6,06 zł
Czasem warto się powstrzymać, aby zrozumieć sens pobliskich drogowskazów. Opłaca się zamyślić na odrobinę dłuższą chwilę, aby zobaczyć to, czego nie widzą krótkowzroczni, zapatrzeni w swoje ego. Świat znajduje się na granicy załamania nerwowego. Czy zdołamy wskrzesić w nas nieoswojone niebo? Niebo, które od dawna tkwi puste?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 23
FotografRadosław Kamil Koziorowski
© Katarzyna Anna Koziorowska, 2021
© Radosław Kamil Koziorowski, fotografie, 2021
Czasem warto się powstrzymać, aby zrozumieć sens pobliskich drogowskazów. Opłaca się zamyślić na odrobinę dłuższą chwilę, aby zobaczyć to, czego nie widzą krótkowzroczni, zapatrzeni w swoje ego. Świat znajduje się na granicy załamania nerwowego. Czy zdołamy wskrzesić w nas nieoswojone niebo? Niebo, które od dawna tkwi puste?
ISBN 978-83-8245-818-3
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
twoje nieoswojone stopy
z nabożności
przymilają się
do mojego intymnego oddechu
kilka skradzionych haustów
uprzejma buńczuczność
malowniczych zakątków czyśćca
uwiera w węzły
światła
jesteśmy żeby kilka losów
zespoił (bez)bolesny rozum
idee sypiące się spomiędzy
traw o które nikt już nie dba
obolałych od ściskanych
pod powiekami
obojgu zamarzły
wydarte konstelacjom
archipelagi
przystrzyżone i przecięte
na pół
najłagodniejsze jest oczekiwanie
na ten jeden jedyny przedział
przeludniony
po ostatni akord
postradane zmysły
na złość trotuarom
przytłoczonym połaciami
kroków i ich mogił
obracasz w ustach
pigułkę wspólnej mowy
nie znajdziesz
w almanachu chorób psychicznych
wypluwasz przyglądasz z niedaleka
poszarpanej linii
błąkasz po zagonach
naderwanych
zanim obudzisz we mnie urodę
jakiej się nie wyrzekasz
odnajdziesz przesyt
pozwól zrozumieć kierunek
światła
obcowanie zapożyczone
z niezdrowego snu
dotyk wcale nie boli
wiedziałeś od początku
ktoś porozdzielał progi
martwię się o hojność
w twoim przywidzeniu
półśmierci trudnej od nadmiaru
przemyślanymi narodzinami
oziębły kubek
po wczorajszej niedopitej kawie
opustoszała wrażliwość
w której nie mieści się
ani nieuchronność
utrapienie
wciąż uprawiam wiarę
pielęgnuję fantazję
co zimę
daje trujące ochłapy owoców
powraca moja otucha
jak skalista zbrukana ziemia
między włoskami brwi
skamle nienakarmiony grzech
jak ból snuje się między jawą
a skołtunieniem
jak powietrze tańczy
ostatni raz
do białego rana
serce wykluło się
z mojej niedopieczonej piersi
kurczaka
Demiurg spóźnił się
na ostatnie namaszczenie
światłość wiekuista obumiera
w kiściach bzów
niepośpieszny pociąg
do rozkojarzonych zmysłów
kończy się dowcipem
rewolucją
zamykam w skorupce języka
odświętne wytworne sylaby
jakich porządku nie zastąpi
w potrzasku ramion
dogorywa ostateczny termin
przybycia wiosny
dźwigasz skojarzenia
niedoszłe rozkazy co kuleją
bez (do)myślników
jesteś by podnosić
mój byt spowszedniały
kiedy nadaje się do niszczarki
natychmiastowej utylizacji
jesteś by przynieść posuchę
niespodziewanym atakom wykrzyknika
fanaberiom pytajnika
by rozdzielać dorastające melancholie
od idylli co też proszą
o drobny haust
światła
by pobliska nieobecność
oswajała rysy po brutalnym
przypadku losu
by przerwana w połowie
beztroska
stanowiła świadectwo trwania
tego samego świata
by izolacja co stuka
do uchylonych drzwi
zrzuciła z nieba trochę białego chleba
by nieposłuszne ścieżki
wreszcie przyniosły ulgę znoszonym
stopom
drogowskazom od jutra nieaktualnym
by uśmiech co skradły
bezpańskie anioły
wrócił kiedyś na moje
serce
by jutro porzucone jak stara zabawka
czasem przypominało
że nieopodal drepcze sobie Demiurg
by jeszcze jeden zaginiony kosmos
wplątał się między stada
odpowiedzi bez pytań