Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autorka po raz kolejny wyrusza w swojej twórczości na poszukiwanie ostatniego człowieka. Wypatruje go wszędzie — zarówno w chwilach wyjątkowych, jak i tych przepełnionych codziennością. Zagląda w każdy zakamarek, nie boi się naruszać ustalonych z góry granic czy schematów. Dostrzega człowieka nawet w twarzy samego Boga, od lat zagubionego. Choć innym się to nie udaje, ona widzi poezję, która dzieje się w nas każdego dnia. Nie ucieka przed dylematami, do jakich większość boi się przyznać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 57
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projektant okładkiRadosław Kamil Koziorowski
© Katarzyna Anna Koziorowska, 2024
© Radosław Kamil Koziorowski, projekt okładki, 2024
Autorka po raz kolejny wyrusza w swojej twórczości na poszukiwanie ostatniego człowieka. Wypatruje go wszędzie — zarówno w chwilach wyjątkowych, jak i tych przepełnionych codziennością. Zagląda w każdy zakamarek, nie boi się naruszać ustalonych z góry granic czy schematów. Dostrzega człowieka nawet w twarzy samego Boga, od lat zagubionego. Choć innym się to nie udaje, ona widzi poezję, która dzieje się w nas każdego dnia. Nie ucieka przed dylematami, do jakich większość boi się przyznać.
ISBN 978-83-8369-295-1
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
przyszedł omijając natrętne zakręty
i niepowtarzalne słowa
powrócił gubiąc się w tłumie
unikając światła bijącego
od ich myśli
był zatwardziałym samotnikiem
łzy nie miały znaczenia
kochał się w życiu
najczęściej bez wzajemności
przybywał w bólu skazany
na dożywotnie jutro
zaprzepaszczony niby łza na deszczu
pewnego dnia zrozumiał lęk
który zawzięcie pielęgnował
był to cień powiewający u ramion
płachta nocy ciągnęła się
niby najcięższa tęsknota
jak wyglądała jego śmierć?
była przypadkiem jak zwykle
niedokończoną intencją pretekstem
nie do podważenia
łzy wyrywały się spod powiek
wbrew woli oddalenia
tak jego niepewność była
zbyt łakoma i niepotrzebna
powierzył swoje ciało pustce
aby czas odszukał drogę powrotną
nie przerywajcie mi bardzo proszę
w połowie zdania
nie unikajcie słów
którymi pragnę was nasycić
pędzi haust wyłudzonego powietrza
piętrzą się odpowiedzi
bardzo retoryczne
nie jesteście skargą w której objęciach
pragnę stawać się zachętą
do zmartwychwstania
pięść poematu zaciska się na gardle
milkną sztandary gasną
osamotnione myśli
czy umarłaś z przypadku
nie zasłużywszy na wymyśloną śmierć
czy zaginęłaś pośród snów
próbując odnaleźć siebie
zanim znów cię zobaczę usłyszę
szelest serca
doszukam się ciała
gdzie nie ma wstępu
niegdysiejszy zmierzch
tańczymy w imię rozpustnej ciszy
szukamy ziarenka piasku gdzie tkwi
lustrzane spojrzenie
oddalona od wątłej granicy
między zakazanym ciałem
a błagalną karą
zaginiona na krawędzi jutra
nie mogę odnaleźć człowieka
którego napotkałam przedwczoraj
przypadkiem w lustrze
oddzielona przez lata świetlne
od krzywoprzysięstwa
zakochana w twym wyczuleniu
jestem najwyżej łzą
wydartą bez żalu łykiem milczenia
za którym podążę
poza kraniec wytrzymałości
martwe łzy wzbierają
w oczach tłumu
nie słychać wołania o ciszę
wciąż wysłuchuję wyznań
płynących pod prąd czarnej rzeki
gdzie zalęgła się
moja niemoc
skrupulatność w poszukiwaniach
oznak przyszłości
być może pożegnałam cię
serdecznie
pokonałam ciszę jątrzącą się
pod znoszonym ochłapem języka
ukryta między cudem a wtórnością
poszukuję gwiazd
które mogłyby świadczyć
o powrocie czułości
schowana serdecznie
w twoich słowach
żywię się obojętnością
dla jakiej nie warto śnić
pobieżnie
ukrzyżowana na własnym oddechu
usiłuję odrodzić się
u stóp przyszłości
wśród koszmarów
które nawiedzają mój czas
zakończona w twoich łzach
czekam na nawrót serca
na zbyt odległą perspektywę
światła
moje paznokcie szukają
pociechy w nieznanych zakątkach
twojej samotności
słowa gonią myśli nieumiejące żyć
bez wspomnień
muzyko
lśnij wystarczająco wymownie
aby przynęcić lęk
przywołać wolność
rude chmury przeszyte
nadmiernymi spojrzeniami
słowa uciekające z pokorą
spomiędzy snów
jesteś tą zaginioną łzą
na którą czekam
odkąd zajaśniała noc
objawiły się nam ubogie
pocałunki
wszystkie urojenia
należą do innych czasów
kiedy to życie przypominało garść
świeżego oddechu
haust ckliwego kamienia
wiem że powrócisz
kiedy spadnie pierworodna
szkarłatna gwiazda
kiedy pochyli się ku nam
zbyt ciężki nieboskłon
wydobyłeś ze mnie westchnienie
wiatru szept wzgórz
nienasycenie echa
wszystkie kroki
które postawiłeś na powrotnej drodze
pielęgnuję i przyznaję się
do kary
nie chcę kochać wbrew sercu
dzięki przyszłości
tak odległej że czuję
twój zapach
twoje oczekiwanie na zmierzch
poruszam ciszę obudzoną
w centrum bezludnego wszechświata
modlę się własnymi słowami
do spadających gwiazd
których krew powiela
moje niedowierzanie
przenika mnie wiatr
wskrzeszony twoim oddechem
dotykają łzy przelane zbyt pośpiesznie
jestem dość samotna
żebym mogła sumiennie tęsknić
dziś twoje purpurowe niebo
szuka pocieszenia w moim śnie
twój bezczas koliduje z uśmiechem
który pragnę wręczyć ci
wbrew wieczorowi
ukrywam w płonącym sercu
ostatni słoneczny promień
życie które spóźniło się boleśnie
na własne urodziny
odszukaj mnie między słowami
które nigdy nie padły z niczyich ust
poczuj we mnie ten lęk
który prowadzi na najwyższy szczyt
miłość nigdy nie mogła
zasnąć w cieniu mojego serca
była bolączką z którą nie umiałam
się porozumieć
kosztowała zbyt wiele życia
i bezcennych łez
łączyła brzegi rzek
bezdenne otchłanie
życie i śmierć
powracała zawsze
w nieodpowiednim momencie
delektowała się szczęściem
gardziła samotnością
pewnego dnia ocknęła się
w niewłaściwym śnie
za bardzo pragnęła spełnienia
zgubiła gdzieś po drodze
sens istnienia
jej smutek stał się
zbyt kosztowny
to co miało stanowić kłamstwo
ocknęło się jako krystaliczna prawda
uczucia zamieniły się
na role z marzeniami
usechł ostatni podryg jutra
od ciszy bolały myśli
miłość spotkało to
co dotyka najpiękniejsze pragnienia
zakończyła się wielokropkiem
niemą balladą
zaginionym westchnieniem
spóźniła się na ostatni pociąg
uroniła o łzę za dużo
odnalazła zaginiony cień
w życiu czasem trzeba
umrzeć dla przykładu
czasami uśmiech oznacza
wołanie o pomoc
siła samotności jest tak znaczna
że sen przystaje
w połowie zdania
noc wyśniona na wszelki wypadek
jest ciałem porzuconym
w koleinie odległości
obcość czasu
często nie oswaja największych myśli
brak znaczenia nieba
doprowadza horyzont
do ufności
powróć moja niepodległa duszo
nieposkromiona wolności
odnajdź prawdę
pośród dalekosiężnych chmur
odszukaj uśmierzenie
dla mojego dotyku
chciałabym obudzić wieczność
ale pobieżność nieboskłonu
ciąży powietrzu
oddech jest niedomówieniem
życiorysem opowiedzianym
od środka
odnajdź kroplę strachu
odmienność języka
którym karmię
najbardziej zmęczonych
kocham się w słowach zbyt odległych
by objęły mój smutek
kocham się w gwiazdach
ich purpurowe łzy znaczą serce
nie rozumiem serdecznego bólu
który sprawia obojętność
ludzkich gestów
nicość wypełniająca podartą duszę
żal przepełniony głuchą złością
jest tlenem dla pożegnania
niezrozumieniem dla lęku
zanim odszukam w niebie miejsce
dla buńczucznych wspomnień
przeżyję jeszcze raz
tę kiepską teraźniejszość
nadam przyszłości puste imię
czy warto płakać kiedy noc
jest tak rozległa i osierocona?
czy warto śnić gdy trawi bezsenność?
nie szczycę się odrzuceniem
nie wołam pod prąd zagubienia
zrozum że mój żal jest zbyt rozległy
aby uciszył ostatnią anielską łzę
przeciwstawił się godzinom
ku którym podążają zaciekłe złudzenia
niezasłużona śmierć spotyka
usychające z przesilenia łzy
cisza którą pielęgnuję
jest świetnym preludium do pożegnania
czarny wietrze
zapomnij na moment o świecie
powróć tam gdzie czekają
na ciebie zmiennocieplne gwiazdy
proszę niech twój śmiech
wypełni moją obolałą myśl
niech ciało doczeka się prawdy
dla jakiej nie warto odchodzić
dlaczego znów umieram w sobie
dlaczego przepełnia mnie
gorycz i bezsenność?
nie potrafię czekać zbyt dogłębnie
nie wiem czy wystarczy mi oddechu
aby zapamiętać łzy
nie znam obaw niewypowiedzianych
nie rozumiem myśli
bez własnego słowa
wszystko co kiedyś należało
do mnie dziś jest tęsknotą
bez podwójnego dna
zastępczej dobrotliwej melancholii
słowa spływające z twoich ust
nie przypominają
zarodków współczucia
myśli zagnieżdżone
w ciepłym kącie głowy
są pobożną jasnością
ucieleśnieniem najczystszej prawdy
odkąd poczułam na skórze
twój trujący dotyk
odkąd moja rzeczywistość
stała się snem
serce spoczęło w pokoju
dusza zaznała strachu
złudne są pragnienia
uosobione zbyt wcześnie
lepiej nie przyznawać się
do wspomnień
które pożądają twojego cienia
nie chcę żyć zbyt przesadnie
przyglądać się gwiazdom
podziwiać bezsenny urodzaj
moje ciało dryfuje na złość duszy
zmysły kołyszą się
wraz z powiewem westchnienia
proszę nie żegnaj się zbyt późno
nie szukaj pośród myśli tej
która krzyczy najgłośniej
moc złudzeń przynosi mi
wskrzeszenie i najgłębszy strach
bezsiła prowadzi
ku najwyższym wzgórzom
ku światłości
która zdobi twoje serce
moje ciało obumiera
z braku uśmiechu
dusza kona zrzucona na niełaskawe dno
powróć moja piękna samotności
udowodnij że przeszłość wciąż należy
do teraźniejszości
ukrywam kłamstwo
pod wycieraczką
najwyższa pora odzyskać
powietrze i znów oddychać
czas aby ocucić przyszłość ze śpiączki
i podzielić się nią z niewinnymi
bezsenny wiatr muska policzek
tęsknota pędzi ile sił w ciszy
piękne są chwile
kiedy łez jest zbyt wiele
momenty kiedy serce łasiło się
do umysłu
przepadły bez szeptu
w przepaść runęła
ostatnia krwawiąca gwiazda
ostatni niedokończony oddech
czerwone gwiazdy nie mieszczą się
w moim sercu
purpurowe łzy zdobią
białą skórę
obojętność pozostała tym
czego najmniej się spodziewamy
zabrakło wspomnień
powietrze nie trafia do płuc
tak cicho jest dziś w duszy
tak wiele zrozumiałam
odkąd utraciłam wczorajszy dzień
dalekie tak okropnie dalekie
są gwiazdy
dalsze niż niebo dalsze niż życie
czuję cię wszystkimi zmysłami
przygarniam do pustych łez
wypożyczony czas zakpił sobie
z mojej autobiografii
tak wstrętnie splagiatowanej
mój miły
zanim pozbawię cię bezsenności
zanim zerwę zakazany owoc
przystanę w połowie drogi
powrotnej
ocalę lęk który mi ciebie ofiarował
znów zasypiam w połowie smutku
przedostaję się
na drugą stronę lustra
było odbiciem światła
było jasnością której wstydził się
najgłębszy cień
miłość
poczęta nie w porę
kojarzyła się z lękiem
z bólem w klatce piersiowej
dedykowałam przyszłość
nieodpowiedniej samotności
wątpiłam w czerń
która przepełniała chciwą
obojętność
mój miły
przyodziany w najwykwintniejszy uśmiech
odnajdź własny czas
pośród moich dróg
przekonaj się że szczęście
odebrało mi prawo
do życia
jestem aby twoja przeszłość
była także moja
nie prowokuj moich obaw
do dalszej podróży
nie wschodź po niewłaściwej stronie nieba
lęk jest tym
czego wyrzekamy się najchętniej
senne łzy połyskują
na cienkiej skórze
nie jestem osobą
z twojej obrazoburczej bajki
nie gram roli
która przekonałaby cię
do dalszego ciągu
jestem warta mniej niż wydaje się
straconym wrogom
odnajduję swój zaprzeszły sen
w twoich oczach
wskrzeszam wolność
która karmi moje godziny
zatrzymaj się
jeśli świat ma dla ciebie znaczenie
powstań skoro ciało
wciąż przynależy do duszy
skupiona na smutku
oddana łzom
podążam za światłem zmysłów
twojej jedności z rzeczywistością
powierzam czułość
przeobrażeniom
dedykuję łzom które nie zasłużyły
na melancholię
odłóż do szafy
niepotrzebne serce
odszukaj postument dla wiary
nie czuję już tego blasku
który w poprzednim życiu
rozjaśniał zakątki
mojej meandrycznej duszy
nie przypominam sobie dróg
które dziś prowadzą
wciąż pod prąd
jestem aby samotność
poznała własny sens
aby wreszcie zakwitły moje myśli
wciąż spoglądam w dal
aby odszukać tam przyjaźń
przerastającą teraźniejszość
otwieram okno
aby czas odnalazł wejście
do świata
cicha spokojna nocy
przybądź z pomocą
dla moich niewypowiedzianych słów
dla łask które tłamszą nicość
pewnego razu zrozumiem
ile serc potrzeba aby pokonać
ostatnią miłość
zrozumiem że ciało także potrzebuje
duszy aby powstać
z popiołów