Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
NAJSMUTNIEJSZA KSIĄŻKA BOOKTOKA
PROBLEM Z CZASEM POLEGA NA TYM, ŻE TYLKO NAM SIĘ WYDAJE, ŻE GO MAMY.
Emery miała jednego wroga: czas. Nie oczekiwała wiele. Chciała żyć jak wszyscy dookoła: kochać i być kochaną, śmiać się, płakać i martwić się drobnostkami. Gdy się dowiedziała, że cierpi na tę samą chorobę, na którą zmarła jej siostra, nie było już sensu marzyć – planowanie jest luksusem, na który nie wszystkich stać.
Kiedy przeprowadziła się do domu ojca i poznała Kaidena, pojawiły się w niej uczucia, o których istnieniu już zapomniała. Pod osłoną rozłożystego platanu, gdzie spędzali razem czas, Emery znowu zaczęła głęboko oddychać. Uwielbiała ich długie rozmowy. Czuła się bezpiecznie w jego silnych ramionach. I cieszyła się każdym kolejnym dniem, w którym Kaiden nie wiedział o jej chorobie.
Ale czas nie chciał się dla nich zatrzymać.
B. Celeste urodziła się i wychowała w północnej części stanu Nowy Jork, gdzie nadal mieszka ze swoim kocim pomocnikiem Oliverem „Ollie” Queenem. Jej miłość do pisania zaczęła się od poezji, potem zainteresowały ją opowiadania, nowele i powieści. Jest autorką 12 powieści i uwielbia spotykać się ze swoimi czytelnikami.
Czytając tę książkę, wypłakałam chyba wszystkie łzy.
„Ta historia jest niezwykła. Emery na zawsze pozostanie w moim sercu.Jej siła i odwaga nie mają sobie równych. A Kaiden – o Boże! – to prawdziwy przyjaciel.Bratnia dusza.Musieli się odnaleźć.Ich miłość jest jedyna w swoim rodzaju. Czytając tę książkę, wypłakałam chyba wszystkie łzy”.
Jacqueline
„Książki z najsmutniejszymi zakończeniami są najlepsze, budzą tak wiele emocji! Nie zawsze życie toczy się zgodnie z planem, niezależnie od tego, jak bardzo się staramy”.
Xanthi patera
„B. Celeste jest w 100% stworzona do pisania. „Pod drzewem sykomory” to jedno z najbardziej unikalnych, inspirujących i prawdziwych spojrzeń na świat chorób niewidocznych gołym okiem. Czytając, dałam się porwać emocjom. I choć niektóre są przytłaczające, to na koniec mogę powiedzieć, że ta książka jest po prostu słodka”.
Jessica
„Czy mogę przyznać tej książce milion gwiazdek? Podoba mi się, że Autorka tak bardzo angażuje się w swoją opowieść. Mam wrażenie, że czuję jej opinie na temat książek, ludzi, chorób… To nie jest książka, o której można łatwo opowiedzieć. To książka, którą trzeba przeczytać, żeby to wszystko poczuć. To książka, którą powinien przeczytać każdy. Czuję głęboki smutek, ale jestem ogromnie wdzięczna za to arcydzieło”.
Gallianne Goural
#enemiestolovers #tearjerker #smalltownromance #newadult #sadbooks
#slowburnromance #tiktokmademereadit #uglycryromance #badboyxgoodgirl
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 359
Data ważności licencji: 6/21/2028
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
UNDERNEATH THE SYCAMORE TREE
Copyright © 2019 by B. Celeste
Originally published in the United States by Sourcebooks, LLC.
www.sourcebooks.com
All rights reserved.
Copyright © for the translation by Katarzyna Malita
Copyright © for the Polish edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024
Projekt okładki
Stephanie Gafron / Sourcebooks
Adaptacja projektu okładki
Maria Gromek
Zdjęcia na okładce
© borchee, E+ / Getty Images
© Aroon Phetcharat, Moment / Getty Images
© natlit / Depositphotos
Ilustracja w książce
© ArtoPhotoDesigno / AdobeStock
Wydawczyni
Olga Orzeł-Wargskog
Redaktorka prowadząca
Dorota Trzcinka
Opieka redakcyjna
Sabina Wojtasiak
Opieka promocyjna
Wiktoria Wermińska
ISBN 978-83-240-9982-5
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Książkę dedykuję przewlekle chorym, którzy codziennie walczą o ulgę w bólu, wiarę i lek.
Ta powieść opowiada o strachu. O strachu, który każe nam walczyć bez względu na rezultat naszych zmagań.
Ta książka jest dla wszystkich tych, którzy czują, że nikt ich nie słyszy, nie widzi ani im nie wierzy. Ja was słyszę, widzę was i wierzę wam.
PLAYLISTA
In My Blood – Shawn Mendes
Nobody’s Home – Avril Lavigne
You Are My Sunshine – Elizabeth Mitchell
i hate you, i love you – Gnash ft. Olivia O’Brien
Late Thoughts – Hanx
Team – Noah Cyrus & Max
How You Remind Me – Nickelback
Goodbyes – Post Malone ft. Young Thug
My Immortal – Evanescence
Soon You’ll Get Better – Taylor Swift
Kiedy mama płacze, jej oczy stają się złote. Nie przypominają moich, które mają ponury kolor brudnej kałuży – nie są ani zielone, ani brązowe, lecz stanowią mieszaninę obu. Choć gdy miałam niecałe dziesięć lat i żegnałam się z moją siostrą, mama powiedziała mi, że w moich oczach pełnych łez pojawiły się szmaragdowe plamki jak u taty.
Ale tata nie pojawił się na pogrzebie Lo. Nie było go, gdy pastor wygłaszał mowę pożegnalną w na wpół pustym kościele ani kiedy sznur samochodów sunął powoli ulicami w stronę cmentarza, ani nawet wtedy, gdy spuszczano niedużą białą trumnę do ziemi. My dwie obserwowałyśmy wszystko uważnie; mama nie spuszczała wzroku z połowy swojego serca, która znikała w czarnej ziemi, a ja biegłam spojrzeniem w dal w oczekiwaniu, by gdzieś tam pojawiła się znajoma twarz taty.
Z perspektywy czasu widać, że Lo przewidziała rozpad małżeństwa naszych rodziców na długo przed tym, jak tato spakował swoje rzeczy i odszedł. Od zawsze wiedziała, że to się tak skończy.
Ciekawe, co jeszcze wiedziała.
Mama ociera zabłąkaną łzę w nadziei, że nie zauważę, jak jej oczy błyszczą w świetle jarzeniówek w ponurym białym pokoju. Chcę jej powiedzieć, że nic mi nie jest, że wszystko będzie dobrze. Ale moje słabe próby pocieszenia kwituje tylko wzruszeniem napiętych ramion.
Kiedy u Lo zdiagnozowano toczeń rumieniowaty, było za późno, by ją ocalić. Choroba zaatakowała już każdą jej cząstkę – ciało, skórę i organy wewnętrzne. Choć mama bardzo się starała zapanować nad chorobą, nie była w stanie jej pokonać.
Logan zmarła we śnie.
Teraz wszystko jest inaczej. Mama jest ostrożna, zawsze bacznie przygląda się rzeczom, które umknęły jej w przeszłości, i czuje się z tego powodu winna: oparzeniom słonecznym, nieustannym drzemkom i bólowi. Choć babcia powtarza jej, żeby nie obwiniała się za niewiadomą, oczy mamy zachodzą mgłą zawsze, gdy napotyka wzrokiem zdjęcie Logan.
To samo dzieje się, kiedy patrzy na mnie, ponieważ Logan Olivia Matterson była moją bliźniaczką. Miałyśmy identyczne twarze, aż po mały nosek i usta w kształcie serca. Miałyśmy takie same srebrnoblond włosy i zielone oczy, które odziedziczyłyśmy po mamie, choć zawsze uważałam, że Lo jest ładniejsza.
Mama stara się być silna ze względu na mnie, ale widzę, jak od tamtego słonecznego sierpniowego popołudnia, gdy odprowadziłyśmy Lo na wieczny spoczynek, codziennie rozpada się kawałek po kawałku. Nie wisiały nad nami chmury ani szare niebo, które pasowałyby do nastroju chwili. Nie padał deszcz ani nie rozlegały się grzmoty, które pasowałyby do bicia naszych pękniętych serc. Było pięknie. Spokojnie. Ptaki ucichły, wiał lekki wiaterek, a słońce delikatnie pieściło nam skórę swoimi promieniami. W oddali rysowała się jasna tęcza i wiedziałam, że to ostatni dar Lo dla mnie, ponieważ nie padało od wielu dni.
Siedząca obok mnie mama panuje nad sobą z coraz większym trudem, a to sprawia, że zbyt czysty pokój, w którym siedzimy, wydaje się mniejszy. Mama trzyma mnie za rękę i ściska ją, gdy lekarz o szpakowatych włosach tłumaczy nam wyniki badań, które przeprowadzili w minionym tygodniu.
Liczę małe brązowe piegi na dłoni mamy i biorę głęboki oddech.
Słowa lekarza milkną i w pokoju zapada cisza. „Rozumiesz, co mówię, Emery?” W jego głębokim głosie pobrzmiewa mieszanina lekkiego współczucia i zdecydowanej ciekawości, gdy próbuje ocenić, do jakiego stopnia wszystko rozumiem.
Wolałabym, żeby mówił do mnie Em. Wolę ten skrót od pełnego imienia, tak jak Logan wolała Lo. Ale lekarz wciąż zwraca się do mnie Emery, a do mamy pani Matterson, mimo że po odejściu taty zmieniła nazwisko. Teraz jest panią Keller.
Czy kiedy lekarz mi się przygląda, widzi przerażoną trzynastolatkę? A może widzi to, co ukrywam za maską, którą noszę codziennie? Za tą samą maską, którą zakładam, gdy jestem w domu i chcę, by mama spojrzała na mnie bez smutku. Tą, którą zakrywam twarz, gdy zabieram kolejne zdjęcie Logan z półki nad kominkiem, by trochę ulżyć mamie. Wszystkie zdjęcia Lo trafiły do pokoju, który kiedyś z nią dzieliłam, poupychałam je w szafie, schowałam pod łóżkiem, pochowałam na półkach z książkami, wszędzie tam, gdzie mama nie może ich zobaczyć.
Wątpię jednak, by lekarz dostrzegał tę dziewczynkę. Kłamię więc i odpowiadam, że rozumiem. Może zinterpretować moją rezerwę, jak zechce. Ja tylko wpatruję się w mamę i patrzę, jak po mojej odpowiedzi po jej zarumienionym policzku spływa druga łza.
Nic mi nie będzie, mamo.
Nie mam odwagi wyszeptać tych słów.
Na mojej porcelanowej dłoni spoczywa martwa kępka włosów w kolorze karmelu. Przesuwam połamanymi żółtymi paznokciami po niegdyś jedwabistych pasmach i wbijam w nie wzrok, jakbym mogła jakimś sposobem przymocować je z powrotem.
Dwa miesiące temu próbowałam je ufarbować. Dowód tego niepowodzenia spoczywa na mojej dłoni w postaci mieszaniny brązowych i jasnych odcieni. To miał być letni projekt, od którego mama mnie odwodziła. Upierała się, że moje włosy są zbyt cienkie.
Jak zawsze mama miała rację.
Jak zawsze byłam zbyt uparta, by jej posłuchać.
Nie tylko piekła mnie od farby wrażliwa skóra głowy, ale włosy wypadły mi kilka minut po nałożeniu koloru. Na głowie pojawiły się łyse placki, a mama pomogła mi spłukać resztę pasemek.
Zaciskam mocno w dłoni dowód mojej nienormalności i wpatruję się w swoje odbicie w dużym lustrze wiszącym nad toaletką. Widzę bladość. Podkrążone, zaszklone zielonobrązowe oczy. Wychudzone policzki zabarwione na różowo, ale nie od drogiego różu, który mama nakłada od czasu do czasu. Rumieńce wywołuje wewnętrzna wojna, którą moje ciało toczy samo z sobą.
Od czasu gdy w zeszłym miesiącu zaczęłam brać nowe lekarstwo, trochę przytyłam. Lekarz powiedział mi, że lek powinien pomóc uregulować mój system, więc przestanę tracić na wadze. Kości policzkowe nie odznaczają się już tak bardzo, a policzki nie są tak zapadnięte i blade. Zamiast trzech pigułek, które brałam przed wyjazdem z Bakersfield, zażywam dziewięć. Ale chyba warto, bo nie wyglądam już jak szkielet.
Podczas porannej pielęgnacji zwykle spuszczam głowę. To łatwiejsze niż oglądać wystające obojczyki i rzadkie włosy okalające twarz. Nie znoszę swojego odbicia w lustrze, ponieważ nie rozpoznaję dziewczyny, która na mnie patrzy.
Dziś zmuszam się, by patrzeć. Rzucam kłębek włosów na granitowy blat i przyglądam się temu, co lustro ma mi do pokazania od pasa w górę. Kawałek szczupłego brzucha wystaje spod niebieskiego podkoszulka na ramiączkach, w którym sypiam. Biegnę spojrzeniem w górę i dostrzegam szczupłe ręce, wąskie ramiona, wszystko aż do cienkich, spierzchniętych warg. Nic we mnie nie jest szczególnie piękne, ale w mojej kruchości nadal dostrzegam mamę.
Bardzo długo nie była w stanie patrzeć na mnie dłużej niż kilka sekund. Spoglądała mi w oczy, gdy mówiła mi „dzień dobry” albo życzyła dobrego dnia w szkole, ale potem szybko odwracała wzrok. Babcia poklepywała mnie po dłoni i mówiła, żebym nie brała tego do siebie. Ale nie było łatwo.
Kiedy mama patrzyła na mnie, widziała Logan i możliwość kolejnego przedwczesnego pogrzebu. Już zawsze miałam jej przypominać, że jej jedna córka nie żyje, a wszystko na to wskazuje, że niedługo druga pójdzie w jej ślady.
Zadzwoniłam więc do taty.
Babcia powiedziała, że nie muszę się przeprowadzać, ale wiedziałam, że tak będzie najlepiej. Nie chciałam wiedzieć, że oczy mamy stają się złote, gdy płacze. Kiedy byłam w pobliżu, zawsze były lśniące, złotobrązowe.
Lustro przede mną jest większe niż tamto w moim starym domu. W przeciwieństwie do starej, poplamionej, beżowej łazienki z wyszczerbionymi kafelkami ta jest jasnoszara, z drewnianą podłogą i nowiutką armaturą. Zamiast kabiny prysznicowej mam wielką wannę, która mogłaby pomieścić dwie pary bliźniaczek, gdyby zaszła taka konieczność, i taką ilość miejsca na półeczkach, że Lo pozieleniałaby z zazdrości.
Pukanie do drzwi odrywa mnie od tej inspekcji. Zrzucam pasma włosów do białego kosza na śmieci przy blacie, wchodzę do pokoju i słyszę tatę za drzwiami.
– Wstałaś już, Emery? – W jego chropawym głosie pobrzmiewa wahanie; przemawia tym tonem od chwili, gdy pomógł mi rozpakować niewielką ilość rzeczy, którą przywiozłam z domu mamy do tego nowego, na drugim końcu stanu.
Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, czemu zgodzili się z mamą na tę przeprowadzkę. Miałam kontakt z tatą tylko w urodziny i w święta Bożego Narodzenia, a rozmowa nigdy nie trwała dłużej niż dziesięć minut, jeśli to od niego zależało. Ożenił się ponownie i ma olśniewającą żonę, która pod względem wyglądu i osobowości stanowi dokładne przeciwieństwo mamy, ma też pasierba, który jest naburmuszony i mnie unika, choć bardzo się staram, by go lepiej poznać.
Jego życie tutaj było idealne.
Dopóki się nie zjawiłam.
Otwieram drzwi i rzucam tacie senny uśmiech, na który bez trudu odpowiada uśmiechem. Stara się, bym poczuła się swobodnie. Jego żona, Cam, jest niezwykle serdeczna, a jej syn, Kaiden, choć schodzi mi z drogi, mógł okazać się gorszy. Są bardzo gościnni od czasu, gdy się tu zjawiłam półtora miesiąca temu, i dają mi wszystko, czego potrzebuję. Zaprowadzili mnie do nowego lekarza, pozwolili urządzić mój pokój, jak zechcę, i dali mi przestrzeń. Mnóstwo przestrzeni.
Tato pracuje teraz w firmie farmaceutycznej. Niewiele pamiętam z dzieciństwa, tylko garnitury, które nosił, i niewinne całusy, które dawał mamie, gdy byłyśmy w pobliżu, albo skinienie głowy, gdy myślał, że nie patrzymy. Nigdy nie pomyślałam, jak bardzo oboje byli wtedy nieszczęśliwi.
Ten mężczyzna nie przypomina tamtego, którego zapamiętałam. Jego ciemnobrązowe włosy przyprószyła siwizna, zwłaszcza nad uszami. Poza tym ma zakola. Naturalnie śniada skóra, której zawsze mu zazdrościłam, lekko się pomarszczyła, a wzrok przytępił, czego raczej dawniej nie dostrzegałam. To efekt wieku czy okoliczności?
– Cam robi śniadanie. – Pociera rękę o rękaw granatowej marynarki i rzuca mi znużone spojrzenie. – Jeśli nie masz siły dziś iść…
Dzisiaj. Pierwszy dzień nowej szkoły. To mój ostatni rok, choć powinnam już skończyć edukację. Z powodu pobytów w szpitalu opuściłam jednak zbyt wiele zajęć i kazano mi powtórzyć klasę.
– Nic mi nie będzie. – To słabe zapewnienie, w które żadne z nas do końca nie wierzy. Ale nie jest też kłamstwem. Przecież nie wejdę zakrwawiona do klatki z rekinami, więc raczej nic mi nie grozi.
Nie spuszcza ze mnie wzroku, jego oczy są jasnobrązowe z takimi samymi szmaragdowymi plamkami, jakie mama dostrzega u mnie. Ale ja ich nie widzę, gdy patrzę w lustro.
– Emery…
Stoję i ściskam klamkę, aż bolą mnie palce, i czekam, by coś powiedział.
Odchrząkuje.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Dzisiaj. Moje dziewiętnaste urodziny.
Tato patrzy na mnie tak, jakby próbował zobaczyć kogoś innego. Może zastanawia się, czy Logan wyglądałaby tak samo. Minęło dziesięć lat od jej śmierci, jedenaście od dnia, gdy od nas odszedł.
Co o niej pamięta?
Przełykam jednak to pytanie i zmuszam się do uśmiechu.
– Dziękuję.
Powiedziałam mu, że nie chcę imprezy ani nawet specjalnej kolacji. Kiedy byłam młodsza, razem z mamą pytali nas, jak chcemy obchodzić urodziny – zawsze mogłyśmy wybrać rodzaj posiłku. Logan zwykle chciała zjeść na mieście, a ja prosiłam, żebyśmy zostali w domu. Tort był zawsze taki sam. Red velvet z masą śmietanową.
Szczerze mówiąc, teraz nie chciałam od taty niczego poza tymczasowym schronieniem.
Żadnego domowego posiłku.
Żadnego tortu red velvet.
Jakaś część mnie czuje, że gdybym teraz chciała czegoś od taty, zdradziłabym mamę. Jakbym poprzez wybaczenie mu pokazywała, że nie dbam o to, że nas zostawił albo skrzywdził mamę lub nas. Bo bez względu na wszystko porzucił rodzinę, gdy go potrzebowała. Kiedy Lo go potrzebowała.
Teraz przekrzywia głowę, zatrzymuje się na chwilę, a potem odwraca się w stronę schodów. Pokój Kaidena znajduje się w końcu korytarza, ale tato tam nie zagląda. Zastanawiam się, czy Kaiden już wstał jak ranny ptaszek i jest gotowy. Czasami słyszę, jak wychodzi z pokoju późno w nocy, a potem patrzę, jak wymyka się z domu.
Ciekawe, dokąd chodzi. Albo czy Cam wie. Albo tato. To nie moja sprawa, więc nie drążę tematu.
Założenie pary niebieskich dżinsów rozdartych na jednym kolanie i za dużego czarnego swetra, który zsuwa mi się z ramion, zabiera mi piętnaście minut. Przeczesuję szczotką splątane włosy, które zostawiam rozpuszczone, i dostrzegam, że wreszcie znów sięgają mi do ramion. Mamę pewnie by to uszczęśliwiło; zawsze uwielbiała, gdy nosiłyśmy z Lo taką długość.
Wsuwam beżowe tomsy z wzorem w ananasy, chwytam nowy plecak w czarno-białą kratę i schodzę na dół. Tato kończy już śniadanie, bo musi wyjść do pracy, lecz Cam i Kaiden wciąż szykują swoje.
Cam wita mnie łagodnym uśmiechem, Kaiden wcale na mnie nie patrzy, a tato kiwa głową w moją stronę, po czym wstaje i spłukuje talerz w dużym stalowym zlewie.
Ich dom jest ogromny – ma dwie kondygnacje i w pełni wykończoną piwnicę, którą wykorzystują głównie do przechowywania rzeczy. Ściany zewnętrzne są pomalowane na biało, na parapetach na parterze stoją skrzynki z różowymi i fioletowymi kwiatami, a podwórko na tyłach jest na tyle duże, by pomieścić palenisko, ogródek i miejsce do grillowania.
Zupełnie nie przypomina domu, w którym dorastałam, zwłaszcza w środku. Można się tu swobodnie poruszać bez potykania się o meble albo wpadania na ludzi. Wszystko pachnie świeżo i kwiatowo, a nowoczesny wystrój pokoi, gdzie wszystko do siebie pasuje, różni się od wnętrz zapełnianych meblami i przedmiotami, które mama wyszukiwała w sklepach z używanymi rzeczami.
Ale dom mamy bardziej mi się podoba.
Może i był mały, ale więcej w nim było intymności. Mogliśmy żartować z potykania się o stolik do kawy, bo każdemu z nas to się przytrafiło. Jasnozielony wieszak na płaszcze przy drzwiach wystawał jak bolący kciuk z kanarkowej ściany, ozdobionej na dole biało-żółtymi paskami, a do pomarańczowej miski zawsze trafiały klucze, paragony i inne drobiazgi.
Dom mamy jest kolorowy, uroczy.
Dom taty jest… normalny.
Nigdy nie rozumiałam normalności.
Grzebię widelcem w jajecznicy, kiedy tato całuje Cam i życzy Kaidenowi i mnie dobrego pierwszego dnia w szkole. Oboje jesteśmy w ostatniej klasie.
Nie mam samochodu, więc Kaiden ma mnie podwieźć i pokazać, gdzie jest gabinet dyrektora. Tato nie mógł wziąć wolnego dnia, żeby wcześniej zabrać mnie do szkoły i po niej oprowadzić.
Cam próbowała namówić Kaidena, żeby zawiózł mnie w zeszłym tygodniu, bym mogła się zapoznać z całym obejściem, ale nie chciałam, żeby czuł się zobowiązany, więc skłamałam, że dam sobie radę. Tak naprawdę z nerwów serce mocno wali mi w piersi i zaczynam się martwić, że umrę na zawał prędzej, niż wykończy mnie moja choroba. Jeśli zrobi się jeszcze ciszej, pewnie usłyszą jego nierówny rytm.
W połowie śniadania spoglądam na zegar, a potem na Cam. Wie, że się martwię, i posyła mi mały uśmiech, po czym wręcza batonik z granolą, pieniądze na lunch i kartkę z nazwiskiem taty na dole.
„Do szkolnych dokumentów”, wyjaśnia.
Wkładam wszystko do plecaka i pytam Kaidena, czy jest gotowy. W odpowiedzi słyszę jedynie pomruk, po czym chłopak odsuwa krzesło, bierze torbę i kluczyki do samochodu, a potem wskazuje drzwi wejściowe.
Nie żegna się z Cam.
Ona nie życzy nam dobrego dnia.
Uśmiecha się tylko smutno, kiedy wychodzimy.
Chcę zapytać Kaidena, dlaczego jest taki zły i do nikogo się nie odzywa. Cam wydaje się miła, nie rozumiem więc, czemu traktuje ją tak lekceważąco. Nie zamierzam jednak wtykać nosa w sprawy innych ludzi. Bo wtedy oni nie będą mieli prawa wtykać nosa w moje.
Kiedy dojeżdżamy do szkoły, idę za Kaidenem z parkingu już zastawionego samochodami uczniów. Kaiden pokazuje mi jedynie, gdzie mam się kierować, żeby trafić do sekretariatu, i rzuca mi przez ramię sarkastyczne „powodzenia”, po czym znika w tłumie ludzi, którzy poklepują go po plecach i witają szerokimi uśmiechami, a na mnie zupełnie nie zwracają uwagi.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – życzę sama sobie.
Za biurkiem dyrektora znajduje się ozdobna tapeta w cegły pasująca do zewnętrznych murów budynku. Niekoniecznie za to komponuje się z białymi ścianami i resztą eleganckiego wystroju, choć nie miałam jeszcze czasu, by wszystko obejrzeć.
Siedzący przede mną ciemnowłosy mężczyzna jest młody i krzepki, pewnie dobrze po trzydziestce, i nie wygląda na szczególnie zorganizowanego, co widać po sposobie, w jaki szuka mojej teczki pośród papierów na biurku. Chyba jest podenerwowany. Gdybym się dobrze przyjrzała, na pewno dostrzegłabym kropelki potu na jego czole.
Rzuca mi przepraszający uśmiech, po czym zaczyna przerzucać inny stos dokumentów.
– Zwykle zajmuje się tym szkolna pedagożka.
Nie mam pojęcia, czemu mi to mówi, więc tylko kiwam głową. Mogłabym go zapytać, gdzie jest pedagożka, ale chyba mało mnie to obchodzi. Gdyby była tutaj mama, bez trudu podtrzymałaby rozmowę. Pytałaby o historię szkoły albo o to, czemu Exeter High jest domem dla drużyny Wildcats, a nie czegoś, co bardziej pasuje do fioletowych i złotych barw.
Ale mamy tu nie ma.
Nie ma też pedagożki.
Ani Logan.
Dyrektor Richman, bo tak mówiła o nim nosowym głosem sekretarka, która przyprowadziła mnie do jego chaotycznego gabinetu, wreszcie podnosi z biurka szarą teczkę i spogląda na mnie triumfalnie.
– Emery Matterson.
W takim tempie nie dotrę do klasy przed trzecią lekcją. Niekoniecznie mam ochotę zaczynać dzień od wiedzy o społeczeństwie, czyli WOS-u, jak określała te zajęcia moja poprzednia szkoła, ale i tak lepsze to od matmy. Ominie mnie pierwsza lekcja – geometria, i druga – wychowanie fizyczne. Na pewno nie ma nad czym rozpaczać.
Dyrektor przebiega wzrokiem po zawartości mojej teczki, po czym pociąga za kołnierzyk białej koszuli. Odchrząkuje i czyta kartkę z podpisem mojego ojca, którą mu podałam.
– No dobrze. – Kiwa głową, odkłada papiery i obrzuca mnie szybkim spojrzeniem. – Panno Matterson, wygląda na to, że dostała już pani mejlem plan lekcji i regulamin szkoły, a dziś na zajęciach otrzyma pani podręczniki. Na planie lekcji znajduje się numer szafki, dostanie pani kłódkę i szyfr od nauczyciela wuefu. Ojciec zasugerował, żebym umówił panią na cotygodniowe wizyty u pedagożki i pielęgniarki. Pedagożka wróci dopiero w przyszłym tygodniu, ale mogę panią zaprowadzić do pani Gilly, pielęgniarki, a potem ktoś odprowadzi panią do szafki.
Chwileczkę.
– Czemu mam co tydzień spotykać się z pedagożką i pielęgniarką?
Waha się, na chwilę ściąga brwi, a potem splata dłonie na biurku.
– Normalnie nowi uczniowie spotykają się z pedagożką w sprawie przeniesienia, żeby mogli się poczuć swobodnie podczas pierwszych kilku tygodni w szkole. Większość z nich mieszka w okolicy przez całe życie, wiedzą więc, co, gdzie i jak. Rozumiemy, że uczniom, którzy dołączyli do nas późno, może być trudno przystosować się do nowych warunków.
Zaciskam szczęki.
– A pielęgniarka?
Poprawia się na krześle, aż to trzeszczy pod jego ciężarem.
– Założyłem, że pani ojciec rozmawiał o tym z panią. Uczniowie z poważnymi problemami zdrowotnymi na samym początku zaznajamiają się z pielęgniarkami. O ile nam wiadomo, miała pani w przeszłości pewne problemy…
Problemy. Co dokładnie powiedział ojciec? Jestem pewna, że dokumenty przesłane ze starej szkoły mówią wiele bez jego dodatkowych wyjaśnień. Moja siostra bliźniaczka umarła, opuściłam za dużo lekcji z powodu tej samej choroby, która ją zabiła, a teraz jestem tutaj. Ale czy w rozmowie o mnie tato podkreślił, że teraz czuję się lepiej?
Prostuję plecy.
– Ojciec pewnie zapomniał mi o tym powiedzieć. Ale nie muszę tego robić, więc…
– Z całym szacunkiem, panno Matterson…
– Emery albo Em.
Kiwa raz głową.
– Emery – poprawia się. – Zgadzam się z twoim ojcem, że niezmiernie ważne jest, żebyś zapoznała się z naszą pielęgniarką. Choć zażywasz leki i dbasz o siebie, różne rzeczy mogą się zdarzyć. W nagłym wypadku pani Gilly powinna wiedzieć, co robić.
Może zadzwonić pod 911?
Gryzę się w język i zmuszam, by skinąć głową, ponieważ kłótnia z dyrektorem nie jest najmądrzejszym rozwiązaniem. Nigdy wcześniej nie wpakowałam się w kłopoty i nie planuję zaczynać teraz.
– Dodam też, że pedagożka odbywa sesje z uczniami, którzy opłakują stratę najbliższych. Może się z nią zaprzyjaźnisz.
Na pewno chce dobrze, ale mnie to nie leży.
– Panie dyrektorze, moja siostra zmarła dziesięć lat temu. Może nigdy się po tym nie otrząsnę, ale sama się nauczyłam, jak sobie z tym radzić.
Wygładza już i tak nieskazitelną koszulę.
– No to nie będę cię do niczego przymuszał. Chodź, zaprowadzę cię do gabinetu pielęgniarki.
Zanim docieramy do drzwi, woła go mówiąca przez nos sekretarka z ufarbowanymi na blond włosami i w okularach o grubych szkłach.
– Nowy nauczyciel angielskiego czeka na spotkanie. – Patrzy na mnie tak, że mrużę oczy i spoglądam na pustawy korytarz.
Dyrektor Richman wzdycha i rzuca mi niezdecydowane spojrzenie. Przestępuję z nogi na nogę i chwytam pasek plecaka na ramieniu.
– Znajdę drogę. Zabrałam plan, który dołączono do rozkładu lekcji.
Wciąż mam dość czasu, by zdążyć na drugą lekcję, jestem więc wdzięczna, kiedy niechęć na jego twarzy zamienia się w ulgę. Jestem pewna, że i tak nie ma ochoty oprowadzać nowej uczennicy.
– Wszystkie sale szkoły średniej znajdują się we wschodnim skrzydle na drugim piętrze, oddzielone od nowego skrzydła gimnazjum. Wystarczy wejść kręconymi schodami na końcu korytarza. Na pewno jeśli zajdzie taka potrzeba, możemy poprosić twojego przyrodniego brata, żeby ci wszystko pokazał. – Odchrząkuje chyba trzydziesty raz. – Kaiden Monroe, o ile dobrze pamiętam?
Kiwam głową.
Dyrektor sznuruje usta.
– No, lepiej już zmykaj. Witam w Exeter High, panno Matterson. Cieszymy się, że jesteś z nami.
Nawet nie zwracam mu uwagi, żeby mówił do mnie po imieniu.
Logan by to zrobiła.
Podczas ostatniej lekcji całą uwagę skupiam na piegu na nadgarstku. Dzień przebiegł spokojnie i bez przygód, co mnie cieszy. Minimalna liczba spojrzeń, bez trudu znalazłam miejsce przy stoliku podczas lunchu i nikt mnie nie prosił, żebym powiedziała o sobie coś zabawnego.
W ciągu dnia robiłam w myślach notatki. Nie ma dość czasu, żeby zatrzymać się przy szafce podczas porannych lekcji, więc będę nosić torbę ze sobą. Stołówka przypomina miejsce pod sceną zastawione kwadratowymi i okrągłymi stolikami i nie widać jakichś specjalnych grupek jak w filmach o szkole średniej. Uggi wracają do łask.
Osobiście nie jestem pewna co do mojego zdania w tych sprawach. Ramię boli mnie po noszeniu plecaka przez cały ranek, w stołówce było za głośno od tego całego gadania, a uggi zawsze były okropne. No ale moje tomsy w ananasy też zasłużyły na parę krytycznych spojrzeń.
Najbardziej interesuje mnie obserwowanie, jak Kaiden zachowuje się w towarzystwie rówieśników – chłopców w kurtkach bomberkach z logo szkoły i dziewcząt, które nakręcają pasma włosów na palce i trzepoczą rzęsami. Tutaj jest popularny, staje się zupełnie inną osobą. Rozmawia, żartuje i się kłóci. Wygląda na to, że go uwielbiają, choć chyba w równym stopniu mu zazdroszczą.
Ciekawe, dlaczego nie jest taki w domu. Czy matka wie, jak zachowuje się w szkole? Podczas lunchu słyszałam, jak dziewczyna o różowych włosach mówiła przyjaciółce, że w tym roku Kaiden doprowadzi drużynę lacrosse’a do mistrzostwa kraju. Dodała, że to będzie jego prezent pożegnalny przed ukończeniem szkoły. Najwyraźniej jest tak dobry, że zaproponowano mu pełne stypendium sportowe w kilku college’ach. Czy Cam chodzi na jego mecze? Dopinguje go z trybun? Tato wspominał, że Kaiden gra, ale nie mówił, czy chodzą na mecze. Nigdy nie mówi nic o Kaidenie, jakby bał się, że jeśli wspomni o czyimś dziecku, w pewnym sensie zdradzi mnie i Logan.
Może rzeczywiście ma wyrzuty sumienia.
Odsuwam od siebie te myśli i skupiam się znów na otoczeniu. Dziewiąta lekcja, dwadzieścia pięć po drugiej. Zostały jeszcze dwadzieścia trzy minuty, żeby mój pierwszy dzień w Exeter High dobiegł końca. Jeszcze tylko dwieście sześćdziesiąt dziewięć dni i skończy się ostatni rok szkoły.
Angielski ciągnie się niemiłosiernie. Zmęczenie, które wpływa do moich kości po nerwówce pierwszego dnia i poziomie hałasu w zatłoczonej klasie, denerwuje mnie i zmusza do spoglądania na czarny zegar na ścianie. Przysięgam, że za każdym razem, gdy na niego zerkam, mija zaledwie pięć sekund. Czuję, jak pod moją skórą tworzy się rozbłysk i przesuwa do stawów, i mam nadzieję, że drzemka przed kolacją to złagodzi, zanim zrobi się jeszcze gorzej.
Zamiast skupiać się na bezmyślnych rozmowach, które pan Nichols, dwudziestoparoletni nauczyciel świeżo po studiach, pozwala nam prowadzić po wyjaśnieniu wymagań na początku lekcji, spoglądam na obrazki zawieszone na kolorowych ścianach. Uświadamiam sobie, że to sceny z książek. Każda ze ścian jest poświęcona innej powieści, od Zabić drozda po Igrzyska śmierci.
Ktoś opada na krzesło obok mnie i szura jego metalowymi nogami po kafelkach na podłodze. Odrywam wzrok od ścian i widzę Kaidena, który patrzy na mnie obojętnie. Rudowłosy chłopak, który siedział tu wcześniej, przeniósł się na drugi koniec klasy i spogląda w naszą stronę szeroko otwartymi oczami.
– Co ty tu robisz?
Kilka osób śledzi naszą rozmowę i wodzi wzrokiem pomiędzy nami.
– Chodzę na te zajęcia.
Udział w zajęciach z literatury angielskiej zapewnia punkty do college’u. Z planu wiem, że będę je mogła przedłożyć w dwuletnim college’u do zaliczenia z przedmiotów ogólnych, zanim wybiorę ten główny. Czy Kaiden znalazł się tutaj z tego samego powodu?
Nie mam pojęcia, jak mogłam go nie zauważyć, kiedy wszedł. Gdy zobaczyłam, jaki tłok panuje w sali, skoncentrowałam się przede wszystkim na znalezieniu wolnego miejsca i nie przyglądałam się, kto zajmuje pozostałe. Podczas sprawdzania obecności nie zwracałam uwagi na nazwiska, dopóki nie usłyszałam swojego.
Wracam spojrzeniem do ściany i skupiam się na mieszaninie zieleni i błękitów. Żałuję, że nie potrafię malować. Mama spędzała kiedyś mnóstwo czasu w wolnym pokoju, gdzie malowała urocze martwe natury i pejzaże. Czasami Lo i mnie.
Po Lo przestała malować.
– Kilka lat temu przeprowadzili głosowanie, jakie książki powinny się znaleźć na ścianach – wyjaśnia Kaiden, czym zupełnie mnie zaskakuje. – Ludzie byli wkurzeni, że ta, która wygrała, nie znalazła się na ścianie, bo opowiada o jakichś bzdetach.
Ściska mnie w nosie.
– Jaka to książka?
– Za cholerę nie pamiętam.
Brunetka siedząca przede mną odwraca się, choć przez całą lekcję posłusznie mnie ignorowała.
– To była powieść Jodie Picoult o chorej dziewczynie, która potrzebuje przeszczepu, żeby przeżyć.
Oblizuję dolną wargę i kiwam głową. Bez mojej zgody był jednym z ulubionych filmów Lo, bo koniec okazał się inny niż w książce. Smutny, bo chora dziewczyna nie przeżyła, ale i szczęśliwy, ponieważ już więcej nie cierpiała.
– W każdym razie samorząd uczniowski sfałszował wyniki, bo do szkoły chodziła dziewczyna, która zmagała się z czymś podobnym i nie chcieli urazić jej uczuć – wyjaśnia dziewczyna i odrzuca ciemne włosy na plecy.
Mrugam z niedowierzaniem.
– I dlatego zrezygnowali?
Dziewczyna wzrusza ramionami.
– No i jeszcze powieść jest smutna.
Jedna brew zaczyna mi drgać.
– Igrzyska śmierci opowiadają o dzieciakach, które dla sportu zabijają inne dzieciaki. To nie jest smutne?
Kaiden prycha, gdy dziewczyna przewraca oczami, jakbym to ja była śmieszna.
– To nie jest prawda.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Potrząsam głową i odwracam się do ściany. Ludzie nie znoszą realistycznych powieści, jakie pisze Picoult, bo to może się przydarzyć każdemu. Ludzie umierają na raka, giną w wypadkach. Śmierć nie wyróżnia. Wydaje mi się, że łatwiej jest nosić różowe okulary niż ciemne.
Dziewczyna chce coś powiedzieć, ale wtrąca się Kaiden.
– Może przestań gadać, Rach. Nie robisz wrażenia zbyt inteligentnej. Poza tym wiesz, co powiedziałem wszystkim.
Otwieram usta ze zdziwienia, gdy słyszę to ostre oświadczenie.
Rach, prawdopodobnie Rachel, piorunuje go wzrokiem. Obrzuca mnie szybkim spojrzeniem, przewraca oczami i znów patrzy na Kaidena.
– Nie musisz być fiutem, Kaid. Opowiadam jej tylko, co się wydarzyło.
Kaiden nachyla się do niej.
– Zabawne, jakoś mój fiut ci nie przeszkadzał, kiedy błagałaś mnie, żebym cię przeleciał w szatni.
Jej policzki różowieją.
… Moje też.
Odchrząkuję, kulę się na krześle i wyciągam notes, żeby się czymś zająć, zanim zadzwoni dzwonek. Kaiden i Rachel zostawiają mnie w spokoju, choć wymiana ich spojrzeń nie przechodzi niezauważona, bo Rachel wygląda, jakby chciała go dźgnąć długopisem, który trzyma w dłoni.
Kiedy rozlega się dzwonek, wpycham rzeczy do plecaka i wstaję. Wszyscy wychodzą z klasy w piętnaście sekund, gotowi na resztę dnia, zanim będą zmuszeni wrócić tu jutro. Kaiden się ociąga, co wydaje mi się podejrzane. Niechętnie podchodzę do drzwi, gdzie stoi z rękami założonymi na piersiach.
– Twoje buty są okropne – oświadcza.
Spoglądam na moje tomsy i stukam piętami. Po kilku sekundach znów patrzę mu w oczy.
– Podobnie jak twoje zachowanie.
Uśmiecha się od ucha do ucha.
– Naprawdę?
Fakt, że nie zaprzecza, można nawet uznać za ujmujący. Przynajmniej o tym wie, godzi się z tym i nie udaje, że ma dobre maniery. Wolałabym jednak nie stawać się celem jego obraźliwych uwag.
Kiedy idziemy korytarzem, szturcha mnie w ramię.
– Nie bądź taka smutna. Wszystkich traktuję tak samo. Nie mogę cię wyróżniać tylko dlatego, że twój tato puka moją mamę.
Zatrzymuję się i wbijam w niego wzrok.
– No co?
– Jesteś… szczery.
– A po co wciskać kit?
Nie jestem pewna.
– Widzę to tak: jesteśmy na siebie skazani. Nie będę się krył z tym, co myślę, tylko dlatego, żeby nie urazić twoich uczuć. – Rusza przed siebie, a ja muszę dreptać tuż za nim. – Jeśli poczujesz się przez to lepiej, wiedz, że to samo powiedziałem twojemu tacie. Nie jest moim największym fanem.
– Wygląda, że z wzajemnością – mruczę pod nosem.
Kąciki jego ust unoszą się jeszcze wyżej.
– Z tego, co widziałem, ty też nie jesteś jego największą fanką.
Nie odpowiadam.
– Niektórzy lubią dziewczyny z kompleksem ojca.
Mrużę oczy.
– Przestań gadać.
Chichocze i otwiera drzwi wejściowe. Nie kłopocze się tym, by je dla mnie przytrzymać, a ja przyspieszam, by dotrzymać mu kroku.
Uczniowie, którzy jeszcze rozmawiają i żartują na parkingu, nie zaszczycają nas spojrzeniem. Zupełnie jakby za drzwiami szkoły Kaiden stawał się inną osobą i wszyscy o tym wiedzieli. A ja? Ja jestem nikim.
Droga powrotna przebiega w błogosławionej ciszy.
Kiedy wchodzimy do domu, Kaiden wszystkich ignoruje.
Tydzień mija w mile widzianej monotonii. Większość osób nie przepada za rutyną dnia codziennego, ale mnie napełnia ona spokojem. W przeszłości przeżyłam zbyt wiele dni, których przebiegu nie mogłam przewidzieć.
Czy będę w stanie podnieść się z łóżka?
Czy będę mogła pójść do szkoły?
Czy zdołam przetrwać cały dzień i nie rozpaść się na kawałki, bo całe ciało tak strasznie mnie boli?
Przewlekła choroba nie pozostawia zbyt wiele miejsca na spokój ducha. „Dobre” dni nie oznaczają, że nie ma bólu, jest tylko mniej dokuczliwy – jak kończyna, która jakby zapadała w sen, ale nadal funkcjonowała. Dni, kiedy mam dość energii, mogą się skończyć gwałtownie bez żadnego powodu, bo los sobie ze mną pogrywa.
Zsyła na przykład ból biodra, jakby się stale waliło kością biodrową o ścianę. Albo ból palców, jakby się je zatrzasnęło w drzwiach, aż spuchły tak strasznie, że nie można ich wyprostować. Zasypiałam w środku zajęć więcej razy, niż potrafię zliczyć, nie dlatego, że materiał był nudny, ale dlatego, że moje ciało wyczerpuje walka z własnymi komórkami. W smutnej skorupie mojej bolesnej egzystencji znajduje się pole bitwy, a ja walczę po obu stronach, trzymam naładowaną broń i czekam, by pociski wystrzeliły z luf.
A jednak czuję, że mam szczęście. Nadal oddycham.
Kilka dziewcząt towarzyszy mi podczas lunchu, razem chodzimy też na zajęcia. Czasami dziewczyny zadają mi pytania, ale zwykle zostawiają mnie w spokoju i rozmawiają o nauczycielach i kolegach z klasy, na przykład o panu Nicholsie i Kaidenie. Na szczęście chyba nie wiedzą, kim jestem dla Kaidena. Na pewno widziały, jak wysiadam z jego samochodu, widziałam też, jak kilku chłopaków gapi się i żartuje, kiedy Kaiden zostawia mnie, gdy tylko gaśnie silnik.
Nikt nie wspomina o tym ani słowem.
Dzięki jednej z dziewcząt wiem, że ludzie widzą w nim niemal członka rodziny królewskiej, więc lepiej, że nas nie łączą. Ale ta szkoła jest nieduża. Tato powiedział mi, że uczęszcza do niej w sumie niewiele ponad ośmiuset uczniów, co oznacza, że nie jest dużo większa od mojej rejonówki w Bakersfield. A miasto nie jest na tyle duże, by można było długo utrzymać tajemnice. Przynajmniej jeśli chodzi o Kaidena.
Jak na przykład wtedy, gdy jedna z dziewcząt rzuciła mi przelotne spojrzenie, po czym nachyliła się do swoich przyjaciółek i wspomniała osobę o imieniu Riley. Nie wiem, kim on jest, ale najwyraźniej nie chodzi już do Exeter. Nie interesuje mnie, co mam z tym wspólnego, więc nie pytam. Gdyby chciały, żebym się dowiedziała, wciągnęłyby mnie do rozmowy.
W piątkowe popołudnie pan Nichols prosi mnie, żebym została, gdy inni już wychodzą. Przebiegam w myślach listę możliwych powodów. Oddałam pracę domową, przeczytałam co trzeba, nawet dwa razy zgłosiłam się do odpowiedzi. Nie zrobiłam niczego, co mogłoby oznaczać kłopoty.
W przeciwieństwie do poniedziałku Kaiden nie czeka już na mnie przy drzwiach. Stoi na parkingu z kumplami z drużyny lacrosse’a. Przerzucają się żarcikami, poszturchują i dogadują dziewczynom, które kręcą się w pobliżu, dopóki nie wyjdę. Kaiden zawsze je przegania, a one słuchają go bez narzekań, jak lojalni poplecznicy.
Pan Nichols siedzi za biurkiem i się uśmiecha. Widać, dlaczego dziewczyny zawsze o nim plotkują i chichoczą. Jego twarz poraża młodością, ale to nic dziwnego. Pierwszego dnia powiedział nam, że dopiero co skończył studia, więc ma jakieś dwadzieścia parę lat. Ma czekoladowe oczy, krótko przystrzyżone ciemnoblond włosy i wysportowane ciało, co podkreśla koszulami z podwiniętymi rękawami i eleganckimi wyprasowanymi spodniami, które jeszcze bardziej wydłużają mu nogi. Trudno jest nie zauważyć takiego uroczego nauczyciela.
– Nie zabiorę ci dużo czasu. Na pewno chcesz już zacząć weekend jak wszyscy – obiecuje lekkim tonem.
Wzruszam ramionami i poprawiam pasek na ramieniu.
– Nie mam żadnych ekscytujących planów. Zrobiłam coś złego?
Prostuje się.
– Ależ skąd. Przepraszam, jeśli cię zaniepokoiłem. Chciałem tylko porozmawiać o twoim wypracowaniu.
Drugiego dnia zajęć polecił nam, byśmy napisali krótkie wypracowanie o ulubionych książkach. Większość uczniów jęknęła na myśl o zadaniu zleconym tak szybko, ale mnie to nie przeszkadzało. W najgorsze dni zostaję w łóżku z książką. Na szafce nocnej mam zawsze dwie, które czekają, żebym je pokochała.
Kiedy powiedział nam, że musimy uzasadnić, dlaczego wybraliśmy akurat ten tytuł, zadanie wydawało się proste. Nie podlegało ocenie i mieliśmy pisać o literaturze, która jest nam bliska. Jednak wymruczane skargi i protesty pozwoliły mi wyczuć, że czytanie nie stanowi powszechnego hobby moich rówieśników. To kolejny powód, dla którego muszę dopiero znaleźć tu przyjaciół.
Pan Nichols opiera dłonie na biurku.
– Nie wybrałaś tylko jednej książki. Lubisz czytać, prawda? To widać po twoim wypracowaniu.
Oblizuję wargi i udaje mi się nerwowo skinąć głową. Może trzeba było wybrać tylko jedną, ale nie zastrzegł, że nie możemy pisać o kilku.
– Te, które wybrałaś, łączy wspólny temat. Ciekawi mnie, dlaczego wybrałaś właśnie te.
Wie o moim stanie. Regulamin szkoły głosi, że nauczyciele muszą wiedzieć o wszystkich uczniach cierpiących na przewlekłe choroby, które mogą wpłynąć na obecność i zachowanie w szkole. Osobiście uważam to za naruszenie prywatności. Ale tato i Cam sądzą, że to dobry pomysł.
„Będziesz miała ludzi po swojej stronie”, pocieszał mnie tata.
Takich jak ty?, chciałam odpowiedzieć.
Ale wrogość do niczego nas nie zaprowadzi.
– Kazał pan wybrać ulubioną – brzmi moja odpowiedź. Jest cicha i niepewna, jakbym nie wiedziała, co nauczycielchce ode mnie usłyszeć.
– I te takie są?
Kiwam głową jeszcze raz.
Przygląda mi się przez długą chwilę.
– Wszystkie te książki łączy temat umierania. Zastanawiam się, czy to refleksja na tematy osobiste. Lubimy historie, do których możemy się odnieść.
Przestępuję z jednej bolącej stopy na drugą.
– Jeśli zamierza pan zasugerować, że powinnam się spotkać z pedagożką, to odrzuciłam już tę propozycję, kiedy nalegał na to dyrektor Richman.
Choć tato powtarzał, że nie mam wyboru, nie umówiłam się ani z pedagożką, ani z pielęgniarką. Kiedy powiedziałam mu, że ustalanie wolnego terminu tylko po to, żeby powiedzieć, że szkoła jest w porządku, to strata czasu, zrozumiał. Z pielęgniarką nie poszło już tak łatwo. Upierał się, że pani Gilly przyda mi się jako sojusznik.
Odpowiedziałam, że nie potrzebuję sojusznika.
Nie potrzebowałam go od lat.
Nichols uśmiecha się jeszcze szerzej, co tylko podkreśla jego chłopięcy wygląd.
– Miałem zamiar zaproponować, żebyś dołączyła do klubu książki.
Zaskoczona, rozchylam usta. Nawet nie wiedziałam, że mają tu klub książki. Nie umieszczono go na liście zajęć dodatkowych. Cam przekonała tatę, że powinnam rozważyć różne opcje, żeby szybciej znaleźć przyjaciół. Spojrzałam na listę, żeby się odczepili.
Milczę, uznaje więc, że zastanawiam się nad jego propozycją.
– Spotykamy się co czwartek po szkole, zwykle koło wpół do czwartej. W bibliotece, choć czasem przenosimy się do klasy.
– My?
– Jestem opiekunem klubu.
Och.
Kiedy nie potwierdzam, że przyjdę, Nichols czuje, że należą mi się wyjaśnienia.
– Klubem opiekowała się poprzednia nauczycielka angielskiego, więc zgodziłem się przejąć go po niej, kiedy spotkaliśmy się przed rozpoczęciem roku. Wyglądało na to, że z wielką pasją podchodzi do swojego projektu i chce, żeby przetrwał. To niewielki klub. Na liście uczestników jest tylko dziesięć osób. Powinnaś się zastanowić, czyby do nas nie dołączyć, jeśli lubisz dyskutować o książkach. Chcą sprawdzić, czy klub przetrwa ten semestr, a jeśli tak… – wzrusza ramionami – …to świetnie.
Zaciskam usta i spuszczam wzrok na buty. Kolejna para tomsów, ale te są z jasnofioletowego płótna z dużym brązowym guzikiem z boku. Według Cam wyglądają na ręcznie szyte. Może dlatego tak bardzo je lubię; są unikatowe jak ja.
Pan Nichols znów przyciąga moją uwagę.
– Pomyśl o tym, dobrze? Twoje wypracowanie jest bardzo dobrze napisane i myślę, że byłabyś cennym nabytkiem dla klubu.
Rzucam mu nieśmiały uśmiech i odwracam się, żeby wyjść. Woła mnie jednak i jeszcze raz oglądam się na niego.
Przekrzywia głowę.
– Która z tych powieści jest twoją ulubioną? Nie mogłem zgadnąć.
– Bez mojej zgody. – Nie pyta dlaczego, lecz mimo to wyjaśniam: – Moim zdaniem książki z najsmutniejszym zakończeniem są najlepsze, bo coś dzięki nim czujemy. Nie zawsze czeka nas „i żyli długo i szczęśliwie”, choć ciężko na to pracujemy.
Myślę, że Lo zawsze o tym wiedziała.
Uśmiecha się szczerze.
– Wspaniałego weekendu, Emery.
Mruczę „wzajemnie” i idę do szafki po kurtkę. Przez cały tydzień popadywało, co wczesną jesienią w górnej części stanu Nowy Jork raczej nie dziwi. Kiedy lato powoli znika w oddali, przejście od słońca i ciepła do chmur i zimna nie jest zabawne. Zwłaszcza przy mojej wrażliwości na gwałtowne zmiany pogodowe, przez którą kulę się pod kocami.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
