Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
W pobliżu Olesna zostają znalezione zwłoki Klary Rzędzińskiej, uważanej przez okolicznych mieszkańców za wiedźmę. Prowadzący śledztwo podkomisarz Jaworek prosi o pomoc przyjaciela, policjanta z Katowic, Radosława Konora, który na miejsce zbrodni przybywa razem z profilerką Anastazją Stec. Wkrótce okazuje się, że obecność funkcjonariuszki, bliźniaczo podobnej do denatki, nie jest przypadkowa. Mimo to zmagająca się z amnezją kobieta, nie ma pojęcia, kim jest ofiara. Rozpoczęte w tej sprawie dochodzenie uruchamia bieg wydarzeń, które całkowicie odmienią jej życie...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 312
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Robert Ratajczak
Korekta
Monika Ratajczak
Projekt okładki, skład i łamanie
Natalia Jargieło
Fotografia autorki
Rafał (Maciek) Micior
© Copyright by Małgorzata Micior
© Copyright by Wydawnictwo Vectra
Druk i oprawa
WZDZ Drukarnia Lega, Opole
Wydanie I
ISBN 978-83-68293-52-4
Wydawca
Wydawnictwo Vectra
Czerwionka-Leszczyny 2025
www.arw-vectra.pl
Pamięci mojej ukochanej babci Heleny Kołczewskiej
Rodzicom – Ewie i Jerzemu Namysło
Wszystkie postaci i wydarzenia opisane w tej książce są całkowicie fikcyjne.
Wszelkie podobieństwo do osób żyjących jest przypadkowe i nie było intencją autorki.
Rok 2023
Telefon uparcie dzwonił. Anastazja nie wiedziała, czy to tylko w jej głowie, czy ktoś faktycznie chciał się z nią skontaktować. Wysunęła dłoń spod kołdry, na wpół przytomna, próbując zlokalizować aparat. Nim odebrała, zdążyła siarczyście zakląć i nawet przytomnie pomyśleć, że gdyby to ona dzwoniła, już dawno by się poddała.
– Halo – musiała odchrząknąć, ponieważ gardło uparcie domagało się nawilżenia.
– Kolejny ciężki wieczór? – Usłyszała po drugiej stronie, choć słowa te nie były wypowiedziane z ironią, raczej z troską.
– Czego chcesz? – zapytała niegrzecznie, wiedząc dobrze, że jej ton nie zniechęci mężczyzny pod drugiej stronie słuchawki.
– Będę za dwadzieścia minut z kawą i rogalikami. Szoruj pod prysznic.
– Odczep się, jest niedziela, mam…
– Jest wtorek! Dwa dni kryłem ci tyłek, wystarczy! Znaleziono trupa, a ty, jeśli się w tej chwili nie ogarniesz, będziesz kolejnym! – Głos Konora już nie był przyjacielski. Jego poirytowanie było prawie namacalne.
Zanim zdążyła zareagować, połączenie zostało przerwane. Z trudem opuściła łóżko i udała się pod prysznic, mając nadzieję, iż gorący strumień wody przywróci ją do żywych. Ciało zareagowało prawie natychmiast, głowa nie. Kotłowało się w niej od natłoku myśli. „Jest wtorek” – usłyszała, próbując przyswoić sobie ten fakt. Jeśli tak, to znaczy, że tym razem straciła kontakt z rzeczywistością na dłużej. Jak to się stało? W sobotę nastąpił pierwszy atak. Udało jej się nad nim zapanować, potem uraczyła się winem… W niedzielę natrętne myśli już nie chciały odpuścić, znajome obrazy powróciły. Tym razem jednak było inaczej. Pojawiły się nowe, zupełnie nieznane, powodując jeszcze większy atak paniki. Dodatkowo męczył ją kac. Zażyła tabletki, a potem zapewne otworzyła kolejne wino. Co było dalej? Pustka. Nic nie pamiętała. Konor przywrócił ją do życia dzisiaj, czyli kolejne dwa dni stały się czarną plamą.
Ledwie zdążyła założyć spodnie i koszulkę, a potem rozczesać mokre włosy, kiedy dzwonek u drzwi zasygnalizował nadejście zbawiennej kawy oraz listy pytań, które pozostaną bez odpowiedzi…
– Dzięki. – Z ulgą przyjęła kawę. Zapach ciepłych rogalików spowodował, że żółć podeszła jej do gardła. Usiedli w kuchni przy stole. Kolega przyglądał jej się tym swoim cholernie przenikliwym wzrokiem, który w ich wspólnej pracy często oznaczał bliski sukces. Prywatnie natomiast wiedziała, iż oznacza kłopoty i niewygodne pytania.
– Zjedz – bardziej rozkazał, niż poprosił, choć doskonale wiedziała, że to przejaw troski. Ile razy ratował ją z opresji? Nie byłaby w stanie tego zliczyć.
– Zjem, za chwilę. Co wie szef?
– Że pojechałaś pilnie, bo cioci się pogorszyło. Miała zawał.
– Zawał? – zapytała zaskoczona.
– Na szczęście lekki, sytuacja została już opanowana. – Wzruszył ramionami. – Jutro będziesz w pracy.
– Więc dlaczego dziś każesz mi jeść rogaliki? – uśmiechnęła się. Zdążyła już zażyć tabletkę przeciwbólową, więc poczuła się nieco lepiej. Kawa również pomogła.
– Potrzebuję cię. Kolega zadzwonił, że dziś rano w lesie znaleziono zwłoki kobiety. Opis zdarzenia przypomina morderstwo rytualne – mówił spokojnym głosem, chociaż spokojny nie był. To co miał do przekazania, tym razem nie będzie tylko kolejnym tematem do rozwiązania. Kolejną, przykrą sprawą, którą trzeba rozwikłać, dopaść mordercę, a akta zarchiwizować. Wiedział, że tym razem sprawa dotknie przede wszystkim kobietę siedzącą naprzeciwko. A także poniekąd jego samego, bo nie był pewien, czy tym razem zdoła ją ochronić…
– W którym lesie? – Udało jej się przełknąć kawałek pieczywa. W duchu podziękowała swojemu żołądkowi, że się nie zbuntował. Teraz czuła się już na tyle dobrze, że była zdolna zebrać myśli.
– W Leśnej, obok Wachowa… – zaczął, a ona spojrzała zdziwiona. – To taka wieś…
– Wiem – przerwała mu. Nagle jej puls przyśpieszył. – Dlaczego mamy się zająć sprawą zamordowanej kobiety we wsi oddalonej o osiemdziesiąt kilometrów od Katowic?
Spojrzał na nią, a potem z kieszeni kurtki wyciągnął wydruk z internetu, który rozłożył przed nią.
– Ta kobieta została zamordowana – oznajmił. Spojrzała na nagłówek jakiegoś artykułu opisującego lokalne wydarzenie i zdjęcie kobiety. Przeniosła wzrok na niego i z powrotem na zdjęcie. Poczuła jak przed oczami robi jej się ciemno, jak żołądek gwałtownie chce pozbyć się dopiero co przyjętego rogala. W ostatnim momencie zdążyła dobiec do toalety, żeby zwymiotować. Ze zdjęcia spoglądała na nią bliźniaczo podobna kobieta…
* * *
Początek jazdy samochodem upłynął w ciszy. Obydwoje zajęli się swoimi myślami. Konor zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Jego partnerka miała problemy z pamięcią, cierpiała na amnezję. Jakaś straszna trauma z dzieciństwa nie pozwalała jej normalnie żyć. A teraz osiemdziesiąt kilometrów od ich miejsca pobytu znaleziono zwłoki kobiety łudząco podobnej do Any… Tak, ponoć ludzie miewają sobowtórów, ale on nie wierzył w przypadki. Reakcja kobiety na wiadomość o zabójstwie i zdjęcie ofiary musiały mieć coś wspólnego z jej przeszłością. Spojrzał na nią. Miała przymknięte oczy, mimo to na jej twarzy widniało napięcie. Kurczowo zaciskała dłonie. Jedną na pasie bezpieczeństwa, w drugiej ściskała zmiętolony wydruk. Jej zdolności psychologiczne, intuicja i bystry umysł pozwalały rozwiązać niejedną, trudną sprawę. W pracy była skupiona, twarda, analityczna, nie licząc momentów, w których odpływała w otchłań dręczącego ją koszmaru. Teraz, tu w samochodzie zmierzającym w stronę Opola, wydawała się jeszcze bardziej krucha i rozbita niż w momentach największego załamania. Wiedział o niej prawie wszystko, a to, co pozostawało tajemnicą, być może miało się wyjaśnić tam w lesie przy zamordowanej kobiecie.
Rok 2022
Niebieskie subaru impreza WRX podjechało pod stację benzynową w Oleśnie. Kierowca wysiadł, zatankował i wszedł zapłacić. Dwie młode pracownice spojrzały na siebie wymownie. Jedna szturchnęła drugą przewracając oczami. Jednak ani słodki uśmiech ani próba zachęcenia do kupienia kawy bądź hot doga nie przyniosły rezultatu. Mężczyzna zapłacił i wyszedł.
– Boski – oznajmiła pierwsza.
– Tak, ale wyglądał jak gangster. Od takich lepiej trzymać się z daleka.
– Gangster przyjechałby merolem, audicą albo jakąś betą – powiedziała pierwsza z wyższością. Koleżanka tylko westchnęła, nie wiadomo czy z zazdrości, że ona jest laikiem w tych tematach, czy z tęsknoty za męskimi wdziękami.
Tymczasem samochód pognał w stronę wsi Wachów. Kierowca minął kryty, nowoczesny basen w Oleśnie i betonową drogą przez las wjechał do wioski. Minął drewniany kościółek po lewej, mały wiejski sklep spożywczy po prawej i odnalazł miejsce docelowe. Piękny, przestronny dom z ogromnym ogrodem, pomieszczeniem gospodarczym i odnowioną stodołą stał około pięćset metrów od drogi, otoczony polami, na granicy wsi Wachów i Leśna.
Dom, w którym wynajął pokój z łazienką i w którym zamierzał odpocząć przez kilka dni, a raczej… ukryć się i pomyśleć nad następnym krokiem.
Malownicze miejsce, w którym cisza zakłócana była tylko przez ptaki, piejącego koguta czy krowy. Od czasu do czasu drogą przebiegł szczekający pies. A jednak nie spał dobrze pierwszej nocy. Właściwie w ogóle nie spał, więcej się wiercił, pocił, wstawał, próbował odganiać niepokojące myśli, nadaremnie. Zwlekł się rano z trudem z łóżka i dopiero chłodny prysznic jako tako pomógł uspokoić zszargane nerwy. Zszedł na dół do gospodyni, pulchnej, starszej pani w fartuszku, krzątającej się po rustykalnej kuchni.
– Oo! Ciężka noc? – Wyraz twarzy pani Stasi wyrażał szczerą troskę. – Nie wygląda pan na wypoczętego. Kawy?
– Tak, poproszę, będę wdzięczny.
– Pokój wygodny? – zapytała, stawiając przed nim ceramiczny kubek z mocną, parzoną kawą.
– Tak, dziękuję. Niczego mi nie brak – odparł.
– Niczego, prócz dobrego snu… – mruknęła pod nosem.
– Jest tutaj apteka? – zapytał. – Może kupię coś na sen.
– A jest i owszem, w Oleśnie, na rynku. Ale polecam udać się do Klary.
– Do Klary? To jakaś miejscowa znachorka?
– Taka nasza tutejsza czarownica, hihihi – Gospodyni roześmiała się, jakby właśnie opowiedziała najlepszy dowcip.
– Czarownica? – Spojrzał sceptycznie.
– A jakże! Już ona znajdzie najlepszy, naturalny specyfik na spanie. Po co będzie się pan truł tą chemią?
– Sądziłem, że wszystkie czarownice zostały spalone dawno temu. – Upił łyk kawy i poczęstował się domowej roboty rogalikiem.
– A widzi pan! Niektóre przetrwały i odwalają kawał dobrej roboty.
– I taka dumna ta wasza społeczność, że macie swoją czarownicę? – podjął temat, bo miło się gawędziło, w dodatku poczuł się lepiej i na chwilę zapomniał o swoich problemach.
– Jedni dumni, inni nie – westchnęła i przemieszała w garnku zupę, której aromat zaczął już pięknie rozchodzić się po całym pomieszczeniu. – Nie ma tu łatwego życia nasza Klarcia. Są tacy, którzy by chętnie ten stos ułożyli na nowo. Nie pojmuję, jak można być tak zacofanym w swoim rozumowaniu! – powiedziała oburzona i usiadła obok niego przy stole. Adam uśmiechnął się pod nosem.
– Zabawne, dotąd myślałem, że wszyscy ludzie na wsi są raczej tacy…
– Tacy? – przerwała mu oburzona. – Jacy? Głupi? Prymitywni?
– Konserwatywni bardziej… Przepraszam, nie chciałem nikogo urazić.
– Panie Adamie, jedni tak, inni nie, mamy dwudziesty pierwszy wiek, także tutaj na wsi. Wie pan, internet, sklepy, dostęp do wiedzy… Kto chce pójść z postępem, ten idzie, a kto woli tylko paciorek wieczorem odmawiać, pluć jadem na sąsiadów i dumnie pokazywać się w pierwszej ławce w kościele, jego sprawa.
– Pani nie chodzi?
– Nie chodzę. A wie pan czemu? Bo w pierwszej ławce siedzi zawsze taki Boczarski z rodziną. Żona ze spuszczoną głową, czwórka pociech. Ach, z jaką on dumnie podniesioną głową komunię przyjmuje! A wie pan co w domu? Tyran, despota, który biciem uczy rodzinę posłuszeństwa. Nigdy do nikogo z szacunkiem się nie odezwał. A proszę mu tylko powiedzieć, że pan niewierzący albo innej wiary… Syna dorosłego mają jeszcze. Po świecie się biedak tuła.
– Dlaczego?
– Bo go wyrzucił, cham jeden! Własnego syna! Żenić się miał z tutejszą panną. Ojcowie pakt zawarli, umowę spisali, młodych nie pytając o zdanie. A syn tupnął nogą i oznajmił, że nie będzie żadnego wesela, bo on mężczyzn woli. Znaczy homoseksualista. Panie! Boczarski o mało na zawał nie zszedł. Fizycznie nie dałby mu rady, bo młody całkiem, całkiem się wyćwiczył. To go wyrzucił, przeklął i wydziedziczył.
– Rozumiem, pani Stasiu, ale wielu takich.
– Owszem, ale ja koło niego siedzieć w kościele nie będę! Nienawidzę obłudy i zakłamania. A zresztą nikomu nic do tego w co wierzę, a w co nie. Mój małżonek mnie szanuje i kocha, a ja jego. Nasi synowie dorastają w przeświadczeniu, że mogą być kim zechcą, mogą robić w życiu to, co ich uszczęśliwi.
– Tak powinno być.
– I owszem. A wracając do Klary, proszę ją poprosić o poradę. Jestem pewna, że pomoże.
– Gdzie ją znajdę?
– Piechotą? Od nas w lewo, prosto, praktycznie aż do końca głównej drogi, w prawo i znowu jak droga prowadzi, trzeba dojść do ulicy Kuźnickiej. Będzie odbicie w drogę leśną. Na samym końcu, pod lasem, stoi taki piękny domek, nietrudno go rozpoznać.
Godzinę później, trochę zmęczony, bo odzwyczajony od spacerów, stanął przed domkiem, na widok którego na moment odebrało mu mowę… Ujrzał parterowy budynek z czerwonej cegły, którego dopełnieniem były białe, drewniane okiennice oraz drzwi. Pierwsza jego myśl, domek jakich wiele na wsi, w stylu rustykalnym. Kiedy podszedł bliżej, poczuł coś dziwnego, jakby jakaś nieznana energia pchała go do środka. Zafascynowany przyglądał się chwilę. Drewniany płot, pomalowany na bordowy kolor. W ogrodzie dookoła zieleń, wszystkie kolory jakie można sobie wyobrazić. Małe, średnie i duże donice, ceramiczne, drewniane, każda inna z roślinami, kwiatami, ziołami. Jego babcia, która uwielbiała ład i porządek, miała na balkonie zioła, wszystko zasadzone w takich samych donicach, o tym samym kształcie i kolorze. Tutaj, w tym magicznym miejscu, nic nie było takie samo, a jednak jakimś cudem wszystko do siebie pasowało, sprawiając wrażenie, że kiedy człowiek przejdzie przez furtkę, znajdzie się w innym świecie. Jak w bajce dla dzieci. Znajdujesz w lesie magiczne drzwi, przechodzisz przez nie z nieukrywaną ekscytacją i już nic nie jest takie samo… Z boku domu dojrzał drewniany podest, na którym stał stół i krzesła oraz bujany fotel. Kiedy próbował odnaleźć dzwonek przy furtce, frontowe drzwi otworzyły się i najpierw zobaczył wybiegającego chłopca z roześmianą buzią, umorusaną dżemem, który minąwszy go przy furtce przyjaźnie powiedział „dzień dobry”. A potem zobaczył Klarę…
Rok 2023
Musieli zatankować. Ana kupiła przy okazji kawę i batonika. Kiedy ruszyli ponownie, Radek zapytał:
– Dalej nic nie pamiętasz?
– Jakieś nowe obrazy pojawiły się w głowie, ale nie chcę o tym rozmawiać – powiedziała cicho.
– A chcesz o czymś rozmawiać? Może posłuchać muzyki?
– Porozmawiajmy o naszej sprawie, którą prowadzimy. Jak nasz oskarżony?
– Cóż… Mam wrażenie, że bawi się z nami w kotka i myszkę.
– Mówiłam ci, że tak będzie. Jest bardzo inteligentny i przebiegły. Jeszcze nie do końca go rozgryzłam, ale to nie wizjoner. Nie jest chory psychicznie, nie ma urojeń. Schemat ofiar też się nie zgadza. Mamy do czynienia z ofiarami obojga płci w różnym wieku.
– Tak, wiem. Nie ma tych samych algorytmów.
– Zawsze może być wyjątek od reguły, ale ci zazwyczaj kierują się jakimś schematem, który ma dla nich znaczenie. Może to być na przykład wiek, wygląd, kolor włosów. Na przykład tylko blondynki o długich, prostych włosach w wieku między osiemnaście a dwadzieścia lat.
– Co podejrzewasz?
– Ciała nie były brutalnie okaleczone, wszystkie nosiły ślady uduszenia. Jednak brak oznak znęcania się, okrucieństwa. Tak postępują często hedoniści, bo dla nich najważniejszy jest proces samego zabijania, który powoduje największe podniecenie i często zakrawa na sadyzm. Nasze ofiary były pozostawione w miejscach czystych, starannie ułożone, jak gdyby dla mordercy miało to znaczenie. Ciała nie były brudne, ubrania również.
– Tak jakby morderca przeniósł zwłoki, starannie ułożył, usunął wszelkie zabrudzenia?
– Dokładnie. Myślę, że chciał, żeby ofiary wyglądały na szczęśliwe.
– Żartujesz?
– Nie, moja intuicja mówi mi, że to swego rodzaju „misjonarz”.
– Chcesz powiedzieć, że nasz figurant ma jakąś misję do spełnienia?
– Dokładnie tak. Wie dlaczego zabija i potrafi to sobie logicznie wytłumaczyć. Ponadto jest święcie przekonany, że zabijając nie robi krzywdy, a wręcz ratuje ofiarę!
– Dorwiemy skurwysyna! – Zacisnął usta.
– Wiem, diabeł tkwi w szczegółach. Nie ma śladu, nic go nie wiąże z miejscem zbrodni, żadnego DNA, ale ja znajdę ten jeden szczegół, który nasz zabójca przeoczył. Coś co go pogrąży, ale jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy.
Zapadło milczenie, Radek nie skomentował jej słów w żaden sposób.
– Nie wierzysz, że damy radę? – zapytała, żeby przerwać tę niezręczną ciszę.
– Wierzę, tylko… – Nie wiedział jak to powiedzieć. Nie chciał jej stracić, a to, co czaiło się tam w lesie, mogło spowodować lawinę trudnych do ogarnięcia dla niej zdarzeń.
– Cokolwiek zdarzyło się tam, dokąd jedziemy… – Znali się dobrze. Wiedziała, jakie obawy teraz nim targają. – Dam radę, nie zostawię cię z bieżącymi sprawami.
Uśmiechnął się do niej ciepło.
Anastazja chyba zasnęła na moment, bo kiedy się ocknęła, zobaczyła, że wjeżdżają do Leśnej.
Zadzwonił do kolegi z Komendy Powiatowej Policji w Oleśnie i podał własną lokalizację. Podkomisarz Tomasz Jaworek nawigował ich pod siedzibę Ochotniczej Straży Pożarnej w Leśnej przy ulicy Sosnowej. Radek zaparkował i oboje wysiedli. Przed remizą – ładnym, zadbanym budynkiem z czerwonym dachem – na asfaltowym parkingu, stała karetka, samochód policyjny i oczywiście kilkoro gapiów. Dookoła kręcili się policjanci. Podszedł do nich jakiś młody chłopak. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
– Państwo to kto? – zapytał, a zaraz potem na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie, kiedy wzrok zatrzymał się na Anie.
– Nadkomisarz Radosław Konor i Anastazja Stec, psycholog kryminalny. Tomasz Jaworek na nas czeka.
– Starszy aspirant Grzegorz Terlecki, zaprowadzę was – zdołał wykrztusić, ale w tym samym momencie Jaworek podszedł do nich, przywitał się z Radkiem i spojrzał na Anastazję.
– To pani… – zaczął.
– Proszę mi mówić Ana. – Wyciągnęła rękę. Znowu sprawiała wrażenie twardo stąpającej po ziemi.
– Dobrze. Przepraszam za to całe zamieszanie, ale…
– Radek mi powiedział i pokazał zdjęcie ofiary. Imię i nazwisko niestety nic mi nie mówią.
– Czy to może być pani siostra, krewna, o której pani nic nie wie?
– Dlaczego tak długo trzymacie zwłoki na miejscu zbrodni? – zapytała, zmieniając temat. W żołądku poczuła ucisk.
– Konor oznajmił, że dla pani będzie ważny każdy szczegół ujrzany na miejscu zbrodni. Zabezpieczyliśmy teren. Musimy się pospieszyć nim zrobi się ciemno. Prokurator dał nam czas do wieczora. Zaraz po obejrzeniu, ciało zostanie zabrane.
– Więc chodźmy – ponaglił ich Konor.
Ruszyli w trójkę w górę asfaltowej drogi. Kiedy doszli do lekkiego zakrętu, Jaworek wskazał im leśną ścieżkę po lewej stronie, która prowadziła do miejsca zbrodni. Ciało znajdowało się kilkanaście metrów dalej, po prawej stronie.
– Kto ją znalazł? – zapytała.
– Synowa sołtysa. Codziennie rano biega z psem i to on ją wywęszył. Z drogi nie byłoby widać, zwłoki leżą dalej, dodatkowo zasłaniają je krzaki. Aczkolwiek nie są aż tak dobrze ukryte, jakby specjalnie, żeby ktoś je szybko odnalazł.
– Rozumiem – powiedziała i złapała Radka za rękę.
Kiedy dotarli, jej serce gwałtownie przyspieszyło. Terenu pilnowało kilku policjantów. Przeszli pod taśmą. Anastazja odetchnęła kilka razy i podeszła do ofiary.
– Klara Rzędzińska, lat czterdzieści. Jak stwierdziła uszczypliwie synowa sołtysa: miejscowa czarownica…
Rok 2022
Gdy Klara Rzędzińska podeszła pod furtkę, poczuł się trochę jak szczeniak w liceum, przyłapany na masturbacji przez klasową piękność. Zaschło mu w ustach.
– Mogę w czymś pomóc? – zapytała. Długie, kręcone włosy w kolorze miedzi miała upięte na czubku głowy w niedbały kok, na sobie dopasowane legginsy, które wspaniale uwydatniały kształtną pupę, i zwykły podkoszulek na ramiączkach.
– Pani Klara? – zapytał, całkowicie tracąc rezon. Dziwne – pomyślał. Po wszystkich przejściach, których doświadczył w życiu, po burzliwym rozwodzie, sądził, że jest odporny na damskie wdzięki.
– Klara, po prostu Klara. – Wyciągnęła rękę na przywitanie.
– Adam Topczyński – odparł, trzymając jej dłoń odrobinę za długo.
– Więc mogę w czymś pomóc, czy przyszedłeś pogapić się na mój… ogród? – W spojrzeniu jej stalowoszarych oczu zatańczyły figlarne ogniki. Wiedział, że nie o ogrodzie mówiła.
– Przepraszam… Nie tak sobie ciebie wyobrażałem.
– Nie? A jak? W kapeluszu i z miotłą w ręce?
– Coś tak jakby… – burknął. – Pani Stanisława…
– Stasia cię przysłała? Rozumiem zatem skąd to wyobrażenie. Lubi przesadzać. – Otworzyła całkiem furtkę. – Kawy? Herbaty? Czarnej nalewki? – Na jej pełnych ustach zagościł szelmowski uśmiech.
– Może kawy… – Wszedł za nią i zamknął furtkę.
– Zapraszam do środka. Kawa nie zrobi się na magiczne słowo czary-mary.
Podążył za nią coraz bardziej zaintrygowany. Weszli do małego przedsionka, a potem poszedł za nią do kuchni, która prawdopodobnie była sercem tego domu. Królowało w niej drewno, czerwona cegła na ścianach, w centralnej części stał stół z niemodną ceratą w czerwono białą kratkę i pięknie rzeźbione drewniane krzesła. Na parapecie dużego okna kolejne doniczki z ziołami. Nad stołem zwisała lampa z czerwonym abażurem i jeszcze jakieś dziwne frędzle. Usiadł i przypatrywał się im z zainteresowaniem. Klara nalała wodę do czajnika, a potem wyjęła pojemnik z ziarnami kawy i podeszła pod okno. Po jego lewej stronie, do ściany przymocowany był stary, ręczny młynek do kawy.
– To łapacz snów – wyjaśniła, przyglądając mu się.
– Łapie sny? W kuchni? – zapytał i uśmiechnął się. Poczuł jak jego ciało się rozluźnia, od bardzo dawna tego nie doświadczył.
– W skrócie przyciąga te dobre, odgania te złe.
– Śpisz tutaj?
– Często pracuję do późna. To taki zalążek dobrej energii przed snem. W sypialni też wisi, większy. – Podczas gdy Klara mieliła kawę, zdążył naliczyć siedem dzwoneczków różnej wielkości, zawieszonych przeważnie na ścianach.
– A to? – zapytał.
Wsypała kawę do dużych, ceramicznych kubków, zalała i postawiła na stole.
– Dzwoneczki dla niektórych symbolizują dźwięk wszechświata, dla innych dobrą nowinę oraz radość, a ja je po prostu lubię. – Wyciągnęła łyżeczki i postawiła cukierniczkę.
– A kociołek i czarny kot gdzie? – Wsypał do swojego kubka dwie kopiaste łyżeczki cukru.
– Kociołek w szafie, a kot pewnie pod łóżkiem. – Roześmiała się. – Zawsze tyle słodzisz?
– Zawsze… Poważnie masz czarnego kota?
– Poważnie, ale Teo chodzi własnymi ścieżkami, nie każdego obdarzy sympatią.
– I co wtedy?
– Wtedy wyciągam kociołek i gotuję czarną nalewkę – parsknęła śmiechem. Nie mógł się nie roześmiać.
– Nie boisz się mieszkać tu sama? Prawie w lesie. Wpuszczasz do domu obce osoby…
– A kto powiedział, że mieszkam sama? Poza tym mam sąsiadów.
– No tak. – Nie pomyślał, że wraz z Klarą może tu mieszkać jakiś mężczyzna…
– Dowiem się, w czym ci pomóc? – zapytała i upiła łyk kawy.
– Nie mogę spać, chciałem kupić jakieś tabletki, ale Stasia powiedziała…
– Tak wiem, co powiedziała. Chemia, nie warto się truć, naturalne środki pomogą…
– A pomogą?
– To zależy z jakiej przyczyny nie możesz spać.
– Hmm, nie wiem… – Nie chciał drążyć tego tematu.
– Rozumiem, każdy ma jakąś tajemnicę. Jeśli jednak oczekujesz pomocy, musisz się trochę otworzyć, bo przyczyną złego snu lub jego braku może być dosłownie wszystko. Na przykład stres, strach…
– Mam stresującą pracę. Przyjechałem tutaj, żeby odpocząć i naładować baterie, jak to się mówi. Miejsce idealne, więc sądziłem, że to wystarczy.
– Dla ciała owszem, dla umysłu niekoniecznie. – Podeszła do szuflady i wyjęła talię kart.
– Mogę? – popatrzyła mu w oczy.
– Mogę co? – zapytał i pomyślał, że jej spojrzenie jest na wskroś przenikliwe.
– Sprawdzić twoją energię.
– Za pomocą kart? Poważnie?
– Chcesz mojej pomocy czy nie?
– Tak, ale…
– Tak, ale nie wierzę w te bzdury. – Przewróciła oczami. – Niewiele mnie obchodzi, w co wierzysz, a w co nie. Daj mi popracować. – Przetasowała talię kart i kazała mu przełożyć, dwa razy od siebie. Dopiero kiedy zaczęła je rozkładać w dziwny dla niego sposób, zauważył, że to były karty wróżebne. Pewnie jakiś Tarot czy coś – pomyślał, ale już się nie odezwał. Na każdej karcie znajdowała się jakaś postać, jakiś symbol albo rysunek z wyciętego zdarzenia. Klara rozłożyła karty i w milczeniu się im przyglądała, a on przyglądał się jej. Zanim usłyszał co ma do powiedzenia, zdążył pomyśleć, że jest zjawiskowa.
– Cóż… – zaczęła, a na jej czole pokazała się zmarszczka. Wciąż nie dowierzając w to co robi kobieta, zafascynowany jej osobowością próbował żartować.
– Wygram w totka?
– Raczej nie – zaczęła, a jej ton zrobił się poważny.
– W takim razie słucham, wal prosto z mostu… – Rozsiadł się wygodniej na krześle.
– Pierwsze rozdanie, Wisielec, Śmierć, Diabeł, Wieża i Kapłanka. Dziwne, wszystkie te karty to karty Wielkiej Arkany, w dodatku niektóre w pozycji odwróconej.
– A jaśniej?
– Masz jakieś kłopoty, prawda? – Spojrzała na niego, miał wrażenie, że dostrzegł w jej oczach troskę. Nie odpowiedział, więc ciągnęła dalej.
– Znalazłeś się w swego rodzaju pułapce, nie wiesz jak się z niej wydostać, wieża symbolizuje wielkie zniszczenie. Jeśli nie wydostaniesz się z kłopotów, spotka cię kara. Ukrywasz coś. Nie wiem o co chodzi, ale zioła na sen mogą nie pomóc niestety. Spróbujemy tak czy inaczej. Dam ci taką mieszankę z mojego ogródka, niech Stasia zaparzy ci przed snem. Nie martw się, to sama natura, melisa, lawenda, chmiel. – Podeszła do szafki, żeby wyszukać odpowiedni woreczek. Adam tymczasem patrzył na Klarę, nie wiedząc co powiedzieć. Poczuł jak się poci, jak jego serce gwałtownie przyśpiesza. Co ta kobieta, na miłość boską, powiedziała?!
– Sprawdź jeszcze raz – poprosił cicho. Odwróciła się do niego z woreczkiem ziół w ręce. Podeszła do stołu, usiadła, przetasowała karty i rozłożyła.
– Karty praktycznie te same, oprócz jednej… Pustelnik – Spojrzała na niego.
– Pustelnik w odwróconej pozycji zazwyczaj wskazuje na próbę ucieczki przed czymś. Może oznaczać uchylanie się od odpowiedzialności lub unikanie kontaktów ze światem rzeczywistym.
– Masz coś mocniejszego do picia czy tylko zioła? – zapytał zachrypniętym głosem.
– Mam.
– Poczęstujesz mnie? Zdaje się, że muszę ochłonąć.
Rok 2023
Anastazja spojrzała na ciało kobiety leżącej na leśnym poszyciu. Spojrzała i zamarła, z szoku, przerażenia. Ciało leżało ułożone na wznak, ręce złożone na klatce piersiowej, jak do modlitwy. W dłoniach zaciśnięty biały różaniec. Ubrana w prostą, białą sukienkę, włosy rozpuszczone i schludnie zaczesane. Oczy miała zamknięte, ale ktoś, może morderca, zadbał o mocny i wyrazisty makijaż, co w tej sytuacji wydało się groteskowe.
Ana poczuła jak nogi odmawiają posłuszeństwa, kucnęła. Radek natychmiast pospieszył z pomocą.
– Trzymasz się? – kucnął przy niej.
– Ta kobieta faktycznie wygląda jak ja… – wyszeptała, a zaraz potem poczuła silne ukłucie zapowiadające migrenę. – Proszę, przynieś mi wodę i moje leki z samochodu.
– Dobrze, poprosić kogoś, żeby z tobą tu posiedział?
– Nie, dam sobie radę.
– Anastazjo, wiem, że to trudne dla ciebie, ale czy rozpoznajesz tę kobietę? – zapytał Tomasz Jaworek.
– Nie, nie wiem, wygląda jak ja, niewiarygodne.
– Może to jakaś kuzynka?
– Nie mam kuzynek, mam tylko ciocię, która mnie wychowała. Czy mogę się jeszcze rozejrzeć?
– Oczywiście, na to liczyłem, mogliśmy coś przeoczyć.
Mimo bólu głowy Anastazja spróbowała skupić się na zadaniu.
Jeszcze raz podeszła do zamordowanej, potem skupiła wzrok na tym co dookoła. Parę metrów dalej dostrzegła ustawione pod drzewem białe świece. Nowe, nikt ich nie zapalał. Takie trochę na pokaz – pomyślała. Obeszła krok po kroku miejsce zdarzenia, uważnie przyglądając się leśnemu poszyciu, ale niczego więcej nie zarejestrowała. Zwykłe odgłosy natury, jakby nic się tutaj nie wydarzyło. Ktoś umiera, a życie toczy się dalej – pomyślała i wróciła do Jaworka, akurat kiedy Radek przyniósł leki i wodę.
– Dzięki. – Zażyła tabletkę i wypiła pół butelki.
– Jak się masz? Jesteś bardzo blada – spytał z troską.
– Dziwne to wszystko. Zobaczcie, nie ma śladów ciągnięcia zwłok, morderca musiał przenieść tutaj ciało. Nie ma żadnych śladów zabrudzenia.
– Morderca chciał, żeby tak wyglądała? – bardziej stwierdził, niż zapytał Konor. – I to dziwne ubranie. Wczesną wiosną trochę za zimno na taką sukienkę.
– Tak, bardzo się postarał, żeby to wyglądało jak morderstwo na tle religijnym, jakby chciał ją nawrócić, skoro uchodziła za miejscową czarownicę, ale…
– Masz wątpliwości?
– Coś mi się tu nie zgadza. Niby różaniec, jakieś świeczki ułożone w równym rzędzie, biała sukienka, ale ten makijaż… Nie pasuje do reszty.
– Może chciał ją jakoś oznaczyć? Że była grzeszna? – przyszło do głowy Tomkowi.
– Załóżmy, że to jakiś fanatyk religijny, który postanowił oczyścić świat. Chciał ją „ukarać”, pokazać jej grzeszną duszę poprzez wyuzdany makijaż. Moim zdaniem, poszedłby na całość, nie tylko z makijażem. A tu z drugiej strony biała sukienka, różaniec…
– Ukarał ją makijażem, a sukienka oznacza, że po śmierci jej grzechy zostaną odpuszczone. – Radek myślał na głos.
– Czy ona, Klara, miała jakiś wrogów? – zapytała Ana.
– Całe mnóstwo w tej i w drugiej wsi – odpowiedział Jaworek.
– Zabierzcie ją stąd proszę – powiedziała nagle. – A my jedźmy na komendę, potrzebuję kawy.
– Oczywiście. – Jaworek przekazał technikom, żeby dokończyli pracę. – Anastazjo, muszę cię o to poprosić. Czy pozwolisz nam pobrać twoje DNA?
– Tak – odpowiedziała i w tym samym momencie usłyszeli podniesiony, damski głos. Spojrzeli w kierunku, skąd dochodził, i zobaczyli starszą kobietę, która wykłócała się z aspirantem Terleckim.
– Nie może pani tu wejść, to jest teren przestępstwa – próbował ją zatrzymać.
– Wpuść mnie młody człowieku, bo nie ręczę za siebie – powiedziała bardzo stanowczym głosem, a potem dostrzegła Jaworka.
– Tomasz! – zawołała.
– Kto to? – zaciekawiła się Ana.
– Stanisława Mrukowska, przyjaźniła się z ofiarą – wyjaśnił policjant i podszedł do kobiety.
– Pani Stasiu… – zaczął, ale mu przerwała.
– Żadne „pani Stasiu” – warknęła. – Chcę ją zobaczyć! Dlaczego muszę się dowiadywać o czymś tak potwornym od miejscowej plotkary, a nie od ciebie?!
– Pani Stasiu, proszę nam dać pracować, nie mogę pani wpuścić, technicy zabezpieczają właśnie…
– Od smarkacza przychodzisz do mnie na swojski chleb i wypłakujesz się w rękaw, a teraz nie możesz? – Jaworek zaczerwienił się.
– Muszę zobaczyć moją Klarcię! – Stanisława była upartą kobietą, a Tomasz niekoniecznie chciał, aby wszyscy poznali jego tajemnice.
– No dobrze – skapitulował. – Chodźmy.
Pani Mrukowska podeszła do ciała i przez chwilę nic nie mówiła, a potem wybuchnęła płaczem. Jaworek ją przytulił. Odepchnęła go i uklękła przy zamordowanej.
– Pani Stasiu, nie! Proszę niczego nie dotykać! – krzyknął i odciągnął ją od zwłok.
– Dobrze, już dobrze – wyrwała się i spojrzała na niego. – To niepodobne do Klary – oznajmiła przez łzy.
– Co takiego? – zapytał.
– Ten makijaż. Ona się nie malowała, praktycznie w ogóle!
– Może była z kimś umówiona, na randkę?
– Bzdura! Wiem z kim się spotykała i wiem, że nawet na randkę nie pomalowałaby się w ten sposób – upierała się kobieta. – I ta sukienka!
– Rozumiem, czy będziemy mogli jeszcze dziś porozmawiać o tym, z kim się spotykała? Czy ma pani na myśli tego przyjezdnego mężczyznę?
– Tak, porozmawiamy, ale niech mnie ktoś odwiezie do domu najpierw, muszę zażyć coś na uspokojenie. Ciśnienie mi skacze – wyjaśniła, po czym dopiero w tym momencie dostrzegła Anastazję i zamarła…
– Kto to jest? Co się tutaj wyprawia? – I zanim ktokolwiek udzielił jej odpowiedzi, osunęła się na ziemię…
Karetka na szczęście wciąż była na miejscu. Jaworek poprosił o nią, bo nie wiedział jak zareaguje Anastazja. Wiedział od kolegi przez co przechodzi kobieta. Starszej pani została udzielona pierwsza pomoc, a potem – pomimo jej protestów – zabrano ją do szpitala na obserwację. Jaworek powiadomił jej męża.
Ekipa techniczna pracowała, a Ana zamyślona rozglądała się po okolicy…
* * *
W pewnej odległości, na pagórku, za drzewami stała ciemna, zakapturzona postać. Mężczyzna ubrany w brązową, długą szatę stał tak, aby nie być widocznym dla ludzi, którzy znajdowali się na miejscu przestępstwa. On jednak miał dość dobry widok, dodatkowo zaopatrzony był w lornetkę. Był nad wyraz spokojny, a na jego twarzy malował się triumf. Spojrzał ostatni raz przez lornetkę na Anastazję i wyszeptał: Witaj w domu…
Rok 1983
Dareczek obudził się w środku nocy, wyrwany ze snu przez straszne odgłosy dobiegające gdzieś z głębi domu. Przerażony usiadł na łóżku, przytulając misia. W pierwszej chwili pomyślał, że straszne potwory zaatakowały ich ogród. Wszędzie w lasach dookoła czaiły się, polując na swoje ofiary. Tak mówili koledzy. Szybko jednak uświadomił sobie, że odgłosy dochodzą z wnętrza ich domu. O nie! Znowu „to” się dzieje. Poczuł jak jego siedmioletnie ciało zaczyna się trząść, a po policzkach spływają łzy. Proszę, proszę, nie rób tego. Zostaw moją mamusię – mówił szeptem, ale płacz mamy nie ustępował. Coś uderzyło o podłogę, jakby ktoś gwałtownie przewrócił krzesło. Donośny, pijacki, rubaszny głos ojca rozchodził się jak echo, przyprawiając Darka o spazmatyczny szloch. Naciągnął na siebie kołdrę i zasłonił uszy z nadzieją, że to pomoże mu się uspokoić, ale tak się nie stało. Ściskał tak mocno swojego misia, że aż się bał, że go udusi i jego przyjaciel odejdzie na zawsze. A wtedy zostanie sam jak palec w tym strasznym domu, a przecież sam nie uratuje mamusi…
– Ty dziwko! – usłyszał głos ojca. Nie wytrzymał tego napięcia, coś strasznego działo się w jego brzuchu. Wyszedł z łóżka i z misiem pod pachą, ostrożnie otworzył drzwi swojego pokoju. Poczłapał najciszej jak się da w stronę kuchni, skąd dochodziły krzyki i płacz mamy. Hałasy stały się głośniejsze, a jego drgawki przybrały na sile.
– Puściłaś się z tym obdartusem, tak? – Henryk splunął na leżącą na podłodze mamę. – Widziałem jak się do niego mizdrzysz, na potańcówce w remizie.
– Co ty mówisz? Kochanie, nic nie zrobiłam. – Mama płacząc, próbowała tłumaczyć. – Proszę cię, kocham ciebie, nasze dzieci… – Dotknęła ciążowego brzucha. Lekarz podejrzewał ciążę bliźniaczą ze względu na większy niż zazwyczaj w siódmym miesiącu obwód brzucha oraz fakt, iż ruchy były odczuwalne w różnych miejscach.
– Nasze? A może twoje i kogoś innego? – Kopnął ją z całych sił w plecy. Skurczyła się z bólu, odruchowo próbując osłonić brzuch. Próbowała nie płakać, choć ból był przejmujący. Nie chciała obudzić synka. Tak bardzo nie chciała go obudzić…
– Henryk, proszę cię – wykrztusiła, czując krew na wargach. To pewnie od pierwszego uderzenia. – Wypiłeś odrobinę za dużo, porozmawiamy jutro…
– Oszalałaś kobieto do końca? Rozum ci odebrało? Będziesz mi mówić co mam robić?! – Kolejny kopniak wylądował, tym razem na jej głowie. – Nauczę cię porządku, szmato. – Ostatniego słowa już nie usłyszała. Po uderzeniu w głowę straciła przytomność. Nie mogła w żaden sposób osłonić swoich dzieci. Razy padały jeden po drugim…
– Tato – usłyszał nagle oprawca rodziny i gwałtownie się odwrócił. Na progu kuchni stał Dareczek, w piżamie, z misiem pod pachą, a spomiędzy jego nóg wypływał mocz, tworząc kałużę na starym, zabrudzonym linoleum…
Henryk ocknął się na chwilę z pijackiego transu i spojrzał na syna. Darek wyglądał jak jego młodsza kopia. Takie same oczy, włosy, rysy. Przynajmniej miał pewność, że syn jest jego.
– Synku… – Nagle się uspokoił, jak gdyby nic się nie stało. – Synku, położę cię spać, dlaczego jeszcze nie śpisz? – zapytał i ruszył w jego kierunku.
Chłopczyk stał jak skamieniały, ale nagle poczuł, że dzieje się z nim coś dziwnego, jakby jakaś niewidzialna siła wtargnęła do jego chudego ciałka. Jakby ktoś zaczął go ciągnąć. Nie do końca świadomy co robi, odwrócił się gwałtownie i pobiegł ile sił w nogach w stronę drzwi wyjściowych. Szczęśliwie dla niego, nie były zaryglowane, ojciec zawsze zapominał je zamknąć. Chłopczyk wybiegł na zewnątrz, do ogrodu, w którym było ciemno i strasznie, pobiegł do starej, rozpadającej się furtki i wybiegł na drogę. Za plecami słyszał głos ojca.
– Wracaj! Darek wracaj, wszystko będzie dobrze… Dobrze, dobrze – roznosiło się niczym echo za plecami chłopca. Poczerwieniał z wysiłku, zaciskając dłoń na misiu. Nagle poczuł jak coś, może szyszka lub kamień wbija się w gołą stopę, zawył z bólu i runął jak długi. Poczuł ból w kolanie i pieczenie na policzku, ale wstał. Jakaś tajemnicza siła pozwoliła mu wstać i biec dalej, nie oglądając się za siebie. Biegł i biegł, znaną drogą, tak długo aż w oddali zobaczył dom babci. Henryk nie był w stanie go dogonić. Od wypitego alkoholu zakręciło mu się w głowie, poczuł duszność w płucach i na chwilę usiadł na trawie.
Tymczasem babcia Józia usłyszała walenie w drzwi, więc czym prędzej je otworzyła i nim zdążyła wypowiedzieć choć jedno słowo, wnuk wpadł jej w ramiona. Mokry od potu i moczu, trzęsąc się na całym ciele, przywarł do niej i wył jak bezbronne, okaleczane zwierzę.
– Już dobrze, już dobrze wnusiu, jesteś bezpieczny. – Kobieta próbowała go uspokoić. Domyśliła się, że zięć znowu wszczął awanturę, ale tym razem widok Darka ją przeraził. Ile razy zgłaszała milicjantom, że córka jest bita, ale kto miał jej pomóc, skoro Henryk miał wszędzie z każdym układy. Ileż razy błagała córkę, żeby odeszła wraz z synkiem, ale ta się bała. Danusia nie posiadała konkretnego wykształcenia, nie miała oszczędności, a Henryk groził, że jeśli odejdzie, on zabije ją i syna.
– Co zrobił tata? – próbowała mówić spokojnie, choć jej intuicja mówiła, że stało się coś strasznego.
– Mamusia, moja mamusia, ona tam leży, trzeba zawołać pana doktora. – Dareczek wypluwał słowa między jednym szlochem a następnym.
– Już dobrze kochany, wszystko będzie dobrze. Babcia sprowadzi pomoc. Usiądź tu i zaczekaj, a ja…
– Nie! Nie zostawiaj mnie proszę, on tu przyjdzie… – Chłopczyk uchwycił się babcinej nogi. Józia nie wiedziała co robić, jak wezwać pomoc do córki, załkała bezgłośnie, żeby jeszcze bardziej nie wystraszyć chłopca. Jej dobry anioł na szczęście czuwał, bo w tej samej chwili usłyszała pukanie do drzwi, które zresztą pozostały otwarte. Do środka weszła sąsiadka.
– Józiu, co się stało? Wypuszczałam właśnie psa na zewnątrz, kiedy zobaczyłam biegnącego Darka – zaczęła i już się domyśliła co się stało, zobaczywszy wtulone w Józię, podrapane dziecko. Wszyscy we wsi znali Henryka i jego wybuchy agresji.
– Marysiu, błagam, sprowadź pomoc do mojej córki, ja nie mogę zostawić wnuka.
Rok 2022
Adam nie spał dobrze w noc po wieczorze u Klary. I o dziwo, nie z powodu swoich problemów. Pierwsza faza snu była spokojna, choć nie zdążył wypić ziół, bo zasiedział się u nowej znajomej. Może odrobinę za długo i o jeden koniak za dużo. Klara nie naciskała na spowiedź z problemów, a on wolał upajać się jej towarzystwem i alkoholem. Swym wdziękiem i czarem oraz wiedzą, spowodowała, że naprawdę zapomniał na chwilę o swoim popieprzonym życiu. Była urocza, dowcipna, naturalna, i choć w żaden sposób go nie kokietowała, nie mógł oderwać od niej swoich oczu. Posiadała ogrom wiedzy na różne tematy. Nie wierzył nigdy w żadne czary, wróżki, wróżenie z kart. Zatem jakim cudem, z tych dziwnych kart wyczytała samo sedno jego kłopotów? Po pierwszej fazie przyszły sny. Najpierw dziwne, siedział na polanie, na której płonęło ognisko, a dookoła tańczyły kobiety w czarnych szatach. Jedna z nich dosypała czegoś do ognia, który buchnął czarnym dymem i po chwili poczuł dziwny zapach, a potem zakręciło mu się w głowie. Zamknął oczy, a kiedy je otworzył, kobiety były nagie. Nagie i chętne, żeby mu się oddać. Przebudził się i ze zdziwieniem stwierdził, że ma erekcję… Wyszedł na mały balkonik, żeby zapalić, choć od dawna tego nie robił.
Położył się i wkrótce potem nadszedł kolejny sen, prawie na jawie. Kochał się namiętnie z Klarą, w kuchni na stole i było cudownie dopóki czarny kot nie wskoczył mu na plecy, drapiąc go przy tym boleśnie. Znowu się obudził i zaklął siarczyście.
* * *
Rzędzińska niedzielny poranek rozpoczęła od pożywnej jajecznicy, sałatki z pomidorów i mocnej kawy. Nakarmiła Teo i wypuściła go na zewnątrz, gdzie kot natychmiast ułożył się w swoim ulubionym miejscu, na małym skalniaku i delektując się promieniami słonecznymi, rozpoczął swą codzienną higienę. Kobieta natomiast przeniosła się do ogrodu, gdzie na stole ponownie rozłożyła karty. Przed wyjściem Adama poprzedniego wieczoru, poprosiła go o podanie daty urodzenia. Chciała sprawdzić, jaką jest numerologiczną liczbą. Od dziecka numerologia ją fascynowała. Uwielbiała liczby, wypożyczała książki w bibliotece, czytała o ich znaczeniu. Jako nastolatka miała opanowaną wiedzę perfekcyjnie. Wiedziała, że dzięki liczbom można sprawdzić swój charakter, odkryć potencjał, a nawet karmę. Potrafiła stworzyć portret numerologiczny, wtedy kiedy ktoś ją poprosił. Już dawno przestała tłumaczyć się z tego, co robi oraz że numerologia jest nauką, której korzenie sięgają nawet do około 570 r. p.n.e. Nauką, która przedstawia różne kombinacje liczbowe i nie ma nic wspólnego z magią czy siłami nadprzyrodzonymi. Było sporo mieszkańców we wsi, którzy ją znali, przychodzili po porady, po zakup maści czy ziół, którzy ją szanowali i korzystali z jej usług. Zyskała sympatię tych, którym pomogła w jakikolwiek sposób. Ale była też druga strona medalu. Wiedziała, że są tacy, którzy mają ją za wiedźmę... Jej rodzice, kiedy jeszcze żyli, bardzo się martwili, że mieszkając w takiej małej, konserwatywnej wsi narobi sobie wrogów lub wpakuje się w jakieś tarapaty. Mimo obaw nie ograniczali jej w żaden sposób, wspierali pasje i pozwalali się rozwijać. Była im za to niezmiernie wdzięczna. Pierwszy rok po ich śmierci był bardzo trudny. Na szczęście była już dorosła i mogła sama o sobie decydować. Wtedy też pani Stasia otoczyła ją opieką i pomagała. Traktowała prawie jak córkę. Śmierć rodziców sprawiła, że Klara szybko wydoroślała i nie dała sobie w kaszę dmuchać. Ze swoją wiedzą znalazła pracę w sklepie zielarskim i dalej rozwijała swoje pasje i zainteresowania.
Pracowała kilka godzin. Oderwała się od kartek, zapisanych uwag i cyfr dopiero, kiedy zobaczyła Adama przy furtce. Spojrzawszy na zegarek, zdumiona, że wybiła godzina siedemnasta, poczuła burczenie w brzuchu.
– W sam raz na spóźniony obiad, jeśli masz ochotę dołączyć – powiedziała, wpuszczając go do środka i nie czekając na odpowiedź, udała się wprost do kuchni. Skupiona na tym, co odkryła w numerologii Adama, bezwiednie przygotowywała posiłek. Prawie zapomniała o obecności gościa, dopóki ten nie odchrząknął.
– Czy na pewno nie wolałabyś zjeść w samotności? – zapytał nieco skrępowany. – Odnoszę wrażenie, że błądzisz gdzieś myślami…
– Gulasz z kaszą – powróciła do rzeczywistości. – Tutaj nie ma wybrzydzania. – Zamieszała w garnku. – I ogórek kiszony domowej roboty – uśmiechnęła się. – Przyszedłeś w samą porę.
– W samą porę, żeby zjeść ogórka kiszonego? – Próbował żartować.
– Poniekąd... Czy wiesz, że ogórek kiszony jest naturalnym probiotykiem? Czyli korzystnie wpływa na pracę przewodu pokarmowego, a co za tym idzie, na cały organizm?
– Coś podobnego mówiła mi babcia.
– Mądra kobieta. – Kiedy w końcu obiad pojawił się na stole, zapytała: – Jak minęła noc?
– Nie chcesz wiedzieć! – zamruczał i skosztował gulasz. – Pyszne, w dodatku wyśmienita z ciebie kucharka.
– W dodatku? W dodatku do czego?
– Do całej reszty… – uśmiechnął się szelmowsko. Klara roześmiała się na cały głos.
– Słaby flirt, co gorsza, nie wypiłeś moich ziół na sen.
– Przepraszam, ktoś mnie uraczył koniakiem, a potem było późno i nie chciałem hałasować w kuchni, bo domownicy już spali.
– Oj, biedaku. I pewnie śniły ci się jakieś koszmary?
– Wolałbym o nich nie opowiadać. Co to? – Wskazał na zawartość kubka.
– Nie mogę ci zdradzić mojego sekretu. Witalny eliksir. – Roześmiała się.
– Jesteś bardzo tajemniczą kobietą.
