ale uwa­żam, że do­brze by było, gdy­byś po­znała lu­dzi w skle­pach i zo­rien­to­wała się w dzia­łal­no­ści ca­łej ga­le­rii, żeby jak naj­le­piej za­in­sce­ni­zo­wać otwar­cie.

Koń­czą spo­tka­nie. Kiedy Cilla wy­cho­dzi na ze­wnątrz i wi­dzi na ziemi śnieg, wzdryga się z zimna. Co się, u li­cha, dzieje? Prze­cież do­piero co było cie­pło jak la­tem. Sie­dząc w sa­mo­cho­dzie, dzwoni do Jossy, młod­szej sio­stry, i krótko opo­wie­dzieć o nie­daw­nym spo­tka­niu.

– Na pewno się ułoży, zo­ba­czysz – po­cie­sza ją Jossa.

– Może to so­bie tylko wy­obra­żam, ale wy­daje mi się, że pra­cow­nicy ga­le­rii nie przy­jęli mnie zbyt cie­pło. Coś jakby wi­siało w po­wie­trzu…

– Na­prawdę mam na­dzieję, że tylko to so­bie wy­obra­żasz. Przez ja­kiś czas nie po­trze­bu­jesz ko­lej­nych dra­ma­tów.

– No, ra­czej nie. A wiesz, że w Sund­svall pada śnieg?

– Żar­tu­jesz? Ja wła­śnie sie­dzę w ogródku re­stau­ra­cyj­nym i po­pi­jam ró­żowe wino.

– Chyba w tym mo­men­cie po­jadę do Sztok­holmu. To na­prawdę wa­riac­two, żeby w maju pa­dał śnieg. Trzy dni temu grzało słońce, a ja le­ża­łam so­bie na ta­ra­sie i opa­la­łam się w stroju ką­pie­lo­wym.

– Śnieg na pewno znik­nie rów­nie szybko, jak się po­ja­wił – mówi Jossa.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej Cilla skręca na pod­jazd ga­ra­żowy w dziel­nicy Haga. Na­prawdę nie mo­gła się do­cze­kać tego eks­cy­tu­ją­cego i za­szczyt­nego za­da­nia, ale na­cho­dzi ją dziwne uczu­cie, a ona nie po­trafi roz­strzy­gnąć, czy pod­skór­nie czuje ła­skotki ra­do­snego ocze­ki­wa­nia, czy nie­za­do­wo­le­nie.

Wsta­wia sa­mo­chód do ga­rażu, do­kład­nie za­myka na­pra­wiony już za­mek, a za­nim otwo­rzy drzwi, ko­pie w be­to­nowe schody, żeby po­zbyć się śnież­nej brei strze­puje śnieg o be­to­nowe stop­nie, za­nim od­blo­ko­wuje drzwi.

– Halo, halo, wró­ci­łam!

– Cześć, ko­cha­nie, je­stem tu­taj – od­po­wiada mama z sa­lonu.

Cilla znaj­duje Verę na so­fie, z książką w ręku.

– Masz ochotę na fi­li­żankę kawy, za­nim po­je­dziesz? – pyta Cilla.

– Głup­ta­sku, prze­cież nie mogę tak późno pić kawy, je­śli mam w nocy spać. Chłopcy i ja świet­nie się dzi­siaj ba­wi­li­śmy, ale te­raz słodko już śpią. Jak po­szło na spo­tka­niu?

– Nie naj­go­rzej. Tylko sporo no­wych in­for­ma­cji.

– Za­wsze tak jest na po­czątku. Zo­ba­czysz, jak na tym sko­rzy­stasz. Po­myśl, że przez kilka mie­sięcy bę­dziesz do­sta­wać stałe wy­na­gro­dze­nie. Wspa­niale, że tro­chę od­sap­niesz po za­mie­sza­niu w ze­szłym roku, kiedy mia­łaś te wszyst­kie świą­teczne wy­stępy, zwa­rio­wa­nych śpie­wa­ków i… no wiesz, co przy­da­rzyło się Biance.

– Na pewno bę­dzie su­per – od­po­wiada Cilla i od­wraca się do te­le­wi­zora.

Z jed­nej strony coś jej mówi, że jak przyj­dzie co do czego, to słowo „od­sap­niesz” nie bę­dzie naj­bar­dziej na miej­scu. Z dru­giej strony nie boi się cięż­kiej pracy i nie może się do­cze­kać, aż za­bie­rze się do dzia­ła­nia.

– Wra­cam do taty. Za­mknij za mną, do­brze?

– Oczy­wi­ście – za­pew­nia Cilla i naj­pierw spraw­dza klamkę u drzwi do piw­nicy, a po­tem prze­kręca klucz w drzwiach wej­ścio­wych po wyj­ściu mamy.

Trudno uwie­rzyć, że mi­nęło za­le­d­wie pół roku od dra­ma­tycz­nych wy­da­rzeń z ze­szłej je­sieni.

Idzie na górę i spraw­dza, jak tam chłopcy, a po­tem siada na so­fie i otwiera gruby se­gre­ga­tor, który do­stała od Ka­ta­riny. Punkt po punk­cie czyta spo­rzą­dzony peł­nym za­krę­ta­sów pi­smem spis tre­ści.

Pro­mo­cja

Sprzą­ta­nie

Im­preza

Ze­bra­nia

Pie­nią­dze z to­a­let

Za­rząd

Czysz­cze­nie pod­łóg

Wy­rzu­ca­nie śmieci

Od­śnie­ża­nie

Firma ochro­niar­ska

Klub klienta

Me­dia spo­łecz­no­ściowe

Bu­dżet…

Boże, w co ja się wpa­ko­wa­łam? Kiedy de­cy­do­wała się na to za­da­nie, nikt nie wspo­mi­nał o tym wszyst­kim ani sło­wem. Miała za­trud­nić wy­ko­naw­ców na otwar­cie, wy­my­ślić wiele in­te­re­su­ją­cych atrak­cji i za­ła­twić wszyst­kie sprawy or­ga­ni­za­cyjne zwią­zane z hucz­nym czte­ro­dnio­wym otwar­ciem w sierp­niu. Jakby cho­dziło o wielki show z pra­wie nie­ogra­ni­czo­nym bu­dże­tem, a ona peł­niła funk­cję jego pro­du­centki i re­ży­serki. Ale to prze­cież dużo wię­cej. Ma się też zaj­mo­wać wy­rzu­ca­niem śmieci i czysz­cze­niem pod­łóg? Jesz­cze raz czyta na­główki. Musi za­dzwo­nić do Tima i o wszystko do­py­tać.

W tej sa­mej se­kun­dzie od­zywa się le­żący obok niej te­le­fon. Wi­dzi, że to Henke.

– Halo, ko­cha­nie, jak tam? – wita się mąż.

– W po­rządku – od­po­wiada Cilla, zie­wa­jąc i w roz­tar­gnie­niu prze­glą­da­jąc se­gre­ga­tor.

– Jak spo­tka­nie z nimi wszyst­kimi?

– Mhm… in­te­re­su­jące. Oka­zało się, że zle­ce­nie na za­rzą­dza­nie pro­jek­tem obej­muje też obo­wiązki ko­goś w ro­dzaju kie­row­nika ca­łej ga­le­rii. Nie mam po­ję­cia, co to zna­czy.

– Brzmi dziw­nie, ale może bę­dzie faj­nie?

– Mhm, mam taką na­dzieję. Tak strasz­nie chcę, żeby się udało. To prze­cież na­prawdę szansa na mi­lion, żeby po­ka­zać, na co mnie stać. A co u cie­bie?

– Wła­śnie mik­su­jemy nowy ka­wa­łek, a po­tem idziemy na piwo. Z chło­pa­kami wszystko okej?

– Śpią. Mama do­piero co po­je­chała – wy­ja­śnia Cilla.

Za­czyna li­czyć, ile jesz­cze ty­go­dni do za­koń­cze­nia se­me­stru let­niego i po­wrotu Hen­kego do Sund­svall. Przy­zwy­cza­iła się wpraw­dzie, że za­ła­twia wszystko sama, gdy on stu­diuje pro­duk­cję mu­zyczną w Sztok­hol­mie, nie może się jed­nak do­cze­kać, aż bę­dzie miał wa­ka­cje. Po­tem zo­sta­nie mu jesz­cze tylko rok i ży­cie wróci do normy, a oni będą wszyst­kim się ze sobą dzie­lić.

– Mamy coś w pla­nach na week­end? – pyta Henke.

– Mam w pią­tek wy­stęp dla jed­nej firmy, więc by­łoby do­brze, gdy­byś przy­je­chał do domu na czas.

Kiedy koń­czą roz­mowę, Cilla od­kłada se­gre­ga­tor i za­gląda na In­sta­gram. Bianca wsta­wiła kilka zdjęć z lot­ni­ska w Pa­ryżu, a Cilla cie­szy się, wi­dząc, jaka jest szczę­śliwa. Bianca nie mo­gła zro­bić nic lep­szego po tym, co spo­tkało ją ostat­niej je­sieni. Żeby o tym za­po­mnieć, zmie­niła oto­cze­nie i zo­stała au pair w sto­licy Fran­cji.

Ko­chana, śliczna Bianca, którą za­trud­niła w ze­szłym roku jako cho­re­ografkę do świą­tecz­nych wy­stę­pów i którą w tym ca­łym za­mie­sza­niu ten chory czło­wiek mocno skrzyw­dził.

Très chic, ma­de­mo­iselle1 , ko­men­tuje Cilla, a na­stęp­nie od­kłada te­le­fon, opiera głowę na opar­ciu i za­myka oczy. Mi­nęło już sporo czasu, ale pewne rze­czy pa­mięta, jakby się wy­da­rzyły wczo­raj. Ona też mu­siała mieć wtedy sie­dem­na­ście lat, do­kład­nie tyle co Bianca. A może szes­na­ście? Wstaje i otwiera kre­dens obok stołu ja­dal­nia­nego, gdzie chyba leży al­bum. Al­bum za­wie­ra­jący wszyst­kie jej fo­to­gra­fie z Pa­ryża. Ależ tak, leży tu­taj na sa­mym dole, pod książ­kami ku­char­skimi i in­nymi al­bu­mami. Pa­trzy na samą sie­bie w przy­ku­rzo­nym fol­de­rze, lecz szybko prze­kłada zdję­cie, na któ­rym ma wo­kół szyi smycz, a jej ciało za­sła­nia ma­ciu­peńki skra­wek ma­te­riału.

*

Bianca po­dąża za in­nymi po­dróż­nymi przez dłu­gie pa­saże ogrom­nego lot­ni­ska. Jej oczom uka­zuje się mnó­stwo pięk­nych fo­to­gra­fii ład­nych i praw­do­po­dob­nie słyn­nych fran­cu­skich bu­dyn­ków i oso­bi­sto­ści. Cześć, Mona Liso!

Po­my­śleć, że na­prawdę jest w Pa­ryżu, mie­ście ma­rzeń jej mamy, któ­rego ta nie zdą­żyła od­wie­dzić.

Wa­lizka w ko­lo­rze woj­sko­wej zie­leni, którą Bianca po­ży­czyła od są­siada, przy­jeż­dża na ta­śmie, a ona zdej­muje ją z wy­sił­kiem, za­nim przej­dzie do hali przy­lo­tów. Ła­two było roz­po­znać ba­gaż wśród lśnią­cych czar­nych mo­deli na kół­kach. Wi­dząc, jak inni pa­sa­że­ro­wie z ła­two­ścią to­czą wa­lizki, wsty­dzi się swo­jego sta­ro­mod­nego ba­ra­chła i już ro­zu­mie, dla­czego są­siad obej­dzie się bez niej przez dłuż­szy czas. Jej krewni ni­gdy nie byli poza gra­ni­cami Szwe­cji, a wła­ści­wie, jakby się nad tym bli­żej za­sta­no­wić, na­wet poza Sund­svall. Bianca to chyba pierw­sza osoba z ro­dziny, która le­ciała sa­mo­lo­tem. Może jesz­cze jej tata, cho­ciaż ona nic o tym nie wie. Roz­gląda się do­okoła i wi­dzi wózki, z któ­rych można sko­rzy­stać, żeby po­ło­żyć na nich tę że­nu­jącą wa­lizkę i nie mu­sieć jej tasz­czyć. Ze zde­ner­wo­wa­nia czuje ucisk w żo­łądku. A je­żeli ro­dzina, u któ­rej za­mieszka, okaże się straszna? A je­żeli nie bę­dzie ro­zu­miała, co do niej mó­wią? Po­dąża za ozna­cze­niami, żeby do­trzeć do to­a­lety. Tam wpy­cha wa­lizkę do ka­biny, tak że musi usiąść tro­chę bo­kiem, aby się zmie­ścić. Jak­kol­wiek bę­dzie, go­rzej niż w domu być prze­cież nie może.

Gdy wy­cho­dzi do hali przy­lo­tów, wi­dzi przed sobą męż­czy­znę, który ma­cha ta­bliczką z jej imie­niem. Wy­gląda do­kład­nie tak, jak to so­bie wy­obra­żała. Jest rów­nie ni­ski jak ona i na­wet jesz­cze szczu­plej­szy.

– Bon­jour, Bianco, wi­tamy – mówi i wy­ciąga rękę.

Krza­cza­ste wąsy pod­ska­kują, kiedy mówi. Przy­po­mina jej pewną po­stać z wi­dzia­nej nie­gdyś ko­me­dii. To oj­ciec ro­dziny, u któ­rej Bianca bę­dzie miesz­kać i pra­co­wać. Wy­cho­dzą na ze­wnątrz i zmie­rzają do sa­mo­chodu. Ude­rza w nią upał i ob­le­pia jej twarz jak mo­kry koc. Męż­czy­zna po­maga jej wło­żyć wa­lizkę do ma­łego czer­wo­nego ci­tro­ëna, po czym w mil­cze­niu jadą w kie­runku La­sku Bu­loń­skiego, a w każ­dym ra­zie w oko­lice, gdzie mieszka ro­dzina. Mil­cze­nie to może za dużo po­wie­dziane. Ona się nie od­zywa, ale męż­czy­zna klnie. Bianca wie, co po fran­cu­sku zna­czy merde. Jej to­wa­rzysz ge­sty­ku­luje gwał­tow­nie w stronę in­nych kie­row­ców dło­nią, w któ­rej trzyma pa­pie­rosa. Do­brze, że cho­ciaż drugą trzyma na kie­row­nicy. Dziew­czyna pró­buje wy­my­ślić, co tu sen­sow­nego po­wie­dzieć za po­mocą słow­nic­twa z lek­cji fran­cu­skiego, ale do­cho­dzi do wnio­sku, że nie jest w sta­nie nic z sie­bie wy­du­sić.

W każ­dym ra­zie nie po fran­cu­sku.

Kiedy po dro­dze mi­jają sklep IKEA, prze­łyka ślinę i pa­trzy pro­sto przed sie­bie. Już tę­skni za do­mem.

As­falt wy­gląda tak, jakby wi­bro­wał od go­rąca. Wjeż­dżają do cen­trum. Szyby są cał­ko­wi­cie opusz­czone. Bianca wciąga w noz­drza wszyst­kie nowe wo­nie. Pach­nie tro­chę jak w parku roz­rywki – watą cu­krową, a do tego ka­dzi­deł­kami i świeżo upie­czo­nym chle­bem.

Kiedy do­cie­rają pod bu­dy­nek, w któ­rym znaj­duje się miesz­ka­nie, Biancę naj­pierw ogar­nia prze­ra­że­nie, a na­stęp­nie po­dziw, kiedy oj­ciec par­kuje rów­no­le­gle . Nie mie­ści jej się w gło­wie, jak udało mu się zmie­ścić sa­mo­chód na tak ma­łej prze­strzeni. Wpraw­dzie prze­suwa o ka­wa­łek auto z przodu, po pro­stu na nie wjeż­dża­jąc, a na­stęp­nie to z tyłu, ale się mie­ści.

Jej przy­szła ro­dzina zaj­muje miesz­ka­nie na sa­mej gó­rze, to zna­czy na szó­stym pię­trze. Nie ma windy. Oj­ciec ro­dziny mimo nie­wiel­kiego wzro­stu po­maga jej nieść wielką wa­lizkę i kiedy otwiera drzwi do miesz­ka­nia, cały jest zlany po­tem. Bianca stoi na ze­wnątrz i za­gląda do przed­po­koju z mie­szanką cie­ka­wo­ści i stra­chu, które wal­czą o pierw­szeń­stwo w jej żo­łądku.

– Bon­jour, Bianco, wi­tamy w Pa­ryżu – mówi przy­jaź­nie ko­bieta w ciąży.

Bianca w ży­ciu nie wi­działa więk­szego brzu­cha, mimo że wi­działa ich wcze­śniej cał­kiem sporo. Może po raz ko­lejny uro­dzą się bliź­niaki?

– To ja je­stem Édith.

Bianca pod­cho­dzi do Édith, żeby ją uści­skać – kilka razy prze­cież do sie­bie pi­sały – ale za­miast tego ko­bieta ca­łuje ją trzy razy w po­liczki, w prawy, lewy i znowu w prawy.

– A ja je­stem Bianca. Jak się ma­cie? – wy­du­sza z sie­bie po fran­cu­sku, żeby po­wie­dzieć co­kol­wiek, i wcho­dzi do miesz­ka­nia. Oka­zuje się małe jak sa­lon w domu w Sund­svall.

Pies, który wabi się Tar­zan, jest na­to­miast więk­szy od niej sa­mej i ca­łej kuchni ra­zem wzię­tych. Dzieci przy­bie­gają do mamy i cho­wają się za jej dużą po­sta­cią. Ukrad­kiem zer­kają na Biancę.

– Mam na imię Céline – przed­sta­wia się naj­star­sza dziew­czynka.

– To jest Da­nielle, a to Ad­èle – in­for­muje Édith i prze­suwa drob­niut­kie bliź­niaczki, żeby sta­nęły przed nią.

Miesz­ka­nie składa się z nie­du­żego sa­lonu, cia­snej kuchni, gdzie mie­ści się jedna osoba na­raz albo Tar­zan, oraz dwóch ma­łych sy­pialni. W jed­nej z nich śpią na ku­pie trzy có­reczki. Tam, gdzie wła­ści­wie znaj­duje się sy­pial­nia ro­dzi­ców, bę­dzie miesz­kać Bianca, bo w umo­wie jest za­pis, że „operka” ma do­stać wła­sny po­kój. W sa­lo­nie śpią na roz­kła­da­nej so­fie mama w za­awan­so­wa­nej ciąży z mę­żem, przy­naj­mniej w week­endy, kiedy ten wraca do domu. W ty­go­dniu Édith ma całą ka­napę dla sie­bie, po­nie­waż Fra­nçois pra­cuje w Bor­de­aux. To tam cała ro­dzina prze­pro­wa­dza się za kilka mie­sięcy, a Bianca jest po­trzebna jako do­dat­kowa para rąk i nóg, bo matce trudno jest te­raz nor­mal­nie się po­ru­szać.

Bianca za­po­mniała ję­zyka w gę­bie i je­dyne, czego chce, to za­paść się pod ciemną drew­nianą pod­łogę. Mimo wie­lo­let­niej na­uki na­gle nie pa­mięta żad­nego słowa fran­cu­skiego słowa.

Jak to wszystko się po­to­czy?

Édith pro­wa­dzi ją do po­koju, a kiedy za­myka za sobą drzwi, Bianca pra­gnie je­dy­nie po­ło­żyć się na łóżku i pła­kać. Cho­ciaż nie. Chce wra­cać do domu, mimo wszystko. Do domu, do taty i Oli­vera. Sły­szy, jak dziew­czynki ba­wią się na ze­wnątrz, aż w końcu nie mogą już wy­trzy­mać i otwie­rają drzwi, po czym w pod­sko­kach pod­bie­gają do jej łóżka, które jest pra­wie tak duże jak cały po­kój. Édith przy­cho­dzi na chwiej­nych no­gach, pod­trzy­mu­jąc rę­kami wy­gięte plecy, i pod­nie­sio­nym gło­sem przy­wo­łuje dzieci do po­rządku. Bianca ro­zu­mie, co się dzieje, na­wet je­śli nie zdą­żyła wy­ła­pać choćby słowa. Są­dząc po nie­po­cie­szo­nych mi­nach dziew­czy­nek i roz­cza­ro­wa­niu, z ja­kim na nią pa­trzą, gdy jedna po dru­giej czła­pią z po­ko­iku, ich mama mu­siała po­wie­dzieć, że to Bianca nie chce, żeby jej prze­szka­dzały. Mó­wiąc zu­peł­nie szcze­rze, fak­tycz­nie tak jest, ale matka nie po­winna chyba zrzu­cać na nią winy już pierw­szego dnia. Je­śli wszystko ma się udać, mu­szą się prze­cież za­przy­jaź­nić.

Bianca pró­buje stłu­mić ziew­nię­cie. Wy­cho­dzi za Édith do ma­ciu­peń­kiej kuchni i roz­gląda się do­okoła.

– Mogę w czymś po­móc? – pyta, po­ma­ga­jąc so­bie ge­stami.

– Nie, nie trzeba, ale może po­ba­wi­ła­byś się z dziećmi?

Od­wraca się w stronę sa­lonu, gdzie có­reczki ba­wią się na pod­ło­dze lal­kami. Tata sie­dzi na ka­na­pie, ogląda te­le­wi­zję i pali pa­pie­rosa. Obrzy­dliwe, my­śli Bianca i nie może so­bie przy­po­mnieć, czy wi­działa, żeby w Szwe­cji ktoś pa­lił w domu. Zaj­muje miej­sce obok dziew­czy­nek na pod­ło­dze. Po­syła im nieco nie­zręczny uśmiech, ale już po chwili wy­naj­dują za­bawę, w któ­rej może uczest­ni­czyć.

Édith przy­rzą­dza po­trawkę z kur­czaka, która pięk­nie pach­nie, a Bianca pro­po­nuje, że na­kryje do obiadu. Żo­łą­dek do­maga się je­dze­nia. Sia­dają przy drew­nia­nym stole po­ma­lo­wa­nym na brą­zowo, a Bianca usi­łuje zro­zu­mieć, o czym roz­ma­wiają, i od­po­wia­dać naj­le­piej, jak po­trafi, cho­ciaż mówi krótko. Po po­siłku w ży­wio­ło­wej at­mos­fe­rze Bianca sprząta ze stołu i ofe­ruje się ze zmy­wa­niem, za­do­wo­lona, że na chwilę bę­dzie mo­gła od­su­nąć się na bok. Wspa­niale, że nie musi się do ni­kogo od­zy­wać ani sta­rać się być miła. Nie może się już do­cze­kać, aż pój­dzie po­ło­żyć się do łóżka.

Gdy dziew­czynki umyły zęby i za­snęły, może w końcu wy­co­fać się do swo­jej dziu­pli. To był długi, dłu­ga­śny dzień.

W jej po­koju jest go­rąco i duszno, więc otwiera ty­powy bal­kon fran­cu­ski wy­cho­dzący na po­dwó­rze. Po ścia­nach bu­dyn­ków pną się ładne kwiaty, ubra­nia wi­szą na lin­kach i co chwilę do­ciera do niej za­pach płynu do płu­ka­nia. Czeka, aż w miesz­ka­niu za­pad­nie cał­ko­wita ci­sza, po czym wy­myka się do ła­zienki, żeby przy­go­to­wać się do spa­nia.

Za­nim się po­łoży, spraw­dza In­sta­gram i wi­dzi, że pod jej wpi­sem po­ja­wiło się kilka ko­men­ta­rzy. Je­den z nich na­leży do Cilli. Kiedy o niej my­śli, pęka jej serce. Świeżo wy­prana po­ściel ład­nie pach­nie. Bianca od­wraca się na bok i po­zwala, by łzy po­woli spły­wały na po­duszkę. Cho­ciaż jest na wpół ze­sztyw­niała ze zmę­cze­nia, obec­nie przed za­śnię­ciem za­wsze od­czuwa nie­po­kój. Wie, że kosz­mary nie­długo z po­wro­tem ją obu­dzą.

1 – Très chic, ma­de­mo­iselle (franc.) – Bar­dzo ele­gancko, młoda damo.

15 maja, wto­rek

Zo­stało: 100 dni

Cilla wy­pa­ko­wuje ko­stiumy, które le­żały za­po­mniane w tor­bie od wy­stępu pod ko­niec grud­nia. Śmier­dzą pla­sti­kiem i sta­rym, za­tę­chłym po­tem, tak że nie­mal do­staje mdło­ści, gdy usi­łuje roz­dzie­lić sztywne no­gawki lśnią­cych la­tek­so­wych spodni, żeby je na­mo­czyć. Pięć mie­sięcy szybko mi­nęło, stwier­dza, i na wspo­mnie­nie ostat­niego wie­czoru czuje cię­żar w piersi. Scena, w któ­rej przy­ja­ciółki stoją w to­a­le­cie i się z niej na­śmie­wają, od tam­tej pory wiele razy sta­wała jej przed oczami. Po­stą­piła słusz­nie czy jed­nak za bar­dzo to wszystko roz­dmu­chała, kiedy po­wie­działa „dość” i się po­sta­wiła? Żadna z nich nie ode­zwała się od tam­tej pory. Ona też nie. Wiele razy sie­działa z te­le­fo­nem w ręku, ale zdo­łała się po­wstrzy­mać. Skoro ten je­den raz od­wa­żyła się wy­po­wie­dzieć wła­sne zda­nie, to te­raz po pro­stu nie może wró­cić z pod­ku­lo­nym ogo­nem. Mimo wszystko wciąż się za­sta­na­wia, co u nich sły­chać. Przez wiele lat się prze­cież przy­jaź­niły. W każ­dym ra­zie tak są­dziła. Przy­naj­mniej na Fa­ce­bo­oku wy­gląda to tak, jakby wszystko się mię­dzy nimi ukła­dało, my­śli, za­peł­nia­jąc pralkę.

Za dwie go­dziny spo­tyka się z Ti­mem Lars­so­nem i otrzyma wię­cej in­for­ma­cji na te­mat otwar­cia, wie­czo­rem zaś wpad­nie do niej jej ze­spół, żeby od­świe­żyć so­bie wszyst­kie nu­mery, które będą wy­ko­ny­wali w pią­tek. Po­chła­nia­jąc resztki wczo­raj­szego spa­ghetti bo­lo­gnese, prze­gląda tek­sty le­żące na ku­chen­nym stole.

Koń­czy jeść, przy­go­to­wuje się do wyj­ścia, je­dzie sa­mo­cho­dem do mia­sta do biura Nor­r­si­dan na Stor­ga­tan i par­kuje za cen­trum kul­tury Kul­tur­ma­ga­si­net. Dzi­siaj nie tylko świeci słońce, ale też w końcu zro­biło się cie­pło. Czuje ta­kie samo szczę­ście, ja­kie po­brzmiewa w pta­sim śpie­wie. Mia­sto bły­ska­wicz­nie przy­wdziało let­nią szatę i wszystko, co do tej pory było mar­twe, bu­dzi się do ży­cia, jak śpie­wał Ted Gär­de­stad. Od­nosi się to też do lu­dzi, my­śli Cilla i uśmie­cha się do każ­dej mi­ja­nej na ulicy osoby. Jesz­cze nie­dawno wszy­scy cho­dzili ubrani na czarno i wbi­jali wzrok w zie­mię, ale te­raz pa­nują róż i biel, a lu­dzie na­wią­zują kon­takt wzro­kowy. Tyle wy­star­czy, żeby serce moc­niej jej za­biło.

W dro­dze na Stor­ga­tan prze­cho­dzi obok sklepu, gdzie kie­dyś mie­ściło się biuro po­dróży, w któ­rym pra­co­wała wiele lat temu. Z pa­mięci wy­ła­nia się mnó­stwo wspo­mnień. To wła­śnie tu za­dzwo­nił Sonny Berg, żeby się z nią skon­tak­to­wać. Znany dy­rek­tor wy­twórni pły­to­wej, a przy oka­zji świ­nia, która znisz­czyła jej mło­dzień­cze ma­rze­nia o twór­czo­ści ar­ty­stycz­nej. Wy­warł wpływ na różne rze­czy w jej ży­ciu, nie­stety przede wszyst­kim ne­ga­tywny, cho­ciaż jedna rzecz wy­szła jej chyba na do­bre – już we wcze­snej mło­do­ści po­sta­no­wiła nie po­wie­rzać ka­riery ani w ogóle sie­bie w ni­czyje ręce i na­dal stara się tego trzy­mać. Chce być wolna jak ptak i sa­mo­dziel­nie po­dej­mo­wać de­cy­zje. Mija starą pa­lar­nię kawy, która znaj­duje się w mie­ście od wie­ków, a kiedy ja­kaś ko­bieta otwiera drzwi i wy­cho­dzi z torbą z za­ku­pami, do­ciera do niej cu­do­wny za­pach świeżo zmie­lo­nych zia­ren.

W Nor­r­si­dan re­cep­cjo­nistka wpusz­cza ją do środka, po czym Cilla po­ko­nuje wszyst­kie pię­tra po scho­dach, gdyż dla od­miany po­ja­wiła się na miej­scu sporo przed cza­sem. Myśl, że lu­dzie cho­dzili w górę i w dół po tych pod­nisz­czo­nych już ka­mien­nych scho­dach przez po­nad sto lat, robi na niej po­tężne wra­że­nie. Kim były te osoby? Gdzie miesz­kały? Czym się zaj­mo­wały? I jak udało im się z ta­kim znaw­stwem sztuki stwo­rzyć te nie­wia­ry­godne ma­lo­wi­dła na ścia­nach i su­fi­cie? Kiedy pod­nosi wzrok, strzela jej w karku.

Zo­staje wpro­wa­dzona do środka i Tim od razu ją przyj­muje.

– Nie zdą­ży­li­śmy po­roz­ma­wiać ostat­nim ra­zem. Jak po­szło spo­tka­nie z ludźmi ze skle­pów, gdy się ulot­ni­łem? – pyta.

– Oczy­wi­ście, świet­nie – od­po­wiada Cilla.

– Okej, w ta­kim ra­zie wy­star­czy da­lej pra­co­wać. Samo otwar­cie, jak wiesz, od­bę­dzie się w czwar­tek dwu­dzie­stego trze­ciego sierp­nia, a po­tem ob­chody po­trwają jesz­cze trzy dni. Od tej pory chciał­bym od­by­wać co­ty­go­dniowe spo­tka­nia kon­tro­lne, że­byś mo­gła in­for­mo­wać mnie na bie­żąco, jak wszystko prze­biega.

Cilla no­tuje, pró­bu­jąc jed­no­cze­śnie wy­czuć, czy to od­po­wiedni mo­ment, by go za­py­tać, na czym po­le­gają obo­wiązki kie­row­niczki cen­trum.

– Na ja­kim je­steś eta­pie, je­śli cho­dzi o atrak­cje i mu­zy­ków? – do­py­tuje Tim.

– Mam sporo po­my­słów, a nie­które za­czy­nają już mieć ręce i nogi, ale cze­kam na osta­teczną od­po­wiedź od kilku wy­ko­naw­ców. Za­uwa­ży­łam, że po­trze­bują tro­chę czasu.

Męż­czy­zna wstaje i pod­cho­dzi do drzwi.

– Może opo­wiem wię­cej, gdy spo­tkamy się na­stęp­nym ra­zem? – Cilla wstaje nie­pew­nie i idzie za nim. To było na­prawdę krót­kie spo­tka­nie.

Tim przy­trzy­muje drzwi i spo­gląda na ze­ga­rek.

– W po­rządku, mam te­raz tro­chę pracy.

Pod ga­bi­ne­tem sie­dzą trzej męż­czyźni z du­żymi ar­ku­szami pa­pieru przy­mo­co­wa­nymi do czar­nych ka­wał­ków tek­tury.

– Może od razu się po­zna­cie – pro­po­nuje Tim, a cała trójka wstaje i wy­cią­gają w stronę Cilli prawe dło­nie.

– Cilla Fal­lan­der – przed­sta­wia się i po­daje każ­demu po ko­lei rękę.

– Są z agen­cji re­kla­mo­wej, która zaj­mie się pro­mo­cją – wy­ja­śnia Tim i kiwa głową w kie­runku męż­czyzn. – A to kie­row­niczka pro­jektu ko­or­dy­nu­jąca otwar­cie. Na pewno w przy­szło­ści bę­dzie­cie ze sobą sporo współ­pra­co­wać – do­daje na za­koń­cze­nie, po czym ge­stem za­pra­sza męż­czyzn do ga­bi­netu, a Cilla zdaje so­bie sprawę, że na nią już czas.

O obo­wiązki kie­row­niczki cen­trum za­pyta, kiedy zo­ba­czą się po raz ko­lejny. Tim wy­daje się taki ze­stre­so­wany. Może jed­nak wy­ro­biła so­bie mylne zda­nie o Ka­ta­ri­nie, za­sta­na­wia się Cilla, zbie­ga­jąc z po­wro­tem po tych nie­prze­li­czo­nych scho­dach. Au­gust i Wil­liam są w przed­szkolu. Za­nim ich od­bie­rze, po­winna wy­ko­rzy­stać czas i pójść na za­kupy spo­żyw­cze. Spie­sząc do sa­mo­chodu, stara się wy­my­ślić, co zrobi do zje­dze­nia. Coś, co można szybko przy­rzą­dzić. W ta­kim ra­zie za­ser­wuje pu­rée ziem­nia­czane z proszku i gril­lo­waną kieł­ba­skę. Przy­pusz­czal­nie ni­gdy nie do­sta­nie me­dalu dla naj­lep­szej mamy za swoje do­ko­na­nia w sztuce ku­li­nar­nej.

Auto dziw­nie się za­cina, kiedy usi­łuje je uru­cho­mić, ale przy trze­cim po­dej­ściu za­pala. Te­raz nic nie ma prawa się wy­da­rzyć. W ciągu ostat­nich mie­sięcy do­stała za­le­d­wie kilka drob­nych zle­ceń na wy­stępy i żeby mo­gli ja­koś prze­trwać, mu­siała po­de­brać tę odro­binę, która zo­stała jej z pie­nię­dzy za bo­żo­na­ro­dze­niowy show.

Za­uważa, że ma nie­ode­brane po­łą­cze­nie od Jossy, i od­dzwa­nia już z sa­mo­chodu.

– Dzi­siaj przy­szła po­śred­niczka nie­ru­cho­mo­ści sprze­dała swoje pierw­sze miesz­ka­nie! – drze się Jossa.

– Gra­tu­la­cje, su­per! Ładne było?

– Nie bar­dzo, małe jak dia­bli, ale oni są w tym Sztok­hol­mie nie­po­ważni. Pięć mi­lio­nów ko­ron za „nie­wiel­kie M2 z po­ten­cja­łem”. – Jossa się śmieje. – Gdyby wasz dom stał tu­taj, mo­gli­by­ście za niego do­stać kupę forsy.

– Ale jak na ra­zie nie stoi, my na­to­miast chcemy miesz­kać tu­taj.

– Co ta­kiego?! Nie bra­kuje wam jeż­dże­nia me­trem ani sta­nia w kor­kach przez kilka go­dzin?

– Ani tro­chę – od­po­wiada Cilla i wjeż­dża na par­king przed skle­pem. – Kiedy wra­casz do domu? Tę­sk­nię za tobą, sio­strzyczko.

– Nie mam po­ję­cia, ale na pewno się wtedy ode­zwę.

W skle­pie Cilla szybko wy­peł­nia ko­szyk spra­wun­kami i pod­cho­dzi do kasy. Przed nią w ko­lejce stoi ko­bieta z roz­czo­chra­nymi czar­nymi wło­sami. Skądś ją chyba zna. Ko­bieta kie­ruje twarz w jej stronę i uśmie­cha się na znak, że ją roz­po­znaje.

– W ze­szłym ty­go­dniu spo­tka­ły­śmy się na ze­bra­niu w ga­le­rii – wy­ja­śnia i za­czyna wy­kła­dać za­kupy na ta­śmę. Kiedy koń­czy i od­kłada ko­szyk na miej­sce, wy­ciąga rękę w stronę Cilli.

– Tak mi się wy­da­wało, że gdzieś cię już wi­dzia­łam, ale w kuchni było was tak dużo… – tłu­ma­czy Cilla, ści­ska­jąc jej dłoń.

– Je­stem Lotta Lin­dén, kie­row­niczka Cu­busa – przed­sta­wia się i zwraca się w stronę ka­sjerki, żeby za­pła­cić. – Po­wo­dze­nia z trzy­ma­niem tej bandy w ry­zach.

– To zna­czy, że będę mieć do czy­nie­nia z ja­kąś uciąż­liwą bandą? – pyta Cilla i uśmie­cha się bez en­tu­zja­zmu.

– Sama zo­ba­czysz. Ale trudno, żeby lu­dziom z róż­nych skle­pów, które mają różne stra­te­gie, po­do­bało się to samo. Każdy so­bie rzepkę skro­bie, że się tak dy­plo­ma­tycz­nie wy­rażę – od­po­wiada ko­bieta.

– Ro­zu­miem – mówi Cilla i za­czyna wy­pa­ko­wy­wać pro­dukty na ta­śmę.

– Ale chyba nie po­win­nam już te­raz snuć czar­nych wi­zji – do­daje Lotta, po czym od­wraca się i od­cho­dzi w kie­runku drzwi.

Cilla zo­staje przy ka­sie z głu­pa­wym uśmie­chem, który jakby za­styga i przy­wiera jej do twa­rzy. Za­uważa, że Lotta znowu się od­wraca, przy­pa­tru­jąc jej się gniew­nie, i po krę­go­słu­pie prze­biega jej dreszcz.

16 maja, środa

Zo­stało: 99 dni

„Nie ma ta­kiej moż­li­wo­ści” – po­wie­dział. „Nie mogę roz­stać się z żoną i matką swo­ich dzieci, choć­bym nie wia­domo jak chciał. Mu­sisz to zro­zu­mieć”.

Ale co, do cięż­kiej cho­lery, mia­łaby zro­zu­mieć? Że Tim okła­my­wał ją przez cały rok? Nie, do­brze wie, że po­wie­dział tylko to, co mu­siał po­wie­dzieć. Po jego gło­sie dało się wy­czuć, że zo­stał zmu­szony do wy­po­wie­dze­nia tych słów. Praw­do­po­dob­nie przez żonę. „Było mię­dzy nami coś fan­ta­stycz­nego, ale to już ko­niec”.Jakby do­stała cios pię­ścią. Cho­ciaż nie. Dwa ciosy. Je­den w splot sło­neczny, a drugi w prawy po­li­czek.

„To już ko­niec”.

Mó­wił to już przed­tem, lecz do­piero te­raz do­tarło do niej zna­cze­nie tych słów. Za­ta­czała się z te­le­fo­nem w ręku po swo­jej ka­wa­lerce i czuła jak zwie­rzę w klatce. Jakby jakby ktoś ode­brał jej całą na­dzieję, cały ho­nor i god­ność. Jak cuch­nąca ścierka do na­czyń, która zro­biła swoje, a po­tem zo­stała wy­rzu­cona na śmiet­nik. Nie­za­leż­nie od tego, co mó­wiła, jak pro­siła i bła­gała, nic nie po­ma­gało. Był nie­prze­jed­nany.

„Mu­sisz obie­cać, że ni­gdy wię­cej tu nie za­dzwo­nisz. Choćby ze względu na dzieci”.

Dok­tor Phil z te­le­wi­zji na­daje jak ka­ta­rynka gło­sem try­ska­ją­cym sa­mo­za­do­wo­le­niem, więc prze­łą­cza ka­nał i tra­fia na tę po­pie­przoną parę, która jeź­dzi w różne miej­sca, urzą­dza domy i ma ja­kieś ośmioro dzie­cia­ków, które ro­dzice za­ba­wiają, wy­bu­rza­jąc ściany, ob­ści­sku­jąc się i de­ko­ru­jąc.

Cze­kała na niego wier­nie przez cały rok. Cał­ko­wi­cie zmar­no­wany rok z ży­cia.

Iden­tycz­nie jak po­przed­nim ra­zem, z tym dru­gim dra­niem, Pa­tri­kiem.

Gdyby nie wie­rzyła im ani wszyst­kim ich obiet­ni­com, mo­głaby mieć w tej chwili ro­dzinę. Za­miast tego sie­dzi te­raz sama w ma­łej ka­wa­lerce w Gran­lo­holm. Trzy­dzie­sto­pię­cio­let­nia sin­gielka. Nie­chciana i w pracy, i pry­wat­nie. A przy­czyną obu tych roz­cza­ro­wań jest Tim.

Ro­dzina ani przy­ja­ciele nie mieli oczy­wi­ście po­ję­cia, że miała z nim ro­mans z Ti­mem, byli po pro­stu prze­ko­nani, że naj­zwy­czaj­niej w świe­cie nie udało jej się ni­kogo spo­tkać, że na rynku ma­try­mo­nial­nym nie przed­sta­wia sobą nic cie­ka­wego i jest ska­zana na sta­ro­pa­nień­stwo.

Przy­ja­ciele to może zresztą za dużo po­wie­dziane. Chyba ich już nie ma. Ro­zu­mie ich. Skoro czło­wiek ni­gdy nie wy­cho­dzi, za­wsze od­wo­łuje spo­tka­nia i tylko sie­dzi w domu, cze­ka­jąc w go­to­wo­ści na uko­cha­nego, który może zja­wić się do­słow­nie w każ­dej chwili, to w końcu prze­staje się li­czyć. No i tak sie­działa w sa­mot­no­ści i cze­kała, aż skapną jej ja­kieś resztki, kiedy bę­dzie miał na to ochotę. Jego wia­do­mość tak ją zszo­ko­wała, że nie zdo­była się na­wet na to, by za­py­tać o za­rzą­dza­nie pro­jek­tem otwar­cia ga­le­rii. Prze­cież miała to jak w banku, przy­naj­mniej tak są­dziła.

Co za drań.

Wła­śnie, ga­le­ria. Po­czuła się tak strasz­nie po­ni­żona, gdy Ka­ta­rina przed­sta­wiła tę show­mankę, która do­stała zle­ce­nie. Co ta Cilla może wie­dzieć na te­mat tego, jak or­ga­ni­zuje się wy­da­rze­nia w ga­le­rii? Ro­biła to kie­dy­kol­wiek wcze­śniej? Do­bra, może i ona nie zaj­mo­wała się wiel­kimi in­au­gu­ra­cjami, ale przy­naj­mniej de­ko­ro­wała cen­trum na Boże Na­ro­dze­nie, Wiel­ka­noc i wiele róż­nych im­prez. Nie żeby miało to coś wspól­nego z jej pracą, ro­biła to, bo do­brze się przy tym ba­wiła i chciała zro­bić wra­że­nie na Ti­mie. Jest prze­cież na­prawdę jedną z nie­wielu osób, które znają ga­le­rię na wy­lot. Tym­cza­sem ni stąd, ni zo­wąd zja­wia się ta pie­przona Cilla.

– Po­peł­ni­li­ście cho­ler­nie duży błąd – mówi na głos do sa­mej sie­bie.

Zgar­nia ze stołu kar­tony po pizzy z ca­łego ty­go­dnia, kła­dzie nogi na bla­cie, po czym na­ciąga na sie­bie koc. Nie daje rady pa­trzeć na świę­cące na ze­wnątrz słońce, opusz­cza więc ża­lu­zje. Kar­ton po wi­nie jest pu­sty, więc też sko­puje go na pod­łogę. Przez cały ty­dzień była na zwol­nie­niu le­kar­skim i ma wra­że­nie, że ni­gdy już nie zdoła wró­cić do ga­le­rii. To prze­cież w pe­wien spo­sób rów­nież miej­sce pracy Tima, a daw­niej za­cho­dził tam pra­wie co­dzien­nie. Gdy się jed­nak bli­żej nad tym za­sta­no­wić, to w ostat­nim cza­sie jego obo­wiązki zwią­zane z cen­trum prze­jęła Ka­ta­rina Fro­lén.

Po raz piąty w ciągu ostat­nich pię­ciu mi­nut spraw­dza te­le­fon. Na­dal żad­nej od­po­wie­dzi. Po­wie­dział: „Mu­szę dać szansę swo­jemu mał­żeń­stwu” czy coś w tym stylu. A co z nią? Czy ona nie za­słu­żyła na drugą szansę? Czy on nie ro­zu­mie, ile dla niego po­świę­ciła? Od­rywa ka­wa­łek pa­pieru to­a­le­to­wego i po raz ko­lejny wy­ciera nos. Pu­sty sło­iczek po ta­blet­kach upada z trza­skiem na pod­łogę. Bu­dzą się Piff i Puff, a ona do­sy­puje im po­karmu do mi­seczki.

– Tylko wam na ca­łym świe­cie na mnie za­leży – szep­cze i głasz­cze je ostroż­nie po zło­to­brą­zo­wym fu­terku.

Nie może też o tym ni­komu po­wie­dzieć i dla­tego nie ma ani jed­nej osoby, która mo­głaby ją po­cie­szyć. Ani jed­nej osoby, która by ją przy­tu­liła i przy­znała jej ra­cję, że Tim to świ­nia.

Cho­ciaż w za­sa­dzie nie ma ochoty, nie po­trafi się po­wstrzy­mać, by nie wejść na Fa­ce­bo­oka. Oglą­da­nie zdjęć, na któ­rych wszy­scy jej zna­jomi fan­ta­stycz­nie spę­dzają dni, to nie­za­wodny spo­sób, żeby pod­sy­cić lęk – a mimo to nie może so­bie tego od­mó­wić. To jak de­struk­cyjne uza­leż­nie­nie. Im­prezy, po­krze­pia­jące uści­ski roz­da­wane na wszyst­kie strony, wi­zyty w re­stau­ra­cjach z przy­ja­ciół­kami albo ma­lut­kie, sło­dziut­kie dzie­ciaczki i ko­ciaczki – ni­czego nie pra­gnie bar­dziej niż zrzy­gać się na to wszystko. Za­miast tego wcho­dzi na grupę GTG. Ga­le­ria – Tajna Grupa. Naj­pierw cała masa pier­dół o tym, że w mie­ście nic się nie dzieje, a do­chody top­nieją. Wzdy­cha.

Lotta Lin­dén

Ad­mi­ni­stra­tor – 16 maja o 22.38

No i przez ten za­srany re­mont sklep do­staje po du­pie. Dzi­siaj na­wet za­kryli nam fo­lią wej­ście! Jak, u dia­bła, klienci mają do­stać się do środka? My­śli­cie, że wy­płacą mi za to ja­kieś od­szko­do­wa­nie? Ra­czej nie, co?

Ella An­ders­son

Nie­po­ważne! Mu­sisz za­dzwo­nić do Tima i za­żą­dać od­szko­do­wa­nia za spa­dek do­cho­dów albo coś ta­kiego!

Hasse Lars­son

Tima nie wi­dać już od ja­kie­goś czasu. Zdaje się, że jego obo­wiązki prze­jęła Ka­ta­rina. U nas było pra­wie iden­tycz­nie. Wiel­kie kar­tony z płyt­kami, które aż do lun­chu blo­ko­wały całe wej­ście.

Lotta Lin­dén

A ta cała Cilla?! Czy to przy­pad­kiem nie do niej na­leży te­raz pil­no­wa­nie, żeby wszystko u nas grało?

Hasse Lars­son

O ile do­brze zro­zu­mia­łem, to chyba przede wszyst­kim ma się sku­pić na otwar­ciu.

Bir­git Jo­hans­son

Bio­rąc pod uwagę, ja­kie pła­cimy czyn­sze, po­win­ni­śmy, do li­cha cięż­kiego, za­żą­dać, żeby ta ża­ło­sna garstka klien­tów, któ­rych mamy, mo­gła przy­naj­mniej wcho­dzić do skle­pów.

So­fie Stål

Tak, na­prawdę trudno się nie zgo­dzić. Mam na­dzieję, że Nor­r­si­dan przyj­dzie na na­stępne ze­bra­nie i się wy­tłu­ma­czy.

Bir­git Jo­hans­son

Ech, jak my mamy wy­trzy­mać całe lato?

Bla, bla, bla, co za pie­prze­nie. Wy­ciera nos ostat­nim ka­wał­kiem pa­pieru na rolce i idzie do ła­zienki, żeby przy­nieść so­bie wię­cej. Kiedy wi­dzi swoje od­bi­cie w lu­strze, ogar­nia ją prze­ra­że­nie. A je­śli tu przyj­dzie i zo­ba­czy ją w tym sta­nie? Po­sta­na­wia wziąć prysz­nic i umyć włosy.

Jesz­cze się nie pod­dała.

23 maja, środa

Zo­stało: 93 dni

„No li­mits, żad­nych gra­nic” – po­wie­dział Tim Lars­son.

W swo­jej ma­łej, ciem­nej no­rze Cilla włą­cza lampkę na biurku, ale oka­zuje się ze­psuta. Pró­buje więc za­pa­lić górne świa­tło, ale ono też nie działa. W tym po­miesz­cze­niu jest coś ta­kiego, co przy­pra­wia ją o dresz­cze. Bu­dy­nek ma po­nad sto lat, a ona się za­sta­na­wia, czy daw­niej miesz­kali tu­taj lu­dzie, czy też za­wsze tu han­dlo­wano.

Co ta­kiego mo­gło wy­da­rzyć się w tym po­ko­iku i po dziś dzień tkwi w jego ścia­nach?

Cilla kła­dzie przed sobą no­tat­nik i wy­ciąga dłu­go­pis. Od czego ma za­cząć? Czy po­winna ze­brać się na od­wagę i za­pro­po­no­wać wy­ko­naw­ców za­gra­nicz­nych? Ile to może kosz­to­wać? Włą­cza kom­pu­ter i za­czyna go­oglo­wać pio­sen­ka­rzy na cza­sie, za­równo mię­dzy­na­ro­do­wych, jak i szwedz­kich. Roz­lega się sy­gnał. Do­stała e-mail. Jest krótki i zwię­zły, składa się z pię­ciu słó­wek, które same w so­bie nic nie zna­czą. Te dwa­dzie­ścia li­ter i znak za­py­ta­nia spra­wiają, że serce Cilli za­czyna gwał­tow­nie wa­lić.

Od: Nie­znany nie­[email protected]

Te­mat: Łajza

Wia­do­mość: My­ślisz, że kim ty je­steś?

Czyta kil­ku­krot­nie wia­do­mość, a po­tem te­le­fo­nuje do Hen­kego, lecz ani on, ani Jossa nie od­bie­rają. Nie może za­dzwo­nić do mamy lub taty czy do Vik­to­rii. Czy jed­nak może? A je­żeli to ona wy­słała e-mail? Albo Li­sette? Albo Pia? Nie, chyba nie mo­gło to za­brnąć aż tak da­leko.

Od­wraca się, żeby pójść do kuchni, i pod­ska­kuje, gdy za­uważa sto­jącą w drzwiach ko­bietę.

– Aku­rat mia­łam pu­kać, gdy się od­wró­ci­łaś. Prze­szka­dzam?

Ko­bieta wle­pia w nią wzrok. Cilla już wie, że tamta pra­cuje w Cu­bu­sie. Wy­łą­cza kom­pu­ter.

– Nie, skąd – od­po­wiada, pod­nosi się i mija nowo przy­byłą, wy­cho­dząc do przy­le­głej kuchni dla per­so­nelu. We wnę­trzu ma­łego ga­bi­netu czuje się za­mknięta i przy­parta do muru. To nie po­miesz­cze­nie dla dwóch osób. Le­dwo star­cza tam miej­sca dla jed­nej.

– Po­my­śla­łam o ze­bra­niu dziś wie­czo­rem. Mo­gła­byś wspo­mnieć, że wszy­scy mu­szą prze­strze­gać za­sad w po­miesz­cze­niu na śmieci? Wy­gląda tam jak w chle­wie. Każdy musi dbać o to, żeby wy­rzu­cać śmieci do wła­ści­wych po­jem­ni­ków. Nie wolno ni­czego zo­sta­wiać poza nimi.

– Chyba bym mo­gła. Ale czemu sama tego nie po­wiesz?

– Bę­dzie le­piej, je­śli to wyj­dzie od cie­bie, dla spo­koju ca­łego cen­trum.

– Okej, w ta­kim ra­zie po­sta­ram się o tym nie za­po­mnieć. Wła­ści­wie mam tylko prze­ka­zać in­for­ma­cje na te­mat otwar­cia. A tak w ogóle, chcesz kawy? Aku­rat mia­łam wy­pić fi­li­żankę.

– Dzięki, ale mu­szę wra­cać do sklepu. Wi­dzimy się za parę go­dzin.

Cilla na­lewa so­bie kawy z odro­biną mleka i znaj­duje w szafce pół paczki her­bat­ni­ków Bal­le­rina. Jesz­cze za­nim doj­dzie do stołu, zdej­muje górną część pierw­szego cia­steczka i ze­skro­buje zę­bami cze­ko­ladę, a na­stęp­nie po­chła­nia i wierzch, i spód, już bez cze­ko­lady. A może to nu­gat? Czy ko­bieta z Cu­busa ma na imię Lena?

Cilla pę­dzi do su­per­mar­ketu Ica i ku­puje różne wy­pieki na spo­tka­nie. Kiedy wraca, lampka w jej ga­bi­ne­cie świeci. Dziwne, może wcze­śniej wy­strze­lił ja­kiś ko­rek? Wy­kłada po­czę­stu­nek na ta­le­rze, a przed­sta­wi­ciele skle­pów scho­dzą się je­den po dru­gim i zaj­mują miej­sca. Cilla przy­nosi no­tatki i siada u szczyty stołu. Kiedy wy­gląda na to, że wszy­scy są już na miej­scu, bie­rze głę­boki wdech.

– Cie­szę się, że mo­gli­ście dzi­siaj przyjść. Opo­wiem wam po­krótce o po­szcze­gól­nych czę­ściach pro­gramu czte­ro­dnio­wego otwar­cia w sierp­niu. Ale nie mogę jesz­cze ujaw­nić na­zwisk żad­nych wo­ka­li­stów ani in­nych szcze­gó­łów, bo wszystko ma być ta­jem­nicą.

– Jaka szkoda, my­śla­łam, że do­wiemy się tego wszyst­kiego dziś wie­czo­rem – mówi ko­bieta z Cu­busa.

– Nie­stety, wy­ko­nuję tylko po­le­ce­nia. Nie po­znamy też w ogóle no­wej na­zwy ga­le­rii. Zo­sta­nie spek­ta­ku­lar­nie wy­cza­ro­wana pod­czas wie­czoru in­au­gu­ra­cyj­nego.

– Wy­cza­ro­wana? Jak to, na otwar­ciu będą ja­cyś cho­lerni ma­gicy? – pyta inna ko­bieta. – Nie pla­no­wano przy­pad­kiem im­prezy z klasą? Czy coś źle zro­zu­mia­łam?

– Mam na­dzieję, że otwar­cie bę­dzie naj­wyż­szej klasy – za­pew­nia Cilla. – Wi­dzie­li­ście pew­nie w ga­ze­tach ogło­sze­nia o no­wej ga­le­rii, które przed­sta­wiają wróżkę z ma­giczną różdżką. Idź­cie bar­dziej w tym kie­runku. Ale na tym eta­pie nie mogę po­wie­dzieć nic wię­cej.

Cilla wierci się na swoim miej­scu i opo­wia­da­jąc da­lej, pró­buje uni­kać wszyst­kich po­dejrz­li­wych spoj­rzeń.

– Otwar­cie za­cznie się do­piero o dzie­wią­tej w czwart­kowy wie­czór na ze­wnątrz. W związku z tym ga­le­ria bę­dzie za­mknięta w ciągu dnia.

Nie ma szansy po­wie­dzieć nic wię­cej, bo w po­miesz­cze­niu roz­le­gają się wzbu­rzone głosy. Nie­malże wszy­scy zmie­niają po­zy­cje, nogi krze­seł szu­rają o pod­łogę, a wiele łokci lą­duje na stole.

– Nie mo­że­cie chyba zro­bić cze­goś ta­kiego.

Wy­bu­cha długa i mo­men­tami gwał­towna dys­ku­sja o tym, co wolno, a czego nie wolno wła­ści­cie­lowi ga­le­rii, i ja­kie kon­se­kwen­cje przy­nie­sie wszyst­kim zmiana go­dzin otwar­cia.

– Do tego czasu zo­stały jesz­cze trzy mie­siące i z tego, co zro­zu­mia­łam, mają prawo wpro­wa­dzić tym­cza­sowe zmiany z tak du­żym wy­prze­dze­niem. Ale oczy­wi­ście spraw­dzę, czy to się zga­dza.

Cilli płoną po­liczki. Do­brze wie, że to ona wpa­dła na po­mysł zor­ga­ni­zo­wa­nia otwar­cia na dwo­rze póź­nym wie­czo­rem, wła­śnie dla­tego, żeby wszyst­kie efekty świetlne na fa­sa­dzie były do­brze wi­do­czne, a wy­brani przez nią mu­zycy, któ­rzy mają wy­stą­pić na wszyst­kich bal­ko­nach, wy­pa­dli efek­tow­nie. Nie wspo­mina jed­nak o tym ani sło­wem.

– W po­zo­stałe dni tak samo?

– W pią­tek, so­botę i nie­dzielę wszyst­kie atrak­cje od­będą się w zwy­kłych go­dzi­nach otwar­cia. Rzecz ja­sna, wię­cej do­wie­cie się na bie­żąco.

Ko­bieta z Cu­busa usi­łuje wy­pa­lić spoj­rze­niem dziurę mię­dzy oczami Cilli, ona jed­nak udaje, że za­po­mniała o spra­wie śmieci. Obec­nie w po­miesz­cze­niu pa­nują zbyt wiel­kie emo­cje, żeby mo­gła za­cząć ła­jać lu­dzi.

– Długo jesz­cze? – pyta ja­kaś ko­bieta. – Mu­szę już iść.

– To wszystko, cho­ciaż mogę wam po­wie­dzieć, że za­raz po otwar­ciu pla­nu­jemy też we­wnętrzną im­prezę dla wszyst­kich pra­cow­ni­ków ga­le­rii – in­for­muje Cilla, chcąc za­koń­czyć spo­tka­nie ja­kąś po­zy­tywną wia­do­mo­ścią.

Lotta! Tak ma na imię ko­bieta z Cu­busa. Wbija w Cillę roz­gnie­wany wzrok, a na­stęp­nie od­cho­dzi ze wszyst­kimi in­nymi. Cilla wpy­cha do ust jesz­cze dwa nie­ru­szone ciastka, po czym wstaje, żeby wziąć z ga­bi­netu kom­pu­ter. Wtedy przy­po­mina so­bie o otrzy­ma­nym po po­łu­dniu e-ma­ilu, który pra­wie udało jej się wy­przeć z pa­mięci. Szybko pa­kuje rze­czy i wy­cho­dzi z ciem­nego biura. Do­ciera do niej, że praw­do­po­dob­nie jest sama w ca­łej ga­le­rii, i przy­spie­sza, żeby jak naj­szyb­ciej ją opu­ścić. Zbiega po scho­dach i mija po­grą­żone w ciem­no­ści sklepy , je­den za dru­gim. Z wi­tryn ga­pią się na nią ma­ne­kiny, a przez głowę prze­la­tują jej wspo­mnie­nia z dra­matu roz­gry­wa­ją­cego się na je­sieni.

Całe jej ciało prze­szywa dreszcz.

Dla­czego to robi? Na­kręca samą sie­bie, snuje fan­ta­zje o sza­leń­cach i bie­gnie przez pu­stą ga­le­rię jak wa­riatka. Uznaje, że na­prawdę musi się opa­no­wać, i zwal­nia. Musi skon­cen­tro­wać się na czymś in­nym. Lato, słońce, ką­piel, lody, pia­sek…

– Lato, lato, słońce… – za­czyna ci­cho so­bie pod­śpie­wy­wać. Czy ten wy­stęp w wy­ko­na­niu wróżki na­prawdę się uda? I czy fak­tycz­nie po­mysł z wie­czor­nym otwar­ciem jest do­bry? To nie­zbyt miłe, że ma prze­ciwko so­bie lu­dzi ze wszyst­kich skle­pów. Do ju­tra musi się nad tym za­sta­no­wić. Jest co­raz bli­żej wyj­ścia. Kiedy rzuca spoj­rze­nie przez wi­trynę, do­strzega, że w Cu­bu­sie mię­dzy ma­ne­ki­nami ktoś się po­ru­sza. Czy rze­czy­wi­ście do­brze wi­działa? Na­raz staje oko w oko z ja­kąś żywą istotą, mię­dzy nimi znaj­duje się szyba. Obie nie­mal jed­no­cze­śnie przy­kła­dają rękę do ust, lecz tłu­mią krzyk, kiedy się orien­tują, kogo mają na­prze­ciw sie­bie.

– Chcesz mnie prze­stra­szyć na śmierć?! – wrzesz­czy Lotta i pa­trzy na nią ze zło­ścią.

– I wza­jem­nie. Co tu jesz­cze ro­bisz tak późno?

– Trzeba było zmie­nić wy­stawę. Wła­śnie mia­łam iść.

– Może wyj­dziemy ra­zem? – pyta Cilla.

– Nie, idź. Mu­szę jesz­cze przy­nieść coś z ma­ga­zynu.

Cilla znowu przy­spie­sza, od­dy­cha­jąc krótko i płytko, po czym wresz­cie do­ciera na par­king. Jak to „zmie­nić wy­stawę”? Nie wi­działa żad­nej róż­nicy w po­rów­na­niu z tą, która była tu jesz­cze dzi­siaj.

Cilla wraca do domu i że­gna się z opie­kunką, a po­tem siada z kom­pu­te­rem na so­fie. Waha się, za­nim go włą­czy, bo boi się ode­brać wię­cej e-ma­ili, ale w końcu się de­cy­duje, bo rów­nie do­brze może to mieć już za sobą. Prze­biega wzro­kiem jedną wia­do­mość po dru­giej, ale nie ma mię­dzy nimi ni­czego dziw­nego. Jakby po to, żeby jesz­cze raz wbić so­bie nóż w serce, znowu czyta e-mail, który do­stała za dnia.

Zo­stał wy­słany z for­mu­la­rza kon­tak­to­wego na stro­nie Cilli, więc chyba nie ma moż­li­wo­ści, żeby spraw­dzić, kto jest nadawcą. Po­now­nie dzwoni do Hen­kego.

– Co za idioci – mówi jej mąż. – Ale spró­buj o tym nie my­śleć, ko­cha­nie. Na pewno nie ma się czym przej­mo­wać.

– To mało przy­jemne, że w ogóle nie wiem, dla­czego ktoś się ze mną drażni. I to do tego stop­nia, że po­święca czas, siada, szuka ad­resu i pi­sze e-mail.

– To pew­nie troll, który nie ma wła­snego ży­cia. A tak w ogóle, jak po­szło wie­czo­rem na spo­tka­niu?

– Opo­wiem ci kiedy in­dziej – od­po­wiada Cilla. – Idę się po­ło­żyć. Je­stem pad­nięta.

Kiedy leży w łóżku, my­śli znowu za­czy­nają wi­ro­wać jej w gło­wie, a tamto zda­nie bez końca do niej po­wraca. Po­my­śleć, że to tak na nią działa. Prze­cież w po­rów­na­niu z tym, co spo­tyka nie­któ­rych lu­dzi, ten e-mail był dość miły.

„My­ślisz, że kim ty je­steś?”

Chcia­łaby mieć do­brą od­po­wiedź na to py­ta­nie, bo sama się nad tym za­sta­na­wia.

W co ona się wpa­ko­wała? I czy na­prawdę so­bie z tym po­ra­dzi?

30 maja, środa

Zo­stało: 86 dni

Przy­naj­mniej nie po­trze­buje bu­dzika.

Biancę każ­dego ranka bu­dzą ra­do­sny śmiech, je­den czy dwa prze­ni­kliwe krzyki i ener­giczne stą­pa­nie drob­nych stó­pek. Jest cał­kiem ina­czej niż w domu, gdzie obec­nie pa­nuje cał­ko­wita ci­sza. Nie ma mamy, która krząta się po kuchni. Nie ma taty, który spie­szy się do pracy. I Oli­vera, który co rano wy­myka się bez śnia­da­nia, tak że też go nie wi­dać. Cho­ciaż nie­długo, kiedy przyjdą wa­ka­cje, bę­dzie pew­nie prze­sy­piać pół dnia. Ma na­dzieję, że brat czuje się już le­piej. Może da­łaby radę po­roz­ma­wiać z nimi przez Skype’a, gdy dzieci za­sną.

Pierw­sze dni były pra­co­wite, a cza­sami trudno jej zro­zu­mieć, co mó­wią dziew­czynki, lecz Bianca za­biera wszyst­kie trzy i Tar­zana na spa­cer co naj­mniej dwa razy dzien­nie, żeby mama ze swoim wiel­kim brzu­chem mo­gła od­po­cząć. Szybko się zo­rien­to­wała, że gdy dziecko wy­biega na jezd­nię i pra­wie zo­staje prze­je­chane, spraw­dza się wy­krzy­cze­nie na całe gar­dło do­wol­nego dźwięku, za­nim na­uczy się od­po­wied­niego fran­cu­skiego słowa do da­nej sy­tu­acji. Dziki wrzask pa­niki w każ­dym ję­zyku ozna­cza to samo. Szybko też się prze­ko­nuje, że Fran­cuzi nie ro­zu­mieją żad­nego in­nego poza swoim. Głów­nie przez zło­śli­wość, jak się jej wy­daje.

Bianca daje z sie­bie wszystko, śmi­ga­jąc ze wszyst­kimi dziećmi i psem sześć pię­ter w górę i sześć pię­ter w dół. Ubie­rać i ro­ze­brać, zro­bić pra­nie, umyć na­czy­nia, zmie­nić pie­lu­chy na ma­łych dzie­cię­cych pu­pach wierz­ga­ją­cych dziew­czy­nek.

Tę­skni za do­mem.

Jak na ra­zie nie zdą­żyła po­znać ni­kogo poza ro­dziną. Trudno o war­to­ścio­wych przy­ja­ciół, gdy mówi się po szwedzku, a po fran­cu­sku praw­do­po­dob­nie nie jest ła­twiej.