Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Informacja może zabić szybciej niż broń
Paweł Milski, były oficer policji i SOP, zmaga się z traumą po zdarzeniu, w którym stracił rękę. Choć od tragedii minęły dwa lata, jego życie stoi w miejscu – do czasu, gdy Warszawą wstrząsa fala makabrycznych wydarzeń z udziałem celebrytów.
Wypadek spowodowany przez znanego dziennikarza, w którym ginie młoda aktorka, wygląda na nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Ale kolejne podobne zajścia budzą niepokój. Milski, który prowadzi teraz niszowy kanał kryminalny „Pies bez łapy”, wikła się w prywatne śledztwo. Szybko przybiera ono jednak przerażająco szeroki wymiar.
Nieoczekiwanie były oficer trafia w sam środek brutalnej gry, w której każdy może być pionkiem… a reguły zmieniają się w jej trakcie.
„Pies bez łapy: mordercze wypadki” to mroczny kryminał o manipulacji informacją, tajnych służbach, sekretnych eksperymentach i systemie, który – niezależnie od tego, co robimy – zawsze jest o krok przed nami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 885
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Michał Obrębski
Pies bez łapy
To, co dzisiaj jest dowiedzione, kiedyś było fantazją.
William Blake
Wieś Nowa Iwiczna, niedziela,
20 lipca 1969, godzina 22:05
Patrzył w gwieździste niebo i wiedział, że to noc, którą zapamięta do końca życia. Siedział w wiklinowym foteliku na ganku, a z głębi ogrodu dochodziło cykanie świerszczy. On jednak skupiał się na dźwiękach dobiegających z wnętrza domu, z jednego z niewielu telewizorów we wsi. Chwilę wcześniej, dokładnie o 21:17 polskiego czasu, oglądał lądowanie misji Apollo 11 na Księżycu.
Teraz obserwował srebrzystą powierzchnię jedynego naturalnego satelity Ziemi przez podręczną lunetę marki Bresser. Obliczył, że mały „rogalik” wkracza w pierwszą kwadrę, tuż po nowiu. W odróżnieniu od większości z milionów widzów na świecie orientował się, jak trójka śmiałków mogła tam w ogóle dotrzeć. Obiecał sobie, że kiedyś to on przejdzie do historii, podobnie jak teraz czynili to Buzz Aldrin, Neil Armstrong i Michael Collins. Za kilka godzin dwaj pierwsi mieli stanąć na powierzchni Srebrnego Globu, a ostatni – odgrywać ważną rolę w module dowodzenia krążącym po orbicie.
Na małym stoliku przed nim stała miseczka ze świeżymi malinami, czasopismo „Postępy Astronomii” oraz podręczniki do przyrody, techniki i matematyki. Dziś zajmował się ostatnią z tych dziedzin. Z dumą położył dłoń na kajecie z rozwiązanym przez siebie zadaniem. Stojący w drzwiach ojciec przyglądał się synowi, ale chłopiec nie dał po sobie poznać, że go zauważył. Usłyszał stłumiony głos, którym ten zwracał się do matki.
– To niewyobrażalne. Biegle mówi po polsku i angielsku, zna podstawy biologii, fizyki i chemii, a dziś rozwiązał kilka zadań z ułamkami.
Młoda kobieta głęboko westchnęła.
– My sobie z tym już nie poradzimy.
– O takich rzeczach można co najwyżej przeczytać w „Przekroju”, na Boga!
Jeśli można krzyczeć szeptem, to właśnie ta sztuka udawała im się idealnie. W ich tonie chłopiec wyczuł mieszankę niepewności i radości. Spojrzał na matkę, a ta natychmiast podeszła i z troską pogłaskała go po włosach.
– Jacusiu, podobało ci się lądowanie statku kosmicznego?
Z wahaniem skinął głową, lecz uznał, że on zrobił dziś równie ważne postępy. Lekko uniósł kąciki ust.
– Pora spać, synku, jutro twój wielki dzień! Babcia i dziadek przygotowują w kuchni smakołyki, odwiedzą cię wujostwo i kuzyni. Wiesz dlaczego?
Tym razem, mimo że był chłopcem zamkniętym w sobie, na myśl o torcie czekoladowym z wiśniami na jego twarzy pojawił się pokaźny uśmiech.
– Zgadza się, jutro są twoje piąte urodziny!
Sobota, 25 maja 2024, Warszawa,
Centrum, Al. Ujazdowskie, po godzinie 21:00
Rzęsisty deszcz padał nad Warszawą, a czarne chmury otaczały ją niczym obłoki dymu podczas pożaru stulecia. Najnowsza wersja Hondy Civic Type R koloru red metallic mknęła Alejami Ujazdowskimi, oddalając się od centrum miasta. Pogoda sprawiała, że siedzący za jej kierownicą Maciek Golański unikał nagłych zmian pasa ruchu. Był jednak spóźniony i wciskał pedał gazu niemal do samego końca. Krople deszczu, oświetlane ksenonowymi lampami samochodu, przypominały igły spadające wprost pod jego koła. Trasa przebiegała płynnie, dzięki czemu koncentrował się na tym, jak istotne mogą okazać się najbliższe godziny. Kilkanaście minut wcześniej siedział przy barze w klubie Figaro, jednej z ulubionych restauracji gwiazd i wszelkiej maści celebrytów. Jadł kurczaka teriyaki z ryżem basmati, gdy usłyszał refren utworu „ZGŁOWY” Krzysztofa Zalewskiego wydobywający się z jego nowego smartfona. Na wyświetlaczu ujrzał imię kobiety. Był zaskoczony, że to właśnie ona i właśnie teraz próbuje się z nim skontaktować. Przyjął połączenie i momentalnie zalał go potok słów. Jego roztrzęsiona rozmówczyni chciała się z nim spotkać jeszcze tej nocy.
– Muszę wyznać – mówiła – coś, co… coś, co zaważy na twojej karierze, Golaz. I nie tylko na tym…
– Hola, hola, królowo. Chcesz mnie złapać na taki banał? Nic z tego, mam już nagrany temat na dzisiaj. No, chyba że szykujesz swój coming out – oznajmił i soczyście się zaśmiał. – Ciekawe tylko, kto ci po tylu latach uwierzy.
– Daj spokój, Golaz, mówię poważnie.
Ponownie zarechotał.
– No, ja myślę, że poważnie. Próbuj przekonywać. Staniesz się gwiazdą parad równości, a Zosi Klepackiej, Kai Godek i spółce wystawisz taką piłkę do ścinki, że nawet Bartek Kurek im pozazdrości.
Jego sztubackie żarty były nieco ryzykowne, zwłaszcza że znał jej surowe podejście do życia. Uznał jednak, iż nic nie popsuje mu dzisiaj humoru.
– Nie wciągaj mnie w te twoje gadki. Poza tym Klepacka była windsurferką, więc to siatkarskie porównanie jest akurat słabe.
– Nie bądź taka zasadnicza, to tylko przenośnia.
– Przestań chrzanić i posłuchaj mnie wreszcie. To może zmienić życie twoje i innych.
– Bez jaj. Akurat teraz sobie o czymś przypomniałaś? Doznałaś cudownego olśnienia?
Skierował wzrok na lustro za barem, upewniając się, że jego nienaganna fryzura à la Mikołaj Roznerski pozostaje nienaruszona.
– Golaz, wszystko ci wyjaśnię. Przestań kpić, w przeciwnym razie zacznę wątpić, że jesteś właściwą osobą. To zabrzmi patetycznie, ale duszę to w sobie za długo.
Tłumiła łzy, co całkowicie go zdumiało. Pewnej siebie kobiety nie kojarzył z taką postawą. Był początkującym dziennikarzem, lecz przywykł już do tego rodzaju górnolotnych oświadczeń. W podobnych sytuacjach z takich telefonów niewiele wynikało, a kiedy decydował się pojechać we wskazaną lokalizację, to zwykle okazywało się, że autorzy doniosłych słów przejawiali zadatki na bajkopisarzy, a „wielki nius” to wystrzał z kapiszona. W efekcie wraz z ekipą zwijali sprzęt i rozjeżdżali się do domów. Tym razem wyczuł, że jest inaczej. Dzwoniła osoba wiarygodna.
Pokazał kelnerowi uniwersalny znak pisania palcami w powietrzu, a ten błyskawicznie podszedł do kasy, by przygotować rachunek.
– Okej, przyjadę z chłopakami za dwie godziny. Wkrótce jadę do Konstancina. Jestem umówiony z Kasią Lubomirską w…
– Nie, najpierw przyjedź tutaj. Koniecznie sam.
Nerwowo wypuściła powietrze, co jak przypuszczał, było efektem wcześniejszego zaciągnięcia się dymem papierosowym.
– Nagrasz mnie, a potem rób, co chcesz.
– Tyle że Lubomirska dała mi mało czasu i…
– Zaraz, zaraz, mówisz o tej naburmuszonej smarkuli?
Zabrzmiała ostro, na krótko wyłączając się z trybu „rozpacz”.
– Tak, nieważne. Kolejny odcinek mojego programu będzie prawdziwą petardą. Ona po raz pierwszy publicznie wyrazi…
– Nic do ciebie nie dociera, ale w porządku, skończ z nią i przyjeżdżaj. Proszę cię – wróciła do posępnego tonu – nie chcę mieć czasu, by się rozmyślić.
Postanowił kuć żelazo, póki gorące. Pożegnał kobietę swoim wyćwiczonym, empatycznym głosem, schował telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki i uśmiechnął się pod nosem. Szczęście mu dzisiaj sprzyjało. Upoluje dwa nośne tematy w jeden wieczór.
Dokończył danie i wypił świeżo wyciskany sok z mandarynek. Publicznie nie spożywał alkoholu, wszechobecni „życzliwi” od razu by to wychwycili. Jego zdjęcia obiegłyby w kilka minut media społecznościowe, portale plotkarskie, a następnie tabloidy. Często rozpoznawalnym osobom robiono fotografie ze szklaneczką z procentami lub czymś mniej legalnym i kreowano wokół tego aferę, jakby napadli na bank i zrabowali całą zawartość skarbca. Golaz rozsądnie kierował swoją karierą. Zdawał sobie sprawę, że jego otoczenie odlicza tętno kliknięciami. Nauczył się pragmatyzmu i zręcznie poruszał się w tym środowisku. Zasalutował barmanowi, zapłacił – dodał solidny napiwek – a po paru minutach był już w drodze do Konstancina-Jeziorny, mknąc ulicą Belwederską.
Sobota, 25 maja 2024, Konstancin-Jeziorna,
ul. Warszawska, godzina 21:05
– Dzwoniłeś do niego? Gdzie jest ten cymbał?! – spytała znudzona Kasia Lubomirska.
Siedziała ze swoim agentem w niewielkim ogródku restauracji Hachikō Sushi w Konstancinie-Jeziornie. Przed nimi rozciągała się ulica Warszawska, ważna arteria jednej z najbogatszych gmin w Polsce. Na jej terenie mieszka sporo majętnych osób, które mogą pozwolić sobie na posiadłości warte kilka, a nawet – w tak zwanej strefie A – aż kilkadziesiąt milionów złotych. O tej porze ruch był niewielki i miasteczko wyciszało się przed nocą.
– To w twoim wieku już nie mówi się dzban, tylko cymbał? – zdziwił się Tomek. – Golaz już jedzie, zatrzymała go ważna rozmowa. Ma być za kilka minut.
– Jesteś zacofany, bez kitu. Dzban to przypał, a cymbał znacznie lepiej oddaje mój stosunek do facetów – odrzekła, przeciągle ziewając.
Agent poprawił swój cieniutki krawat i żartobliwie pogroził jej palcem. Rozejrzał się wokoło. W ogródku i wewnątrz restauracji było pełno zdjęć sporej wielkości psa. Na części z nich czworonóg był sam, a na innych towarzyszył mu pogodny skośnooki mężczyzna. Po prawej stronie, kawałek dalej, stała przydrożna kapliczka z ulokowaną pośrodku figurką Matki Boskiej. Mijając ją, Kasia wspomniała, że jej babcia często kładzie tam kwiaty. Ktoś włączył i wyłączył lampę studyjną w sali głównej lokalu, by sprawdzić, czy zadziała, gdy przyjdzie na to pora. Niski i chudziutki właściciel Hachikō Sushi nerwowo przechadzał się między stolikami. Zgodził się, by jego nowo otwarta restauracja stała się scenerią wywiadu Golaza z Kasią. Lepszej reklamy nie mógł sobie wyobrazić. Umieszczenie obiektu tuż przy ulicy Warszawskiej miało minus związany z bliskością ruchu drogowego, a zarazem plus w postaci łatwej dostępności. Poprosił Lubomirską i Tomka o zaczekanie w ogródku, aż ekipa skończy montować sprzęt. W międzyczasie kelner przyjął od nich zamówienie na sushi, serwowane dziś na koszt lokalu.
– Jestem cała mokra, ja tak nie wystąpię – rzuciła. – Lepiej to odwołaj.
Zaparkowali kilkadziesiąt metrów stąd, w związku z czym deszcz zdążył ich lekko zmoczyć. Teraz w zasadzie była już sucha. Ospale rozczesywała włosy, gapiąc się w podręczne lusterko.
– Nie przejmuj się, młoda. Zaraz przyjdzie pani od charakteryzacji, przygotuje cię i wypadniesz zjawiskowo.
Na twarzy zblazowanej nastolatki pojawił się grymas. Od biedy można go było odebrać jako wyraz przyzwolenia.
Dała mu doniosłego całusa w powietrzu.
– Właśnie dlatego tak cię lubię, Tomuś.
Schowała szczotkę do włosów i lusterko do podręcznej torebki.
Agent Tomek – tak z odrobiną ironii określano go w kręgach celebryckich – był zarówno jej menadżerem i doradcą, jak i jedną z niewielu osób, które tolerowała. Debiutowała kilka lat wcześniej w popularnym serialu „Rodzina na Plus” i zdobyła status cudownego dziecka polskiego kina. Złośliwcy wiązali to z faktem, że jej ojciec był właścicielem firmy produkującej ekologiczne soki, które „przypadkiem” trafiały na stół bohaterów tasiemca. Pojawiły się nawet żarty internetowe ze zdjęciem Kasi Lubomirskiej z ekranowymi rodzicami i podpisem „audycja zawiera lokowanie córki”. Jej kariera rozwijała się w zawrotnym tempie. Nagrała piosenkę mającą konkurować z twórczością Roksany Węgiel, Sary James i Viki Gabor. Możliwości wokalne artystki recenzenci oceniali jako… mocno ograniczone. Wróciła przed kamerę w superprodukcji o powstaniu w getcie warszawskim. Obecnie swoją aktywność opierała na mediach społecznościowych i roli w telenoweli o dziewczynie wkraczającej w dorosłe życie. Jej profil w serwisie Instagram obserwowało prawie milion osób.
Oczekiwanie na Golaza i sushi przeciągało się. Aby umilić sobie czas, rozsiadła się z nosem w telefonie, śledząc komentarze pod zdjęciem opublikowanym kwadrans wcześniej. Była na nim w najnowszej bluzie znanego producenta odzieży młodzieżowej. Fotografię wystylizowano na zrobioną podczas wycieczki rowerowej. Na pierwszym planie Lubomirska radośnie szeptała coś do ucha jednego z kolegów. W rzeczywistości był nim chłopak wyłoniony w castingu.
– Ej, usuwajcie komentarze starych dziadów. Wklejają mi buziaki, a tylko w tym tygodniu kilkunastu oferowało mi zdjęcia swoich… no wiesz…
Gwałtownie podskoczyli, po tym jak kierowca czarnego BMW zatrąbił na mężczyznę przechodzącego na drugą stronę w niedozwolonym miejscu.
– Admini prowadzący twój profil działają zgodnie z ustaleniami. Komentarze pod tym zdjęciem lepiej zostawić. To podnosi zaangażowanie i statystyki, a sponsorzy za to słono zapłacili.
Przejechał palcami po krótko przystrzyżonej bródce.
Po chwili wzdrygnęli się na huk motocykla, który ruszył spod świateł oddalonych od nich o około sto metrów. Przemknął przed restauracją z dużą prędkością.
– Ten ogródek będzie się cieszył wielką popularnością. Bardzo tu spokojnie – zakpiła.
Tomek myślami był przy tym, co nastąpi w najbliższej perspektywie. Nakłonili młodego dziennikarza na wywiad w jego popularnym programie „Na Golaza”. Znane osobistości odsłaniały w nim kulisy swojego życia w sferach dotychczas niedostępnych dla widzów. Gra słów nie była zbyt wyrafinowana, niemniej okazała się skuteczna, przyciągając przed telewizory rzesze odbiorców. Nazwa wywodziła się jeszcze z czasów, gdy Golaz prowadził kanał o tej samej nazwie w serwisie internetowym YouTube. Zyskał rozpoznawalność, a w efekcie również angaż w telewizji. Pojawienie się w jego audycji z nośnym tematem gwarantowało zainteresowanie. Problem polegał na tym, że Lubomirska chciała tylko dopiec lekarzowi, który rzekomo dopuścił się chałtury, wycinając jej kurzajkę z nosa. Tymczasem skusili dziennikarza tym, że Kasia po raz pierwszy opowie o traumie związanej z wizytą w szpitalu. Przy okazji mieli porozmawiać o jej roli w nowym serialu koprodukowanym przez firmę inwestującą w stację 24/7 News. Scenerią wywiadu stał się Konstancin, miasto, w którym Kasia się urodziła i wychowała. W wersji oficjalnej „dochodziła do siebie w domu po trudnych przeżyciach szpitalnych”, między innymi dzięki „wycieczkom rowerowym z grupą przyjaciół”.
– Dla mnie twój nos nadal wygląda pięknie, chociaż rozumiem, że czujesz się z tym wszystkim, hmm, niekomfortowo. Wyrecytuj mu po kolei punkty ze ściągawki, którą ci dałem.
Miał świadomość, że Maciek Golański, ze swoim impulsywnym usposobieniem, będzie zawiedziony. Pomimo to liczył na jego serdeczność, albowiem ich branża wymagała ustępstw i kompromisów.
– Nie kadź mi tu. Czy to jest twoim zdaniem normalny nos? – spytała, a jej palec wskazujący zatrzymał się kilka centymetrów przed centralnym punktem twarzy. – Nie sądzę. Tak czy siak, jeśli on nie przyjedzie za pięć minut, to sayonara. Nie mam zamiaru dłużej czekać. Poza tym co to za fotki psa…
W tym momencie podszedł kelner i postawił przed nimi zestawy Hachikō Maki oraz miseczkę z wasabi. Wprawnym ruchem podmienił pusty dzbanek po wodzie na nowy, w którym pływały plasterki cytryny i listki mięty.
– Proszę pana – rzuciła Kasia – czemu tu wszędzie jest zdjęcie psa z malutkim kolesiem?
Dzień wcześniej pracodawca oraz Tomek uprzedzili młodziaka, że wpadka przy obsłudze tego stolika byłaby katastrofą.
– To jest, proszę pani, Hachikō, pies rasy akita. Prawie sto lat temu zasłynął niebywałą wiernością i miłością do swojego właściciela, pewnego profesora z Tokio. Nasz szef, pan Hidesaburō, jest jego prawnukiem. Polecam wzruszającą historię Hachikō, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę internetową. Ten czworonóg ma w Japonii swoje pomniki i zrobiono o nim kilka filmów. W jednym z nich rolę profesora zagrał Richard Gere.
Lubomirska zrobiła wielkie oczy.
– Rany, naprawdę?
Trudno było wyczuć, co jej zaimponowało: lojalność psa, kwestia pomników, prawnuk właściciela Hachikō czy nazwisko znanego aktora. Tomek i kelner spojrzeli po sobie porozumiewawczo, jakby obaj chcieli postawić u bukmachera na ostatnią z opcji.
– Smacznego życzę.
Ukłonił się, poprawił identyfikator z imieniem Zbyszek na kieszonce fartucha i poszedł na zaplecze.
Agent i jego podopieczna zobaczyli w oddali charakterystyczną Hondę Civic Type R. Stała na tych samych światłach co mijające ich wcześniej samochody, a także motocyklista rajdowiec.
Tomek głęboko odetchnął.
– Oto nasz kawaler – zakomunikował.
Kierowca dociskał pedał gazu, trzymając sprzęgło. Auto wyło wzorem bolidu mającego wystartować do wyścigu.
– Mówiłam, że to cymbał – skwitowała z zażenowaniem Lubomirska.
Wóz nagle ruszył do szalonej szarży. Pisk opon był przeraźliwie głośny i osoby znajdujące się w pobliżu instynktownie odwróciły się w tamtym kierunku. Tomek i Kasia zastygli zdezorientowani. Z wewnątrz restauracji zaczęli wyglądać jej pracownicy oraz ludzie z obsługi 24/7 News. Samochód pędził wzdłuż ulicy Warszawskiej, pod wpływem gwałtownego dodania gazu jego przód wyraźnie się obniżył, jakby dociśnięty do podłoża. Tomek podejrzliwie zmrużył oczy – kierowca coraz bardziej przyspieszał i najwyraźniej nie miał zamiaru zatrzymać się przy lokalu. Przeczuwał, że auto skieruje się w lewą stronę i zacznie się od nich oddalać. Tymczasem „zatańczyło” na mokrej nawierzchni, by następnie nieoczekiwanie skręcić w prawo. Jego światła skierowane były teraz wprost na knajpkę, a prędkość sięgała zapewne stu kilometrów na godzinę. Sekwencja następowała w zawrotnym tempie, zupełnie inaczej niż w filmach, gdzie takie sceny rozgrywają się na zwolnionych obrotach. Nie było czasu na rozważania. Kilka osób wewnątrz zdążyło krzyknąć. Kiedy pojazd z ogromnym impetem taranował ogródek Hachikō Sushi, rozległ się huk, a potem trzask wgniatanej blachy i łamanego drewna. Wokół fruwały fragmenty stolików, krzeseł i ozdób. Samochód, przemieszczając się po ogródku, lekko stracił impet. Kierowca szybkim ruchem skręcił w lewo i wrócił na ulicę Warszawską. Bezsprzecznie kałuże na drodze znacznie utrudniały mu zapanowanie nad maszyną. Nadal pędził i po dwóch sekundach znalazł się po drugiej stronie drogi, by zatrzymać się dopiero na przydrożnej kapliczce. Jej elementy zostały kompletnie zniszczone, a figurka Matki Boskiej z głuchym łoskotem zwaliła się na zgniecioną przednią maskę, spod której wydobywał się dym. Zaległa złowroga cisza.
Sobota, 25 maja 2024, Konstancin-Jeziorna,
ul. Warszawska, godzina 21:30
Tomek słyszał tylko jednostajny przeciągły pisk. Nie pochodził on ze świata zewnętrznego, a znajdował się w jego czaszce. Otworzył oczy. W powietrzu unosiła się mokra mgła z drobnych pyłków i kropel deszczu. Leżał na prawym boku i czuł silny ból w okolicach klatki piersiowej. Spróbował wstać, podpierając się na obu rękach. Udało mu się połowicznie, ponieważ zaraz potem siedział na wilgotnej posadzce ogródka restauracji. Kojarzył, gdzie się znajduje, co było dobrym znakiem. Rejestrował syreny pogotowia, straży pożarnej lub policji. A może były to wszystkie te służby jednocześnie? Kręciło mu się w głowie i starał się upewnić, czy coś mu dolega. Cztery kończyny na pierwszy rzut oka wydawały się całe. Mógł nimi poruszać. Powoli i odruchowo otrzepał ubranie. Ujrzał doszczętnie zniszczony ogródek, połamane meble i porozrzucane na ziemi rozbite zdjęcia psa Hachikō z właścicielem. Odnalazł wzrokiem bladego jak ściana kelnera. Ten w okamgnieniu do niego podbiegł.
– Matko, nic panu nie jest?!
Agent coraz śmielej odtwarzał w myślach okoliczności, w jakich znalazł się w restauracji. Kątem oka dojrzał przerażonego pana Hidesaburō, biegającego wokół tego, co zostało z jego własności. Bełkotał coś po japońsku, trzymając dłonie na policzkach. Po kilku sekundach jego utyskiwania przeszły w lament. Tomek usiłował wydobyć z siebie dźwięk, lecz gardło paliło go jak ogień. Kelner podał mu leżącą na ziemi plastikową butelkę wody z rozbitej lodówki. Popił łyk, odchrząknął i wychrypiał:
– Co się stało, gdzie jest Kasia?
Przez ucisk w piersi i płytki oddech nie miał siły na dedukcję. Zwrócił uwagę, że do niedawna śnieżnobiały fartuch kelnera, jak również identyfikator z imieniem Zbyszek, mają na sobie rozmazane czerwone ślady. Chłopak nie był w stanie ukryć roztrzęsienia. Wpatrywał się w coś w oddali.
– Ona… ona… – wymamrotał.
Tomek poczuł, że drobne włoski jeżą mu się na karku, a po skroniach spływa mu pot. Śpiesznie odwrócił się w tym samym kierunku. Całkowicie rozbita Honda tkwiła wbita w pozostałości kapliczki. Przypomniał sobie, że to tam babcia Kasi kładzie często kwiaty. Kierowca opierał się o kamienne resztki i wyglądał na uczestnika walki z tygrysem. Był przytomny. Nie mogąc wyjść z szoku, ukrył twarz w dłoniach.
Sobota, 25 maja 2024, Warszawa, Mokotów,
Al. Niepodległości, godzina 22:00
Paweł Milski odkręcił kran z zimną wodą na tyle mocno, by odgłosy strumienia dawały do zrozumienia, że korzysta z łazienki w sposób do tego uprawniony. W rzeczywistości ukrywał kolejny ze swoich ataków lęku. Choć w lustrze odbijała się zmęczona twarz z pierwszymi zmarszczkami, to on czuł się zbyt przytłoczony, by się tym przejmować. Miał trzydzieści osiem lat, a był już emerytem. Z czysto formalnego punktu widzenia – rencistą, ale efekt w zasadzie ten sam. Pasażer płonącego samolotu spadającego do oceanu nie zastanawia się, czy umrze z powodu poparzeń, czy utonięcia. Przymknął podkrążone oczy i dyszał ciężko, jakby właśnie ukończył maraton. Słyszał, jak siedząca w pokoju Julia zachwyca się scenami filmu „La La Land”. Oboje uwielbiali Ryana Goslinga. Oglądali produkcje z jego udziałem, jak tylko natrafili na nie w ofercie telewizji lub platform streamingowych. Z szafki nad umywalką wyjął Afobam. Została mu połowa ostatniego listka. Wycisnął tabletkę jedną ręką. Jedną i zarazem jedyną, jaką posiadał. Mimo że minęły już dwa lata, to nadal niektóre czynności wykonywane zdrową kończyną i przy pomocy protezy stwarzały mu sporo problemów. Wyciskanie tabletek do nich nie należało. W tym wyćwiczył się doskonale. Wziął lek do ust i popił, zanim na dobre poczuł w ustach jego gorycz. Opakowanie Afobamu, który brał doraźnie, umieścił w szafce obok pudełka z Eliceą, zażywaną codziennie rano. Powtórnie rzucił okiem na lustro. Przybrał swoją najbardziej zabawną maskę, wyszedł z łazienki i skierował się do salonu.
– Pawuś, straciłeś tyle fajnych fragmentów! Powiem ci, że zmieniam zdanie, Emma Stone to może nie Jodie Foster czy Sandra Bullock, ale jest lepsza niż chociażby Keira Knightley – obwieściła radośnie Julia.
– To niezbyt wysoko zawieszona poprzeczka – stwierdził, puszczając do niej oczko. – Poza tym uwielbiasz ją za rolę w „Biednych istotach” i nie jesteś obiektywna.
Z rozrzewnieniem przytaknęła i włożyła do ust łyżeczkę pełną tiramisu. Była sobota, a to oznaczało, że dbająca intensywnie o sylwetkę brunetka miała dyspensę na słodycze. Wytarła usta serwetką.
Na ekranie Stone i Rosling tańczyli i śpiewali na tle nocnej panoramy Los Angeles.
– Rany, po tym penne con carne byłem przekonany, że nie wmuszę w siebie deseru. Zdecydowanie niedoszacowałem. Dawaj ten twój przysmak.
Usadowił się obok niej na kanapie pełnej poduch, radośnie nastawiając usta, by go nakarmiła. Niepokój mijał. Afobam zaczynał robić swoje.
Po kilku minutach siedzieli wtuleni w siebie, podziwiając w wypadku Julii ulubiony, a w przypadku Pawła jedyny tolerowany musical. Środowisko artystów, mówiąc delikatnie, nie wzbudzało w nim zbytniej euforii. Każdą nadarzającą się okazję wykorzystywał do wbijania szpil w jego przedstawicieli.
– Czasem zastanawiam się, jak aktorzy potrafią tak kochać na niby. W prawdziwym życiu też tak udają?
Zamiast odpowiedzieć, wpatrywała się w ekran z policzkiem opartym na jego ramieniu. W końcu spytała:
– Czy my też jesteśmy parą na niby?
– Ktoś mógłby wysnuć taki wniosek. Tobie cały czas bardziej podoba się kawalerka na Kabatach niż moje włości – zaanonsował, wskazując ręką swoje bardzo przeciętnie wyposażone czterdziestometrowe mieszkanie.
– Pawuś, nie trywializuj. Mam tu prawie wszystko, czego potrzebuję.
– Yhym, kosmetyki, szlafrok, ubrania i…
– Idzie o to, że jako dumna przedstawicielka pokolenia kobiet trzydzieści plus wolę przetrawić swoje decyzje – powiedziała bez wahania. – Być w pełni gotowa. Mój organizm czasem domaga się samotności. Nad projektami, bukietami i kompozycjami wygodniej mi pracować u siebie. Kwiaciarnia jest za rogiem. Mam tam komplet materiałów i dane klientów.
– Tak, jasne. Czasem mi się wydaje, że jesteś jak Dexter.
Usiadła wyprostowana na kanapie.
– Kto? Ten jamnik sąsiadów z pierwszego piętra?
– On nazywa się Fokster i czasem sika na klatce schodowej. Ty, z tego, co mi wiadomo, tego nie robisz. Mówię o Dexterze Morganie, tym ze starego serialu. On też unikał zaangażowania.
– E tam.
– Miał kawalerkę, w której trzymał krwawe ślady po własnych zbrodniach – przemówił, przyjmując postawę monstrum z horroru.
Udał, że atakuje ją widelczykiem, a ona broniła się jedną z poduszek.
– Odezwała się dusza towarzystwa! – zapiszczała.
Wywodziła się z domu, gdzie zachowywano dystans i wobec tego Paweł lubił rozweselać ją spontanicznymi wygłupami. Ich zabawa nasiliła się, dziewczyna usiadła kościstymi pośladkami na pilocie od telewizora i przełączyła na kanał 24/7 News. Właśnie trwała reklama jednego ze środków ziołowych na uspokojenie. Widok na ekranie najwidoczniej przypomniał jej o czymś poważniejszym.
– Pamiętasz, że masz we wtorek wizytę u Frączakowej?
– Chodzę do niej od roku. Dzięki temu rynek farmaceutyczny dopisał parę cyferek na swoim bogatym koncie. Nie zapominam.
– Przy czym składasz jej wizyty w środy, a teraz wyjątkowo…
– Wiem! Wiem, kurwa, i pamiętam! – żachnął się. – Twoją ambicją życiową jest mi to ciągle wytykać.
Jego wybuch spowodował, że przy ostatnim słowie ślina wyleciała mu z ust i opluł stolik resztkami ciasta. Poczuł w skroniach pulsującą krew. Powinien zwiększyć dawkę benzodiazepin. Nastała cisza, a Julia łypnęła ukradkiem na pozostałości kremu na drewnianej powierzchni. Stłumiła ręką śmiech. Tego rodzaju napady zdarzały mu się coraz rzadziej. Byli nauczeni, że nie powinna reagować na nie w ten sposób. Ona – perfekcjonistka – czytała kilka pozycji naukowych na ten temat. Paweł, pomimo usilnych prób zachowania kamiennej twarzy, widząc czerwone od chichotu oblicze partnerki, również zaczął się łamać. Krew powoli i równomiernie rozprzestrzeniała się po jego żyłach, tętnicach i naczyniach włosowatych. Wykonał grymas, który jury oceniające uśmiechy w skali od jednego do dziesięciu zakwalifikowałoby na solidną piątkę.
– Ja nie tylko o tym pamiętam, ale zanim to nastąpi, jadę nagrywać odcinek na swój kanał. Mam świetny pomysł – oznajmił z dumą w głosie.
– Żartujesz?! Młoda znowu cię namówiła? To wspaniale!
Ucałowała go, rzuciwszy mu się na szyję.
Milski od kilku miesięcy, pod wpływem trzynastoletniej bratanicy Julii, Jagody, prowadził w serwisie internetowym YouTube kanał Pies bez łapy. Zaproponowana przez dziewczynę nazwa wydawała się oczywista, biorąc pod uwagę fakt, że profil należał do byłego oficera policji po amputacji lewej ręki. Na pomysł uaktywnienia się w cyfrowym uniwersum tak naprawdę naprowadziła go doktor Magda Frączak. Lekarka zasugerowała, że może to być dla Milskiego znakomita forma terapii po traumatycznych przeżyciach i utracie kończyny. W ostatnich tygodniach nie nagrał żadnego odcinka, a dosyć skromna, acz wierna liczba osób śledzących kanał zaczęła wątpić, czy cokolwiek się jeszcze na nim pojawi.
– Tak, będziemy nad…
Przerwał, zwróciwszy uwagę, że Julia zastygła ze wzrokiem wlepionym w telewizor. Poszedł w jej ślady. Ze zdumieniem uniósł brwi. Wielki żółty pasek na antenie 24/7 News nie pozostawiał wątpliwości: TRAGEDIA W KONSTANCINIE. NIE ŻYJE KASIA LUBOMIRSKA.
Reporterka stacji stała na tle restauracji sushi. Pogłośnili telewizor.
– …miała osiemnaście lat. Policja ustala, z jakiego powodu samochód zjechał z drogi. Zdaniem świadków przyczyną wypadku mogła być brawura lub złe warunki atmosferyczne. Kierowca został przewieziony do Szpitala Czerniakowskiego w Warszawie. Inny poszkodowany mężczyzna trafił do Szpitala Świętej Anny w Piasecznie.
Nie mieli pewności, co wypadek ma wspólnego z restauracją. Zorientowali się, że auto staranowało ogródek i okoliczną infrastrukturę.
– Prawdę mówiąc, nie przypominam sobie żadnego filmu, w którym ta małolata zagrała. O rolach w teatrze nawet nie wspominam. Takim gówniarom wydaje się, że są pępkiem świata. Keira Knightley to przy niej geniuszka.
– Oj Pawuś, to nie pora na sarkazm. Poza tym jest mnóstwo świetnych młodych aktorek, na przykład Michalina Łabacz, Weronika Humaj, Zofia Wichłacz, Eliza Rycembel, Julia Wienia…
– Proszę, nie kończ, aby nie pójść o krok za daleko. Pewnie tak, wszelako czy to nie Lubomirska palnęła w jednym z wywiadów, że skończy PWST i zostanie – wykonał palcami w powietrzu cudzysłów – aktorkom scenicznom, jak jej idolka Magdalena Cielecka? Ten filmik to hit w sieci.
– Co za tragedia. Jak to w ogóle możliwe, że ktoś staranował ogródek restauracyjny? I czemu nie ma tam żadnych słupk…
– O, ja pierd… – przerwał partnerce, przełykając ślinę.
– Śmierć młodej dziewczyny to smutna historia. Dobrze, że to do ciebie dotarło.
– Nie w tym rzecz.
Zbliżył się do ekranu i zatrzymał palec przy niewielkim punkcie kilkadziesiąt metrów za restauracją. Jego towarzyszka miała mgliste skojarzenia. Nagle zorientowała się, co przykuło jego uwagę.
– Rany, to samochód Golaza – westchnęła.
– Muszę jechać do tego szpitala.
Wstał i wprawnymi ruchami zaczął wkładać buty.
Sobota, 25 maja 2024, Warszawa,
Szpital Czerniakowski, ul. Stępińska, godzina 22:40
Paweł Milski i Julia Czabaka wpadli do Szpitala Czerniakowskiego z takim impetem, że nawet przyzwyczajeni do tego pracownicy okienka na izbie przyjęć nie kryli swojej dezaprobaty. Pięć minut później dowiedzieli się rzeczy oczywistej – osoby spoza rodziny nie mogą liczyć na bliższe informacje na temat stanu pacjentów. Spodziewali się na szpitalnym oddziale ratunkowym sporego ruchu, biegających od lewa do prawa lekarzy i pielęgniarek oraz tłumu chorych. Na miejscu panował jednak – jak na sobotę – względny spokój. Na pomoc medyczną czekało kilkanaścioro nieboraków. Paweł miał nadzieję, że natknie się na kogoś z krewnych Golaza lub – w optymistycznym wariancie – niego samego. Miał wobec przyjaciela dług wdzięczności i chciał być blisko. A może byli tylko dobrymi kolegami? Kiedy dwa lata temu publicznie wieszano na nim psy, to właśnie Maciek jako pierwszy stanął po jego stronie. Wbrew tendencjom panującym w sferze publicznej – bronił go. Odezwał się do niego prywatnie i bezinteresownie mu pomógł. Łączyło ich wiele rzeczy, od nieufnego podejścia do życia po sporą dozę szyderczego poczucia humoru.
Julia zwróciła uwagę na kobietę i mężczyznę stojących przy wejściu.
– Może ci policjanci coś wiedzą?
Bezzwłocznie do nich podeszli.
– Przepraszam, czy niedawno nie przywieziono tu rannego z wypadku w Konstancinie? – zagadnął.
Nie chciał używać słowa „ofiara”, co w tym kontekście byłoby niestosowne. Zakładał, że funkcjonariusze wykręcą się kąśliwą uwagą o tajemnicy lub dadzą do zrozumienia, by nie wtykali nosa w nieswoje sprawy. Stało się inaczej.
– Lekarze opatrzyli mu tylko żebra i czoło, a potem go wypuścili – odparł mundurowy. – Nasi od razu zgarnęli mistrza kierownicy na przesłuchanie do firmy. Ogarniały to tamtejsze krakersy i mieli jechać na Polną w Konstancinie. Ostatecznie wzięli go chyba gdzie indziej.
– Dawno? – dociekał, zdumiony mocno przestarzałym słowem „krakersy”, określającym przedstawicieli komendy rejonowej. Nie słyszał go od dawna.
– Mniej więcej kwadrans temu, panie Pawle. Wyglądał na takiego, co zrobił komuś z dupy garaż.
Policjant nabrał powietrza, by głośno się zaśmiać, lecz musiał się zreflektować, że żart był wyjątkowo grubiański, bo tylko wydał z siebie przeciągły wydech.
Milski zmarszczył czoło, ignorując dowcip.
– Pan mnie zna?
– No ba! Przeciętny chłopak bez układów, przebił się ze zwykłej służby do bycia oficerem w komendzie głównej i borowikiem. Takie rzeczy się ceni. Potem była ta dramatyczna akcja… co za tragedia… – odrzekł tamten i splunął delikatnie, jak gdyby na czubku języka utknął mu mały włosek.
– Wróciłem do punktu wyjścia. Znów jestem zwykłym chłopakiem – mruknął Milski.
Funkcjonariusz obejrzał go od stóp do głów, dyskretnie zerkając na nowoczesną protezę, i półgębkiem przytaknął.
– Może zabrali go na Nowolipie? – wtrąciła policjantka. – Chłopaki mówili przez radio, że prokurator Pyszałko i komisarz Iwański już go wzięli w obroty.
Paweł oczami wyobraźni ujrzał zbliżającego się do emerytury, żółtawego od problemów z wątrobą oficera oraz rudą kobietę w okularach z czerwoną oprawką, uzbrojoną w oschły styl bycia. To nie był zgrany duet, który poleciłby Maćkowi na wieczorną pogawędkę, a tym bardziej na przesłuchanie. W najlepszym wypadku ją rekomendowałby na wyprawę na panel naukowy o fizyce kwantowej, a jego na wspólny wieczór przy odgrzewanych na patelni trzydniowych pierogach. Zwrócił się ponownie do policjantów.
– Oni są z Prokuratury Okręgowej i Komendy Stołecznej, więc na pewno tam albo na Chocimską. A macie pewność, że to był Golaz?
Tliła się w nim jeszcze nadzieja, że to nie Maciek spowodował kolizję. Skonsternowany mundurowy rozejrzał się po SOR-ze niczym konspirator, który ma ujawnić tajne dokumenty zdradzające prawdziwą tożsamość Kuby Rozpruwacza.
– A niby kto? Robert Kubica albo Maciej Kurzajewski? – wyszeptał. – Huczy o tym pół Polski. A młoda już pojechała do lekarza ostatniego kontaktu.
Paweł nie miał pojęcia, jak prowadzić dalej ten niezbyt wyrafinowany dialog.
– Okej, dzięki – wykrztusił.
Odeszli na bok, a ich rozmówcy ze skwaszonymi minami wrócili do swoich obowiązków.
– No i lipa – zakomunikowała Julia.
Sięgnęła do torebki po paczkę Juicy Fruit.
– Chcesz jedną?
Przybrał wyraz twarzy zmęczonego życiem taksówkarza, dając jej do zrozumienia, że jego nastrój znów uległ raptownej zmianie.
– Czy wyglądam na kogoś, kto ma ochotę na gumę do żucia? Co za bezsens. Idziemy.
Jego partnerka podeszła do automatu z przekąskami. Po kilkunastu sekundach wyciągnęła w jego kierunku ulubionego Snickersa. Pocałował ją w policzek, objął ramieniem i wyszli.
W drodze do samochodu na parkingu usłyszeli za sobą delikatny damski głos:
– Miły! Miły!
Natychmiast rozpoznali Emilię Piątek, dziennikarkę stacji telewizyjnej 24/7 News. Drobna blondynka dogoniła ich.
– Zamierzałeś uciec przed wścibską prasą, zapomniany bohaterze?
Z zawodową gracją wyszczerzyła zęby, co zyskałoby aprobatę producentów past i wybielaczy. Julia dyskretnie prychnęła.
– Raczej niedoszły bohaterze – skwitował, chowając Snickersa do kieszonki pogniecionej koszuli, zaraz obok Afobamu.
– A ty od nowa swoje? Hejterzy zawsze będą hejtować. Nie możesz siebie tak traktować. W ten sposób doprowadzisz się do szaleństwa. To już prehistoria.
Już dawno oszalał i zdążył ruszyć w drogę powrotną do normalności, lecz nie skomentował jej uwagi.
Od kilku lat Milskiego łączyły z Emilią koleżeńskie stosunki. Nie była specjalistką od zagadnień kryminalnych. Zajmowała się głównie tematyką społeczną, życiem codziennym ludzi, a z doskoku także zmaganiami stróżów prawa z przedstawicielami świata przestępczego. Paweł jeszcze w czasie pracy w Służbie Ochrony Państwa pomagał jej doszkolić się w tym zakresie. To za jej pośrednictwem poznał Maćka. Dziennikarka była często obiektem zazdrości Julii. Pawła nie łączyła z nią intymna relacja, po prostu lubił ją i cenił za pasję do wykonywanego zawodu. Miał jednak wiedzę o jej romansie z Arturem Czabaką, bratem Julii, niezależnym doradcą marketingu politycznego. To kładło się cieniem na znajomości Pawła z Emilią. Kilka miesięcy temu kochankowie zapewnili go o rozpadzie przelotnego związku. W efekcie ich stosunki się unormowały i zdecydował, że dla dobra każdej ze stron nie podzieli się tymi rewelacjami z żoną Artura, Karoliną, oraz resztą rodziny.
Szanował Piątek również dlatego, że dwa lata temu była obok Golaza jedną z niewielu osób, które okazały mu wsparcie. Nie wzięła go w obronę tak mocno, ale zachowała daleko idącą bezstronność, o co w dzisiejszym świecie jest równie trudno, jak o znalezienie pasażerów na lotnisku w Radomiu.
– Błagam, Emi, nie dzisiaj. Co chcesz ode mnie usłyszeć?
Położył rękę na ramieniu reporterki, by nie odebrała jego uniku osobiście.
– Miły, nie chcę, żebyś coś mówił. Skąd ten pomysł?
Pokazała mu po szczeniacku język i poprawiła swój czerwony żakiet.
– Co ty tu w ogóle robisz? – sondował.
– To jasne. Gonię za sensacją.
– O to akurat cię nie podejrzewam. Pytam serio.
– A co mogę robić? Jestem dziennikarką i to mój zawód. Z czegoś trzeba żyć. Nie każdy ma tak cudownie, że może sobie odpuścić robotę – zażartowała i postukała długopisem w ciemną protezę. – Ty cwaniaku.
– Pani dowcipna, mogę tą łapą sterować nie tylko za pomocą mięśni, ale i smartfona. Zaraz ustawię tryb, dzięki któremu dostaniesz nią w łeb. Wiesz, jak to boli?
– Tylko spróbuj tknąć nią swoją ukochaną, to zrobię z tego materiał o przemocy w rodzinie.
Przechodzący obok mężczyzna poruszający się o kulach zapewne nie wyczuł humorystycznego kontekstu dyskusji. Wręcz przeciwnie, otaksował Pawła, jakby miał ochotę sam wymierzyć mu sprawiedliwość.
– Poza tym – kontynuowała dziennikarka – jestem częściowo jej właścicielką. Byłam jedną z pierwszych, która wpłaciła środki w trakcie zbiórki crowdfundingowej. Tak tylko przypominam.
– Do tej pory zadziwia mnie, jakim cudem udało się zebrać na to kasę… – Zadumał się, unosząc protezę.
– Ludzie chcieli zrobić na przekór złośliwcom, farciarzu. Nic nie robi tak dobrze, jak skrajne grupy spierające się na dany temat. A z tobą tak było. Jeszcze do polityki się załapiesz.
Mrugnęła do niego aluzyjnie.
Julia przy Emilii zamieniała się w szarą myszkę.
– Pani Emilio – wtrąciła cichutko. – Przepraszam, czy wie pani, co z Golazem?
Reporterka poprawiła przezroczystą słuchawkę w swoim uchu. Machnęła ręką do operatora i wyciągnęła w jego kierunku otwartą dłoń. Paweł zgadywał, że dostała sygnał ze studia, iż za pięć minut będzie miała wejście na antenę. „Co za błyskotliwy wniosek, Psie bez łapy” – zadrwił z siebie w duchu. „Detektywi z CSI byliby z ciebie dumni”.
– Naturalnie, że wiem, po to tu jestem. Zubertowa mnie przysłała, bo Golaz to nasz nowy dziennikarz. Jechał robić wywiad z Lubomirską do naszego programu.
– W takim razie oświeć nas – bąknął niecierpliwie.
Leki nie poprawiły znacząco jego stanu emocjonalnego.
Pokrótce streściła im powody, dla których Maciek miał trafić do restauracji sushi. Dodała, że przy całym zajściu obecny był Tomek Tyczkowski.
– Wiecie, że on jest agentem tej gwiazdy? Znacie go?
– Nie – odparli zgodnie.
Po chwili Paweł dodał:
– Raczej niedoszłej gwiazdy.
Okazje do cynizmu wykorzystywał z taką skutecznością, jak Robert Lewandowski sytuacje na strzelenie gola.
– Pawuś! – syknęła Julia. – Nie możesz tak wjeżdżać z pogardą…
– Miałem mówić, co mi w duszy gra, zatem realizuję to w stu procentach.
Partnerka położyła dłoń na czole w geście bezradności.
– Nie w ten sposób, na Boga. Nie zachowuj się jak przedszkolak.
Wewnętrzne ja zasugerowało mu, że powinna się cieszyć, że nie słyszy wszystkiego, co mu mózg podpowiada. Emilia beznamiętnie odczekała, aż pohamują emocje, po czym dorzuciła:
– Możecie sobie wyobrazić, co zaszło potem. Pobojowisko. Właściciel restauracji, sympatyczny Japończyk, jest zdruzgotany. Agent Tomek został w szpitalu w Piasecznie na obserwacji. Nie chce z nikim rozmawiać. Wiem, że Golaz był trzeźwy. Zdążył rzucić w moim kierunku, że nie ma pojęcia, jak to się stało. Aśka Chmielewska, nasza dziennikarka, była przy tej knajpie. Świadkowie twierdzili, że urządził sobie nocny rajd. Możliwe, że wpadł w poślizg. Z kolei inni twierdzą, że najnormalniej w świecie zjechał z drogi. Może mu odwaliło.
Paweł ostentacyjnie pokręcił głową i wysylabizował niczym nauczyciel do pierwszoklasistów:
– To nie-moż-li-we. Przecież go znasz. Na taką głupotę by sobie nie poz-wo-lił. Może być narcystycznym bufonem, ale pil-nu-je się przed robieniem kontrowersyjnych rzeczy.
– W stacji wiąże się z nim spore nadzieje, bo może przenieść fanów z YouTube’a do rankingów oglądalności. To byłby ewenement. Do tej pory sława z netu rzadko przekładała się jeden do jednego na telewizję.
Julia biernie wgapiała się w jej starannie wymalowane paznokcie.
– Słuchajcie, muszę kończyć, zaraz wchodzę na antenę – zakomunikowała redaktorka i położyła palec na słuchawce w uchu. – Miły, daj znać, jeśli czegoś się dowiesz. Tradycyjnie pozostaniesz moim anonimowym źródłem.
– Jasne, dzięki, Emi.
Podniósł wyprostowany kciuk i ruszyli w kierunku samochodu. Odeszli kilkanaście kroków, gdy dziennikarka zawołała:
– A co z twoim kanałem?! My, fani, czekamy na wciągające ciekawostki kryminalne!
– Golaz mówi, że ten kanał jest denny – odkrzyknął. – To wyjaśnia, skąd raptem parę tysięcy śledzących go osób. A na tym akurat się zna. W każdym razie na pewno lepiej niż na rajdach samochodowych.
Ponowna złośliwość nie umknęła uwagi Julii. Pociągnęła go za rękaw.
– Nie denerwuj mnie już – fuknęła.
Im bardziej oddalali się od Emilii, tym silniej wracała jej pewność siebie.
– „Emi”, „Emi” – przedrzeźniała go. – Ta pinda wykorzystuje cię jako osobowe źródło informacji. Stosuje na tobie chytre metody, a ty jej tylko przytakujesz.
– Daj spokój.
– Nie „daj spokój”, tylko tak. Wsiadaj.
Paweł zajął fotel kierowcy w ich Nissanie Juke. Auto nie wymagało przystosowania do prowadzenia przez osobę z jego typu niepełnosprawnością. Proteza mioelektryczna pozwalała mu wykonywać wiele czynności. Przynajmniej w teorii, gdyż korzystał z niej zaledwie od ośmiu miesięcy i nadal nie potrafił jej w stu procentach obsługiwać. Na swoją kategorię B prawa jazdy nie miał ograniczeń. Dla wygody obsługiwał wyłącznie automatyczną skrzynię biegów. Mieli z Julią jeszcze drugi samochód, który sprezentował im ojciec dziewczyny. Paweł odnosił wrażenie, że pan Czabaka zastrzegł, iż córka ma nim jeździć sama, wszak rzadko był w nim choćby pasażerem. Wybrakowany, nie spełniał już oczekiwań teścia, a poza tym podpadł mężczyźnie dotychczas wiele razy, między innymi wspierając partnerkę, która zamiast podążyć śladem ojca i oddać się dyplomacji, założyła własną firmę zajmującą się usługami florystycznymi oraz dekoratorskimi. Snując te rozważania, uruchomił silnik i bez słowa ruszyli w kierunku Alei Niepodległości.
Niedziela, 26 maja 2024, Warszawa,
Zacisze, ul. Kanałowa, godzina 21:00
Warszawskie Zacisze wyróżnia się zróżnicowaną architekturą, gdzie dominują starsze budynki wielorodzinne oraz domy jednorodzinne. W przeciwieństwie do wielu innych dzielnic nie przeważa tu nowoczesna zabudowa wielopiętrowa. Charakterystycznym elementem krajobrazu jest przepływający w pobliżu ulicy Kanałowej niewielki Kanał Zaciszański. Dwójka mężczyzn stojąca nad jego brzegiem nie przyjechała bynajmniej podziwiać ani jego, ani spokojnej okolicy. Przyczaili się w jednym z najciemniejszych zakątków, zamieszkiwanym głównie przez starszych Warszawiaków oraz rodziny z dziećmi. W pobliżu były także punkty usługowe, a na skraju znajdowała się reprezentacyjna Sala Królestwa Świadków Jehowy. Panowie tworzyli zgrany i stereotypowy duet – jeden bystry, drugi barczysty. Eryk Jaworski był tym, do którego należało myślenie. Wpatrywał się w dom pogrzebowy „J.S. Mumiński”, znajdujący się po przeciwnej stronie wąskiej uliczki. Przy wejściu do starego, obdrapanego domu widniał szyld „Służymy w potrzebie 24h na dobę”. Mimo to lokal wyglądał na nieczynny. Przypuszczalnie w niedzielę można liczyć głównie na wsparcie duchowe.
– Która jest? – spytał jego kompan.
Eryk przyjrzał się przemoczonej od deszczu sylwetce.
– A co, spieszy ci się gdzieś, Jamie? Umówiłeś się z dziewczyną na kręgle?
Krzysztof Jamielski kilka lat wcześniej był w Anglii, stąd jego pseudonim „Jamie”[1]. Tak nazywali go koledzy, gdy pracował fizycznie w jednym z tamtejszych supermarketów. Uciekł do ojczyzny, po tym jak w złości za przesunięcie go na nocną zmianę tak pobił swojego przełożonego, że ten z roztrzaskaną czaszką wylądował na oddziale intensywnej opieki medycznej w szpitalu w Birmingham. W Polsce spotkała go zemsta, w wyniku której spędził w śpiączce dwa tygodnie.
Białe zęby Jamiego aż błysnęły w ciemności.
– Jaja sobie ze mnie robisz? Z nikim się nie umówiłem. Gdybyś nie był moim szefem, to tak bym ci przeorał gębę, że nawet opłacona dziwka by cię pogoniła.
Zarżał, podniósł kołnierz bluzy i dodał:
– Zapomniałem kurtki przeciwdeszczowej, mamy tu jakiś parasol?
– Kurza morda, Jamie, nie zachowuj się jak pipa grochowa. Naprawdę teraz istotny jest dla ciebie parasol?! Trzeba pilnować, żeby nikt nas nie zwąchał.
Eryk chuchnął w dłonie, rozmasował je i nałożył kaptur ciemnej kurtki.
– Zresztą rób, jak chcesz. Parasol masz w bagażniku. Potem odszukaj na lokalizatorze, gdzie one są. Mam nadzieję, że nie będziemy tu sterczeć godzinami.
Trzy dni wcześniej w torebce interesującej ich kobiety podłożyli mały nadajnik GPS.
Eryk precyzyjnie analizował swoje postępowanie kilka ruchów naprzód. W młodości był zdolnym uczniem, lecz daleko mu było do tego, by zostać członkiem kółka różańcowego. Zamiast na medycynie lub prawie wylądował w więzieniu we Wronkach. Po pięciu latach wyszedł na wolność. W jednym z barów na warszawskiej Pradze dopadła go przeszłość. Trafił na stół operacyjny z ranami otwartymi jamy brzusznej. Przeżył, a potem dostał ofertę „pracy” od swojego aktualnego szefa i życie zaczęło mu się układać. Zdaniem wielu kumpli przypominał z wyglądu brytyjskiego aktora Daniela Craiga. Pochlebiało mu to, ale szczerze ucieszył się, dopiero słysząc, że wyglądałby efektownie w mundurze oficera gestapo.
– Idą w naszym kierunku! – zawył Jamie, przekrzykując padający deszcz.
Przed sobą trzymał włączony lokalizator GPS. Osłaniał go parasolem, zamiast chronić łysą glacę, co wyglądało komicznie. To nie był czas na żarty z kumpla.
– Pokaż – odparł Eryk.
Przestudiował uważnie parametry na wyświetlaczu.
– Powinny tutaj być za pięć minut.
Wcześniej ustalili, że Jamie ustawi się przy zakładzie pogrzebowym. Nie było tam kamer. On znajdzie się bliżej interesującego ich domu.
Towarzysz otworzył bagażnik, schował do niego parasol i po chwili w jego ręku pojawił się niezbędny sprzęt.
Zajęli upatrzone stanowiska. Czatując skulony za drzewem, Jaworski poczuł wibracje telefonu w bocznej kieszeni kurtki. Odczytał SMS od wspólnika: „Tak w ogóle to my też służymy w potrzebie 24h na dobę, co nie?”. Prychnął pod nosem, aż uniosły mu się ramiona. Bez specjalnego namysłu odpisał: „Ciekawe, kto wyprawił na tamten świat więcej osób, frajer z tego baraku czy my”. Na końcu dodał emotikonkę uśmiechniętej buźki z przymkniętym okiem.
Pozostawał w niewygodnej pozycji, po przeciwnej stronie uliczki, na wprost punktu, gdzie miała rozegrać się zaplanowana przez nich akcja. Nie dobiegał tutaj szum miejskiego zgiełku, co sprawiało, że słyszał krople deszczu tłukące o karoserie ustawionych na ulicy samochodów. Minutę później zaobserwowali niewysoką blondynkę, idącą żwawym krokiem. Obok niej szła – jak wynikało z ich danych – dziewięcioletnia dziewczynka. Miała na sobie żółty płaszczyk przeciwdeszczowy i różowe kalosze. Wesoło podskakując, rozpryskiwała wodę z mijanych kałuż.
Eryk ruszył im naprzeciw z najlepszym uśmiechem w stylu Daniela Craiga na ustach.
– Przepraszam, czy mieszka pani w tej okolicy?
Przystanęła i odruchowo objęła dziecko.
– T-taak, a co? – wyjąkała.
– Najmocniej przepraszam. – Tu pojawił się szelmowski uśmiech w stylu Daniela Craiga w wersji 2.0. – Szukam domu przyjaciółki. Powinien być pod numerem czterdzieści jeden. Coś tu chyba jest nie tak…
Przeciągnął palcami po mapie w smartfonie.
– Ojej, pan do Marty?
Jej twarz przybrała łagodniejszy wyraz.
– Tak, miałem pecha, a ten deszcz – rozejrzał się na boki – nie pomaga w poszukiwaniach. W końcu uśmiechnęło się do mnie szczęście. Jak widzę, trafiłem na jej sąsiadkę.
Odnotował, że dziewczynka obserwuje go obojętnie i celowo tupiąc kaloszem w kałuży, opryskuje mu buty i nogawki.
„O, czekaj ty…” – pomyślał.
– Nie pan pierwszy łapie się na błąd w mapach internetowych. Dom jest na drugim krańcu ulicy. Nie jesteśmy z Martą sąsiadkami, natomiast znamy się z jogi. Da pan wiarę? Proszę ją koniecz… koniecz… koniecznie… pozdrowi…
Jej głos łamał się i stawał się coraz słabszy. W ułamku sekundy nie była w stanie wydobyć z siebie choćby sylaby.
Opadła na ziemię, a stojący za nią Jamie schował do kieszeni strzykawkę, której zawartość parę sekund wcześniej sprytnym ruchem opróżnił w jej szyi. Uderzyła tyłem czaszki o twardą powierzchnię, a spod blond włosów zaczęła sączyć się krew. Skonsternowana dziewczynka nie spostrzegła, że w jej organizmie również znalazła się mikroskopijna dawka etorfiny, opioidu znacznie silniejszego od morfiny, zwanego potocznie M-99.
Na tej robocie zjedli zęby. Był to jeden z niewielu środków, którego działanie jest tak szybkie. Ukazywane często w filmach raptowne utraty przytomności z powodu działania eteru w chusteczce lub innego podobnego środka są w praktyce skrajnie trudne do wykonania. Złapanie dziecka w nienaruszonym stanie było o wiele ważniejsze i – na szczęście dwójki mężczyzn – udało się to wykonać perfekcyjnie.
W tym newralgicznym momencie mieli bardzo mało czasu.
Eryk przetarł twarz kobiety szmatką. Nałożył sterylne rękawice, uniósł oraz przytrzymał potylicę kobiety.
– Ech, paniusiu – odezwał się. – Bardzo mi przykro widzieć, jak cierpisz.
Usłyszał ciche stękanie. Zacisnął dłonie na jej skroniach i energicznymi ruchami zaczął tłuc nią o krawężnik. Po paru ciosach ciało ofiary zaczęło drżeć i bezwładnie opadło na chodnik.
– To koniec – zawyrokował.
Tuż za jego plecami stanął Jamie.
– Ulżyłeś jej w mękach. Jesteś jak anioł – przyznał, złączając kciuk z palcem wskazującym w znak litery „O”.
– Przestań chrzanić, widziałem ten patent w „Rodzinie Soprano”. Załatwili w ten sposób…
– Co ty za stare seriale oglądasz? Wrzuć sobie „Gomorrę”, „Narcos” lub „Gangs of London”. Tak wygląda prawdziwe kino. Poza tym życie to nie film.
Łysy osiłek zabrał bezwładną dziewczynkę i ułożył delikatnie na tylnej kanapie ich Opla Insignii.
– Jesteś za mało otwarty na sztukę, burak z ciebie. To był dramatyczny fragment tego serialu i poważny dylemat moralny bohatera. Powiem ci jedno…
Ruchem głowy wskazał zwłoki.
– Naucz się szanować ludzi, tylko wtedy będziesz mógł decydować o ich życiu. Jej należał się szacunek, nawet jeśli czemuś zawiniła. To było jedyne wyjście. Może lepiej, że nie będzie przeżywać tego, co nastąpi później.
Jamie mruknął:
– Dobra, panie mądry, możemy się zawijać. Tylko patrzeć, jak zjawi się tu publiczność. To cud, że jeszcze nikogo nie ma.
– Teraz jesteśmy już tylko dwójką pomagającą ofierze.
Eryk upewnił się, że ma na sobie czyste rękawiczki i sięgnął po leżącą na ziemi komórkę. Wyświetlacz był całkowicie rozbity.
– Barachło, jak i te twoje seriale.
Z racji tego, że urządzenia będzie szukać policja, odłożył je z powrotem. Na chodniku leżał złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie delfina. Podniósł go i rzucił w stronę Jamiego. Ten chwycił zdobycz.
– Weź sobie, to akurat możemy zgarnąć.
– Yhym, robisz ze mnie złodzieja, a sam bawisz się w Samarytana, dając ulgę konającym. – Przemoczony Jamie kichnął głośno. Rozejrzał się dyskretnie, czy nikt nie usłyszał.
– Po pierwsze na zdrowie.
– Dzięki.
– A po drugie mówi się Samarytanina. Określenie takiej postawy wywodzi się z biblijnej przypowieści o dobrym Samarytaninie…
– Jak zwał, tak zwał – przerwał mu kolega, wyciągając przed siebie ręce, jakby bronił się przed naporem niewidzialnej ściany. – Zjeżdżamy.
Eryk łypnął na tylną część samochodu. Dziecko pozostawało bezpieczne. Mogli ruszać. Pierwsze auto dotarło na ulicę Kanałową kilka minut po ich odjeździe. Piesi z pobliskich zabudowań znaleźli się tam dopiero po przyjeździe policji.
Niedziela, 26 maja 2024, Warszawa,
Mokotów, Al. Niepodległości, godzina 21:35
Większość niedzieli Paweł Milski spędził na szukaniu nowości o Maćku Golańskim, który nadal miał status osoby zatrzymanej, w związku z czym nie mógł się z nim skontaktować. Uczucie bezsilności przygniatało go od dwóch lat. W tym wypadku dochodziła jeszcze niejasność co do kulis zajścia z udziałem kolegi. Jego informatorzy z policji, w szczególności podkomisarz Aneta Dolecka z Komendy Stołecznej, deklarowali dodatkowe szczegóły dopiero w poniedziałek. W efekcie był zmuszony do śledzenia Internetu i doniesień telewizyjnych. Nieformalna żałoba po śmierci Kasi Lubomirskiej przybierała na sile. Wiele osób, z przedstawicielami świata celebrytów na czele, dodawało wirtualny kir do zdjęć profilowych w social mediach. Mnożące się spekulacje ekspertów mających co nieco do powiedzenia na temat wypadków przeplatały się z opiniami znawców świata filmowego. Szczególnie irytujący okazali się ci drudzy. Rozpływali się nad talentem dziewczyny i roztaczali wizje przyszłości, jaka mogła ją czekać. Część zaręczała, że zawsze dostrzegała w niej niemały potencjał. Jeszcze niedawno Lubomirska była obiektem drwin, a obecnie członkowie nieformalnego stowarzyszenia prześmiewców udawali, że nigdy nimi nie byli, a legitymacje pochowali w piwnicach. Z kolei lubiący błysk fleszy specjaliści, wśród których nie brakowało kierowców rajdowych oraz byłych policjantów, ochoczo budowali barwne, niepoparte konkretami teorie na temat sobotnich wydarzeń. Zdarzały się poglądy wyważone, podające w wątpliwość łatwe rozwiązania i nakazujące ostrożność w rozpatrywaniu możliwych wariantów. Jeden z doświadczonych biegłych kryminalistyki do spraw wypadków drogowych zalecał wzięcie pod uwagę różnych czynników mających wpływ na zajście. Takie autorytety niechętnie zapraszano do studia, albowiem ich wywody były dla widzów nużące.
Wielu ludzi paliło znicze przy zniszczonej kapliczce i restauracji, a także pod bramą okazałego domu Lubomirskich. Wśród nich Paweł wypatrzył postaci znane z mediów. Poza paroma drobnymi wyjątkami żadnej z nich nie cenił, a większość budziła w nim politowanie. Rozważał, dokąd zmierza świat pustych gestów i sztucznego konformizmu.
W przestrzeni publicznej oddzielną kategorię stanowiły deklaracje potępiające lokalne władze i służby za brak wystarczających zabezpieczeń pomiędzy ulicą a lokalem. Rzecznik prasowy burmistrza Konstancina tłumaczył sytuację remontem nawierzchni chodnika oraz pracami wykończeniowymi przy uzdatnianiu lokalu przeznaczonego na restaurację. Dominowały krytyczne opinie na temat brawury Golaza. Do tej pory udało mu się uniknąć hejtu internetowego, lecz Milski podejrzewał, że gdyby nie był on osobą lubianą, to zrobiono by z niego marmoladę. Część stacji konkurencyjnych wobec 24/7 News ubierało Maćka w maskę aroganta, któremu woda sodowa uderzyła do głowy. Publikowano fragmenty czołówki jego programu, by stworzyć wrażenie jego niepoważnego podejścia do życia. Prowadzący występuje w niej w samych slipkach, a w tle z dużą dynamiką przewijają się wizerunki gwiazd. Na końcu bielizna opada mu do kostek, a on robi przerażoną minę, podczas gdy napis „Na Golaza” zasłania najbardziej intymne części ciała.
Paweł przeglądał również serwisy plotkarskie i fora, na których zwolennicy teorii spiskowych przebąkiwali o umyślnym działaniu dziennikarza. Pojawiły się insynuacje o jego związkach z bliżej nieokreśloną mafią wyrównującą rachunki z ojcem aktorki. Bardziej radykalni wprost nazywali go mordercą.
Wieczorem odczuwał ból w kikucie. Nie było to związane z urazem mechanicznym. Usiadł w fotelu, zdjął protezę i zgodnie z zaleceniami rozmasowywał wrażliwą okolicę oraz zaaplikował na nią maść przeciwbólową oraz kosmetyki. Lekarze zapewniali go, że bóle fantomowe o charakterze neuropatycznym zwykle trwają do około dwóch lat, czyli do czasu „przeorganizowania się” mózgu i obumarcia zakończeń nerwowych. W rzeczywistości potrafią trwać znacznie dłużej, a sami medycy notorycznie nie odróżniają bóli fantomowych od czucia fantomowego i wrzucają błędnie obie przypadłości do jednego worka. Nie stanowiło to jego problemu, wszak i jedno, i drugie ustąpiło o wiele szybciej. Bardzo pomocna okazała się marihuana – zarówno lecznicza, jak i ta kupowana w drugim obiegu. Ostatnie dolegliwości miały inną specyfikę. Dokuczały mu tkanki lub mięśnie. Sam nie był w stanie tego zdiagnozować. Po kwadransie intensywnych zabiegów poczuł ulgę. Amputacja jego ręki nastąpiła – ujmując to oględnie – w sposób wymuszony i nagły. Z tej przyczyny nowego sposobu funkcjonowania uczył się już po zabiegu. Nie było czasu na fizyczne i psychiczne przygotowania, jak w przypadku odjęcia kończyn w następstwie chorób lub wad genetycznych, które dopiero po nieskutecznej terapii wymuszają ostateczne rozwiązanie. W jego wypadku ratowano życie. W efekcie był zmuszony do natychmiastowego przystosowania się do tego, że będzie ono wyglądało zupełnie inaczej niż dotychczas. Zdarzają się tacy, u których amputacja staje się impulsem do pozytywnego działania. Ich codzienność nie tylko nie zmienia się na gorsze, ale wręcz zwiększa się ich motywacja. On nie należał do tych szczęśliwców. Jego przypadek był o tyle trudny, że oprócz samej amputacji problemem były też dramatyczne okoliczności zajścia, które do niej doprowadziły. Cały złożony proces przebiegał ciężko. Fizycznie przydatne okazały się bandaże uciskowe i… pończochy Julii. Ograniczały obrzęk po operacji i łatwiej było przystosować kikut do protezowania. Chodził do kilku specjalistów. Konsultował go wybitny profesor Adam Zandberg. Po wygojeniu się ran i niezbędnym okresie kilku miesięcy wykonano lej protetyczny. Na tej podstawie w wyspecjalizowanej firmie za pomocą drukarki 3D wykonano dla niego piękną, nowoczesną protezę bioniczną, refundowaną przez NFZ zaledwie częściowo. Był z niej bardzo zadowolony. Potem odbył wiele rozmów, a grupa życzliwych mu osób, na czele z Golazem, wykorzystując fakt, że o jego przypadku mówiło się w mediach, zorganizowała zbiórkę crowdfundingową. Tuż po tym, jak udało się uzbierać ponad dwieście tysięcy złotych na protezę mioelektryczną, wprowadzono mu dodatkowe zajęcia rehabilitacyjne. Taką „mechaniczną ręką” manewruje się poprzez mięśnie antagonistyczne na poziomie amputacji. U niego – poniżej barku. Kinezyterapeuta prowadził reedukację analityczną pozwalającą lepiej kontrolować czujniki kierujące protezą. Lekarz uświadomił go, że są jeszcze nowocześniejsze urządzenia sterowane mózgiem. Początkowo uważał to za kompletną abstrakcję. Po zgłębieniu zagadnienia uprzytomnił sobie, że tak futurystyczne wyobrażenie o funkcjonowaniu kończyn górnych i dolnych jest jak najbardziej realne. Już w dwa tysiące dziesiątym roku stworzono taką rękę przyszłości na potrzeby amerykańskiego wojska, głównie dla weteranów. Parę lat temu obiecująco skończyły się także podobne testy brytyjskich naukowców. Złożoność polega na tym, że do podłączenia się z interfejsem do układu nerwowego pacjenta konieczny jest zabieg chirurgiczny mózgu. Polega on na „przepięciu” połączenia obwodowego układu nerwowego z uszkodzonymi mięśniami odpowiadającymi za ruch ręki do tych działających. Oprócz tego między innymi w Australii trwają zaawansowane prace nad bionicznym kręgosłupem. Wiele osób z niepełnosprawnościami wiąże nadzieje z tymi badaniami. Barierę stanowią gigantyczne koszty, sięgające milionów dolarów. Rzeczy, które swego czasu wydawały się science fiction, są obecnie możliwe i pytanie nie brzmi „jak?”, tylko „kiedy?”.
Paweł skorzystał z innego nowoczesnego rozwiązania, na które bez wsparcia z crowdfundingu nie byłoby go stać. Potem bardzo tego żałował. Proteza mioelektryczna częściej go irytowała, niż pomagała funkcjonować. Sterowanie mięśniami tylko w teorii i na filmikach promocyjnych wygląda tak prosto. W praktyce jest niebywale trudne i często prowadzi do frustracji. W czasie nauki wielokrotnie rzucał o ścianę wartą ogromne pieniądze protezą i zastępował ją dotychczasową, dużo tańszą. Później do niej wracał, wstydząc się przed fundatorami, że nie potrafi z niej korzystać. Po rozmowach z pacjentami z jego typem niepełnosprawności zorientował się, że nie był bynajmniej jedynym, który się z tym borykał. „To tak, jakby wsadzić kogoś do Lamborghini, lecz zamiast kierownicy zaproponować mu lejce do furmanki” – zwierzył mu się jeden z nich. Nie sprzyjał mu też fakt, że przygniatającej większości osób nie było stać na takie cacko. Chodząc z nim, czuł się nieswojo. W międzyczasie uczestniczył w tak zwanej lustrzanej terapii, pozwalającej dzięki odbiciu zdrowej kończyny w zwierciadle łatwiej kontrolować mięśnie w kikucie. Nadal harował jak wół, by wzmocnić pracę kluczowych partii ciała. Także dzisiaj mocno się przy tym napocił, przez co zmęczenie okazało się silniejsze niż towarzyszący mu niepokój, czyli stan, z jakim borykał się w mniejszym lub większym stopniu od ponad dwudziestu miesięcy.
Wieczorem rozmawiał z Julią. Cały dzień spędziła w kawalerce na Kabatach. Tam razem ze swoim współpracownikiem, Łukaszem Trojczakiem, ślęczała nad nowym projektem. Wydawało mu się, że prześpi jak dziecko całą noc. Niestety, otworzywszy oczy o godzinie 4:00, skonstatował, że jego odpoczynek trwał niecałe trzy godziny i właśnie się skończył. Bezsenność wygrała. Z nudów otworzył laptop. Na mailu podpiętym pod konto Psa bez łapy w mig wyłapał wiadomość przychodzącą. Adres nadawcy, [email protected], nic mu nie mówił, jednak treść rozbudziła go na dobre i sprawiła, że jego emocje po raz kolejny w ostatnim czasie zostały wystawione na próbę. Czasem taki stan wywoływała u niego zwykła konieczność wyjścia do sklepu, toteż anonimowa korespondencja o ważnej treści zadziałała ze zdwojoną siłą. „Depresja, okresowa agorafobia i stany nerwicowe to nie przelewki, Paweł. Unikaj kontekstów, które narażają cię na nagłe zmiany nastrojów” – mówiła mu nieraz doktor Frączak. „Cóż, nie tym razem, doktorko” – pomyślał. Tętno wyraźnie mu przyspieszyło. Starannie przestudiował kilkadziesiąt słów wyświetlonych na ekranie laptopa dzięki fontowi Times New Roman i stało się jasne, że w poniedziałek wieczorem, niedługo po nagraniu materiału na kanał Psa bez łapy, czeka go wyprawa do Konstancina.
Poniedziałek, 27 maja 2024, Warszawa,
okolice Jeziorka Czerniakowskiego, godzina 14:00
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Czyt. Dżejmi.
Pies bez łapy
ISBN: 978-83-8423-170-8
© Michał Obrębski i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Małgorzata Piotrowicz
KOREKTA: Aleksandra Płotka
OKŁADKA: Oliwia Błaszczyk
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
