Zagubione epitafium - Katarzyna Koziorowska - ebook

Zagubione epitafium ebook

Koziorowska Katarzyna

0,0

Opis

W tym tomiku autorka stara się przekonać Czytelnika, żeby zatrzymał się choć na moment i zastanowił nad swoim człowieczeństwem. W wierszach poruszane są dylematy moralne, do których na co dzień się nie przyznajemy. Liryki są trudne w odbiorze, ale taki jest zamysł autorki. Zadaje ona swojemu życiu pytania, na które tak ciężko odnaleźć odpowiedzi. A może są to pytania retoryczne? Tak często nie ma rzeczy niemożliwych…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 92

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Katarzyna Anna Koziorowska

Zagubione epitafium

Poezja współczesna

Projektant okładkiRadosław Kamil Koziorowski

© Katarzyna Anna Koziorowska, 2023

© Radosław Kamil Koziorowski, projekt okładki, 2023

W tym tomiku autorka stara się przekonać Czytelnika, żeby zatrzymał się choć na moment i zastanowił nad swoim człowieczeństwem. W wierszach poruszane są dylematy moralne, do których na co dzień się nie przyznajemy. Liryki są trudne w odbiorze, ale taki jest zamysł autorki. Zadaje ona swojemu życiu pytania, na które tak ciężko odnaleźć odpowiedzi. A może są to pytania retoryczne? Tak często nie ma rzeczy niemożliwych…

ISBN 978-83-8351-063-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Zagubione epitafium

Widzę pośród śnieżnobiałych łez

to światełko, które sieje w człowieku

same najpiękniejsze wspomnienia.

Dostrzegam między smutkami

ten jedyny sen, za jaki warto

powierzyć ostatni promień słońca.

Kończy się we mnie ufność,

że to, co nienarodzone, nosi w sobie

najczystsze gwiazdy.

Nie wrócę, dopóki miniona sekunda

nie zatrzyma czasu.

Rodzi się świetlista obietnica,

że to, co nastąpi jutro, pozostanie tylko

nienasyconym proroctwem.

Pękła w moich ramionach ostatnia łza,

powrócił bezkres, dla jakiego uwolnię

ze swoich płuc ostatni tkliwy oddech.

W ramach jeszcze jednego żalu

za grzechy, delektując się popiołem,

w który obróciły się słowa,

kończę dzisiejszy dzień, dzisiejsze jutro.

W duszy gra mi melodia,

jaką dedykuję ciszy.

Śpiewa we mnie życie,

które zgubiło nagle jedyne epitafium.

Na krawędzi wyspy

Zanim wyśnię najczystszy ze snów,

przyjdź z niebieskim dzbanem

świeżo zebranych łez.

Porównajmy nasze utracone myśli,

z którymi tak bardzo nam

do uśmiechu.

Ucałuję serdecznie

twój niedokończony poranek, zanurzę się

pośród ciszy, z jaką mogę udać się

na krawędź wyspy.

Nasze serca tworzą archipelagi,

do których nikt nie ma prawa wstępu.

Lśnij, gwiazdko, wykradziona

znienacka zagubionej nadziei,

jasnozielonemu niebu u smaku

twoich modlitw.

Odkąd przyjaźnię się ze smutkiem,

czekanie staje się nie do wytrzymania.

Schowana za pazuchą miłości,

nie spodziewam się nostalgii,

pławiącej się w uroczystych marzeniach

o niezwykle ciekawym zakończeniu.

Krótka droga do domu

Samotność przychodzi wtedy,

kiedy żadna z gwiazd nie dostrzega

swojego odbicia w lustrze.

Miłość przybywa, gdy zapach nieba

zaczyna przypominać woń

cynamonu i pomarańczy.

Zanim przepadnie bez sensu ostatnia łza,

obudźmy w sobie niewinność,

obudźmy czas, dla jakiego warto

odejść w nieznane.

Zamieńmy strach na urocze milczenie,

jakie tak trudno przekrzyczeć.

Rozkwita w nas światło, zesłane tutaj

przez twoje słońce.

Proszę, dotknij moją odludną myśl,

poczuj powiew duszy,

która jak zwykle szuka spełnienia

swojego niedokończonego snu.

A kiedy już zalśni w nas

jasnooka przyszłość, złóż na moje skronie

ten jeden jedyny moment,

kiedy droga do domu jest tak krótka.

Ukojenie zamiast koszmaru

Przynieś w swym otchłannym sercu

odrobinę dobrotliwego wiatru.

Kiedy umrze we mnie noc, podaruję ci

świt, dla którego mogłabym odejść

poza granice samotności.

Pogodne jest dziś niebo u moich stóp,

pozbawione ostatniego strzępu obłoku,

pozbawione ciężaru, który do niedawna

nosiliśmy w ciasnych duszach.

Niech obudzą się w nas poranki,

dla jakich możemy porzucić tutejsze bariery,

opuszczone boleśnie łzy.

Nie warto okłamywać snów, że przynoszą

ukojenie zamiast koszmaru.

Kwitną w nas smutki nie do pary,

zielenieją myśli, tak niewinne i lekkie

tego jedynego popołudnia.

Nie chciałabym, aby moje odrętwiałe życie

zamieniło się na role z odległością.

Anielskie pióro

Do bólu nieparzyste są dzisiejsze gwiazdy,

które przysiadły bez zaproszenia

na moim parapecie.

Osamotniony jest dziś księżyc,

bo nikt nie cieszy się ciepłem

jego wykradzionego blasku.

Serce jednak czerpie radość z cienia,

rozpościerającego się w moich myślach.

W snach zalęgła się przejrzysta naiwność,

obudziła się wiara, że to, co najpiękniejsze,

kiedyś musiało być najsmutniejsze.

Zmierzch, okraszony niewinnym uśmiechem

wiosny, pogrąża się w jasności gwiazd,

we łzach, które roni skrzywdzony czas.

Namalujmy na ścianie nasz prywatny raj,

otwórzmy na oścież drzwi, za którymi czai się

osamotniony pocałunek, lśniąca pieszczota,

która swą delikatnością przypomina

muśnięcie anielskiego pióra.

Jak wiele bólu potrzeba

Zrozumiałam, jak wiele bólu potrzeba,

aby pojąć samotność skradzionej łzy.

Zrozumiałam, ile słów brakuje, aby miłość

postawiła kolejny krok i ucałowała

twoje nieprzespane skronie.

Dziś, kiedy ciemność jednoczy się

z blaskiem gwiazd, pozostało mi jedynie

przyśnić przeszłość, która nie ma prawa

wstępu do teraźniejszości.

Dostrzegam w tobie złociste refleksy nadziei,

dostrzegam serce, za jakim można udać się

za granicę światłocienia.

Wiem, że mogę zadedykować światu

tylko marny okruch naiwności.

Wiem, że jestem w stanie podziękować Bogu,

że zaprowadził mnie na manowce marzeń.

Dobrze jest mi na tym wrzosowisku,

które zna tylko strzępy rzeczywistości,

moje bezsenne łzy, które pragną deszczu.

Niebo w moich ramionach

Teraz wiem, że samotność również chadza

własnymi ścieżkami.

Wiem, że miłość — ta rodem ze wspomnień —

nie czeka, aż postawię ostatni krok

i oddam się niewolniczym marzeniom.

Niestety, przepełnia mnie cisza,

której nie sposób uratować,

której tak trudno ponownie zaufać.

Zgasł mój uśmiech, w niwecz obróciła się

wyblakła tęsknota za czymś, co nigdy

się nie obudzi.

Lepiej wybaczyć rzeczywistości niż udawać,

że to, co dotąd było skradzione,

ma jednak szansę, aby stać się

pokonanym czasem.

Najpiękniejsza miłość to taka,

która zamiast uśmiechu przynosi przepaść,

w którą zachłannie patrzę, lecz nie wiem,

ile warte jest niebo w moich ramionach.

Oswojone łzy

Do uchylonego okna zapukał

jeszcze jeden poranek.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio marzyłam

tak zachłannie, tak niecierpliwie.

Nie mam ochoty obierać ze skórki

kolejnego zakazanego owocu, nie chcę oswajać

słów, które uroniło przypadkiem

moje bezludne serce.

Czy to, co przychodzi z własnej woli,

zawsze musi być lękiem,

któremu tak trudno wybaczyć?

Czy miłość, sprzedana po atrakcyjnej cenie,

powróci, by uśmierzać rany swym pięknem?

Nie chcę kłamać, mimo że wiatr

przetrącił mi skrzydła, mimo że czas

nie przyznaje się do winy.

Wołam, lecz nikt nie chce usłyszeć

mojego szeptu.

Płaczę, ale nie ma osoby, która oswoiłaby łzy.

Powróć, choć zamknięte drzwi

podwajają moją namiętną obcość.

Rozkrzyczane życie

Zmęczona oczekiwaniem na kolejny wstęp

do czasu, wyczerpana fanaberiami

własnego serca — odchodzę w ramiona światła,

przechodzę na drugi brzeg tej czarnej rzeki.

Nie, nie chcę zostawiać po sobie wspomnień —

niech zatracą się pośród dożywotnich marzeń,

niech oddadzą się wierze, że powrócą

kiedyś łatwopalne myśli.

Dręczy mnie uśmiech, którzy nie ma

nic wspólnego z radością.

Dokucza mi świat, z którym nie potrafię rozmawiać.

Bolesne są sny, które budzą we mnie

słodko-kwaśną nostalgię za czymś,

co nigdy nie odzyska sennego początku

i marnotrawnego zakończenia.

Nie kojarzysz mi się z duszą,

której nagle znudził się kolejny rozdział

tej autobiografii.

Unicestwiona, czekam na szept,

który oswoi moje rozkrzyczane życie.

Kwitną łzy

Wypełnij jasnozieloną tęsknotą pustkę

w moim czczym życiorysie.

Pozwól mi marzyć, choć światło gaśnie

pod powiekami.

W sercu tańczy bujna wieczność,

lecz wiem, że łzy są mi zakazane.

Pośród wszystkich marzeń gości takie,

któremu nietrudno odmówić piękna,

którego nie można pozbawić szczęścia.

Upadła we mnie nadzieja, wiara zgasła

jak łza na wietrze.

Nie chcę odchodzić, skoro mój smutek

prosi o krztynę dotyku, skoro twój czas

wypełnia sobą moje nadwerężone serce.

Nie mogę iść naprzód, gdy kroki

niosą mnie innym poboczem.

W oczach wciąż kwitną łzy,

wciąż płonie wolność, którą dedykuję

moim niespełnionym pragnieniom.

Łzy zderzają się ze sobą, rzeźbią

przerwaną linię życia.

Melancholia skuliła się w kącie serca,

czeka na porę, kiedy życie odwzajemni jej uśmiech.

Skrawek obłoku

Najjaśniejsza gwiazda rozprysła się

na wzór opuszczonej łzy.

Najcudowniejszy uśmiech zginął

pośród śpiewu tłumu.

Boję się zostawić raz na zawsze

ten bolesny cień, boję się odejść,

mimo że czas nie sprzyja dziś nadziei.

Pękła we mnie miniona godzina,

przeminęła sekunda, w której mieściła się

cała moja wieczność.

Proszę, odwiedź choć na moment

moją przyszłość, wskaż zakątek w niebie,

gdzie będę mogła znów oddychać.

Podaruj mi w czułym świetle księżyca

ten jeden jedyny skrawek obłoku,

podaruj smutek, abym mogła opłakiwać

utracone sny.

Nie, nie zapominaj o tym, że ból

zostawia ślady na policzkach.

Zatraćmy się przypadkowo

w tym krzywym zwierciadle,

udowodnijmy smutnym pocałunkom,

że wszystko kiedyś musi się zacząć

od środka.

Wyruszam w podróż, na końcu której

zasnę, uśmierzona dotykiem twoich ramion,

upojona smakiem oddechu.

Rzewne milczenie

Wyśniłam cię, zanim zrozumiałam,

jak wiele mi snu potrzeba, aby ukoić

nadszarpnięte zmysły.

Budzę się nagle, spazmatycznie.

Jestem zupełnie niegotowa

do pożegnania z uśmierconą czułością.

Proszę, ześlij mi chociaż krztynę

życiodajnego uśmiechu, chociaż odrobinę

spokoju, aby ucichł mój bolesny krzyk.

Nie chcę, aby moje serce

przyznało się do winy.

Dusza zaplątała się w myśli, które nie dają

pokornego życia.

Łzy, całe archipelagi łez, znaczą rysy twarzy.

Z nadzieją przyklejoną do ust,

błagam cię o jedyne pragnienie,

zastąpione przez wiatr.

Nie potrafię śnić, kiedy oczekiwanie

staje się jeszcze jedną pokutą,

odpuszczeniem grzechów, których nie żałuję.

Łzy, zderzając się z kroplami deszczu,

wsiąkają w kamień porzuconego serca.

Bo kamieniem stanie się miłość,

zanim zdążymy wręczyć sobie

rzewne milczenie.

Boli mnie gwiazda

Przychodzi do mnie sen, który zrodził się

w objęciach twojej odległości.

Odwiedza mnie cisza, za jakiej towarzystwem

tak żałośnie przepadam.

Niestety, zanim wybije ostatnia godzina,

zanim odzyskam utraconą przyszłość —

nakarmię pragnienia szczątkami

najpiękniejszych gwiazd, nasycę ciało,

tak do bólu nagie, obdarte z resztek duszy.

Wraz z końcem bezsennego poranka

powróci we mnie rzewna naiwność,

że to, co nieznane, zawsze musi być najtrudniejsze.

Boli mnie gwiazda, która od początku

zastępuje miejsce serca.

Boli mnie lewa myśl, tak bardzo dojrzała,

lecz wciąż niegotowa, aby ruszyć

w dalszą drogę, poza granice istnienia.

Proszę, rozpal ten jedyny raz skamielinę

słowa, co nigdy nie zastąpi mi łez,

nie podzieli się smutkiem, poza którym

nie pozostało mi nic, co jest najważniejsze.

Płonie we mnie strach, że odejdziesz,

zanim dobiegnie końca ta modlitwa,

zanim los ujarzmi stokrotne marzenia.

Przegrana odległość

Za plecami samotności czekają drzwi,

prowadzące na skraj nowo wybudowanego raju.

Tam, gdzie triumfuje miłość,

zazwyczaj brakuje ostatniego ciepłego słowa.

Proszę, nie przynoś mi więdnących

żonkili, nie wręczaj niespokojnej wiary

w to, co pozostaje tak samo idealne,

jak zawstydzona swą nagością

pierwsza gwiazda.

Lśni we mnie serce, w jego zwierciadle

nikt nie chce poszukiwać swojego czasu.

Zanim cienki lód pęknie pod ciężarem

moich łez, zanim życie okaże się oazą

dla światłoczułych — namaluj mi na ścianie

wykradzione słońce, namaluj ciszę,

której wciąż poszukuję w słowach.

Nie udaję, że melancholia jest świadectwem

istnienia cieplejszych dłoni, palców,

które zwinie wyplatają moje sny.

W mojej rzeczywistości zalągł się strach,

że to, co dobre, nie lubuje się w świetle

spadających gwiazd.

Przestałam udawać, że najlepsze wspomnienia

przynosi mi przegrana odległość.

Zziębnięte dłonie

Zaklęta w najwybredniejszy sen samotności,

powierzona dogorywającemu płomieniowi

w twoich oczach, kocham cię

w mojej niepamięci, lubuję się w marzeniach,

które nie noszą jeszcze imion.

Chciałabym, aby twój blask obłaskawił

mój natrętny cień, lecz wiem — miłość

nie nadejdzie, dopóki będę wierzyć

w obojętność moich obietnic.

Pragnę przyjrzeć się z bliska

twoim cierpliwym łzom, pragnę ujrzeć

w świetle księżyca przepaść wszechświata.

Moje ciało, zaciśnięte w zarodek nostalgii,

nie sprzeciwia się dziś ścieżkom gwiazd,

szanuje ciemność, która wlewa się

wraz z nocą do snu.

A kiedy odrodzimy się

między nieproszonym dotykiem a chciwą śpiączką,

kiedy w naszych ustach zalęgnie się

odrobina cienia — odejdę na przekór

pragnieniom, odejdę poza krawędź jutra,

gdzie zaczeka na mnie przyszłość,

zaczeka wieczność, którą ofiaruję

moim zziębniętym dłoniom.

Droga powrotna

W moim sercu rozkwita wolność,

jakiej nie wolno mi obiecać.

W duszy podryguje strach,

że to, co utracone, nie zna drogi

powrotnej.

Chciałabym wrócić, ubrana

w przypadkowe pocałunki,

zakochana w świetle poprzecinanym

plastrami cienia.

Chciałabym pojawić się wbrew ciszy,

która zagłusza moje modlitwy

do zatracenia.

Niestety, najjaśniejsza z gwiazd otula

mnie ciepłem, jakiego nigdy dotąd

nie rozumiałam, jakim zachłannie gardziłam.

Wiem, czasem budzi się świadomość,

że naiwne słowa niosą wyrzuty czasu.

Pamiętam, że nikczemny poranek

nie służy pożegnaniu.

Rozkojarzona do granicy światłocienia,

kołyszę się na fali, która zaprowadzi mnie

tam, gdzie czeka twoja wyspa.

Zaginiona pośród archipelagów,

szukam takiej tęsknoty, co zastąpi mi

jutrzejszy sen. Senną marę, z jaką

tak mi nie do twarzy.

Zadedykuj myśl

Spełniona do granic światłocienia,

wypełniona po brzegi oddechem,

przymierzam wypożyczone od Boga myśli,

sprawdzam, czy wszystkie sny leżą

na swoich miejscach.

Wciąż poszukuję odpowiedzi

na twoje mgliste spojrzenie,

wciąż wypatruję serca, które mogłoby

czasem zatrzymać się na moment

i zamyślić. Wiem, przyniósł mnie

tu nieproszony wiatr, przyniósł moje łzy,

którymi nikt nie chce się zaopiekować.

Przybliż się, ucałuj łakomie

moje smutne pragnienia.

Pomyłka, którą popełniłam na wstępie

do nicości, pozostanie tylko skwaśniałą łzą.

Teraz pora na blask, na ciepło,

które niesie poszum twojego dotyku.

Nikt bowiem nie chce ukochać

mojej nostalgii. Nikt nie chce kołysać się

wraz ze mną na wietrze.

Nie zapomnę, dopóki świt igra

pośród ciemności. Namaluj mój szept,

zadedykuj tę jedną myśl.

Wiatr niosący zapomnienie

Wiem. Twoja dłoń karmi dziś czarne ptaki

moich zmysłów.

Wiem. Moje ciało szuka uśmierzenia

w twojej duszy. I cóż z tego?

Otwieram usta, spijam łakomie zabłąkane łzy.

Nie chcę uciekać przed burzą,

nie chcę szukać szczęścia

w wyobcowanym niebie.

Proszę, nie wyrzekaj się mojej samotności.

Proszę, nie objawiaj mi się

w najpiękniejszym przywidzeniu.

Zapatrzona w dal, czuję na plecach

szept twoich palców.

Oswojona z czasem, proszę Boga

o litość, proszę o miłość, abym mogła zaczekać

na kolejny zmierzch.

Wciąż ubywa mi smutku, a moje łzy

są zbyt duże. Nie, nie czekam

na malinową teraźniejszość, na truskawkowe ślady

po pocałunku.

Przybywam, aby ukazać ci odrobinę cienia,

krztynę uśmiechu, za jaki nie chcę

nic w zamian.

Szukam natchnienia na twojej łakomej skórze.

Szukam blasku, który pewnego razu

przyniesie wiatr niosący zapomnienie.

Przerośnie mnie cień

Istnieje w tobie takie światło,

którego smaku nigdy dotąd nie znałam.

Dostrzegam w twoim śnie ciszę,

na jaką nie zasługuję.

Moja samotność, przypieczętowana łzami,

przypatruje się z bliska płomieniowi

w twoich oczach, który nigdy

nie zapłonie dla mnie.

Napotkałam w marzeniach takich ludzi,

dla których warto sprzedać

najlepsze niebo.

Wszystko, co najpiękniejsze, kojarzy się

zwykle z nocą, której nie tłamsi

najwyższy krzyk, nie przeraża piętno

twojego dotyku.

To, co pozostaje, zwykle przynosi

zagubiony wiatr, ofiarowuje miłość,

dla jakiej mogę dotknąć dna,

dla jakiej potrafię pokonać lęk

przed lataniem.

W moim niedokończonym sercu

wciąż lśni niepodważalny smutek,

melancholia — w jej imię mogę ocalić

wieczność, jestem zdolna zwieńczyć

wszechświat.

A gdy już przerośnie mnie cień,

wręcz mi odrobinę powietrza,

podaruj modlitwę bez adresata.

światłocień

jestem tym co kojarzy się okrutnie

błędnym wędrowcom

bezkrwistym cieniem padającym

ci do stóp

przypominam jutro któremu tak zimno

w obłąkane serce

tak trudno obrócić się

w popiół

moje linie papilarne nie dotyczą

tych smętnych przykazań

wystrugane pośpiesznie mięso

zanosi się płaczem

nad własnym istnieniem

moje przyszłoroczne powietrze

wciąż jasnozielone i pokorne

nie wystarczy czeluściom płuc

nie obróci się w karę

dla której będę musiała służyć tak

jak niebo poddaje się gwiazdom

zanim skóra uchyli rąbka porankowi

sprawdź czy na pewno

wygodnie ci w nowym światłocieniu

nieskromna gwiazda

chciałam tulić w milczeniu zatracone niebo

chciałam marzyć o tym co pozostanie

przeszkodą dla bólu

pragnęłam wyśnić

ciekawszą teraźniejszość

lecz nieskromna gwiazda przygarnęła

moje niepoprawne dłonie

nieoswojony podryg serca

zanurzył się w szkarłatnym widzeniu

odnalazłam na twojej napiętej skórze

oddech bez właściciela

odzyskałam niemoc która wiedzie

ku zatrutym porankom

a kiedy zastraszony czas odnajdzie

drogę powrotną

kiedy życie śmiertelnie się przestraszy

ruszę na poszukiwania

pośpiesznie skleconych iluzji

poematu bez lewej ręki

przeistoczysz się w sen

bez towarzystwa

bez serca które postukuje

z braku większego zainteresowania

lśnienie twego serca

chciałam przyrzec w obecności Boga

że kłamstwo jest czasem

bardziej wiarygodne niż światło

chciałam ci obiecać

że zasnuta chaosem przestrzeń

to tylko jedna wyschnięta melancholia

tęsknota której nie warto ufać

sam smak twojego imienia

przeraża samowystarczalne żądze

moje pominięte ciało

które pragnę wręczyć ci z okazji

letniego przesilenia

i znów podglądasz kąpiącą się noc

gwiazdy wypełniające jej serce

proszę cię powstrzymaj ból

przed naszym kolejnym spotkaniem

uprzedź czas że tym razem zrozumie

w czyją stronę lśnić

zaginęłam w twoim śnie

straciłam drogę powrotną do piekła

pozostanie mi wiara

że gdzieś w oddali lśni twoje serce

utracony człowiek

czy uwolnisz mnie od zastałej pokuty?

pokażesz wszechświat

jakiego jeszcze nie znam?

z prędkością życia

moje nieposłuszne słowa

szukają poczciwego wyznania niewiary

moje wspomnienia są szybsze

od przyszłości

zbuntowana miłość szuka schronienia

w lewym kącie

pomóż mi wyleczyć się ze śmierci

z suchej posoki ciała

które wie że przez przypadek

wyrosła mu dusza

że niezamierzenie urodziła się

pośród nieznanych zaciekawionych

zerknięć

jutro udam się tam gdzie czeka

na mnie niebo

gdzie odbywają się senne modlitwy

do utraconego człowieka

prosto w ciszę

zapomniałam dokąd udało się

moje ostatnie życzenie

głęboko zakorzeniona jest potrzeba

jeszcze jednej kropli

jeszcze jednego przypadkowego dotyku

na zbyt lazurowej skórze

odkąd doszukałam się zmierzchu

w twoich oczach

odkąd zrozumiałam

nie należy mi się czas

przestałam wierzyć w anioła stróża

przestałam zanosić się nadzieją