Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tematyka tomiku dotyczy głównie straconych marzeń i niepotrzebnej miłości. Znajdują się tutaj również wiersze, w których autorka wyraża zniechęcenie względem rzeczywistości i współczesnego świata. W książce można jednak doszukać się pozytywnych akcentów, wnoszących nadzieję i otuchę do serca czytelnika. Tomik można polecić każdemu, kto wybiera poezję trudniejszą w odbiorze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 68
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projektant okładkiRadosław Kamil Koziorowski
© Katarzyna Anna Koziorowska, 2023
© Radosław Kamil Koziorowski, projekt okładki, 2023
Tematyka tomiku dotyczy głównie straconych marzeń i niepotrzebnej miłości. Znajdują się tutaj również wiersze, w których autorka wyraża zniechęcenie względem rzeczywistości i współczesnego świata. W książce można jednak doszukać się pozytywnych akcentów, wnoszących nadzieję i otuchę do serca czytelnika. Tomik można polecić każdemu, kto wybiera poezję trudniejszą w odbiorze.
ISBN 978-83-8324-633-8
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
przynieś mi takie gwiazdy
o których nie zapomnę
do kolejnego poniedziałku
przyprowadź taki księżyc
uklęknie moja samotność
nie obiecuj pozłacanych serc
zmyślonych pocałunków
bowiem to co zwiemy życiem
jest zbyt krótką historią
by płakać przez wieczność
by kochać się w snach
które nie mają prawa istnieć
nie okłamuj mojej wiary
wiem że świt przywdzieje
najwykwintniejszy uśmiech
i pozbawi nas czasu
odbierze ciszę za jaką tęskni
każdy samotnik
milknę kiedy twoje serce puka
do uchylonych drzwi mojej pustelni
kiedy twoja obojętność
jest tylko pobudką
dla smutnych kropel deszczu
chciałabym opowiedzieć ci
pewną uroczą historię
ale brakuje ładnych słów
mojemu światłu
chciałabym pokazać ci życie
piękniejsze od szczęścia
ale zgubiłam gdzieś po drodze
kartkę i długopis
nie szukajmy radości
zbyt wysoko
pośród gwiazd
między konstelacjami
od których roi się
w naszym dzisiejszym przywidzeniu
nie mów że marzę
zbyt często zbyt obficie
ponieważ mój czas skończy się
o tej samej porze
unikaj radosnych łez
mogą najwyżej wskazać drogę
na drugą stronę nieba
na przekór milczeniu
na złość łatwopalnej nadziei
wróciliśmy z tej zbyt krótkiej wędrówki
po zbawienie
wróciliśmy i nie wiemy
jak płakać
twierdzisz łzy toczą się
same kiedy są zbyt niebieskie
pokochaj nasz prywatny świt
naszą gwiazdę co przyświeca
nagim śladom wędrowcy
nie chcę obiecywać ci miłości
pod prąd
pragnę być z tobą dostatecznie blisko
żeby wierzyć w balladę
twojego serca
ta ballada pozostanie skazą
na policzku słońca
stanie się rozkochanym świadectwem
że opatrzność zazdrości nam
wiary w czas
delektuje się uśmiechem
który ci zadedykowałam
poczuj mnie tak
żebym zobaczyła niebo
na twojej zbyt wysokiej ścianie
zamykam usta otwieram okno
mam idealny widok
na miniony rok
bawię się twoimi myślami
rozkoszuję opowieściami
o lepszej stronie
ostatniej spopielałej gwiazdy
zanurzona po serce
w twoim ciele
rozproszona na ułamki sekund
próbuję dogonić zmiennocieplny czas
strach że to co najpiękniejsze
kojarzy się z przypowieścią
szukam twojego oddechu
podartego przez czarny wiatr
urodzonego w ramach miłości
przepyszne są słowa
przynoszące melancholię
zamiast przekrzywionego uśmiechu
w kąciku ust
skończyły mi się najważniejsze słowa
w co ubiorę czcigodne myśli?
zabrakło milczenia
czym będę mogła niewinnie oddychać?
wrzuć do kanału
ostatnie niedokończone życie
objaw się gwiazdom
które nie mogą doczekać się
aż chciwy poranek poda im
na tacy filiżankę czarnej jak śmierć kawy
wiem
śniłam od niechcenia
o szczęściu ale odroczony koszmar
wypełniał wszystkie kąty głowy
kojarzył się z puentą
która również bywa źródłem
sennego nieistnienia
krynicą ubogich wierszy
które nie mają sił walczyć o uwagę
przybył z odsieczą ostatni w tych stronach
łatwopalny poranek
powrócił czas kiedy myśli skarżą się
że są już za duże
błagając niebo
o jedną najwierniejszą gwiazdę
błagając spokój aby przestał kojarzyć się
z nieczynną tęsknotą
przedostaję się
przez ten parszywy czas aż do wspomnień
które zużywają całe powietrze
wszystkie słowa jakie nie chcą
już żyć
nie wiem czego się spodziewać
po mojej spowiedzi
nie żałuję za grzechy
bo żadnych nie popełniłam
rozkojarzona przez przesycony świt
przesycona odpryskami pocałunków
kojarzę się z niebieską łzą
uciekającą spod powieki
odzyskałam wiarę w wieczność
odnalazłam skrupuły
które wciąż poszukują swojego początku
czy jesteś jeszcze
aby zrozumieć gdzie ukryłam
ostatni pocałunek?
sny co się nigdy nie kończą
na zawsze pozostaną
zbyt pięknym poematem
pogardą dla tych którzy marzą
zbyt głośno zbyt zawzięcie
nie wyrzekaj się
poprzecieranego nieba
nie narzekaj że słońce świeci zbyt jasno
chciałeś odzyskać raj
ale samotność która pozostała
jest początkiem
ciekawszego dzieciństwa
jeszcze lepszych przywidzeń
wynurzasz się zza mglistej kurtyny
tłum wita cię oklaskami
od dłuższego czasu moje ciało płynie
pod własny prąd
od wielu lat moje życie utyka
na lewą nogę
słyszę
pośród szumu dzikich myśli
ten jeden jedyny wiatr co zamiast wolności
przynosi kołatanie serca
senny wybór
po której stronie świata
się opowiedzieć
rozproszona do bólu w kościach
zapatrzona w ciało bez początku i końca
szukam światła
pośród zmęczonych spojrzeń
pośród łask
którymi obdarzyła przyszłość
którymi nakarmiła mnie
zawzięta noc
teraz nie wiem
w którą stronę płynąć
gdzie doszukiwać się podtekstu
cieniolubnej miłości
nie baw się swoimi nowymi myślami
unikaj światła
które nie ma dość sił
aby nieść krztynę ciepłego oddechu
zwiastować pojednanie
skłóconym zmysłom
odnajdź pośród łez
ten jeden jedyny smutek
który nigdy do nikogo nie należał
który jest zbyt zmęczony
by walczyć o życie
skończyły mi się myśli
ciało ubiera się
w same niedokończone uśmiechy
postaraj się obudzić
z końcem świata
wieczność jak zwykle skończy się
niewysłanym listem otwartym
płyń przez zielone przestworza
broń się przed malinowym wiatrem
bowiem to co może dać
jest tylko uroczystym pożegnaniem
kresem milczącej ballady
skąpe są dziś twoje myśli
ciasne są słowa których nie potrzebujesz
kłaniam się nisko niebu u twoich stóp
sycę się powietrzem
które zamiast szeptu przynosi
same najlepsze dni
chciałabym cofnąć czas
aż do przyszłości
pokazać światłu nowy kierunek
mojej drogi
rodzi się we mnie zielonooka noc
dogania ją świt
dla jakiego warto czasem zapłakać
uronić kilka smutnych myśli
mój żal kojarzy się
z milczeniem
dla jakiego wolę pozostać
w towarzystwie snów
zanim przyzwyczaisz się
do świeżych łez
zanim wskrzesisz ból pocałuj
obojętnie moje skrzywdzone usta
nadgarstki w których krew
wciąż brnie pod prąd
wciąż dogania zaniepokojone tętno
zanim się urodzisz
zastanów się
czy nie masz innego wyjścia
moje ciało pełznie w stronę życia
dusza jest zawsze mile widziana
w piekle
czy nauczysz mnie milczeć
pomaleńku bez zbędnych słów?
dasz lekcję światła które bije
w twojej piersi?
chciałabym iść dalej
pod prąd gwiazd
w chłodnych ramionach tutejszego wiatru
wiem jednak że ból
jest przygodnym półcieniem
sercem bez towarzystwa
rozkojarzoną namiętnością
której tak brakuje
pragnień i współczucia
unieruchomiona przez przyszłość
zakochana nieszczęśliwie w samotności
proszę o jeden kęs powietrza
jeden haust kamiennej senności
płyniemy w stronę krnąbrnych marzeń
nie obchodzi nas
panująca wszędzie nadzieja
czas jest dziś bezimienny
do bólu jałowy
po stokroć objawiony
przemijającym prorokom
kochasz się z jutrzejszym dniem
nie obchodzi cię modlitwa
wyrecytowana niby tabliczka mnożenia
regułka z podręcznika
do fizyki
nie karm moich pragnień
zeschłymi okruchami ze stołu Boga
nie syć krwią wykradzioną
z okazji kolejnej rocznicy
dzieciństwa
tak wygodnie jest mi w twoim sercu
w kołysce dłoni
i wiem odkąd poranek spadł
nam na głowy
odkąd niebo runęło do stóp
nie odnajdziemy jednolitej obietnicy
przepowiedni
do której nie przyznaje się
żadne wykradzione sumienie
powracasz
z pierwszym lepszym porankiem
przynosisz łzy jakich dotąd nie znałam
jesteś miłosierny dla snów
dbasz o moje pierworodne marzenia
chciałabym czasem obudzić się
w twoim pragnieniu
poczuć na skórze muśnięcie oddechu
roznegliżowany dotyk
przysięgnij mojej nocy
wkrótce przyniesiesz jej gwiazdy
konstelacje zrodzone w głębokim bólu
zaprzepaszczone przez Boga
płomień twojego serca
rzuca cień na moje osamotnione myśli
pielęgnuje nadzieję
na którą tak trudno teraz liczyć
jest mi smutno pomimo braku łez
jest mi zimno choć ogrzewasz mnie
oddechem
nie rozumiem twoich myśli
nie rozmawiam ze snami
które mi zadedykowałeś
odchodzę pokonana
przez samotność
zwracam wszystkie grzechy
jakie mi wypożyczyłeś
powierzam się nieustępliwej pasji
głaszczę czule namiętność
przywdziewam uśmiech
ten najbardziej wyjściowy
twoje zmiennocieplne ślady
na mojej roznegliżowanej duszy
nie zwiastują milczenia
nie kojarzą się z pośpieszną śmiercią
nie chciałabym śnić oddzielnie
nie chciałabym pogrążać się w krzyku
niosącym się przez pustkę
przez palce przecieka ci
ostatnia wyproszona gwiazda
w tym ubogim tysiącleciu
smakujesz słów
które nie potrzebują wytchnienia
aby przynieść strach myślom
nie chciałam cię budzić
o tak niewdzięcznej porze
roku
życie napisało mi trafne epitafium
otworzyłam przed tobą
zniszczone serce
boleśnie znoszoną duszę
ty jednak nie chcesz przyjąć
mojego cierpienia
mojej cytrynowej samotności
planeta mojej głowy
wciąż kręci się wokół własnej osi
gwiazdy uwierają w pięty
nie nadużywaj milczenia
czasami jest głośniejsze
od łez
od wołania o pomoc
chciałabym czasem przyśnić
lepszą przeszłość
niebo skupione na miłości własnej
w płomieniach stoi moja ostatnia
przeklęta twierdza
sny zgubiły drogę ku wieczności
zabawny świt nie przynosi ulgi
przepoconym zmysłom
odroczona północ skarży się
na braki w świetle
tworzy świeże konstelacje
które nigdy nie nauczą serc
bić bez pośpiechu
karmisz z ręki bezdomne przeczucia
znów bawisz się ciszą
której tutaj ostatnio brakuje
milczące są westchnienia u progu
wiosennego wieczoru
prześmiewcze spojrzenia
nie poddają się brakującemu elementowi
otrzep z popiołu swój ostatni oddech
pozbaw krzyk wieloznaczności
noc znów przychodzi z odsieczą
moim nieskromnym ideom
półnagi księżyc przegląda się
w zwierciadle mojego czoła
wiatr niesie obietnicę może pozwoli
nareszcie odpocząć
zmęczonym płucom
odetchnąć ciszy poczętej z krzyku
nie oszukuj moich marnych proroctw
nie baw się w bajkę
która kończy się dorosłością
nie potrafię śmiać się tak
żeby moje łzy stały się za duże
czas znów pomylił się
w obliczeniach
spóźniliśmy się na pustkę
w której szkarłatnych oczach czai się
całe moje niedowierzanie
cały mój nieprzemyślany smutek
boję się śnić pośród
niedokończonych pustkowi mojego serca
boję się marzyć
kiedy wszystkie pragnienia odebrał
jasnoniebieski wiatr
zadedykowany mi przez smutek
każda litera twojego imienia
ma oddzielne znaczenie
każde westchnienie przynosi
osobną wiekuistość
przesyconą światłem co odbiera
myślom cienie
syci nienawykłe do snu zmysły
poczuj na cytrynowych ustach
moje westchnienie
mój ból tak ciasny że lepiej powierzyć
ciało milczeniu
lepiej ukrzyżować prawdę
której wyrzekł się ostatni człowiek
powracasz przeobrażony w milczenie
w uśmiech nie do pary
zanurzony po szyję
w wartkim strumieniu słów
oddany wypożyczonemu dekalogowi
przystań na moment
zachłyśnij się przyszłością
której coraz mniej
nie chcę by moja dzisiejsza wieczność
przepadła równie prędko
jak osamotniona godzina
złowróżbny dotyk którego wciąż
nadużywasz
zamień się ze mną na oddechy
pożycz mi kilka uderzeń serca
abym wiedziała którędy stąd
do domu
gdzie odnajdę wymarzony ciąg
dalszy ten wędrówki
oczekiwanie na cieplejsze zetknięcia ust
to co nie podoba się naszym łzom
jest smutkiem
bez namiętności
co nie odpowiada naszym myślom
jest tylko skurczoną ideą
dla jakiej nie warto obudzić się
o tej samej porze
czy pozwolisz mi odrodzić się
pośród tych samych
wycinków wspomnień
pozwolisz zachłysnąć się oczekiwaniem
którego tu nie brakuje?
zasnęłam zbyt pośpiesznie
zbyt skwapliwie
żeby zaczerpnąć uśmierzającego oddechu
żeby potraktować czulej
zagubione w sobie piękno
zaczerpnij odrobinę nienasycenia
odrobinę życia by mogło do woli
upijać się cierpieniem
smutnym znakiem na policzku
odnajdź pośród parszywego czasu
tę jedną znajomą sekundę
to pojedyncze westchnienie
które zaprowadzi cię do przedsionka urodzaju
gdzie czekają niezasłużone noce
pamiętam gwiazdy kwitły
tak cierpliwie
niebo poprawiało czarne futro
obudź się we mnie
nagle i bez skargi
wypowiedz to najważniejsze słowo
które kończy wszystkie przesądy
kładzie kres przypadkom
przez które wciąż odmienia się
moje życie
ukryj pod powieką łzę
tak na pamiątkę
by lśniła i czekała dopóki jutrzejszy smutek
nie zaprowadzi jej na wrzosowisko
z którego nie będzie powrotnej drogi
powróci kiedyś taka pora roku
kiedy zegarki staną się
smutną przeszłością
podążającą stale w stronę światła
powróci taka wiosna
wszystkie zmysły ujrzą krynicę
wszędobylskiej wymiany zdań
pozostań sobą
mimo że krzykliwa rzeka białych słów
wciąż szuka szczęścia
mimo że ciało ubiera się
w wykwintne pragnienie
zadurzone w cieplejszych stronach
serce nie pasuje do twoich ust
tak zaborczych i pozbawionych
odrobiny taktu
brak przyzwoitości
noc jest tylko niewinną wymówką
żeby dostrzec drugą stronę
tej skamieniałej planety
poczuć na cienkiej skórze
oswojony oddech
na piedestale twojej rychłej porażki
czają się takie słowa
o których lepiej nie mówić
u wezgłowia kołyski tańczy
wyuzdany grzech
nigdy nie będę go żałować
pocałuj uroczyście sam środek
oddechu zanurz się w kłamstwie
któremu tak do twarzy ze łzami
nie chcę przeobrażać się
w bajkę bez szczęśliwego zakończenia
nie chcę marzyć
wbrew smutnemu mleku
w twojej brudnej szklance
obrażona na życie
czaję się w piątym kącie pustelni
poszukuję powietrza
tam gdzie jest go pod dostatkiem