Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tematyka wierszy budzi w czytelniku przede wszystkim przerażenie, niepewność i nostalgię. Jednak, podczas dalszej lektury, odbiorca przekonuje się, że w tych obrazoburczych tekstach można znaleźć nadzieję, pokrzepienie i życie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 83
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
FotografRadosław Kamil Koziorowski
© Katarzyna Anna Koziorowska, 2022
© Radosław Kamil Koziorowski, fotografie, 2022
Tematyka wierszy budzi w czytelniku przede wszystkim przerażenie, niepewność i nostalgię. Jednak, podczas dalszej lektury, odbiorca przekonuje się, że w tych obrazoburczych tekstach można znaleźć nadzieję, pokrzepienie i życie.
ISBN 978-83-8273-664-9
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Odchodzę
wraz z jutrzejszym ciernistym porankiem.
Gasnę, tonąc we łzach,
które już nie niosą światła.
Próbuję uciec za granicę człowieczeństwa,
poza łańcuchy nienawiści,
która zbiera oklaski
na pożegnanie.
Mój lęk staje się wejściem
do piekła, wznoszonego od dwóch tysięcy lat.
Wieje krwawiący wiatr,
porywając ochłapy nadziei,
zamykając drzwi i okna.
Płonę, moje ciało staje się
prochem, który rozwiewa oddech
skalanego krwią nieba.
Dokąd uciec, skoro wszystkie drogi
kończą się wraz ze zmierzchem?
Jak oddychać, kiedy odebrano nam powietrze?
Szukam łzy,
która zaprowadzi mnie
ku ciszy, ku pragnieniu,
aby powróciła wiosna.
Płaczę, choć wiem,
że mój strach się nie liczy.
Moje serce zgubiło
dalszą drogę.
Moje sumienie przesiąka łzami
tych, którzy nie zasłużyli.
Boję się, że czas biegnie wstecz.
Obawiam się, że ostatni oddech
nie należy do mnie.
Próbuję wymacać światło, ale mrok
wlewa się do płuc.
Boże, spójrz w dół, na nas
dławiących się własnym potępieniem.
Panie, jeśli wróciłeś,
pozwól mi iść dalej, pozwól zamknąć
za sobą drzwi.
Zbyt kocham życie, aby oddać je
bez słowa milczenia.
Kolejne łzy wsiąkają w moje serce,
krzyk jest cichszy od szeptu.
Panie, czy kiedyś zwrócisz
nam te przelane łzy?
Nie chcę stanąć w kolejce do śmierci.
Czy naprawdę jesteśmy sami?
Czy jesteś głuchoniemy?
Dziś modlitwa nie jest tabliczką mnożenia,
a ostatnim tchnieniem.
Dokąd odejść, skoro obalono
ostatni bastion nadziei?
Jest nadzieja.
Jest nadzieja w Bożych łzach.
Widać światło w Jego oczach.
Wierzę, że powrócą czasy, kiedy życie
kochało człowieka.
Teraz…
Szkarłatne niebo
wali się nam na głowy.
Jałowa ziemia wchłania łzy i krew.
Chciałabym zakwitnąć
wraz z wiosną, ale zło atakuje
moje wydrążone serce.
Panie, póki tu jesteś,
zrzuć nam kilka świetlistych łez.
Boże, podziel się z nami
wiarą w Twoją obecność.
Widzę, jak drżysz, jak patrzysz
na Swoje zniszczone arcydzieło.
Nie chcę umierać, gdy świat jest
tak piękny, gdy życie obiecuje tak wiele.
Nie chcę gasnąć
przedwcześnie, nie chcę padać na kolana.
Ojcze, nie pozwól, aby nienawiść
codziennie odbierała nam życie.
Ciebie prosimy o krztynę świeżego chleba,
o haust świeżego powietrza.
Wierzę, nadejdą czasy,
kiedy wręczymy sobie nawzajem serca,
kiedy ból przepadnie
wraz z kłamstwem.
Powrócą chwile, kiedy niebo należało
do nas, kiedy słońce tuliło naszą nadzieję.
Upadnie na ziemię ostatnia krwawa łza,
ostatnia niedokończona ballada.
Powróci światło,
które zaprowadzi nas
do swej krynicy…
Krew, zamiast dawać życie,
jest świadectwem zła
obecnego w gnijącym sercu
ostatniego człowieka.
Cisza, zamiast koić do snu
zmęczone myśli, przynosi krzyk
cichszy od szeptu straconych.
Cierpienie staje się piętnem tych,
którzy zbyt pochopnie uwierzyli
w kłamstwo.
Pada deszcz, płyną łzy,
nie ma różnicy między nocą a dniem,
między życiem a śmiercią.
Zło wstrząsa wschodzącym porankiem,
nie pozwalając narodzić się słońcu,
narodzić się nadziei.
Nasze dusze płyną z prądem
zastraszonych łez, twoje sumienie syci się
bolesną krwią tych, co uwierzyli.
Zamykam drzwi, ale śmierć
ma swój własny klucz.
Panie, spójrz, jak pod Tobą płonie
Twój świat, jak umieramy
wbrew światłu, wbrew samotności.
Sprzedałeś nadzieję diabłu.
Sprzedałeś miliony straconych serc,
pustych spojrzeń
w stronę cieni.
Jak możesz patrzeć, jak twoje sny
płyną wraz z prądem purpurowej rzeki?
Jak możesz spokojnie spać,
gdy zło wydziera niewinnym to,
co im pozostało?
Jak spoglądasz w lustro, patrzysz
prosto w twarz nienawiści?
A wystarczyłoby pokonać ciszę,
pokonać lęk i niepokój,
aby dla wszystkich wystarczyło miejsca.
Spójrz, jak podobni tobie
tracą kolejne łzy, jak tracą niewinne życie.
Zanim wstanie nowe słońce, odejdź
wraz z ogniem, który zapłonął
z twojej ręki.
Odejdź tam, skąd wzięło się twoje zło,
twoja trędowata dusza.
Obudź się z obłąkańczego snu,
spójrz Bogu w twarz, pozwól narodzić się
przyszłości.
Panie, dlaczego niszczymy
Twoje arcydzieło, wzniesione
Twoją wszechwładną dłonią?
Boże, dlaczego wydzieramy sobie
nawzajem serca, żeby udowodnić,
do kogo należy świat?
Ślepe łzy drążą policzki,
Ziemia wciąż obraca się
w wyśnionym kierunku.
Padł rozkaz, aby umierać nadaremno.
Stwórco, zanim rozsypie się Twój tron,
zanim runiesz na ziemię,
pobłogosław nasz ostatni sen,
wręcz spokój i nadzieję, które uśmierzą
rzeczywistość.
Spróbujmy uwierzyć w niebo,
spróbujmy zaufać Bogu, że to wszystko
ma jakiś wyższy sens.
Teraz wiemy, jak łatwo jest
stracić to, co dotąd było nasze.
Teraz wiemy, jak żyć, szepcząc
własne modlitwy, patrząc prosto w oczy
diabłu.
Nie przestaniemy wierzyć,
że kamienista jest droga do Twojego Królestwa,
że odnajdziemy wolność tam,
dokąd powoli zmierzamy.
Moje serce usiłuje bić
pomimo ciężaru płonącego nieba.
Moje serce usiłuje kochać
pomimo lęku i przepłaconych łez.
Nie dam wydrzeć sobie powietrza,
nie dam odebrać jutrzejszego snu.
Boże, pobłogosław to milczenie,
pobłogosław krzyk; nie wiemy, jak odszukać drogę
do Twojej samotności.
Chciałabym wierzyć w przyszłość,
tak jak wierzy się w Ciebie.
Stoję na krańcu prawdy, nie potrafię
się odwrócić, krople deszczu drążą
moje zmarszczki.
Odbierz mi, Ojcze, te łzy, a w zamian
podaruj choć kromkę Swego ciała,
kielich Twojej krwi, które nasycą
mój strach, moją niewiarę.
Chciałabym milczeć, chciałabym posłusznie
odmawiać różaniec, lecz horyzont łka
purpurowymi łzami,
lecz zapada noc, która nie zna świtu.
Panie, otwórz dla nas bramę
Swojego serca, zaproś nas do raju,
w którym na nas niecierpliwie czekasz.
Obiecaj, że wyschną nasze łzy,
że nadzieja ocuci życie,
że cierpienie stanie się odległym wyrokiem.
Przygarnij nas, bowiem jesteśmy
bezradni i ubodzy.
Oswój nasze dusze, oswój nasze
zalęknione łzy.
Nie chcę umierać pomimo
przelanych ślepych łez,
nie chcę porzucać niedokończonego słowa.
Nie chcę umierać, gdy patrzę
na twoje sczerniałe serce,
gdy widzę cierń
w opustoszałym sumieniu.
Nie chcę umierać, gdy światło gaśnie
w krwawiącym cieniu.
Jest przed nami wiara,
która niesie jeszcze jeden podryg duszy,
jaka płonie na stosie
obłąkanych zwycięzców.
Podnoszę z błota porzuconą miłość,
której tak blisko dziś do piekła.
Czuję woń lęku zagubionych,
czuję zapach milczenia, które krzewi się
w naszych zaryglowanych ustach.
Panie, zapłacz choć raz
nad zmarnowanym światem,
zapłacz w intencji światła,
które wciąż walczy o ciepło.
Boże, chciałabym odnaleźć ciszę
pośród czarnego wiatru,
odszukać źródło, które obmyje
ich dłonie.
Panie, zaopiekuj się
moim strachem.
Przygarnij kamienne łzy.
Dlaczego musimy zapłakać, aby zrozumieć,
jak wiele mieliśmy?
Dlaczego musimy odejść,
aby odrodzić się z szeptem na ustach?
Boże, słyszę, że wciąż tu jesteś.
Błagam, uratuj mnie
przed moimi braćmi.
Uratuj mnie przed tymi, którzy zapomnieli,
że kiedyś też byli ludźmi.
Pozwól, aby ci, którym za mało miejsca,
odnaleźli poblask życia
w swoich mętnych oczach.
Zamiast nadziei widać wszędzie zagubione łzy,
łzy, w których im nie do twarzy.
Nie chcę odejść, chociaż czarne jest niebo
nad naszymi głowami, choć rzeki unoszą
życiodajną krew, choć miłość
z niczym się nie kojarzy.
Spróbujmy jeszcze raz nauczyć się
człowieczeństwa.
Spróbujmy odbudować
skradzioną rzeczywistość.
Niech zakazany pokój zrodzi się
z popiołów.
Niech nienawiść nie zamyka ci oczu.
Niech nie pochłania cię
bezsensowna noc.
Zmiłuj się nad tymi, którzy mogą tylko
przed tobą uciekać.
Dziś tak bardzo boli mnie dusza,
ugodzona pięścią
martwego serca.
Zbliża się kolejny zmierzch, mrok
pochłania tych, którzy uwierzyli
w zbyt wiele.
Boże, u Twoich stóp płynie wartko
strumień niewinnych łez;
dlaczego nie umiesz powstrzymać
jego prądu?
Dlaczego zaciskasz wargi i widzisz tylko to,
co jest widoczne?
Wczoraj wieczorem skonała
ostatnia czarna gwiazda, dziś rano
wzeszło tłoczone rakiem słońce.
Panie, my chcemy
tylko żyć.
Chcemy zobaczyć, co się jutro wydarzy.
Pragniemy ujrzeć coś jeszcze
niż przetrawioną nienawiść,
coś jeszcze niż wypatroszone serce.
Będę wierzyć w Ciebie, Panie, dopóki
wystarczy mi łez, dopóki światło
rzuca swój cień na moje jutrzejsze sny.
Nie gaś złudzeń, nie ograbiaj z gwiazd
naszego ostatniego nieba.
Nie umiem spojrzeć
w zielone oczy nadziei,
tak żeby doświadczyć pełni jutrzejszego dnia.
Nie jestem w stanie
zaufać ciszy, kiedy krzyk rozdziera usta.
Zanim ustalimy nową przyszłość,
zanim zadecydujemy, kiedy nastąpi
kolejny dzień,
upadnijmy na serca,
wymówmy imię nieznanego.
Boję się wyjrzeć zza ściany,
którą wznosiłam
od samego początku.
Boję się pogodzić z wiecznością,
która chyli się ku końcowi.
A kiedy wrócimy, ze światłem w dłoniach,
z miłością w myślach,
odrodzi się w nas lepsza przeszłość;
wspomnienia, które nie znają kresu.
A gdy Bóg odwróci twarz,
gdy ból stanie się piętnem
najsilniejszych, udowodnimy, że życie
jest po naszej stronie.
Pokażemy, że nienawiść
dotyczy najbiedniejszych.
Próbuję uciec
przed cieniem mojego serca.
Próbuję odszukać wśród popiołów
krztyny pocieszenia.
Ciemnoskóra noc czai się za rogiem,
świt płonie
we własnej krwi.
Spróbujmy zaufać łzom,
spróbujmy udowodnić złu,
że jest bezradne i ubogie.
Wierzę w jutrzejszy czas,
wierzę w pokutę, która wyzwoli nas
od ciężaru nieba.
Boże, wybacz, że zatraciliśmy się
w chciwości i frustracji,
że nie żałujemy chwil, kiedy byliśmy
jeszcze ludźmi.
Ucieka przed nami światło,
miłość od dawna czeka na rozdrożu.
Wielokrotnie chcieliśmy obalić
przyszłość, ale pomyliły się nam
słowa modlitwy.
Znów karmimy zło z ręki,
karmimy chlebem i winem.
Panie, pomóż nam wierzyć,
że świat nie błaga o litość;
że nasz los ma swoje uroczyste zakończenie.
Dziś pozostaje nam
tylko sprzedać łzy, zaczekać na wspomnienia,
które przyniosą ukojenie
dla niewinnych.
Boli mnie spojrzenie, które zna
moje zakazane myśli.
Boli szept zagłuszający
tętent serca.
Boli mnie dotyk, co rozdziera
czule nagą skórę.
Boli mnie świadomość, że twoje życie
nie należy do mnie…
Chciałabym zobaczyć
po raz ostatni,
jak twoje serce odprowadza mnie
do okna.
Pragnienie, żeby przekonać się osobiście,
ile warta jest moja dusza,
należy do ukrytych marzeń,
ukrytych na dnie światłolubnego serca.
Oswój moje myśli, oswój słowa,
które boję się ci zadedykować.
Cóż, pora odłożyć życzenia
do szuflady, tam, gdzie nie sięga
obrazoburcze światło,
śmiercionośne powietrze.
Zanim powitasz mnie
na pożegnanie,
zanim pozwolisz dalej iść,
niech ta obojętność stanie się
prawdziwym cudem.
Kończy się
jeszcze jeden dzień.
Słońce opuszcza moje niebo.
Dzisiejszego wieczora chcę zapomnieć.
Nocą zdradzają mnie sny, dedykowane
ciszy bez zbędnych słów.
Chciałam odnaleźć uśmiech, a dostałam
tylko czerstwe łzy i pokorny strach.
Nie znam myśli, które mogłyby ukarać
wypożyczoną rzeczywistość,
jutro bez prawa wstępu.
Znikają łzy, jedna po drugiej,
melancholia zajmuje kolejne wspomnienia.
Jestem w pobliżu zmierzchu, nienazwany czas
nie patrzy mi w oczy;
czy powrócisz, gdy usłyszysz tętent
przyszłości? Czy odnajdziesz drogę
do piekła, jedynego schronienia?
Upadam, ale trzymam się kurczowo
wykrzyczanych modlitw.
Chciałabym, aby jutro było tak banalne
jak wczoraj.
Chciałabym, żebyś nauczył mnie bólu.
Panie, opuść swój tron
i zawołaj moje serce.
Zawołaj niepokój i strach przed tym,
co ludzkie. Opuściły mnie myśli,
opuściła wiara w człowieczeństwo.
Mogę jedynie patrzeć
w twarze tych, którzy przedwcześnie
poszli spać.
Biegnę, choć parkiet jest śliski i miękki.
Oszukane wspomnienia szukają
oznak przyszłości.
Boję się ciszy, która mogłaby zakwitnąć
na łzach zaginionych.
Proszę, wstań, zanim udławisz się
świeżą, jeszcze ciepłą nadzieją.
Po słowach został wielokropek,
wciąż szukam pytań dla odpowiedzi.
Schowana pod powiekami, nasycona
śnieżnobiałym powietrzem,
przechodzę w niebyt
na twoich kolanach, tobie powierzam
ostateczną myśl.
Zanim umrą nasze sny, zanim Boga
rozboli głowa, udajmy się na przechadzkę
poboczem czyśćca.
Wiem, że zapoznasz mnie z ciszą,
z najdonośniejszym szeptem;
zanim czas smętnie zwiesi wskazówki,
ostatnia czarna gwiazda
stoczy się do stóp.
Póki trwa w nas cień,
światło nie zgaśnie.
Urodziłam się w niewłaściwym śnie,
nie takiego świata się spodziewałam.
Jestem zmęczona
ustawicznym marzeniem,
pragnę jedynie, aby życie mnie oswoiło.
Pogubiłam się pośród
niedokończonych poranków, pogubiłam
na drodze do zbawienia.
Czy ktoś widział mój uśmiech?
Pozostały mi tylko życiodajne łzy.
Pozostały tylko nostalgiczne sny
o tym, co nigdy nie miało miejsca.
Tak pusto, tak tęskno jest
żywić strach o własne jutro.
Wiem, że czaisz się w pobliżu, ale
nie znam słów, którymi mogłabym cię powitać.
Zanim miną się nasze pociągi,
zanim cisza napotka milczenie,
skosztuj mojej duszy, skosztuj wspomnień,
które nigdy nie nadejdą.
Kiedy powróciła wiosna,
niosąc światło i wolność, uwierzyłam
w nieznane; uwierzyłam w ból,
który daje życie.
Nadzieja? Dawno jej nie widziałam.
Dawno nie słyszałam
twojego szeptu prosto w serce.
Choć doskwierają mi
niedokończone pragnienia, pragnę,
byś zapalił zapałkę wśród kleistej ciemności.
W tym ulotnym blasku
pragnę dostrzec to, za czym tęskniłam od lat.
Od lat brakowało mi ciszy,
która zagłuszyłaby staccato
zmyślonego serca.
Cisza, pusto.
Zgasły ostatnie usta,
zamilkł ostatni szept
o nadzieję.
Nie ma człowieka, który oszukałby
nasze łzy.
Wciąż tańczy w nas życie,
wciąż podryguje wiara,
że wszystko ma chwalebny epilog.
Przeglądam się w lustrze,
pamiątce po twoim istnieniu,
widzę tylko
kilka utraconych łez,
oczy bez cienia obietnicy.
Panie, który patrzysz nam w twarz
bez mrugnięcia okiem,
uratuj nasze skradzione sny,
powitaj ból, który miał przynieść
zamarznięty oddech,
pierwszy letni śnieg.
Póki nadążam za swoimi krokami,
póki słońce daje również ciepło,
wierzę, że obudzę się obok
twojego uśmiechu, obok światła,
które rzuca uśmierzający cień
na senne serce.
Wierzę, że powstanie we mnie noc,
co da gwiazdy moim marzeniom,
z czcią podniesie ostatnią kruszynę
wolności.
Uwięziłam w swoich dłoniach wolność,
uwięziłam ból, który próbował
zerwać się z łańcucha.
Moje ciało przegląda się
w popękanym lustrze sumienia,
łzy wsiąkają w jałową ziemię,
która dziś nie wyda plonu.
W moim sercu zalągł się lęk,
że utracę to, czego nie mam.
W milczeniu marzeń czuję, że dogorywa
krzyk, który jeszcze do niedawna
był w sobie zatracony.
Odwracam się, lecz ktoś
skrzętnie pozbierał moje ślady;
ktoś pieczołowicie posegregował myśli.
Boże, pomóż mi
postawić pierwszy krok
po stronie tej nieznanej chwili,
pomóż zaufać, choć nic nie pozostało
po nadziei.
Znów patrzę w lustro, lecz nie poznaję
człowieka, który mnie śledzi,
który pali za mną mosty.
Panie, daj nam schronienie w Twoim raju,
daj wiosnę tym, którzy zapomnieli,
jak należy śnić, jak należy iść
przed siebie,
w zaprzepaszczoną noc.
Jak zaspokoić ból, żeby ciemność
wróciła do piekieł?
Jak zniszczyć ciszę, żeby lęk rozświetlił
stracone dni?
Próbuję wspiąć się na wyżyny
sumienia, lecz wiem, że martwe
są twoje wyrzuty.
Ufam, że powrócą czasy, kiedy
człowiek dostał na pamiątkę własny sen.
Łkam, lecz rozumiem, że moje łzy
odrodziły się z niepamięci.
Moje błaganie o litość nie ma początku
ani końca, strwożone niebo
u Twoich stóp zanosi się milczeniem.
Nie chcę iść naprzód, dopóki nie pozbieram
wszystkich swoich śladów,
śladów po człowieczeństwie.
I tylko świat, zapatrzony w siebie,
z uśmiechem kręci się
wokół własnej osi.
Tylko świat oddycha
naszym powietrzem.
Choć spóźniłam się na życie, pragnę spotkać cię
w moim marzeniu, w moim śnie
o przyszłości, która nie należy
do rzeczywistości.
Pobłogosław, Panie, nasze myśli.
Pobłogosław łzy, bowiem nie mamy
nic więcej.
Zasypiam w twoim bezpiecznym śnie.
Odchodzę na drugą stronę nadziei.
Za bardzo boję się światła, by zaufać
cieniom. Kłujące łzy ranią
sumienia niewinnych.