Piekielna intryga - Szafran Eliza - ebook + książka
BESTSELLER

Piekielna intryga ebook

Szafran Eliza

4,4

Opis

Trzydziestoletni Alexander Evans ma niemal wszystko, o czym mógłby marzyć mężczyzna w tym wieku: jest bogaty, prowadzi świetnie prosperujący biznes, kobiety zabiegają o jego uwagę. Zdaniem jego babci do szczęścia brakuje mu jeszcze żony, jednak on niechętnie angażuje się w związki. Tylko jak to wytłumaczyć despotycznej kobiecie, która posiada większość udziałów w firmie?
W końcu Alexander wpada na pewien pomysł. Poleca swojemu asystentowi znaleźć dziewczynę, która mogłaby towarzyszyć mu na balu charytatywnym i poudawać jego partnerkę. To powinno załatwić sprawę.
Agencja zamiast profesjonalnej panny do towarzystwa przysyła Amelię Wilson, byłą pracownicę Alexandra, którą ten zaledwie dzień wcześniej zwolnił z pracy.
Pech, a może przeznaczenie, sprawi, że tych dwoje zostanie na siebie skazanych. Ona na egoistycznego Pana Dupka, a on na uszczypliwą Pannę Jadowitą.

Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 543

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (1122 oceny)
711
246
125
35
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ruddaa
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

fajnie napisana, lekka, wesoła komedia romantyczna. taki idealny materiał na zekranizowanie przez Netflixa. Dobrze sie czytalo, bylo zabawnie, odrobina dramatu, jadu i spora dwaka sarkazmu. Jak ktos ma ochote odpoczac od oklepanej tematyki mafijnej to polecam ta ksiazkę! Bardzo spodabala mi sie relacja miedzy glownymi bochaterami, mistrzowski sarkazm Mel i harakterna babcia. Swietny debiut! Gratulacje.
30
darab

Całkiem niezła

Pióro niezłe, ale historia taka sobie.
30
Madzillka

Nie oderwiesz się od lektury

genialna 😀
30
Manita2112

Nie oderwiesz się od lektury

uwielbiam tą historię, ale nie pogardziłabym dodatkowym epilogiem
20
Inka111

Nie oderwiesz się od lektury

Jednak przeczytałam drugi raz i nie żałuję, troszkę się rózni od wersji która czytałam na wattpadzie ale nie ma to wielkiego znaczenia, ogromnie się cieszę że autorka mogła w końcu coś wydać, ma ogromny talent uwielbiam ją i jej wyobraźnie, nigdy nie czytam niczego drugi raz, zrobiłam wyjątek, myślałam że będę się nudzić ale nie. "Peekielna intryga" to taki wesoły romans, uwielbiam przekomarzania "pana dupka" i Amelii,a babcia to już totalny sztos, zwłaszcza kiedy w obronie misiaczka pokazała co potrafi, mam nadzieję że autorka napisze kiedyś drugą część i babcia znowu namiesza, polecam gorąca i kibicuję autorce z całego serca:-)
20

Popularność




Copyright ©

Eliza Szafran

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Katarzyna Moch

Korekta:

Magdalena Mieczkowska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-983-7

ROZDZIAŁ 1NAPOJE SIĘ ROZLAŁY

Alexander

Odkładam widelec, patrząc z pogardą w oczach na siedzącą naprzeciwko kobietę, która właśnie robi swojemu posiłkowi tysiące zdjęć, zupełnie jakby był jakimś niecodziennym zjawiskiem, a tymczasem to tylko zwykły suflet w sosie. Drogi i wyborny, jednak to wciąż tylko zwykły suflet.

W końcu nie wytrzymuję, łapię za łyżkę i kilka razy uderzam nią w posiłek mojej towarzyszki. Jęczy cicho, gdy sos rozpryskuje się na jej telefon oraz błękitną sukienkę.

– Co to niby miało być?! – krzyczy urażona.

Gówno obchodzi mnie jej niezadowolenie. Nawet nie chciałem tutaj przychodzić, a teraz przynajmniej mam dobrą wymówkę, by ulotnić się z tego miejsca i przede wszystkim uwolnić od niechcianego towarzystwa.

Wstaję, poprawiając krawat.

– Jakoś straciłem apetyt.

– Panie Evans… – Próbuje mnie zatrzymać, ja jednak nie zważając na nic, a już zwłaszcza na nią, wychodzę z prywatnego pomieszczenia w restauracji.

Wsiadam szybko do windy, po czym wciskam od razu guzik, ponieważ na korytarzu słyszę stukot szpilek.

– Panie Evans!

Zaczynam intensywniej wciskać przycisk zamykający drzwi. Szybciej, kurwa!

Uśmiecham się z rozbawieniem, gdy zamykają się tuż przed nosem kobiety. Sądząc po dźwięku, musiała zderzyć się z nimi czołem.

Pieprzyć to! Ile jeszcze tych durnych aranżowanych randek? Wszystkie są takie same i kończą się w ten sam sposób – moim wyjściem w trakcie bez opłacenia rachunku. Ciekawe, ile jeszcze moja babcia ma przyjaciółek i znajomych z wnuczkami na wydaniu, z którymi zechce mnie wyswatać? Głupie pytanie. Znając ją, ma ich tysiące, i jeśli zajdzie taka potrzeba, znajdzie kolejny tysiąc. Jak ta kobieta się na coś uprze, to nawet taran jej nie powstrzyma. Ostatnio coraz częściej truje mi dupę, że chciałaby zdążyć przed śmiercią potańczyć na moim weselu. O to nie musi się martwić, zatańczy jeszcze na moim grobie.

Chwilę później jestem już na parkingu, gdzie mój sekretarz, Steven Marshall, czeka przy czerwonym rolls-roysie, przeglądając coś na tablecie. Gdy mnie zauważa, od razu otwiera tylne drzwi pojazdu.

– Kolejna nieudana randka, panie Evans? – zwraca się do mnie.

Gdybym spodziewał się, że ta będzie udana, zapewne nie kazałbym mu szukać w tym czasie rozwiązania tej beznadziejnej sytuacji.

– Znalazłeś coś ciekawego? – pytam, po czym siadam na miejscu pasażera.

W odpowiedzi podaje mi tablet. „Eleganckie damy do towarzystwa” – czytam nagłówek strony internetowej, a następnie od niechcenia przelatuję wzrokiem po zdjęciach, na których widnieją różne dziewczęta ukrywające tożsamość za maskami. Wygląd nie ma dla mnie znaczenia, ważne jest to, by dobrze odegrała swoją rolę. Nic więcej mnie nie interesuje.

– Widzę, że się cenią – komentuję ceny umieszczone obok zdjęć.

– Im dziewczyna lepiej wykształcona i bardziej elokwentnie się wypowiada, tym więcej kosztuje jej towarzystwo. Przynajmniej tak słyszałem – tłumaczy mój sekretarz, po czym zajmuje miejsce za kierownicą.

Patrzę na jego odbicie we wstecznym lusterku samochodu. Zastanawiam się przez chwilę, czy jemu również zdarza się korzystać z usług takich kobiet.

– Polecasz którąś?

Samochodem lekko szarpie, gdy sekretarz hamuje agresywnie.

– Przepraszam! Szlaban – sapie. – Proszę nie żartować, panie Evans. Nie stać mnie na takie usługi.

Rzeczywiście, ceny są dość wygórowane. Niech to szlag, sam chciałbym dostawać takie pieniądze za godzinę pracy, a przecież na ich brak nie mogę narzekać. I to jeszcze za co dostawać! Za ładne wyglądanie i pójście z kimś na imprezę, na której można raczyć się darmowym jedzeniem.

– Widzę, że jednak się na tym znasz.

– Czytałem o tym, tak jak pan mi kazał. W końcu zależało panu na jak najlepszej agencji, prawda?

– To jest takich więcej? – Nie kryję zdziwienia.

– Zdziwiłby się pan, jak wiele. Ta ma najlepsze rekomendacje. Jest pan pewien, że mimo wszystko to dobry pomysł?

Nie, nie jestem! Jestem pewien, że to kurewsko zły pomysł, ale nie mam już sił ani cierpliwości do zrzędzenia babci i tych ciągłych aranżowanych randek. Mam dość spotkań z kobietami, które tylko udają zainteresowanie moją osobą, a w rzeczywistości bardziej interesują się stanem mojego konta.

– Co prawda słyszałem – ciągnie Marshall – od znajomego, że takie osoby potrafią zachować się w towarzystwie i raczej nie pozwalają zawozić się do mieszkania, ale wciąż są to kobiety do wynajęcia.

– Każda ma swoją cenę – odpowiadam ze złością. – A te przynajmniej się z tym nie kryją. Wolę taką niż kolejną dziewuchę udającą, że podoba się jej moje wnętrze. Załatw mi jedną na jutrzejszy bal. Nie ma znaczenia którą. Ważne, żeby nie przyniosła mi wstydu.

– Oczywiście, panie Evans.

Spoglądam jeszcze raz na zdjęcia zamaskowanych dziewcząt i zastanawiam się, jak wiele z nich poznałem na różnych imprezach. Ile z nich zostało mi przedstawionych jako partnerki lub żony innych mężczyzn. Przygryzam wargę.

– Niech to szlag – sapię pod nosem. – Zupełnie o tym nie pomyślałem!

– Coś nie tak?

– Wszystko. Chciałem się z którąś pokazać na jutrzejszym balu charytatywnym, ale co, jeśli jakiś człowiek ją rozpozna? Albo co, jeśli ktoś tę dziewczynę przedstawił kiedyś mojej babci jako swoją narzeczoną lub, co gorsza, żonę?!

– Proszę się nie martwić, panie Evans. Z tego, co słyszałem, wynika, że na specjalne życzenie mogą zmienić wygląd. Peruki albo farbowanie włosów i te sprawy. Tak że nikt nie powinien jej rozpoznać. W umowie ma pan zapewnioną dyskrecję.

Wzdycham. Muszę zatem zaufać mu w tej kwestii. To jest moja jedyna nadzieja na to, że kochana babcia w końcu sobie odpuści.

– Dobrze. Niech będzie.

Skoro tak chcesz się bawić, babciu, to proszę bardzo. Dam ci to, czego tak bardzo pragniesz, a potem moja udawana narzeczona złamie mi boleśnie serce. Może wtedy wreszcie przestaniesz mnie szantażować i przepiszesz na mnie tę pieprzoną firmę.

Pomarzyć sobie mogę!

Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to być może nie będę musiał przedstawiać jej jako moją narzeczoną, tylko partnerkę biznesową, wobec której mam dość poważne zamiary. W końcu babcia zdziwiłaby się, gdybym tak nagle znalazł sobie narzeczoną. Być może również daruje sobie, widząc, że kręci się koło mnie odpowiednia kandydatka na moją żonę.

Kogo ja próbuję oszukać?

Ale spróbować nie zaszkodzi.

Amelia

Przeciskam się przez tłum współpracowników z tacą pełną zimnych soków. To nie jest dobry pomysł powierzać mi takie zadanie. Niezdara to moje drugie imię, tylko ja potrafię potknąć się o własne nogi na zupełnie prostej drodze. Mimo to staram się zachować równowagę i nie przewrócić.

– Przepraszam, przepraszam – mówię pod nosem.

Czy pracownicy tej firmy nie mają nic ciekawego do roboty?! Muszą się kręcić po korytarzu i utrudniać mi robotę?!

Uśmiecham się pod nosem, kiedy dostrzegam upragnione drzwi od działu marketingu. Jeszcze tylko kawałek. Jest dobrze. Skoro moja niezdarność do tej pory nie dała o sobie znać, istnieje nadzieja, że uda mi się donieść te cholerne napoje do celu.

Nagle czuję, jak coś metalowego uderza mnie w nogę. Ja i moje zasrane szczęście! Jak nie urok, to sraczka! Moje trzecie imię powinno brzmieć: „wywrotka”.

Lecę do przodu. Moje ręce owijają się wokół czyichś bioder, a głowa przywiera do czyjegoś tułowia. Sądząc po umięśnieniu oraz zapachu wody kolońskiej, to musi być mężczyzna. Skulam głowę, gdy słyszę dźwięk tłuczonego szkła.

– Kurwa! – Pada z góry soczyste przekleństwo i zostaję oderwana od twardego ciała niczym szmaciana lalka.

– Przepraszam! – krzyczę, podnosząc głowę. – Ja…

Patrzy na mnie zdenerwowany mężczyzna ubrany w elegancki garnitur. Wciągam głęboko powietrze, ponieważ nie mam wątpliwości co do tego, na kogo przyszło mi wpaść. Zdjęcie tego faceta wisi w wielu pomieszczeniach naszego biurowca. Swoją drogą, co za kretyn umieszcza swoje zdjęcia we własnym biurowcu? Ten kretyn najwyraźniej nazywa się Alexander Evans i według opowieści to największy dupek w całej korporacji. W tym budynku jest kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset osób, a ja oczywiście musiałam wpaść na niego. To właśnie ja i moje zasrane życiowe szczęście.

Nie mogę wytrzymać jego ostrego spojrzenia, więc patrzę na ziemię, na której leżą rozbite szklanki, a ich zawartość właśnie wsiąka w spodnie mojego pracodawcy.

– Przepraszam! To był wypadek! – Szybko wyciągam chusteczkę i kucam, próbując wyczyścić przemoczone nogawki, lecz znów mocno mnie od siebie odpycha.

Upadam na tyłek, a kilka odłamków szkła wbija mi się w rękę. Tymczasem Evans nachyla się nade mną, zupełnie jakby sytuacja zaczęła go bawić. Chwyta mój identyfikator.

– To był wypadek – syczę przez zaciśnięte zęby.

Próbuję za wszelką cenę powstrzymać złość i rosnącą frustrację.

– Amelia Wilson, asystentka w dziale marketingu. – Czyta z plakietki, którą ciągnie boleśnie, aż zapięcie smyczy się urywa. – Teraz już bezrobotna. Jesteś zwolniona.

Poruszam ustami, nie wierząc własnym uszom, a mężczyzna wymija mnie, depcząc twardymi podeszwami odłamki szkła. Jak to? Zwolniona? Niby dlaczego?

– Zaraz! Chwileczkę! – krzyczę do niego, nim zdążę ugryźć się w język. To go wyraźnie zaskakuje.

– Do mnie mówisz?! – Zatrzymuje się.

– Tak! Za co pan mnie zwalnia? – Wstaję z godnością. Gówno mnie interesuje, że teraz wszyscy pracownicy patrzą tylko na nas. – To był wypadek! Przecież przeprosiłam!

Podchodzi do mnie. Myśli, że wystraszę się jego ostrego spojrzenia? Najwyraźniej tak, ponieważ widzę, jak bardzo jest zaskoczony, gdy wojowniczo zadzieram głowę. Jest ode mnie sporo wyższy, ale nie zamierzam się wycofać. Nie mam już nic do stracenia.

– Tak? – Głupkowato się śmieje. – I co z tego?

– Co z tego? Rozlałam tylko głupi sok, a pan chce mnie za to zwolnić?

– Tak. Dokładnie. Czego nie zrozumiałaś?

– Wszystkiego.

Wzdycha, wznosząc brązowe oczy do nieba.

– Zapewne ktoś czeka na te soki, czyż nie? A ty je rozlałaś. Skoro nie potrafisz wykonać tak prostego zadania jak dostarczenie napojów naszym klientom, to skąd mam mieć pewność, że poważniejsze zadania nie będą dla ciebie zbyt trudne?

Otwieram i zamykam usta w odpowiedzi na tak ostrą argumentację ze strony szefa. Nie pracuję tutaj zbyt długo i jak widać, nie będzie mi dane robić tego dłużej, jednak przez te kilka dni sporo się nasłuchałam na temat zachowania szefa. Zobaczyć to na własne oczy znaczy uwierzyć.

– Jestem niezdarna, przyznaję, ale…

– Marshall – zwraca się do jakiegoś mężczyzny stojącego nieopodal, całkowicie mnie ignorując. – Sprowadź mi nowy garnitur. Ten do niczego się już nie nadaje.

– Mogę odkupić garnitur! – krzyczę, zanim ugryzę się w język. Niby, kurde, za co chcę go odkupić?

Ktoś taki jak Alexander Evans raczej nie kupuje ich na wyprzedaży, a już na pewno nie w lumpeksie.

– Doprawdy?! – Znów przykuwam jego uwagę. – Masz chociaż pojęcie, ile kosztuje taki garnitur? Choćbyś, niezdaro, pracowała całe życie, nigdy nie będzie cię stać na to, by kupić choć jedną z jego części. Powinnaś być dozgonnie wdzięczna, że nie chcę od ciebie pieniędzy. A teraz wyjdziesz sama czy mam wezwać ochronę?

Ponad jego ramieniem dostrzegam zbliżających się goryli. Coś mi mówi, że nie żartuje i naprawdę zostanę usunięta stąd siłą.

– Dupek – szepczę.

– Hm? Mówiłaś coś?

– Że jest pan dupkiem!

To nie była mądra decyzja, dochodzę do wniosku, gdy w domu przykładam lód do bolącego ramienia. Wciąż mam na nim odcisk palców goryla, który siłą wyrzucił mnie z biurowca. Czasem jednak nie umiem ugryźć się w język i muszę powiedzieć coś niestosownego, choć w tym przypadku była to najczystsza prawda.

Jaki normalny pracodawca zwalnia kogoś za wylanie soków? Najwyraźniej jest to Alexander Evans! Już widzę moje przyszłe rozmowy o pracę i słynne pytanie: „Czemu nie pracuje już pani w poprzednim miejscu?”.

– Bo wylałam cholerny sok na gacie mojego szefa! – krzyczę sama do siebie.

Tak właśnie zakończyła się moja zawrotna, niespełna miesięczna kariera w XC Equipment! Powinnam się cieszyć, że chociaż dali mi szansę na zatrudnienie. Z moim wykształceniem niewiele tak poważnych firm zdecydowałoby się na taki krok.

Patrzę na lodówkę i przyczepiony do niej list gratulacyjny. Temu małemu skurczybykowi się udało – przyjęto go na wymarzone studia. Chcę, żeby mój brat miał lepsze życie ode mnie, by mógł się wykształcić i nigdy nie pracować jako chłopiec na posyłki. Pragnę, by pewnego dnia to on mógł być takim zasranym dupkiem jak Evans i pomiatać innymi ludźmi, ale żeby tak się stało, potrzebuję pieniędzy na jego czesne. Zrobię wszystko, żeby je zdobyć.

Sama nigdy nie mogłam się wykształcić. Zwyczajnie nie było nas na to stać. Po śmierci rodziców zostaliśmy z bratem praktycznie sami. No dobrze, była jeszcze babcia, ale z jej skromnej emerytury trudno było opłacić rachunki, kupić jedzenie, o przyjemnościach nie wspominając. Dlatego zaraz po skończeniu liceum poszłam do pracy. Sumiennie oszczędzałam, odkładałam pieniądze, by chociaż brata wysłać do college’u. I oto nam się udało.

Wzdycham, po czym nalewam do kieliszka niezbyt wykwintne wino. Już nawet wolę nie liczyć, z której pracy znów wyleciałam. Cóż, nie pierwsza i zapewne nie ostatnia. Jutro przejdę się po okolicznych sklepach.

Telefon dzwoni. Spoglądam na ekran, po czym się uśmiecham.

– Cześć, Cas – mówię, witając starą przyjaciółkę ze szkolnych lat.

– Słuchaj, masz chwilkę? – słyszę jej głos po drugiej stronie. – Mam ważną sprawę, może wpadnę do ciebie wieczorem?

– Hm? Czemu nie? Lepsze to niż siedzenie tutaj samej.

– Nie jesteś w pracy?

– Jakiej pracy? – wzdycham.

– Zwolnili cię? To nawet dobrze się składa. – Nie wierzę, że właśnie to powiedziała. – Siedź w domu, będę za kilka minut!

Ciekawe, jaką to może mieć do mnie sprawę. Mam nadzieję, że to nic poważnego.

Kilka minut później słyszę pukanie do drzwi i od razu biegnę je otworzyć.

– Oho! Zaczęłaś pić beze mnie? Przyznaj się! – żartuje przyjaciółka, kiedy gestem dłoni zapraszam ją do środka. – Liczę, że coś dla mnie zostawiłaś.

– Coś się jeszcze znajdzie.

– Doskonale! To opowiadaj, co tym razem przeskrobałaś w pracy.

Cassandra kieruje się w stronę kuchni, po czym bez pytania otwiera szafkę, z której wyciąga kieliszek. Czasem mam wrażenie, że zna mój dom lepiej ode mnie, ale w końcu przyjaźnimy się nie od dziś.

– Oblałam szefa sokiem – odpowiadam szorstkim tonem, na co dziewczyna się krztusi. – Uważaj, w porządku?

– Boże! Mel! Ty niezdaro! Ale poważnie? Zwolnili cię za coś takiego? Zaraz… Szef? Masz na myśli Alexandra Evansa?!

Lekko się spina. Czemu to ją tak zszokowało?

– Znasz go? – Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby go znała. Przez swoją profesję Cas zna wielu bogatych dupków mieszkających w Los Angeles. – Nie mów, że ktoś taki także korzysta z twojej agencji!

Cas nigdy nie chciała pójść na studia, dlatego zaraz po skończeniu liceum postanowiła otworzyć własną firmę – jeśli można to tak nazwać – „Eleganckie damy do towarzystwa”. Wpierw byłam sceptycznie nastawiona do tego pomysłu i nie wróżyłam przyjaciółce zawrotnej kariery, ale teraz troszkę jej zazdroszczę, zwłaszcza drogich ubrań oraz pięknego samochodu.

Przed oczami staje mi mój były szef, całkiem przystojny, ale to zapewne przez ten paskudny charakter musi wynajmować sobie dziewczyny. Żadna normalna długo by z nim nie wytrzymała. Ta myśl nieco mnie bawi, a nawet poprawia humor.

– Niezupełnie, ale wiele o nim słyszałam. Moi klienci często przedstawiali mu mnie jako Betty, Liza czy Bóg wie kto jeszcze! Nigdy bym jednak nie podejrzewała, że może zwolnić za taką pierdołę!

– A jednak… aż żałuję, że nie niosłam wtedy herbaty! Przynajmniej usmażyłabym mu jaja. Mniejsza już o tego dupka. Nowy nabytek? – pytam przyjaciółki i dotykam jej dużych, złotych kolczyków, by zmienić temat. Nie mam ochoty dalej rozmawiać o tym incydencie.

– Napiwek. – Szczerzy się, a następnie dolewa sobie wina. – Jeden z uroków mojej pracy.

– Mówiłaś, że masz jakąś ważną sprawę – przypominam jej.

– No właśnie, właśnie! Słuchaj, mam wielką prośbę! Musisz się zgodzić!

Łapie mnie za rękę, a ja już wiem, że będę tego żałować.

– Co to za prośba? – pytam, popijając powoli wino.

– Zadzwonił do mnie nowy klient, normalnie nie umawiam nikogo na ostatnią chwilę, ale facet zaoferował tyle kasy, że nie sposób mu odmówić. A ja, no cóż, chętnie bym się wybrała, ale mój obecny klient… ten od kolczyków, opowiadałam ci kiedyś o nim, pamiętasz?

– Tak, dyrektor firmy budowlanej. – Kiwam głową.

– No właśnie. Idzie na tę samą imprezę, co nowy klient. Jeśli mu odmówię, a on później zobaczy mnie na przyjęciu z jakimś innym fagasem, to wolę nie myśleć, co będzie. I nici z moich złotych kolczyków.

– Nie możesz się przebrać? Tak jak zwykle?

– Mogę, mogę, ale nie chcę odmawiać mojemu dyrektorowi. To dobry klient. Wolę pewny i stały zysk, ale szkoda mi stracić także dobrego nowego klienta.

– A któraś z dziewczyn? Masz przecież w firmie jeszcze kilka pracownic, prawda?

– Blanka ma anginę, Gina pojechała z klientem do Miami, a Lotta nie odbiera telefonu. Dlatego tutaj wkraczasz ty, Mel.

– Ja? – Nie kryję zdziwienia, choć już od dłuższego czasu podejrzewałam, w którą stronę zmierza ta rozmowa.

Owszem, Cas nieraz proponowała mi pracę w swojej firmie, ale nigdy nie zdobyłam się na odwagę. Jakoś nie pasowałam do tej roli. Ja? Damą do towarzystwa? Niby zapewniała mnie, że wszystko przebiega zgodnie z prawem, a klienci to eleganccy biznesmeni wynajmujący dziewczęta na bale lub inne dziwne okazje. Cała znajomość to tylko gra i interes obydwu stron. Nie ma obmacywania czy przygodnego seksu na fotelu drogiego samochodu. Mimo wszystko nie widzę siebie w takiej roli.

– Tak! Ty! Długo jeszcze zamierzasz tak żyć, Mel? Całe życie będziesz niańczyć brata i pracować dla innych? Jako pomywaczka? Zrób coś wreszcie dla siebie! Kiedy ostatnio byłaś na jakimś balu? Kiedy byłaś u kosmetyczki? Przed balem w liceum? Kiedy zrobiłaś coś dla siebie?

– Cas, ja nie pasuję do tej roli! – oburzam się, po czym dolewam sobie więcej alkoholu. Jeszcze trochę i całkiem się upiję, ale może właśnie tego chcę? – Naprawdę, poszukaj kogoś innego. Wiesz, że zawsze chętnie ci pomogę, ale nie mogę pójść na bal z obcym mężczyzną!

– Mężczyzną, który zapłaci pięć tysięcy dolarów za pięć godzin twojego towarzystwa! – oznajmia stanowczo, a ja wciągam powietrze. By tyle zarobić, musiałabym pracować ze dwa miesiące. Cholerne bogate sukinsyny. – Pouśmiechasz się, on przedstawi cię znajomym, może raz zatańczycie i po krzyku. Zresztą ja też będę na tej imprezie, więc was przypilnuję.

Jestem stracona. W głowie wciąż widzę kwotę, którą podała mi przyjaciółka. To naprawdę kusząca propozycja, zwłaszcza w mojej sytuacji, ale próbuję zachować resztki rozumu.

– Nie, Cas. Ja naprawdę… – Przerywa mi dźwięk telefonu, więc patrzę na ekran. Całe szczęście, uratowana! – Muszę odebrać! Słucham?

– Mel – słyszę po drugiej stronie głos młodszego brata.

Dziwne, czemu dzwoni z nieznanego numeru? Chyba nie zgubił telefonu?

– Tom? Coś nie tak? Czemu dzwonisz z…

Na jego słowa kieliszek wysuwa mi się z dłoni i rozbija na kuchennych kafelkach.

– Jak to w więzieniu?! – wrzeszczę do telefonu. – Co się, do cholery, stało?! Nic ci nie jest?! Coś ty znowu narobił?! Tom! Powiedz coś!

– Tom jest w więzieniu?! – Cas zrywa się z krzesła, również się przejmując.

Podchodzi do mnie, po czym przykłada ucho do telefonu. Uspokajam ją gestem ręki i zaczynam słuchać wyjaśnień brata. Być może nigdy nie był zbyt grzecznym dzieckiem, ale żeby trafił za kratki? Jak to się mogło stać?!

– Pobiłeś kogoś? – jęczę. – Tak, rozumiem. Ja… Trzy tysiące kaucji, skąd ja… Spokojnie, Tom. Tak. Coś wymyślę, na pewno coś wymyślę. Ale co z tą dziewczyną? Jest cała? Nie może zeznać, że jej broniłeś? Tak, rozumiem, Tom.

Spoglądam na przyjaciółkę, która z torebki od Gucciego wyciąga świstek papieru. Wygląda na umowę. Boże, czy ten dzień może być jeszcze gorszy?! Dlaczego, gdy coś się wali, to wali się wszystko naraz? Czyżby dziś cały świat zmówił się przeciwko mnie? Skąd mam wziąć tyle forsy?

Wracam do wysłuchiwania wyjaśnień Toma. Za cholerę nie wiem, czy mówi prawdę. Czy rzeczywiście pobił jakiegoś typka, bo ten zaatakował dziewczynę w klubie? Ale Tom to mój jedyny krewny, komu mam ufać jak nie jemu? Nigdy wcześniej mnie nie oszukał, nie dał powodu do zmartwień, a jeśli faktycznie kogoś ratował, a byłby do tego zdolny, miałabym go teraz tak po prostu zostawić?

– Załatwię pieniądze, Tom – zapewniam go, gdy słyszę, jak łamie mu się głos. – Będzie dobrze, obiecuję. Trzymaj się, na pewno cię wyciągnę.

Połączenie się urywa, a ja z rezygnacją osuwam się na krzesło. Chowam twarz w ręce. Zwykle nie użalam się nad sobą, świat nauczył mnie, że muszę mieć twardy tyłek, ale w tej sytuacji naprawdę mam ochotę się załamać.

Po chwili czuję, jak Cas delikatnie klepie mnie po plecach.

– Skąd ja wezmę trzy tysiące? – jęczę.

– Mogę ci pożyczyć pieniądze.

– Nie, Cas. Dobrze wiesz, że nie chcę być ci dłużna. Jakoś sobie poradzimy, zawsze sobie radzimy.

Przyjaciółka kładzie na blacie stołu świstek papieru, który przesuwa w moją stronę wraz z długopisem. Nie muszę patrzeć, by wiedzieć, co to takiego może być.

– Zawsze unosisz się dumą, więc tylko to mogę ci zaproponować. Ten jeden jedyny raz, Mel. Uczciwa praca, uczciwe pieniądze. Pięć godzin i będzie po krzyku.

Milczę przez chwilę, boleśnie przygryzając wargę z nerwów. Nie chcę tego robić, nie powinnam tego robić, ale czy mam inne wyjście?

– Wiesz chociaż, jak nazywa się ten facet? I co to za impreza? – pytam z rezygnacją w głosie.

– Al... Steven Marshall, prezes jakiejś firmy elektronicznej. Nie znam wszystkich szczegółów.

– Prezes! – krzyczę, a następnie sięgam po pusty kieliszek. Nie ma bata, dziś wypiję całą butelkę tego alkoholu. – Mam już dość prezesów!

– Los Angeles to wielkie miasto, kochanie. Szanse, że spotkasz się na imprezie ze swoim byłym szefem, są nikłe.

Ona chyba jednak nie zna mnie i mojego wielkiego pecha. To jest niemal tak oczywiste, że go tam spotkam, jak to, że nazywam się Amelia Wilson!

– A jeśli nawet – kontynuuje Cas – to zyskasz okazję, by oblać mu jaja wrzątkiem. Mnie także dolej.

Podaje mi puste naczynie, które napełniam resztkami alkoholu. Trzeba pójść do sklepu po więcej.

– Znając moje szczęście, to na pewno go tam spotkam. To jest niemal pewne.

– Zatem zacznij grzać już wodę w czajniku.

Spoglądam na leżącą między nami umowę. Jej warunki wydają się dość korzystne. Co ja mówię?! Kto by nie chciał zarabiać tysiąc dolarów za godzinę pracy? Tylko jakiej pracy! Niby wiem, że to nie to samo, co prostytucja, ale wciąż mam mieszane uczucia.

– Zazwyczaj biorę dwadzieścia procent, ale dla ciebie Mel zrobię wyjątek. Dziesięć procent. To jak będzie? Zostaniesz damą do towarzystwa? Na jedną noc, a ja nikomu nic nie powiem. Wiesz, że moje usta milczą jak grób. – Dla zabawy przejeżdża palcem po wargach.

– Chyba jak grób zombie. – Śmieję się, a następnie sięgam po długopis. Jeśli będę się zastanawiać choć sekundę dłużej, nigdy się na to nie zdecyduję.

Nie wierzę, że to robię, ale to tylko na jedną noc. Jedną noc. Pięć godzin.

Przesuwam dłoń nad świstek papieru, czując, jak bardzo się trzęsie. Biorę głęboki wdech. Raz kozie śmierć. Chwilę później mój podpis jest już na umowie, za późno, by się wycofać.

Ledwo skończę pisać, a Cas już do kogoś dzwoni.

– Pan Marshall? Tak, dzień dobry. – Wita się z kimś po drugiej stronie telefonu. – Przepraszam, że dzwonię tak późno. Tak, proszę się nie martwić, znalazłam wolną dziewczynę. Amelia. Będzie pan zadowolony. – Boże! Jak to paskudnie brzmi! – Tylko jest mały problem. Nie ma odpowiedniego stroju na taką okazję. – Mruga do mnie okiem. – Zadba pan o wszystko? Idealnie, to gdzie mam ją jutro podesłać? Tak, dobrze. Wpłaty oczekujemy najpóźniej do jutra. Do widzenia.

Boże. Stało się. Właśnie umówiłam się z jakimś obcym facetem!

ROZDZIAŁ 2MISIO

Amelia

Wzdycham oparta o zimną szybę samochodu Cas. Nie powinnam wczoraj tyle pić, a tym bardziej zgadzać się na tak szaloną propozycję. Ale jednak siedzę w jej samochodzie i jadę jedną z najbogatszych dzielnic w Los Angeles na spotkanie z moim… klientem.

– Pomyśl o tych pieniądzach, Mel – zwraca się do mnie przyjaciółka, gdy widzi moją nietęgą minę. – Będzie dobrze, pouśmiechasz się trochę i ładnie powyglądasz. Nawet ty sobie z tym poradzisz.

– Dzięki – prycham pod nosem. – Czy nie powinnam, no wiesz? Zmienić wygląd? Peruka i te sprawy? Mówiłaś, że zawsze to robisz.

– Ja to co innego. Przecież zrobisz to tylko raz, prawda? Po co więc masz się przebierać? A może boisz się, że ci się spodoba i jednak zastanowisz się nad taką pracą?

– Nie żartuj. To tylko ten jeden raz, dla brata. Po prostu martwię się. Co, jeśli rzeczywiście będzie tam ten dupek Evans i mnie rozpozna? Znasz moje życiowe szczęście.

– Och, to tutaj! – Cas zjeżdża na pobocze. – No, no, ma facet gust.

Patrzę na miejsce, w którym się zatrzymałyśmy. Budynek naprzeciwko wygląda na jakiś butik znanego projektanta. Nazwa sklepu umieszczona na szyldzie jest napisana tak dziwną czcionką, że nawet nie potrafię jej odczytać.

Czuję do siebie wstręt i odrazę, gdy dostaję SMS-a z potwierdzeniem przelania dużej sumy pieniędzy na moje konto. Dociera do mnie, że muszę zacisnąć zęby i wysiąść z samochodu, by spotkać się z moim… klientem. Boże! Jak to okropnie brzmi!

– Och, aż tak ci śpieszno, ponieważ zobaczyłaś pieniążki na koncie? – Cas śmieje się ze mnie, kiedy chcę otworzyć drzwi.

– Nie śmiej się, bo zaraz naprawdę się rozmyślę – grożę jej, choć obie dobrze wiemy, że ta opcja nie wchodzi w grę.

– Dobrze, dobrze. Nie denerwuj się tak. Zaczekaj, muszę ci coś dać. Tak na wszelki wypadek.

Patrzę na nią w szoku, gdy wyciąga z torebki gaz pieprzowy i jakieś dziwne plastikowe urządzenie.

– Mówiłaś, że to bezpieczne! – krzyczę z urazą w głosie i niemal podskakuję, ponieważ Cas naciska przycisk na tym dziwnym czymś, przez co przechodzi po nim niewielki piorun.

– Paralizator – wyjaśnia. – To tylko tak na wszelki wypadek. Ostrożności nigdy za wiele. Dbam o moje dziewczyny, a zwłaszcza o przyjaciółki. Tak więc gdyby jego ręce zawędrowały gdzieś, gdzie nie powinny, od razu wal go paralizatorem! Nie przejmuj się konsekwencjami, umowa jasno stanowi o twojej nietykalności.

Już chcę jej coś odpowiedzieć, ale koleżanka dosłownie wyrzuca mnie z samochodu z rzeczami upchniętymi w dłoniach. Odjeżdża samochodem z piskiem opon, zupełnie jakby się obawiała, że zaraz ucieknę. I prawdopodobnie ma rację. Chcę uciec, zwłaszcza teraz. Bez powodu nie dawałaby mi tych wszystkich rzeczy. Zresztą jak mogłam być tak głupia i uwierzyć, że taka praca może być bezpieczna?!

– Pani Mel?

Ma dość młody głos. Szybko wpycham gaz i paralizator do torebki, po czym odwracam się ze sztucznym uśmiechem na ustach. Staram się zachować dobrą minę do złej gry.

– Właściwie Amelia – poprawiam go. Nie lubię, gdy obcy zwracają się do mnie zdrobniale.

Lustruję uważnym wzrokiem mężczyznę, a raczej mojego klienta. Facet z postury przypomina surykatkę, ma także dość dziwnie skrojony garnitur i wielkie okulary na nosie. Wygląda dość młodo. Spodziewałam się jakiegoś starszego mężczyzny, więc jego wiek jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Co prawda nie tak wyobrażałam sobie prezesa bogatej firmy, ale co ja mogę wiedzieć o prezesowaniu? W końcu zbyt dużo takich typów nie spotkałam.

Może nie będzie aż tak źle?

Chyba nie powinnam myśleć w ten sposób, ponieważ zawsze, ale to naprawdę zawsze, gdy tak myślę, robi się naprawdę paskudnie.

– Zapraszam do środka. – Mężczyzna ręką wskazuje na wejście do butiku. Niepewnie robię kilka kroków w tamtą stronę. – Pan Evans już czeka.

I wtedy w głowie zapala mi się wielka czerwona lampka.

Alexander

Przeglądam sukienki, szukając tej odpowiedniej. Jeśli ma być moją partnerką na tym balu, to musi wyglądać elegancko i szykownie. W końcu zawieszam wzrok na czerwonej sukience z odkrytymi plecami. Zdejmuję ją z wieszaka. Tak, ta powinna być dobra.

To zabawne i nawet żałosne zarazem, żebym ja, Alexander Evans, prawie trzydziestoletni mężczyzna na poważnym stanowisku, musiał uciekać się do tak głupiej intrygi, ale kochana babunia nie pozostawiła mi żadnego wyboru. Jeśli ktoś myśli, że postawienie na swoim jest proste, to chyba nigdy nie stanął twarzą w twarz z moją babcią. Ona już ma swoje sposoby, żeby każdego ustawić do pionu. Jej mąż był książkowym przykładem pantoflarza, mój ojciec – ukochanym synkiem mamusi, który zawsze robił to, czego od niego oczekiwano, no, nie licząc ślubu z moją rodzicielką.

I wreszcie jestem ja. Ten, który odziedziczył charakter po nestorce naszego rodu, ale nawet on nie jest pomocny w tej sytuacji. Babcia ma asa w rękawie i nie zawaha się go użyć. Będzie mnie szantażować tak długo, aż ulegnę. Zatem nie mam innego wyjścia i muszę wcielić ten misterny plan w życie, czy tego chcę, czy też nie.

Zacznę od przedstawienia tej panny na wynajem jako mojej biznesowej partnerki, wobec której mam dość poważne zamiary, a jeśli to również nie poskutkuje, przejdę do planu B.

– Zaraz, chwileczkę! – Z zamyślenia wyrywa mnie kobiecy głos, który wydaje się dość znajomy. Skąd go znam?

– Witamy – mówi ekspedientka, a ja odwracam się powoli.

Patrzę na drobną blondynkę, która na mój widok wykrzywia usta w dziwnym grymasie. Zapewne, gdyby nie ramię sekretarza Stevena, uciekłaby tak szybko, jak tu weszła. Jest całkiem ładna, choć mało elegancka, jednak z odpowiednim strojem i makijażem…

Marszczę brwi, ona naprawdę wygląda znajomo. Zaraz! Chwila!

– Ty… – zaczyna, ale wchodzę jej w słowo:

– Czy to nie pani niezdara od soków?! – krzyczę, po czym spoglądam na ekspedientkę. Skinieniem ręki każę jej się oddalić. – Co tutaj robisz?

– To Amelia Wilson z „Eleganckich dam do towarzystwa” – odpowiada za nią Marshall.

Patrzę to na niego, to na stojącą obok dziewczynę. Ona? Poważnie? To są chyba, kurwa, jakieś jaja!

– Co?! – wybucham. – Zapewniałeś mnie, że to najlepsza firma, która zatrudnia wyłącznie profesjonalistki, czy ona ci na taką wygląda?!

Kobieta prycha pod nosem, a następnie odwraca się na pięcie. Na szczęście mój sekretarz zagradza jej drogę, powstrzymując tym samym przed wyjściem ze sklepu. Niech to szlag! Dlaczego ze wszystkich kobiet mieszkających w Los Angeles musiała to być właśnie ona?

– Zaszło jakieś nieporozumienie – odzywa się moja była pracownica. – Miałam być towarzyszką Stevena Marshalla!

– Teraz przynajmniej wiem, w jaki sposób chciałaś odkupić mi spodnie. Pani do towarzystwa!

Spogląda na mnie rozwścieczonym wzrokiem. Wyrywa się sekretarzowi, po czym – ku mojemu zdziwieniu – wcale nie ucieka, tylko z wojowniczo zadartym nosem rusza w moją stronę. Nie ukrywam, nieco mi to imponuje. Staje na wyciągnięcie ręki i choć czubek jej głowy sięga mi zaledwie do brody, patrzy mi prosto w oczy.

– A czyżby Pan Dupek potrzebował damy do towarzystwa? Żadna naiwna nie chciała wybrać się z takim dupkiem na imprezę, więc musiał sobie wynająć towarzyszkę? To dopiero zabawne!

Czy jej życie niemiłe? Nie dość, że niezdara, to jeszcze pyskata.

– Wszystkie – pochylam się nad nią – jesteście takie same, wasze ciała i serca są na sprzedaż. Ty przynajmniej nie udajesz, że jest inaczej.

Tak, wszystkie kobiety są takie same. Nauczyłem się tego dawno temu i starannie odrobiłem tę bolącą lekcję. Dzięki tamtej suce dziś się nie łudzę, że któraś z nich mogłaby kochać coś innego niż pieniądze. Już nie.

– A co ty możesz o mnie wiedzieć?! Wiesz, co?! Pieprz się, Evans!

Odwraca się na pięcie. No, no, nie tak prędko. Nieco boleśnie zaciskam dłoń na wątłym ramieniu dziewczyny.

– Wybierasz się gdzieś, skarbie? – Zabawnie akcentuję ostatnie słowo. – Jeśli się nie mylę, przez najbliższe pięć godzin jesteś moją partnerką, czyż nie?

Przez chwilę się ze mną siłuje, próbując się wyrwać, a ja tylko uśmiecham się głupkowato. Pieprzyć to wszystko! Może ta mała nie jest wymarzoną partnerką na dzisiejszy bal, ale nie zdołam już znaleźć nikogo innego. Ostatecznie powinna tylko ładnie wyglądać i się uśmiechać. Z tym nawet taka niezdara sobie poradzi, w końcu nie jest wcale taka brzydka, a gdyby nie ten paskudny charakter, mógłbym nawet powiedzieć, że jest w moim typie.

W dodatku niepotrzebnie pochwaliłem się, że na dzisiejszym balu będę miał ze sobą towarzyszkę. Niech to szlag! Najpierw trzeba było upewnić się, że dziewczyna wysłana przez tę zasraną agencję rzeczywiście będzie profesjonalistką. Niestety teraz jest już na to za późno.

– Nie! Nigdzie z panem nie pójdę. Dziś będzie się pan bawić we własnym towarzystwie. Życzę udanego wieczoru, a te pięć tysięcy od razu przeleję panu na konto! – oznajmia stanowczo dziewczyna, wyciągając telefon na potwierdzenie swoich słów.

– Chyba piętnaście tysięcy – poprawiam ją.

– Co?

– Kara za niedotrzymanie warunków umowy. Nie przeczytałaś jej, Soczku?

Otwiera i zamyka usta. Chyba rzeczywiście jej nie przeczytała. Muszę później porozmawiać z właścicielką tej pieprzonej firmy i dowiedzieć się, czemu wysłała mi jakąś nową, nieobytą pracownicę.

– Więc jak będzie? Płacisz? Czy może wciskasz się w tę sukienkę? – Pokazuję jej kreację, którą wcześniej wybrałem.

Widzę, jak przez chwilę walczy sama ze sobą. Patrzy to na telefon, to na czerwoną sukienkę, którą trzymam w dłoniach, ale ja już wiem, że wygrałem.

– Nie mamy czasu.

Amelia

Spoglądam na odbicie w lustrze, gdy ekspedientka pomaga mi włożyć sukienkę. Jest naprawdę piękna i wolę nie wiedzieć, a nawet nie myśleć o tym, ile może kosztować taki zwykły kawałek materiału. Widziałam kiedyś całkiem podobne w lumpeksie, ale tamte zapewne nie miały na metce fikuśnego napisu, który podbijałby ich wartość do zawrotnej kwoty.

Cholerny bogaty dupek. Jeszcze nikt nigdy mnie tak nie upokorzył. Muszę zacisnąć zęby i przeżyć jakoś ten okropny wieczór. Podczas rozmowy z nim aż mnie kusiło, by prysnąć mu gazem prosto w oczy, a później usmażyć jego jaja paralizatorem. Uśmiecham się pod nosem, gdy to sobie wyobrażam. Szkoda, że nie mogę tego zrobić, bo później musiałabym wytrzasnąć skądś piętnaście tysięcy, by oddać temu palantowi. Ale niech no tylko poczeka. Jak to mówią – co się odwlecze, to nie uciecze.

Nie doceniłam mojego pecha, choć coś mi mówi, że Cassandra doskonale wiedziała, kto będzie moim… usługobiorcą. Tak, to słowo brzmi troszkę lepiej niż klient. Niech ją tylko dorwę na tej imprezie, to nogi jej z tyłka powyrywam!

– Gotowe. Wygląda pani przepięknie. Ta kreacja została dosłownie stworzona dla pani! – podlizuje mi się ekspedientka, a ja zastanawiam się, jak wiele osób słyszało to przede mną.

– Skoro tak pani mówi… – mruczę pod nosem.

Przyglądam się sobie w lustrze. Kreacja rzeczywiście leży bardzo dobrze i jeśli nie liczyć odkrytych pleców, nie jest zbyt wyzywająca, za co jestem niezmiernie wdzięczna. Gdybym sama mogła coś sobie wybrać, nigdy nie zdecydowałabym się na taką sukienkę.

Po chwili kobieta podaje mi czerwone szpilki ozdobione jakimiś błyszczącymi kryształkami. Zastanawiam się, czy to prawdziwe diamenty, czy też kryształy Swarovskiego, ale wolę o to nie pytać. Są rzeczy, których lepiej nie wiedzieć.

Gdy przymierzam buty, do pomieszczenia wchodzi kilka innych osób z czarnymi walizkami. Stawiają je tuż obok, a ja zerkam na nie ukradkiem, podejrzliwie, obawiając się tego, co mogą w sobie zawierać. Na szczęście okazuje się, że w środku są przybory do makijażu i narzędzia fryzjerskie. Czuję się niemal jak w tym filmie Pretty Woman. Muszę przyznać, że to dość miłe, ale to wcale nie sprawia, że czuję do siebie mniejsze obrzydzenie. Wręcz przeciwnie, czuję się jeszcze gorzej.

Robisz to dla brata, Mel, pamiętaj o tym, powtarzam sobie w głowie, kiedy tańczy wokół mnie sztab podlizujących się ludzi, którzy próbują zrobić mi makijaż i fryzurę. Nienawidzę podlizywania się, dlatego staram się ich ignorować, a już zwłaszcza słowa o mojej cerze i pytania, jakich kosmetyków używam, że jest taka gładka i lśniąca. Trochę głupio przyznać, że używam głównie wody, mydła i czasem jakichś darmowych próbek z drogerii.

Gdy wreszcie makijaż i fryzura są gotowe, naprawdę nie potrafię poznać siebie w lustrze. Wyglądam jak milion dolarów! Zapewne mój strój i stylizacja kosztowały coś koło tego.

Wzdycham, po czym spinam się na myśl, że zaraz znów będę musiała zobaczyć tego dupka. Wolałabym zostać tutaj lub uciec tylnym wyjściem. Nie mam jednak żadnego wyboru. Chcąc nie chcąc, wychodzę z przymierzalni.

Mój były szef siedzi w fotelu i przegląda coś na tablecie. Staję tuż przed nim, znacząco chrząkając. Dopiero po chwili podnosi na mnie wzrok. Czując go na sobie, spinam się jeszcze bardziej, ale staram się unieść wysoko głowę. Kiedy zdecydowałam się pomóc Cas, obiecałam sobie, że będę trzymać swój niewyparzony język za zębami, ale teraz już wiem, że nie dotrzymam danego słowa i nawet nie zamierzam próbować się powstrzymywać. Nie będzie mną poniewierał żaden bogaty dupek.

– No. Może być – mruczy z aprobatą, po czym podchodzi do mnie. – Mam nadzieję, że będziesz umiała zachować się na przyjęciu, w przeciwnym razie…

Przewracam oczami na jego słowa.

– Tak, wiem. Będę musiała zapłacić. Niech się pan nie martwi, potrafię się zachować, i to dużo lepiej od pana.

Parska śmiechem w odpowiedzi, czym jeszcze bardziej mnie denerwuje.

– Liczę, Soczku, że nikogo nie oblejesz na przyjęciu.

Co on ma z tym Soczkiem?!

– Uważaj, żebym nie wylała ci wrzątku na spodnie. Tym razem będę celować wyżej.

Zabawnie wygląda, gdy się złości. Czyżby nikt nigdy nie przeciwstawiał się Panu Dupkowi? Niech się przyzwyczaja. Przed jego przyjaciółmi mogę udawać, kogo zechce, w końcu za to mi zapłacił, ale dla niego nie zamierzam być potulną owieczką.

– Chyba naprawdę jesteś bogata, skoro chcesz zapłacić dziesięć tysięcy kary.

– Chyba naprawdę jesteś zdesperowany, skoro jednak zdecydowałeś się na moje towarzystwo tego wieczoru.

Po jego minie widzę, że mam całkowitą rację. Jest zdesperowany, gdyby nie był, od razu zrezygnowałby z moich usług… Boże! Jak paskudnie to brzmi! Potrzebuje mnie na tej imprezie, dlatego coś mi mówi, że mogę się z nim trochę zabawić.

– Dobrze, przepraszam. – Spuszczam nieco z tonu, przesadzać również nie powinnam, w końcu ja także jestem zdesperowana. – Kogo mam udawać?

Spogląda na zegarek.

– Szczegóły wyjaśnię po drodze.

Kiwam głową, a następnie wychodzę za nim ze sklepu. Najwyraźniej rachunek opłacił już wcześniej. Jego sekretarz czeka przy czerwonym samochodzie, który jest zbyt ekstrawagancki jak na mój gust. Uśmiecha się na nasz widok, a po chwili otwiera drzwi pojazdu. Evans od razu siada na tylnej kanapie, a ja się waham. Mam wrażenie, że za chwilę wyląduję w prawdziwej paszczy lwa. Patrzę w stronę najbliższego skrzyżowania, po czym kręcę głową. W tych butach zbyt daleko nie ucieknę.

– Coś nie tak? Czemu nie wsiadasz? Nie gryzę.

Nie byłabym tego taka pewna, ale ostatecznie siadam obok, uważając, by nie pognieść dość drogiej kiecki. Drzwi zatrzaskują się tuż za mną.

– Trzymaj, zapoznaj się z tym – mówi, a po chwili wpycha mi w ręce jakieś papiery. – Tu jest wszystko wyjaśnione.

Wytrzeszczam oczy, gdy widzę, jak dużo jest tych kartek. Czy on oczekuje, że teraz zdołam to wszystko przeczytać i zapamiętać? A może ta droga na imprezę jest tak długa, że spokojnie zdążę to zrobić? Zaczynam przerzucać strony, ciekawa tego, cóż takiego zawierają. Okazuje się, że to mój podrobiony życiorys.

– Właścicielka centrum handlowego w Kanadzie? – pytam zaintrygowana. Nigdy tam nie byłam.

– Tak, a co? Wolałabyś coś lepszego? – Jego gburowaty ton naprawdę mnie irytuje.

– Mam udawać dziewczynę jaśnie pana?

– Nie schlebiaj sobie. Jesteś Amelia Wilson. – Dziwię się, że pamięta moje nazwisko. – Przyjechałaś tutaj z Kanady w interesach i tak się składa, że zaprosiłem cię na tę imprezę. Tutaj wszystko masz opisane, Soczku.

Nieco mi ulżyło, cieszę się niezmiernie, że nie będę udawać jego dziewczyny lub – co gorsza – narzeczonej albo żony! Nie wiem, po co mu wymyślona biznesowa partnerka na jakimś balu charytatywnym, ale nie zamierzam o to pytać. To nie moja sprawa.

Wracam do przeglądania kartek. Wygląda na to, że są na nich również dość szczegółowe informacje o tym dupku – Alexandrze. Jeśli są prawdziwe, to facet ma imponującą listę rzeczy, na które jest uczulony.

Nagle czuję, jak coś zimnego spada na moją szyję. Odwracam się gwałtownie i prawie zderzam z twarzą Evansa. Oboje odsuwamy się od siebie na bezpieczną odległość. Ostrożnie wyciągam dłoń, by dotknąć tej dziwnej rzeczy. W dotyku przypomina naszyjnik.

– Tylko go nie zgub – oznajmia ostrym tonem. – Jest wart więcej, niż zdołasz zarobić przez całe życie.

– W takim razie po co mi on?

Sięgam do zapięcia, ale stanowcza dłoń powstrzymuje mnie przed rozpięciem. Nie chcę być odpowiedzialna za drogą błyskotkę.

– Ponieważ jesteś teraz bogatą właścicielką centrum handlowego i właśnie taką biżuterię powinnaś nosić. On tutaj zostaje, przynajmniej na pięć godzin. Koniec dyskusji.

Nie wiem, jak długo jedziemy, nim samochód wreszcie zatrzymuje się przed miejscem, w którym odbywa się impreza. Po drodze Evans nieustannie daje mi wskazówki, w jaki sposób powinnam się zachowywać. Gdy wspomina coś o tym, że przede wszystkim mam ładnie wyglądać i się uśmiechać, a z tym nawet taka niezdara jak ja powinna sobie poradzić, ledwo powstrzymuję chęć przywalenia mu w zęby.

Jasne światła oślepiają moje oczy, dlatego muszę je zasłonić, mimo to dostrzegam skierowaną ku mnie rękę tego dupka. Drzwi od eleganckiego samochodu są otwarte, a z zewnątrz dobiegają mnie dziwne odgłosy. Biorę głęboki wdech, następnie narzucam na twarz sztuczny uśmiech i zaczynam przedstawienie. Dla mnie, dla brata.

Gdy ujmuję jego dłoń, mam wrażenie, że przechodzi mnie jakiś dziwny prąd. Ostrożnie, uważając, by nie uderzyć głową w drzwi, wysuwam się na zewnątrz. Znów muszę osłonić oczy, ponieważ zewsząd zaczynają oślepiać nas flesze aparatów. Co tu robią paparazzi? Robią zamieszanie, jakby sama Angelina Jolie miała pojawić się na tej imprezie, ale kto wie? Może faktycznie się zjawi?

Gdyby nie stanowcza dłoń Pana Dupka, zapewne już dawno uciekłabym stąd, choć niewątpliwie w tych szpilkach byłoby to niełatwe.

– Nie jest ci zimno, Amelio? – słyszę przy uchu czuły głos mojego… pracodawcy. Tak, pracodawca brzmi znacznie lepiej niż usługobiorca.

Nim zdążę odpowiedzieć, ciemna marynarka ląduje na moich obnażonych plecach, a zapach drogiej wody kolońskiej mąci mi w nosie. Tymczasem ku mojemu zdziwieniu Evans obejmuje mnie zaborczo ramieniem, przez co rumienię się jak jakaś gówniara. Cholera, Mel, to wszystko jest tylko grą, a ty się rumienisz? Zwariowałaś?!

– Co ty wyprawiasz? Zabieraj ręce – syczę, jednocześnie uśmiechając się do fotoreporterów. Chyba przez całe życie nikt nie zrobił mi tylu zdjęć, co oni w ciągu tych kilku minut.

– Ma być realistycznie, Soczku, i ciesz się, że nie trzymam ich niżej – szepcze mi do ucha.

A spróbowałby… Co on się tak uczepił tego Soczka?!

– Nie miałam być tylko partnerką biznesową? Ciekawe macie zwyczaje. Z mężczyznami, z którymi robisz interesy, też się tak obejmujesz?

– Nie przypominam sobie, żebym ci płacił za wygłaszanie kąśliwych uwag.

Popycha mnie do przodu w stronę dość wielkich drzwi.

– Żałuj, jestem w tym naprawdę dobra – odpowiadam złośliwie, ale widząc jego minę, zdaję sobie sprawę, że tylko dolewam oliwy do ognia. – Już się uśmiecham. Uśmiecham się.

Wchodzimy do eleganckiej restauracji, w której jest pełno gości, czyli cholernych, bogatych sukinsynów. Na szczęście nie ma już tutaj paparazzich, a zebrana śmietanka towarzyska niespecjalnie zwraca na nas uwagę. Rozglądam się w poszukiwaniu Cas, ale niestety w tym tłumie nigdzie jej nie zauważam. Ciekawe, jak ja ją teraz znajdę. Albo jak ona odnajdzie mnie?

– Nie gap się na innych mężczyzn – upomina mnie pracodawca.

– Lepsze to od patrzenia na ciebie.

Nie jest to najlepsza riposta, ale jego uporczywe ramię sprawia, że całkowicie mąci mi się w głowie i wyprowadza mnie z równowagi. Wolałabym, żeby je zabrał.

– Nie pogrywaj ze mną.

Jego dłoń jeszcze mocniej zaciska się na mojej talii.

Pozwalam, by silne ramię Evansa prowadziło mnie przez tłum gości. Wygląda na to, że zmierzamy w stronę okrągłego stolika, przy którym siedzi kilka elegancko ubranych osób. Moją uwagę przykuwa starsza pani, która na nasz widok podrywa się z miejsca. Coś w jej postawie, wzroku, przypomina mi mojego pracodawcę. Muszą być ze sobą spokrewnieni.

– Alex! Mój drogi, czy mnie oczy mylą, czy przyszedłeś z uroczą towarzyszką? – Uśmiecha się do mnie niezwykle przyjaźnie. – Choć raz nie okłamałeś schorowanej babci!

Wiedziałam. Czyli to jego babcia.

– To Amelia Wilson. – Evans przedstawia mnie, zanim zdążę się odezwać. – Przyjechała z Kanady w interesach. Miała wolny wieczór, więc pomyślałem, że ją zaproszę.

– Och, tak! To był świetny pomysł! – Uśmiecha się tak szeroko, że kąciki jej ust niemal dotykają uszu.

– Bardzo mi miło państwa poznać – zwracam się uprzejmie do wszystkich osób siedzących przy stoliku. Zapewne oni także są jego rodziną.

– Ja, moja droga, jestem babcią tego nicponia. Mam nadzieję, że jego ostry charakter zbytnio cię nie zraził? Alex bywa szorstki na początku, ale z czasem robi się z niego misio…

– Babciu!

Muszę zakryć usta dłonią, by nie wybuchnąć śmiechem. Patrzę na Evansa. Jego mina jasno wskazuje, że później pożałuję tego uczynku. Ale co tam. Może warto podrażnić jeszcze bardziej tego misia?

– Ależ wierzę – odzywam się nieproszona. – Tak myślałam, że pod tą grubą warstwą futra siedzi całkiem miły misio, który czeka na usidlenie.

– Już ją lubię – wtrąca się do rozmowy młody mężczyzna siedzący przy tym samym stoliku.

Spoglądam na niego i, cholera, jest w moim typie. Ma przystojną twarz i ciemną, zadbaną brodę. Zawsze miałam słabość do mężczyzn z zarostem. Alexander co prawda również jest przystojnym mężczyzną, skłamałabym, mówiąc, że nim nie jest, ale przez miny, które zwykle robi, przypomina rozwścieczonego psa z pianą na pysku.

– Witaj, kuzynie. Amelio, to mój kuzyn Samuel i jego matka. Witaj, ciociu Rose. – Przedstawia mi swoją rodzinę. – Pozwól.

Jego szarmancja nieco mnie zaskakuje, ale najwyraźniej umie pięknie grać. Siadam więc na krześle, które mi odsuwa.

– Dziękuję.

Ledwo zdążę posadzić swoje cztery litery, a już na stole lądują przystawki i inne dziwne potrawy. W życiu takich nie widziałam. Cholera! Zupełnie nie pomyślałam o tym, że nie potrafię jeść takich rzeczy.

Niepewnie sięgam po widelec. Z szokiem odkrywam, że tuż obok talerza leży kilka różnych widelców. Który powinnam wybrać?

– Czy pan Roberts już się pojawił? Rozmawiałaś z nim, babciu? – pyta Evans, gdy ja próbuję się zdecydować na sztućce. Na szczęście jego kuzyn mruga do mnie okiem i pokazuje na odpowiedni widelec. Uśmiecham się do niego, w końcu tutaj za to mi płacą.

– Nie był zbyt skory do rozmowy – wzdycha kobieta, którą przedstawiono mi jako ciocię Rose. – Uważa, że to nie czas i miejsce na załatwianie interesów.

– Nie czas?! – Głos tego dupka znów wydaje się wzburzony. – To jest odpowiedni czas i miejsce, nie mogę pozwolić, żeby te świnie z Rupert Electronic nas ubiegły. Od tego kontraktu…

– Alexandrze, zanudzasz swoją towarzyszkę gadaniem o interesach – zwraca mu uwagę babcia, po czym niespodziewanie sięga po moją lewą rękę i uważnie się jej przygląda.

– Coś nie tak? – pytam, zastanawiając się, czego to może na niej szukać.

Chyba nie sprawdza delikatności mojej skóry? Tak jak to było w tej bajce o księżniczce na ziarnku grochu? Chyba nie chce sprawdzić, czy rzeczywiście jestem tym, za kogo mnie mają?

– Widzę, że nie jesteś jeszcze zaobrączkowana.

Mojej uwadze nie ucieka oczko, które puszcza wnukowi.

Zapewne, gdybym coś teraz piła, wyplułabym na nią wszystko. Przełykam głośno ślinę, po czym patrzę w stronę Evansa, chcąc uzyskać od niego ratunek. On jednak również wygląda na zaskoczonego tak bezpośrednim atakiem ze strony swojej krewnej. Nawet nie próbuje się odezwać.

Babcia uśmiecha się do mnie. Mimo że to szczery uśmiech, napawa mnie niepokojem.

– Owszem, nie jestem – odpowiadam w końcu. – Ale pragnę zauważyć, że z panem Evansem łączą mnie tylko wspólne interesy.

Moja odpowiedź poniekąd jest zgodna z prawdą.

– Interesy, powiadasz? – pyta tajemniczo. Jej uśmiech naprawdę jest przerażający.

– Mamo, posłuchaj… – Rose próbuje ratować mnie z opresji, ale zostaje skutecznie uciszona skinieniem ręki.

– Tak. Interesy. Zgodziłam się dziś towarzyszyć panu Evansowi, gdyż błagał mnie i twierdził, że nie chce pokazać się tutaj sam. Nie dziwię się, z jego charakterkiem…

– Przepraszam na chwilę. – Mężczyzna łapie mnie nieco boleśnie za ramię. Teraz nagle postanowił zareagować? Trochę poniewczasie!

– Ale ja…

– Bez dyskusji.

Niemal siłą odciąga mnie od swojej rodziny. Po części to dla mnie ulga, zwłaszcza że widziałam w oczach jego babci, że zdążyła już zaplanować dla nas zaręczyny, ślub i gromadkę wnucząt, a raczej prawnucząt.

Evans zabiera mnie w jakieś bardziej ustronne miejsce. Po jego minie widzę, że jest bardzo zdenerwowany, dlatego o nic nie pytam, tylko posłusznie za nim idę. Czyżbym przesadziła? Ale w końcu powiedziałam samą prawdę, nie moja wina, że jego babcię poniosła fantazja.

Nagle przyszpila mnie do ściany. Jedna z jego dłoni opiera się na moim biodrze, a druga o ścianę tuż nad moją głową. W tej pozie chyba pragnie poczuć się jak samiec alfa, a ze mnie zrobić potulną owieczkę, ale nie ze mną te numery. Wojowniczo zadzieram głowę, jednocześnie wsuwam rękę do niewielkiej torebki i zaciskam dłoń na gazie pieprzowym. Ten na początek powinien wystarczyć.

– Ostrzegałem cię, żebyś ze mną nie pogrywała, Soczku! Jestem niebezpiecznym człowiekiem, więc uważaj, żeby się nie sparzyć.

– Hmm? A co? Znów mnie zwolnisz? Powiedziałam tylko prawdę. Sam na tej durnej kartce napisałeś, że mam udawać partnerkę biznesową, a nie lalunię do wydymania – syczę mu prosto w twarz. – Poza tym nie powinnam robić nadziei twojej babci, wygląda na to, że już nie może doczekać się gromadki prawnucząt!

Mężczyzna odsuwa się ode mnie, dzięki czemu mogę złapać oddech. Mamrocze coś cicho pod nosem, aż w końcu dodaje głośniejszym tonem:

– To prawda, robi się coraz bardziej upierdliwa w tej sprawie. – Jakby jego życie i problemy cokolwiek mnie interesowały… – Miałem nadzieję, że jak pokażę się z jakąś kobietą, wreszcie da sobie spokój.

Przez chwilę wygląda na zagubionego albo zmieszanego. A może tylko tak mi się wydaje?

– Wyglądało na to, że już chciała szykować nam wesele – mówię nieco spokojniejszym głosem.

– Wolałbym, żebyś przestała żądlić i wygłaszać durne uwagi. – Jego ton głosu znowu zmienia się w agresywniejszy. – Masz tylko ładnie wyglądać, uśmiechać się i przytakiwać, gdy o to poproszę. Za to ci płacę.

– No tak, bo kobiety nadają się tylko do tego, czyż nie?

– Dokładnie. Cieszę się, że to rozumiesz.

No co za dupek! Jak można być takim palantem?! Ale czego można spodziewać się po bogatym sukinsynie? Jak widać, na pewno nie elegancji czy szarmancji. Jeśli zaraz znów wygłosi taką uwagę, przysięgam, że zmienię zdanie i usmażę mu jaja paralizatorem.

Muszę ochłonąć, bo zaraz naprawdę zrobię mu krzywdę. Nieco go ignorując, udaję się w stronę toalety.

– Zaraz. A ty dokąd?

Łapie mnie za ramię.

– Do toalety. Przypudrować nosek, żeby móc być ładną i się uśmiechać – warczę, nie ukrywając sarkazmu w głosie.

– Będę czekać przy naszym stoliku. Nawet nie myśl o ucieczce przez okno w toalecie. Pamiętaj o tych piętnastu tysiącach.

Jak mogłabym zapomnieć? Gdyby nie one, nigdy by mnie tutaj nie było.

Oddycham z ulgą, kiedy zamykają się za mną drzwi damskiej ubikacji. Od razu podchodzę do umywalki, po czym delikatnie, uważając na makijaż, opłukuję twarz. Dzięki temu mogę nieco ochłonąć. Zostało niecałe pięć godzin i znów będę wolna.

Dam radę, zawsze daję sobie radę, więc także tym razem muszę zacisnąć mocno zęby i przeżyć pozostały czas.

Dopiero po dłuższej chwili decyduję się wyjść z łazienki, ale gdy tylko otwieram drzwi, przez moją niezdarność od razu się z kimś zderzam. Na domiar złego ten ktoś trzyma w ręku kieliszek czerwonego wina, które teraz wsiąka w biały garnitur.

Wciągam głośno powietrze. Jak mogłam w ciągu kilku dni poplamić dwa drogie garnitury, warte z kilka tysięcy dolarów?!

To właśnie jestem ja, Amelia-Niezdara-Wywrotka-Wilson.

ROZDZIAŁ 3GDZIE MIESZKASZ?

Alexander

– To całkiem urocza dziewczyna i jeszcze z dobrej rodziny – stwierdza babcia, przez co jeszcze bardziej się denerwuję. Kiedy wreszcie da sobie spokój?! Zaprosiłem tutaj Mel, mając nadzieję, że to ją uciszy, a nie zachęci do planowania nam wesela.

– Jak mówiła Amelia, łączą nas tylko interesy – tłumaczę cierpliwie.

Staram się zachować spokój, a to wcale nie jest takie proste. Naprawdę miałem nadzieję, że ten pomysł wypali i nie będę musiał przechodzić do planu B. Tymczasem ona nie pozostawia mi żadnego wyboru.

– Jeśli łączą was tylko interesy – wtrąca się mój głupkowaty kuzyn – to chyba nie będziesz mieć nic przeciwko, jeśli poproszę ją do tańca? Chciałbym zobaczyć, jak rusza tymi biodrami.

– Po moim trupie – syczę, nim ugryzę się w język. Nie będzie mnie zdradzać fałszywa dziewczyna za pieniądze.

Co ja pierdolę?!

– Samuelu! – oburza się babcia. – Przecież byłeś ostatnio z tą blondynką Roxane, czyż nie? Czemuś jej nie zaprosił? Amelia tak pięknie wygląda przy boku Alexa. – Pewnie, że wygląda, w końcu zapłaciłem za to wszystko fortunę. – Właśnie, Misiu, może zatańczycie później? Skoro już ją zaprosiłeś, nie powinna się nudzić.

– Może – odpowiadam ze złością, próbując uciąć tę denerwującą rozmowę. Muszę się poważnie zastanowić, co robić dalej.

Wygląda na to, że plan A nie zadziała. Plan B zakłada zamienienie partnerki biznesowej na narzeczoną, ale, kurwa mać, nie spodziewałem się, że ta pieprzona agencja przyśle mi kogoś takiego jak Amelia! Ktoś taki jak ona miałby udawać moją narzeczoną? A ja miałbym znosić jej humorki i niewyparzony język? I jeszcze za to płacić?! Nie, to na pewno nie jest dobry pomysł. To od samego początku był kurewsko zły pomysł!

Niech to szlag!

– Mama po prostu się martwi – odzywa się ciotka. – Jeszcze trochę a naprawdę zostaniesz starym kawalerem, Alexandrze. Wiem, że Carmen…

– Nie wracajmy do tego tematu – syczę pod nosem.

– A może wolisz… no wiesz. Mężczyzn? W dzisiejszych czasach to nie wstyd, nam możesz powiedzieć.

W odpowiedzi przewracam oczami. Nawet nie mam ochoty zaprzeczać. To i tak nic nie zmieni.

– Oho, lepiej się odsunąć. – Samuel przesuwa krzesło.

– Wypluj to, Rose! Nasz Misio jeszcze…

Nie słucham ich dalej. Gdyby nie chęć zrobienia interesów z Robertsem, w ogóle bym się tutaj nie pojawił. Jaka szkoda, że od rodziny nie da się tak łatwo uciec, zwłaszcza gdy są udziałowcami w tej samej firmie.

Właśnie, udziały. Wszystko przez te pieprzone udziały w większości należące do mojej ukochanej babci, która uwielbia dbać o to, by nasz ród zbyt szybko nie wygasł.

Ale, do kurwy nędzy, gdzie jest ta panna do wynajęcia?!, pytam sam siebie, gdy zdaję sobie sprawę, że coś długo nie wraca. Czyżby faktycznie zwiała przez okno w kiblu? To możliwe.

Udaję się na poszukiwania, co przy tak dużej liczbie gości nie jest wcale takie proste. Rozglądam się uważnie, ale nigdzie nie widzę jej blond kudłów. Może to nawet lepiej, że uciekła?

Nagle w okolicy toalety słyszę głośny śmiech. Tak, to musi być ona.

– Trudno mi się z panem zgodzić – to zdecydowanie głos Mel – zapewne słyszał pan o teorii Friedmana? Nieoczekiwany wzrost dochodu nie musi wpłynąć na wzrost konsumpcji. To oczywiście zależy od osoby i jej podejścia do finansów…

Z kim i o czym ona rozmawia? Robię jeszcze kilka kroków, po czym wreszcie ją zauważam. Stoi w pobliżu toalet i gada z jakimś starszym facetem w białym garniturze. Wciągam powietrze, kiedy zauważam jej dłoń na klatce piersiowej tego fagasa. Wygląda na to, że nawet lalunie za pieniądze nie potrafią utrzymać się przy jednym partnerze, nawet takim, co płaci za ich towarzystwo.

– Część ludzi na pewno woli oszczędzać.

– A pani? Gdyby szef dał pani podwyżkę albo premię, oszczędzałaby pani?

– Och, nie. Mam sporo bieżących wydatków, ale to nie znaczy, że wszyscy tak postąpią – oznajmia Mel.

Jeszcze bardziej zaborczo jeździ ręką po tym facecie. Zaraz szlag mnie trafi! Nawet taka panienka nie potrafi dotrzymać mi wierności na pieprzone kilka godzin?

– Proszę nie przesadzać, naprawdę nic się nie stało. Moja żona nigdy nie lubiła tego garnituru.

Dobra, tego już za wiele. Żeby jeszcze niszczyć komuś małżeństwo? Kobiety! Chociaż faceci wcale nie są lepsi, naprawdę taki stary dziad myślał…

Mel niespodziewanie odwraca się w moją stronę i zamiera w bezruchu. Sekundę później mężczyzna również się odwraca. Że co, kurwa?! Ledwo się powstrzymuję, gdy widzę wielką czerwoną plamę na białym garniturze i brudną chusteczkę w rękach kobiety. Zostawiłem ją na pieprzone dziesięć minut, a ta już zdążyła wywołać katastrofę!

– Ach, pan Evans! – odzywa się mężczyzna, a ja dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że go znam. Przecież to Roberts! No to pięknie. Ten wieczór nie mógł pójść kurewsko gorzej! Może lepiej będę udawać, że jej nie znam?

– Dobry wieczór, widzę, że miał pan mały wypadek.

Podchodzę bliżej, starając się ignorować blondynkę.

– Zdarza się. – Lekceważąco macha dłonią. – Naprawdę nie ma się czym przejmować, to tylko niewielka plama.

– Widać mam talent do oblewania ludzi. – Amelia śmieje się i zanim zdążę coś zrobić, dodaje: – Pana Evansa również poznałam, oblewając go sokiem.

No to pięknie! Po prostu, kurwa, pięknie!, przeklinam w myślach dzień, w którym wpadłem na ten pomysł i zadzwoniłem do agencji z damami do towarzystwa.

– Ja… – zaczynam, by załagodzić sytuację. Naprawdę zależy mi na tym kontrakcie.

– Państwo się znają?

– Właściwie to nie…

– Tak! – Dziwnie rozbawiona Mel zagłusza moje słowa, a ja mam ochotę skręcić jej kark. – Przyjechałam z Kanady robić interesy z firmą pana Evansa. Miałam wolny wieczór, więc gdy pan Evans mnie zaprosił, nie mogłam odmówić.

– Jeśli chodzi o garnitur, z przyjemnością pokryję koszty czyszczenia – oznajmiam szybko. – Jest mi naprawdę…

– Ależ dajcie państwo spokój. To tylko szmata. – Tak, szmatka warta co najmniej pięćdziesiąt tysięcy, jak nie więcej. Dla takiego bogacza jak ja to tyle, co wydatki na waciki, ale Mel mogłaby się nie wypłacić do końca swojego żywota, a ten może okazać się zaskakująco krótki. – Nie mamy więc o czym mówić. Nie zawracajmy sobie głowy taką drobnostką.

– Właściwie… – zaczynam, korzystając z okazji, ale znów mi przerywa:

– Wybaczcie, państwo. Żona na mnie czeka. Zapewne ucieszy się, że wreszcie będzie mogła wyrzucić ten garnitur.

Przez chwilę zastanawiam się, czy go zatrzymać, ale w obecnej sytuacji nie jest to najlepszy pomysł. Gdy tylko mężczyzna mnie wymija, patrzę upiornym wzrokiem na Mel. Z jej twarzy momentalnie schodzi ten głupkowaty uśmieszek. Ona chyba jeszcze nie wie, co ją czeka.

– Czy ty wiesz, co właśnie zrobiłaś? I kto to był?

– Daniel Roberts?

– A tak, panie Evans. – Ku mojemu zdziwieniu słyszę jego głos tuż za plecami, więc odwracam się ze zdziwieniem. – Proszę o wybaczenie. Wiem, że od jakiegoś czasu próbował zaprosić mnie pan na spotkanie biznesowe, ale cóż, szczerze mówiąc… Nie byłem przekonany do pańskiej firmy, ale skoro pani Amelia chce robić z panem interesy, może jednak powinniśmy porozmawiać? W przyszły czwartek znajdę chwilkę. I jeszcze, pani Wilson, mam nadzieję, że będzie nam dane dokończyć naszą rozmowę. Miłego wieczoru.

Mrugam oczami, wpatrując się tępo w plecy Robertsa. Co się właśnie stało? Czy facet, którego od kilku tygodni próbowałem bezskutecznie namówić na spotkanie w celu zawarcia kontraktu, po tym, jak ta mała zołza oblała go czerwonym winem, nagle godzi się ze mną spotkać?

Co, do chuja?

– Czytałam jego książki – wyjaśnia Mel. – Roberts pisze interesujące prace o ekonomii, wiedział pan o tym?

– Co? Nie, a ty? Skąd ty to wiesz? Interesujesz się ekonomią?

– Wielu rzeczy pan o mnie nie wie – odpowiada zagadkowo.

Uważnie przyglądam się jej twarzy. Dzisiejszego wieczora już chyba absolutnie nic nie zdoła mnie zaskoczyć.

– Wiem, że jesteś największą niezdarą, jaką znam.

– Chciałabym zaprzeczyć, ale obawiam się, że to prawda.

Cieszę się, że jest tego świadoma.

– Wróćmy do stolika. – Próbuję złapać ją za ramię. Nie mogę ryzykować, że tym razem wyleje coś gorącego na czyjeś krocze.

– Alexandrze! Cóż za spotkanie! – Od tego głosu wyje każda komórka mojego ciała, a włosy jeżą mi się na karku.

Jednak nie doceniłem tego dnia. Ten głos to dla mnie całkowite zaskoczenie. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś go usłyszę. Nie, raczej miałem wielką nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiał go słuchać, a tym bardziej oglądać jego właścicielki. Ale oto i ona, Carmen. Zdradziecka suka. Tylko jej mi tu jeszcze brakowało! Pytanie, co tutaj robi. Słyszałem, że wyjechała ze swoim kochankiem do Paryża. Zostawił ją, że nagle przypomniała sobie o mnie?

Patrzę, jak zmierza w naszą stronę w ekstrawaganckiej sukience odsłaniającej zdecydowanie za dużo nawet jak na mój męski gust. Uśmiecha się, więc od razu domyślam się, jakie ma intencje. Nie mam ochoty z nią rozmawiać.

– Co się stało? – pyta Mel.

Nagle rozbrzmiewa muzyka do tańca. Patrzę na moją dzisiejszą towarzyszkę, która przygląda mi się uważnie. Pieprzyć to. Lepsze to niż uciekanie z podkulonym ogonem przed byłą. Raz kozie śmierć.

– Mój drogi.

Ta suka wyciąga już ku mnie ramiona. Nie potrzeba mi lepszej zachęty.

– Kochanie. – Nie wierzę, że to mówię ani że moja dłoń zaborczo obejmuje Mel w talii.

Czuję pod palcami jej ciało, a w oczach widzę zdziwienie. Cóż, wynająłem ją, więc zrobi, co zechcę. Ciągnę ją ku sobie. Jest wyraźnie rozzłoszczona moim zachowaniem, ale w tym momencie gówno mnie to obchodzi.

– Co ty…