Boli mnie niebo - Katarzyna Koziorowska - ebook

Boli mnie niebo ebook

Koziorowska Katarzyna

0,0

Opis

Tematyka wierszy budzi w czytelniku przede wszystkim przerażenie, niepewność i nostalgię. Jednak, podczas dalszej lektury, odbiorca przekonuje się, że w tych obrazoburczych tekstach można znaleźć nadzieję, pokrzepienie i życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 83

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Katarzyna Anna Koziorowska

Boli mnie niebo

FotografRadosław Kamil Koziorowski

© Katarzyna Anna Koziorowska, 2022

© Radosław Kamil Koziorowski, fotografie, 2022

Tematyka wierszy budzi w czytelniku przede wszystkim przerażenie, niepewność i nostalgię. Jednak, podczas dalszej lektury, odbiorca przekonuje się, że w tych obrazoburczych tekstach można znaleźć nadzieję, pokrzepienie i życie.

ISBN 978-83-8273-664-9

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Mój strach się nie liczy

Odchodzę

wraz z jutrzejszym ciernistym porankiem.

Gasnę, tonąc we łzach,

które już nie niosą światła.

Próbuję uciec za granicę człowieczeństwa,

poza łańcuchy nienawiści,

która zbiera oklaski

na pożegnanie.

Mój lęk staje się wejściem

do piekła, wznoszonego od dwóch tysięcy lat.

Wieje krwawiący wiatr,

porywając ochłapy nadziei,

zamykając drzwi i okna.

Płonę, moje ciało staje się

prochem, który rozwiewa oddech

skalanego krwią nieba.

Dokąd uciec, skoro wszystkie drogi

kończą się wraz ze zmierzchem?

Jak oddychać, kiedy odebrano nam powietrze?

Szukam łzy,

która zaprowadzi mnie

ku ciszy, ku pragnieniu,

aby powróciła wiosna.

Płaczę, choć wiem,

że mój strach się nie liczy.

Ostatni bastion nadziei

Moje serce zgubiło

dalszą drogę.

Moje sumienie przesiąka łzami

tych, którzy nie zasłużyli.

Boję się, że czas biegnie wstecz.

Obawiam się, że ostatni oddech

nie należy do mnie.

Próbuję wymacać światło, ale mrok

wlewa się do płuc.

Boże, spójrz w dół, na nas

dławiących się własnym potępieniem.

Panie, jeśli wróciłeś,

pozwól mi iść dalej, pozwól zamknąć

za sobą drzwi.

Zbyt kocham życie, aby oddać je

bez słowa milczenia.

Kolejne łzy wsiąkają w moje serce,

krzyk jest cichszy od szeptu.

Panie, czy kiedyś zwrócisz

nam te przelane łzy?

Nie chcę stanąć w kolejce do śmierci.

Czy naprawdę jesteśmy sami?

Czy jesteś głuchoniemy?

Dziś modlitwa nie jest tabliczką mnożenia,

a ostatnim tchnieniem.

Dokąd odejść, skoro obalono

ostatni bastion nadziei?

Jest nadzieja

Jest nadzieja.

Jest nadzieja w Bożych łzach.

Widać światło w Jego oczach.

Wierzę, że powrócą czasy, kiedy życie

kochało człowieka.

Teraz…

Szkarłatne niebo

wali się nam na głowy.

Jałowa ziemia wchłania łzy i krew.

Chciałabym zakwitnąć

wraz z wiosną, ale zło atakuje

moje wydrążone serce.

Panie, póki tu jesteś,

zrzuć nam kilka świetlistych łez.

Boże, podziel się z nami

wiarą w Twoją obecność.

Widzę, jak drżysz, jak patrzysz

na Swoje zniszczone arcydzieło.

Nie chcę umierać, gdy świat jest

tak piękny, gdy życie obiecuje tak wiele.

Nie chcę gasnąć

przedwcześnie, nie chcę padać na kolana.

Ojcze, nie pozwól, aby nienawiść

codziennie odbierała nam życie.

Ciebie prosimy o krztynę świeżego chleba,

o haust świeżego powietrza.

Wierzę, nadejdą czasy,

kiedy wręczymy sobie nawzajem serca,

kiedy ból przepadnie

wraz z kłamstwem.

Powrócą chwile, kiedy niebo należało

do nas, kiedy słońce tuliło naszą nadzieję.

Upadnie na ziemię ostatnia krwawa łza,

ostatnia niedokończona ballada.

Powróci światło,

które zaprowadzi nas

do swej krynicy…

Wbrew światłu

Krew, zamiast dawać życie,

jest świadectwem zła

obecnego w gnijącym sercu

ostatniego człowieka.

Cisza, zamiast koić do snu

zmęczone myśli, przynosi krzyk

cichszy od szeptu straconych.

Cierpienie staje się piętnem tych,

którzy zbyt pochopnie uwierzyli

w kłamstwo.

Pada deszcz, płyną łzy,

nie ma różnicy między nocą a dniem,

między życiem a śmiercią.

Zło wstrząsa wschodzącym porankiem,

nie pozwalając narodzić się słońcu,

narodzić się nadziei.

Nasze dusze płyną z prądem

zastraszonych łez, twoje sumienie syci się

bolesną krwią tych, co uwierzyli.

Zamykam drzwi, ale śmierć

ma swój własny klucz.

Panie, spójrz, jak pod Tobą płonie

Twój świat, jak umieramy

wbrew światłu, wbrew samotności.

Pokonać ciszę

Sprzedałeś nadzieję diabłu.

Sprzedałeś miliony straconych serc,

pustych spojrzeń

w stronę cieni.

Jak możesz patrzeć, jak twoje sny

płyną wraz z prądem purpurowej rzeki?

Jak możesz spokojnie spać,

gdy zło wydziera niewinnym to,

co im pozostało?

Jak spoglądasz w lustro, patrzysz

prosto w twarz nienawiści?

A wystarczyłoby pokonać ciszę,

pokonać lęk i niepokój,

aby dla wszystkich wystarczyło miejsca.

Spójrz, jak podobni tobie

tracą kolejne łzy, jak tracą niewinne życie.

Zanim wstanie nowe słońce, odejdź

wraz z ogniem, który zapłonął

z twojej ręki.

Odejdź tam, skąd wzięło się twoje zło,

twoja trędowata dusza.

Obudź się z obłąkańczego snu,

spójrz Bogu w twarz, pozwól narodzić się

przyszłości.

Boże arcydzieło

Panie, dlaczego niszczymy

Twoje arcydzieło, wzniesione

Twoją wszechwładną dłonią?

Boże, dlaczego wydzieramy sobie

nawzajem serca, żeby udowodnić,

do kogo należy świat?

Ślepe łzy drążą policzki,

Ziemia wciąż obraca się

w wyśnionym kierunku.

Padł rozkaz, aby umierać nadaremno.

Stwórco, zanim rozsypie się Twój tron,

zanim runiesz na ziemię,

pobłogosław nasz ostatni sen,

wręcz spokój i nadzieję, które uśmierzą

rzeczywistość.

Spróbujmy uwierzyć w niebo,

spróbujmy zaufać Bogu, że to wszystko

ma jakiś wyższy sens.

Teraz wiemy, jak łatwo jest

stracić to, co dotąd było nasze.

Teraz wiemy, jak żyć, szepcząc

własne modlitwy, patrząc prosto w oczy

diabłu.

Nie przestaniemy wierzyć,

że kamienista jest droga do Twojego Królestwa,

że odnajdziemy wolność tam,

dokąd powoli zmierzamy.

Wstęp do apokalipsy

Moje serce usiłuje bić

pomimo ciężaru płonącego nieba.

Moje serce usiłuje kochać

pomimo lęku i przepłaconych łez.

Nie dam wydrzeć sobie powietrza,

nie dam odebrać jutrzejszego snu.

Boże, pobłogosław to milczenie,

pobłogosław krzyk; nie wiemy, jak odszukać drogę

do Twojej samotności.

Chciałabym wierzyć w przyszłość,

tak jak wierzy się w Ciebie.

Stoję na krańcu prawdy, nie potrafię

się odwrócić, krople deszczu drążą

moje zmarszczki.

Odbierz mi, Ojcze, te łzy, a w zamian

podaruj choć kromkę Swego ciała,

kielich Twojej krwi, które nasycą

mój strach, moją niewiarę.

Chciałabym milczeć, chciałabym posłusznie

odmawiać różaniec, lecz horyzont łka

purpurowymi łzami,

lecz zapada noc, która nie zna świtu.

Panie, otwórz dla nas bramę

Swojego serca, zaproś nas do raju,

w którym na nas niecierpliwie czekasz.

Obiecaj, że wyschną nasze łzy,

że nadzieja ocuci życie,

że cierpienie stanie się odległym wyrokiem.

Przygarnij nas, bowiem jesteśmy

bezradni i ubodzy.

Oswój nasze dusze, oswój nasze

zalęknione łzy.

Jeszcze jeden podryg duszy

Nie chcę umierać pomimo

przelanych ślepych łez,

nie chcę porzucać niedokończonego słowa.

Nie chcę umierać, gdy patrzę

na twoje sczerniałe serce,

gdy widzę cierń

w opustoszałym sumieniu.

Nie chcę umierać, gdy światło gaśnie

w krwawiącym cieniu.

Jest przed nami wiara,

która niesie jeszcze jeden podryg duszy,

jaka płonie na stosie

obłąkanych zwycięzców.

Podnoszę z błota porzuconą miłość,

której tak blisko dziś do piekła.

Czuję woń lęku zagubionych,

czuję zapach milczenia, które krzewi się

w naszych zaryglowanych ustach.

Panie, zapłacz choć raz

nad zmarnowanym światem,

zapłacz w intencji światła,

które wciąż walczy o ciepło.

Boże, chciałabym odnaleźć ciszę

pośród czarnego wiatru,

odszukać źródło, które obmyje

ich dłonie.

Zakazany pokój

Panie, zaopiekuj się

moim strachem.

Przygarnij kamienne łzy.

Dlaczego musimy zapłakać, aby zrozumieć,

jak wiele mieliśmy?

Dlaczego musimy odejść,

aby odrodzić się z szeptem na ustach?

Boże, słyszę, że wciąż tu jesteś.

Błagam, uratuj mnie

przed moimi braćmi.

Uratuj mnie przed tymi, którzy zapomnieli,

że kiedyś też byli ludźmi.

Pozwól, aby ci, którym za mało miejsca,

odnaleźli poblask życia

w swoich mętnych oczach.

Zamiast nadziei widać wszędzie zagubione łzy,

łzy, w których im nie do twarzy.

Nie chcę odejść, chociaż czarne jest niebo

nad naszymi głowami, choć rzeki unoszą

życiodajną krew, choć miłość

z niczym się nie kojarzy.

Spróbujmy jeszcze raz nauczyć się

człowieczeństwa.

Spróbujmy odbudować

skradzioną rzeczywistość.

Niech zakazany pokój zrodzi się

z popiołów.

Bezsensowna noc

Niech nienawiść nie zamyka ci oczu.

Niech nie pochłania cię

bezsensowna noc.

Zmiłuj się nad tymi, którzy mogą tylko

przed tobą uciekać.

Dziś tak bardzo boli mnie dusza,

ugodzona pięścią

martwego serca.

Zbliża się kolejny zmierzch, mrok

pochłania tych, którzy uwierzyli

w zbyt wiele.

Boże, u Twoich stóp płynie wartko

strumień niewinnych łez;

dlaczego nie umiesz powstrzymać

jego prądu?

Dlaczego zaciskasz wargi i widzisz tylko to,

co jest widoczne?

Wczoraj wieczorem skonała

ostatnia czarna gwiazda, dziś rano

wzeszło tłoczone rakiem słońce.

Panie, my chcemy

tylko żyć.

Chcemy zobaczyć, co się jutro wydarzy.

Pragniemy ujrzeć coś jeszcze

niż przetrawioną nienawiść,

coś jeszcze niż wypatroszone serce.

Będę wierzyć w Ciebie, Panie, dopóki

wystarczy mi łez, dopóki światło

rzuca swój cień na moje jutrzejsze sny.

Nie gaś złudzeń, nie ograbiaj z gwiazd

naszego ostatniego nieba.

Zielone oczy nadziei

Nie umiem spojrzeć

w zielone oczy nadziei,

tak żeby doświadczyć pełni jutrzejszego dnia.

Nie jestem w stanie

zaufać ciszy, kiedy krzyk rozdziera usta.

Zanim ustalimy nową przyszłość,

zanim zadecydujemy, kiedy nastąpi

kolejny dzień,

upadnijmy na serca,

wymówmy imię nieznanego.

Boję się wyjrzeć zza ściany,

którą wznosiłam

od samego początku.

Boję się pogodzić z wiecznością,

która chyli się ku końcowi.

A kiedy wrócimy, ze światłem w dłoniach,

z miłością w myślach,

odrodzi się w nas lepsza przeszłość;

wspomnienia, które nie znają kresu.

A gdy Bóg odwróci twarz,

gdy ból stanie się piętnem

najsilniejszych, udowodnimy, że życie

jest po naszej stronie.

Pokażemy, że nienawiść

dotyczy najbiedniejszych.

Ukojenie dla niewinnych

Próbuję uciec

przed cieniem mojego serca.

Próbuję odszukać wśród popiołów

krztyny pocieszenia.

Ciemnoskóra noc czai się za rogiem,

świt płonie

we własnej krwi.

Spróbujmy zaufać łzom,

spróbujmy udowodnić złu,

że jest bezradne i ubogie.

Wierzę w jutrzejszy czas,

wierzę w pokutę, która wyzwoli nas

od ciężaru nieba.

Boże, wybacz, że zatraciliśmy się

w chciwości i frustracji,

że nie żałujemy chwil, kiedy byliśmy

jeszcze ludźmi.

Ucieka przed nami światło,

miłość od dawna czeka na rozdrożu.

Wielokrotnie chcieliśmy obalić

przyszłość, ale pomyliły się nam

słowa modlitwy.

Znów karmimy zło z ręki,

karmimy chlebem i winem.

Panie, pomóż nam wierzyć,

że świat nie błaga o litość;

że nasz los ma swoje uroczyste zakończenie.

Dziś pozostaje nam

tylko sprzedać łzy, zaczekać na wspomnienia,

które przyniosą ukojenie

dla niewinnych.

Nieoswojone myśli

Boli mnie spojrzenie, które zna

moje zakazane myśli.

Boli szept zagłuszający

tętent serca.

Boli mnie dotyk, co rozdziera

czule nagą skórę.

Boli mnie świadomość, że twoje życie

nie należy do mnie…

Chciałabym zobaczyć

po raz ostatni,

jak twoje serce odprowadza mnie

do okna.

Pragnienie, żeby przekonać się osobiście,

ile warta jest moja dusza,

należy do ukrytych marzeń,

ukrytych na dnie światłolubnego serca.

Oswój moje myśli, oswój słowa,

które boję się ci zadedykować.

Cóż, pora odłożyć życzenia

do szuflady, tam, gdzie nie sięga

obrazoburcze światło,

śmiercionośne powietrze.

Zanim powitasz mnie

na pożegnanie,

zanim pozwolisz dalej iść,

niech ta obojętność stanie się

prawdziwym cudem.

Zdradzają mnie sny

Kończy się

jeszcze jeden dzień.

Słońce opuszcza moje niebo.

Dzisiejszego wieczora chcę zapomnieć.

Nocą zdradzają mnie sny, dedykowane

ciszy bez zbędnych słów.

Chciałam odnaleźć uśmiech, a dostałam

tylko czerstwe łzy i pokorny strach.

Nie znam myśli, które mogłyby ukarać

wypożyczoną rzeczywistość,

jutro bez prawa wstępu.

Znikają łzy, jedna po drugiej,

melancholia zajmuje kolejne wspomnienia.

Jestem w pobliżu zmierzchu, nienazwany czas

nie patrzy mi w oczy;

czy powrócisz, gdy usłyszysz tętent

przyszłości? Czy odnajdziesz drogę

do piekła, jedynego schronienia?

Upadam, ale trzymam się kurczowo

wykrzyczanych modlitw.

Chciałabym, aby jutro było tak banalne

jak wczoraj.

Chciałabym, żebyś nauczył mnie bólu.

Panie, opuść swój tron

i zawołaj moje serce.

Zawołaj niepokój i strach przed tym,

co ludzkie. Opuściły mnie myśli,

opuściła wiara w człowieczeństwo.

Mogę jedynie patrzeć

w twarze tych, którzy przedwcześnie

poszli spać.

Pobocze czyśćca

Biegnę, choć parkiet jest śliski i miękki.

Oszukane wspomnienia szukają

oznak przyszłości.

Boję się ciszy, która mogłaby zakwitnąć

na łzach zaginionych.

Proszę, wstań, zanim udławisz się

świeżą, jeszcze ciepłą nadzieją.

Po słowach został wielokropek,

wciąż szukam pytań dla odpowiedzi.

Schowana pod powiekami, nasycona

śnieżnobiałym powietrzem,

przechodzę w niebyt

na twoich kolanach, tobie powierzam

ostateczną myśl.

Zanim umrą nasze sny, zanim Boga

rozboli głowa, udajmy się na przechadzkę

poboczem czyśćca.

Wiem, że zapoznasz mnie z ciszą,

z najdonośniejszym szeptem;

zanim czas smętnie zwiesi wskazówki,

ostatnia czarna gwiazda

stoczy się do stóp.

Póki trwa w nas cień,

światło nie zgaśnie.

Urodziłam się w niewłaściwym śnie,

nie takiego świata się spodziewałam.

Jestem zmęczona

ustawicznym marzeniem,

pragnę jedynie, aby życie mnie oswoiło.

Pogubiłam się pośród

niedokończonych poranków, pogubiłam

na drodze do zbawienia.

Zmyślone serce

Czy ktoś widział mój uśmiech?

Pozostały mi tylko życiodajne łzy.

Pozostały tylko nostalgiczne sny

o tym, co nigdy nie miało miejsca.

Tak pusto, tak tęskno jest

żywić strach o własne jutro.

Wiem, że czaisz się w pobliżu, ale

nie znam słów, którymi mogłabym cię powitać.

Zanim miną się nasze pociągi,

zanim cisza napotka milczenie,

skosztuj mojej duszy, skosztuj wspomnień,

które nigdy nie nadejdą.

Kiedy powróciła wiosna,

niosąc światło i wolność, uwierzyłam

w nieznane; uwierzyłam w ból,

który daje życie.

Nadzieja? Dawno jej nie widziałam.

Dawno nie słyszałam

twojego szeptu prosto w serce.

Choć doskwierają mi

niedokończone pragnienia, pragnę,

byś zapalił zapałkę wśród kleistej ciemności.

W tym ulotnym blasku

pragnę dostrzec to, za czym tęskniłam od lat.

Od lat brakowało mi ciszy,

która zagłuszyłaby staccato

zmyślonego serca.

Tańczy w nas życie

Cisza, pusto.

Zgasły ostatnie usta,

zamilkł ostatni szept

o nadzieję.

Nie ma człowieka, który oszukałby

nasze łzy.

Wciąż tańczy w nas życie,

wciąż podryguje wiara,

że wszystko ma chwalebny epilog.

Przeglądam się w lustrze,

pamiątce po twoim istnieniu,

widzę tylko

kilka utraconych łez,

oczy bez cienia obietnicy.

Panie, który patrzysz nam w twarz

bez mrugnięcia okiem,

uratuj nasze skradzione sny,

powitaj ból, który miał przynieść

zamarznięty oddech,

pierwszy letni śnieg.

Póki nadążam za swoimi krokami,

póki słońce daje również ciepło,

wierzę, że obudzę się obok

twojego uśmiechu, obok światła,

które rzuca uśmierzający cień

na senne serce.

Wierzę, że powstanie we mnie noc,

co da gwiazdy moim marzeniom,

z czcią podniesie ostatnią kruszynę

wolności.

Uwięziona wolność

Uwięziłam w swoich dłoniach wolność,

uwięziłam ból, który próbował

zerwać się z łańcucha.

Moje ciało przegląda się

w popękanym lustrze sumienia,

łzy wsiąkają w jałową ziemię,

która dziś nie wyda plonu.

W moim sercu zalągł się lęk,

że utracę to, czego nie mam.

W milczeniu marzeń czuję, że dogorywa

krzyk, który jeszcze do niedawna

był w sobie zatracony.

Odwracam się, lecz ktoś

skrzętnie pozbierał moje ślady;

ktoś pieczołowicie posegregował myśli.

Boże, pomóż mi

postawić pierwszy krok

po stronie tej nieznanej chwili,

pomóż zaufać, choć nic nie pozostało

po nadziei.

Znów patrzę w lustro, lecz nie poznaję

człowieka, który mnie śledzi,

który pali za mną mosty.

Panie, daj nam schronienie w Twoim raju,

daj wiosnę tym, którzy zapomnieli,

jak należy śnić, jak należy iść

przed siebie,

w zaprzepaszczoną noc.

Błogosławione łzy

Jak zaspokoić ból, żeby ciemność

wróciła do piekieł?

Jak zniszczyć ciszę, żeby lęk rozświetlił

stracone dni?

Próbuję wspiąć się na wyżyny

sumienia, lecz wiem, że martwe

są twoje wyrzuty.

Ufam, że powrócą czasy, kiedy

człowiek dostał na pamiątkę własny sen.

Łkam, lecz rozumiem, że moje łzy

odrodziły się z niepamięci.

Moje błaganie o litość nie ma początku

ani końca, strwożone niebo

u Twoich stóp zanosi się milczeniem.

Nie chcę iść naprzód, dopóki nie pozbieram

wszystkich swoich śladów,

śladów po człowieczeństwie.

I tylko świat, zapatrzony w siebie,

z uśmiechem kręci się

wokół własnej osi.

Tylko świat oddycha

naszym powietrzem.

Choć spóźniłam się na życie, pragnę spotkać cię

w moim marzeniu, w moim śnie

o przyszłości, która nie należy

do rzeczywistości.

Pobłogosław, Panie, nasze myśli.

Pobłogosław łzy, bowiem nie mamy

nic więcej.

Bezpieczny sen

Zasypiam w twoim bezpiecznym śnie.

Odchodzę na drugą stronę nadziei.

Za bardzo boję się światła, by zaufać

cieniom. Kłujące łzy ranią

sumienia niewinnych.