Jeszcze nie śpiewa - Susanne Fellbrink - ebook + audiobook

Jeszcze nie śpiewa ebook i audiobook

Susanne Fellbrink

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Cilla Fallander pragnęła poświęcić się muzyce, ale pewne wydarzenie z przeszłości przerwało jej artystyczną karierę. Teraz pracuje jako nocna redaktorka w lokalnej gazecie, a jednocześnie stara się zapanować nad życiem z dwójką małych dzieci, praktycznie nieobecnym mężem i występami w weekendy. W końcu dochodzi do wniosku, że najwyższy czas założyć własny zespół i w stu procentach postawić na muzykę.

Tymczasem w portowym Sundsvall, gdzie Cilla mieszka, nieznany napastnik atakuje kilka kobiet, a część z nich znika. Cilla coraz częściej czuje się obserwowana we własnym domu, a kiedy osobiście dotyka ją jedna z tragedii, postanawia wyjaśnić zbrodnie, które wstrząsnęły miastem…

Szczególnie że w okolicy w zapomnianym domu pewien mężczyzna tęskni za towarzystwem. Tęskni za kimś, kto mógłby mu śpiewać. A jego celem jest Cilla…

Susanne Fellbrink to zarówno pisarka, jak i piosenkarka, autorka tekstów i producentka. Posiada własną wytwórnię płytową i wydawnictwo. „Jeszcze nie śpiewa” to pierwszy tom serii z gatunku cosy crime, której główną bohaterką jest Cilla Fallander.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 409

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 27 min

Lektor:

Oceny
4,0 (5 ocen)
2
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Än sjun­ger hon inga sån­ger

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Mi­chał Bo­lek

Co­py­ri­ght © Su­sanne Fel­l­brink, 2022

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2022

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Lauri Ta­pa­ni­nen

Re­dak­cja: Ka­ta­rzyna Gra­bow­ska

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-91-8034-592-7

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Ni­niej­szą książkę de­dy­kuję Han­siemu, Vik­to­rowi i An­to­nowi. Dzię­kuję, że je­ste­ście w moim ży­ciu, że za­wsze we mnie wie­rzy­cie, do­pin­gu­je­cie, kiedy po­trzeba, i cie­szy­cie się ra­zem ze mną, gdy jest ku temu oka­zja. Tak jak te­raz.

19 stycznia, czwartek

Leży na łóżku, a on cze­sze jej blond włosy. W swo­jej bia­łej ko­szuli noc­nej wy­gląda spo­koj­nie, jak anioł. Nie­bie­skie oczy spo­czy­wają nie­ru­chomo pod po­wie­kami. Już od dawna. Chce ją obu­dzić, ale nie może. Bra­kuje mu jej głosu i wszyst­kich pio­se­nek, które mu śpie­wała, ale może jesz­cze się ock­nie? Może ju­tro? Albo po­ju­trze? Może po­cze­kać. Stra­cił już ra­chubę, ile mi­nęło dni.

– Te­raz po­rząd­nie od­pocz­niesz i bę­dzie do­brze – mówi i sma­ruje jej ze­sztyw­niałe dło­nie kre­mem do rąk o za­pa­chu kon­wa­lii. – Lu­bisz go, prawda?

Pod­ciąga wy­żej koł­drę w kwiaty na jej zim­nym ciele. Przed wyj­ściem gasi lampę z ró­żo­wym plu­szo­wym aba­żu­rem i nie może się po­wstrzy­mać, by nie prze­su­nąć dło­nią po frędz­lach. Tam i z po­wro­tem. Przy­jem­nie ła­sko­cze w palce. Pod­cho­dzi do okna i wy­gląda na ulicę. Duże hałdy śniegu pra­wie przy­kry­wają domy na­prze­ciwko, a na ze­wnątrz jest rów­nie pu­sto i ci­cho jak we­wnątrz, mimo że mieszka w cen­trum. Jakby był w wy­mar­łym mie­ście.

W du­żym po­koju sie­dzi Zło­to­włosa. Jej zie­lona je­dwabna su­kienka ład­nie po­ły­skuje na tle ka­napy obi­tej bor­do­wym ak­sa­mi­tem, a włosy fa­lu­jące na ra­mio­nach lśnią ni­czym złoto. Piękna jest, gdy tak sie­dzi. Jedna noga za­ło­żona na drugą, a dło­nie na ko­la­nach, do­kład­nie tak, jak zwy­kle.

Chwilę za­jęło, za­nim udało mu się spra­wić, żeby noga zo­stała na swoim miej­scu. Za­pach per­fum Chloé ciężko wisi w po­koju, a on wciąga go w noz­drza.

Wia­do­mo­ści te­le­wi­zyjne wzbu­dzają w nich obojgu prze­ra­że­nie. W cen­trum nie zo­sta­nie wznie­siony wie­żo­wiec, a poza tym w mie­ście do­szło do na­padu na bank. Zerka na Zło­to­włosą i od­gryza kęs cy­na­mo­no­wego śli­maka. Roz­pusz­cza się, gdy przy­kleja go do pod­nie­bie­nia. Prze­suwa po nim ję­zy­kiem, żeby się od­cze­pił, po czym spłu­kuje ły­kiem kawy. Na stole leżą za­pałki. Po­chyla się i za­pala świece w świecz­niku ad­wen­to­wym, który na­dal stoi. Za­pach siarki wzbu­dza w nim tę­sk­notę za praw­dzi­wymi świę­tami, nie ta­kimi jak ostat­nie. Świecz­nik bez mchu wy­gląda jed­nak na pu­sty. Ale może go prze­cież ku­pić. Na na­stępne święta.

Po wia­do­mo­ściach znowu wy­ciąga starą płytę gra­mo­fo­nową. Sły­chać zna­jome skro­ba­nie, za­nim udaje mu się tra­fić igłą we wła­ściwe miej­sce na ob­ra­ca­ją­cej się pły­cie.

„Do­brej nocy i sza…”1

Me­lo­dia wy­peł­nia każdy za­ka­ma­rek po­koju. Uspo­kaja go.

Ką­tem oka wi­dzi, jak Zło­to­włosa szy­der­czo się uśmie­cha. Trąca ją mocno w ra­mię, tak że spada na pod­łogę. Niech tam chwilę po­leży i so­bie to prze­my­śli. Nikt nie bę­dzie z niego, ot tak, szy­dzić.

Po chwili sztyw­nieje. Ktoś dzwo­nił do drzwi?

1 – Słowa te po­cho­dzą z jed­nej z wer­sji tek­stów do me­lo­dii Ko­ły­sanki Jo­han­nesa Brahmsa. Pol­skie tłu­ma­cze­nie o nie­usta­lo­nym au­tor­stwie za: https://mia­sto­dzieci.pl/pio­senki/do­brej-nocy-i-sza/ (do­stęp: 30.06.2022). Wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­ma­cza.

20 stycznia, piątek

Serce wali tak, że czuje dud­nie­nie w uszach, a ko­lana są jak z ga­la­rety. Co one mó­wią? Treść roz­mowy od­by­wa­ją­cej się kilka me­rów od niej po­woli do­ciera do Cilli, która wstrzy­muje od­dech, sto­jąc za drzwiami do kuchni u Vik­to­rii. W grun­cie rze­czy nie chce sły­szeć nic wię­cej, ale jed­no­cze­śnie nie może się po­wstrzy­mać.

– Nie ro­zu­miem, jak ona jesz­cze może wie­rzyć, że zo­sta­nie wielką gwiazdą – mówi Vik­to­ria. – Te­raz, w jej wieku.

– Wi­dzia­ły­ście dzi­siaj ogło­sze­nie w „Sund­svalls Tid­ning”? Było też jej duże efek­ciar­skie zdję­cie.

Silny nor­r­landzki ak­cent Li­sette wy­peł­nia po­miesz­cze­nie.

– Cho­ciaż to pew­nie do­brze, że pró­buje – mówi Pia. – We­dług mnie szkoda, że wszystko po­świę­ciła dla Hen­kego. Może by się jej udało.

Cilla prze­łyka kilka razy ślinę, która jed­nak szybko wy­peł­nia usta, pod­czas gdy Vik­to­ria cią­gnie:

– Chyba by wy­star­czyło, gdyby to Henke zo­stał pro­du­cen­tem mu­zycz­nym. Ktoś musi za­jąć się ro­dziną, a nie fru­wać w ja­kiejś cho­ler­nej kra­inie ma­rzeń. Ma już prze­cież praw­dziwą pracę, co to niby, nie wy­star­cza jej?

– Może to po­wi­nien być za­szczyt, że my wy­star­czymy dziś wie­czo­rem, je­śli ra­czy w końcu przyjść – mówi Li­sette.

Serce ciężko opada jej do żo­łądka i Cilla po­wstrzy­muje ci­snące się łzy.

Zmie­niają się w we­wnętrzny szloch i po­woli wy­peł­niają ciało. Jakby to­nęła od środka. Dla­czego Li­sette wy­daje się taka roz­gnie­wana? Uczu­cie ra­do­snego ocze­ki­wa­nia przed tym wie­czo­rem pry­sło wraz z wy­mianą zdań przy­ja­ció­łek, która miała miej­sce parę me­trów od niej.

Cilla po­winna się roz­zło­ścić. Po­winna wejść i się obro­nić. Wie jed­nak, że po­stąpi tak jak zwy­kle. Za­ma­skuje roz­cza­ro­wa­nie uśmie­chem.

To wy­łącz­nie jej wina, bo gdyby tylko przy­szła na czas, toby tego nie usły­szała.

Wy­co­fuje się ci­cho do drzwi wej­ścio­wych, po czym otwiera je i za­myka z trza­skiem. Na­stęp­nie pod­nosi buty, które zo­stały już schlud­nie usta­wione w po­ma­lo­wa­nym na żółto przed­po­koju, i upusz­cza je z ło­mo­tem na drew­nianą pod­łogę. Tak jak po­winna była zro­bić od razu. Tak jak po­winna ro­bić wszę­dzie. Dbać o to, żeby ją było wi­dać i sły­chać.

– Hej, je­ste­ście tam? – woła.

W kuchni na parę se­kund za­pada mil­cze­nie.

– Je­ste­śmy w kuchni – od­krzy­kuje Vik­to­ria.

Roz­to­pione płatki śniegu roz­ma­zały ma­ki­jaż wo­kół lekko za­czer­wie­nio­nych nie­bie­skich oczu Cilli. Po­chyla się do lu­stra, ślini pa­lec i pró­buje ze­trzeć tusz. Z war­ko­cza fran­cu­skiego, który z wy­sił­kiem za­plo­tła, za­nim Henke ją tu pod­rzu­cił, wy­su­nęło się już kilka ko­smy­ków. Szybko ściąga gumkę, roz­pusz­cza dłu­gie blond włosy i ściąga wszystko w pro­sty ku­cyk. W zim­nym bla­sku su­fi­to­wej lampy, która świeci jak ja­rze­niówka w przed­po­koju Vik­to­rii, wi­dać wy­raź­nie, że Cilla po­winna wy­brać się do fry­zjera, żeby za­kryć od­ro­sty, ale nie ma te­raz na to pie­nię­dzy.

O co cho­dziło Li­sette z tym, że „wy­star­czą dziś wie­czo­rem”? Stoi jesz­cze kilka se­kund, jakby szu­kała wie­szaka na swoją pu­chową kurtkę, a po­tem tu­pie tro­chę gło­śniej w dłu­gim ko­ry­ta­rzu do kuchni. Może dla­tego, że nie mo­gła uczest­ni­czyć w żad­nym z bab­skich wie­czo­rów w grud­niu? Raz była w swo­jej praw­dzi­wej pracy w ga­ze­cie, a w dwa po­zo­stałe ku swo­jej wiel­kiej ra­do­ści do­stała zle­ce­nie, aby za­śpie­wać na świą­tecz­nych ban­kie­tach. Po­winny to chyba zro­zu­mieć? W końcu są jej przy­ja­ciół­kami.

Bie­rze głę­boki wdech, przy­le­pia so­bie uśmiech do twa­rzy i otwiera uchy­lone drzwi.

– Prze­pra­szam, że do­tar­łam tak późno. Przez śnieg Henke spóź­nił się ze Sztok­holmu.

– No cześć, ko­le­żanko – mówi Vik­to­ria. – Ale ład­nie wy­glą­dasz.

– Dzięki, ty też – od­po­wiada Cilla i za­uważa, jak wszyst­kie się do niej uśmie­chają.

– Jezu, ale­śmy się dawno nie wi­działy, kru­szynko. – Vik­to­ria wstaje i ją przy­tula.

Cilla wy­suwa krze­sło i jak naj­szyb­ciej siada, żeby nie być już w cen­trum uwagi. Wy­ciąga bu­telkę wina z ja­sno­nie­bie­skiej to­rebki, którą po­tem zo­sta­wia przy so­bie. Nie­chęt­nie po­zbywa się to­re­bek, tylko trzyma je jak przy­kle­jone na ko­la­nach albo na ra­mie­niu. Jakby tam były za­pa­ko­wane jej serce, du­sza i pew­ność sie­bie.

Pa­ruje za­pie­kanka z kur­cza­kiem, którą Vik­to­ria sta­wia na stole, ale Cilla stra­ciła ape­tyt. Za­pach curry wy­peł­nia po­miesz­cze­nie, a Vik­to­ria na­lewa wina do kie­liszka Cilli.

Ciało się kuli, a Cilla pró­buje się wy­pro­sto­wać. Ale nie może. Tak jakby gu­mowa ta­śma ścią­gała jej ra­miona do przodu. Jak wtedy, kiedy miała je­de­na­ście lat i wsty­dziła się, że za­częły jej ro­snąć piersi. Pró­bo­wała wtedy spra­wić, że staną się nie­wi­dzialne dla lu­dzi do­okoła. Obec­nie chcia­łaby spra­wić, że cała bę­dzie nie­wi­dzialna, a jed­no­cze­śnie tę­skni do tego, by sta­nąć na sce­nie. Jak to się wła­ści­wie ze sobą łą­czy?

Cho­ciaż pró­buje brać udział w to­czą­cej się roz­mo­wie, jest tak, jakby nikt jej nie sły­szał. Jakby jej nie było.

Po­winna zo­stać w domu dziś wie­czo­rem, kiedy Henke jest wresz­cie wolny. Mo­gliby całą ro­dziną po­le­niu­cho­wać na so­fie, a ona na­prawdę po­trze­bo­wa­łaby spo­koj­nego wie­czoru po ostat­nich mie­sią­cach wy­peł­nio­nych cha­osem.

Cilla jed­nak nie mo­gła się do­cze­kać tego wie­czoru. Nie mo­gła się do­cze­kać, aż w końcu się wy­gada, jaka jest ze­stre­so­wana wszyst­kimi pro­ble­mami w domu. Fi­nanse w kiep­skim sta­nie, przy­szłość w pracy i wszyst­kie osoby za­an­ga­żo­wane do opieki, które za­czy­nają się mę­czyć. Ale też o tym, jak się cie­szy, że kilka firm w Sund­svall od­kryło ją po­now­nie po tych wszyst­kich la­tach nie­ak­tyw­no­ści i że do­stała kilka zle­ceń na wy­stępy.

To na­prawdę wzbu­dziło w niej tę­sk­notę, by znowu zna­leźć się na sce­nie, a na do­da­tek te­raz, kiedy Henke stu­diuje, po­trzeba im pie­nię­dzy. Jed­nak po tym, co wła­śnie usły­szała, już wie, że naj­lep­szym wyj­ściem bę­dzie nie zdra­dzać tych my­śli.

Cilla utkwiła wzrok w Li­sette, która aku­rat ma głos, ale nie sły­szy, co mówi ko­le­żanka. Wi­dzi tylko, jak rude włosy Li­sette nie­mal zle­wają się z za­słoną w te­ra­ko­to­wym ko­lo­rze, którą ma za sobą. Jakby cała za­słona była ogromną pe­ruką i gdzieś po­środku wy­glą­dała z niej mała, ja­sna twarz z zie­lo­nymi oczami.

Co ona po­wie­działa chwilę temu? Wie­rzy, że zo­sta­nie gwiazdą. A może Vik­to­ria to po­wie­działa?

Jaką to pio­senkę śpie­wała na ślu­bie Li­sette? Może Dla­tego, że je­steś? Czy może Walc mi­ło­ści? Nie, to mu­siało być na chrzcie któ­re­goś z jej dzieci. Cilli mie­szają się wszyst­kie ko­ścioły, w któ­rych śpie­wała.

Ślub Vik­to­rii oka­zał się prze­ra­ża­ją­cym do­świad­cze­niem, kiedy kan­tor nie zgo­dził się jej akom­pa­nio­wać. Była zmu­szona śpie­wać a cap­pella, a on po­dał jej zły ton. Z ko­niecz­no­ści przez kilka mi­nut ba­wiła się w śpie­waczkę ope­rową. Po­liczki jej płoną, jak tylko o tym po­my­śli.

Pia nie wy­szła za mąż ani nie uro­dziła dziecka, ale Cilla śpie­wała na im­pre­zie z oka­zji jej trzy­dzie­stych uro­dzin. Chęt­nie po­maga, je­śli tylko może. Do­brze się czuje wtedy, kiedy wie, że jest po­trzebna.

Na szafce z so­sno­wego drewna za Pią stoi mi­ko­łaj zo­sta­wiony tu po świę­tach, a obok niego żółta por­ce­la­nowa misa w kształ­cie tu­li­pana. Jest wy­peł­niona trzema sztucz­nymi owo­cami ze szkła. Jabłko, po­ma­rań­cza i gruszka. Cillę ude­rza myśl, że owoce w ja­kiś spo­sób sym­bo­li­zują przy­jaźń z trzema ko­bie­tami, które sie­dzą wo­kół niej. Mo­głaby zo­stać znisz­czona rów­nie ła­two jak szklane owoce, je­śli nie bę­dzie się z nią de­li­kat­nie ob­cho­dzić. A je­śli wie­dzą, że sły­szała wszystko, co wcze­śniej mó­wiły? Od­waży się coś po­wie­dzieć i ze­psuć wszyst­kim wie­czór? Nie, wy­star­czy, że dla niej jest już po­psuty.

Żadna z przy­ja­ció­łek nie miała prze­cież w ży­ciu ła­two. Vik­to­ria i jej były mąż, który utrzy­my­wał w ta­jem­nicy, że ma w Da­nii inną ro­dzinę, Li­sette, która wy­cho­wuje au­ty­styczne dziecko, i Pia, która nie­stety nie może mieć dzieci.

I jesz­cze zo­sta­wił ją chło­pak, kiedy to od­kryto. Nic dziw­nego, że drażni ich wła­śnie ona, która ma za­równo męża, jak i dwoje zdro­wych dzieci, a poza tym fruwa w kra­inie ma­rzeń i bawi się w gwiazdę. Kto lubi ko­goś ta­kiego?

– Zdrówko, dziew­czyny, na­resz­cie mamy im­prezę.

Vik­to­ria pod­nosi kie­li­szek i roz­gląda się wo­kół stołu. Cilla od­wza­jem­nia to­ast i bie­rze duży łyk.

Może kie­dyś miała szansę zo­stać uznaną pio­sen­karką. Mimo że mi­nęło tyle lat, na­dal pa­mięta, jak się zdzi­wiła, kiedy pew­nego dnia za­dzwo­nili do niej z wy­twórni pły­to­wej w Sztok­hol­mie. Sonny Berg, wów­czas naj­bar­dziej znany dy­rek­tor wy­twórni w Szwe­cji, wo­kół któ­rego zbie­rały się wszyst­kie gwiazdy, z ja­kie­goś prze­dziw­nego po­wodu usły­szał o niej, nie­po­zor­nej Cilli z Sund­svall, i chciał, żeby przy­je­chała i za­śpie­wała dla niego na próbę.

– Sły­sze­li­śmy, że bę­dziesz fan­ta­styczną pio­sen­karką, więc mój szef chce, że­byś przy­je­chała już ju­tro. Za­pew­niamy prze­lot i ho­tel – po­wie­działa ko­bieta z wy­twórni.

Cilla po­my­ślała, że ktoś robi so­bie z niej żarty, ale i tak za­dzwo­niła do Vik­to­rii i o tym opo­wie­działa, na­wet je­śli sta­rała się, by nie po­ka­zać, jaka jest pod­eks­cy­to­wana. Na­wet za­py­tała, czy na­prawdę ma je­chać.

– No ja­sne, że masz je­chać. Prze­cież o tym wła­śnie ma­rzy­łaś, a coś ta­kiego zda­rza się tylko raz w ży­ciu – od­po­wie­działa Vik­to­ria za­chę­ca­jąco. Ale to było wtedy. Może wszystko wy­glą­da­łoby ina­czej, gdyby tylko opo­wie­działa, co się tak na­prawdę wtedy wy­da­rzyło.

Dla­czego po ka­ta­stro­fie sztok­holm­skiej zde­cy­do­wała się zre­zy­gno­wać z ka­riery pio­sen­karki i za­do­wo­lić się śpie­wa­niem tylko na chrztach i ślu­bach w naj­bliż­szym oto­cze­niu. Ale ni­gdy nie opo­wie­działa.

– Ale su­per.

Trzy pary oczu, nie­bie­skie, brą­zowe i zie­lone, przy­glą­dają się jej z za­sko­cze­niem i w ocze­ki­wa­niu ja­kiejś re­ak­cji. Cilla wierci się na swoim miej­scu. Na­wet nie sły­szała, o czym roz­ma­wiają.

– Słu­cham?

– No, Henke znowu bę­dzie wy­stę­po­wać ze swoim ze­spo­łem – mówi Vik­to­ria i przy­pa­truje się Cilli.

– Aha, tak, faj­nie bę­dzie ich znowu zo­ba­czyć – rzuca Cilla i przy­suwa krze­sło bli­żej stołu. – Dawno nic ra­zem nie ro­bili.

– Są do­brzy jak dia­bli, więc nie można tak po pro­stu prze­ga­pić ich wy­stępu – do­daje Pia i po­ciąga łyk czer­wo­nego wina, a po­tem pod­suwa oku­lary z oprawką w brą­zowe ciapki, które cały czas zjeż­dżają jej po no­sie. Jej nowe rzęsy są tak dłu­gie, że mu­skają szkła oku­la­rów. To musi być nie­przy­jemne.

Cilla bie­rze głę­boki wdech.

– Będę śpie­wać w czwar­tek w ra­tu­szu – in­for­muje ści­szo­nym gło­sem i do­cho­dzi do prze­ko­na­nia, ja­kie to ża­ło­sne, że jesz­cze chwilę temu była za­zdro­sna o wła­snego męża. – Wpad­nij­cie, je­śli ma­cie ochotę. Mogę za­ła­twić dar­mowe bi­lety.

Sły­szy, jak słowa wy­do­by­wają się z jej ust mimo świa­do­mo­ści, że po­winna już prze­stać się po­ni­żać.

– My wy­jeż­dżamy, więc nie da rady – mówi Li­sette, po czym pa­trzy na Vik­to­rię i Pię. – Ale może wy?

– Nie­stety.

Obie od­po­wia­dają szybko i jed­no­cze­śnie. Cilla spo­gląda na ze­ga­rek. Do­cho­dzi dzie­wiąta.

– Wiem, że je­ste­ście za­jęte – bąka. – Może in­nym ra­zem bę­dzie bar­dziej wam pa­so­wać.

Li­sette ze­skro­buje resztki z ta­le­rza i wkłada kęs mię­dzy wargi po­ma­lo­wane na czer­wono. Ką­ciki jej ust za­wsze opa­dają, jakby cią­gle była nie w so­sie.

– A tak w ogóle, chce­cie iść na Mię Skärin­ger w na­stępną so­botę? – pyta Li­sette, nie prze­ry­wa­jąc je­dze­nia.

Cilla czuje cię­żar w piersi i bie­rze duży łyk wody.

– To bę­dzie wy­kład? – do­py­tuje Vik­to­ria.

– Tak, tak my­ślę. Mogę spraw­dzić, czy są jesz­cze bi­lety.

– Może. Co my­śli­cie?

Vik­to­ria roz­gląda się wo­kół stołu, pró­bu­jąc ze­brać w kitkę świeżo roz­ja­śniane włosy do ra­mion.

– Nie­stety nie mogę – od­po­wiada Cilla. – Tego wie­czoru będę wy­stę­po­wać w Aveny. Na po­ka­zie mody.

Uśmie­cha się ustami i pró­buje prze­nieść uśmiech także na oczy, ale nie jest pewna, czy jej się to udaje. Nie mi­nęło wiele dni, od­kąd za­pro­siła je na wie­czór w Aveny, ale wtedy wszyst­kie miały coś do zro­bie­nia i żadna nie mo­gła przyjść.

Za­pada mil­cze­nie i trwa o se­kundę za długo, a ona ro­zu­mie, że wła­śnie zdały so­bie sprawę, jak się zbłaź­niły. Vik­to­ria gwał­tow­nie wstaje i sprząta po za­pie­kance. Cilla wi­dzi, jak bie­rze ścierkę do na­czyń i za­czyna go­rącz­kowo wy­cie­rać blat ku­chenny. Może my­ślą, że za bar­dzo ją wi­dać? To może być przy­czyną ostrych słów, które wcze­śniej pa­dły? My­śli o ogło­sze­niu w dzi­siej­szej ga­ze­cie, na któ­rym uśmie­cha się sze­roko do apa­ratu, z wy­myślną fry­zurą i w błysz­czą­cej su­kience z ce­ki­nami. Vik­to­ria siada przy stole i od­gryza ka­wa­łek cia­batty, a po­tem znowu się od­zywa:

– Mu­simy zna­leźć coś na tro­chę póź­niej, że­byś też mo­gła pójść – mówi, pod­no­sząc okru­szek ze stołu i wkła­da­jąc go do ust.

– By­łoby faj­nie – od­po­wiada Cilla, ale szybko spusz­cza wzrok na to­rebkę i udaje, że szuka błysz­czyka do ust. – Ja­kie masz ładne kie­liszki. Nowe?

Pod­nosi swój w kie­runku Vik­to­rii i po­pija wino.

– Tak, ku­pi­łam na no­wo­rocz­nej wy­prze­daży. Mo­gła­bym to ro­bić do śmierci.

Przy­ja­ciółki za­czy­nają na­wi­jać o swo­ich ostat­nich oka­zjach na wy­prze­da­żach, a Cilla my­śli o spo­tka­niu, które bę­dzie miała we wto­rek z re­dak­to­rem na­czel­nym. Czuje, co jej po­wie, tak że ści­ska ją w żo­łądku.

– A sły­sza­ły­ście, że to tę rudą z Ping Ponga na­pa­dli w ze­szły week­end? – za­ga­duje Pia. – Wa­ria­tów nie bra­kuje.

Cilla wy­myka się do to­a­lety i pi­sze do Hen­kego SMS: Mo­żesz po mnie przy­je­chać? Źle się czuję.

– Henke wła­śnie wy­słał mi SMS – mówi, wra­ca­jąc do kuchni. – Au­gu­stowi coś do­lega, więc przy­je­dzie po mnie za chwilę.

Tro­chę się wsty­dzi, że nie wpa­dła na ja­kąś lep­szą wy­mówkę. Henke po­tra­fiłby oczy­wi­ście za­opie­ko­wać się cho­rym sy­nem przez parę go­dzin, gdyby była taka po­trzeba.

– Na­gle wy­pa­dło – dziwi się Li­sette.

– Szkoda, nie zjesz de­seru – mówi Vik­to­ria. – Gruszki z after eigh­tami.

– Ale py­cha, daw­niej mama za­wsze to ro­biła, kiedy mie­li­śmy w domu im­prezę – wtrąca Pia.

– Ojej, brzmi smacz­nie, ale w ta­kim ra­zie zo­sta­nie wam wię­cej do po­działu – od­po­wiada Cilla z uśmie­chem.

Kiedy Henke pi­sze, że jest na miej­scu, Cilla się ubiera i za­pa­da­jąc się, brnie przez głę­boki śnieg do cze­ka­ją­cego auta. Gdy mąż ją za­uważa, przy­biera py­ta­jący wy­raz twa­rzy. Au­gust i Wil­liam są jed­nak zda­nia, że późna prze­jażdżka sa­mo­cho­dem jest fan­ta­styczna. Ubrani w pi­żamy sie­dzą na tyl­nym sie­dze­niu w cał­ko­wi­tym mil­cze­niu i z sze­roko otwar­tymi oczami.

– Nie wiem, czy coś zja­dłam, czy będę miała grypę żo­łąd­kową – mówi, żeby wy­ja­śnić, dla­czego tak wcze­śnie wraca. – W su­mie to nie chcia­łam wy­stra­szyć dziew­czyn, więc po­wie­dzia­łam, że to Au­gust źle się czuje, tak że­byś wie­dział.

Mi­jają po­woli nowo wy­bu­do­wane domy jed­no­ro­dzinne w Sid­sjön. Je­den więk­szy od dru­giego. Po dru­giej stro­nie je­ziora ja­śnieje oświe­tle­nie stoku nar­ciar­skiego ni­czym gi­gan­tyczny biały ję­zor wy­cią­gnięty mię­dzy świer­kami. Może za­biorą tam ju­tro dzie­ciaki, żeby po­zjeż­dżały na san­kach? To prze­cież nic nie kosz­tuje. Za­trzy­mują się na sta­cji ben­zy­no­wej, żeby ku­pić mleko, a Cilla bie­rze też cu­kierki na wagę, chcąc zre­kom­pen­so­wać so­bie nie­zje­dzony de­ser, i ukrad­kiem wsuwa wo­re­czek do to­rebki. Jadą przez opu­sto­szałe mia­sto, gdzie oświe­tle­nie świą­teczne na­dal dynda po­nad uli­cami. Duża kupa śniegu na rynku Olof Pal­mes Torg wręcz za­pra­sza do wspi­na­nia się na zbo­cze, w któ­rym zjazd wy­tarły nie­prze­li­czone dzie­cięce pupy odziane w nie­prze­ma­kalne ny­lo­nowe kom­bi­ne­zony.

– Piłka! – wy­krzy­kuje Au­gust i po­ka­zuje dużą oświe­tloną piłkę fut­bo­lową umiesz­czoną na da­chu nie­opo­dal sta­dionu Idrot­t­spar­ken.

– Do­kład­nie tak, a pa­mię­tasz, jak tam by­li­śmy i oglą­da­li­śmy mecz GIF Sund­svall? – pyta Henke.

– Je­dli­śmy wtedy kieł­ba­ski i pi­li­śmy na­poje – przy­po­mina so­bie Wil­liam.

– Może znowu pój­dziemy na mecz wio­sną – pro­po­nuje Cilla, kiedy wjeż­dżają na pod­jazd ga­ra­żowy.

– Tak! – wo­łają chó­rem chłopcy z tyl­nego sie­dze­nia.

W domu dość szybko kładą wspól­nie sy­nów do łóżka, a po­tem roz­sia­dają się na so­fie przed te­le­wi­zo­rem. Cilla wy­ciąga wo­re­czek i prze­sy­puje słod­ko­ści do pu­stej mi­ski na sto­liku.

– A czy ty przy­pad­kiem nie czu­łaś się źle? – Henke spo­gląda na nią i uśmie­cha się pół­gęb­kiem.

– No tak, ale jest już tro­chę le­piej – od­po­wiada, wkła­da­jąc do ust czer­wo­nego żelka w kształ­cie fer­rari.

– A może po pro­stu za mną tę­sk­ni­łaś?

Siada bli­żej i obej­muje ją ra­mie­niem.

– Niech bę­dzie.

Opiera głowę o jego ra­mię. My­śli, że cu­dow­nie jest mieć go w domu, na­wet je­śli tylko na parę dni. Nie­długo znowu wy­jeż­dża.

24 stycznia, wtorek

– Nie­stety, Cilla, ale za ja­kiś czas bę­dziesz mu­siała ro­zej­rzeć się za inną pracą. Nie mo­żemy za­in­we­sto­wać w ga­zetę z wia­do­mo­ściami dla dzieci, tak jak chcie­li­śmy, i nie mamy ci do za­ofe­ro­wa­nia in­nego sta­no­wi­ska na dzien­nej zmia­nie.

Re­dak­tor na­czelny Olof Eriks­son splata przed sobą dło­nie na stole i pa­trzy na nią z ubo­le­wa­niem. Cilla za­uważa, że jego sta­ro­modne biurko jest za­wa­lone sto­sami pa­pie­rów, se­gre­ga­to­rami i kil­koma ku­becz­kami po ka­wie. Po­środku tego ba­ła­ganu stoi fo­to­gra­fia ma­łej dziew­czynki. Do­my­śla się, że to jego córka. A może wnuczka.

– Ro­zu­miem – od­po­wiada i uśmie­cha się ostroż­nie. – W każ­dym ra­zie wiem, na czym stoję.

Nie, nie, nie.

– Je­śli chcesz, na­dal masz oczy­wi­ście sta­no­wi­sko na noc­nej zmia­nie.

– Dzię­kuję. Mu­szę so­bie prze­my­śleć, jak to wszystko roz­wią­zać. – Pró­buje prze­łknąć ślinę, ale w ustach ma tak su­cho, jakby zja­dła z dzie­sięć cia­stek Ma­rie­kex. Gry­zie się w po­li­czek, żeby wy­two­rzyło się tro­chę śliny.

– Tak zrób i daj znać, jak się zde­cy­du­jesz – mówi Olof. – A tak na mar­gi­ne­sie, ile lat mają twoje dzieci?

– Jedno dwa, a dru­gie cztery i pół roku.

– Ro­zu­miem, ja­kie to uciąż­liwe, kiedy two­jego męża nie ma w domu. Przy­kro mi, że tak się stało. Wiesz, jak cię ce­nimy, to fi­nanse sta­no­wią pro­blem.

Cilla po­woli wstaje i za­suwa krze­sło, po czym wy­cho­dzi z jego biura.

Niech to szlag.

Co ona ma te­raz zro­bić? Kiedy stam­tąd od­cho­dzi, my­śli kłę­bią się w jej gło­wie jedna przez drugą jak wi­jące się węże. Na­prawdę miała na­dzieję, że do­sta­nie sta­no­wi­sko re­dak­torki w ga­ze­tce dla dzieci, która miała być no­wym przed­się­wzię­ciem „Sund­svalls Tid­ning”. To mniej wię­cej obie­cał Olof już ze­szłego lata, kiedy Henke zde­cy­do­wał się na stu­dia w Sztok­hol­mie. Praca w ciągu dnia roz­wią­za­łaby wszyst­kie pro­blemy, a ona cier­pli­wie cze­kała i za­gry­zała zęby na noc­nym sta­no­wi­sku re­dak­torki przez pra­wie pół roku, kiedy to osoby pil­nu­jące chłop­ców zmie­niały się jedna za drugą.

Zmie­rza­jąc ko­ry­ta­rzem w kie­runku scho­dów, na trzę­są­cych się no­gach mija ko­lejne ga­bi­nety i na­wet nie za­uważa, że scho­dzi o jedno pię­tro za da­leko, lą­du­jąc w re­dak­cji ogło­szeń. Musi za­wró­cić i wejść na górę. W dal­szej czę­ści ko­ry­ta­rza wi­dzi, jak ko­le­dzy z re­dak­cji noc­nej za­czy­nają się scho­dzić i zaj­mo­wać miej­sca przed dzi­siej­szym ko­le­gium, ale ona musi na chwilę uciec do to­a­lety, za­nim da radę się z nimi spo­tkać.

Prze­gląda się w lu­strze, jed­nak le­dwo roz­po­znaje bladą osobę, która na­po­tyka jej spoj­rze­nie. Szybko od­wraca wzrok, siada na de­sce klo­ze­to­wej i pró­buje wziąć kilka głę­bo­kich wde­chów.

Cho­lera, cho­lera, cho­lera. Wszystko się wali. Od­dy­cha co­raz gwał­tow­niej, a po­miesz­cze­nie za­czyna wi­ro­wać.

Nie może tu­taj ze­mdleć. Jest coś bar­dziej że­nu­ją­cego? Po­chyla głowę mię­dzy nogi, ale kręci się jej w gło­wie jesz­cze bar­dziej, więc za­miast tego kuli się na pod­ło­dze ka­biny i kła­dzie stopy na to­a­le­cie.

– Wi­dział ktoś Cillę? – sły­szy po dru­giej stro­nie drzwi.

– Na pewno ją wcze­śniej wi­dzia­łem – od­po­wiada nie­okre­ślony mę­ski głos.

Cilla naj­pierw do­strzega brą­zowe smugi brudu na spo­dzie umy­walki, a po­tem kilka pęk­nięć w su­fi­cie. Ogar­nia ją pa­ra­li­żu­jące zmę­cze­nie. Jest bli­ska za­śnię­cia i pra­wie hip­no­ty­zuje ją biała lampa su­fi­towa, która świeci sil­nym bla­skiem pro­sto w jej oczy. Do­ciera do niej smród mo­czu i zdaje so­bie sprawę, że może le­żeć w czy­ichś siuś­kach, więc po­woli unosi się na łok­ciach, za­nim na­biera od­wagi, by z po­wro­tem po­sta­wić stopy na pod­ło­dze.

Od­wraca się w cia­snej prze­strzeni, po czym staje na czwo­ra­kach i wy­pusz­cza po­wie­trze, a na­stęp­nie pod­nosi się do po­zy­cji sto­ją­cej, tak że może na­pić się tro­chę wody z kranu. Ude­rza ją pewna myśl. Czy to może być znak? Może te­raz albo ni­gdy?

Szczy­pie się w po­liczki, żeby się roz­bu­dzić, i szybko od­zy­skuje tro­chę ko­loru na twa­rzy. Po­pra­wia ubra­nie i włosy, przy­kleja so­bie uśmiech na twarz, po czym otwiera drzwi i idzie do sali kon­fe­ren­cyj­nej.

– Tu­taj je­steś – mówi Gun­nar, kie­row­nik noc­nej zmiany. – Wła­śnie się za­sta­na­wia­li­śmy, gdzie mo­żesz być.

– Prze­pra­szam za spóź­nie­nie, w za­wiei nie mo­głam zna­leźć miej­sca do par­ko­wa­nia – zmy­śla i ma na­dzieję, że osoba, która twier­dziła, że wi­działa ją wcze­śniej, nie bę­dzie pro­te­sto­wać.

Myśl, która na­wie­dziła ją w to­a­le­cie, na­dal krąży po gło­wie. Może te­raz nad­szedł czas, żeby się od­wa­żyć i ca­łym ser­cem po­świę­cić mu­zyce? Rze­czy­wi­ście do­stała w ostat­nim cza­sie kilka za­py­tań. Może ja­kiś show? Może z in­nymi wo­ka­li­stami? A je­śli mo­głaby się na­wet utrzy­mać jako ar­tystka es­tra­dowa?

– Cilla, wie­czo­rem bie­rzesz piątkę – mówi Gun­nar.

Okej, więc tu­taj też na niż­szej po­zy­cji. Za­wsze do­staje pierw­szą stronę, kiedy Gun­nar jest kie­row­ni­kiem noc­nej zmiany. Ale bę­dzie do­brze. Przy­naj­mniej wróci tej nocy wcze­śniej do domu.

Gun­nar opo­wiada o wszyst­kim, co wy­da­rzyło się w ciągu dnia. Ma­te­riał jest roz­dzie­lany mię­dzy róż­nych re­dak­to­rów, pod­czas gdy zda­nie „Bę­dziesz mu­siała się ro­zej­rzeć za inną pracą”roz­brzmiewa w gło­wie raz po raz jak man­tra. A ona my­ślała, że ga­zeta bę­dzie chciała w nią in­we­sto­wać.

Oczy ją pieką, więc mruga i wpa­truje się w ma­te­riał, który po­ło­żyła przed sobą na biurku. Pró­buje skon­cen­tro­wać się na tym, ja­kie na­główki za­mie­ści dziś wie­czo­rem.

– Sły­sza­łaś coś o tej ga­ze­tce dla dzieci?

Ko­le­żanka siada na kra­wę­dzi biurka Cilli i prze­gląda plik kar­tek z wy­ni­kami spor­to­wymi, które ma za­mie­ścić na swo­jej stro­nie.

Cilla od­wraca się i udaje, że szuka cze­goś waż­nego w sto­sie pa­pie­rów.

– Nie bę­dzie ga­ze­tki dla dzieci – mówi i uśmie­cha się bez prze­ko­na­nia do ko­le­żanki. – Zresztą może to i do­brze.

– Ale… jak so­bie z tym wszyst­kim po­ra­dzisz? To zna­czy, mia­łaś już prze­cież na­prawdę ko­cioł z opieką nad dziećmi, od­kąd wró­ci­łaś z urlopu ma­cie­rzyń­skiego. Henke bę­dzie chyba jesz­cze stu­dio­wał kilka lat?

– Tak – od­po­wiada, jed­no­cze­śnie pod­kre­śla­jąc w tek­ście na biurku zu­peł­nie nie­istotne słowa. – Ale wszystko się ja­koś ułoży. Za­wsze się prze­cież układa.

Ko­le­żanka od­cho­dzi, a Cilla wstaje i szybko, nie da­jąc nic po so­bie po­znać, wraca do tej sa­mej to­a­lety, którą opu­ściła chwilę temu, i wy­mio­tuje.

22 lutego, środa

Cilla ob­raca się w łóżku z boku na bok, na ile tylko jej po­zwa­lają dwa małe cie­płe ciałka, które ma tuż obok sie­bie. Nie da się spać, kiedy te wszyst­kie my­śli wi­rują w gło­wie.

– Mama, pić mi się chce.

Au­gust siada na łóżku i roz­gląda się nie­przy­tom­nie.

– Przy­niosę ci wody, ko­cha­nie – mówi, sta­ra­jąc się jak naj­spraw­niej prze­czoł­gać nad Wil­lia­mem, żeby on też się nie obu­dził.

W ciem­no­ści scho­dzi po omacku do kuchni, żeby przy­nieść szklankę wody. Nie ma za­miaru świe­cić na­gim biu­stem przed są­sia­dami ani noc­nymi spa­ce­ro­wi­czami, więc nie za­pala świa­tła. Kiedy od­kręca kran i sięga po szklankę do szafki, włosy na karku na­gle stają jej dęba. Od­wraca się bły­ska­wicz­nie w stronę okna. Moż­liwe, że tylko się jej przy­wi­działo, ale miała wra­że­nie, że ktoś stoi i pa­trzy na nią po dru­giej stro­nie okna. Palce szybko tra­fiają na włącz­nik, a ona ściąga gwał­tow­nie ręcz­nik ku­chenny, żeby się za­kryć. Świa­tło razi w oczy. Bez tchu stara się jak naj­szyb­ciej ogar­nąć wzro­kiem kuch­nię, przed­po­kój i oby­dwa okna. Mi­nęło za­le­d­wie kilka go­dzin, od­kąd sie­działa w noc­nej re­dak­cji i skła­dała na pierw­szej stro­nie na­głó­wek o wła­ma­niu w Sköns­bergu ze­szłej nocy. To nie­da­leko stąd i my­śląc o tym, sły­szy, jak mocno bije jej serce.

Ale ni­kogo tu nie ma.

Wy­pusz­cza po­wie­trze i gasi świa­tło. Się­ga­jąc do kranu, który jest na­dal od­krę­cony, trąca przy­pad­kowo gar­nek z zupą mię­sną, o któ­rej za­po­mniała. Po­krywka z hu­kiem lą­duje na ku­chence. Ha­łas w noc­nej ci­szy prze­szywa uszy, a za­pach zupy przy­pra­wia ją o mdło­ści. Ostroż­nie na­krywa gar­nek i wsta­wia go do lo­dówki. Wra­ca­jąc do sy­pialni, za­trzy­muje się i staje w rogu z ple­cami zwró­co­nymi bez­piecz­nie do ściany, po czym jesz­cze raz spo­gląda na oba okna, aby się upew­nić, że na­prawdę ni­kogo tam nie ma. Po­tem szybko wcho­dzi po scho­dach.

Au­gust wy­pija dwa małe łyki wody, a ona gra­moli się z po­wro­tem na swoją część łóżka. Na łą­cze­nie mię­dzy dwiema po­ło­wami. Serce jej wali od szyb­kiej wspi­na­czki po scho­dach i po­czu­cia, że ktoś ją ob­ser­wuje. Kła­dzie na piersi rękę i czuje, jak ta nie­malże ska­cze przy każ­dym ude­rze­niu. Jest to mę­czące i za­czyna być iry­tu­jąco trudne, że tak ła­two ulega prze­ra­że­niu i cią­gle coś so­bie wy­ob­raża. To prze­cież nie pierw­szy raz, kiedy wła­śnie tak się na­kręca.

Au­gust owija jej włosy wo­kół pa­lusz­ków, jak to zwy­kle robi, kiedy ma za­snąć, a ona szar­pie, kiedy się plą­czą, i czuje ból.

Jakby tego wszyst­kiego było mało, dom to je­den wielki roz­gar­diasz. I co ona ma wła­ści­wie zro­bić z pracą? Czy to na­prawdę moż­liwe, żeby jed­nak spró­bo­wała po­sta­wić na mu­zykę? A może wtedy już cał­kiem się sto­czą, bio­rąc pod uwagę, że Henke ma jesz­cze kilka lat stu­diów w Sztok­hol­mie?

„Wie­rzy, że zo­sta­nie gwiazdą. Żyje w kra­inie ma­rzeń”. Słowa przy­ja­ció­łek od­bi­jają się echem po gło­wie.

Czuje ła­sko­ta­nie w po­li­czek, kiedy łza spływa jej do ucha. Szybko po­ja­wiają się ko­lejne, więc stara się wziąć kilka głę­bo­kich wde­chów. To do niej nie­po­do­bne. Kiedy po raz ostatni pła­kała? Te łzy, które te­raz wy­le­wają się ze swo­ich brze­gów, mu­siały być po­wstrzy­my­wane przez wiele lat. Jej nos za­raz cał­kiem się za­pchał, więc znowu prze­cho­dzi nad Wil­lia­mem, żeby pójść do ła­zienki, przy­nieść pa­pier i się wy­smar­kać. Wcho­dzi do go­łego po­miesz­cze­nia, któ­rego je­dyne wy­po­sa­że­nie sta­no­wią jak na ra­zie to­a­leta i umy­walka, i szybko od­rywa ka­wa­łek pa­pieru.

Wzdryga się, sły­sząc, jak coś skro­bie o szybę w nie­wiel­kim oknie ła­zienki. Przy­ci­ska­jąc plecy do świeżo wy­ło­żo­nej płyt­kami lo­do­wato zim­nej ściany, pa­trzy w stronę okna. Coś skro­bie znowu. Cilla wy­pusz­cza po­wie­trze, kiedy spo­strzega, że to tylko ścięta mro­zem ga­łązka bzu ro­sną­cego na ze­wnątrz, która ude­rza o szybę z po­dmu­chami wia­tru. Stwier­dza, że ju­tro trzeba ją uciąć, kiedy zmar­z­nięta pę­dzi z po­wro­tem do cie­płego łóżka, gdzie za­krada się naj­ci­szej, jak tylko może.

– Mama, je­steś chora?

Wil­liam siada na łóżku.

– Nie, słonko, tylko tro­chę za­smar­kana. Śpij już.

W za­le­d­wie kilka se­kund jego od­de­chy na po­wrót stają się ko­jąco po­wolne. A jed­no­cze­śnie my­śli po­wra­cają.

Dom. To ko­lejny pro­blem. Dla­czego za­częli re­mon­tow…

Co to było? Za­brzmiało, jakby w piw­nicy za­mknęły się drzwi.

Na­słu­chuje, wstrzy­mu­jąc od­dech. Nie ma od­wagi ru­szyć się choćby na mi­li­metr. Od­wa­ży­łaby się wy­mknąć z łóżka i szybko za­mknąć na klucz drzwi do sy­pialni? Mruży w po­wie­trzu oczy, ale ni­czego nie do­strzega. Jakby na­gle była cał­ko­wi­cie spa­ra­li­żo­wana i wy­daje się jej, że chłopcy po­winni obu­dzić się od ha­łasu, jaki robi jej wa­lące serce, ale śpią mocno. Jest wdzięczna, że sy­piają w jej łóżku i że ma ich przy so­bie.

Na­głó­wek na pierw­szej stro­nie, który za­mie­ściła dziś wie­czo­rem, prze­la­tuje jej przed oczami.

Na­pi­sała: WŁA­MA­NIE U ŚPIĄ­CEJ RO­DZINY – prze­ra­żony dzie­się­cio­la­tek spo­tyka w kuchni za­ma­sko­wa­nego męż­czy­znę.

A te­raz może wziął so­bie za cel Hagę i ich dom.

Niech to szlag.

Cilla nad­sta­wia uszu, ale nie sły­szy nic in­nego niż ga­lo­pu­jące bi­cie wła­snego serca. W końcu siada na łóżku, żeby się przy­go­to­wać, gdyby ktoś tu­taj wtar­gnął. Prze­klina samą sie­bie, że te­le­fon zo­sta­wiła w kuchni do ła­do­wa­nia, kiedy przy­szła dziś do domu.

Dla­czego nie wzięła go wcze­śniej do sy­pialni? Zli­zuje słone łzy, które spły­nęły już do ką­ci­ków ust, sięga po pa­pier to­a­le­towy i bez­gło­śnie je wy­ciera. Po­tem prze­kręca się nad Au­gu­stem i otwiera szu­fladę noc­nego sto­lika, żeby po­szu­kać ja­kiejś pro­wi­zo­rycz­nej broni. Za­pach szam­ponu z jego świeżo umy­tych wło­sów do­ciera do nosa, kiedy grze­bie w szu­fla­dzie. Po kilku se­kun­dach tra­fia na coś zim­nego i ostrego. To stary nóż do li­stów, który do­stała od dziadka wiele lat temu.

*

Flo­rin za­myka z po­wro­tem okno, które po mo­zol­nym ma­new­ro­wa­niu wła­śnie udało mu się otwo­rzyć. Głu­chy trzask roz­nosi się echem po piw­nicy. Ma na­dzieję, że nie było go sły­chać na po­zo­sta­łych pię­trach. Okno nie było duże, ale wy­star­cza­jące, żeby się wśli­znął. Ja­kie to nie­dbałe ze strony wła­ści­ciela, że go nie za­mknął. Ale do­bre dla niego. Przy uży­ciu dłoni i stóp po­ru­sza się na­przód po omacku w ciem­nym po­miesz­cze­niu. Na jed­nym końcu znaj­duje coś mięk­kiego i na tym siada, pró­bu­jąc roz­grzać zmar­z­nięte dło­nie. Szybko zdej­muje znisz­czone buty i ma­suje prze­mar­z­nięte stopy, pod­czas gdy oczy przy­zwy­cza­jają się do ciem­no­ści. Obok niego coś szumi i po chwili do­my­śla się, że praw­do­po­dob­nie jest w ko­tłowni.

Ko­bieta z domu nie zga­siła świa­tła aż do dru­giej, a on cze­kał po­tem jesz­cze go­dzinę, za­nim na­brał od­wagi, by wejść do środka.

Drzwi są uchy­lone. Szuka włącz­nika. Kiedy go znaj­duje, waha się przez chwilę, nie ma­jąc od­wagi go do­tknąć. Ry­zyko, że ktoś to za­uważy, jest bli­skie zera, bo po­kój wy­cho­dzi na po­dwórko, a wy­soki ży­wo­płot za­sła­nia okno przed są­sia­dami z na­prze­ciwka. Poza tym pew­nie wszy­scy te­raz śpią – jest śro­dek nocy. Ry­zy­kuje i prze­kręca przy­cisk świa­tła, aż za­ska­kuje. Lampa oświe­tla po­miesz­cze­nie i razi go w oczy.

Kiedy te przy­zwy­cza­jają się do świa­tła, roz­gląda się do­okoła i za­uważa duży stos drewna. Wy­pusz­cza po­wie­trze z płuc. Ra­czej nie jest to zbyt czę­sto od­wie­dzane po­miesz­cze­nie. A w ką­cie, gdzie przed chwilą sie­dział, leży sterta szma­cia­nych dy­wa­ni­ków.

Do­brze mu tu­taj bę­dzie.

*

– Mamo, czemu trzy­masz nóż?

Wil­liam bu­dzi Cillę, która otwiera oczy i uśmie­cha się kwa­śno. Ma­suje sztywny kark po tym, jak spała w po­zy­cji pół­sie­dzą­cej. Nóż do li­stów w jej dłoni po­ły­skuje, co prze­nosi ją gwał­tow­nie z po­wro­tem w wir noc­nych wy­da­rzeń. Co ma od­po­wie­dzieć?

– Coś ta­kiego, ko­cha­nie – mówi, pod­czas gdy całe jej ciało prze­szywa dreszcz. – Mu­siało mi się śnić, że szu­kam… dłu­go­pisu.

Pod­czas gdy chłopcy je­dzą śnia­da­nie, Cilla biega po domu, spraw­dza­jąc okna i drzwi, ale nie ma od­wagi zejść do piw­nicy. To bę­dzie mu­siało po­cze­kać do wie­czora, kiedy Vera, jej matka, przyj­dzie za­opie­ko­wać się dziećmi.

Czy ze­szłej nocy mo­gła dzia­łać tylko wy­ob­raź­nia? W ciem­no­ści wszystko staje się o wiele strasz­niej­sze. Nie, jest ab­so­lut­nie pewna, że coś tam usły­szała. Czy to ja­kimś cu­dem mógł być prze­ciąg? Kiedy Henke wróci na week­end do domu, musi przejść po wszyst­kich po­ko­jach. Robi szybki ra­chu­nek i stwier­dza, że w piw­nicy jest trzy­na­ście po­miesz­czeń, je­śli wli­czyć nie­wielki do­dat­kowy prysz­nic i saunę. Wpraw­dzie kilka z nich to małe, wy­peł­nione po su­fit schowki, ale jed­nak. Dużo za­ka­mar­ków, w któ­rych mógłby ukryć się wła­my­wacz. Albo mor­derca. Otrząsa się i wyj­muje ubra­nia dla chłop­ców.

Zo­sta­wia dzieci w przed­szkolu i je­dzie do cen­trum Kul­tur­ma­ga­si­net, żeby na chwilę wy­rwać się z domu. Ogar­nęło ją ja­kieś nie­przy­jemne uczu­cie, więc miło jest zmie­nić oto­cze­nie. Nie tylko bę­dzie szu­kać in­for­ma­cji o tym, jak za­ło­żyć firmę, ale też ro­zej­rzy się za no­wymi zle­ce­niami.

Wcho­dzi do po­kaź­nego bu­dynku, który nie­gdyś skła­dał się z czte­rech ma­ga­zy­nów por­to­wych, za­nim je prze­szklono i po­łą­czono w ca­łość. W rogu w du­żej sali bi­blio­tecz­nej, po­śród gę­stwiny ro­ślin li­ścia­stych, znaj­duje miej­sce sie­dzące i za­czyna prze­szu­ki­wać in­ter­net. Do­ku­ment w jej lap­to­pie szybko za­peł­nia się punk­tami, które warto by­łoby prze­my­śleć.

Po chwili wska­kuje na Fa­ce­bo­oka i wi­dzi post o tym, że ze­spól Al­ca­zar pla­nuje za­koń­czyć dzia­łal­ność. Są uta­len­to­wani, ale je­śli cho­dzi o nią, chcia­łaby w swoim show mie­szać wszyst­kie moż­liwe style mu­zyczne, nie tylko di­sco. Od­chyla się na opar­cie i za­myka oczy. Kiedy pod­nosi wzrok, za­ta­pia się w chmu­rach, które po­woli prze­pły­wają nad szkla­nym da­chem bi­blio­teki. W gło­wie roz­brzmiewa jej stara pio­senka Pera Ges­slego: Wśród chmur pły­nąć chcę, cie­bie wziąć ze sobą, wśród chmur pły­nąć chcę… Brzmi ku­sząco, gdyby tylko nie miała ta­kiego lęku wy­so­ko­ści i był inny dzień, bo dzi­siaj spo­tyka się z Vik­to­rią. Przed nią leży te­le­fon, a ona nie­mal co mi­nutę spraw­dza, która go­dzina, żeby nie prze­ga­pić długo wy­cze­ki­wa­nego lun­chu. Kiedy Vik­to­ria na­pi­sała do niej SMS i za­py­tała, czy chce się z nią zo­ba­czyć, była za­równo zdzi­wiona, jak i szczę­śliwa. Rzadko się te­raz spo­tyka z przy­ja­ciół­kami. Kiedy ma wolne, wszy­scy inni pra­cują i od­wrot­nie. Ale w rze­czy­wi­sto­ści to nie je­dyny po­wód i jest tego w pełni świa­doma. Wraca do go­oglo­wa­nia. W stru­mie­niu ob­ra­zów wy­ska­kuje fo­to­gra­fia Elise Mar­lene, jej daw­nej idolki. Szybko prze­cho­dzi da­lej. Za nic nie chce so­bie przy­po­mi­nać tam­tego czasu i wszyst­kiego, co się wów­czas wy­da­rzyło.

Miło bę­dzie na­resz­cie tro­chę się zwie­rzyć Vik­to­rii. Je­śli bę­dzie oka­zja, może od­wa­żyć się opo­wie­dzieć rów­nież o swo­ich ma­rze­niach o show, bio­rąc jed­nak pod uwagę to, co usły­szała ostat­nim ra­zem, kiedy się wi­działy, po­winna z tym chyba po­cze­kać. W każ­dym ra­zie do­brze by było wresz­cie ko­muś się wy­ga­dać. Pa­trzy na te­le­fon. Jesz­cze pół go­dziny do ich spo­tka­nia w bi­stro znaj­du­ją­cym się w cen­trum han­dlo­wym. Do­tar­cie tam zaj­mie tylko pięć mi­nut, więc wciąż jest mnó­stwo czasu.

Pa­kuje kom­pu­ter do ple­caka i po­sta­na­wia zajść do sklepu obuw­ni­czego.

Chłopcy po­trze­bują no­wych bu­tów na zimę, a cią­gle jest wy­prze­daż. Kiedy wy­cho­dzi na ze­wnątrz, sły­szy dzwo­nek w to­rebce. SMS od Vik­to­rii. Może tro­chę się spóźni?

Nie­stety coś mi wy­pa­dło. Spo­tkajmy się kiedy in­dziej. Ści­skam, Vik­to­ria.

Ciało wy­daje się jej na­gle nie­sa­mo­wi­cie cięż­kie. Za­nim od­po­wie, siada na ławce przed wej­ściem na kilka se­kund.

Okej, szkoda, ale ro­zu­miem. Daj znać, kiedy Ci pa­suje. Ca­łusy, Cilla.

Od­wraca się i cięż­kim kro­kiem prze­dziera się przez głę­boki śnieg na par­king za Kul­tur­ma­ga­si­net. Za­pala sa­mo­chód, po czym wy­szu­kuje sta­cję Rock­klas­si­ker i pod­kręca gło­śność do mak­si­mum, wy­jeż­dża­jąc z par­kingu. Nowy most nad za­toką Sund­sval­ls­fjär­den, któ­rego bu­dowa była sze­roko dys­ku­to­wana, świeci w słońcu i nie­mal ją ośle­pia, kiedy wy­jeż­dża na trasę E4 w dro­dze do domu. Cie­kawa rzecz, że miesz­kańcy Sund­svall mają tak wiele opi­nii na te­mat wszyst­kiego, co nowe.

Kiedy mija dużą łódź prze­ro­bioną na ho­tel, która z ja­kie­goś dziw­nego po­wodu zo­stała umiesz­czona w por­cie, za­sła­nia­jąc ładny wi­dok, do­cho­dzi do wnio­sku, że sama wcale nie jest lep­sza.

My­śli jed­nak, że ta łódź na­prawdę aku­rat tu­taj nie pa­suje.

Wraca do domu i otwiera lo­dówkę. Ta­lerz jo­gurtu z płat­kami w sa­mot­no­ści musi star­czyć za dzi­siej­szy lunch za­miast po­siłku po­da­nego w to­wa­rzy­stwie Vik­to­rii. Je szybko, wpa­tru­jąc się w ścianę.

A po­tem idzie po­szu­kać piły.

*

Dzi­siaj ją za­brali. Jest zły. W domu jest tak pu­sto i ci­cho. I zimno, bo po­otwie­rali wszyst­kie okna. To Ström­gre­no­wie, któ­rzy miesz­kają w dru­giej czę­ści bu­dynku, mu­sieli za­dzwo­nić na po­li­cję. Byli w domu na Boże Na­ro­dze­nie, ale ma na­dzieję, że wkrótce wrócą do Hisz­pa­nii, gdzie miesz­kają przez więk­szą część roku. Pani Ström­gren, Gu­nilla, dzwo­niła do jego drzwi kilka razy w ze­szłym ty­go­dniu, ale nie otwie­rał.

Dzi­siaj jed­nak po­li­cja nie­spo­dzie­wa­nie otwo­rzyła drzwi i we­szła do jego domu. Było tu pełno okrop­nych lu­dzi, któ­rzy na ko­niec za­brali ją ze sobą. Jego uko­chaną ma­mu­się.

Boli go w piersi. Wali kilka razy głową w po­ma­lo­waną szorstką ta­petę z tka­niny. Ściana się za­czer­wie­nia. Mo­krymi, czer­wo­nymi pla­mami. Liże ją. Sma­kuje że­la­zem. Nie ucie­szy­łaby się, gdyby tu była. Nie lu­biła, kiedy ba­ła­ga­nił. Ale ni­gdy jej już tu­taj nie bę­dzie. Te­raz to wie. Przy­nosi jej per­fumy i spry­skuje ka­napę, po­duszkę i jej ró­żowy szla­frok, ten z pod­szewką.

Tę­skni za nią tak bar­dzo, że od­czuwa ból.

W ła­zience sie­dzi za­mknięta Zło­to­włosa i czeka. Wcho­dzi do niej i prze­gląda się w lu­strze. Krew spły­nęła na nos. Mo­czy pa­pier i myje się wodą i my­dłem. Pie­cze i oczy za­cho­dzą mu łzami. Po­tem od­kręca wodę i wsy­puje sól do ką­pieli. Dzi­siaj wy­brała nie­bie­ską. Na to­rebce jest na­pi­sane „Mor­skabryza”. Ład­nie pach­nie. Za­myka oczy, otrząsa się i od­daje się roz­ko­szy, kiedy go­rąca woda ob­mywa jego zmę­czone po tym kosz­mar­nym dniu ciało. Ona sie­dzi na muszli klo­ze­to­wej i czeka z du­żym czy­stym ręcz­ni­kiem, aż wyj­dzie z ką­pieli. Opo­wiada jej o mi­nio­nym dniu. Ona słu­cha uważ­nie i uśmie­cha się do niego, do­kład­nie tak jak zwy­kle. Jego pi­żama przy­go­to­wana na dzi­siej­szą noc leży na jej ko­la­nach. Biała z nie­bie­skimi pa­skami.

Po tym, jak się wy­ką­pał i wło­żył pi­żamę, na­sta­wia gło­śno płytę, kła­dzie się na łóżku i przy­ci­ska po­duszkę do nosa. Wdy­cha jej za­pach, po czym od­wraca się i wbija wzrok w ścianę.

„…do bia­łego śpij dnia”.

Po go­dzi­nie pod­daje się i za­czyna się zbie­rać. Tak na­prawdę nie chce, ale musi ro­bić to, co mówi głos w jego gło­wie. Jej głos. Do kie­szeni kurtki wkłada ma­te­ria­łowy wo­rek.

*

Krew ka­pie na śnieg po­kry­wa­jący be­to­nowe schody. Cilla bie­gnie do to­a­lety. Kiedy krew mie­sza się w umy­walce z wodą, kręci się jej w gło­wie od wi­doku ca­łej tej czer­wieni. Skąd tyle krwi z jed­nego ma­łego na­cię­cia na ręce? Tępa piła ze­śli­znęła się, gdy pró­bo­wała od­ciąć ga­łąź bzu za oknem w ła­zience, i wy­lą­do­wała mię­dzy kciu­kiem a pal­cem wska­zu­ją­cym, wy­ci­na­jąc pa­skudną ranę.

Przy­ci­ska do niej mocno pa­pier to­a­le­towy, krę­cąc się i szu­ka­jąc pla­stra. Pod ręką ma je­den z bo­ha­te­rami kre­skówki o Bamse i za­raz po­łowa ręki po­kryta jest po­sta­ciami ty­tu­ło­wego niedź­wiadka i kró­liczka Lille Skutta. Za oknem spa­ce­ruje ro­dzina Bam­biego na chu­dych no­gach i z bia­łymi za­dami. Że też od­wa­żyły się wy­brać do dziel­nicy miesz­kal­nej, my­śli Cilla. Mu­siały być po­rząd­nie głodne.

Kiedy przy­cho­dzi do przed­szkola, chłopcy ba­wią się w naj­lep­sze i ża­den z nich nie chce iść do domu. Za parę go­dzin musi je­chać do re­dak­cji i serce wali jej ze stresu, kiedy pa­trzy na ze­ga­rek. Zo­sta­wia­nie ich w przed­szkolu, kiedy za dnia prze­bywa w domu, jest idio­tyczne, ale we­dług pra­cow­ni­ków nie może być tak, że po­ja­wiają się tu tylko co trzy ty­go­dnie, kiedy ma wolne wie­czory. W ten spo­sób nie zin­te­grują się z grupą, a jest to ważne szcze­gól­nie te­raz, kiedy Wil­lia­mowi w końcu za­częło się po­do­bać. Ale żeby za­głu­szyć wy­rzuty su­mie­nia, zo­sta­wia ich późno i wcze­śnie od­biera.

– Chodź­cie, chłopcy, mu­simy już iść.

Dają się nie­chęt­nie ubrać, a spa­cer do domu od­bywa się w śli­ma­czym tem­pie. Nie do­szli da­lej jak do sta­cji ben­zy­no­wej w Ha­dze, kiedy Au­gust siada na po­bo­czu w brud­nym śniegu.

– Mamo, po­nieś mnie.

– Słońce moje, je­steś za ciężki. Nie dam rady cię nieść.

Au­gust za­czyna pła­kać i rzuca się do tyłu, z nie wia­domo ja­kiego po­wodu wy­bu­cha wście­kło­ścią.

– Nie chcę! – krzy­czy, a z nosa ciekną mu smarki.

Cilla pró­buje prośbą i groźbą, ku­sze­niem i sło­dze­niem – nic nie po­maga.

– W ta­kim ra­zie idziemy bez cie­bie – mówi w końcu zi­ry­to­wana i bie­rze Wil­liama za rękę.

– Zo­sta­wimy Au­gu­sta?

Wil­liam pa­trzy na nią wiel­kimi oczami.

– Ru­szy za nami, jak za­czniemy iść.

Po kilku me­trach za­trzy­mują się i cze­kają za du­żym po­ty­ka­czem re­kla­mo­wym z za­chę­ca­ją­cym zdję­ciem kawy i kieł­ba­ski, ale Au­gust nie przy­cho­dzi. Znowu pa­trzy na ze­ga­rek i uświa­da­mia so­bie, że mu­szą się po­spie­szyć.

– Chodźże, Au­gust! – wrzesz­czy.

Kiedy ten ani my­śli się ru­szyć, pod­cho­dzi zde­cy­do­wa­nym kro­kiem i z czy­stej wście­kło­ści na­biera tyle sił, że bie­rze go i nie­sie całą drogę do domu.

– Tata jest w domu? – pyta Wil­liam, kiedy zbli­żają się do celu.

– Nie, a czemu py­tasz?

– Drzwi są otwarte – od­po­wiada, po­ka­zu­jąc czer­woną bramę ga­ra­żową.

– Ojej! Coś ta­kiego. To pew­nie tylko wiatr znowu je otwo­rzył.

Mówi to, żeby uspo­koić Wil­liama, ale już nie ma po­my­słu, jak uspo­koić samą sie­bie. Brama raz się unio­sła, kiedy w piw­nicy zro­bił się prze­ciąg. Ale jak to moż­liwe, gdy w domu nikt nie prze­bywa i nie otwiera drzwi ani okien? Za­mek jest po­psuty i żeby go za­mknąć, po­krę­tło trzeba prze­su­nąć ręcz­nie od środka, a rano, kiedy od­wo­ziła chłop­ców, mu­siała o tym za­po­mnieć.

Do­ci­ska z po­wro­tem bramę z ze­wnątrz i po­sta­na­wia, że za­mknie ją, kiedy przyj­dzie mama.

Po tym, jak sy­no­wie zdej­mują mo­kre kom­bi­ne­zony i skar­petki, robi im dwie ka­na­pki. Po­tem wśli­zgują się na sofę, a Cilla czyta im książkę. Pró­buje być obecna tu i te­raz, ale co dwie mi­nuty zerka ukrad­kiem na ze­ga­rek.

– Kto bę­dzie z nami dziś wie­czo­rem? – pyta Wil­liam.

– Za­raz przyj­dzie bab­cia – od­po­wiada, sły­sząc jed­no­cze­śnie głos mamy w przed­po­koju.

– Halo, czy są tu ja­kieś dzieci, które chcia­łyby po­ukła­dać puz­zle?

Obaj chłopcy wstają nie­chęt­nie z sofy i idą się przy­wi­tać. Nie są już tak en­tu­zja­stycz­nie na­sta­wieni do tego, że bab­cia lub ktoś inny przy­cho­dzi z wi­zytą. Cilla prze­łyka ślinę. Mama wcho­dzi do sa­lonu i przy­tula ją na po­wi­ta­nie.

– Sły­sza­łaś coś wię­cej w spra­wie pracy?

Pa­trzy ostro na Cillę, chcąc pod­kre­ślić po­wagę swo­ich słów.

– Jesz­cze nic nie wia­domo – mówi Cilla i od­wraca wzrok.

Jakby mało jej było w tej chwili wy­rzu­tów su­mie­nia.

– Nie ro­zu­miem, jak Henke mógł za­cząć stu­dia, kiedy ma­cie dwójkę ma­łych dzieci, a ty pra­cu­jesz w tak uciąż­li­wych go­dzi­nach…

– Wiem, co my­ślisz, ale tak na­prawdę to ja go na­ma­wia­łam – od­po­wiada Cilla.

Cięż­kie mil­cze­nie psuje na­strój w po­koju, aż Au­gust przy­biega, nio­sąc puz­zle z Al­fon­sem ze swo­ich ksią­że­czek.

– Nie cie­szysz się ra­czej, że pra­wie co wie­czór zo­sta­wiasz chło­pa­ków – cią­gnie mama. – I dla nich to też nie jest do­bre, że tak czę­sto cię nie ma.

– Ow­szem, ale nie chcia­łam, żeby tak się wszystko po­to­czyło.

– Tata i ja też prze­cież pra­cu­jemy, a poza tym je­dziemy nie­długo za gra­nicę. Nie mo­żesz ocze­ki­wać, że co wie­czór bę­dziemy do dys­po­zy­cji, by pil­no­wać dzieci.

– Ja­sne, że nie. Za­ła­twię ja­kąś inną opiekę, je­śli w pracy się nie wy­ja­śni, za­nim wy­je­dzie­cie.

Dłu­gie war­ko­cze Very spa­dają na tu­nikę w wiel­kie kwiaty, kiedy się po­chyla, żeby uści­skać Wil­liama i Au­gu­sta. Cilla wie bar­dzo do­brze, że jej matka ma ra­cję, i sto­jąc tak w przed­po­koju, czuje, jak słowa wbi­jają się w jej pierś ni­czym noże. Au­gust za­czyna pła­kać i nie chce jej pu­ścić, a Wil­liam jest roz­pa­lony. Mama po­winna jed­nak ro­zu­mieć, że sy­pie sól na rany, my­śli Cilla. Gula w jej gar­dle ro­śnie, kiedy się ubiera, żeby je­chać.

– A tak w ogóle w nocy było sły­chać coś z piw­nicy – szep­cze Cilla, żeby zmie­nić te­mat. – Za­dzwoń do mnie ko­niecz­nie, je­śli usły­szysz wie­czo­rem ja­kiś dziwny dźwięk.

– Skar­bie, po­słu­chaj sa­mej sie­bie – mówi mama, krę­cąc głową. – Je­steś tak czę­sto sama, że za­czy­nasz so­bie wy­obra­żać całą masę bzdur.

Kiedy Cilla wy­cho­dzi, do­ci­ska drzwi wej­ściowe szcze­gól­nie mocno.

– Cilla, masz dziś je­dynkę.

Słowa Gun­nara do­cie­rają do niej po paru se­kun­dach. Po­winna być za­do­wo­lona, że bę­dzie ro­bić pierw­szą stronę, i o tym wie – to pew­nego ro­dzaju do­wód, że jest do­bra. Ale to też ozna­cza, że bę­dzie w domu późno w nocy, bo z wy­sła­niem je­dynki za­wsze czeka się do końca, gdyby w ostat­niej chwili zda­rzyło się coś ta­kiego, co mu­sia­łoby się zna­leźć w ju­trzej­szej ga­ze­cie. Ozna­cza to także, że jej mama bę­dzie mu­siała zo­stać z dziećmi jesz­cze dłu­żej.

Sor­tuje ma­te­riał, żeby wy­brać, który ar­ty­kuł bę­dzie dzi­siej­szym te­ma­tem dnia, to zna­czy które zdję­cie po­więk­szyć i co wy­lą­duje na afi­szu ga­ze­to­wym. Prawdę po­wie­dziaw­szy, chce się rzu­cić do te­le­fonu i za­dzwo­nić do domu, żeby spy­tać, jak się miewa Au­gust i czy Wil­liam da­lej ma go­rączkę, ale czeka, aż wszy­scy za­czną swoją pracę, żeby to nie było aż tak wi­do­czne.

Kiedy Gun­nar idzie przy­nieść so­bie ku­bek kawy, ko­rzy­sta z oka­zji.

– Wil­liam jest roz­pa­lony, ale nie mogę ni­g­dzie zna­leźć alve­donu – mówi Vera przez te­le­fon.

– Za­raz od­dzwo­nię – od­po­wiada Cilla i w po­śpie­chu prze­kręca do Hen­kego, za­nim Gun­nar wróci.

– Cześć, ko­cha­nie, jak tam? – Henke od­biera i śmieje się ra­do­śnie.

Cilla le­dwo może usły­szeć, co mówi, ze względu na gra­jącą w tle gło­śną mu­zykę i mnó­stwo pod­nie­sio­nych gło­sów, które sły­chać wo­kół niego. A więc w Sztok­hol­mie jest im­preza.

– Mo­żesz iść do in­nego po­koju? Nie sły­szę, co mó­wisz – szep­cze ze zło­ścią, nie chcąc, żeby usły­szeli ją ko­le­dzy z re­dak­cji.

– Mo­żesz mó­wić gło­śniej? Nic nie sły­szę!

– Gdzie jest alve­don?

– Mam go ze sobą.

– Jak mo­żesz za­brać ze sobą całe opa­ko­wa­nie i nic ni­komu nie po­wie­dzieć, wie­dząc, że mamy w domu dwójkę dzieci? Te­raz będę mu­siała to roz­wią­zać w inny spo­sób. Cześć.

Roz­łą­cza się gwał­tow­nie, za­nim Henke zdąży od­po­wie­dzieć, lecz od razu ma wy­rzuty su­mie­nia. Trudno jej się przy­znać, ale gdzieś głę­boko jest chyba tro­chę za­zdro­sna. To ona zna­la­zła ogło­sze­nie o uczelni w Sztok­hol­mie, gdzie kształci się pro­du­cen­tów mu­zycz­nych i au­to­rów tek­stów. By­łaby dla niej ide­alna, tylko czas jest kom­plet­nie nie­od­po­wiedni, gdy dzieci są jesz­cze małe. Nie chce być nie­obecna całe ty­go­dnie, żeby nie stra­cić ich pierw­szych lat i co­dzien­nego ży­cia, no i za nic nie mo­głaby się skon­cen­tro­wać na na­uce, umie­ra­jąc przy tym z tę­sk­noty za sy­nami. Dla­tego za­chę­cała Hen­kego, żeby ubie­gał się o przy­ję­cie za­miast niej, i oczy­wi­ście się ucie­szyła, kiedy do­stał się na uczel­nię. Bez niego w nie­które dni jest jej po pro­stu tro­chę trud­niej. Nie ma jed­nak za­miaru po­rzu­cać swo­ich ma­rzeń, tylko musi wy­kom­bi­no­wać, jak bę­dzie mo­gła je po­łą­czyć z wy­cho­wy­wa­niem ma­łych dzieci, tak żeby wszyst­kim udało się funk­cjo­no­wać.

Wczo­raj na­tknęła się w piw­nicy na skrzynkę ze swo­imi tek­stami i róż­nymi po­my­słami na pio­senki z cza­sów, gdy była na­sto­latką. Nie mo­gła się po­wstrzy­mać, by ich nie prze­czy­tać, i ude­rzyło ją, jaka na­stą­piła w nich zmiana po tym, jak spo­tkała Sonny’ego Berga.

Od­dzwa­nia do mamy.

– Nie mo­gła­byś sko­czyć do są­siada po­ży­czyć alve­don?

– Już za­snął.

– Wrócę do domu naj­szyb­ciej, jak będę mo­gła, ale mam dziś je­dynkę, więc nie wiem, czy nie bę­dzie bar­dzo późno.

– Do­brze by było, gdy­byś mo­gła się po­spie­szyć. Też mam chyba go­rączkę, więc będę mu­siała je­chać do domu i się po­ło­żyć. Arne rów­nież nie uważa, że chłopcy po­trze­bują na­szej opieki tak czę­sto. Zwłasz­cza nie wtedy, kiedy są cho­rzy.

No ja­sne, musi w to wcią­gnąć też tatę, my­śli Cilla.

– Wil­liam do­stał prze­cież go­rączki, aku­rat jak mia­łam je­chać – mówi. – Więc nie mo­głam wie­dzieć. Może po­ży­czysz ta­bletkę dla sie­bie i po­ło­żysz się, do­póki nie przy­jadę. Jak chcesz, mogę za­dzwo­nić i uprze­dzić są­siada.

– Nie trzeba.

Cilla bie­rze głę­boki od­dech.

– Przy­jadę jak naj­szyb­ciej.

– Mhm, w po­rządku, dla do­bra chłop­ców.

Je­den z dzi­siej­szych tek­stów spada na pod­łogę, kiedy szybko się pod­nosi i idzie do to­a­lety. Gdy prze­gląda się w lu­strze, nie po­znaje sa­mej sie­bie. Gdzie się po­działa ta ra­do­sna dziew­czyna ema­nu­jąca har­mo­nią? Od­dy­cha kilka razy głę­boko i uspo­kaja się, a po­tem wraca na swoje miej­sce we wspól­nej prze­strzeni biu­ro­wej i za­czyna sor­to­wać nocny ma­te­riał.

Po­winna opo­wie­dzieć Hen­kemu o dźwię­kach, które sły­szała nocą w domu, ale to ra­czej nie był od­po­wiedni mo­ment. Zrobi to ju­tro.

I o bra­mie ga­ra­żo­wej. Cho­lera, za­po­mniała ją za­mknąć przed od­jaz­dem.

23 lutego, czwartek

Nie chcą się koń­czyć moje go­dziny,

choć każda se­kunda staje się mi­nutą.

Nie chcą upar­cie dni moje prze­mi­nąć,

choć ty­dzień za ty­go­dniem staje się ro­kiem.

Cilla sie­dzi przy pia­ni­nie, pi­sząc nowy tekst, kiedy dzwoni te­le­fon, a wi­dząc, kto to, bie­rze głę­boki wdech.

– Cześć ko­cha­nie. Jak tam dziś w Sund­svall?

Henke brzmi, jakby był prze­sad­nie za­do­wo­lony, a ona się odro­binę wsty­dzi za wczo­raj­szą gniewną roz­mowę, na­wet je­śli cią­gle jest tro­chę roz­draż­niona.

– Jak tam chło­paki?

– Zo­stali dziś w domu. Obaj do­stali go­rączki.

– Bie­daki. Pra­cu­jesz dziś wie­czo­rem?

– Mhm, mu­szę. Dwie osoby w re­dak­cji mają zi­mową grypę żo­łąd­kową, więc jest kry­zys.

– Okej, a kto dzi­siaj pil­nuje dzieci?

– Przy­cho­dzi moja sio­stra. Oglą­dają te­raz bajkę i wy­dają się w każ­dym ra­zie tro­chę bar­dziej oży­wieni niż wczo­raj. Wresz­cie do­stali alve­don.

Sły­szy, że ostat­nie zda­nie za­brzmiało nieco cierpko.

– To do­brze – mówi Henke. – Su­per, że ju­tro wra­cam. Je­stem wy­koń­czony.

Naj­wi­docz­niej jego stra­te­gia to uda­wa­nie, że wczo­raj­sza roz­mowa w ogóle nie miała miej­sca. Pew­nie nie wie, co my­śleć. Nie­czę­sto się zda­rza, że Cilla pod­nosi głos i się sprze­ci­wia.

– Ja też nie je­stem szcze­gól­nie ener­giczna i wy­po­częta – od­po­wiada.

Jak byłby zmę­czony, gdyby to on sie­dział w domu i zaj­mo­wał się do­mem i dziećmi, a przy tym pra­co­wał na pełny etat, i gdyby to ona prze­by­wała ca­łymi ty­go­dniami w in­nym mie­ście? Chęt­nie by go wła­śnie o to za­py­tała, ale nie chce wsz­czy­nać no­wej wojny.

– Zdą­żysz chyba przy­je­chać, za­nim będę mu­siała je­chać ju­tro do pracy?

– Wy­jeż­dżamy ze Sztok­holmu koło lun­chu, więc po­wi­nie­nem się wy­ro­bić. Spró­buję tylko naj­pierw skoń­czyć je­den nowy hi­cior.

Nie da się nie usły­szeć ra­do­ści w jego gło­sie.

– Bę­dzie re­we­la­cyjny – mówi. – Po­słu­chasz w week­end. Zna­leź­li­śmy pio­sen­karkę ze świet­nym gło­sem, która go na­gra w tym ty­go­dniu.

– No to su­per.

– Może by­śmy zje­dli coś do­brego i po­szli do kina albo wy­my­ślili coś faj­nego na so­botę, tylko ty i ja?

– Do kina? Ale jak ty to so­bie wy­obra­żasz? Nie ma cię cały ty­dzień, chło­paki są chore, a ja pra­cuję w każdy wie­czór. Na­prawdę my­ślisz, że za­ła­twimy opiekę na jesz­cze je­den wie­czór, żeby iść do kina?

– Nie, my­śla­łem tylko, że…

– Nie, ty wcale nie my­ślisz. A poza tym śpie­wam w so­botę. Za­po­mnia­łeś?

– Kurde, no tak, za­po­mnia­łem o tym.

Ma wielką ochotę, żeby się roz­łą­czyć, ale z wy­sił­kiem się uspo­kaja.

– Wiesz, co mu­simy zro­bić w week­end – mówi.

– Nie przy­po­mi­naj mi.

– Rów­nie do­brze mo­żesz przy­go­to­wać się men­tal­nie. Wi­dzimy się ju­tro. Za­dzwoń, jak bę­dziesz je­chał.

Cilla scho­dzi do kuchni i od­wraca głowę, mi­ja­jąc w przed­po­koju wy­bu­rzoną ścianę to­a­lety dla go­ści. Bę­dziemy się tym mar­twić w so­botę. Na­kłada lody do trzech mi­sek i za­biera je do sa­lonu, po czym wśli­zguje się na zie­loną sofę, gdzie sie­dzą za­czer­wie­nieni od go­rączki i roz­pa­leni chłopcy.

Musi naj­pierw skoń­czyć je­den hi­cior, pio­sen­karka ze świet­nym gło­sem…

Au­gust za­snął, a Cilla ściąga mu tro­chę koc, żeby się nie prze­grzał. Na bla­cie stoi la­za­nia, którą dziś wcze­śniej zro­biła. Wkłada ją do pie­kar­nika i scho­dzi do pralni, żeby na­sta­wić pra­nie z bia­łymi rze­czami. Po chwili de­cy­duje, że jed­nak szybko spraw­dzi po­miesz­cze­nia w piw­nicy. Pro­mie­nie słońca wpa­dają przez szklane pu­staki i do­dają jej od­wagi. To dzie­cinne, że czuje strach we wła­snym domu. Pod­bu­do­wana dzien­nym świa­tłem da­ją­cym po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, naj­pierw otwiera ostroż­nie drzwi do ko­tłowni i szybko stwier­dza, że w po­miesz­cze­niu są tylko piec elek­tryczny i mnó­stwo drewna uło­żo­nego w stos wzdłuż jed­nej ze ścian, do­kład­nie tak jak zwy­kle. Unosi się za­pach stę­chli­zny. Za­myka za sobą drzwi i po­spiesz­nie wraca do są­sied­niej pralni, gdzie ład­nie pach­nie pły­nem do płu­ka­nia. Przez po­miesz­cze­nie wy­cho­dzi na ko­ry­tarz, gdzie wszyst­kie drzwi są czer­wone.

Kto po­ma­lo­wał te wszyst­kie drzwi na czer­wono? Oczami wy­ob­raźni wi­dzi sceny z Lśnie­nia i szybko się od­wraca, żeby spraw­dzić, czy nie stoją za nią żadne zło­wro­gie bliź­niaczki. Red door, red door roz­brzmiewa jej w gło­wie raz za ra­zem, a ona zmu­sza się, żeby pójść pro­sto na ko­ry­tarz i otwo­rzyć drzwi do du­żego schowka. Od pod­łogi po su­fit pełno w nim gra­tów. Uświa­da­mia so­bie, że mo­głoby się tu scho­wać co naj­mniej trzech mor­der­ców, a ona nie mia­łaby naj­mniej­szej szansy, żeby ich zo­ba­czyć. Z trze­po­czą­cym ser­cem za­myka drzwi i idzie do na­stęp­nego po­miesz­cze­nia. Red door, red door, cho­ciaż nie, to było prze­cież red room. A ra­czej re­drum, jakby tak po­łą­czyć an­giel­ski i szwedzki, stwier­dza po za­sta­no­wie­niu. Od tyłu mur­der, czyli mor­der­stwo. Chi­cho­cze sama do sie­bie i otwiera drzwi. Coś spada jej u stóp. Cilla wy­daje z sie­bie zdu­szony krzyk i wy­co­fuje się pro­sto na chro­po­watą be­to­nową ścianę. Spo­gląda na pod­łogę, a tam leży duża przy­tu­lanka w kształ­cie lwa, którą Wil­liam do­stał od są­siada, kiedy się uro­dził. Mu­siała spaść z półki, gdy otwie­rała drzwi.

Pod­nosi plu­szaka i wrzuca go z po­wro­tem na półkę, a po­tem za­myka i zmu­sza się, by po­dejść do na­stęp­nych drzwi. Piw­niczka na ziem­niaki. Tu wcale nie ma okien. Po­miesz­cze­nie jest po­grą­żone w egip­skich ciem­no­ściach.

Że też w ogóle się nie­po­koi. Kto by chciał stać po ciemku i ci­snąć się za pu­stą skrzy­nią na ziem­niaki? Otwiera, ale zo­staje na ze­wnątrz, wkłada rękę do środka i szuka prze­łącz­nika. Kiedy go znaj­duje, prze­kręca do po­łowy, aż roz­lega się klik­nię­cie, ale nic się nie dzieje. Lampa jest ze­psuta. Czuje ła­sko­ta­nie w rękę i za­uważa pu­szy­ste stwo­rzonko wę­dru­jące jej po ra­mie­niu. Znowu krzy­czy, prze­ska­kuje z jed­nej nogi na drugą i wy­ma­chuje rę­kami, aż wi­dzi, jak gruby czarny pa­jąk spada na pod­łogę i po­spiesz­nie umyka. Po krę­go­słu­pie prze­biega jej dreszcz. Za­myka za sobą i kil­koma szyb­kimi kro­kami wbiega po scho­dach na pię­tro. Trza­skają drzwi, a ona szybko prze­kręca za sobą za­mek. Do spraw­dze­nia zo­stało jesz­cze sie­dem po­miesz­czeń, ale jej stopa nie po­sta­nie w piw­nicy, do­póki Henke nie przy­je­dzie do domu. Sie­dem po­miesz­czeń. Se­ven. Ten kosz­marny film. Po co w ogóle się ta­kie kręci? I po co go oglą­dała?

Kiedy wcho­dzi do kuchni, żeby na­sta­wić wodę na kawę dla sie­bie i sio­stry, która ma za­raz przyjść, znów my­śli o po­miesz­cze­niu ze skrzy­nią na ziem­niaki. Jest wy­star­cza­jąco duża, żeby czło­wiek bez więk­szego pro­blemu mógł się do niej wśli­znąć. Ale kto by chciał tam le­żeć ra­zem z tymi wszyst­kimi pa­ją­kami?

Nie musi się ni­czym przej­mo­wać. Zu­peł­nie ni­czym.

Idąc na górę do sy­pialni, żeby prze­brać się w coś bar­dziej od­po­wied­niego do pracy, pod­śpie­wuje so­bie ka­wa­łek, który za­częła wcze­śniej pi­sać. Może być do­bry. Ale kogo ona wła­ści­wie pró­buje oszu­kać? Dla­czego nie prze­staje wy­my­ślać pio­se­nek, wie­dząc, że ni­gdy nie bę­dzie jej stać, by je na­grać, i w związku z tym nie bę­dzie mo­gła wy­słać ich do żad­nej wy­twórni pły­to­wej? Poza tym pew­nie nikt nie jest za­in­te­re­so­wany pod­pi­sa­niem kon­traktu z nie­ak­tywną w branży mamą ma­łych dzieci, która prze­kro­czyła trzy­dziestkę i nie wy­spała się po­rząd­nie od wielu lat? Może z tatą ma­łych dzieci jest ina­czej?

A może zor­ga­ni­zo­wa­nie show w Sund­svall by­łoby jed­nak wy­ko­na­lne? Wtedy mo­głaby mimo wszystko śpie­wać i zaj­mo­wać się mu­zyką. Wczo­raj przed po­łu­dniem roz­ma­wiała z ko­bietą z urzędu pracy, żeby się do­wie­dzieć, ja­kie za­sady obo­wią­zują przy otrzy­my­wa­niu do­fi­nan­so­wa­nia na roz­po­czę­cie wła­snej dzia­łal­no­ści.

In­for­ma­cje, ja­kie uzy­skała, nie były zbyt po­krze­pia­jące, ale jesz­cze się nie pod­dała.

– Mamo, coś się spa­liło.

La­za­nia. Niech to szlag. Cilla zbiega do kuchni i stwier­dza, że po­trawa jest prak­tycz­nie spa­lona. Pró­buje zdra­pać spie­czony ser z sa­mej góry. I tak będą mu­sieli ją zjeść. Na bla­cie leży nowe opa­ko­wa­nie alve­donu, a za­mra­żal­nik jest wy­peł­niony lo­dami. Dziś wie­czo­rem wszy­scy będą mieli spo­kój, pró­buje się po­cie­szyć, wy­glą­da­jąc przez okno. Na ze­wnątrz prze­jeż­dża po­woli luk­su­sowy czarny sa­mo­chód. Z pew­no­ścią kosz­tuje tyle samo co nasz dom, za­uważa Cilla i prze­nosi się my­ślami wiele lat wstecz.

Piętnaście lat wcześniej

– Co mam na sie­bie wło­żyć?

Cilla roz­ło­żyła ręce i po­pa­trzyła py­ta­jąco na za­sko­czo­nych ko­le­gów z pracy. Nie każ­dego dnia ce­le­bryta dzwoni do biura po­dróży i za­pra­sza któ­re­goś z pra­cow­ni­ków do Sztok­holmu.

– Prze­cież je­steś po­do­bna do Ky­lie Mi­no­gue – uśmiech­nęła się sze­roko Pia. – Ubierz się jak ona.

– Osza­la­łaś, nie mogę prze­cież pa­ra­do­wać, jak­bym była prze­brana, a ra­czej zu­peł­nie goła – za­śmiała się Cilla.

Cały wie­czór zszedł na przy­mie­rza­niu ubrań i ćwi­cze­niu pio­se­nek. Ma być ubrana grzecz­nie czy może po­winna wy­brać krótką, ob­ci­słą su­kienkę? Ma swoje dłu­gie blond włosy nie­dbale upiąć czy roz­pu­ścić? Zro­bić so­bie ma­ki­jaż mocny czy lekki, a może coś po­mię­dzy? Nie chce spra­wiać wra­że­nia za­gu­bio­nej tylko dla­tego, że przy­je­chała z Sund­svall.

Była zde­cy­do­wa­nie zbyt roz­e­mo­cjo­no­wana, by za­snąć, i na­dal nie mo­gła po­jąć, ja­kim cu­dem Sonny Berg, ten znany dy­rek­tor wy­twórni pły­to­wej, na­prawdę chciał, żeby ona, wła­śnie ona i nikt inny, przy­je­chała do Sztok­holmu i za­śpie­wała na próbę. Skąd on się o niej do­wie­dział? Nie wy­syła się zwy­kle naj­pierw de­mó­wek?

Ktoś mu­siał mu o niej po­wie­dzieć. Może po kon­kur­sie mło­dych ta­len­tów, w któ­rym brała udział ze­szłego lata? My­śli się kłę­biły, ze­gar ty­kał, a Henke chra­pał obok niej. Nie­długo musi wsta­wać, żeby zdą­żyć się przy­go­to­wać przed po­dróżą, więc nie było więk­szego sensu, by pró­bo­wała te­raz za­snąć.

Ma­rze­nie, aby zo­stać pio­sen­karką, to­wa­rzy­szyło jej całe ży­cie, na­wet je­śli prze­waż­nie za­cho­wy­wała je dla sie­bie. Nie chciała prze­cież, by ktoś ją po­są­dził, że uważa się za ko­goś lep­szego. Ale śpie­wała na ślu­bach i chrztach, od czasu do czasu też na po­grze­bach oraz uczest­ni­czyła w kilku kon­kur­sach. Naj­czę­ściej jed­nak sie­działa w domu i w ta­jem­nicy pi­sała pio­senki, które w przy­szło­ści za­mie­rzała wy­słać do wy­twórni pły­to­wej. A te­raz jedna aku­rat na­wią­zała z nią kon­takt, za­nim w ogóle co­kol­wiek wy­słała. To zu­peł­nie nie­wia­ry­godne. Co, je­śli jej ma­rze­nie na­prawdę się spełni? Po jej ciele ro­ze­szło się przy­jemne uczu­cie, gdy wy­obra­żała so­bie, że stoi na du­żej sce­nie Me­lo­di­fe­sti­va­len i wi­dzi przed sobą ko­le­gów z klasy sie­dzą­cych w rzę­dach ła­wek. Po­trzą­snęła głową, żeby od­pę­dzić fan­ta­zje, za­nim zdo­będą nad nią wła­dzę. Nie uprze­dzać wy­da­rzeń, żeby się nie roz­cza­ro­wać. Le­piej na­sta­wić się na to, że mu się nie spodoba, i nie cie­szyć się na za­pas. No ale je­śli?

Uma­lo­wała się sta­ran­nie i wło­żyła na sie­bie wy­brane ciu­chy, ale po­tem prze­brała się jesz­cze dwa razy, za­nim po­czuła się za­do­wo­lona z efektu.

W ob­ci­słej su­kience brzuch musi być cał­ko­wi­cie pła­ski, więc nie zja­dła śnia­da­nia. Ile ka­wał­ków bę­dzie mo­gła za­śpie­wać? Ostroż­nie zło­żyła tek­sty swo­ich pio­se­nek i wsa­dziła je do to­rebki mię­dzy wszyst­kie błysz­czyki.

Henke po­ży­czył od taty sa­mo­chód i za­wiózł ją na lot­ni­sko Mi­dlanda. Żadne z nich nie ode­zwało się po dro­dze ani sło­wem. Kiedy mi­jali Timrå, jak zwy­kle za­tkała nos. Za­sta­na­wiała się, czy lu­dzie, któ­rzy tu miesz­kają, też czują smród z ce­lu­lo­zowni w Östran­dzie, czy może w końcu się do niego przy­zwy­cza­ili. Wło­żyła do ust so­bie i Hen­kemu mię­tową gumę do żu­cia. Kto by po­my­ślał, że za­fun­dują jej lot.

I ho­tel. Henke, który był gi­ta­rzy­stą w ze­spole roc­ko­wym i sam ma­rzył o ka­rie­rze ar­ty­sty, wy­jął z ba­gaż­nika jej wa­lizkę i ży­czył jej po­wo­dze­nia go­rą­cym po­ca­łun­kiem.

– Roz­wal ich tam, ko­cha­nie, i po­każ sztok­hol­mia­kom, ile je­steś warta.

Pod­sko­czył jej żo­łą­dek. A może skom­pro­mi­tuje się przed tym ce­le­brytą, po­my­ślała, na­kła­da­jąc tro­chę wię­cej wi­śnio­wo­czer­wo­nego błysz­czyka.

Może ją wy­śmieje.

Kiedy dwie go­dziny póź­niej wy­lą­do­wała w Ar­lan­dzie i cze­kała na swoją wa­lizkę, zo­ba­czyła, jak Sonny Berg idzie do niej szyb­kim kro­kiem przez halę przy­lo­tów. Z ja­kie­goś dziw­nego po­wodu wie­dział już, kim jest, za­nim zdą­żyła go od­szu­kać. Może wi­dział gdzieś jej zdję­cie? Mu­szę mieć wy­pi­sane na czole: „za­gu­biona Nor­r­landka z ma­rze­niami o ka­rie­rze”, po­my­ślała Cilla.

– Cześć, ślicz­notko – po­wie­dział i po­ca­ło­wał ją w oba po­liczki, po czym wziął jej wa­lizkę i po­szli do auta, które stało tuż przed wej­ściem.

Po­liczki jej za­pło­nęły, kiedy przy­trzy­my­wał drzwi sa­mo­chodu, po­ka­zu­jąc, żeby wsia­dała. W środku biała skó­rzana ta­pi­cerka lśniła nie­mal tak samo jak jego zęby. Cilla spoj­rzała z nie­po­ko­jem na swoje buty, żeby spraw­dzić, czy nie na­nio­sła błota do ste­ryl­nie czy­stego sa­mo­chodu.

At­mos­fera była na­pięta. Nie wie­działa, co ma po­wie­dzieć ani co zro­bić z rę­kami. Był dla niej kimś zu­peł­nie ob­cym, kogo wi­dy­wała tylko w te­le­wi­zji i cza­so­pi­smach plot­kar­skich. Nie­ustan­nie oto­czony jej idol­kami z branży mu­zycz­nej. A te­raz sie­dział tuż obok niej i do­piero co po­ca­ło­wał ją w po­liczki. Oka­zało się jed­nak, że nie musi się przej­mo­wać krę­pu­jącą ci­szą, bo co jak co, ale roz­ma­wiać to on umiał. Nie­prze­rwa­nie. Albo z nią, albo z kimś in­nym przez ko­mórkę.

– Je­steś głodna? – spy­tał. – Prze­ką­simy coś, a ty bę­dziesz mo­gła opo­wie­dzieć wię­cej o so­bie. Chcę wie­dzieć wszystko.

Czuła się spe­szona i zde­ner­wo­wana i w ogóle nie była w sta­nie jeść. Chcia­łaby tylko po­je­chać do stu­dia, gdzie mo­głaby za­śpie­wać na próbę. Sonny mó­wił o wszyst­kich gwiaz­dach, z któ­rymi pra­co­wał, i że dzień wcze­śniej jadł ko­la­cję z Elise Mar­lene. Miała wła­śnie wy­stą­pić w po­pu­lar­nym pro­gra­mie te­le­wi­zyj­nym, co było tylko i wy­łącz­nie jego za­sługą, jak wy­ja­śnił ze śmie­chem.

Po­my­ślała, że jest cał­kiem przy­stojny jak na swój wiek.

– Je­steś bar­dzo ładna – po­wie­dział nie­spo­dzie­wa­nie, od­gry­za­jąc kęs chleba. – Ładna w ja­kiś taki swoj­ski spo­sób. Spodo­basz się w każ­dym szwedz­kim domu. Ba, może i na ca­łym świe­cie.

Po­liczki Cilli znowu za­pło­nęły. Do­lała so­bie wody do szklanki.

– Na­prawdę w cie­bie wie­rzę i tak coś czuję, że na­prze­ciwko mnie sie­dzi przy­szła gwiazda.

Uniósł szklankę w jej stronę i uśmiech­nął się tak, że aż za­lśnił rząd bia­łych zę­bów. Serce jej za­ło­mo­tało, a uczu­cie szczę­ścia ro­ze­szło się po ca­łym ciele. Czy ona śni? Zo­ba­czyła samą sie­bie na wiel­kiej sce­nie w su­kience po­dob­nej do tej, w jaką była ubrana Elise Mar­lene na ostat­nim Me­lo­di­fe­sti­va­len. Cie­kawe, czy chce, że­bym śpie­wała po szwedzku czy po an­giel­sku? Wy­ob­raź­nia pę­dziła ga­lo­pem.

Po skoń­czo­nym je­dze­niu z po­wro­tem wsie­dli do sa­mo­chodu.

– A co są­dzisz o wo­zie? – za­gad­nął, pra­wie głasz­cząc kie­row­nicę.

– Och, jest bar­dzo ładny.

– I taki po­wi­nien być, bio­rąc pod uwagę jego cenę. Pół­to­rej bańki.

– Wow! – od­parła, sta­ra­jąc się, by za­brzmiało to tak, jakby była pod wra­że­niem, ale w rze­czy­wi­sto­ści uwa­żała, że ku­po­wa­nie tak dro­giego auta jest idio­tyczne. Za tyle pie­nię­dzy można by mieć dom jed­no­ro­dzinny w Sund­svall.

– Naj­pierw po­je­dziemy do jed­nego stu­dia, żeby przy­wi­tać się z pa­roma mo­imi kum­plami – za­po­wie­dział z uśmie­chem. – I wtedy po­wiesz, że masz na imię Ma­ria i po­cho­dzisz z Umeå.

Prze­łknęła ślinę i na se­kundę przy­szło jej do głowy, że może po­my­lił ją z kimś in­nym. Boże drogi, a je­śli to wszystko po­myłka?

– Mam na imię Cilla i po­cho­dzę z Sund­svall – po­wie­działa i uśmiech­nęła się nie­pew­nie.

Prze­wró­cił oczami.

– Je­śli za­py­tają, kim je­steś, po­wiesz, że masz na imię Ma­ria i po­cho­dzisz z Umeå – za­śmiał się.

Jed­nak ra­czej nie­wiele jej to wy­ja­śniło.

– Olle bę­dzie cho­ler­nie za­zdro­sny i cie­kawy, kiedy przyjdę z nową, ładną pio­sen­karką, i dla­tego nie mo­żesz po­wie­dzieć, jak masz na­prawdę na imię. Na­le­żysz te­raz do mo­jej trzódki.

Cilla prze­łknęła ślinę i wy­tarła dło­nie o uda. Jego trzódki?

Wy­star­czyło, że prze­szli przez drzwi, a wszelka ak­tyw­ność w stu­diu ustała. Oka­zało się, że jego kum­plami są Olle Häde­lin i Tom Käll, któ­rzy nie­dawno wy­grali Me­lo­di­fe­sti­va­len i te­raz przy­go­to­wują nową płytę.

Cilla ro­zej­rzała się po luk­su­so­wym stu­diu z wy­po­sa­że­niem w ko­lo­rach czerni, bieli i chromu. To było dziwne wra­że­nie – stać w tym sa­mym po­miesz­cze­niu, co Olle i Tom, któ­rych nie­dawno wi­działa w te­le­wi­zji. Byli niżsi, niż wy­glą­dali na ekra­nie. Nie­wiele wy­żsi od niej.

– Pro­szę, pro­szę, a kogo my tu mamy? – spy­tał Tom, zwra­ca­jąc się do niej.