Kwitnące niebo - Katarzyna Koziorowska - ebook

Kwitnące niebo ebook

Koziorowska Katarzyna

0,0

Opis

Autorka w swoim najnowszym tomiku pragnie przekonać Czytelnika do zastanowienia się nad jego rolą w teraźniejszości. Zachęca, aby Odbiorca poezji przystanął i (choć przez chwilę) głębiej się zamyślił, intensywniej niż na co dzień. Treść tej książki dotyczy przede wszystkim samotności wśród tłumu, nieurzeczywistnionej miłości, schematyzowania, melancholii, niekiedy nawet śmierci i tego, co może mieć po niej miejsce. Wiersze są trudne w odbiorze, ale raczej warto poznać je nieco bliżej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 64

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Katarzyna Anna Koziorowska

Kwitnące niebo

Projektant okładkiRadosław Kamil Koziorowski

© Katarzyna Anna Koziorowska, 2023

© Radosław Kamil Koziorowski, projekt okładki, 2023

Autorka w swoim najnowszym tomiku pragnie przekonać Czytelnika do zastanowienia się nad jego rolą w teraźniejszości. Zachęca, aby Odbiorca poezji przystanął i (choć przez chwilę) głębiej się zamyślił, intensywniej niż na co dzień. Treść tej książki dotyczy przede wszystkim samotności wśród tłumu, nieurzeczywistnionej miłości, schematyzowania, melancholii, niekiedy nawet śmierci i tego, co może mieć po niej miejsce. Wiersze są trudne w odbiorze, ale raczej warto poznać je nieco bliżej.

ISBN 978-83-8351-678-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

kościste serce

powracasz

choć niebieskookie gwiazdy

nie wskazują dziś dalszej drogi

znów jesteś

mimo że ból przynosi spokój i ukojenie

nie wiem czy warto

budować kolejny mur

kochać się w świetle które przydaje

moim oczom uśmiechu

ciało

rozpięte na plastikowym krzyżu

wciąż nie jest przyzwyczajone

do walki

słowa nadal udowadniają

pocałunki także mogą być

przegadane

zmysły truchleją

pod kolejną warstwą powietrza

kłócą się z dotykiem

jaki sercem nanosisz na nadgarstki

proszę pomóż mi

odszukać człowieka

pośród tych ociężałych produktów ubocznych

pośród drzazg tkwiących

w kościstym sercu

nie reaguj na smutek

jeszcze większym szczęściem

nie sprzeczaj z cierpieniem

które zawsze kończy się

w twoich ramionach

boli

przeszywa mnie twój oddech

słońce odbiera resztkę

pieczołowitej pieszczoty

serce faluje na wietrze

dusza pokrywa się gęsią skórką

to będą dobre czasy

to będzie dożywotnia chwila

wytchnienia

sny występują z brzegów

przepraszam nie mogę obiecać

twojemu powszedniemu życiu

zbyt wielu jaśniejących słów

nie przysięgnę młodzieńczej wieczności

że muszę kochać dożywotnio

usiłuję przedostać się

przez tę granicę

między melancholią a niebem

staram się aby sny

były gotowe do bezsennych złudzeń

czas wzlatuje

ponad człekokształtnymi pytajnikami

gardzi gwiazdami

które pragną prawdziwych wzruszeń

wiem

przepełnia mnie bezkres

kończący się w moich ustach

szukający drogi ucieczki

z zaciśniętej pięści serca

w ciele

znów kotłuje się nieporządek

sny występują z brzegów

niebiosa różowieją

choć słońce pękło jak zbyt słona myśl

niedostosowany do nadziei krzyk

wołanie

którego nie sposób usłyszeć

które odziera ciało z cierni

samotności nie zrozum źle

moje zmysły dryfują

w twoich łapczywych dłoniach

łza przepędza nieskromną tęsknotę

namiętność płoszy lęk

zadomowiony w moim świecie

zmartwychwstały na piedestale

przegranych pocałunków

iść pomalutku

bolą mnie odciski twoich ust na skroniach

bolą słowa które wycelowałeś

prosto w niepokonany sen

nie chcę słyszeć

twojego przyśpieszonego oddechu

przestrzelona tęsknoto

nie chcę czuć obaw

które wznoszą we mnie czerstwe usta

zapisuję na marginesie

moje kolejne epitafium

papier przesiąka łatwowiernym oddechem

ołówek kruszeje w za dużej dłoni

znów marnuję łzy

jakie kolekcjonowałam

przez tyle pokoleń

śnię na przełaj o sensie teraźniejszości

składam ciało w zbyt dużej kołysce

moje myśli

skąpane w cierpieniu

stają na baczność

kiedy tuż obok przemyka

zjełczała wina

jątrzą się we mnie bezludne godziny

sumienie nie potrzebuje już spełnienia

nicość usycha

od nadmiaru ciszy

znów kocham się w bezsensownej jawie

znów delektuję straconą wiecznością

samolubnym niebem

uczącym mnie iść pomalutku

czarna perła namiętności

nie wiem czy to warto śnić

wciąż pod prąd

nie mam pewności czy opłaca się

żyć kiedy dusza jest

przeciwna ciału

chciałabym zostawić w spokoju

ten przeklęty czas

lecz obojętność znów drąży

prześwietlone serce

gładzi niedokończone zmysły

zamiast popielatych łez

pozostało mi niebo

naiwnie zielone

o cytrynowym smaku

kłębią się we mnie nieskromne chwile

kiedy to dusza zrzuca ciało

pod powieką lęgnie się

czarna perła namiętności

jestem bezpieczna dopóki gwiazdy

nucą mi tę samą balladę

której nauczyły mnie

twoje rozpostarte usta

tańczę

choć moje wspomnienia

nie mają poczucia rytmu

choć nie należę do snu co jątrzy się

we mnie niby stracona epoka

niby odblask drażniący sumienie

współistniejący z nadzieją

pękła we mnie gwiazda

popłynął miąższ

oddech stał się zbyt przypadkowy

odnajdę drogę

nawet jeśli będzie to droga ostatnia

droga powrotna Boga

czy to co zwiemy

przypadkowym pocałunkiem

kwitnie równie dobrze

jak wiosenne niebo

czy to o czym marzyliśmy

przez całą przyszłość

musi skończyć się na wstępie

iskrzy się nasza wspólna krew

lśni noc której utrącono

wszystkie najwykwintniejsze konstelacje

uzurpatorski wieczorze

ześlij mi odrobinę smutnego dotyku

podaruj ból który da

najpiękniejsze owoce

na wstępie mojego listu

pożegnalnego

chciałabym ująć myśli

które odebrała mi nadzieja

jakie przepadły bez słowa wyjaśnienia

zamiast kochać

chciałabym poczuć smak twojej duszy

wywęszyć krztynę świetlistego raju

wiem

wieczność zatruwa mój strach

nadaremne spojrzenia

prosto w usidlony chaos

proszę wykradnij mi samotność

umieść łzy na cokole wspomnień

pokaż słońce

którego dotąd nie znałam

nie trzeba myśleć zbyt wiele

pamięci jest dość

żeby umknąć z oków cienia

pokazać Bogu drogę powrotną

zbyt trudne nazwisko

moje łzy

wzdęte od głuchoniemego smutku

mój uśmiech gasnący wraz

z gwiazdami o poranku

samotność posępna jak niebo przed burzą

ciało pozbawione snów

marzenia bez prawa do spełnienia

melancholio znów wprosiłaś się

do mojej autobiografii

do niewyczerpanych myśli

którym nikt jeszcze nie nadał przynależności

którym tak trudno uwierzyć

w przeznaczenie

niestety wciąż szukasz dłoni

by rozgarnęła łzy

nadal brak ci blasku

żeby osuszył sumienie

w moim sercu roi się od cieni

którymi usiłowałam cię nakarmić

nasycić czas

który nie doczeka się świtu

nie pojmie bezmiaru mojej pamięci

boli

tak bardzo boli los

co nie może wyprzeć się nadziei

nie potrafi umrzeć tak

by nikt tego nie dostrzegł

po twoich niedokonanych pocałunkach

pozostało tylko współczucie

wyrok jakiego nigdy nie zrozumiem

z jakim się nie zjednoczę

proszę pozwól

żeby zdeptał mnie tłum

a samotność na przeludnionej wyspie

nadała mi zbyt trudne nazwisko

twój lęk jest dowodem

nie potrafię zaczekać

na ciepłolubny poranek

nie potrafię wskrzesić sennego światła

aby kojarzyło mi się z milczeniem

zadanym twoim krzykiem

nie

zbyt wiele przeszkód czeka

abym wierzyła w istnienie nadziei

żebym ufała niebu

że aż do końca pozostanie lazurowe

tak dotkliwie cytrynowe

zanim jeszcze jedna godzina

wprosi się do mojego życiorysu

zanim świat przestanie kręcić się

wokół własnej osi

zagasną ostatnie morskie latarnie

odejdą gwiazdy

osierocone przez Boga

twój lęk jest dowodem

jak wiele snów

może zmieścić się w sercu

jak wiele prawdy mieści się

w jeszcze jednym przypadkowym słowie

cicho

cicho jest dziś w moim niebie

jeszcze ciszej niż tam gdzie sny

nie martwią się o swój los

gdzie wieczność roni kolejną nienarodzoną łzę

zanim lęk potoczy się echem

po moich sennych przywidzeniach

podzielę się z tobą moją wiarą

wyczekiwaniem na przeklętą noc

popadam w sen

smutek zgubił drogę powrotną

do domu

noc odarta z ostatniej leciwej gwiazdy

przybiera barwę zasępionych ust

boję się

tłamsi mnie cisza

to co niepokonane odleci

z ostatnim letnim tchnieniem

przepadnie bez wieści

bez skrupułów

bez ceregieli nadajesz imię

moim urojeniom

bez słowa skargi akceptujesz życie

które zesłała ci niepamięć

boli mnie sen

co zastąpił mi własny świat

dokucza krzyk

wydarty z sideł nocy

zanim przestanę posłusznie lśnić

zanim wzniosę kolejny mur

zadaj mi dotyk zadaj pokutę

z jaką boję się pojednać

za którą tęsknię choć niedosyt

odbiera mi resztkę samotności

popadam w marazm

zagłębiam się w porannych mgłach

jednak to co tkwi w spojrzeniu

nie jest szaleństwem

a prawdą

wyjątkową w swoim urodzaju

nieprzejednaną niby cień

co wiedzie mnie poza granice fantazji

zanim dzień uśmierzy mój szept

zanim przeklnę tutejszy czas

przyjrzyj się piętnu moich kroków

skazom na powiekach

pokryj mnie dotykiem

na wstępie tego ostatniego listu

pragnę podarować ci

kilka moich niespełnionych marzeń

garść bezludnych pragnień

krztynę świeżego powiewu

łyk zdrowej melancholii

wielokrotnie usiłowałam liczyć

na przeklęte słowa

pragnęłam czuć nostalgię tutejszej galaktyki

ból okazał się silniejszy

lęk zaczął kojarzyć się

z moim życiorysem

wielokrotnie usiłowałam obłaskawić

natrętny oddech

natarczywe bicie serca

ale moje myśli ginęły pośród tłumu

moja wieczność stawała się skargą

na zbyt dosadną duszę

na odległość z którą zdążyłam się zżyć

w mojej krwi rozgościł się

zbyt prawdziwy poranek

żeby nieść obojętność

dla przerysowanych uśmiechów

żeby pozwolić nostalgii narodzić się

od nowa

i nie chcę płakać

choć moim wrogiem jest cień

a wiatr odbiera ostatnią krztynę powietrza

nie mogę iść dalej

wbrew łzom zasianym twoją dłonią

wbrew wspomnieniom

jakie nie noszą jeszcze imienia

pokryj mnie dotykiem

przykryj szczelnie kochającym słowem

będzie jak dawniej pośród licznych serc

pośród ciał które tak walczą

o odrobinę swobody

znoszony kir

pragnę przykryć się marzeniami

niby mocno znoszonym kirem

wyblakłym całunem

pragnę schować się za plecami samotności

aby strzegła wejścia do przyszłości

jaśniała niby pierwszy wiosenny sen

czuję wyraźniej jak świt

stopniowo pozbawia mnie ciała

jak poranek przedziera się

do umysłu

miłości

co ty wyprawiasz z nadzieją

jak możesz podchodzić tak blisko

zaglądać w czeluści nieba

nie mogę ci uwierzyć

bowiem to co mam

jest ostatnim tchnieniem wiatru

ostatnim spojrzeniem prosto w twarz

kłamstwem któremu należy się prawda

prowadzę nierówną walkę

z gwiazdami

usiłuję przypodobać się światu

nucąc znów tę słoną balladę

marząc o ciszy która dorówna

moim wspomnieniom

stanie się niepodrobionym czasem

wręczam ci bez okazji

mój życiorys

zrób z nim co tylko zechcesz

podarowuję ci lęk i niepewność

że to w co wierzy człowiek

nie świadczy o jego człowieczeństwie

w nieznanych objęciach

sercem namalowałeś na ścianie

piękniejszy doskonalszy świat

duszą zburzyłeś niepokonany mur

który wznosiłam w sobie

przez całą kadencję

pozostałam radośnie naga

do bólu szczęśliwa

że ten sam los wskrzesił

pod powiekami wierne łzy

identyczne słońce

zarysowało dla mnie świeży czas

to co najuboższe

powróci pod postacią idyllicznych myśli

niepowtarzalnych słów

za jakie nie będę musiała płacić

które otrzymam w podziękowaniu

za parę posępnych pocałunków

dziś jaśnieje we mnie niebo

z pozoru stracone

lecz tak oddane naszej wędrówce

po nietutejszych czarno-białych łąkach

po pustyniach gdzie każde ziarenko

rozkwita niby łza

po oazach które nie są przywidzeniem

po archipelagach okrutnie bezludnych

tam jątrzą się

nasze wyśmienite rany

pewnego razu zaczerpnę powietrza

serce pójdzie dalej

bez pośpiechu

miłość zatraci swoje źródło

samotność ocknie się

w nieznanych objęciach

czerstwa gleba

od kiedy odległość przypomina ciało

któremu odmówiono posłuszeństwa

od kiedy czas przewyższa

najwyższe wzgórza

pagórki strome jak milczące pragnienia

brakuje mi snów by nakarmiły mnie

chlebem powszednim nadziei

które podałyby kielich

pełen martwych cieni

moje łzy jak zwykle milczące i pokorne

stają dziś w gardle

nie sycą czerstwej gleby języka

smutek

ten obrazoburczy hipochondryk

znów posiadł moją przesuszoną duszę

zaczął kojarzyć się z godzinami

które pozostały do wybuchu

kolejnego szeptu

do nawoływania wiatru o odrobinę ciepła

krztynę szczęśliwej samotności

chciwe są moje kolejne dni

jeszcze trudniejsze od poranków

dających jedynie okruchy

dawnych skojarzeń

dzielących się przestrzenią

która rani moje stopy krzywdzi ciało

zaginione w tym ciasnym korowodzie

zagubione w kolejce

po wyrzuty sumienia

kiedy już znikniesz za zakrętem

nie oglądaj się za przyszłością

nie patrz w niebo przebite

samotną strzałą

horyzont przekłuty cierniem

niedopasowanego słowa

nie chcę cieszyć się kłamstwem

odnalazłam cię pośród łez

do których nie pasuje żaden smutek

odnalazłam między snami

które nigdy nie kojarzą się z prawdą

byłeś tam

schowany we własnym ciele

z wrakiem duszy w objęciach

z twoich oczu ziała śmierć

na ustach ciążył niepokonany lęk

dawno zapomniałeś

na czym polega życie

jakimi zasadami kieruje się pustka

twoje serce nie chciało zmartwychwstać

obojętność przezierała

z każdej łzy

świeży ból

obezwładniał moje stracone kroki

nadszedł taki dzień

kiedy rozpierzchły się mgły

kiedy księżyc taktownie

odwrócił twarz

a niebo pękło od przesytu gwiazd

pośród niepotrzebnych marzeń

odnalazłam zarodki strachu

który pragnęłam ci zadedykować

w moim oku ugrzęzła kolejna łza

od ust odpadł przywłaszczony uśmiech

nie chcę potulnie kochać się

ze snami

nie chcę cieszyć się

kłamstwem

polegać na ciszy

pewnego świtu odrzucę całun

odnajdę zadurzony w sobie świat

odszukam to co zostało mi

po twoich myślach

co pragnę ukryć przed światłem nocy

urodzić się na wszelki wypadek

zostawiłam

po drugiej stronie światła

moje najczystsze łzy

osamotnione wspomnienia z czasów

kiedy życie było proroczym snem

opuściłam mimo wszystko

najcudowniejsze myśli

które mogły stać się nieznanymi słowami