Opowiadacz - Rygiel Katarzyna - ebook + książka

Opowiadacz ebook

Rygiel Katarzyna

0,0

Opis

Twoje piekło jest wybrukowane słowami... On mówi o sobie, że jest opowiadaczem. Prowadzi warsztaty i występuje na imprezach, na których snuje swoje opowieści. Ona jest dziennikarką, pisze reportaże do prasy kolorowej. Spotykają się pewnego popołudnia w mieszkaniu wspólnej znajomej, którym będą się opiekować przez kilka miesięcy, aż do jej powrotu. Są zaskoczeni, ale oboje mają klucze… Poruszający thriller psychologiczny autorki cyklu powieści kryminalnych o archeolożce Ewie Zakrzewskiej. 

Katarzyna Rygiel z wykształcenia archeolożka i dziennikarka. Autorka powieści obyczajowych, kryminalnych oraz książek dla dzieci. Polecamy serdecznie kryminały o Ewy Zakrzewskiej „Ekspedycja Kolitz”, „Gra w czerwone” i „Śmiertelne zlecenie”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 367

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stał nad nią jak kat. Światło telefonu, który trzymał w dłoni, odbijało się w jego oczach. To jaśniało błękitem, to gasło, gdy mężczyzna na dłużej odrywał kciuk od wyświetlacza... Siny blask nadawał jego spojrzeniu szyderczy wyraz. Nie mogła na niego patrzeć.

– Ty psychopato! – wykrzyczała mu w twarz. To wymagało odwagi, ale czy miała coś do stracenia? Poza życiem… – Po co mnie tu trzymasz?

Rzucił komórkę na stół i spojrzał na nią z rozbawieniem.

– Przecież wiesz. Jesteś częścią opowieści.

– Wypuść mnie!

– To jeszcze nie koniec.

– Idź do diabła!

Wyminęła go i przyciskając do siebie torebkę, ruszyła do przedpokoju. Złapał ją za łokieć, nim zdążyła sięgnąć po płaszcz. Przyciągnął do siebie. Odciął drogę ucieczki.

– To boli! – syknęła.

– Co robisz?

– Wychodzę.

– Nie możesz...

– Już dość!

Próbowała mu się wyrwać, ale trzymał zbyt mocno. Z bliska widziała jego ogromne źrenice i zacięte usta. Wyraźnie zarysowane kości policzkowe jeszcze bardziej zaznaczyły się pod skórą, gdy zacisnął zęby. Patrzyła na niego i wreszcie zaczynała rozumieć. Dostała tyle ostrzeżeń i wszystkie zlekceważyła.

1

Przekręciła klucz w zamku i nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły z cichym stęknięciem, jakby skarżyły się, że wymaga od nich zbyt dużego wysiłku. Wyczuła czyjąś obecność, jeszcze zanim usłyszała szelest. Wąski korytarz wyłożony czarno-białą terakotą był jednak pusty. Nawet za okazałym wolno stojącym wieszakiem na ubrania, na którym tłoczyły się kurtki i płaszcze, nie czaiło się żadne widmo. Na wszelki wypadek przyjrzała się jednak uważnie splątanym rękawom, pustym i bezużytecznym, a potem ruszyła w głąb mieszkania.

Po drodze zaczepiła łokciem o wełniany płaszcz zimowy, a ten zsunął się z wieszaka na ziemię. Kiedyś marzyła o tym, by mieć podobny. Długi i ciepły, w odcieniu ciemnej szarości. Stłumiła pokusę, by go przymierzyć. W zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, może jedynie świadomość, że zwykle nie czuła się dobrze w cudzych ciuchach, nawet jeśli ich rozmiar był odpowiedni. Zirytowana brakiem umiaru, który tyczył się liczby ubrań wiszących w ciasnym korytarzu, schyliła się, by podnieść płaszcz, i wtedy usłyszała ten dźwięk. Za ścianą ktoś przewrócił stronę. Papier zaszemrał, poddając się ruchowi dłoni.

Zamarła, trzymając okrycie w jednej ręce, a drugą przyciskając do oszalałego nagle serca. Próbowała przełknąć ślinę, ale jej się nie udało. Podniebienie miała suche jak papier, który zaszeleścił w sąsiednim pomieszczeniu. Wyprostowała się i przewiesiła płaszcz przez metalowy drążek wieszaka, starając się zrobić to jak najciszej. Pomyślała, że wycofa się na palcach, czmychnie, zanim człowiek zza ściany ją powstrzyma. To może się udać, przekonywała się, słuchając ciszy, zagęszczonej nie tylko jej wyczekiwaniem. Bliska paniki zrobiła pierwszy krok w kierunku drzwi.

– Może jednak wejdziesz?

Na terakotę padł cień, a w prześwicie między korytarzem a pokojem pojawił się mężczyzna. Był wysoki i szczelnie wypełniał sobą wąską przestrzeń. Wydawało się, że podpiera barkami nadproże. Wrażenie to potęgowała jeszcze czerń skórzanej kurtki, która nawet w przytłumionym świetle przechodzącego w wieczór popołudnia lśniła na nim jak zbroja Batmana.

Westchnęła w duchu. Nie wyglądał groźnie. Raczej jak superbohater na urlopie.

– My się znamy? Co pan tu robi?

– A pani?

– Opiekuję się tym mieszkaniem. Widzi pan? Mam klucze. – Uniosła je i pokazała mu z daleka.

– Ja też – odparł wyraźnie rozbawiony, wykonując taki sam ruch. – Helena nie wspominała, że mam się spodziewać czyjejś wizyty.

– Pewnie zapomniała. Mnie też nie powiedziała o pańskim istnieniu.

Mężczyzna cofnął się, pozwalając jej wejść dalej. Wystarczyło pięć kroków, by znaleźć się w pokoju z aneksem kuchennym i widokiem na ścianę sąsiedniego budynku. Biel ścian i szafek zestawiona z szarością elewacji za oknem robiła przygnębiające wrażenie. Mogłaby powiedzieć o tym Helenie, obawiała się jednak, że przyjaciółka źle zniosłaby krytykę. Zresztą, kto znosił ją dobrze?

Oderwała wzrok od okna i spojrzała na mężczyznę. Sięgała mu zaledwie do ramienia. Oboje, znowu wykonując bliźniacze gesty, wyciągnęli przed siebie otwarte dłonie, by porównać leżące na nich komplety kluczy. Były identyczne.

– Chyba powinnam do niej zadzwonić.

Nie chciała powiedzieć tego głośno.

– Żeby mnie sprawdzić? – Uśmiechnął się kpiąco. – Mam zrobić to samo? To niedorzeczne.

– Ma pan inny pomysł?

– Może napije się pani kawy?

– Z panem?

– Woli pani, żebym sobie poszedł? Czy raczej sama pani wyjdzie?

Nie, pomyślała, mogłaby zostać i posłuchać, co Batman ma do powiedzenia. I jak poznał Helenę... Miała mnóstwo czasu. W sam raz na opowieść. A może i znajomość.

Najtrudniejszy jest zawsze początek, nie uważasz? Całe to wprowadzenie, naszkicowanie tła wydarzeń, wspomnienie o wszystkich, nawet najmniej istotnych okolicznościach, które z czasem okazują się mieć znaczenie – niektórzy mogą uznać to za stratę czasu. Wiem coś o tym, bo żyję z opowiadania historii. Dzieciom, dorosłym i starcom. Na imprezach, festiwalach, w szkołach. Jestem opowiadaczem. Tylko tyle. Bez imienia. Bez nazwiska. Opowiadacz.pl, w zakładce Kontakt jedynie numer telefonu.

Niektóre historie spisuję, jeśli je zapamiętam. Nie uwierzysz, jak wiele można wymyślić na poczekaniu. I jak wiele umyka, gdy padną słowa: „I żyli długo i szczęśliwie”. Na szczęście pamięć rzadko mnie zawodzi. Może nie jest nadzwyczajna, ale jest dobra, i to wystarczy.

Tylko nielicznych słuchaczy dłuższy wstęp przykuwa do miejsc, wielu zaś zniechęca. Odchodzą, nie dając się porwać słowom. Opowieści, żywe słowo bez obrazków i ideogramów nie są przekazem na miarę XXI wieku. Trzeba dosłuchać do końca i wszystko sobie wyobrazić, a to może być męczące. Najszybciej nudzą się dorośli, którym bezczynność kciuka nawykłego do przesuwania treści na wyświetlaczach najbardziej daje się we znaki. Najwytrwalsi są seniorzy i dzieci. Oni potrafią słuchać. Twierdzisz, że ty też... Trudno w to uwierzyć, ale skoro – jak mówisz – nigdzie ci się nie spieszy, może opowiem ci tę historię. Nie, nie trzeba mnie prosić, choć robisz to z wdziękiem, który dodaje ci uroku. Nie śmiałbym jednak wykorzystywać swojej przewagi. W końcu gdybym nie lubił mówić, nie zajmowałbym się snuciem opowieści.

Można z tego żyć, wyobraź sobie! Jeśli tylko ma się nieprzypadkowych słuchaczy, którzy wiedzą, czego chcą. Jak się pewnie domyślasz, nie ma ich wielu. Przychodzą po opowieść, a czasem i z opowieścią. Słuchają mnie i siebie nawzajem i zostają wysłuchani (przyznaj, że to się dzisiaj rzadko zdarza). Co z tego mają? Gdybyś ich spytała, na pewno usłyszałabyś wiele odpowiedzi. Jednak najważniejsze jest to, że kiedy mówią i kiedy słuchają, uczą się rozumieć emocje, swoje i cudze, nabierają odwagi i pewności siebie. Sami na chwilę stają się opowiadaczami. Jakby zmienili skórę. Zdziwiłabyś się, gdybyś mogła usłyszeć ich historie, tak bardzo się różnią, zupełnie jak ludzie.

Chciałbym wierzyć, że Helena też była dobrą słuchaczką. Wybacz definitywność czasu przeszłego: zanim wyjechała – to miałem na myśli. Ale wiem, że to nieprawda. Wzruszasz ramionami, jakby to nie miało znaczenia. A przecież ma. To ważne, czy osoby, z którymi jesteśmy blisko, chcą nas słuchać. Kiwasz głową. Cieszę się, że rozumiesz, o czym mówię.

Byłyście, przepraszam, znowu to samo, jesteście przyjaciółkami. Można więc przypuszczać, że macie wiele wspólnego. Nie? Tak ci się tylko wydaje. Zwykle łatwiej dostrzec różnice niż podobieństwa. Nawet jeśli te drugie ma się przed oczami. Co lubisz w Helenie? No, śmiało! Obiecuję, że jej nie powtórzę. Entuzjazm i odwagę... To prawda, nie boi się podejmować decyzji, zmieniać otoczenia, poznawać ludzi, uczyć się nowych rzeczy. Że jest perfekcjonistką? Ty nie jesteś? A widzisz! I to was łączy. Obie macie też twórcze natury. Skąd wiem? Domyśliłem się. Czym się zajmujesz? Piszesz? Koleżanka po fachu, kto by się spodziewał! Dziennikarstwo to także opowiadanie historii, choć wasze są jak poszatkowane na odcinki seriale, podczas gdy moje przypominają powieści iberoamerykańskich mistrzów. Nie, nie schlebiam sobie, chcę tylko zwrócić twoją uwagę na tempo. Newsy, jak wiesz, umierają przed kolejnym serwisem, a ja moim historiom wieszczę dłuższy żywot. Nie oglądasz wiadomości? I nie piszesz newsów? To o czym piszesz? Szczęściara. Ludzie zawsze mają coś ciekawego do powiedzenia. Zwierzają ci się... To by znaczyło, że rzeczywiście umiesz słuchać. Tym bardziej powinienem ci wierzyć. Helena też lubiła mówić (pozwól, że zostanę przy czasie przeszłym, tak naturalnym dla większości historii, inaczej wciąż będę się mylił). O czym to ja... ach tak... Helena lubiła mówić, a ty słuchać, doskonale się więc uzupełniałyście, choć tobie z pewnością doskwierał czasem jej egocentryzm i brak zainteresowania.

Nie spytałem cię o jej wady, a miałem zamiar. Dostrzegałaś je? Te, które wymieniłem, czy inne także? To znaczy, że się nie pomyliłem. Dobrze ją znałem i to, że nie znam ciebie, nie przeszkadza mi w wyciąganiu wniosków. Zbierałaś wyrzucane przez nią słowa, nasiąkałaś nimi jak gąbka, do tego stopnia, że czułaś się czasem ciężka od ich nadmiaru. Znam to uczucie. Jako osoba z natury małomówna, traciłaś ochotę, by w ogóle się odzywać. A jednak nazywasz to przyjaźnią, ciekawe... Rozumiem, że to jedna z tych różnic między wami, o których wspomniałaś. Rzeczywiście, trudno ją przeoczyć czy też „przesłyszeć”. Nie, nie zamierzam wytykać ci błędów. Każdy ma takich przyjaciół, jakich sobie dobiera.

Ja też… lubiłem Helenę. Jej żywiołowość była zaraźliwa. Karmiłem się nią, gdy nie starczało mi własnej, i nigdy nie miałem wrażenia, że nie powinienem tego robić. Helena miała jej pod dostatkiem, jej energia i radość czasem obracały się przeciwko niej. Ty też zauważyłaś, że żadnej sprawy nie doprowadzała do końca? Gnało ją nie wiadomo dokąd, od jednego fantastycznego planu do drugiego... I zawsze czuła, że tam, gdzie jej nie ma, jest lepiej, ciekawiej, więcej się dzieje. Zmieniła się? Może masz rację. Ale teraz też pomknęła przed siebie, nęcona obietnicą lub wyobrażeniem, które napełniły ją wiarą w sens nowego przedsięwzięcia. Wiarą, która nie zdąży się umocnić, nim Helena dozna kolejnego objawienia.

Nie, to nie rozgoryczenie. Jestem tylko obserwatorem i komentatorem jej poczynań, w dodatku bez prawa do oceny, którą właśnie wygłosiłem, prawda? I to przy świadku. To naganne i niegodne opowiadacza, który nie powinien wyręczać słuchaczy, tylko pozwolić im potępiać, kogo chcą. Nie mówię tu o przypadku Heleny, lecz o pewnych zasadach, które mnie obowiązują. Dotąd ich nie łamałem i zachodzę w głowę, dlaczego tym razem jest inaczej. Może to kwestia jednoosobowego audytorium. Przywykłem do liczniejszej publiczności.

Wciąż chcesz mnie słuchać? Nie wycofuję się, upewniam się tylko, że ta sytuacja nie wprawia cię w zakłopotanie. Nie? Mnie tak. Kiedy widzę wiele par oczu, łatwiej mi wmówić sobie, że tak naprawdę nikt na mnie nie patrzy. Ale kiedy dosięga mnie tylko twoje spojrzenie, kiedy widzę, jak zmienia się pod wpływem moich słów, zaczynam czuć się nieswojo. Nie przepraszaj, to nie twoja wina. To ja... Pamiętaj, że opowiadam ci swoją wersję tej historii, a subiektywizm rzadko ma coś wspólnego z prawdą.

Wiesz o tym? Mądra dziewczynka. To może o tym napiszesz? Jak tu sobie siedzimy i rozmawiamy o Helenie... Nie chcesz? Szkoda. Na pewno zrobiłabyś to lepiej niż ja. Każdy powinien zająć się tym, w czym jest dobry. A może się boisz... Że musiałabyś napisać i o mnie, i o sobie... Zwłaszcza o sobie. Boisz się? Przecież nie ma w tym nic złego. Uważasz, że to trudne? Ale przyznasz, że kuszące... Tylko dla egotyków? Nie bądź taka surowa.

Patrzysz na mnie z wyrzutem. No tak, zrobiło się późno, a ja nic jeszcze nie powiedziałem. Za oknem od dawna ciemno, już prawie dziewiąta... Wybacz, nie zdawałem sobie sprawy z upływu czasu. Czy nie wspominałaś jednak, że jesteś cierpliwa i nigdzie się nie spieszysz? Zatem pora nie powinna mieć dla ciebie znaczenia. A może postanowiłaś mnie okpić? Ukrywasz pośpiech, licząc na to, że uzyskasz informacje, które pozwolą ci zabłysnąć. Napisać artykuł życia... Może wcale nie różnisz się od innych dziennikarzy? Czułbym się zawiedziony, gdyby tak było. Zaprzeczasz? To jaki jest powód twojego pośpiechu? Musisz rano wstać do pracy, jasne, nie pomyślałem o tym. A kawa, cóż, rzeczywiście się skończyła. Helena zostawiła tylko trochę na dnie puszki. Jutro kupię.

Śmiejesz się... Zabrzmiało to jak zapowiedź wspólnego życia. Coś w stylu: „Zrobię zakupy, a ty odbierz dzieci z przedszkola”. Nie, nie zamierzałem składać żadnych deklaracji, chciałem tylko zapytać, czy przyjdziesz jutro. Tak, tutaj. Dlaczego nie? Nie chcesz posłuchać drugiej części mojej historii? Och, daj spokój, nie bądź złośliwa, to nic, że jeszcze nie było pierwszej, czy nie mówiłem, że wstęp bywa niezbędny, jeśli ma się wymagające audytorium? Wszystko przed nami. Jak na kogoś, kto podobno umie słuchać, jesteś zadziwiająco zasadnicza. To nie to? A co? Ciekawość! To nawet lepiej, bo się jej nie wywiniesz. Do jutra, moja droga. Będę czekał.

2

– Jesteś. Nie byłem pewien, czy przyjdziesz. – Na twarzy mężczyzny była widoczna ulga, jakby nieobecność rozmówczyni niosła ze sobą nieprzyjemne dla niego konsekwencje.

– Wczoraj nie sprawiałeś takiego wrażenia.

– Na tym polega moja rola, by sprawiać takie wrażenie, jakie chcę.

– To znaczy, że nigdy nie jesteś szczery?

– Emocje opowiadacza są częścią historii, którą dzieli się z innymi. Dzięki nim słowa nabierają głębi. Jako zawodowiec muszę dbać o wiarygodność.

– Ale tracisz ją jako człowiek. – Wydawał się zaskoczony, więc spróbowała mu to wyjaśnić: – Myślałam, że to zwykła znajomość, a ty traktujesz ją jak swoją misję. Czy zawsze tak podchodzisz do relacji z ludźmi? Jesteś uroczy i elokwentny i nie będzie w tym przesady, jeśli powiem, że uwodzisz słowem, ale czy zdarza ci się być sobą?

– Jakie to ma dla ciebie znaczenie? Przychodzisz po historię i ją dostajesz. Na ogół nie jestem jej bohaterem, często nie jestem nawet autorem, a jedynie „dostarczycielem”, jakkolwiek źle to brzmi. Nie muszę być sobą, żeby sprostać zadaniu. Kawy?

– Poproszę.

Przyglądała się, jak sypie złote granulki do kubków i leje wodę do czajnika. W mieszkaniu Heleny nie było ekspresu. Szkoda.

– A kiedy w milczeniu czekasz na wrzątek, jesteś sobą?

Tylko pokręcił głową, jakby dziwił się, że z takim uporem drąży temat.

– Nie wiem. Wolałabyś, żebym był?

Ile osób powierzyło ci dzisiaj swoje tajemnice, pani redaktor? Nie kpię, zastanawiam się tylko, co robiłaś, zanim tu przyszłaś. Tak samo jak ty, zbieram materiały do kolejnych historii, gromadzę je w głowie na zaś. To znaczy, że i ty staniesz się kiedyś opowieścią. Czy nie wydaje ci się to urzekające? Nie zgadzasz się? Może cię jeszcze przekonam. Czy tego chcesz, czy nie, historie wędrują między ludźmi, opowiedziane zaczynają żyć własnym życiem, obrastają w kolejne warstwy zdarzeń i znaczeń. Trudno nad nimi zapanować. Dlatego są takie fascynujące. Twoja nie? Tak ci się tylko wydaje. Na pewno jest w niej jakiś klejnocik, a ty, mimo całej sprawności w posługiwaniu się słowami, nie umiesz go dostrzec.

Przywołujesz mnie do porządku. Helena przecież nie ucieknie, w każdym razie nie dalej niż dotąd. Źle to nazywam? Być może. Jednak każda podróż ma w sobie coś z ucieczki. Już wyjeżdżając na urlop, starasz się umknąć przed codziennością, która ci zbrzydła. Potem do niej wracasz, ale odmieniona, bardziej pewna siebie, mniej skłonna do kompromisów. Z nową energią zaczynasz znowu żyć po staremu. Helena postanowiła uciec na dłużej. Nie, nie powiedziała mi, kiedy wróci. Tobie też nie? Sama widzisz. Oboje ją znamy, więc jej lekceważący stosunek do czasu nie powinien nas dziwić. Jeśli będzie chciała, z pewnością wcześniej powiadomi nas o swoich planach. Myślisz, że nie będzie chciała? I tu się z tobą zgadzam. Dlatego nie ma sensu czekać.

Co o niej wiesz? Pytam, bo nie chciałbym cię zanudzić. Nic mi nie powiesz? Wolisz, żebym opowiadał po kolei... Tak, pamiętam, że obiecałem ci swoją wersję tej historii, ale to znaczy, że jeśli się nią podzielę, będziesz miała nade mną przewagę. Być może wiesz o Helenie coś, o czym ja nie mam pojęcia. Czy to w porządku zachowywać te szczegóły dla siebie? Wspominałem już, że opowiadacza trzeba karmić słowami, by w jego głowie ułożyły się w historię. Nie jestem nieznośny, tylko ciekawy, i nie mów mi, że ciekawość to przywilej słuchacza, bo nie będę mógł się z tobą zgodzić.

Dobrze już, dobrze. Dokąd idziesz? Nie wypiłaś kawy. Usiądź, proszę. Tylko się z tobą droczę, sprawdzam, jak daleko mogę się posunąć. Musisz być wytrwała. Czy bohaterowie twoich reportaży zawsze otwierają się przed tobą na jedno skinienie? No widzisz. Wyobraź sobie, że mnie też musisz otworzyć jak szkatułkę wypełnioną tak szczelnie kosztownościami, że jeden czy dwa medaliony zablokowały zamek, więc kluczyk, jedno z tych delikatnych złoconych cacek, nie daje się przekręcić. Nie chcesz się zabawić?

Świetnie, teraz w ogóle nic nie mówisz. Nie sądziłem, że należysz do kobiet, które się obrażają. Po prostu próbuję cię poznać. Zatem co robisz, by ludzie chcieli z tobą rozmawiać, wyspowiadać się, uwolnić od wspomnień, zrzucić na ciebie te, które zanadto im ciążą? Milczysz? Teraz i wtedy? To twoja metoda? Doskonała, przyznaję, cisza zawsze skłania osoby o słabszych nerwach do mówienia, ale jak zapanować nad tematem? Jak sprawić, by ludzie dzielili się z tobą tym, co chcesz usłyszeć? Spójrz, ze mną ci się nie udaje. W potoku słów imię Heleny pada rzadko i zaraz gubi się wśród innych. A może sądzisz, że jeśli będziemy siedzieć przy tym stole dostatecznie długo, zdecyduję w końcu, że czas podjąć temat? Brawo, moja droga, oczekiwanie na historię jest dla niej równie ważne, jak jej opowiedzenie. W tym czasie dojrzewa. Nabiera kolorów jak owoc grzejący się w sierpniowym słońcu. Napełnia się treścią jak sokiem. Wiesz, o czym mówię, prawda? Jeśli zwlekam, to dlatego że chciałbym podarować ci opowieść doskonałą. Twoja złość niczego nie zmieni. Dzieło jest gotowe albo nie. Opowieść ma wiele wspólnego z obrazem. Malując portret albo pejzaż, taką samą uwagą darzysz każdy centymetr płótna. Dbałość o szczegóły? Być może. Sumienność w służbie sztuki, z pewnością, ale wzbogacona o boski pierwiastek talentu. Z opowieścią jest podobnie, tam przemyślane pociągnięcie pędzlem, tu słowo wybrane świadomie spośród innych. Mało i wiele zarazem. Nie, nie wiele, wszystko!

Wciąż milczysz. I słusznie, konsekwencja to cnota ludzi słowa i pióra. Twoja cierpliwość łechce moją próżność. Chciałaś odejść, a jednak zostałaś. I należy ci się nagroda. Nie przypadkiem wspomniałem o sztuce. Kiedy poznałem Helenę, miała dwadzieścia dwa lata i już wtedy jej malarstwo wprawiało w zdumienie profesorów warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Założę się, o co chcesz, że patrząc na jej prace, zachodzili w głowę, czego jeszcze mogą ją nauczyć. Doskonale, pani Heleno, mówili i milkli wobec myśli, którą utrwaliła na płótnie. Myśli wyrażonej ze śmiałością i dojrzałością osoby znacznie starszej, mającej za sobą lata pracy twórczej. Jej talent był dla nich zagadką, choć niejedno już przecież widzieli. Helena sprawiała wrażenie nieświadomej poruszenia, jakie wywoływała, kiedy dotykała pędzlem płótna. Malując, zdradzała się ze swoim uwielbieniem dla koloru, odsłaniała duszę, która domagała się barw nasączonych światłem, świeżych jak sorbety podawane latem w miejskich ogródkach.

Pamiętasz? Wtedy, dwadzieścia lat temu, sorbety należały jeszcze do rzadkości. Można je było znaleźć w cukierniach o ustalonej renomie, a nie, jak teraz, w każdym lepiej zaopatrzonym sklepie. Mimo to Helena znała je wszystkie. Ich kolory, nie smaki, a może jedne i drugie. I zapewniam cię, z tych pierwszych robiła dokonały użytek. Gdyby urodziła się sto lat wcześniej we Francji impresjonistów, zawstydziłaby samego Renoira. To już nie były barwy, ale ich absoluty, esencje, którymi posługiwała się tak, jakby malowała płynnym szkłem, stygnącym dopiero na płótnie. Wyglądała przy tym jak dekoracyjne kobiety z grafik Aubreya Beardsleya, z tą różnicą, że nie była czarno-biała. Smukła, długopalca i długowłosa, niemal unosiła się w powietrzu, a za nią frunęły jasne loki, kolorowe szale i spódnice.

Przyznasz, że trudno wyobrazić sobie artystkę lepiej pasującą do obrazów, które tworzyła. Zresztą musiałabyś je zobaczyć. A może widziałaś? Na chwilę zapomniałem, że znałaś Helenę co najmniej tak dobrze jak ja. Pokazywała ci? Niewiele? Wcale! Nie jestem zaskoczony. Rozejrzałem się po mieszkaniu. Nie ma sztalugi ani blejtramów, farb, ołówków, kartonów, nawet zwykłego bloku rysunkowego, jedynie te ogryzki z Ikei, stojące w kubku na parapecie. Do robienia notatek podczas zakupów. Żałosny erzac narzędzi, którymi kiedyś się posługiwała.

Dla mnie obrazy Heleny były częścią niej, zapisem myśli, refleksją nad sensem życia i wyrazem jego radości. Malowanie ją uszczęśliwiało, więc jak mogłem nie zachwycać się efektem jej pracy? Wiara, którą w niej pokładała, była szczera i godna pozazdroszczenia. Nie zrozumie jej nikt, kto choć raz w życiu nie czuł podobnie. A mnie się to zdarzyło, jeszcze zanim ją poznałem. Zanim zobaczyłem jej obrazy i ją samą z pędzlem w dłoni.

Wygląda na to, że muszę dorzucić kilka słów o sobie. Na akademię dostałem się z kilkuletnim opóźnieniem, bo po maturze zachłysnąłem się wolnością. Imprezy, koledzy, brak obowiązków... Coś tam próbowałem studiować, a rodzice cierpliwie płacili wysokie czesne, ale oblałem pierwszy rok, najpierw zarządzania, a potem prawa i ku ich rozczarowaniu dałem sobie spokój. Przez jakiś czas podsuwali mi nowe pomysły albo robili wymówki, zależnie od nastroju, w końcu jednak pogodzili się z tym, że nie zdobędę wyższego wykształcenia, że jestem mało zdolny, zbyt leniwy albo niezdecydowany i niekonsekwentny... To się zdarza. A że nie miałem pomysłu na życie? Który dwudziestolatek go ma? Chyba postanowili przeczekać. Liczyli, że z wiekiem zmądrzeję.

Nie pracowałem. Nie musiałem i nie chciałem. Rodzice byli dobrze sytuowani, matka miała posadę w telewizji, ojciec był prezesem firmy budowlanej, wychowali mnie na nieroba, a gdy się zorientowali, że coś jest nie tak, było już za późno. Przepadłem. Ze swoją skłonnością do zabawy i obracania się wśród osób tego samego pokroju nie miałem szans szybko wyjść na prostą. Czułem się tak, jakbym nie wyrósł na czas z imprez wieku nastoletniego, ale rzecz była bardziej skomplikowana, bo choć nie dostrzegałem, a może tylko starałem się nie dostrzegać, że czas mija, inni w końcu to zauważyli. Przez chwilę balansowali na granicy dorosłości, tej potwierdzonej stanowiskiem i zasobnością portfela, nie dokumentem tożsamości, a potem przemykali na tamtą stronę, chyłkiem, bym tego od razu nie zauważył, wskakiwali w garnitury i nagle zaczynali być niedostępni. Po kolei wyprowadzali się od rodziców, przesiadali się do firmowych albo własnych samochodów, wchodzili w poważne związki. Studiowali, pracowali, zakładali rodziny i wszyscy powtarzali przez telefon, że nie mają czasu, gdy chciałem się spotkać.

Zdarzyło ci się kiedyś tak spóźnić? Skąd. Ty na pewno wszystko robiłaś na czas. Poszłaś na studia zaraz po maturze i ukończyłaś je w terminie, nie napotykając po drodze żadnych trudności. I pewnie jeszcze dostałaś dyplom z wyróżnieniem. Nie mylę się? A widzisz. Wyglądasz mi na taką, panią porządnicką. Prymuskę w każdej dziedzinie. Nie w każdej? To co ci się nie udało?

Nie obrażaj się, nie chciałem cię urazić ani tym bardziej ciągnąć za język. Za mało się znamy? Wolno ci tak myśleć. Poczekam, aż nadasz mi status starego znajomego i sama zaczniesz mi się zwierzać. Nie wzruszaj ramionami. Zobaczysz, jeszcze do tego wrócimy. Teraz próbuję tylko powiedzieć, że to godne podziwu, gdy ktoś zmierza prostą drogą do celu, choć czasem, wpatrzony przed siebie, może przeoczyć boczną ścieżkę, która zawiodłaby go tam, gdzie byłby szczęśliwszy. Zwróć uwagę, że powiedziałem „zawiodła”, nie „zwiodła”. Tak czy inaczej, zazdroszczę ci. Ja spóźniłem się na własną dorosłość. Rozpieszczony chłopak po ogólniaku niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji, bez zawodu, bez pasji, na szczęście także bez skłonności autodestrukcyjnych, które kazałyby mi sięgnąć po alkohol czy prochy. Owszem piłem, gdy inni pili, i paliłem trawkę razem z nimi, lubiłem jednak mieć trzeźwy umysł i kontrolę nad tym, co działo się wokół mnie, więc nie robiłem tego zbyt często. Może dlatego nudziłem się coraz bardziej, marniałem w domu, ze starymi znajomymi nie miałem o czym rozmawiać, bo oni rozprawiali teraz o drogach awansu i przerzucali się brzmiącymi z angielska nazwami zajmowanych stanowisk albo mówili o kolokwiach, egzaminach i pracach magisterskich, podpierając się nazwiskami profesorów, których powinien znać cały świat.

Pytasz, czy postanowiłem zdawać na akademię, żeby im dorównać. Nie. Po prostu pewnego dnia, w środku zimy, gdy Warszawa była jeszcze bardziej szara i nieprzyjazna niż zwykle, a ja czułem się wyjątkowo samotny, usiadłem w swoim chłopięcym pokoju, na łóżku, w którym sypiałem, odkąd pamiętam, i zadałem sobie pytanie, które wcześniej zadali sobie inni. Nie było łatwo na nie odpowiedzieć. Zresztą każdy chyba miałby z tym problem, nawet pani porządnicka, co? Uśmiechasz się. Ładnie ci, powinnaś to robić częściej. Podzielisz się myślą? Nie? Szkoda. Miałem nadzieję, że zmieszamy nasze historie jak koktajl, którego smak będzie niespodzianką i nagrodą. Ale może jeszcze na to za wcześnie.

Wracając jednak do moich ówczesnych rozważań, co umiałem, chciałem i mogłem robić w życiu? Ha! Przede wszystkim nie chciałem budzić się z letargu, w którym pogrążyłem się całe wieki temu. Miałem dwadzieścia trzy lata i czułem, że na wszystko jest już za późno. Zabawne, prawda? Na pewno jeśli spojrzy się na to z naszej perspektywy.

Było jednak zajęcie, któremu oddawałem się od czasu do czasu, zbyt rzadko, by uświadomić sobie, że jest dla mnie ważne. Rysowałem. Mój niedojrzały, czasem pijany świat wirujący w takt muzyki był czarno-biały. Budowałem go z ciasnych obrazków mocno obwiedzionych konturem i wypełniałem postaciami zrodzonymi z kreski i zdolności, których nawet nie nazywałem talentem. Jednostronicowe komiksy wisiały nad moim łóżkiem i nad stołem, te nienarysowane nosiłem w głowie, jakbym miał tam kieszeń, a może teczkę na takie właśnie sprawy, teczkę, którą zamykałem tak starannie, że zapominałem o jej istnieniu. Komiks posługuje się schematem, uproszczeniem, tym różni się od życia z jego komplikacjami. To kuszące widzieć wszystko w czerni i bieli i tylko z rzadka okraszać kolorem, jeśli znajduje się dla niego uzasadnienie.

Miałem dość czasu, by przygotować teczkę z pracami. Jej złożenie było konieczne, bym mógł podejść do egzaminu wstępnego. Gdy zaczął się czerwiec, byłem gotowy, choć nie wierzyłem, że uda mi się zdać za pierwszym razem. Słyszałem o szaleńcach, którzy próbowali do skutku, kilka, a nawet kilkanaście razy. Dlaczego szaleńcach? Masz rację, to kwestia przekonania, rzecz nie do przecenienia. Widocznie mnie wciąż brakowało pewności siebie. Dość, że gdy zjawiłem się na uczelni, by udowodnić, że mam w sobie iskrę, którą warto rozdmuchać, natknąłem się na tłum żądny tego samego. I wiesz co? Miałem ochotę uciec, byle dalej od tego miejsca, wypełnionego nie przez ludzi, ale przez ich nadzieje, pragnienia i oczekiwania. Wypełnionego tak, że można się było udusić. Nad tym wszystkim unosił się jeszcze wszechobecny zapach farb, oleju i terpentyny, nieznośny, jeśli się do niego nie przywykło. A jednak to on mnie uspokoił, choć na co dzień nie miałem do czynienia z takimi materiałami. Częściej sięgałem po tusz, a ten miał jeszcze inną woń, ostrą i kwaśną, która doprowadzała do łez i wiercenia w nosie, jeśli zbyt nisko pochyliłem głowę nad kartką.

Nie nudzę cię? To dobrze. Napijesz się jeszcze kawy? Może zejdę do sklepu i kupię coś na kolację. Na co masz ochotę? To nie kłopot. Pod nieobecność Heleny to ja jestem gospodarzem. Oboje jesteśmy? No tak, ty też masz klucze. To może razem zejdziemy na dół. Sklep jest tuż za rogiem. Zły pomysł? Dlaczego? Nie idź jeszcze, tak miło się siedzi. Ktoś na ciebie czeka? Partner, mąż? Pytam, bo wtedy zrozumiałbym twój pośpiech. Mężczyźni nie lubią się dzielić. Nie chcesz powiedzieć... Trudno. Ale może mógłbym cię odprowadzić? Tylu świrów chodzi po świecie. Nie boisz się? Ze mną będziesz bezpieczna. Kręcisz głową. Widzę, że jesteś tak samo uparta jak Helena, ona też, ilekroć wbiła sobie coś do głowy, zawsze obstawała przy swoim. Nie przekonam cię?

Chcesz iść, to idź. Idź w noc. Wyśpij się. A ja zastanowię się, o czym opowiedzieć ci jutro. Musisz wiedzieć, że w labiryncie przeszłych wydarzeń nie czuję się zbyt pewnie. Może dlatego, że dotyczą mnie bezpośrednio. Moich decyzji, uczuć, wspomnień. Najtrudniej opowiada się własną historię, w mojej karierze opowiadacza to nowe, zaskakujące doświadczenie. Mówiąc o Helenie, odsłaniam się przed tobą jak jeszcze przed nikim. Nawet ona nie wiedziała wszystkiego, jedynie tyle, ile przeżyliśmy razem, nim nasze drogi się rozeszły.

3

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20

Copyright © Oficynka & Katarzyna Rygiel, Gdańsk 2021

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana

ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana

w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2021

Opracowanie redakcyjne: Marta Stochmiałek

Korekta: zespół

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce: © Sergiy Chmara/shutterstock.com

© Elina Krima/Pexels, © Steve Johnson/Pexels

ISBN 978-83-66899-72-8

www.oficynka.pl

email: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek