Sekcja M. Oko za oko, ząb za ząb - Christina Larsson, Cecilia Sahlström - ebook + audiobook

Sekcja M. Oko za oko, ząb za ząb ebook i audiobook

Christina Larsson, Cecilia Sahlström

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nora Feller miała rozpocząć w Malmö nowe życie. Gdy zostaje jednak oskarżona o usiłowanie zabójstwa, musi znaleźć sojuszników, którzy pomogą jej oczyścić się z zarzutów. Nie będzie to łatwe zadanie, zwłaszcza że szefowa Sekcji M, Charlotte Victorin, próbuje pokrzyżować plany Nory. W związku z tym ludzie ze szczytów władzy będą musieli podjąć niewygodne decyzje, żeby ratować własną skórę.

W tym samym czasie w jednym z miejskich parków policja znajduje zwłoki kobiety. Obrażenia wskazują, że przed śmiercią była torturowana. W dochodzenie angażuje się Sekcja M. Victorin – choć nikt o tym jeszcze nie wie – jak zwykle ma swój ukryty plan…

Ustalenia śledztwa są wstrząsające. Dochodzi do prymitywnej i bezwzględnej próby sił, na skutek czego Nora zmuszona jest działać poza granicami prawa. Prawda, która wychodzi na jaw, okazuje się o wiele bardziej bolesna i nieoczekiwana, niż kobieta początkowo przypuszczała. 

Sekcja M. Oko za oko, ząb za ząb” to ostatnia część serii kryminałów Christiny Larsson. Tym razem podczas pisania towarzyszyła jej autorka powieści sensacyjnych i była policjantka, Cecilią Sahlström.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 273

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 35 min

Oceny
4,2 (66 ocen)
34
15
14
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdalenaZak

Z braku laku…

jedna gwiazdka za pomysł na fabule, druga za to, że jednak przeczytałam do końca wszystkie z serii. jeszcze nigdy nie umęczyłam się tak czytaniem. infantylność głównejj bohaterki oraz spłaszczenie tematu kryminalistyki sugeruje, że książka została napisana przez bardzo młoda i niedoświadczoną osobę (nawet nie chce dłużej tracić czasu na sprawdzenie) przeczytajcie i ocenie sami.
00
Krzysztgrab

Całkiem niezła

Dobrze się zaczyna. Dobrze się rozwija. Potem tragedia. Wszyscy zabici.....Oto przykład jak nie zamykać historii. pozdrawiam Krzysztof g
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Sek­tion M VI – Öga for öga, tand för tand

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Woj­ciech Ły­gaś

Co­py­ri­ght © Chri­stina Lars­son, 2023

Co­py­ri­ght © Ce­ci­lia Sahl­ström, 2023

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2022

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Nils Ols­son

Re­dak­cja: Ju­styna Ku­kian

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-91-8076-382-0

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Dro­dzy Czy­tel­nicy!

To już ostat­nia część se­rii o Sek­cji M. Za­pew­niam, że znaj­dzie­cie w niej wiele za­ska­ku­ją­cych zwro­tów ak­cji i nie­spo­dzia­nek. Za­koń­cze­nie też Was nie za­wie­dzie.

Wiel­kie dzięki dla Jenny Thor, dy­rek­torki Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal, jak rów­nież dla mo­jej wy­daw­czyni Jo­han­nie Ry­der­gren, które uczy­niły do­słow­nie WSZYSTKO, żeby stwo­rzyć mi naj­lep­sze wa­runki do pracy w trak­cie mo­jej dłu­giej po­dróży z bo­ha­te­rami tej se­rii. Je­ste­ście fan­ta­styczne!

Dzię­kuję re­dak­tor­kom Le­nie San­frids­son, Sa­rze Hem­mel i Jo­se­fine Lin­dén za nie­oce­nione słowa kry­tyki, za­chętę i słuszne uwagi.

Dzię­kuję mo­jej ma­mie, jak rów­nież cu­dow­nej i mą­drej przy­ja­ciółce Ce­ci­lii Sahl­ström – to za­szczyt, że mo­głam na­pi­sać tę książkę z Tobą u swego boku.

Dzię­kuję ca­łemu ze­spo­łowi Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal. Je­ste­ście praw­dzi­wymi gwiaz­dami!

Pa­mię­tajmy, że rze­czy­wi­stość za­wsze prze­ra­sta fik­cję. Se­ria o Sek­cji M i zbrod­niach po­peł­nio­nych przez jej człon­ków, które póź­niej z suk­ce­sami ba­dali, oparta jest na praw­dzi­wych wy­da­rze­niach.

Ex of­fi­cio,

Chri­stina Lars­son

KWIE­CIEŃ

1

Szpi­tal Uni­wer­sy­tecki w Malmö, Ska­nia

NORA FEL­LER

Nora nie­na­wi­dziła szpi­tali i pa­nu­ją­cej w nich at­mos­fery. Nie zno­siła też za­pa­chu stę­chli­zny, a w szcze­gól­no­ści nie­przy­jem­nego za­pa­chu środ­ków de­zyn­fek­cyj­nych. Wszę­dzie tylko białe ściany i brzyd­kie ob­razki z ma­leń­kimi pie­cząt­kami w pra­wym dol­nym rogu, które in­for­mo­wały, że ma­lunki są wła­sno­ścią miej­sco­wego sa­mo­rządu. Za­sta­na­wiała się, czy ten, kto je po­wie­sił, na­prawdę so­bie wy­obra­żał, że osobę taką jak ona, która czeka tu na wy­nik ope­ra­cji ma­ją­cej ura­to­wać ży­cie jej matce, na­prawdę ob­cho­dzi to, do kogo te ob­razki na­leżą?

Wstała z krze­sła, ale tak jej się za­krę­ciło w gło­wie, że mu­siała się przy­trzy­mać opar­cia i po­cze­kać, aż za­wroty miną. Było to jedno z tych nie­zgrab­nych drew­nia­nych krze­seł z gra­na­to­wymi sie­dze­niami, które można zo­ba­czyć pra­wie w każ­dym szpi­talu. Na sto­liku le­żały za­czy­tane ga­zety. Jedne za­wie­rały prze­pisy ku­li­na­rne, inne ar­ty­kuły o urzą­dza­niu wnętrz. Wszyst­kie za to śmier­działy stę­chli­zną i tak jak ob­razki w ogóle ją nie in­te­re­so­wały. Była w ta­kim sta­nie, że nie mo­gła usie­dzieć w miej­scu dłu­żej niż kilka mi­nut. Wy­pro­sto­wała się i prze­szła na drżą­cych no­gach kilka kro­ków. Nie wie­działa, ile razy po­ko­nała po­cze­kal­nię w obu kie­run­kach, ile razy sia­dała na krze­śle i z niego wsta­wała. Po­tarła po­wieki, ale w ni­czym jej to nie po­mo­gło, na­dal miała przed oczami ob­raz matki, która le­żała w kuchni na pod­ło­dze w ka­łuży krwi. Wi­dok ten wrył jej się w pa­mięć i nie mo­gła się go po­zbyć.

Krew. Wszę­dzie krew. Sły­szała swój głos, który roz­cho­dził się echem w jej gło­wie, przy­po­mniała so­bie, jak pod­bie­gła do matki, klęk­nęła przy niej, wo­łała ją po imie­niu i wzy­wała po­mocy. W pew­nej chwili usły­szała dźwięk sy­ren. Ka­retka po­go­to­wia była co­raz bli­żej, a ona trzy­mała w dło­niach głowę matki i wi­działa jej po­zba­wioną ży­cia twarz, która z każdą se­kundą ro­biła się co­raz bled­sza. Sta­rała się też uci­skać ranę na brzu­chu, żeby za­ta­mo­wać try­ska­jącą z niej krew, i tylko ob­ser­wo­wała, jak jej ubra­nie za­bar­wia się na czer­wono. Krew pły­nęła na pod­łogę i za­le­wała ciało.

Za­pa­mię­tała sa­ni­ta­riu­szy z ka­retki, któ­rzy po wej­ściu do kuchni chwy­cili ją za ra­miona. Za­pa­mię­tała ich twa­rze i usta, które wy­po­wia­dały jej imię. Zmu­sili ją, żeby pu­ściła matkę, po czym za­jęli jej miej­sce i uło­żyli ranną ko­bietę na no­szach. Sły­szała ich roz­go­rącz­ko­wane głosy, pa­trzyła na duży nóż le­żący na pod­ło­dze i na swoje drżące, spry­skane krwią dło­nie. Chciała je umyć, usu­nąć ze skóry to coś strasz­nego, ale kiedy po­de­szła do zle­wo­zmy­waka, żeby od­krę­cić wodę, ktoś jej tego za­bro­nił pod­nie­sio­nym gło­sem. W końcu czy­jeś silne ręce chwy­ciły ją za ra­miona i wy­pro­wa­dziły z domu.

– Chce pani z nami je­chać? – spy­tał je­den z sa­ni­ta­riu­szy, a ona tylko ski­nęła głową, bo nie była w sta­nie wy­po­wie­dzieć choćby jed­nego słowa. Stała jak spa­ra­li­żo­wana z opusz­czo­nymi rę­kami, bo ciało od­mó­wiło jej po­słu­szeń­stwa. Czuła się tak, jakby ota­czała ją gę­sta mgła, a mimo to wszystko wy­da­wało jej się ja­sne i kla­rowne. Była obecna, a jed­no­cze­śnie nie­obecna. W dro­dze do szpi­tala je­den z sa­ni­ta­riu­szy uci­skał tam­po­nem ranę na brzu­chu matki Nory, żeby po­wstrzy­mać upływ krwi. Inny za­ło­żył jej ma­skę na twarz, zro­bił za­strzyk i pod­łą­czył ja­kieś prze­wody. Cała ekipa roz­ma­wiała ze sobą w taki spo­sób, jakby Nory tam nie było.

Po kilku mi­nu­tach, które wy­dały jej się wiecz­no­ścią, do­je­chali do szpi­tala. Tylne drzwi ka­retki się otwo­rzyły i uj­rzała kilka osób z per­so­nelu w go­to­wo­ści, które wy­cią­gnęły no­sze z ranną ko­bietą. Nora zo­stała na miej­scu, bo nie była w sta­nie się ru­szyć. W końcu ktoś po nią przy­szedł i po­mógł jej się umyć. Wziął też od niej za­krwa­wione ubra­nie, dał jej inne i za­pro­wa­dził do po­cze­kalni, gdzie już zo­stała. Noc prze­szła w blady świt, a ona wie­działa tylko tyle, że le­ka­rze ope­rują jej matkę i pró­bują ra­to­wać jej ży­cie. Do­póki z sali ope­ra­cyj­nej nikt nie wy­szedł, ist­niała na­dzieja, że za­bieg się uda i matka prze­żyje.

W pew­nym mo­men­cie ze­brało jej się na wy­mioty, więc szybko po­szła do to­a­lety. W ostat­niej chwili unio­sła de­skę se­de­sową i zwró­ciła wszystko. Mię­śnie brzu­cha były na­pięte od skur­czów, w ustach czuła smak żółci, oczy za­szły jej łzami i in­ten­syw­nie za­częła się po­cić. W pu­stym żo­łądku za­le­gała żółta, wod­ni­sta maź. Nora się wzdry­gnęła, po­de­szła do umy­walki, na­brała wody i opłu­kała usta i twarz, ale wcale jej nie ulżyło, bo na­dal miała gorzko w ustach. Ode­rwała kilka ka­wał­ków ręcz­nika pa­pie­ro­wego i wy­tarła w nie twarz i dło­nie. Za­schnięta krew pod pa­znok­ciami na­brała ciem­no­brą­zo­wej barwy i two­rzyła czarne brudne ob­wódki. Unio­sła głowę i pierw­szy raz od przy­jazdu do szpi­tala przej­rzała się w lu­strze. Oczy miała za­czer­wie­nione, spuch­nięte i prze­ra­żone, skórę bladą, wargi spierzch­nięte. Po­pa­trzyła na spodnie i ko­szulę, które do­stała na prze­bra­nie. Pra­gnęła po­je­chać do domu, wziąć prysz­nic, wy­szo­ro­wać się do czy­sta i wło­żyć wła­sne ubra­nie, ale bała się wyjść ze szpi­tala, po­nie­waż cią­gle cze­kała na wy­nik ope­ra­cji. Dla­czego to tyle trwa? Dla­czego nikt nie przyj­dzie, żeby jej coś po­wie­dzieć? Świa­do­mość faktu, że to przez nią umiera jej matka, nie da­wała jej spo­koju. Matka do niej dzwo­niła, ale ona nie ode­brała. Po­tem do­stała od niej ese­mesa o tre­ści: „Prze­pra­szam. Wróć do domu, po­roz­ma­wiamy”, ale była na nią tak ob­ra­żona, że od­pi­sała je­dy­nie: „Wy­daje ci się, że wy­star­czy prze­pro­sić, by mię­dzy nami znowu było do­brze?”.

2

Mi­ni­ster­stwo Spra­wie­dli­wo­ści, Sztok­holm

PAUL BOH­LIN

Mi­ni­ster spra­wie­dli­wo­ści Paul Boh­lin po­ru­szył wę­złem kra­wata, żeby spraw­dzić, czy jest od­po­wied­nio za­wią­zany. Pod­cią­gnął no­gawki spodni nad ko­lana i usiadł w swoim sta­rym skó­rza­nym fo­telu, który za­trzesz­czał pod cię­ża­rem jego ciała. Cały ze­staw wy­po­czyn­kowy ku­pił przed laty je­den z jego po­przed­ni­ków, an­glo­fil Ove Ra­iner, który jed­nak nie zdą­żył na­cie­szyć się awan­sem, bo krótko po ob­ję­ciu sta­no­wi­ska mu­siał z niego ustą­pić. Kom­plet w po­nad­cza­so­wym stylu, który po nim po­zo­stał, sporo kosz­to­wał, ema­no­wał bo­gac­twem i eks­klu­zyw­no­ścią i da­wałmiłe, przy­tulne uczu­cie.

Jako nowy czło­nek rządu Boh­lin świet­nie się czuł w sie­dzi­bie mi­ni­ster­stwa przy Her­ku­les­ga­tan. Oprócz wła­snego ga­bi­netu miał do dys­po­zy­cji kilka in­nych re­pre­zen­ta­cyj­nych po­miesz­czeń, które ko­muś na tak wy­so­kim sta­no­wi­sku po pro­stu się na­le­żały. Spoj­rzał na ku­piony nie­dawno ze­ga­rek marki Bre­itling, bo tylko taki pa­so­wał do czło­wieka na jego sta­no­wi­sku, żeby spraw­dzić go­dzinę, i się­gnął po pi­lota. Przed chwilą wró­cił z te­le­wi­zji, gdzie brał udział w na­gra­niu cy­klicz­nego pro­gramu pod ty­tu­łem Agenda i chciał zo­ba­czyć, jak się pre­zen­tuje na ekra­nie te­le­wi­zora. Wci­snął na pi­lo­cie play, wy­brał ka­nał i prze­wi­nął kilka mi­nut na­gra­nia, żeby po­mi­nąć wstęp. Dziś już nie zdąży obej­rzeć ca­łego na­gra­nia, resztę od­two­rzy so­bie wie­czo­rem albo rano – za nie­cały kwa­drans ma zjeść ko­la­cję z kimś, kto nie może cze­kać. Ka­mera zro­biła na­jazd na pro­wa­dzą­cego pro­gram męż­czy­znę, który miał na so­bie białą ko­szulę, kra­wat i ciemny gar­ni­tur. Ubra­nie re­dak­tora wy­glą­dało tak samo jak jego szyty na miarę gar­ni­tur, ale od razu było wi­dać, że to go­towy, ku­piony w skle­pie kom­plet. W pro­gra­mie miał też uczest­ni­czyć Jo­han Tho­rén – na­czel­nik Wy­działu Praw­nego Ko­mendy Głów­nej Po­li­cji. Męż­czy­zna miał na so­bie ide­al­nie do­pa­so­wany wyj­ściowy mun­dur z dys­tynk­cjami i po­zła­ca­nymi gu­zi­kami.

Za­nim zna­leźli się na wi­zji, do­szło mię­dzy nimi do oży­wio­nej wy­miany zdań, po­nie­waż Tho­rén za­czął go na­gle prze­ko­ny­wać, że Sek­cję M na­leży roz­wią­zać, pod­czas gdy mi­ni­ster nie chciał się na to zgo­dzić i ja­sno dał mu to do zro­zu­mie­nia.

– Ser­decz­nie wi­tam w ko­lej­nym wy­da­niu na­szego pro­gramu Agenda. Tym ra­zem po­roz­ma­wiamy o Sek­cji M, która w struk­tu­rach szwedz­kiej po­li­cji jest czymś w ro­dzaju lot­nej bry­gady. W jej skład wcho­dzą: śled­czy, tech­nik od za­bez­pie­cza­nia śla­dów, in­for­ma­tyk, pro­fi­ler i le­karz me­dy­cyny są­do­wej. Ekipa ma do dys­po­zy­cji au­to­bus spe­cjal­nego prze­zna­cze­nia, w któ­rym znaj­duje się la­bo­ra­to­rium, miej­sca do spa­nia i po­miesz­cze­nie do wy­ko­ny­wa­nia sek­cji zwłok.

Ilu­stra­cją do tego wstępu było wy­świe­tlone w tle zdję­cie au­to­busu.

– Sek­cja M, która pier­wot­nie wy­star­to­wała jako pio­nier­ski pro­jekt, oka­zała się nie­zwy­kle sprawna. Wy­star­czy prze­stu­dio­wać sta­ty­stykę wy­kry­wal­no­ści pro­wa­dzo­nych przez tę ekipę śledztw w spra­wie za­bójstw, która wy­nosi pra­wie sto pro­cent. W stu­diu go­ścimy dzi­siaj mi­ni­stra spra­wie­dli­wo­ści pana Paula Boh­lina i na­czel­nika Wy­działu Praw­nego Ko­mendy Głów­nej Po­li­cji pana Jo­hana Tho­réna.

Ka­mera zro­biła na­jazd i na ekra­nie uka­zali się obaj za­pro­szeni do pro­gramu go­ście.

– To prawda – stwier­dził z su­rową miną Boh­lin, wpa­da­jąc pro­wa­dzą­cemu w słowo. – Sek­cja M po­wstała trzy i pół roku temu i od sa­mego po­czątku się oka­zało, że jest czymś wy­jąt­ko­wym. Uwa­żam, że nasz za­mysł po­wiódł się le­piej, niż za­kła­da­li­śmy, po­nie­waż Sek­cja od pierw­szego dnia stała się le­gendą. Na­szym po­my­słem za­in­te­re­so­wało się wiele in­nych państw, dzięki czemu za­równo Szwe­cja, jak i na­sza nowa me­toda pro­wa­dze­nia śledztw zna­la­zły się na ustach ca­łego świata. Pro­jekt można pod­su­mo­wać jed­nym krót­kim zda­niem: jest sku­teczny, ale bar­dzo kosz­towny. Tak czy ina­czej mo­żemy być z Sek­cji M dumni.

Pro­wa­dzący pro­gram męż­czy­zna po­pra­wił oku­lary.

– Pod­no­szą się głosy, że Sek­cję M na­leży roz­wią­zać, bo jej utrzy­ma­nie rze­czy­wi­ście kosz­tuje zbyt dużo, co wśród in­nych po­li­cjan­tów wy­wo­łuje spore nie­za­do­wo­le­nie. Jak się pan do tego od­nie­sie? – spy­tał pro­wa­dzący Tho­réna.

– Sek­cja M była pio­nier­skim pro­jek­tem, lotną bry­gadą o nie­ogra­ni­czo­nych kom­pe­ten­cjach – ode­zwał się na­czel­nik. – Fak­tem jest, że wszyst­kie sprawy, które im po­wie­rzano, roz­wią­zy­wali spraw­nie, a przede wszyst­kim szybko. Ła­two więc mó­wić o suk­ce­sie, ale wszystko ma swoje do­bre i złe strony, bo każde pro­wa­dzone przez Sek­cję M śledz­two kosz­tuje nas przy­naj­mniej trzy­dzie­ści pięć mi­lio­nów ko­ron. Warto też pa­mię­tać, że sprawy, które im po­wie­rzano, ogra­ni­czały się wy­łącz­nie do przy­pad­ków zbrodni, które zo­stały po­peł­nione z pre­me­dy­ta­cją na po­je­dyn­czych oso­bach. Można więc było wy­klu­czyć udział gan­gów.

– Po­wo­łał pan ko­mi­sję, która po zba­da­niu sprawy do­szła do wnio­sku, że mimo tylu suk­ce­sów sek­cję na­leży roz­wią­zać. Dla­czego?

– Każdy pro­jekt na­leży ba­dać i ana­li­zo­wać. Z na­szych usta­leń wy­nika, że pro­wa­dzone przez sek­cję czyn­no­ści były bar­dzo kosz­towne. Ko­mi­sja uznała więc, że na­leży ją roz­wią­zać, a przy­znane jej środki prze­zna­czyć na inne dzia­ła­nia, po­nie­waż inne jed­nostki po­li­cji na te­re­nie ca­łego kraju po­tra­fią roz­wią­zy­wać ta­kie sprawy. Pro­jekt po­ka­zał jed­nak, ja­kie suk­cesy mo­głaby osią­gać po­li­cja, gdyby miała do dys­po­zy­cji nie­ogra­ni­czone środki. Nie­stety rze­czy­wi­stość jest inna i je­śli na­sze pań­stwo nie ze­chce przy­dzie­lić po­li­cji do­dat­ko­wych środ­ków, sek­cji nie uda się utrzy­mać. Uwa­żam za­tem, że de­cy­zja o jej roz­wią­za­niu była słuszna.

Prowa­dzący pro­gram spoj­rzał na mi­ni­stra spra­wie­dli­wo­ści, który naj­pierw się upew­nił, czy pa­trzy w obiek­tyw wła­ści­wej ka­mery, a po­tem za­brał głos. Na­uczył się tej sztuczki na szko­le­niu me­dial­nym, które jego par­tia zor­ga­ni­zo­wała dla swo­ich czo­ło­wych po­li­ty­ków.

– Czy coś ta­kiego jak spra­wie­dli­wość można prze­li­czać na pie­nią­dze? – spy­tał i za­wie­sił głos, jakby chciał się upew­nić, że sens jego py­ta­nia do­tarł do te­le­wi­dzów i ze­bra­nej w stu­diu pu­blicz­no­ści. Po chwili sam na nie od­po­wie­dział: – Jako mi­ni­ster spra­wie­dli­wo­ści uwa­żam, że nie. Sek­cja M ma wy­so­kie kwa­li­fi­ka­cje i by­łoby błę­dem, gdy­by­śmy nie uwzględ­nili tego przy po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji. Sek­cja po­winna kon­ty­nu­ować dzia­łal­ność, ale nie na tych sa­mych za­sa­dach co po­przed­nio, tylko jako ak­tywny na te­re­nie ca­łego kraju i wzy­wany w ra­zie po­trzeby ze­spół kon­sul­tin­gowy. Na przy­kład do udziału w skom­pli­ko­wa­nych śledz­twach, gdzie ko­nie­czne jest spe­cja­li­styczne wspar­cie.

Mi­ni­ster do­brze pa­mię­tał, że nie udało mu się po­zy­skać wy­star­cza­ją­cego po­par­cia ze strony pre­miera i ko­le­gów par­tyj­nych dla idei, we­dług któ­rej sek­cja mia­łaby kon­ty­nu­ować dzia­łal­ność w nie­zmie­nio­nej for­mie. Utrzy­ma­nie jej jako ze­społu do­rad­ców było kom­pro­mi­sem, na który mu­siał przy­stać, ale tak na­prawdę za­le­żało mu na tym, by sek­cja znowu się stała jed­nostką ope­ra­cyjną. Po­trze­bo­wał jed­nak czasu, żeby prze­ko­nać do tego swoje oto­cze­nie. Wie­dział, że po­trafi to zro­bić.

– A ja na­dal uwa­żam, że na­leży za­ufać koń­co­wej oce­nie i przy­ję­tym wnio­skom – od­parł Tho­rén, który ob­sta­wał przy swoim zda­niu.

Ty pie­przony idioto, po­my­ślał mi­ni­ster, pa­trząc na niego ze swo­jej wy­god­nej ka­napy. Co z tobą jest nie tak? Za­wsze uwa­żał Tho­réna za in­te­li­gent­nego i nie mógł zro­zu­mieć, skąd ten na­gły upór i zmiana frontu. Fa­cet ko­pie so­bie wła­sny grób. Czy on na­prawdę nie ro­zu­mie, kto po­dej­muje de­cy­zje?

W tym sa­mym mo­men­cie usły­szał za sobą dys­kretne chrząk­nię­cie, które ka­zało mu ode­rwać wzrok od ekranu te­le­wi­zora. Od­wró­cił się i uj­rzał swo­jego asy­stenta Arvida Lin­dego. Był on nad­zwy­czaj sku­teczną po­sta­cią, którą odzie­dzi­czył po swoim po­przed­niku ra­zem z ze­sta­wem wy­po­czyn­ko­wym. Linde pra­co­wał dla pię­ciu ko­lej­nych mi­ni­strów, miał roz­le­głą wie­dzę na te­mat pa­nu­ją­cych w urzę­dzie sto­sun­ków i dys­po­no­wał licz­nymi zna­jo­mo­ściami wśród urzęd­ni­ków w kan­ce­la­rii pre­miera i w in­nych mi­ni­ster­stwach. Był czło­wie­kiem dys­kret­nym, lo­jal­nym i w pełni od­da­nym. Jego rady wie­lo­krot­nie by­wały nie­oce­nione.

– Pa­nie mi­ni­strze, przy­szła Char­lotte Vic­to­rin – oznaj­mił Linde.

– Dzię­kuję. Pro­szę ją wpro­wa­dzić – od­parł Boh­lin i wy­łą­czył te­le­wi­zor.

Już wcze­śniej po­sta­no­wił, że wspólna ko­la­cja w jego biu­rze bę­dzie miała cha­rak­ter nie­ofi­cjalny. Chciał spę­dzić ten wie­czór tylko z Char­lotte. Za­le­żało mu, żeby jej za­im­po­no­wać. Coś go cią­gnęło do tej ko­biety. Sta­rał się nie oka­zy­wać Lin­demu, jak bar­dzo mu na tym spo­tka­niu za­leży, po­nie­waż jego asy­stent był by­stry i wielu rze­czy po­tra­fił się do­my­ślić. Boh­lin wstał z ka­napy i za­nim spo­dzie­wany gość wszedł do ga­bi­netu, prze­cią­gnął rę­kami po wło­sach, żeby się upew­nić, że od­po­wied­nio się ukła­dają.

Char­lotte Vic­to­rin, która w Sek­cji M od­po­wia­dała za pro­wa­dzone śledz­twa, ubrana była w czarną, ob­ci­słą i koń­czącą się nad ko­la­nami su­kienkę z de­kol­tem. Na no­gach miała buty na wy­so­kich ob­ca­sach, po­ru­szała się pew­nym kro­kiem i uśmie­chała do niego po­ma­lo­wa­nymi czer­woną szminką ustami. W ręce trzy­mała dużą to­rebkę, którą po­sta­wiła na pod­ło­dze. Po­de­szła do Boh­lina, wy­cią­gnęła do niego ręce, przy­cią­gnęła go do sie­bie ła­god­nym, choć zde­cy­do­wa­nym ru­chem i wbiła w niego wzrok. Męż­czy­zna się wzdry­gnął i po­czuł, jak ogar­nia go przy­jemne uczu­cie, które szybko do­tarło do kro­cza.

– Bar­dzo mi miło, że znowu się spo­ty­kamy – za­częła Vic­to­rin. – Nie mo­głam się do­cze­kać tego wie­czoru.

Wy­pu­ściła Boh­lina z ob­jęć i cof­nęła się o krok, ale cały czas pa­trzyła mu w oczy.

– Wi­tam ser­decz­nie – od­parł mi­ni­ster. – Czym mogę pa­nią po­czę­sto­wać? Może kie­lisz­kiem szam­pana?

Boh­lin wie­dział z do­świad­cze­nia, że ko­biety uwiel­biają ten tru­nek, zwłasz­cza kiedy mają oka­zję na­pić się praw­dzi­wego szam­pana, a nie jego na­miastki w po­staci cavy czy pro­secco. Vic­to­rin unio­sła brwi.

– A nie le­piej ko­nia­kiem? Naj­chęt­niej XXO. Uwa­żam, że w nie­któ­rych sy­tu­acjach szam­pan jest prze­re­kla­mo­wany. Pan też jest tego zda­nia?

– Cał­ko­wi­cie się z pa­nią zga­dzam – od­parł z uśmie­chem Boh­lin. Spoj­rzał na Lin­dego i do­dał: – Czy może nam pan po­dać po kie­liszku hen­nessy?

Linde ski­nął w od­po­wie­dzi głową i wy­szedł z po­koju.

Boh­lin wie­dział, że nie­wiele ko­biet ema­nuje sek­sem i dys­po­nuje in­te­li­gen­cją, a do tego ma do­bry gust i smak. Po­łą­cze­nie tych cech wy­stę­puje bar­dzo rzadko. W ich par­tii działa wiele zdol­nych ko­biet, które zaj­mują wy­so­kie sta­no­wi­ska, ale w więk­szo­ści są brzyd­kie jak noc. To ba­bo­chłopy, które cho­dzą w roz­kla­pa­nych bu­tach i nie mają po­czu­cia hu­moru. Naj­czę­ściej piją zwy­kłe do­mowe wino i to im wy­star­cza. Char­lotte Vic­to­rin była one of a kind – je­dyna w swoim ro­dzaju, jak ma­wiają An­glicy.

Arvid po­dał im ko­niak w kie­lisz­kach, które kształ­tem przy­po­mi­nały tu­li­pany. Vic­to­rin zmru­żyła oczy, unio­sła swoją ko­nia­kówkę do świa­tła i kilka razy nią za­krę­ciła. Po­tem pod­su­nęła ją pod nos, wcią­gnęła za­pach, zmarsz­czyła czoło i skosz­to­wała al­ko­holu. Na końcu ski­nęła głową, a Boh­lin do­piero w tym mo­men­cie zdał so­bie sprawę, że w ocze­ki­wa­niu na jej opi­nię wstrzy­mał od­dech.

– Przedni tru­nek – stwier­dziła Vic­to­rin i z uśmie­chem mru­gnęła do mi­ni­stra okiem.

– Mój ulu­biony – od­parł Boh­lin i też uniósł swój kie­li­szek. – Mu­szę pani po­gra­tu­lo­wać wa­szego ostat­niego suk­cesu w Malmö. Udało wam się po­słać do wię­zie­nia… naj­le­piej po­służę się cy­ta­tem z jed­nej z ga­zet… „Dok­tora Men­ge­lego ze Ska­nii”. Mam na my­śli Eli­sa­beth Pon­tin, która za­mor­do­wała So­phię Ber­nard.

– Dzię­kuję – od­parła Vic­to­rin. – Obie pa­nie uda­wały ko­goś in­nego niż w rze­czy­wi­sto­ści. – Ści­szyła głos i kon­ty­nu­owała: – Mó­wiąc mię­dzy nami: jedni prze­stępcy za­słu­gują na karę wię­zie­nia, inni na śmierć. Jak to moż­liwe, że ko­bieta, która sprze­nie­wie­rzyła środki prze­zna­czone na cele cha­ry­ta­tywne, a mło­dych męż­czyzn wy­ko­rzy­sty­wała jak nie­wol­ni­ków sek­su­al­nych, zo­stała no­mi­no­wana do ty­tułu „Oby­wa­telki Roku”? Nie mogę tego po­jąć. Na­stęp­nym ra­zem na­leży le­piej prze­świe­tlać kan­dy­da­tów.

Wy­piła tro­chę ko­niaku i uśmiech­nęła się do Boh­lina.

– Zresztą Pon­tin wcale nie była od niej lep­sza. Mu­szę przy­znać, że do­zna­łam szoku po od­kry­ciu, że uznana pani pe­dia­tra la­tami prze­pro­wa­dzała eks­pe­ry­menty na upo­śle­dzo­nych dzie­ciach. Nie­które z tych nie­win­nych istot umarły.

– Ale po co Pon­tin za­biła Ber­nard? I co to były za eks­pe­ry­menty?

Boh­lin nie mógł się po­wstrzy­mać od za­da­nia tych py­tań, po­nie­waż miał na­dzieję, że do­wie się mniej zna­nych szcze­gó­łów. Do­brze wie­dział, że po­li­cja za­wsze ukrywa coś, o czym nie in­for­muje me­diów.

– Mo­ty­wem tej zbrodni była zwy­kła za­zdrość. Inni na­zy­wają taką po­stawę za­wi­ścią albo bra­kiem życz­li­wo­ści. Pon­tin wy­ko­rzy­sty­wała w eks­pe­ry­men­tach sub­stan­cje psy­cho­de­liczne. Te­sto­wała je na upo­śle­dzo­nych dzie­ciach w trak­cie ko­lo­nii let­nich, które or­ga­ni­zo­wała. Dzieci ze względu na swój stan nie mo­gły opo­wie­dzieć ro­dzi­com o tym, co je spo­tkało. Pon­tin była jak Men­gele: naj­więk­szą przy­jem­ność spra­wiało jej spraw­dza­nie, jak da­leko może się po­su­nąć.

– To na­prawdę straszne – stwier­dził mi­ni­ster i po­sta­no­wił zmie­nić te­mat, żeby po­roz­ma­wiać o czymś mi­łym. – Może usią­dziemy przy stole?

Vic­to­rin uśmiech­nęła się do niego i wy­piła resztę ko­niaku. Mi­ni­ster wska­zał głową, do­kąd mają się udać, i po­dał jej ra­mię.

Stół już na­kryto, pło­nęły na nim świece. Ściany po­koju za­sta­wione były re­ga­łami, na któ­rych stały opra­wione w skórę książki. Na pod­ło­dze le­żał ręcz­nie tkany je­dwabny dy­wan – pre­zent od sza­cha Per­sji w po­dzięce za po­moc, którą w ty­siąc dzie­więć­set pięt­na­stym roku oka­zała mu szwedzka żan­dar­me­ria. W wy­so­kich oknach wi­siały cięż­kie ak­sa­mitne za­słony, a ża­lu­zje były szczel­nie za­su­nięte, żeby nikt nie za­glą­dał do środka. W bla­sku świec błysz­czały ele­menty krysz­ta­ło­wego ży­ran­dola, z gło­śni­ków pły­nęły ci­che dźwięki arii Ba­cha.

Boh­lin wy­su­nął krze­sło i zna­lazł się tak bli­sko Vic­to­rin, że po­czuł bi­jący od niej za­pach. Były to nie tylko per­fumy, ale także coś zwie­rzę­cego, dzi­kiego i sek­sow­nego. Pach­nie jak bie­gnąca suka, po­my­ślał, jed­nak szybko od­rzu­cił tę myśl. Usiadł na­prze­ciwko Vic­to­rin i do­szedł do wnio­sku, że jest na­prawdę piękną ko­bietą. Linde na­lał im spe­cjal­nie wy­brane na tę oka­zję wino i na­ło­żył fał­szy­wego ka­wioru. Ca­te­ring za­pew­niła dzia­ła­jąca w ope­rze re­stau­ra­cja, ale to on uło­żył menu. O wino za­dbał pro­fe­sjo­na­lny som­me­lier.

– O czym pan my­śli? – spy­tała Vic­to­rin.

Boh­lin wró­cił my­ślami do rze­czy­wi­sto­ści. Ko­bieta, z którą się spo­tkał, na pewno była przy­zwy­cza­jona do peł­nych po­dziwu mę­skich spoj­rzeń.

– My­ślę o tym, ja­kie to przy­jemne uczu­cie sie­dzieć tu z pa­nią – od­parł. – Na­wet pani nie wie, jak nudne by­wają ko­la­cje z in­nymi go­śćmi. Mam na­dzieję, że je­dze­nie bę­dzie pani sma­ko­wać.

Uniósł kie­li­szek, a Vic­to­rin zro­biła to samo. Trą­cili się i po­sma­ko­wali wina.

– To samo mogę po­wie­dzieć o panu – stwier­dziła z uśmie­chem Char­lotte, po­chy­la­jąc się lekko nad sto­łem. Jej de­kolt krył pełne piersi, a Boh­lin był pra­wie pe­wien, że je­den z sut­ków ociera się o ma­te­riał su­kienki. Nie mógł ode­rwać od niego wzroku. – Oboje je­ste­śmy in­te­li­gent­nymi ludźmi i wiemy, jak na­leży się za­cho­wać. W dro­dze na to spo­tka­nie obej­rza­łam ostat­nie wy­da­nie Agendy i mu­szę przy­znać, że wy­warł pan na mnie bar­dzo do­bre wra­że­nie. Szkoda, że bra­kuje nam ta­kich po­li­ty­ków. Bo nam, któ­rzy pra­cu­jemy w po­li­cji i mu­simy wy­ko­ny­wać swoją co­dzienną pracę, nie za­wsze jest ła­two, gdy mamy do czy­nie­nia z ka­pry­śnymi prze­ło­żo­nymi i przed­sta­wi­cie­lami sze­roko ro­zu­mia­nego wy­miaru spra­wie­dli­wo­ści, z ludźmi, któ­rzy cią­gle zmie­niają zda­nie, a de­cy­zje po­dej­mują w za­leż­no­ści od tego, jak wiatr za­wieje. Przy­znam, że nie ro­zu­miem po­stawy Tho­réna. To dla mnie za­gadka, ja­kim cu­dem ktoś taki jak on po­zo­staje na swoim sta­no­wi­sku.

Vic­to­rin po­chy­liła się jesz­cze bar­dziej, a Boh­lin na­gle po­czuł, że do­tknęła go ko­la­nem. Był już tak pod­nie­cony, że pra­wie czuł, jak skóra pali go przez ma­te­riał. Vic­to­rin po­pa­trzyła na niego wy­zy­wa­ją­cym wzro­kiem i lekko roz­chy­liła wargi.

– Ja­kie ma pan zda­nie na ten te­mat? Z ra­cji za­wodu z pew­no­ścią czę­sto miał pan do czy­nie­nia z nie­kom­pe­tent­nymi ludźmi? Na pewno wy­ma­gało to wiele wy­siłku, żeby so­bie z nimi ja­koś po­ra­dzić?

Boh­lin ski­nął głową na znak, że tak wła­śnie było. To, że Vic­to­rin nie tylko po­zy­tyw­nie oce­niła jego i jego wy­stęp w te­le­wi­zji, ale rów­nież do­my­śliła się, z ja­kiej gliny jest ule­piony, spra­wiło mu przy­jem­ność. Uwa­żał się za czło­wieka z au­to­ry­te­tem i bar­dzo mu od­po­wia­dało po­czu­cie wła­dzy wy­ni­ka­jące z zaj­mo­wa­nego sta­no­wi­ska.

– Za­pew­niam pa­nią, że do­póki je­stem mi­ni­strem spra­wie­dli­wo­ści, Sek­cja M nie zo­sta­nie roz­wią­zana.

– Dzię­kuję – od­parła z uśmie­chem Char­lotte i znowu do­tknęła go nogą. Boh­lin do­my­ślił się, że to nie był przy­pa­dek. Prze­ciw­nie: taki gest mu­siał coś zna­czyć. Może chce mu coś dać do zro­zu­mie­nia i po to za­pro­po­no­wała wspólną ko­la­cję?

– Dla­czego zro­biono z nas ze­spół kon­sul­ta­cyjny, skoro nie wolno nam dzia­łać zgod­nie z po­sia­da­nymi kwa­li­fi­ka­cjami? Mamy stać z boku i się przy­glą­dać, jak uparci i nie­do­uczeni śled­czy z pro­win­cji po­dej­mują de­cy­zje we­dług wła­snego uzna­nia?

Boh­lin za­mie­rzał od­po­wie­dzieć na te py­ta­nia, ale w tej sa­mej chwili do po­koju wszedł bez pu­ka­nia Linde. Zro­bił to bez­sze­lest­nie, jak zwy­kle po­prawny i sztywny, z przy­kle­jo­nym do twa­rzy sztucz­nym uśmie­chem. In­tymny na­strój, który jesz­cze przed chwilą wy­peł­niał po­kój, wy­pa­ro­wał jak kam­fora. Linde ze­brał ze stołu pu­ste na­czy­nia, na­lał do kie­lisz­ków czer­wo­nego wina i po­sta­wił na stole pół­mi­ski, na któ­rych le­żały steki z je­le­nia, ziem­nia­czane pu­rée, su­rowe bo­rówki i de­li­katne no­wa­lijki. Boh­lin i Vic­to­rin przez cały ten czas mil­czeli.

– Dzię­kuję – po­wie­dział mi­ni­ster, kiedy Linde skoń­czył. – Nie będę pana dłu­żej za­trzy­my­wał. Może pan iść do domu, to był długi dzień.

Asy­stent zro­bił taką minę, jakby się za­wa­hał, ale szybko ob­da­rzył swo­jego prze­ło­żo­nego nie­zgłę­bio­nym spoj­rze­niem, a jego twarz roz­ja­śnił służ­bowy uśmiech.

– Oczy­wi­ście, pa­nie mi­ni­strze. Je­śli pan so­bie tego ży­czy, za­raz pań­stwa opusz­czę. De­ser czeka w lo­dówce, wy­star­czy go wy­jąć. W ter­mo­sie jest świeżo za­pa­rzona kawa, stoi z fi­li­żan­kami na tacy. Je­śli więc nie ma pan dla mnie in­nych po­le­ceń…

Mi­ni­ster szybko mu po­dzię­ko­wał, bo chciał się go jak naj­prę­dzej po­zbyć. Za­pew­nił, że świet­nie so­bie ze wszyst­kim po­ra­dzi.

– Nie od­po­wie­dział pan na moje py­ta­nie – kon­ty­nu­owała Vic­to­rin, gdy Linde wy­szedł z po­koju. Oparła się o krze­sło, na­piła wina i prze­su­nęła ję­zy­kiem po brzegu kie­liszka, jakby chciała z niego zli­zać kro­plę trunku. – Sek­cja M działa jak sprawny, świet­nie na­oli­wiony me­cha­nizm, który daje szyb­kie, po­zy­tywne efekty. Po co za­cią­gać w nim ha­mu­lec?

Mi­ni­ster po­ru­szył się na krze­śle, bo do­brze wie­dział, że Vic­to­rin ma ra­cję. Po­sta­no­wił, że ja­koś ten pro­blem roz­wiąże, cho­ciaż jesz­cze nie wie­dział jak. Za to do­brze wie­dział, co po­wi­nien zro­bić, żeby wszystko prze­bie­gało po jego my­śli. Kon­tak­to­wali się z nim mi­ni­stro­wie spra­wie­dli­wo­ści Bel­gii i Wiel­kiej Bry­ta­nii, któ­rym za­im­po­no­wały wy­niki uzy­ski­wane przez Sek­cję M. Za­sta­na­wiali się, czy nie przy­jąć szwedz­kich roz­wią­zań i nie utwo­rzyć w swo­ich pań­stwach po­dob­nych jed­no­stek, które będą się spe­cja­li­zo­wać w wy­kry­wa­niu okre­ślo­nych ro­dza­jów prze­stępstw. Dla Boh­lina całe to za­mie­sza­nie było bo­le­sne. Tho­rén to pie­przony głu­pek. Z upo­rem ma­niaka daje się pro­wa­dzić na smy­czy za­zdro­snym, ob­da­rzo­nym wiel­kim ego przy­wód­com par­tyj­nym, któ­rym on nie raz na­dep­nął na od­cisk.

– Może po­roz­ma­wiamy o czymś przy­jem­niej­szym? – za­pro­po­no­wał, bo był już zmę­czony wał­ko­wa­niem spraw za­wo­do­wych. Poza tym uczy­nił wszystko, co w jego mocy, żeby ura­to­wać Sek­cję M przed li­kwi­da­cją.

Vic­to­rin spoj­rzała na niego twar­dym wzro­kiem, ale szybko się uśmiech­nęła. Boh­lin za­uwa­żył, że pro­po­zy­cja zmiany te­matu ją roz­cza­ro­wała.

– Chęt­nie – od­parła. Wstała od stołu, po­de­szła do mi­ni­stra i po­ło­żyła mu dłoń na ra­mie­niu. – Może usią­dziemy w ja­kimś bar­dziej wy­god­nym miej­scu? – spy­tała, prze­krzy­wia­jąc prze­kor­nie głowę.

Boh­lin od­su­nął krze­sło i ze­rwał się na nogi. Po­czuł ulgę, że Vic­to­rin od­pu­ściła so­bie nie­wy­godny dla niego te­mat. Uwa­żał, że nie ma nic bar­dziej de­pry­mu­ją­cego niż ko­biety, które w celu za­ła­twie­nia ja­kiejś sprawy zbyt dużo ga­dają.

– Świetny po­mysł – od­parł i sze­roko się uśmiech­nął.

Vic­to­rin ski­nęła głową, a on po­dał jej ra­mię i za­pro­wa­dził do sa­lo­niku, w któ­rym stał ze­staw wy­po­czyn­kowy.

– Jaki piękny po­kój! – za­wo­łała Char­lotte i spoj­rzała na Boh­lina z po­dzi­wem w oczach. Wska­zała ręką na wi­szące na ścia­nach por­trety ko­lej­nych mi­ni­strów spra­wie­dli­wo­ści i do­dała: – Od razu czu­łam, że wieje tu wiatr hi­sto­rii.

Męż­czy­zna uśmiech­nął się na te słowa. Był szczę­śliwy, że jej za­im­po­no­wał.

– Pro­szę się roz­go­ścić, a ja pójdę po de­ser i kawę z do­dat­kiem.

– Chęt­nie – od­parła Vic­to­rin. Usia­dła na ka­na­pie i skrzy­żo­wała nogi. Zro­biła to w taki spo­sób, że su­kienka jej się pod­wi­nęła i wi­dać było uda.

– De­ser i kawa z do­dat­kiem to naj­lep­sze za­koń­cze­nie przy­jem­nego wie­czoru, prawda? – spy­tał Boh­lin.

– Tak pan uważa? – spy­tała Vic­to­rin i mru­gnęła do niego z za­lot­nym uśmie­chem.

Mi­ni­ster wy­szedł do kuchni. Zro­zu­miał alu­zję i był już pe­wien, że Vic­to­rin go chce. Wprost bła­gała, żeby ją po­siadł. Na myśl o tym za­schło mu w ustach, a jego pod­nie­ce­nie się­gnęło aż do kro­cza. Do­stał tak sil­nej erek­cji, że nie dało się tego ukryć, ale miał to gdzieś. Za chwilę i tak zdej­mie spodnie.

Kiedy wró­cił do sa­lonu z kawą, cia­stem i szes­na­sto­let­nim ru­mem gu­jań­skim, Vic­to­rin na wpół le­żała na ka­na­pie z przy­mknię­tymi oczami. Su­kienka pod­wi­nęła się jesz­cze wy­żej, a jej uda wy­glą­dały jak ja­śnie­jąca na tle ciem­nego ma­te­riału ma­cica per­łowa. Boh­lin był za­fa­scy­no­wany tym wi­do­kiem, bo ni­gdy wcze­śniej nie miał do czy­nie­nia z taką ko­bietą. Sek­sowna Vic­to­rin przy­szła do jego sa­lonu i le­żała na jego ka­na­pie. Sły­sząc, że wró­cił, otwo­rzyła oczy i po­wie­działa:

– O, prze­pra­szam.

Boh­lin po­sta­wił tacę na stole, a kiedy na­le­wał kawę do fi­li­ża­nek, drżały mu dło­nie.

– Prze­pra­szam, je­śli spra­wiam kło­pot, ale chce mi się pić – szep­nęła Vic­to­rin. – Czy mógłby mi pan przy­nieść tro­chę wody?

– Oczy­wi­ście – od­parł Boh­lin i znowu wy­szedł do kuchni. Wy­jął szklankę, na­lał do niej wody, wró­cił do sa­lonu i usiadł na ka­na­pie obok Char­lotte. Był już tak pod­nie­cony, że z tru­dem od­dy­chał. Od­wró­cił się, spoj­rzał jej w oczy i zo­ba­czył w nich po­żą­da­nie. Vic­to­rin wy­su­nęła ję­zyk mię­dzy roz­chy­lone wargi, a on po­ło­żył dłoń na jej cie­płym, mięk­kim udzie. Niech to szlag, po­my­ślał. Miał już taki wzwód, że z tru­dem nad sobą pa­no­wał.

– Po­cze­kaj – po­wie­działa Char­lotte i na­piła się wody ze szklanki, którą przy­niósł jej Boh­lin. Po­tem po­dała mu kie­li­szek z al­ko­ho­lem, a drugi wzięła dla sie­bie.

– Na zdro­wie – po­wie­działa. – Za tę fan­ta­styczną ko­la­cję i za to, co przy­nie­sie nam przy­szłość.

Boh­lin wy­pił tro­chę i na­wet nie przy­szło mu na myśl, żeby choć tro­chę za­krę­cić kie­lisz­kiem. Po­czuł, jak smak trunku wy­peł­nia mu usta i pali prze­łyk aż do żo­łądka. Przez cały czas utrzy­my­wał kon­takt wzro­kowy z Vic­to­rin, która wy­piła za­war­tość swo­jego kie­liszka i spoj­rzała na niego wy­zy­wa­ją­cym wzro­kiem. Boh­lin od­po­wie­dział jej w ten sam spo­sób, a ona ski­nęła mu głową.

– Roz­bierz się – po­wie­działa ci­chym gło­sem, po czym zmru­żyła oczy i ścią­gnęła su­kienkę przez głowę. Miała na so­bie ob­ci­słe majtki i prze­świ­tu­jący czarny ko­ron­kowy biu­sto­nosz, który wy­soko pod­trzy­my­wał jej biust. Boh­lin po­lu­zo­wał kra­wat, a gu­ziki od ko­szuli roz­pi­nał z taką ener­gią, że się po­odry­wały i roz­le­ciały po pod­ło­dze. Był już tak pod­nie­cony, że chciał jak naj­szyb­ciej zdjąć ubra­nie. Vic­to­rin wstała z ka­napy, sta­nęła do niego ty­łem, po­chy­liła się i otwo­rzyła to­rebkę. Boh­lin chwy­cił ją za po­śladki, ale Char­lotte od­su­nęła się od niego.

– Spo­koj­nie – po­wie­działa. – Po­łóż się na ka­na­pie, a ja zajmę się tobą w spo­sób, ja­kiego ni­gdy wcze­śniej nie do­świad­czy­łeś.

Zło­żyła przy tym usta jak do po­ca­łunku, do­tknęła pal­cami piersi, prze­su­nęła dłońmi po brzu­chu i wsu­nęła je pod majtki. Jęk­nęła, a Boh­lin, który nie od­ry­wał od niej wzroku, ro­bił, co mu ka­zała. Le­żał z sil­nym wzwo­dem na ka­na­pie i ob­ser­wo­wał, jak Vic­to­rin wyj­muje z to­rebki skó­rzany pejcz i parę kaj­da­nek w skó­rza­nych na­kład­kach. Na wi­dok tych na­rzę­dzi tro­chę się prze­stra­szył, ale cie­ka­wość wzięła górę.

– Te­raz się za­ba­wimy – za­pro­po­no­wała Vic­to­rin. – Masz ochotę?

Boh­lin chciał jej od­po­wie­dzieć, ale nie mógł, bo jego ciało prze­stało go słu­chać. Chciał unieść dłoń, żeby ski­nie­niem ręki wy­ra­zić zgodę, ale też nie mógł. Za­uwa­żył, że wzrok Vic­to­rin uległ zmia­nie, stał się na­gle zimny i wy­ra­cho­wany. Nie mógł zro­zu­mieć, co jej się stało.

– Wy­cią­gnij ręce – po­wie­działa, ale on nie mógł się po­ru­szyć. Jego mózg wy­słał po­le­ce­nie, ale ciało nie za­re­ago­wało. Vic­to­rin kil­koma szyb­kimi ru­chami na­ło­żyła mu kaj­danki i skó­rzany, na­bi­jany ni­tami biu­sto­nosz. Boh­lin wi­dział ją słabo i nie­wy­raź­nie, oczy za­szły mu mgłą. Chciał za­pro­te­sto­wać, ale nie mógł. Vic­to­rin po­sma­ro­wała mu czymś wargi i oczy, a do jego otu­ma­nio­nego mó­zgu do­piero te­raz za­częła do­cie­rać świa­do­mość tego, co się działo. Do­my­ślił się, że kiedy po­szedł do kuchni po wodę, Vic­to­rin do­sy­pała mu do kie­liszka ja­kie­goś środka. Ochota na dal­sze igraszki od razu mu prze­szła. Wal­czył, żeby od­zy­skać nad sobą kon­trolę, ale bez po­wo­dze­nia. Bez­sil­nie ob­ser­wo­wał, jak Vic­to­rin wyj­muje te­le­fon i robi mu jedno zdję­cie za dru­gim.

3

Karl­sudd, sztok­holm­skie szkiery

IN­GE­MAR WAL­LIN

Wal­lin po­pra­wił oku­lary i ciężko wes­tchnął. Był zły i nie­spo­kojny.

– Ja­koś to chyba za­ła­twimy, prawda? – spy­tał sta­now­czym to­nem jego do­bry przy­ja­ciel Jo­han Tho­rén. Spoj­rzał przy tym na Hansa Bjur­mana, trze­ciego męż­czy­znę obec­nego w po­koju.

– Ja­sne – od­parł Bjur­man i de­mon­stra­cyj­nym ru­chem skrzy­żo­wał ręce na piersi.

Wszy­scy trzej prze­by­wali w domku let­ni­sko­wym Wal­lina na pół­noc­nym cy­plu jed­nej z wysp Ar­chi­pe­lagu Sztok­holm­skiego. Wy­brali tę lo­ka­li­za­cję, bo wie­dzieli, że nikt ich tu nie znaj­dzie. Za każ­dym ra­zem, kiedy mieli do omó­wie­nia coś waż­nego, uma­wiali się w ta­kim miej­scu, żeby nikt ich nie wi­dział ra­zem. Nie było to ła­twe, bo każdy z nich był osobą pu­bliczną. Czę­sto ich za­pra­szano do tych sa­mych pro­gra­mów te­le­wi­zyj­nych albo na uro­czy­sto­ści zwią­zane z peł­nio­nymi przez nich funk­cjami.

Wal­lin był tak za­nie­po­ko­jony, że z tru­dem nad sobą pa­no­wał. Rano się do­wie­dział, że ktoś na­padł Monę Fel­ler w jej domu i za­dał jej kilka pchnięć no­żem. Po trwa­ją­cej kilka go­dzin ope­ra­cji tra­fiła na od­dział in­ten­syw­nej te­ra­pii w Szpi­talu Uni­wer­sy­tec­kim w Malmö. Na ra­zie wie­dział tylko tyle, że ko­bieta żyje. Tym­cza­sem Tho­rén za­pro­sił ich na spo­tka­nie, po­nie­waż do­wie­dział się od jed­nego ze swo­ich lu­dzi, że po­przed­niego dnia Char­lotte Vic­to­rin od­wie­dziła mi­ni­stra spra­wie­dli­wo­ści w jego biu­rze przy Her­ku­les­ga­tan, a od­je­chała stam­tąd tak­sówką póź­nym wie­czo­rem. Mi­ni­ster wró­cił do domu wcze­snym ran­kiem.

– Je­stem pe­wien, że ona znowu coś knuje – po­wie­dział Bjur­man. – Szlag mnie tra­fił, kiedy usły­sza­łem, że mi­ni­ster mie­sza się w sprawę li­kwi­da­cji Sek­cji M w mo­men­cie, kiedy wszystko było pra­wie prze­są­dzone. To na pewno jej sprawka.

Wal­lin chciał za­pro­te­sto­wać, ale do­szedł do wnio­sku, że le­piej bę­dzie mil­czeć. Jak by nie pa­trzeć, Vic­to­rin była jego córką, cho­ciaż było to do­brze skry­waną ta­jem­nicą, o któ­rej wie­działo za­le­d­wie kilka osób. Na po­czątku jej sku­tecz­ność i wprost mi­nu­towa do­kład­ność bar­dzo im im­po­no­wały. Za­równo Bjur­man, jak i Tho­rén po­chwa­lili Wal­lina za to, że zdo­łał ją po­zy­skać dla sprawy. Nie­stety, wkrótce się oka­zało, że nie daje sobą ste­ro­wać, co za­częło sta­no­wić dla nich pro­blem. W miarę upływu czasu i od­no­szo­nych suk­ce­sów Char­lotte sta­wała się co­raz bar­dziej pewna sie­bie. Prze­stała być ule­gła i wdzięczna za to, że Wal­lin ura­to­wał ją przed wię­zie­niem i wy­rzu­ce­niem z pracy.

Na­zwali się „Trójcą”, bo było ich trzech. Mieli wła­dzę, pie­nią­dze i wgląd w sprawy pań­stwa. On był pre­ze­sem Sądu Naj­wyż­szego, Bjur­man pre­ze­sem mię­dzy­na­ro­do­wego kon­cernu sta­lo­wego, a Tho­rén na­czel­ni­kiem Wy­działu Praw­nego Ko­mendy Głów­nej Po­li­cji. Dzięki po­zy­cjom, ja­kie zaj­mo­wali w spo­łe­czeń­stwie, ich de­cy­zje ni­gdy nie były kwe­stio­no­wane, mo­gli więc wpro­wa­dzić, a po­tem bez­kar­nie re­ali­zo­wać swój wła­sny, sprzeczny z pra­wem sys­tem spra­wie­dli­wo­ści. To on, pre­zes Sądu, wpadł na ten po­mysł. Kie­dyś pod­su­nął go dwóm po­zo­sta­łym w for­mie żartu, cho­ciaż opo­wie­dział o nim z pewną po­wagą. Ku jego zdzi­wie­niu obaj od razu mu przy­kla­snęli. Zbyt czę­sto oglą­dali pewne sy­tu­acje z bli­ska i do­brze wie­dzieli, że sys­tem nie jest w sta­nie spro­stać nie­któ­rym wy­zwa­niom. Prze­stępcy uni­kali kar dzięki ła­pów­kom, lu­kom praw­nym, nie­kom­pe­tent­nym śled­czym albo z po­wodu braku środ­ków umoż­li­wia­ją­cych po­li­cji i sze­roko poj­mo­wa­nemu wy­mia­rowi spra­wie­dli­wo­ści na­le­żyte pro­wa­dze­nie śledztw. Przez rok dys­ku­to­wali, jak ich sys­tem ma wy­glą­dać, a gdy byli go­towi, po­wo­łali do ży­cia Sek­cję M – mo­bilną ekipę śled­czą zło­żoną ze sta­ran­nie do­bra­nych lu­dzi. Nikt po­stronny nie wie­dział, że pro­wa­dzi ona po­dwójną dzia­łal­ność.

– Może za­pro­po­nu­jemy jej inne sta­no­wi­sko i po­zbę­dziemy się z sek­cji? – spy­tał Bjur­man. – My­ślę, że po­zo­stali człon­ko­wie nie będą mieli nic prze­ciwko temu, żeby zli­kwi­do­wać sek­cję. Wręcz prze­ciw­nie. Są mniej lub bar­dziej ubez­wła­sno­wol­nieni przez Char­lotte, która ste­ruje nimi jak ma­rio­net­kami.

– A ja­kie sta­no­wi­sko chciał­byś jej za­ofe­ro­wać? – spy­tał Tho­rén. – Prze­cież ona uwiel­bia stać w świe­tle re­flek­to­rów i lan­so­wać się w me­diach. Zwłasz­cza po tym, jak nie­ofi­cjal­nie prze­jęła kie­row­nic­two nad sek­cją.

– Wiem, ale ja­koś mu­simy się jej po­zbyć. Za­uwa­ży­łem, że od pew­nego czasu pró­buje po­zy­ski­wać no­wych przy­ja­ciół w krę­gach wła­dzy i nie tylko. In­ge­mar, mu­sisz ją prze­ko­nać, że Sek­cja M ma za­koń­czyć dzia­łal­ność. Jesz­cze tro­chę i prawda wyj­dzie na jaw, a wtedy Char­lotte po­cią­gnie za sobą także cie­bie.

– Ona nie wie o wa­szym ist­nie­niu, ale to tylko kwe­stia czasu – stwier­dził Tho­rén. – Je­śli jed­nak prawda wyj­dzie na jaw, roz­pęta się pie­kło i źle się to dla nas skoń­czy. Nie wyj­dziemy z tego cało.

– Su­ge­ru­jesz, że na­leży ją za­bić? – spy­tał Wal­lin. Po­sta­no­wił jej bro­nić do sa­mego końca, cho­ciaż wie­dział, że któ­re­goś dnia znajdą się w sy­tu­acji bez wyj­ścia. Prze­stali jej ufać, bo stała się zbyt la­bilna. Chcąc nie chcąc mu­siał po­go­dzić się z tą prawdą. A gdy na­dej­dzie czas, on na pewno wy­bie­rze wła­sne ży­cie i bez­pieczną przy­szłość. – Już o tym roz­ma­wia­li­śmy i uzna­li­śmy, że to też może być dla nas nie­bez­pieczne.

– Wszystko przez Boh­lina, który we­tknął nos w nie swoją sprawę i do­pro­wa­dził do zmiany de­cy­zji o roz­wią­za­niu sek­cji – za­uwa­żył Bjur­man. – Ma ona te­raz dzia­łać na te­re­nie ca­łego kraju jako grupa kon­sul­tin­gowa. Uwa­żam więc, że po­win­ni­śmy prze­pro­wa­dzić nasz plan za jego po­śred­nic­twem. Mu­si­cie prze­cią­gnąć go na na­szą stronę.

Wy­po­wia­da­jąc ostat­nie zda­nie, Bjur­man spoj­rzał wy­zy­wa­jąco na Tho­réna i Wal­lina. Ten drugi po­krę­cił głową.

– Ła­twiej po­wie­dzieć, niż zro­bić. Boh­lin je Char­lotte z rąk. Je­śli ona się o tym do­wie, stor­pe­duje nasz za­mysł.

– Mu­simy być tak samo sprytni i prze­bie­gli jak ona – za­su­ge­ro­wał Tho­rén. – Jego asy­stent Arvid Linde na pewno wie, po co Char­lotte przy­szła do Boh­lina. Mam tro­chę zna­jo­mo­ści w służ­bach, mogę za­dzwo­nić w parę miejsc. Je­śli mają coś na Lin­dego, wy­ko­rzy­stamy to, żeby na­kło­nić go do współ­pracy.

– Krążą po­gło­ski, że ma sła­bość do mło­dych męż­czyzn – wtrą­cił Wal­lin. – W tym nie­peł­no­let­nich.

Wszy­scy trzej wie­dzieli z do­świad­cze­nia, że usu­nię­cie osoby stwa­rza­ją­cej pro­blemy moż­liwe jest na dwa spo­soby: po­przez za­ofe­ro­wa­nie im in­nej funk­cji lub sta­no­wi­ska albo przy­ła­pa­nie ich na czymś, co mo­głoby za­in­te­re­so­wać me­dia. Prawda jest taka, że każdy ma coś za uszami, nie­za­leż­nie od tego, co twier­dzi. Jed­nych przy­ła­pano na pi­jań­stwie, in­nych na oglą­da­niu por­no­gra­fii w in­ter­ne­cie. Są też tacy, któ­rzy do­stali przy­dział na miesz­ka­nie poza ko­lejką albo za­trud­niali na czarno imi­gran­tów do sprzą­ta­nia do­mów i miesz­kań.

– Je­śli to prawda, zmu­simy go do mó­wie­nia bez żad­nego pro­blemu – stwier­dził Tho­rén. – Od razu się tym zajmę i o wszyst­kim was po­wia­do­mię.

Po tych sło­wach wstał z krze­sła, zdjął wi­szącą na opar­ciu kurtkę i ra­zem z Bjur­ma­nem wy­szli z domu.

Wal­lin wró­cił my­ślami do Mony. Za­sta­na­wiał się też, co u Nory. Na pewno się nie­po­koi, tak jak on, a na­wet bar­dziej, bo to prze­cież jej matka. Ża­ło­wał, że nie może być u jej boku, żeby ją wes­przeć i po­cie­szyć. Jedna myśl nie da­wała mu spo­koju, a mia­no­wi­cie czy za tym, co się wy­da­rzyło, stała Char­lotte.

Cho­lerna dziew­czyna. Te­raz ża­ło­wał, że ją ścią­gnął do Sek­cji M. Na po­czątku była mu wdzięczna i po­słuszna, ale stop­niowo sta­wała się co­raz bar­dziej krnąbrna i rosz­cze­niowa. Kiedy się do­wie­działa, że Nora jest jego córką, zdo­była na niego moc­nego haka, cho­ciaż to nie on po­sta­no­wił ukry­wać fakt, że ma dziecko z Moną, która jest jego praw­dziwą mi­ło­ścią. Mi­nęło wiele lat, a on na­dal ją ko­chał, cho­ciaż przez cały ten czas trzy­mał się z boku. Do­piero gdy Nora zna­la­zła się w nie­bez­pie­czeń­stwie, po­sta­rał się o jej prze­nie­sie­nie z Wy­działu Śled­czego ko­mendy w Ka­tri­ne­hol­mie do Sek­cji M, dzięki czemu miał ją na oku. Zo­bo­wią­zał też Char­lotte, żeby ją wzięła pod opiekę. Ni­gdy nie przy­pusz­czał, że jego pierw­sza córka bę­dzie tak bar­dzo za­zdro­sna o Norę. Cała ta sy­tu­acja była chora. Wszystko się stało z jego winy, więc sam musi roz­wią­zać ten pro­blem i to raz na za­wsze – ze względu na sie­bie, Norę, Monę i „Trójcę”.

Za­dzwo­nił do Nory, ale nie ode­brała. Spoj­rzał nie­cier­pli­wie przez okno na cie­śninę. Jak na tę porę roku pły­wało po niej do­syć dużo ło­dzi. Pew­nie ze względu na ładną po­godę, po­my­ślał. Ob­ser­wo­wał pły­nącą z dużą pręd­ko­ścią mo­to­rówkę, która roz­ko­ły­sała wodę, a tym sa­mym prze­pły­wa­jące obok ło­dzie. W po­bliżu po­mo­stu pły­wało stado ka­czek, które uno­siły się na grzbie­tach fal. Taki wi­dok za­wsze dzia­łał na niego uspo­ka­ja­jąco i ła­go­dził stresy, ale dzi­siaj było ina­czej. Za­sta­na­wiał się, dla­czego Nora nie od­biera. W końcu zre­zy­gno­wał i się roz­łą­czył. Spró­buje póź­niej. Nie­chęt­nie za­dzwo­nił do Char­lotte, ale z tym sa­mym skut­kiem. Uznał to za zły znak, bo aku­rat ona za­wsze od­bie­rała.

4

MJ`S Ho­tel, Malmö

CHAR­LOTTE VIC­TO­RIN

Char­lotte wró­ciła do swo­jego ho­telu w Malmö. Wy­piła tro­chę szam­pana i usia­dła na obi­tej ak­sa­mi­tem ka­na­pie. Roz­ło­żyła na ko­la­nach lap­topa i za­częła oglą­dać zdję­cia, które zro­biła Boh­li­nowi. Boże, po­my­ślała, fa­ceci są tacy prze­wi­dy­walni! Każdy z nich ma nie­wy­obra­żal­nie ego. Wy­star­czy się sek­sow­nie ubrać i rzu­cić kilka kom­ple­men­tów, a tracą ro­zum i prze­stają być ostrożni. My­ślą ku­ta­sem, a nie głową. Do­słow­nie. I to za każ­dym ra­zem. Uśmiech­nęła się z za­do­wo­le­niem i za­częła się za­sta­na­wiać, czy Boh­lin pa­mięta, co się wy­da­rzyło po­przed­niego dnia, a je­śli tak, to co kon­kret­nie. Przed wyj­ściem z jego ga­bi­netu zdjęła mu kaj­danki, ale zo­sta­wiła resztę „sprzętu”, któ­rym się po­słu­żyła. Cie­kawe, czy zdą­żył się obu­dzić, za­nim do jego ga­bi­netu ktoś wszedł: asy­stent, sprzą­taczka albo ja­kiś urzęd­nik. Wzięła do ręki ko­mórkę i wy­słała mu wia­do­mość o tre­ści „Dzięki za wspól­nie spę­dzony czas”. W te­le­fo­nie zna­la­zła cztery po­łą­cze­nia od Wal­lina, co jesz­cze bar­dziej ją roz­ba­wiło. Na pewno jest zły, że nie ode­brała, ale po­sta­no­wiła od­dzwo­nić póź­niej. Niech po­cierpi. Pew­nie już wie o jej spo­tka­niu z mi­ni­strem albo chce po­roz­ma­wiać o Mo­nie Fel­ler. Na myśl o niej uczu­cie za­do­wo­le­nia roz­wiało się jak dym.

Od­sta­wiła kie­li­szek z szam­pa­nem na sto­lik, ale zro­biła to tak ener­gicz­nie, że pę­kła szklana nóżka. Nie tak miało być, stara miała umrzeć. Naj­wi­docz­niej cztery pchnię­cia no­żem nie wy­star­czyły. Roz­ło­żyła lap­topa i uru­cho­miła apli­ka­cję, dzięki któ­rej mo­gła ob­ser­wo­wać to, co się dzieje w domu Nory i Mony przy Strand­ga­tan w Lim­ham­nie. Z za­do­wo­le­niem stwier­dziła, że plu­skwy, które za­in­sta­lo­wała w kuchni i sa­lo­nie, dzia­łają bez za­rzutu. Ob­ser­wo­wała, jak obecni na miej­scu zda­rze­nia tech­nicy po­li­cyjni za­bez­pie­czają ślady. Na pod­ło­dze w kuchni wi­dać było ciemne plamy po za­schnię­tej krwi. Stały przy nich żółte ta­bliczki z nu­me­rami. To, że Mona prze­żyła, na­leży uznać za praw­dziwy cud. Po głęb­szym za­sta­no­wie­niu do­szła jed­nak do wnio­sku, że do­brze się stało. Nora bę­dzie mu­siała się za­opie­ko­wać matką, dzięki czemu na pe­wien okres zo­sta­nie wy­łą­czona z pracy w Sek­cji M i więk­szość czasu spę­dzi przy szpi­tal­nym łóżku. Fel­ler i tak umrze, to tylko kwe­stia czasu, a je­śli nie, ona, Char­lotte, oso­bi­ście jej w tym po­może. Spoj­rzała na ze­ga­rek. Nie­długo idzie z Pe­tro­vi­cem na spo­tka­nie z pro­ku­ra­to­rem. Mają przej­rzeć akta śledz­twa w spra­wie „Dok­tor Men­gele ze Ska­nii”. Jej ekipa po­rząd­kuje te­raz ten ma­te­riał. Nora, która pra­cuje w Wy­dziale Za­bójstw w Malmö, zo­stała wy­łą­czona ze śledz­twa w tej spra­wie, kiedy do­cho­dze­nie prze­jęła Sek­cja M. Nora do wszyst­kiego się mie­szała i szu­kała nie­ści­sło­ści w ma­te­riale do­wo­do­wym. Nie­wiele bra­ko­wało, a pra­wie by je zna­la­zła. Ale pra­wie robi róż­nicę. A kiedy do­wie­działa się, że jej praw­dzi­wym oj­cem nie był Chri­ster Fel­ler, tylko In­ge­mar Wal­lin, wy­trą­ciło ją to z rów­no­wagi. A jaką miała minę, gdy chwilę póź­niej usły­szała, że jest owo­cem gwałtu. Roz­pacz po­łą­czona z szo­kiem. Wy­glą­dało to ża­ło­śnie.

Wy­piła tro­chę szam­pana, ale nie za dużo, żeby za­cho­wać ja­sny umysł. Za wcze­śnie na świę­to­wa­nie. Cie­kawe, co Wal­lin zrobi, kiedy się do­wie, że Nora po­znała jego mroczną ta­jem­nicę. Na pewno zwróci się prze­ciwko niemu. Jesz­cze tro­chę i ten bę­kart zo­sta­nie cał­kiem sam.

Na myśl o tym, że któ­re­goś dnia Wal­lin bę­dzie mu­siał wy­ja­wić No­rze, że ma star­szą sio­strę, ci­cho się za­śmiała. Dla niego bę­dzie to gwóźdź do trumny, a ją Nora znie­na­wi­dzi jesz­cze bar­dziej, dzięki czemu za­cznie po­peł­niać błędy, które ona spryt­nie wy­ko­rzy­sta. Jed­nak na­prawdę bę­dzie szczę­śliwa do­piero wtedy, gdy Nora za­cznie się za­cho­wy­wać jak ogar­nięta pa­ra­noją wa­riatka, a jej do­bra re­pu­ta­cja jako ko­biety i wzo­ro­wej po­li­cjantki le­gnie w gru­zach. Na myśl o tym prze­szedł ją dreszcz. Wła­śnie pla­no­wa­nie lubi w tym za­wo­dzie naj­bar­dziej, bo wy­ko­ny­wa­nie tego, co za­pla­no­wała, spra­wia jej in­nego ro­dzaju przy­jem­ność. Była wprost stwo­rzona do ta­kich rze­czy. To dla­tego Sek­cja M miała na swoim kon­cie tyle suk­ce­sów w eli­mi­no­wa­niu lu­dzi, któ­rzy nie za­słu­gi­wali na godne miej­sce w spo­łe­czeń­stwie. Spoj­rzała na ze­ga­rek. Je­śli ma zdą­żyć na spo­tka­nie z pro­ku­ra­to­rem, po­winna wyjść za dwa­dzie­ścia mi­nut. Wy­lo­go­wała się z apli­ka­cji pod­łą­czo­nej do pod­słu­chu i po­sta­no­wiła, że na­gra­nia obej­rzy wie­czo­rem. Musi się do­wie­dzieć, ja­kie ślady zna­leźli w domu Nory po­li­cjanci i tech­nicy i o czym ze sobą roz­ma­wiali. Na gło­wie miała waż­niej­sze sprawy, ale za­le­żało jej, żeby wy­prze­dzać ekipę śled­czą przy­naj­mniej o krok. Musi za­pla­no­wać za­bój­stwo Ka­riny Ber­glund, wła­ści­cielki ho­do­wli psów, która nad­używa swo­jego prawa do ży­cia. Za­sta­na­wiała się, w jaki spo­sób ją uśmier­cić. Mo­głaby jej za­kleić nos ta­śmą i na­sy­pać do ust su­chej karmy dla psa, żeby się nią udła­wiła. Może ją też udu­sić smy­czą, ale to zbyt ła­godna kara.

Jej roz­my­śla­nia prze­rwał dźwięk ese­mesa. Wi­dząc, kto go przy­słał, uśmiech­nęła się w my­ślach. „Ja też dzię­kuję za wspa­niały wie­czór. Mu­simy po­roz­ma­wiać. Kiedy się spo­tkamy? Może te­raz?”

Za­wa­hała się, bo nie była pewna, jak za­re­ago­wać: ka­zać Boh­li­nowi cze­kaćczy od­pi­sać od razu. Osta­tecz­nie do­szła do wnio­sku, że pan mi­ni­ster może po­cze­kać i po­cier­pieć. Kiedy zmięk­nie, ła­twiej nim bę­dzie po­kie­ro­wać. Zresztą i tak jest już po­tulny jak ba­ra­nek, bo ina­czej nie wy­słałby jej wia­do­mo­ści o ta­kiej tre­ści. Wkrótce Sek­cja M wróci – sil­niej­sza i ze znacz­nie szer­szym za­kre­sem wła­dzy niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej.

5

Ko­menda po­li­cji w Malmö

ERIKA WAL­L­BERG

In­spek­torka Erika Wal­l­berg za­kryła usta dło­nią, żeby stłu­mić ziew­nię­cie. Ostat­niej nocy nie­wiele spała. Po tym, jak pod­rzu­ciła Norę do Ho­telu Te­atral­nego, po­je­chała do domu, na­sta­wiła bu­dzik i zła­pała kilka go­dzin snu. Po prze­bu­dze­niu wzięła szybki prysz­nic i po­je­chała do pracy. W dro­dze na ko­mendę ku­piła ke­bab, który zja­dła na kilka mi­nut przed od­prawą. Kiedy zdy­szana we­szła do salki kon­fe­ren­cyj­nej, cała ekipa sie­działa przy stole, po­pi­ja­jąc świeżo za­pa­rzoną kawę. Wszy­scy cze­kali tylko na Le­ona Pauls­sona, na­czel­nika Wy­działu Za­bójstw. Wal­l­berg w mil­cze­niu za­jęła miej­sce. Była zmę­czona i nie miała ochoty się wda­wać w po­ga­duszki. Mimo to je­den ze śled­czych, Tommy Ry­lan­der, za­czął jej opo­wia­dać o no­wym fil­mie z Ja­so­nem Sta­tha­mem w roli głów­nej. Wal­l­berg za­mie­rzała de­mon­stra­cyj­nym ru­chem za­tkać so­bie uszy, ale nie zro­biła tego. Za­sta­na­wiała się, skąd Ry­lan­der czer­pie tyle ener­gii. Wie­działa tylko, że wła­śnie w taki spo­sób so­bie ra­dzi z wy­ma­ga­jącą pracą. Dla ni­kogo nie było ta­jem­nicą, że Sta­tham jest jego ido­lem. Tommy na­wet ogo­lił so­bie głowę jak jego ulu­biony ak­tor i no­sił mniej wię­cej dwu­mi­li­me­trowy za­rost.

Fre­drik Sa­mu­els­son z działu tech­nicz­nego za­sy­pał go py­ta­niami na te­mat filmu. Przez cały czas ba­wił się pu­deł­kiem ze snu­sem i po­rów­ny­wał Sta­thama do in­nych ak­to­rów zna­nych z fil­mów ak­cji. Wal­l­berg przy­słu­chi­wała się ich roz­mo­wie, ale nie miała sił, żeby się w nią włą­czyć. Nie­po­ko­iła się o Norę. To mu­siał być dla niej kosz­mar: wró­cić do domu i zna­leźć nie­przy­tomną matkę w ka­łuży krwi. Spoj­rzała na ko­mórkę. Przed wej­ściem do sali wy­łą­czyła dźwięk, ale je­śli Nora do niej za­dzwoni, od­bie­rze. Przy oka­zji zaj­rzała do in­ter­netu, żeby spraw­dzić, co o tej spra­wie do­no­szą me­dia. Nie­które z nich zdą­żyły już opu­bli­ko­wać pierw­sze wzmianki o na­pa­dzie na Monę Fel­ler. Wpraw­dzie żadna z ga­zet nie wy­mie­niła jej z na­zwi­ska, ale na­pi­sano wprost, że jedna osoba zo­stała zra­niona no­żem w na­le­żą­cym do po­li­cjantki domu przy ulicy Strand­ga­tan w Lim­ham­nie, że ofiara na­padu prze­szła w nocy ope­ra­cję, a jej stan jest kry­tyczny, ale sta­bilny. Wal­l­berg po­krę­ciła głową. Ja­kimś cu­dem me­dia za­wsze po­tra­fią na­mó­wić ko­goś do wy­ja­wie­nia służ­bo­wych ta­jem­nic, cho­ciaż obo­wią­zek ich do­cho­wy­wa­nia spo­czywa na wszyst­kich funk­cjo­na­riu­szach po­li­cji. Na pewno nie zro­biła tego Nora.

– Dzień do­bry – za­czął Pauls­son. Po jego sło­wach za­pa­dła ci­sza. Wal­l­berg unio­sła głowę. Na­wet nie sły­szała, jak na­czel­nik wszedł do sali. – Wi­dzę, że wszy­scy już są, więc za­czniemy. To przy­kra sprawa, że ofiarą na­padu pa­dła matka na­szej ko­le­żanki. Wy­obra­żam so­bie, jak strasz­nie Nora się te­raz czuje.

Po tych sło­wach Pauls­son spoj­rzał na Wal­l­berg.

– Tak, Nora jest w szoku – po­twier­dziła po­li­cjantka i zre­fe­ro­wała, czego się do­wie­działa od chi­rurga, który ope­ro­wał ofiarę, i o co py­tała Norę po tym, jak od­wio­zła ją do ho­telu. – Kiedy pani Fel­ler się obu­dzi, szpi­tal od razu się z nami skon­tak­tuje. Mam na­dzieję, że uda nam się ją prze­słu­chać w ciągu doby.

– Bądź w kon­tak­cie z Norą – od­parł Pauls­son i po­tarł brodę, jakby się nad czymś za­sta­na­wiał. – Kon­ty­nu­ujmy. Co wiemy o miej­scu prze­stęp­stwa?

– Przy­go­to­wa­łem pewne ze­sta­wie­nie – za­czął Ry­lan­der i roz­siadł się wy­god­niej na krze­śle, bo od sa­mego po­czątku sie­dział skur­czony ze zło­żo­nymi na piersi rę­kami. – Nocą i przed po­łu­dniem prze­słu­chi­wa­li­śmy ewen­tu­al­nych świad­ków i na­dal to ro­bimy. Prze­szu­ka­li­śmy dom Nory i ogród, od­wie­dzi­li­śmy są­sia­dów, obej­rze­li­śmy ulice, ale nie mamy ani jed­nego ze­zna­nia, na któ­rym mo­gli­by­śmy się oprzeć. Na drzwiach i oknach bra­kuje śla­dów wła­ma­nia, co ozna­cza, że albo pani Fel­ler wpu­ściła na­past­nika do domu, albo drzwi nie były za­mknięte na klucz. Do ataku do­szło w kuchni.

Ry­lan­der zro­bił prze­rwę, otwo­rzył lap­topa, kilka razy stuk­nął w kla­wia­turę i wy­świe­tlił na wi­szą­cym na ścia­nie ekra­nie zdję­cia zro­bione we wnę­trzu domu z róż­nych ujęć i pod róż­nym ką­tem. W sali za­pa­dła ci­sza. Wi­dząc wy­wró­cone krze­sła i plamy krwi, które zda­wały się być wszę­dzie, każdy ła­two so­bie wy­obra­ził, co się tam wy­da­rzyło i jak pani Fel­ler pró­bo­wała się bro­nić.

– Sprawca na­padu po­słu­żył się du­żym no­żem do kro­je­nia mięsa – kon­ty­nu­ował Ry­lan­der i wy­świe­tlił ko­lejne zdję­cie. Przed­sta­wiało żółtą ta­bliczkę z nu­me­rem usta­wioną obok za­krwa­wio­nego noża i li­nijkę, która wska­zy­wała, że ma on trzy­dzie­ści dwa cen­ty­me­try dłu­go­ści. – W kuchni za­bez­pie­czy­li­śmy od­ci­ski bu­tów, ale za­nim zja­wili się tam nasi tech­nicy i przy­stą­pili do ru­ty­no­wych czyn­no­ści, zdą­żyło do niej wejść kilka osób. Na przy­kład per­so­nel ka­retki, Nora i osoby, które za­jęły się pa­nią Fel­ler.

Ry­lan­der prze­rwał swój wy­wód i dał znak Sa­mu­els­so­nowi, żeby kon­ty­nu­ował.

– Zba­da­li­śmy nóż i zna­leź­li­śmy na nim tro­chę nie­kom­plet­nych od­ci­sków pal­ców. Na­szym zda­niem sprawca miał na rę­kach la­tek­sowe rę­ka­wiczki, w każ­dym ra­zie wiele na to wska­zuje. To wstępna opi­nia, ale nie­długo bę­dziemy mo­gli to stwier­dzić ze stu­pro­cen­tową pew­no­ścią. Od­ci­ski pal­ców mogą na­le­żeć do Nory albo do jej matki. Nóż wy­pro­du­ko­wała firma Glo­bal, więc można przy­jąć, że wcho­dził w skład kom­pletu i sprawca zna­lazł go na miej­scu.

– Miejmy na­dzieję, że szybko bę­dziemy mo­gli prze­słu­chać ofiarę i do­wiemy się cze­goś wię­cej – stwier­dził Pauls­son. – Wiemy, że Mona Fel­ler jest matką Nory, ale co poza tym?

Głos za­brała Wal­l­berg.

– Sa­motna ren­cistka, na rentę prze­szła po uda­rze i po­nad mie­siąc temu wpro­wa­dziła się z Norą do willi przy Strand­ga­tan. Przed­tem przez trzy lata była za­mel­do­wana w Ka­tri­ne­hol­mie, a jesz­cze wcze­śniej miesz­kała w Halm­sta­dzie.

– Na spe­ku­la­cje jest jesz­cze za wcze­śnie, ale za­łóżmy, że pani Fel­ler wpu­ściła sprawcę do domu i wdała się z nim w roz­mowę – po­wie­dział Ry­lan­der. – Na­gle na­past­nik z nie­zna­nego nam po­wodu wpadł w złość, się­gnął po nóż, za­ata­ko­wał ją i uciekł. Je­śli jed­nak taki był prze­bieg zda­rze­nia, ro­dzi się py­ta­nie, czemu sprawca użył rę­ka­wi­czek?

– Może to za­pla­no­wał? – za­su­ge­ro­wał Sa­mu­els­son, który da­lej się ba­wił pu­de­łecz­kiem ze snu­sem.

– No wła­śnie – od­parł Pauls­son. Ro­zej­rzał się wo­kół stołu, po­pa­trzył na każ­dego i kon­ty­nu­ował. – Kiedy za­koń­czymy czyn­no­ści na miej­scu prze­stęp­stwa, przy­stą­pimy do re­kon­struk­cji prze­biegu zda­rze­nia. Bę­dzie nam ła­twiej, je­śli pani Fel­ler ze­zna, co tam się wy­da­rzyło. Mu­simy też jesz­cze raz prze­py­tać Norę.

W tym mo­men­cie za­dzwo­nił te­le­fon Sa­mu­els­sona. Tech­nik wy­ko­nał prze­pra­sza­jący gest ręką i uniósł te­le­fon do ucha. Kilka razy coś mruk­nął, a gdy roz­mowa do­bie­gła końca, odło­żył apa­rat na stół i wy­ja­śnił:

– Dzwo­nili z działu tech­nicz­nego. Axel przej­rzał te­le­fon ofiary i zna­lazł w nim coś cie­ka­wego. – Sa­mu­els­son zro­bił prze­rwę, zmru­żył oczy i stuk­nął w kla­wia­turę lap­topa. – Na pół go­dziny przed na­pa­dem Mona Fel­ler kilka razy dzwo­niła do Nory. Wcze­śniej Nora wy­słała jej se­rię wia­do­mo­ści albo ktoś wy­słał je z jej ko­mórki. Mu­simy ją o to spy­tać. Oto one.

Na ekra­nie po­ja­wiła się treść ese­me­sów.

Nora Fel­ler: Kto był moim praw­dzi­wym oj­cem?

Mona Fel­ler: Twoim oj­cem był Chri­ster Fel­ler.

Nora Fel­ler: Nie kłam!

– Po tej wy­mia­nie ese­me­sów Mona pró­bo­wała się do­dzwo­nić do Nory, a gdy ta nie od­bie­rała, do­szło do wy­miany wia­do­mość o na­stę­pu­ją­cej tre­ści:

Nora Fel­ler: Czy to prawda? Nie je­stem córką taty?

Mona Fel­ler: Je­steś nią pod każ­dym wzglę­dem, który ma zna­cze­nie.

Nora Fel­ler: Okła­my­wa­łaś mnie przez całe ży­cie.

Mona Fel­ler: Prze­pra­szam. Wróć do domu. Po­roz­ma­wiamy.

Nora Fel­ler: Prze­pra­szam? My­ślisz, że to wy­star­czy i wszystko znowu bę­dzie do­brze? Moje ży­cie to kłam­stwo. A prze­cież wiesz, jak bar­dzo nie­na­wi­dzę kłamstw.

– To ostat­nia wia­do­mość. Pani Fel­ler pró­bo­wała się jesz­cze raz do­dzwo­nić do Nory, ale ta nie ode­brała.

– Cie­kawe, co to wszystko zna­czy – za­sta­na­wiał się Ry­lan­der.

– Mamy jesz­cze coś – od­parł Sa­mu­els­son. – Tech­nicy wy­słali mi ścieżkę dźwię­kową z tre­ścią pew­nej roz­mowy. Ta osoba dzwo­niła pod nu­mer alar­mowy. Oto treść na­gra­nia.

To brzmiało strasz­nie. Dwa głosy ko­biet. Sły­sza­łam dwa ko­biece głosy. Jedna z nich krzy­czała, że za­bije tę drugą. My­ślę, że po­win­ni­ście tam jak naj­prę­dzej po­je­chać.

– Ope­ra­tor, który ode­brał zgło­sze­nie, za­dał dzwo­nią­cej oso­bie kilka py­tań, ale usły­szał to samo co po­przed­nio i ad­res – kon­ty­nu­ował Sa­mu­els­son. – Po­tem po­łą­cze­nie zo­stało prze­rwane.

– Czy wiemy, kto dzwo­nił pod nu­mer alar­mowy? – spy­tał Pauls­son. – To był głos ko­biety.

– Roz­mowa zo­stała wy­ko­nana z te­le­fonu z kartą pre­paid – od­parł Sa­mu­els­son.

Nikt nie sko­men­to­wał jego słów, wszy­scy pa­trzyli na sie­bie py­ta­ją­cym wzro­kiem. Wal­l­berg nic z tego wszyst­kiego nie ro­zu­miała. Zro­biło jej się przy­kro, uczu­cie ro­sło z każdą chwilą. Prze­cież roz­ma­wiała z Norą, za­dała jej całą se­rię py­tań. Nora twier­dziła, że przed na­pa­dem mię­dzy nią a matką nic szcze­gól­nego nie za­szło. Kim była ko­bieta, która za­dzwo­niła pod nu­mer sto dwa­na­ście? Dla­czego nie chciała się przed­sta­wić z imie­nia i na­zwi­ska?

– Nora twier­dzi, że nie zdą­żyła we­zwać po­mocy. Po­tem usły­szała dźwięk sy­ren i naj­pierw przy­je­chała ka­retka, a po­tem nasz ra­dio­wóz.

Za­pa­dła ci­sza. Mil­cze­nie prze­rwał Ry­lan­der, który wy­ra­ził gło­śno to, o czym wszy­scy tylko my­śleli.

– Co to wszystko zna­czy?

– Nora bę­dzie mu­siała nam od­po­wie­dzieć na wię­cej py­tań – stwier­dził Sa­mu­els­son i stuk­nął dłu­go­pi­sem o blat stołu.