Czułe ramiona krzyża - Katarzyna Koziorowska - ebook

Czułe ramiona krzyża ebook

Koziorowska Katarzyna

0,0

Opis

Świat ironicznych złudzeń i gwałtownych przywidzeń. Kosmos, który nie zna ani pokory, ani nieodwzajemnionego świtu. Kraina głazów, które wciąż czekają na osobisty epilog. Zakątek snów, żałośnie zwaśnionych z kalendarzem, odrealnionych w pojmowaniu jasności. Raj wciąż istnieje, gdyż ludzie nie widzą własnych kroków, nie czują oddechów, splątanych w imieniu namiętności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 52

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Katarzyna Anna Koziorowska

Czułe ramiona krzyża

FotografRadosław Kamil Koziorowski

© Katarzyna Anna Koziorowska, 2021

© Radosław Kamil Koziorowski, fotografie, 2021

Świat ironicznych złudzeń i gwałtownych przywidzeń. Kosmos, który nie zna ani pokory, ani nieodwzajemnionego świtu. Kraina głazów, które wciąż czekają na osobisty epilog. Zakątek snów, żałośnie zwaśnionych z kalendarzem, odrealnionych w pojmowaniu jasności. Raj wciąż istnieje, gdyż ludzie nie widzą własnych kroków, nie czują oddechów, splątanych w imieniu namiętności.

ISBN 978-83-8245-737-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

nasze epoki

nie ma odruchów

które wiodłyby przez zapomniane

refleksy miast

nie ma palców nadających kształty

ukochanej twarzy

śmierć kwitnie na mogiłach

starość dotyka coraz liczniejsze

wschody słońca

bezwład kojarzy się

z niedojedzonym bezczasem

powstań z tych którzy nie do końca umarli

na złość

aby świt zaorał zmęczone

trajektorie światła

poczuj raz jeszcze to milczenie

które dzieli nasze milenia

byłaby z nich taka czuła układanka

już nie noc ale pełnowartościowy zmierzch

który przynosi zaginione

podróż w głąb (z myślą o E. Stachurze)

jest w tobie pewien ślad

bolesny jak niezamierzony dotyk

po powszednim świetle

jest w tobie noc

która nie boi się że powróci

dostrzegam w twoim śnie

żal za skończoną wodą

co wytryska spomiędzy żeber

jest w tobie świeżość księżyca

usiłującego dogonić deszcz

skąpany w ciernistych cieniach

z godziny na godzinę

ty i ja stajemy się coraz mniejsi

by zapobiec miłości

w piątym kącie wylegują się

pozbawione puenty sny

cała jaskrawość prześwietla urodzaj

ducha

jesteś by pomóc ułożyć układankę

modlitwę trudniejszą

od podróży w głąb

od wycieczki w odcienie światła

poblasku twardego jak zakupiona łza

wstań i zobacz

jak śmierć dobiera się nam do sumienia

Edward Stachura

proszę przyjdź z tobołkiem

pełnym ususzonych dziesięcioleci

w imię mojego krzywego ciała

wróć z ostatnią niespełnioną granicą

marzeniem ze złamanym językiem

dotknij moich nagich powiek

zostawiając odciski

podobne spowszedniałej kromce

w zębach trzymasz krzyż

sięgający najwyższych znamion gwiazd

choć śnię skrupulatnie i na złość

jątrzącym się ciemnościom

oczekiwanie wyrzyna się

u wezgłowia niczym mleczny ząb

czeka na ciebie cała moja jaskrawość

jak każdego świtu spodziewam się

plam twoich kroków na moim całunie

na przedeptanych powrotach

Edward Stachura II

wybiegam na rzęsiste doliny

nadludzkich snów zielonych rzek

rozrzucam linie papilarne

ciągnące się poprzez kąciki ust

pająki i inne człekokształtne

gdzieś pod mostkiem drzemie

dziwny ten świat co przewyższa nas

o jedno zerwane źdźbło

o haust powietrza u źródła

znów rozkładamy na krzyżu

skrzydła gotowi wzlecieć

z wystruganych rozdroży

zaciskamy w piąstkach źrenic

słowa jakich nikt już nie rozpoznaje

trzeba odrobinę cienia by nie spłoszyć

Boga z Jego czterokątną niemocą

Idealisty który nie dokończył człowieka

Edward Stachura III

jak pokonać myśli

z tych najczystszych niechybionych?

wskrzesić samotność wyrodną matkę?

niedokończona podróż

odbija się echem

o nasze nagie pięty włóczęgi

o niebieskie skrzydła

tak łatwo w tej sekundzie

stracić równowagę na przełęczy

trudno oderwać się od dna

na którym można powspominać

wyprzedane czasy

pulsuje w naszych piersiach

to słowo za którym każdy tęskni

powłóczyste potoki urojeń jak zwykle

brną na wznak

o liche świadectwo

naszych porywistych słońc

okiełznanych huraganów

horyzontów co zaplątały się

w wielokropki

Edward Stachura IV

powracasz choć nie znalazłeś świata

pośród zdradzonych dróg

mimo że u twoich stóp lunatyka

rozpościerają się łany cierni

podobne snom do jakich nie warto

się przyznawać

do bólu uwierzyć

jesteś na wyciągnięcie

aby zadać mi śmiertelną namiętność

dotykasz miękko mojego oddechu

rozbierasz ze wspomnień

skronie pozbywasz cytrynowych myśli

przebrana w wyjściową melancholię

w nieprzemakalną maskę

bawię się z tobą w śmierć bez skazy

bez zbędnych słów

podaruję ci swoją

opętana krzykliwym deszczem

tęsknotą której nie zastąpi życie

wierzę że podejdziesz dość blisko

bym mogła oswoić twój obłęd

Edward Stachura V

ciało przekreślone

zakrzywionym oddechem

bezkrwawym słońcem

uciekającym za powiekę

horyzontu

w dłoniach ukrywam

najcięższy lęk

tę słodką uporczywą pieszczotę

zostało mi po tobie lustro

pełne niedomówionych śmierci

źle założonych masek

zakrzywionym ku górze ust

błagających o wierny pocałunek

zostawiłeś mi jedynie noc

by była dachem dla moich nagich stóp

wymykających się przez okno

w sercu

pamięci co uschła bez cienia

Edward Stachura VI

białe moje serce

pomiędzy twoimi śnieżnymi palcami

w pieszczonych słowem duszach

pomiędzy ustami których nie uśpi

światło pocałunku

nie mieszka ktoś kto umiałby

mówić o prześnionych wędrówkach

lunatyka

dlaczego śmierć rozrzuciła nas

po przeciwnych epokach?

dlaczego podzieliła istnienia

które mogłyby być jednym sumieniem

całą jaskrawością?

choć odszedłeś kiedy ja nadeszłam

pod powiekami serca został ślad

w zamian mogę wyobrażać

zapach twojej skóry bym mogła oddychać

ciepło ramion by kołysało nagie życie

do zielonych snów niebieskich powiewów

bliskość by cię rozpoznać

pośród życzeń martwego tłumu

Edward Stachura VII

skąd zaczerpnąć przeszłości

by strzegła pilnie

zmysłowości naszych obopólnych wędrówek?

gdzie szukać jasności

by tuliła do snu zmierzch

z twarzy skalanych samotnością

idealną niepowtarzalną?

co począć z piętnem marzeń na ścieżkach

żłobionych łzami?

wciąż pytamy nasyceni

brakiem odpowiedzi

wstańmy z klęczek na które rzuciły nas

odrębne galaktyki

odwzajemnijmy spojrzenie samotnej nocy

nie warto poniżać się

gdy wiatr woła o pomoc

usłyszmy jego dotyk na białych ścieżkach

usłyszmy bezbarwny śpiew nagich stóp

wiecznie rozpostartych na bezdrożach

które giną pośród szelestu znojnych marzeń

Dla E. Stachury — Podzieliła nas noc

podzieliła nas noc

ciężka od spadających gwiazd

których smaku nie zdążyłeś poznać

stadem runęły

do progu

podzielił nas

przepełniony kielich

by obdarzyć obosieczną miłością

pamiątką po ranach

celnie zadanych

podzieliła nas strata uroczysko

i nadzieja

elementy niepasujące do układanki

z nieludzkich słów

niedopasowanych

podzielił nas mur światła

przez szpary

śmierć

upstrzona bliznami

po krzykach ofiar

podzieliła nas samotność

rozrzuciła zamierzonym przypadkiem

po meandrach zeschłych pieśni

w kolorze płomienia

i melancholii

podzieliło współczucie

by podarować kromkę osamotnienia

obłaskawić jadowite upiory

łaszące się do skłóconych półsnów

podzieliło nas czarno-białe szczęście

którego potrzeba zwiodła

na cudne manowce

czekające za rogiem

w sklepie spożywczym

tak

urodziliśmy się

z prywatnymi wszechświatami

z których nie ma ucieczki

pod postacią drzwi

zaopatrzonych w klamkę

gdzie nie ma okien z widokiem

na lepszą przeszłość

gdzieś tam w oddali

pod innym niebem

podobnie jak ty

cierpię na to samo życie

które odebrało nam zdolność

życia

Dla E. Stachury — Świeżo zebrane pory roku

a gdybyś się pojawił tak samo pięknie

jak ciebie nie ma?

gdybyś przyniósł niebieski dzban

świeżo zebranych pór roku?

nauczył kochać

pomaleńku nie pozostawiając śladów

na lustrze?

odnalazłam pragnienie

jakie chciałabym ci na zawsze wypożyczyć

cud aby wskrzeszał

nie bój się

wszystko co chciałabym pokochać

rozkwita w ogrodach

u podnóża

krynicy która zaspokaja

twoją wypielęgnowaną melancholię

obiecuje lepszą przeszłość

kiedy to miłość

chadzała jeszcze parami

Dla E. Stachury — Kiedy gwiazdy wschodzą

w tym pięknym dniu

kiedy gwiazdy wschodzą

z myślą o nas

chciałabym wręczyć ci samotność

której nie sposób kochać

podarować tęsknotę

nie czeka

na odwzajemnione

wspomnienia

napoić

szaroburym szczęściem

pocieszyć niewłaściwie zaadresowanym

listem

tak rześko tak swobodnie

wskrzesić powiew

który jest obustronnym oddechem

ofiarować ci

cierpienie żeby utulić do śmierci

uwolnić od życia ciążącego

ci kulą

u obu nóg

tak bardzo wiele chciałabym dla ciebie zrobić

kiedy ty wolisz

wciąż umierać

Dla E. Stachury — Człekokształtna miłość

I

powracasz by wskrzesić drogi

nakarmić

choć dzieli nas

urwisko między pustką a życiem

powracasz

utulić do koszmarnego snu

żebym nie zboczyła

z czasu

na który rzucił mnie nienasycony

epilog

powracasz by nasze ciasne skronie

uśmierzył jęk spadających gwiazd

bym zobaczyła

drugą twarz dwulicowego księżyca

powracasz by koszmary

stały się czułą kołysanką

aby życie porozrzucało nas

pośród cieni obolałych

i nieodwzajemnionych

II

tak

mój gwiaździsty

tylko ty umiałbyś

zaspokoić chciwy lecz mimo to

misterny bezczas

przytulić do swojej samotności

wsłuchanej w nadwerężone płyty

chodnika

wybiec na spotkanie cierpieniu

stworzyć Boga

na swoje podobieństwo

pomóc zapomnieć o tym

czego dzięki tobie nie zdołam zapomnieć

przyprowadzić

bezpańską gwiazdę

bym mogła sycić ją

letnią nocą

którą utracił pierworodny włóczęga

krew mknie

na oścież

III

na dnie pamięci

spoczywają płomienne pożegnania

milczenie tak przejaskrawione

wymyka spod murów

pod sercem

wyrasta krynica samotności

aby obłaskawić zatraconych

w człekokształtnej miłości

są jeszcze łzy które nietrudno

oddzielić od kropli deszczu

mój miły

jeśli pozostało mi

po tobie piękno

pomóż

odnaleźć zagubiony obłęd

bowiem jest wtedy

gdy duszę zdobią zmarszczki

których nie warto się wstydzić

Dla E. Stachury — Ucieczka przed mgłą

pogubiły się epoki

nie wiem która należała

do ciebie

utraciłam wiek niosący

modlitwę i strach przed tym co bliskie

nie wiem w którym roku jestem

wciąż pada deszcz

odległy zbuntowanym archipelagom

nie rozpoznaję miesiąca

co powoli

traci wierność

ucieka

nie mam pojęcia jaki dzień nadszedł

skoro usilnie przeszkadza

pokora i nienarodzona wiara

co z godziną? przepadła

by powrócić gdy świat

odwróci się do nas

plecami

i już nie będzie miłości by uwolniła

od nieprzyjemnych ciał

pokazała jak ławo umierać

w samotności

odnalazła zmysły

które pogubiliśmy uciekając

przed mgłą

Dla E. Stachury — Żeby nie spotkać Boga

potrafię usiąść blisko

umiem znaleźć się niedaleko

żeby nie spotkać Boga

udał się

na poranną wycieczkę

krajoznawczą

miły powróć bym poczuła

piękno nadaremnego życia

napotkała wiecznie głodne rękopisy

pragnę wznieść

katedrę ze światła

byśmy ukryli naszą miłość

co potknęła się

potrzebuję poczuć twoje serce

które choć zasnęło wciąż

bije w moim

posmakować powlekających

cienkich słów niech tuli

moją śmierć

marznę i marzę

żeby odległość co rozbiera

myśli do naga

była jedynie przejściem