Powrozy - Małgorzata Micior - ebook + audiobook

Powrozy ebook i audiobook

Małgorzata Micior

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

W pobliżu Olesna zostają znalezione zwłoki Klary Rzędzińskiej, uważanej przez okolicznych mieszkańców za wiedźmę. Prowadzący śledztwo podkomisarz Jaworek prosi o pomoc przyjaciela, policjanta z Katowic, Radosława Konora, który na miejsce zbrodni przybywa razem z profilerką Anastazją Stec. Wkrótce okazuje się, że obecność funkcjonariuszki, bliźniaczo podobnej do denatki, nie jest przypadkowa. Mimo to zmagająca się z amnezją kobieta, nie ma pojęcia, kim jest ofiara. Rozpoczęte w tej sprawie dochodzenie uruchamia bieg wydarzeń, które całkowicie odmienią jej życie...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 312

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 47 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Tomasz Urbański

Oceny
4,2 (51 ocen)
33
8
3
3
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Blue_Ines

Nie oderwiesz się od lektury

Mocna i naprawdę fajna historia.
10
Mbotka_56

Dobrze spędzony czas

Polecam
10
Tymon1

Nie oderwiesz się od lektury

czekam na więcej
10
Almirante

Z braku laku…

To że autorka wrzuci masę seksu nie oznacza że umie pisać
micraf

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się czyta i świetnie słucha. W książce mamy nie tylko wątek kryminalny, ale jest też numerologia.. Bardzo dobrze ukazana mroczna strona natury ludzkiej.Miłe zaskoczenie, że Autorka wplotła sceny erotyczne, z jednej strony ukazujące uczucie, a z drugiej mroczną stronę bohaterów.. Ksiazka ma swój klimat. Polecam.
22

Popularność




Re­dak­cja

Ro­bert Ra­taj­czak

Ko­rekta

Mo­nika Ra­taj­czak

Pro­jekt okładki, skład i ła­ma­nie

Na­ta­lia Jar­gieło

Fo­to­gra­fia au­torki

Ra­fał (Ma­ciek) Mi­cior

© Co­py­ri­ght by Mał­go­rzata Mi­cior

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Vec­tra

Druk i oprawa

WZDZ Dru­kar­nia Lega, Opole

Wy­da­nie I

ISBN 978-83-68293-52-4

Wy­dawca

Wy­daw­nic­two Vec­tra

Czer­wionka-Lesz­czyny 2025

www.arw-vec­tra.pl

Pa­mięci mo­jej uko­cha­nej babci He­leny Koł­czew­skiej

Ro­dzi­com – Ewie i Je­rzemu Na­my­sło

Wszyst­kie po­staci i wy­da­rze­nia opi­sane w tej książce są cał­ko­wi­cie fik­cyjne.

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób ży­ją­cych jest przy­pad­kowe i nie było in­ten­cją au­torki.

Rozdział 1

Rok 2023

Te­le­fon upar­cie dzwo­nił. Ana­sta­zja nie wie­działa, czy to tylko w jej gło­wie, czy ktoś fak­tycz­nie chciał się z nią skon­tak­to­wać. Wy­su­nęła dłoń spod koł­dry, na wpół przy­tomna, pró­bu­jąc zlo­ka­li­zo­wać apa­rat. Nim ode­brała, zdą­żyła siar­czy­ście za­kląć i na­wet przy­tom­nie po­my­śleć, że gdyby to ona dzwo­niła, już dawno by się pod­dała.

– Halo – mu­siała od­chrząk­nąć, po­nie­waż gar­dło upar­cie do­ma­gało się na­wil­że­nia.

– Ko­lejny ciężki wie­czór? – Usły­szała po dru­giej stro­nie, choć słowa te nie były wy­po­wie­dziane z iro­nią, ra­czej z tro­ską.

– Czego chcesz? – za­py­tała nie­grzecz­nie, wie­dząc do­brze, że jej ton nie znie­chęci męż­czy­zny pod dru­giej stro­nie słu­chawki.

– Będę za dwa­dzie­ścia mi­nut z kawą i ro­ga­li­kami. Szo­ruj pod prysz­nic.

– Od­czep się, jest nie­dziela, mam…

– Jest wto­rek! Dwa dni kry­łem ci ty­łek, wy­star­czy! Zna­le­ziono trupa, a ty, je­śli się w tej chwili nie ogar­niesz, bę­dziesz ko­lej­nym! – Głos Ko­nora już nie był przy­ja­ciel­ski. Jego po­iry­to­wa­nie było pra­wie na­ma­calne.

Za­nim zdą­żyła za­re­ago­wać, po­łą­cze­nie zo­stało prze­rwane. Z tru­dem opu­ściła łóżko i udała się pod prysz­nic, ma­jąc na­dzieję, iż go­rący stru­mień wody przy­wróci ją do ży­wych. Ciało za­re­ago­wało pra­wie na­tych­miast, głowa nie. Ko­tło­wało się w niej od na­tłoku my­śli. „Jest wto­rek” – usły­szała, pró­bu­jąc przy­swoić so­bie ten fakt. Je­śli tak, to zna­czy, że tym ra­zem stra­ciła kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią na dłu­żej. Jak to się stało? W so­botę na­stą­pił pierw­szy atak. Udało jej się nad nim za­pa­no­wać, po­tem ura­czyła się wi­nem… W nie­dzielę na­trętne my­śli już nie chciały od­pu­ścić, zna­jome ob­razy po­wró­ciły. Tym ra­zem jed­nak było ina­czej. Po­ja­wiły się nowe, zu­peł­nie nie­znane, po­wo­du­jąc jesz­cze więk­szy atak pa­niki. Do­dat­kowo mę­czył ją kac. Za­żyła ta­bletki, a po­tem za­pewne otwo­rzyła ko­lejne wino. Co było da­lej? Pustka. Nic nie pa­mię­tała. Ko­nor przy­wró­cił ją do ży­cia dzi­siaj, czyli ko­lejne dwa dni stały się czarną plamą.

Le­d­wie zdą­żyła za­ło­żyć spodnie i ko­szulkę, a po­tem roz­cze­sać mo­kre włosy, kiedy dzwo­nek u drzwi za­sy­gna­li­zo­wał na­dej­ście zba­wien­nej kawy oraz li­sty py­tań, które po­zo­staną bez od­po­wie­dzi…

– Dzięki. – Z ulgą przy­jęła kawę. Za­pach cie­płych ro­ga­li­ków spo­wo­do­wał, że żółć po­de­szła jej do gar­dła. Usie­dli w kuchni przy stole. Ko­lega przy­glą­dał jej się tym swoim cho­ler­nie prze­ni­kli­wym wzro­kiem, który w ich wspól­nej pracy czę­sto ozna­czał bli­ski suk­ces. Pry­wat­nie na­to­miast wie­działa, iż ozna­cza kło­poty i nie­wy­godne py­ta­nia.

– Zjedz – bar­dziej roz­ka­zał, niż po­pro­sił, choć do­sko­nale wie­działa, że to prze­jaw tro­ski. Ile razy ra­to­wał ją z opre­sji? Nie by­łaby w sta­nie tego zli­czyć.

– Zjem, za chwilę. Co wie szef?

– Że po­je­cha­łaś pil­nie, bo cioci się po­gor­szyło. Miała za­wał.

– Za­wał? – za­py­tała za­sko­czona.

– Na szczę­ście lekki, sy­tu­acja zo­stała już opa­no­wana. – Wzru­szył ra­mio­nami. – Ju­tro bę­dziesz w pracy.

– Więc dla­czego dziś ka­żesz mi jeść ro­ga­liki? – uśmiech­nęła się. Zdą­żyła już za­żyć ta­bletkę prze­ciw­bó­lową, więc po­czuła się nieco le­piej. Kawa rów­nież po­mo­gła.

– Po­trze­buję cię. Ko­lega za­dzwo­nił, że dziś rano w le­sie zna­le­ziono zwłoki ko­biety. Opis zda­rze­nia przy­po­mina mor­der­stwo ry­tu­alne – mó­wił spo­koj­nym gło­sem, cho­ciaż spo­kojny nie był. To co miał do prze­ka­za­nia, tym ra­zem nie bę­dzie tylko ko­lej­nym te­ma­tem do roz­wią­za­nia. Ko­lejną, przy­krą sprawą, którą trzeba roz­wi­kłać, do­paść mor­dercę, a akta zar­chi­wi­zo­wać. Wie­dział, że tym ra­zem sprawa do­tknie przede wszyst­kim ko­bietę sie­dzącą na­prze­ciwko. A także po­nie­kąd jego sa­mego, bo nie był pe­wien, czy tym ra­zem zdoła ją ochro­nić…

– W któ­rym le­sie? – Udało jej się prze­łknąć ka­wa­łek pie­czywa. W du­chu po­dzię­ko­wała swo­jemu żo­łąd­kowi, że się nie zbun­to­wał. Te­raz czuła się już na tyle do­brze, że była zdolna ze­brać my­śli.

– W Le­śnej, obok Wa­chowa… – za­czął, a ona spoj­rzała zdzi­wiona. – To taka wieś…

– Wiem – prze­rwała mu. Na­gle jej puls przy­śpie­szył. – Dla­czego mamy się za­jąć sprawą za­mor­do­wa­nej ko­biety we wsi od­da­lo­nej o osiem­dzie­siąt ki­lo­me­trów od Ka­to­wic?

Spoj­rzał na nią, a po­tem z kie­szeni kurtki wy­cią­gnął wy­druk z in­ter­netu, który roz­ło­żył przed nią.

– Ta ko­bieta zo­stała za­mor­do­wana – oznaj­mił. Spoj­rzała na na­głó­wek ja­kie­goś ar­ty­kułu opi­su­ją­cego lo­kalne wy­da­rze­nie i zdję­cie ko­biety. Prze­nio­sła wzrok na niego i z po­wro­tem na zdję­cie. Po­czuła jak przed oczami robi jej się ciemno, jak żo­łą­dek gwał­tow­nie chce po­zbyć się do­piero co przy­ję­tego ro­gala. W ostat­nim mo­men­cie zdą­żyła do­biec do to­a­lety, żeby zwy­mio­to­wać. Ze zdję­cia spo­glą­dała na nią bliź­nia­czo po­dobna ko­bieta…

* * *

Po­czą­tek jazdy sa­mo­cho­dem upły­nął w ci­szy. Oby­dwoje za­jęli się swo­imi my­ślami. Ko­nor zda­wał so­bie sprawę z po­wagi sy­tu­acji. Jego part­nerka miała pro­blemy z pa­mię­cią, cier­piała na amne­zję. Ja­kaś straszna trauma z dzie­ciń­stwa nie po­zwa­lała jej nor­mal­nie żyć. A te­raz osiem­dzie­siąt ki­lo­me­trów od ich miej­sca po­bytu zna­le­ziono zwłoki ko­biety łu­dząco po­dob­nej do Any… Tak, po­noć lu­dzie mie­wają so­bo­wtó­rów, ale on nie wie­rzył w przy­padki. Re­ak­cja ko­biety na wia­do­mość o za­bój­stwie i zdję­cie ofiary mu­siały mieć coś wspól­nego z jej prze­szło­ścią. Spoj­rzał na nią. Miała przy­mknięte oczy, mimo to na jej twa­rzy wid­niało na­pię­cie. Kur­czowo za­ci­skała dło­nie. Jedną na pa­sie bez­pie­czeń­stwa, w dru­giej ści­skała zmię­to­lony wy­druk. Jej zdol­no­ści psy­cho­lo­giczne, in­tu­icja i by­stry umysł po­zwa­lały roz­wią­zać nie­jedną, trudną sprawę. W pracy była sku­piona, twarda, ana­li­tyczna, nie li­cząc mo­men­tów, w któ­rych od­pły­wała w ot­chłań drę­czą­cego ją kosz­maru. Te­raz, tu w sa­mo­cho­dzie zmie­rza­ją­cym w stronę Opola, wy­da­wała się jesz­cze bar­dziej kru­cha i roz­bita niż w mo­men­tach naj­więk­szego za­ła­ma­nia. Wie­dział o niej pra­wie wszystko, a to, co po­zo­sta­wało ta­jem­nicą, być może miało się wy­ja­śnić tam w le­sie przy za­mor­do­wa­nej ko­bie­cie.

Rozdział 2

Rok 2022

Nie­bie­skie sub­aru im­preza WRX pod­je­chało pod sta­cję ben­zy­nową w Ole­śnie. Kie­rowca wy­siadł, za­tan­ko­wał i wszedł za­pła­cić. Dwie młode pra­cow­nice spoj­rzały na sie­bie wy­mow­nie. Jedna szturch­nęła drugą prze­wra­ca­jąc oczami. Jed­nak ani słodki uśmiech ani próba za­chę­ce­nia do ku­pie­nia kawy bądź hot doga nie przy­nio­sły re­zul­tatu. Męż­czy­zna za­pła­cił i wy­szedł.

– Bo­ski – oznaj­miła pierw­sza.

– Tak, ale wy­glą­dał jak gang­ster. Od ta­kich le­piej trzy­mać się z da­leka.

– Gang­ster przy­je­chałby me­ro­lem, au­dicą albo ja­kąś betą – po­wie­działa pierw­sza z wyż­szo­ścią. Ko­le­żanka tylko wes­tchnęła, nie wia­domo czy z za­zdro­ści, że ona jest la­ikiem w tych te­ma­tach, czy z tę­sk­noty za mę­skimi wdzię­kami.

Tym­cza­sem sa­mo­chód po­gnał w stronę wsi Wa­chów. Kie­rowca mi­nął kryty, no­wo­cze­sny ba­sen w Ole­śnie i be­to­nową drogą przez las wje­chał do wio­ski. Mi­nął drew­niany ko­śció­łek po le­wej, mały wiej­ski sklep spo­żyw­czy po pra­wej i od­na­lazł miej­sce do­ce­lowe. Piękny, prze­stronny dom z ogrom­nym ogro­dem, po­miesz­cze­niem go­spo­dar­czym i od­no­wioną sto­dołą stał około pięć­set me­trów od drogi, oto­czony po­lami, na gra­nicy wsi Wa­chów i Le­śna.

Dom, w któ­rym wy­na­jął po­kój z ła­zienką i w któ­rym za­mie­rzał od­po­cząć przez kilka dni, a ra­czej… ukryć się i po­my­śleć nad na­stęp­nym kro­kiem.

Ma­low­ni­cze miej­sce, w któ­rym ci­sza za­kłó­cana była tylko przez ptaki, pie­ją­cego ko­guta czy krowy. Od czasu do czasu drogą prze­biegł szcze­ka­jący pies. A jed­nak nie spał do­brze pierw­szej nocy. Wła­ści­wie w ogóle nie spał, wię­cej się wier­cił, po­cił, wsta­wał, pró­bo­wał od­ga­niać nie­po­ko­jące my­śli, nada­rem­nie. Zwlekł się rano z tru­dem z łóżka i do­piero chłodny prysz­nic jako tako po­mógł uspo­koić zszar­gane nerwy. Zszedł na dół do go­spo­dyni, pulch­nej, star­szej pani w far­tuszku, krzą­ta­ją­cej się po ru­sty­kal­nej kuchni.

– Oo! Ciężka noc? – Wy­raz twa­rzy pani Stasi wy­ra­żał szczerą tro­skę. – Nie wy­gląda pan na wy­po­czę­tego. Kawy?

– Tak, po­pro­szę, będę wdzięczny.

– Po­kój wy­godny? – za­py­tała, sta­wia­jąc przed nim ce­ra­miczny ku­bek z mocną, pa­rzoną kawą.

– Tak, dzię­kuję. Ni­czego mi nie brak – od­parł.

– Ni­czego, prócz do­brego snu… – mruk­nęła pod no­sem.

– Jest tu­taj ap­teka? – za­py­tał. – Może ku­pię coś na sen.

– A jest i ow­szem, w Ole­śnie, na rynku. Ale po­le­cam udać się do Klary.

– Do Klary? To ja­kaś miej­scowa zna­chorka?

– Taka na­sza tu­tej­sza cza­row­nica, hi­hihi – Go­spo­dyni ro­ze­śmiała się, jakby wła­śnie opo­wie­działa naj­lep­szy dow­cip.

– Cza­row­nica? – Spoj­rzał scep­tycz­nie.

– A jakże! Już ona znaj­dzie naj­lep­szy, na­tu­ralny spe­cy­fik na spa­nie. Po co bę­dzie się pan truł tą che­mią?

– Są­dzi­łem, że wszyst­kie cza­row­nice zo­stały spa­lone dawno temu. – Upił łyk kawy i po­czę­sto­wał się do­mo­wej ro­boty ro­ga­li­kiem.

– A wi­dzi pan! Nie­które prze­trwały i od­wa­lają ka­wał do­brej ro­boty.

– I taka dumna ta wa­sza spo­łecz­ność, że ma­cie swoją cza­row­nicę? – pod­jął te­mat, bo miło się ga­wę­dziło, w do­datku po­czuł się le­piej i na chwilę za­po­mniał o swo­ich pro­ble­mach.

– Jedni dumni, inni nie – wes­tchnęła i prze­mie­szała w garnku zupę, któ­rej aro­mat za­czął już pięk­nie roz­cho­dzić się po ca­łym po­miesz­cze­niu. – Nie ma tu ła­twego ży­cia na­sza Klar­cia. Są tacy, któ­rzy by chęt­nie ten stos uło­żyli na nowo. Nie poj­muję, jak można być tak za­co­fa­nym w swoim ro­zu­mo­wa­niu! – po­wie­działa obu­rzona i usia­dła obok niego przy stole. Adam uśmiech­nął się pod no­sem.

– Za­bawne, do­tąd my­śla­łem, że wszy­scy lu­dzie na wsi są ra­czej tacy…

– Tacy? – prze­rwała mu obu­rzona. – Jacy? Głupi? Pry­mi­tywni?

– Kon­ser­wa­tywni bar­dziej… Prze­pra­szam, nie chcia­łem ni­kogo ura­zić.

– Pa­nie Ada­mie, jedni tak, inni nie, mamy dwu­dzie­sty pierw­szy wiek, także tu­taj na wsi. Wie pan, in­ter­net, sklepy, do­stęp do wie­dzy… Kto chce pójść z po­stę­pem, ten idzie, a kto woli tylko pa­cio­rek wie­czo­rem od­ma­wiać, pluć ja­dem na są­sia­dów i dum­nie po­ka­zy­wać się w pierw­szej ławce w ko­ściele, jego sprawa.

– Pani nie cho­dzi?

– Nie cho­dzę. A wie pan czemu? Bo w pierw­szej ławce sie­dzi za­wsze taki Bo­czar­ski z ro­dziną. Żona ze spusz­czoną głową, czwórka po­ciech. Ach, z jaką on dum­nie pod­nie­sioną głową ko­mu­nię przyj­muje! A wie pan co w domu? Ty­ran, de­spota, który bi­ciem uczy ro­dzinę po­słu­szeń­stwa. Ni­gdy do ni­kogo z sza­cun­kiem się nie ode­zwał. A pro­szę mu tylko po­wie­dzieć, że pan nie­wie­rzący albo in­nej wiary… Syna do­ro­słego mają jesz­cze. Po świe­cie się bie­dak tuła.

– Dla­czego?

– Bo go wy­rzu­cił, cham je­den! Wła­snego syna! Że­nić się miał z tu­tej­szą panną. Oj­co­wie pakt za­warli, umowę spi­sali, mło­dych nie py­ta­jąc o zda­nie. A syn tup­nął nogą i oznaj­mił, że nie bę­dzie żad­nego we­sela, bo on męż­czyzn woli. Zna­czy ho­mo­sek­su­ali­sta. Pa­nie! Bo­czar­ski o mało na za­wał nie zszedł. Fi­zycz­nie nie dałby mu rady, bo młody cał­kiem, cał­kiem się wy­ćwi­czył. To go wy­rzu­cił, prze­klął i wy­dzie­dzi­czył.

– Ro­zu­miem, pani Sta­siu, ale wielu ta­kich.

– Ow­szem, ale ja koło niego sie­dzieć w ko­ściele nie będę! Nie­na­wi­dzę ob­łudy i za­kła­ma­nia. A zresztą ni­komu nic do tego w co wie­rzę, a w co nie. Mój mał­żo­nek mnie sza­nuje i ko­cha, a ja jego. Nasi sy­no­wie do­ra­stają w prze­świad­cze­niu, że mogą być kim ze­chcą, mogą ro­bić w ży­ciu to, co ich uszczę­śliwi.

– Tak po­winno być.

– I ow­szem. A wra­ca­jąc do Klary, pro­szę ją po­pro­sić o po­radę. Je­stem pewna, że po­może.

– Gdzie ją znajdę?

– Pie­chotą? Od nas w lewo, pro­sto, prak­tycz­nie aż do końca głów­nej drogi, w prawo i znowu jak droga pro­wa­dzi, trzeba dojść do ulicy Kuź­nic­kiej. Bę­dzie od­bi­cie w drogę le­śną. Na sa­mym końcu, pod la­sem, stoi taki piękny do­mek, nie­trudno go roz­po­znać.

Go­dzinę póź­niej, tro­chę zmę­czony, bo od­zwy­cza­jony od spa­ce­rów, sta­nął przed dom­kiem, na wi­dok któ­rego na mo­ment ode­brało mu mowę… Uj­rzał par­te­rowy bu­dy­nek z czer­wo­nej ce­gły, któ­rego do­peł­nie­niem były białe, drew­niane okien­nice oraz drzwi. Pierw­sza jego myśl, do­mek ja­kich wiele na wsi, w stylu ru­sty­kal­nym. Kiedy pod­szedł bli­żej, po­czuł coś dziw­nego, jakby ja­kaś nie­znana ener­gia pchała go do środka. Za­fa­scy­no­wany przy­glą­dał się chwilę. Drew­niany płot, po­ma­lo­wany na bor­dowy ko­lor. W ogro­dzie do­okoła zie­leń, wszyst­kie ko­lory ja­kie można so­bie wy­obra­zić. Małe, śred­nie i duże do­nice, ce­ra­miczne, drew­niane, każda inna z ro­śli­nami, kwia­tami, zio­łami. Jego bab­cia, która uwiel­biała ład i po­rzą­dek, miała na bal­ko­nie zioła, wszystko za­sa­dzone w ta­kich sa­mych do­ni­cach, o tym sa­mym kształ­cie i ko­lo­rze. Tu­taj, w tym ma­gicz­nym miej­scu, nic nie było ta­kie samo, a jed­nak ja­kimś cu­dem wszystko do sie­bie pa­so­wało, spra­wia­jąc wra­że­nie, że kiedy czło­wiek przej­dzie przez furtkę, znaj­dzie się w in­nym świe­cie. Jak w bajce dla dzieci. Znaj­du­jesz w le­sie ma­giczne drzwi, prze­cho­dzisz przez nie z nie­ukry­waną eks­cy­ta­cją i już nic nie jest ta­kie samo… Z boku domu doj­rzał drew­niany po­dest, na któ­rym stał stół i krze­sła oraz bu­jany fo­tel. Kiedy pró­bo­wał od­na­leźć dzwo­nek przy furtce, fron­towe drzwi otwo­rzyły się i naj­pierw zo­ba­czył wy­bie­ga­ją­cego chłopca z ro­ze­śmianą bu­zią, umo­ru­saną dże­mem, który mi­nąw­szy go przy furtce przy­jaź­nie po­wie­dział „dzień do­bry”. A po­tem zo­ba­czył Klarę…

Rozdział 3

Rok 2023

Mu­sieli za­tan­ko­wać. Ana ku­piła przy oka­zji kawę i ba­to­nika. Kiedy ru­szyli po­now­nie, Ra­dek za­py­tał:

– Da­lej nic nie pa­mię­tasz?

– Ja­kieś nowe ob­razy po­ja­wiły się w gło­wie, ale nie chcę o tym roz­ma­wiać – po­wie­działa ci­cho.

– A chcesz o czymś roz­ma­wiać? Może po­słu­chać mu­zyki?

– Po­roz­ma­wiajmy o na­szej spra­wie, którą pro­wa­dzimy. Jak nasz oskar­żony?

– Cóż… Mam wra­że­nie, że bawi się z nami w kotka i myszkę.

– Mó­wi­łam ci, że tak bę­dzie. Jest bar­dzo in­te­li­gentny i prze­bie­gły. Jesz­cze nie do końca go roz­gry­złam, ale to nie wi­zjo­ner. Nie jest chory psy­chicz­nie, nie ma uro­jeń. Sche­mat ofiar też się nie zga­dza. Mamy do czy­nie­nia z ofia­rami obojga płci w róż­nym wieku.

– Tak, wiem. Nie ma tych sa­mych al­go­ryt­mów.

– Za­wsze może być wy­ją­tek od re­guły, ale ci za­zwy­czaj kie­rują się ja­kimś sche­ma­tem, który ma dla nich zna­cze­nie. Może to być na przy­kład wiek, wy­gląd, ko­lor wło­sów. Na przy­kład tylko blon­dynki o dłu­gich, pro­stych wło­sach w wieku mię­dzy osiem­na­ście a dwa­dzie­ścia lat.

– Co po­dej­rze­wasz?

– Ciała nie były bru­tal­nie oka­le­czone, wszyst­kie no­siły ślady udu­sze­nia. Jed­nak brak oznak znę­ca­nia się, okru­cień­stwa. Tak po­stę­pują czę­sto he­do­ni­ści, bo dla nich naj­waż­niej­szy jest pro­ces sa­mego za­bi­ja­nia, który po­wo­duje naj­więk­sze pod­nie­ce­nie i czę­sto za­krawa na sa­dyzm. Na­sze ofiary były po­zo­sta­wione w miej­scach czy­stych, sta­ran­nie uło­żone, jak gdyby dla mor­dercy miało to zna­cze­nie. Ciała nie były brudne, ubra­nia rów­nież.

– Tak jakby mor­derca prze­niósł zwłoki, sta­ran­nie uło­żył, usu­nął wszel­kie za­bru­dze­nia?

– Do­kład­nie. My­ślę, że chciał, żeby ofiary wy­glą­dały na szczę­śliwe.

– Żar­tu­jesz?

– Nie, moja in­tu­icja mówi mi, że to swego ro­dzaju „mi­sjo­narz”.

– Chcesz po­wie­dzieć, że nasz fi­gu­rant ma ja­kąś mi­sję do speł­nie­nia?

– Do­kład­nie tak. Wie dla­czego za­bija i po­trafi to so­bie lo­gicz­nie wy­tłu­ma­czyć. Po­nadto jest świę­cie prze­ko­nany, że za­bi­ja­jąc nie robi krzywdy, a wręcz ra­tuje ofiarę!

– Do­rwiemy skur­wy­syna! – Za­ci­snął usta.

– Wiem, dia­beł tkwi w szcze­gó­łach. Nie ma śladu, nic go nie wiąże z miej­scem zbrodni, żad­nego DNA, ale ja znajdę ten je­den szcze­gół, który nasz za­bójca prze­oczył. Coś co go po­grąży, ale jesz­cze nie zdaje so­bie z tego sprawy.

Za­pa­dło mil­cze­nie, Ra­dek nie sko­men­to­wał jej słów w ża­den spo­sób.

– Nie wie­rzysz, że damy radę? – za­py­tała, żeby prze­rwać tę nie­zręczną ci­szę.

– Wie­rzę, tylko… – Nie wie­dział jak to po­wie­dzieć. Nie chciał jej stra­cić, a to, co cza­iło się tam w le­sie, mo­gło spo­wo­do­wać la­winę trud­nych do ogar­nię­cia dla niej zda­rzeń.

– Co­kol­wiek zda­rzyło się tam, do­kąd je­dziemy… – Znali się do­brze. Wie­działa, ja­kie obawy te­raz nim tar­gają. – Dam radę, nie zo­sta­wię cię z bie­żą­cymi spra­wami.

Uśmiech­nął się do niej cie­pło.

Ana­sta­zja chyba za­snęła na mo­ment, bo kiedy się ock­nęła, zo­ba­czyła, że wjeż­dżają do Le­śnej.

Za­dzwo­nił do ko­legi z Ko­mendy Po­wia­to­wej Po­li­cji w Ole­śnie i po­dał wła­sną lo­ka­li­za­cję. Pod­ko­mi­sarz To­masz Ja­wo­rek na­wi­go­wał ich pod sie­dzibę Ochot­ni­czej Straży Po­żar­nej w Le­śnej przy ulicy So­sno­wej. Ra­dek za­par­ko­wał i oboje wy­sie­dli. Przed re­mizą – ład­nym, za­dba­nym bu­dyn­kiem z czer­wo­nym da­chem – na as­fal­to­wym par­kingu, stała ka­retka, sa­mo­chód po­li­cyjny i oczy­wi­ście kil­koro ga­piów. Do­okoła krę­cili się po­li­cjanci. Pod­szedł do nich ja­kiś młody chło­pak. Przy­naj­mniej ta­kie spra­wiał wra­że­nie.

– Pań­stwo to kto? – za­py­tał, a za­raz po­tem na jego twa­rzy po­ja­wiło się nie­do­wie­rza­nie, kiedy wzrok za­trzy­mał się na Anie.

– Nad­ko­mi­sarz Ra­do­sław Ko­nor i Ana­sta­zja Stec, psy­cho­log kry­mi­nalny. To­masz Ja­wo­rek na nas czeka.

– Star­szy aspi­rant Grze­gorz Ter­lecki, za­pro­wa­dzę was – zdo­łał wy­krztu­sić, ale w tym sa­mym mo­men­cie Ja­wo­rek pod­szedł do nich, przy­wi­tał się z Rad­kiem i spoj­rzał na Ana­sta­zję.

– To pani… – za­czął.

– Pro­szę mi mó­wić Ana. – Wy­cią­gnęła rękę. Znowu spra­wiała wra­że­nie twardo stą­pa­ją­cej po ziemi.

– Do­brze. Prze­pra­szam za to całe za­mie­sza­nie, ale…

– Ra­dek mi po­wie­dział i po­ka­zał zdję­cie ofiary. Imię i na­zwi­sko nie­stety nic mi nie mó­wią.

– Czy to może być pani sio­stra, krewna, o któ­rej pani nic nie wie?

– Dla­czego tak długo trzy­ma­cie zwłoki na miej­scu zbrodni? – za­py­tała, zmie­nia­jąc te­mat. W żo­łądku po­czuła ucisk.

– Ko­nor oznaj­mił, że dla pani bę­dzie ważny każdy szcze­gół uj­rzany na miej­scu zbrodni. Za­bez­pie­czy­li­śmy te­ren. Mu­simy się po­spie­szyć nim zrobi się ciemno. Pro­ku­ra­tor dał nam czas do wie­czora. Za­raz po obej­rze­niu, ciało zo­sta­nie za­brane.

– Więc chodźmy – po­na­glił ich Ko­nor.

Ru­szyli w trójkę w górę as­fal­to­wej drogi. Kiedy do­szli do lek­kiego za­krętu, Ja­wo­rek wska­zał im le­śną ścieżkę po le­wej stro­nie, która pro­wa­dziła do miej­sca zbrodni. Ciało znaj­do­wało się kil­ka­na­ście me­trów da­lej, po pra­wej stro­nie.

– Kto ją zna­lazł? – za­py­tała.

– Sy­nowa soł­tysa. Co­dzien­nie rano biega z psem i to on ją wy­wę­szył. Z drogi nie by­łoby wi­dać, zwłoki leżą da­lej, do­dat­kowo za­sła­niają je krzaki. Acz­kol­wiek nie są aż tak do­brze ukryte, jakby spe­cjal­nie, żeby ktoś je szybko od­na­lazł.

– Ro­zu­miem – po­wie­działa i zła­pała Radka za rękę.

Kiedy do­tarli, jej serce gwał­tow­nie przy­spie­szyło. Te­renu pil­no­wało kilku po­li­cjan­tów. Prze­szli pod ta­śmą. Ana­sta­zja ode­tchnęła kilka razy i po­de­szła do ofiary.

– Klara Rzę­dziń­ska, lat czter­dzie­ści. Jak stwier­dziła uszczy­pli­wie sy­nowa soł­tysa: miej­scowa cza­row­nica…

Rozdział 4

Rok 2022

Gdy Klara Rzę­dziń­ska po­de­szła pod furtkę, po­czuł się tro­chę jak szcze­niak w li­ceum, przy­ła­pany na ma­stur­ba­cji przez kla­sową pięk­ność. Za­schło mu w ustach.

– Mogę w czymś po­móc? – za­py­tała. Dłu­gie, krę­cone włosy w ko­lo­rze mie­dzi miała upięte na czubku głowy w nie­dbały kok, na so­bie do­pa­so­wane leg­ginsy, które wspa­niale uwy­dat­niały kształtną pupę, i zwy­kły pod­ko­szu­lek na ra­miącz­kach.

– Pani Klara? – za­py­tał, cał­ko­wi­cie tra­cąc re­zon. Dziwne – po­my­ślał. Po wszyst­kich przej­ściach, któ­rych do­świad­czył w ży­ciu, po burz­li­wym roz­wo­dzie, są­dził, że jest od­porny na dam­skie wdzięki.

– Klara, po pro­stu Klara. – Wy­cią­gnęła rękę na przy­wi­ta­nie.

– Adam Top­czyń­ski – od­parł, trzy­ma­jąc jej dłoń odro­binę za długo.

– Więc mogę w czymś po­móc, czy przy­sze­dłeś po­ga­pić się na mój… ogród? – W spoj­rze­niu jej sta­lo­wo­sza­rych oczu za­tań­czyły fi­glarne ogniki. Wie­dział, że nie o ogro­dzie mó­wiła.

– Prze­pra­szam… Nie tak so­bie cie­bie wy­obra­ża­łem.

– Nie? A jak? W ka­pe­lu­szu i z mio­tłą w ręce?

– Coś tak jakby… – burk­nął. – Pani Sta­ni­sława…

– Sta­sia cię przy­słała? Ro­zu­miem za­tem skąd to wy­obra­że­nie. Lubi prze­sa­dzać. – Otwo­rzyła cał­kiem furtkę. – Kawy? Her­baty? Czar­nej na­lewki? – Na jej peł­nych ustach za­go­ścił szel­mow­ski uśmiech.

– Może kawy… – Wszedł za nią i za­mknął furtkę.

– Za­pra­szam do środka. Kawa nie zrobi się na ma­giczne słowo czary-mary.

Po­dą­żył za nią co­raz bar­dziej za­in­try­go­wany. We­szli do ma­łego przed­sionka, a po­tem po­szedł za nią do kuchni, która praw­do­po­dob­nie była ser­cem tego domu. Kró­lo­wało w niej drewno, czer­wona ce­gła na ścia­nach, w cen­tral­nej czę­ści stał stół z nie­modną ce­ratą w czer­wono białą kratkę i pięk­nie rzeź­bione drew­niane krze­sła. Na pa­ra­pe­cie du­żego okna ko­lejne do­niczki z zio­łami. Nad sto­łem zwi­sała lampa z czer­wo­nym aba­żu­rem i jesz­cze ja­kieś dziwne frędzle. Usiadł i przy­pa­try­wał się im z za­in­te­re­so­wa­niem. Klara na­lała wodę do czaj­nika, a po­tem wy­jęła po­jem­nik z ziar­nami kawy i po­de­szła pod okno. Po jego le­wej stro­nie, do ściany przy­mo­co­wany był stary, ręczny mły­nek do kawy.

– To ła­pacz snów – wy­ja­śniła, przy­glą­da­jąc mu się.

– Ła­pie sny? W kuchni? – za­py­tał i uśmiech­nął się. Po­czuł jak jego ciało się roz­luź­nia, od bar­dzo dawna tego nie do­świad­czył.

– W skró­cie przy­ciąga te do­bre, od­ga­nia te złe.

– Śpisz tu­taj?

– Czę­sto pra­cuję do późna. To taki za­lą­żek do­brej ener­gii przed snem. W sy­pialni też wisi, więk­szy. – Pod­czas gdy Klara mie­liła kawę, zdą­żył na­li­czyć sie­dem dzwo­necz­ków róż­nej wiel­ko­ści, za­wie­szo­nych prze­waż­nie na ścia­nach.

– A to? – za­py­tał.

Wsy­pała kawę do du­żych, ce­ra­micz­nych kub­ków, za­lała i po­sta­wiła na stole.

– Dzwo­neczki dla nie­któ­rych sym­bo­li­zują dźwięk wszech­świata, dla in­nych do­brą no­winę oraz ra­dość, a ja je po pro­stu lu­bię. – Wy­cią­gnęła ły­żeczki i po­sta­wiła cu­kier­niczkę.

– A ko­cio­łek i czarny kot gdzie? – Wsy­pał do swo­jego kubka dwie ko­pia­ste ły­żeczki cu­kru.

– Ko­cio­łek w sza­fie, a kot pew­nie pod łóż­kiem. – Ro­ze­śmiała się. – Za­wsze tyle sło­dzisz?

– Za­wsze… Po­waż­nie masz czar­nego kota?

– Po­waż­nie, ale Teo cho­dzi wła­snymi ścież­kami, nie każ­dego ob­da­rzy sym­pa­tią.

– I co wtedy?

– Wtedy wy­cią­gam ko­cio­łek i go­tuję czarną na­lewkę – par­sk­nęła śmie­chem. Nie mógł się nie ro­ze­śmiać.

– Nie bo­isz się miesz­kać tu sama? Pra­wie w le­sie. Wpusz­czasz do domu obce osoby…

– A kto po­wie­dział, że miesz­kam sama? Poza tym mam są­sia­dów.

– No tak. – Nie po­my­ślał, że wraz z Klarą może tu miesz­kać ja­kiś męż­czy­zna…

– Do­wiem się, w czym ci po­móc? – za­py­tała i upiła łyk kawy.

– Nie mogę spać, chcia­łem ku­pić ja­kieś ta­bletki, ale Sta­sia po­wie­działa…

– Tak wiem, co po­wie­działa. Che­mia, nie warto się truć, na­tu­ralne środki po­mogą…

– A po­mogą?

– To za­leży z ja­kiej przy­czyny nie mo­żesz spać.

– Hmm, nie wiem… – Nie chciał drą­żyć tego te­matu.

– Ro­zu­miem, każdy ma ja­kąś ta­jem­nicę. Je­śli jed­nak ocze­ku­jesz po­mocy, mu­sisz się tro­chę otwo­rzyć, bo przy­czyną złego snu lub jego braku może być do­słow­nie wszystko. Na przy­kład stres, strach…

– Mam stre­su­jącą pracę. Przy­je­cha­łem tu­taj, żeby od­po­cząć i na­ła­do­wać ba­te­rie, jak to się mówi. Miej­sce ide­alne, więc są­dzi­łem, że to wy­star­czy.

– Dla ciała ow­szem, dla umy­słu nie­ko­niecz­nie. – Po­de­szła do szu­flady i wy­jęła ta­lię kart.

– Mogę? – po­pa­trzyła mu w oczy.

– Mogę co? – za­py­tał i po­my­ślał, że jej spoj­rze­nie jest na wskroś prze­ni­kliwe.

– Spraw­dzić twoją ener­gię.

– Za po­mocą kart? Po­waż­nie?

– Chcesz mo­jej po­mocy czy nie?

– Tak, ale…

– Tak, ale nie wie­rzę w te bzdury. – Prze­wró­ciła oczami. – Nie­wiele mnie ob­cho­dzi, w co wie­rzysz, a w co nie. Daj mi po­pra­co­wać. – Prze­ta­so­wała ta­lię kart i ka­zała mu prze­ło­żyć, dwa razy od sie­bie. Do­piero kiedy za­częła je roz­kła­dać w dziwny dla niego spo­sób, za­uwa­żył, że to były karty wró­żebne. Pew­nie ja­kiś Ta­rot czy coś – po­my­ślał, ale już się nie ode­zwał. Na każ­dej kar­cie znaj­do­wała się ja­kaś po­stać, ja­kiś sym­bol albo ry­su­nek z wy­cię­tego zda­rze­nia. Klara roz­ło­żyła karty i w mil­cze­niu się im przy­glą­dała, a on przy­glą­dał się jej. Za­nim usły­szał co ma do po­wie­dze­nia, zdą­żył po­my­śleć, że jest zja­wi­skowa.

– Cóż… – za­częła, a na jej czole po­ka­zała się zmarszczka. Wciąż nie do­wie­rza­jąc w to co robi ko­bieta, za­fa­scy­no­wany jej oso­bo­wo­ścią pró­bo­wał żar­to­wać.

– Wy­gram w totka?

– Ra­czej nie – za­częła, a jej ton zro­bił się po­ważny.

– W ta­kim ra­zie słu­cham, wal pro­sto z mo­stu… – Roz­siadł się wy­god­niej na krze­śle.

– Pierw­sze roz­da­nie, Wi­sie­lec, Śmierć, Dia­beł, Wieża i Ka­płanka. Dziwne, wszyst­kie te karty to karty Wiel­kiej Ar­kany, w do­datku nie­które w po­zy­cji od­wró­co­nej.

– A ja­śniej?

– Masz ja­kieś kło­poty, prawda? – Spoj­rzała na niego, miał wra­że­nie, że do­strzegł w jej oczach tro­skę. Nie od­po­wie­dział, więc cią­gnęła da­lej.

– Zna­la­złeś się w swego ro­dzaju pu­łapce, nie wiesz jak się z niej wy­do­stać, wieża sym­bo­li­zuje wiel­kie znisz­cze­nie. Je­śli nie wy­do­sta­niesz się z kło­po­tów, spo­tka cię kara. Ukry­wasz coś. Nie wiem o co cho­dzi, ale zioła na sen mogą nie po­móc nie­stety. Spró­bu­jemy tak czy ina­czej. Dam ci taką mie­szankę z mo­jego ogródka, niech Sta­sia za­pa­rzy ci przed snem. Nie martw się, to sama na­tura, me­lisa, la­wenda, chmiel. – Po­de­szła do szafki, żeby wy­szu­kać od­po­wiedni wo­re­czek. Adam tym­cza­sem pa­trzył na Klarę, nie wie­dząc co po­wie­dzieć. Po­czuł jak się poci, jak jego serce gwał­tow­nie przy­śpie­sza. Co ta ko­bieta, na mi­łość bo­ską, po­wie­działa?!

– Sprawdź jesz­cze raz – po­pro­sił ci­cho. Od­wró­ciła się do niego z wo­recz­kiem ziół w ręce. Po­de­szła do stołu, usia­dła, prze­ta­so­wała karty i roz­ło­żyła.

– Karty prak­tycz­nie te same, oprócz jed­nej… Pu­stel­nik – Spoj­rzała na niego.

– Pu­stel­nik w od­wró­co­nej po­zy­cji za­zwy­czaj wska­zuje na próbę ucieczki przed czymś. Może ozna­czać uchy­la­nie się od od­po­wie­dzial­no­ści lub uni­ka­nie kon­tak­tów ze świa­tem rze­czy­wi­stym.

– Masz coś moc­niej­szego do pi­cia czy tylko zioła? – za­py­tał za­chryp­nię­tym gło­sem.

– Mam.

– Po­czę­stu­jesz mnie? Zdaje się, że mu­szę ochło­nąć.

Rozdział 5

Rok 2023

Ana­sta­zja spoj­rzała na ciało ko­biety le­żą­cej na le­śnym po­szy­ciu. Spoj­rzała i za­marła, z szoku, prze­ra­że­nia. Ciało le­żało uło­żone na wznak, ręce zło­żone na klatce pier­sio­wej, jak do mo­dli­twy. W dło­niach za­ci­śnięty biały ró­ża­niec. Ubrana w pro­stą, białą su­kienkę, włosy roz­pusz­czone i schlud­nie za­cze­sane. Oczy miała za­mknięte, ale ktoś, może mor­derca, za­dbał o mocny i wy­ra­zi­sty ma­ki­jaż, co w tej sy­tu­acji wy­dało się gro­te­skowe.

Ana po­czuła jak nogi od­ma­wiają po­słu­szeń­stwa, kuc­nęła. Ra­dek na­tych­miast po­spie­szył z po­mocą.

– Trzy­masz się? – kuc­nął przy niej.

– Ta ko­bieta fak­tycz­nie wy­gląda jak ja… – wy­szep­tała, a za­raz po­tem po­czuła silne ukłu­cie za­po­wia­da­jące mi­grenę. – Pro­szę, przy­nieś mi wodę i moje leki z sa­mo­chodu.

– Do­brze, po­pro­sić ko­goś, żeby z tobą tu po­sie­dział?

– Nie, dam so­bie radę.

– Ana­sta­zjo, wiem, że to trudne dla cie­bie, ale czy roz­po­zna­jesz tę ko­bietę? – za­py­tał To­masz Ja­wo­rek.

– Nie, nie wiem, wy­gląda jak ja, nie­wia­ry­godne.

– Może to ja­kaś ku­zynka?

– Nie mam ku­zy­nek, mam tylko cio­cię, która mnie wy­cho­wała. Czy mogę się jesz­cze ro­zej­rzeć?

– Oczy­wi­ście, na to li­czy­łem, mo­gli­śmy coś prze­oczyć.

Mimo bólu głowy Ana­sta­zja spró­bo­wała sku­pić się na za­da­niu.

Jesz­cze raz po­de­szła do za­mor­do­wa­nej, po­tem sku­piła wzrok na tym co do­okoła. Parę me­trów da­lej do­strze­gła usta­wione pod drze­wem białe świece. Nowe, nikt ich nie za­pa­lał. Ta­kie tro­chę na po­kaz – po­my­ślała. Obe­szła krok po kroku miej­sce zda­rze­nia, uważ­nie przy­glą­da­jąc się le­śnemu po­szy­ciu, ale ni­czego wię­cej nie za­re­je­stro­wała. Zwy­kłe od­głosy na­tury, jakby nic się tu­taj nie wy­da­rzyło. Ktoś umiera, a ży­cie to­czy się da­lej – po­my­ślała i wró­ciła do Ja­worka, aku­rat kiedy Ra­dek przy­niósł leki i wodę.

– Dzięki. – Za­żyła ta­bletkę i wy­piła pół bu­telki.

– Jak się masz? Je­steś bar­dzo blada – spy­tał z tro­ską.

– Dziwne to wszystko. Zo­bacz­cie, nie ma śla­dów cią­gnię­cia zwłok, mor­derca mu­siał prze­nieść tu­taj ciało. Nie ma żad­nych śla­dów za­bru­dze­nia.

– Mor­derca chciał, żeby tak wy­glą­dała? – bar­dziej stwier­dził, niż za­py­tał Ko­nor. – I to dziwne ubra­nie. Wcze­sną wio­sną tro­chę za zimno na taką su­kienkę.

– Tak, bar­dzo się po­sta­rał, żeby to wy­glą­dało jak mor­der­stwo na tle re­li­gij­nym, jakby chciał ją na­wró­cić, skoro ucho­dziła za miej­scową cza­row­nicę, ale…

– Masz wąt­pli­wo­ści?

– Coś mi się tu nie zga­dza. Niby ró­ża­niec, ja­kieś świeczki uło­żone w rów­nym rzę­dzie, biała su­kienka, ale ten ma­ki­jaż… Nie pa­suje do reszty.

– Może chciał ją ja­koś ozna­czyć? Że była grzeszna? – przy­szło do głowy Tom­kowi.

– Za­łóżmy, że to ja­kiś fa­na­tyk re­li­gijny, który po­sta­no­wił oczy­ścić świat. Chciał ją „uka­rać”, po­ka­zać jej grzeszną du­szę po­przez wy­uz­dany ma­ki­jaż. Moim zda­niem, po­szedłby na ca­łość, nie tylko z ma­ki­ja­żem. A tu z dru­giej strony biała su­kienka, ró­ża­niec…

– Uka­rał ją ma­ki­ja­żem, a su­kienka ozna­cza, że po śmierci jej grze­chy zo­staną od­pusz­czone. – Ra­dek my­ślał na głos.

– Czy ona, Klara, miała ja­kiś wro­gów? – za­py­tała Ana.

– Całe mnó­stwo w tej i w dru­giej wsi – od­po­wie­dział Ja­wo­rek.

– Za­bierz­cie ją stąd pro­szę – po­wie­działa na­gle. – A my jedźmy na ko­mendę, po­trze­buję kawy.

– Oczy­wi­ście. – Ja­wo­rek prze­ka­zał tech­ni­kom, żeby do­koń­czyli pracę. – Ana­sta­zjo, mu­szę cię o to po­pro­sić. Czy po­zwo­lisz nam po­brać twoje DNA?

– Tak – od­po­wie­działa i w tym sa­mym mo­men­cie usły­szeli pod­nie­siony, dam­ski głos. Spoj­rzeli w kie­runku, skąd do­cho­dził, i zo­ba­czyli star­szą ko­bietę, która wy­kłó­cała się z aspi­ran­tem Ter­lec­kim.

– Nie może pani tu wejść, to jest te­ren prze­stęp­stwa – pró­bo­wał ją za­trzy­mać.

– Wpuść mnie młody czło­wieku, bo nie rę­czę za sie­bie – po­wie­działa bar­dzo sta­now­czym gło­sem, a po­tem do­strze­gła Ja­worka.

– To­masz! – za­wo­łała.

– Kto to? – za­cie­ka­wiła się Ana.

– Sta­ni­sława Mru­kow­ska, przy­jaź­niła się z ofiarą – wy­ja­śnił po­li­cjant i pod­szedł do ko­biety.

– Pani Sta­siu… – za­czął, ale mu prze­rwała.

– Żadne „pani Sta­siu” – wark­nęła. – Chcę ją zo­ba­czyć! Dla­czego mu­szę się do­wia­dy­wać o czymś tak po­twor­nym od miej­sco­wej plot­kary, a nie od cie­bie?!

– Pani Sta­siu, pro­szę nam dać pra­co­wać, nie mogę pani wpu­ścić, tech­nicy za­bez­pie­czają wła­śnie…

– Od smar­ka­cza przy­cho­dzisz do mnie na swoj­ski chleb i wy­pła­ku­jesz się w rę­kaw, a te­raz nie mo­żesz? – Ja­wo­rek za­czer­wie­nił się.

– Mu­szę zo­ba­czyć moją Klar­cię! – Sta­ni­sława była upartą ko­bietą, a To­masz nie­ko­niecz­nie chciał, aby wszy­scy po­znali jego ta­jem­nice.

– No do­brze – ska­pi­tu­lo­wał. – Chodźmy.

Pani Mru­kow­ska po­de­szła do ciała i przez chwilę nic nie mó­wiła, a po­tem wy­buch­nęła pła­czem. Ja­wo­rek ją przy­tu­lił. Ode­pchnęła go i uklę­kła przy za­mor­do­wa­nej.

– Pani Sta­siu, nie! Pro­szę ni­czego nie do­ty­kać! – krzyk­nął i od­cią­gnął ją od zwłok.

– Do­brze, już do­brze – wy­rwała się i spoj­rzała na niego. – To nie­po­dobne do Klary – oznaj­miła przez łzy.

– Co ta­kiego? – za­py­tał.

– Ten ma­ki­jaż. Ona się nie ma­lo­wała, prak­tycz­nie w ogóle!

– Może była z kimś umó­wiona, na randkę?

– Bzdura! Wiem z kim się spo­ty­kała i wiem, że na­wet na randkę nie po­ma­lo­wa­łaby się w ten spo­sób – upie­rała się ko­bieta. – I ta su­kienka!

– Ro­zu­miem, czy bę­dziemy mo­gli jesz­cze dziś po­roz­ma­wiać o tym, z kim się spo­ty­kała? Czy ma pani na my­śli tego przy­jezd­nego męż­czy­znę?

– Tak, po­roz­ma­wiamy, ale niech mnie ktoś od­wie­zie do domu naj­pierw, mu­szę za­żyć coś na uspo­ko­je­nie. Ci­śnie­nie mi ska­cze – wy­ja­śniła, po czym do­piero w tym mo­men­cie do­strze­gła Ana­sta­zję i za­marła…

– Kto to jest? Co się tu­taj wy­pra­wia? – I za­nim kto­kol­wiek udzie­lił jej od­po­wie­dzi, osu­nęła się na zie­mię…

Ka­retka na szczę­ście wciąż była na miej­scu. Ja­wo­rek po­pro­sił o nią, bo nie wie­dział jak za­re­aguje Ana­sta­zja. Wie­dział od ko­legi przez co prze­cho­dzi ko­bieta. Star­szej pani zo­stała udzie­lona pierw­sza po­moc, a po­tem – po­mimo jej pro­te­stów – za­brano ją do szpi­tala na ob­ser­wa­cję. Ja­wo­rek po­wia­do­mił jej męża.

Ekipa tech­niczna pra­co­wała, a Ana za­my­ślona roz­glą­dała się po oko­licy…

* * *

W pew­nej od­le­gło­ści, na pa­górku, za drze­wami stała ciemna, za­kap­tu­rzona po­stać. Męż­czy­zna ubrany w brą­zową, długą szatę stał tak, aby nie być wi­docz­nym dla lu­dzi, któ­rzy znaj­do­wali się na miej­scu prze­stęp­stwa. On jed­nak miał dość do­bry wi­dok, do­dat­kowo za­opa­trzony był w lor­netkę. Był nad wy­raz spo­kojny, a na jego twa­rzy ma­lo­wał się triumf. Spoj­rzał ostatni raz przez lor­netkę na Ana­sta­zję i wy­szep­tał: Wi­taj w domu…

Rozdział 6

Rok 1983

Da­re­czek obu­dził się w środku nocy, wy­rwany ze snu przez straszne od­głosy do­bie­ga­jące gdzieś z głębi domu. Prze­ra­żony usiadł na łóżku, przy­tu­la­jąc mi­sia. W pierw­szej chwili po­my­ślał, że straszne po­twory za­ata­ko­wały ich ogród. Wszę­dzie w la­sach do­okoła cza­iły się, po­lu­jąc na swoje ofiary. Tak mó­wili ko­le­dzy. Szybko jed­nak uświa­do­mił so­bie, że od­głosy do­cho­dzą z wnę­trza ich domu. O nie! Znowu „to” się dzieje. Po­czuł jak jego sied­mio­let­nie ciało za­czyna się trząść, a po po­licz­kach spły­wają łzy. Pro­szę, pro­szę, nie rób tego. Zo­staw moją ma­mu­się – mó­wił szep­tem, ale płacz mamy nie ustę­po­wał. Coś ude­rzyło o pod­łogę, jakby ktoś gwał­tow­nie prze­wró­cił krze­sło. Do­no­śny, pi­jacki, ru­baszny głos ojca roz­cho­dził się jak echo, przy­pra­wia­jąc Darka o spa­zma­tyczny szloch. Na­cią­gnął na sie­bie koł­drę i za­sło­nił uszy z na­dzieją, że to po­może mu się uspo­koić, ale tak się nie stało. Ści­skał tak mocno swo­jego mi­sia, że aż się bał, że go udusi i jego przy­ja­ciel odej­dzie na za­wsze. A wtedy zo­sta­nie sam jak pa­lec w tym strasz­nym domu, a prze­cież sam nie ura­tuje ma­musi…

– Ty dziwko! – usły­szał głos ojca. Nie wy­trzy­mał tego na­pię­cia, coś strasz­nego działo się w jego brzu­chu. Wy­szedł z łóżka i z mi­siem pod pa­chą, ostroż­nie otwo­rzył drzwi swo­jego po­koju. Po­czła­pał naj­ci­szej jak się da w stronę kuchni, skąd do­cho­dziły krzyki i płacz mamy. Ha­łasy stały się gło­śniej­sze, a jego drgawki przy­brały na sile.

– Pu­ści­łaś się z tym ob­dar­tu­sem, tak? – Hen­ryk splu­nął na le­żącą na pod­ło­dze mamę. – Wi­dzia­łem jak się do niego miz­drzysz, na po­tań­cówce w re­mi­zie.

– Co ty mó­wisz? Ko­cha­nie, nic nie zro­bi­łam. – Mama pła­cząc, pró­bo­wała tłu­ma­czyć. – Pro­szę cię, ko­cham cie­bie, na­sze dzieci… – Do­tknęła cią­żo­wego brzu­cha. Le­karz po­dej­rze­wał ciążę bliź­nia­czą ze względu na więk­szy niż za­zwy­czaj w siód­mym mie­siącu ob­wód brzu­cha oraz fakt, iż ru­chy były od­czu­walne w róż­nych miej­scach.

– Na­sze? A może twoje i ko­goś in­nego? – Kop­nął ją z ca­łych sił w plecy. Skur­czyła się z bólu, od­ru­chowo pró­bu­jąc osło­nić brzuch. Pró­bo­wała nie pła­kać, choć ból był przej­mu­jący. Nie chciała obu­dzić synka. Tak bar­dzo nie chciała go obu­dzić…

– Hen­ryk, pro­szę cię – wy­krztu­siła, czu­jąc krew na war­gach. To pew­nie od pierw­szego ude­rze­nia. – Wy­pi­łeś odro­binę za dużo, po­roz­ma­wiamy ju­tro…

– Osza­la­łaś ko­bieto do końca? Ro­zum ci ode­brało? Bę­dziesz mi mó­wić co mam ro­bić?! – Ko­lejny kop­niak wy­lą­do­wał, tym ra­zem na jej gło­wie. – Na­uczę cię po­rządku, szmato. – Ostat­niego słowa już nie usły­szała. Po ude­rze­niu w głowę stra­ciła przy­tom­ność. Nie mo­gła w ża­den spo­sób osło­nić swo­ich dzieci. Razy pa­dały je­den po dru­gim…

– Tato – usły­szał na­gle oprawca ro­dziny i gwał­tow­nie się od­wró­cił. Na progu kuchni stał Da­re­czek, w pi­ża­mie, z mi­siem pod pa­chą, a spo­mię­dzy jego nóg wy­pły­wał mocz, two­rząc ka­łużę na sta­rym, za­bru­dzo­nym li­no­leum…

Hen­ryk ock­nął się na chwilę z pi­jac­kiego transu i spoj­rzał na syna. Da­rek wy­glą­dał jak jego młod­sza ko­pia. Ta­kie same oczy, włosy, rysy. Przy­naj­mniej miał pew­ność, że syn jest jego.

– Synku… – Na­gle się uspo­koił, jak gdyby nic się nie stało. – Synku, po­łożę cię spać, dla­czego jesz­cze nie śpisz? – za­py­tał i ru­szył w jego kie­runku.

Chłop­czyk stał jak ska­mie­niały, ale na­gle po­czuł, że dzieje się z nim coś dziw­nego, jakby ja­kaś nie­wi­dzialna siła wtar­gnęła do jego chu­dego ciałka. Jakby ktoś za­czął go cią­gnąć. Nie do końca świa­domy co robi, od­wró­cił się gwał­tow­nie i po­biegł ile sił w no­gach w stronę drzwi wyj­ścio­wych. Szczę­śli­wie dla niego, nie były za­ry­glo­wane, oj­ciec za­wsze za­po­mi­nał je za­mknąć. Chłop­czyk wy­biegł na ze­wnątrz, do ogrodu, w któ­rym było ciemno i strasz­nie, po­biegł do sta­rej, roz­pa­da­ją­cej się furtki i wy­biegł na drogę. Za ple­cami sły­szał głos ojca.

– Wra­caj! Da­rek wra­caj, wszystko bę­dzie do­brze… Do­brze, do­brze – roz­no­siło się ni­czym echo za ple­cami chłopca. Po­czer­wie­niał z wy­siłku, za­ci­ska­jąc dłoń na mi­siu. Na­gle po­czuł jak coś, może szyszka lub ka­mień wbija się w gołą stopę, za­wył z bólu i ru­nął jak długi. Po­czuł ból w ko­la­nie i pie­cze­nie na po­liczku, ale wstał. Ja­kaś ta­jem­ni­cza siła po­zwo­liła mu wstać i biec da­lej, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Biegł i biegł, znaną drogą, tak długo aż w od­dali zo­ba­czył dom babci. Hen­ryk nie był w sta­nie go do­go­nić. Od wy­pi­tego al­ko­holu za­krę­ciło mu się w gło­wie, po­czuł dusz­ność w płu­cach i na chwilę usiadł na tra­wie.

Tym­cza­sem bab­cia Jó­zia usły­szała wa­le­nie w drzwi, więc czym prę­dzej je otwo­rzyła i nim zdą­żyła wy­po­wie­dzieć choć jedno słowo, wnuk wpadł jej w ra­miona. Mo­kry od potu i mo­czu, trzę­sąc się na ca­łym ciele, przy­warł do niej i wył jak bez­bronne, oka­le­czane zwie­rzę.

– Już do­brze, już do­brze wnu­siu, je­steś bez­pieczny. – Ko­bieta pró­bo­wała go uspo­koić. Do­my­śliła się, że zięć znowu wsz­czął awan­turę, ale tym ra­zem wi­dok Darka ją prze­ra­ził. Ile razy zgła­szała mi­li­cjan­tom, że córka jest bita, ale kto miał jej po­móc, skoro Hen­ryk miał wszę­dzie z każ­dym układy. Ileż razy bła­gała córkę, żeby ode­szła wraz z syn­kiem, ale ta się bała. Da­nu­sia nie po­sia­dała kon­kret­nego wy­kształ­ce­nia, nie miała oszczęd­no­ści, a Hen­ryk gro­ził, że je­śli odej­dzie, on za­bije ją i syna.

– Co zro­bił tata? – pró­bo­wała mó­wić spo­koj­nie, choć jej in­tu­icja mó­wiła, że stało się coś strasz­nego.

– Ma­mu­sia, moja ma­mu­sia, ona tam leży, trzeba za­wo­łać pana dok­tora. – Da­re­czek wy­plu­wał słowa mię­dzy jed­nym szlo­chem a na­stęp­nym.

– Już do­brze ko­chany, wszystko bę­dzie do­brze. Bab­cia spro­wa­dzi po­moc. Usiądź tu i za­cze­kaj, a ja…

– Nie! Nie zo­sta­wiaj mnie pro­szę, on tu przyj­dzie… – Chłop­czyk uchwy­cił się bab­ci­nej nogi. Jó­zia nie wie­działa co ro­bić, jak we­zwać po­moc do córki, za­łkała bez­gło­śnie, żeby jesz­cze bar­dziej nie wy­stra­szyć chłopca. Jej do­bry anioł na szczę­ście czu­wał, bo w tej sa­mej chwili usły­szała pu­ka­nie do drzwi, które zresztą po­zo­stały otwarte. Do środka we­szła są­siadka.

– Jó­ziu, co się stało? Wy­pusz­cza­łam wła­śnie psa na ze­wnątrz, kiedy zo­ba­czy­łam bie­gną­cego Darka – za­częła i już się do­my­śliła co się stało, zo­ba­czyw­szy wtu­lone w Jó­zię, po­dra­pane dziecko. Wszy­scy we wsi znali Hen­ryka i jego wy­bu­chy agre­sji.

– Ma­ry­siu, bła­gam, spro­wadź po­moc do mo­jej córki, ja nie mogę zo­sta­wić wnuka.

Rozdział 7

Rok 2022

Adam nie spał do­brze w noc po wie­czo­rze u Klary. I o dziwo, nie z po­wodu swo­ich pro­ble­mów. Pierw­sza faza snu była spo­kojna, choć nie zdą­żył wy­pić ziół, bo za­sie­dział się u no­wej zna­jo­mej. Może odro­binę za długo i o je­den ko­niak za dużo. Klara nie na­ci­skała na spo­wiedź z pro­ble­mów, a on wo­lał upa­jać się jej to­wa­rzy­stwem i al­ko­ho­lem. Swym wdzię­kiem i cza­rem oraz wie­dzą, spo­wo­do­wała, że na­prawdę za­po­mniał na chwilę o swoim po­pie­przo­nym ży­ciu. Była uro­cza, dow­cipna, na­tu­ralna, i choć w ża­den spo­sób go nie ko­kie­to­wała, nie mógł ode­rwać od niej swo­ich oczu. Po­sia­dała ogrom wie­dzy na różne te­maty. Nie wie­rzył ni­gdy w żadne czary, wróżki, wró­że­nie z kart. Za­tem ja­kim cu­dem, z tych dziw­nych kart wy­czy­tała samo sedno jego kło­po­tów? Po pierw­szej fa­zie przy­szły sny. Naj­pierw dziwne, sie­dział na po­la­nie, na któ­rej pło­nęło ogni­sko, a do­okoła tań­czyły ko­biety w czar­nych sza­tach. Jedna z nich do­sy­pała cze­goś do ognia, który buch­nął czar­nym dy­mem i po chwili po­czuł dziwny za­pach, a po­tem za­krę­ciło mu się w gło­wie. Za­mknął oczy, a kiedy je otwo­rzył, ko­biety były na­gie. Na­gie i chętne, żeby mu się od­dać. Prze­bu­dził się i ze zdzi­wie­niem stwier­dził, że ma erek­cję… Wy­szedł na mały bal­ko­nik, żeby za­pa­lić, choć od dawna tego nie ro­bił.

Po­ło­żył się i wkrótce po­tem nad­szedł ko­lejny sen, pra­wie na ja­wie. Ko­chał się na­mięt­nie z Klarą, w kuchni na stole i było cu­dow­nie do­póki czarny kot nie wsko­czył mu na plecy, dra­piąc go przy tym bo­le­śnie. Znowu się obu­dził i za­klął siar­czy­ście.

* * *

Rzę­dziń­ska nie­dzielny po­ra­nek roz­po­częła od po­żyw­nej ja­jecz­nicy, sa­łatki z po­mi­do­rów i moc­nej kawy. Na­kar­miła Teo i wy­pu­ściła go na ze­wnątrz, gdzie kot na­tych­miast uło­żył się w swoim ulu­bio­nym miej­scu, na ma­łym skal­niaku i de­lek­tu­jąc się pro­mie­niami sło­necz­nymi, roz­po­czął swą co­dzienną hi­gienę. Ko­bieta na­to­miast prze­nio­sła się do ogrodu, gdzie na stole po­now­nie roz­ło­żyła karty. Przed wyj­ściem Adama po­przed­niego wie­czoru, po­pro­siła go o po­da­nie daty uro­dze­nia. Chciała spraw­dzić, jaką jest nu­me­ro­lo­giczną liczbą. Od dziecka nu­me­ro­lo­gia ją fa­scy­no­wała. Uwiel­biała liczby, wy­po­ży­czała książki w bi­blio­tece, czy­tała o ich zna­cze­niu. Jako na­sto­latka miała opa­no­waną wie­dzę per­fek­cyj­nie. Wie­działa, że dzięki licz­bom można spraw­dzić swój cha­rak­ter, od­kryć po­ten­cjał, a na­wet karmę. Po­tra­fiła stwo­rzyć por­tret nu­me­ro­lo­giczny, wtedy kiedy ktoś ją po­pro­sił. Już dawno prze­stała tłu­ma­czyć się z tego, co robi oraz że nu­me­ro­lo­gia jest na­uką, któ­rej ko­rze­nie się­gają na­wet do około 570 r. p.n.e. Na­uką, która przed­sta­wia różne kom­bi­na­cje licz­bowe i nie ma nic wspól­nego z ma­gią czy si­łami nad­przy­ro­dzo­nymi. Było sporo miesz­kań­ców we wsi, któ­rzy ją znali, przy­cho­dzili po po­rady, po za­kup ma­ści czy ziół, któ­rzy ją sza­no­wali i ko­rzy­stali z jej usług. Zy­skała sym­pa­tię tych, któ­rym po­mo­gła w ja­ki­kol­wiek spo­sób. Ale była też druga strona me­dalu. Wie­działa, że są tacy, któ­rzy mają ją za wiedźmę... Jej ro­dzice, kiedy jesz­cze żyli, bar­dzo się mar­twili, że miesz­ka­jąc w ta­kiej ma­łej, kon­ser­wa­tyw­nej wsi na­robi so­bie wro­gów lub wpa­kuje się w ja­kieś ta­ra­paty. Mimo obaw nie ogra­ni­czali jej w ża­den spo­sób, wspie­rali pa­sje i po­zwa­lali się roz­wi­jać. Była im za to nie­zmier­nie wdzięczna. Pierw­szy rok po ich śmierci był bar­dzo trudny. Na szczę­ście była już do­ro­sła i mo­gła sama o so­bie de­cy­do­wać. Wtedy też pani Sta­sia oto­czyła ją opieką i po­ma­gała. Trak­to­wała pra­wie jak córkę. Śmierć ro­dzi­ców spra­wiła, że Klara szybko wy­do­ro­ślała i nie dała so­bie w ka­szę dmu­chać. Ze swoją wie­dzą zna­la­zła pracę w skle­pie zie­lar­skim i da­lej roz­wi­jała swoje pa­sje i za­in­te­re­so­wa­nia.

Pra­co­wała kilka go­dzin. Ode­rwała się od kar­tek, za­pi­sa­nych uwag i cyfr do­piero, kiedy zo­ba­czyła Adama przy furtce. Spoj­rzaw­szy na ze­ga­rek, zdu­miona, że wy­biła go­dzina sie­dem­na­sta, po­czuła bur­cze­nie w brzu­chu.

– W sam raz na spóź­niony obiad, je­śli masz ochotę do­łą­czyć – po­wie­działa, wpusz­cza­jąc go do środka i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, udała się wprost do kuchni. Sku­piona na tym, co od­kryła w nu­me­ro­lo­gii Adama, bez­wied­nie przy­go­to­wy­wała po­si­łek. Pra­wie za­po­mniała o obec­no­ści go­ścia, do­póki ten nie od­chrząk­nął.

– Czy na pewno nie wo­la­ła­byś zjeść w sa­mot­no­ści? – za­py­tał nieco skrę­po­wany. – Od­no­szę wra­że­nie, że błą­dzisz gdzieś my­ślami…

– Gu­lasz z ka­szą – po­wró­ciła do rze­czy­wi­sto­ści. – Tu­taj nie ma wy­brzy­dza­nia. – Za­mie­szała w garnku. – I ogó­rek ki­szony do­mo­wej ro­boty – uśmiech­nęła się. – Przy­sze­dłeś w samą porę.

– W samą porę, żeby zjeść ogórka ki­szo­nego? – Pró­bo­wał żar­to­wać.

– Po­nie­kąd... Czy wiesz, że ogó­rek ki­szony jest na­tu­ral­nym pro­bio­ty­kiem? Czyli ko­rzyst­nie wpływa na pracę prze­wodu po­kar­mo­wego, a co za tym idzie, na cały or­ga­nizm?

– Coś po­dob­nego mó­wiła mi bab­cia.

– Mą­dra ko­bieta. – Kiedy w końcu obiad po­ja­wił się na stole, za­py­tała: – Jak mi­nęła noc?

– Nie chcesz wie­dzieć! – za­mru­czał i skosz­to­wał gu­lasz. – Pyszne, w do­datku wy­śmie­nita z cie­bie ku­charka.

– W do­datku? W do­datku do czego?

– Do ca­łej reszty… – uśmiech­nął się szel­mow­sko. Klara ro­ze­śmiała się na cały głos.

– Słaby flirt, co gor­sza, nie wy­pi­łeś mo­ich ziół na sen.

– Prze­pra­szam, ktoś mnie ura­czył ko­nia­kiem, a po­tem było późno i nie chcia­łem ha­ła­so­wać w kuchni, bo do­mow­nicy już spali.

– Oj, bie­daku. I pew­nie śniły ci się ja­kieś kosz­mary?

– Wo­lał­bym o nich nie opo­wia­dać. Co to? – Wska­zał na za­war­tość kubka.

– Nie mogę ci zdra­dzić mo­jego se­kretu. Wi­talny elik­sir. – Ro­ze­śmiała się.

– Je­steś bar­dzo ta­jem­ni­czą ko­bietą.