Na twoją niekorzyść - Gillian McAllister - ebook + książka

Na twoją niekorzyść ebook

Gillian McAllister

4,0

Opis

Nowy thriller psychologiczny bestsellerowej pisarki Gillian McAllister.

Kiedy jej ojciec ma zostać zwolniony z więzienia, Izzy English targają sprzeczne emocje. Z jednej strony to mężczyzna, który dał jej dzieciństwo pełne szczęśliwych wspomnień. Z drugiej – kończący siedemnastoletnią odsiadkę morderca jej matki.
Gdy Izzy otrzymuje od niego list, zaczyna wątpić w swoją dotychczasową ocenę sytuacji. Mężczyzna chce z nią porozmawiać, obalić dowody, jakie postawiono mu w trakcie procesu. Czy powinna dać mu szansę na wyjaśnienia? A może ojciec jest jednak winny i próbuje w ten sposób zwabić ją w pułapkę?
Thriller Gillian MacAllister nie tylko porywa i zachwyca, ale i każe się zastanowić, czy śledztwo właściwie odkrywa obiektywną prawdę.

Gillian MacAllister pisze, odkąd tylko sięga pamięcią. Mieszka w Birmingham, gdzie pracuje jako prawniczka. Jej pierwsza powieść "Wszystko oprócz prawdy" znalazła się w pierwszej dziesiątce bestsellerów "Sunday Timesa". Nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ukazały się dotychczas jej trzy książki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 486

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (42 oceny)
14
16
10
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Szatanwch

Dobrze spędzony czas

wspaniała i wciągająca, wielowątkowa, uwielbiam takie książki, gdzie nie znając zakończenia sama probuję je odgadnąć, no i w tym przypadku obstawiałam opcje innych osób, a zakończenie zaskakująco wskazało na kogoś innego. jednym słowem polecam
10
lmagdalenka

Dobrze spędzony czas

Czy zastanawialiście się co byście zrobili gdyby się okazało, że Twój ojciec ląduje w więzieniu za zamordowanie Twojej matki? Szok...niedowierzanie...mętlik w głowie. Jak to? Dlaczego? Właśnie w takiej sytuacji znalazła się nasza główna bohaterka Izzy. Jako 18latka stanęła przed ciężkim zadaniem komu zaufać? Wymiarowi sprawiedliwości - który wydał wyrok dożywocia, czy własnemu ojcu, który cały czas twierdził, że jest niewinny? Po kilkunastu latach Gabe wychodzi na wolność. Za wszelką cenę chce udowodnić córce, że to nie on zabił. Czy córka ponownie mu zaufa? Kto stoi za tym morderstwem? Ojciec czy jednak ktoś inny? Jakie tajemnice skrywała matka? Czy ta rodzina była idealna? Jest to moja druga książka tej autorki i kolejny raz się nie zawiodłam. Książkę czytało mi się w miarę szybko, chociaż jeżeli spodziewacie się pędzącej akcji - to nie tym razem. Jednak dokładnie możecie wczuć się w Izzy i jej rozterki. Jak już zaczyna ufać ojcu to za chwilę wątpi w każde jego słowo. Sama nie wiem ...
10
paulciaaa92_2

Dobrze spędzony czas

"Na twoją niekorzyść" premierę miała tydzień temu, a do mnie dotarła w paczce dzień wcześniej i mimo, że zaczęłam ją czytać od razu, żeby choć rozdział, czy dwa pochłonąć, to nie było najmniejszych szans, żebym w dniu premiery skończyła. Dlaczego? Po pierwsze to lekko ponad pięćset stron, a po drugie chciałam i jednocześnie wcale nie chciałam jej szybko przeczytać. Skąd takie odczucie? Czy jest aż tak dobra, czy aż tak zła? Gillian McAllister to nie jest autorka, z którą mam pierwszy raz do czynienia, ale wiecie, że w pierwszy momencie, gdy zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach, to pomyślałam, że napisy nie są w odcieniach żółtego lub pomarańczowego, jak do tej pory? Przez to jeszcze bardziej rzuca się w oczy, ale uważam, że to na plus dla osób, które stoją w księgarni przed całą masą książek i zastanawiają się czy tej autorki tę już czytali. O wiele łatwiej będzie w tym przypadku odpowiedzieć sobie na to pytanie! No dobrze, ale o czym tym razem napisała McAllister? Tym raz...
10
Elaanda

Dobrze spędzony czas

Dawno nie byłam tak ciekawa, jaka jest prawda....
00
Wiosna333
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka to jedna z tych powieści ,od których nie sposób się oderwać aż nie przeczytamy do końca. Gorąco polecam.
00

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

THE EVIDENCE AGAINST YOU

 

Copyright © 2019 by Gillian McAllister

All rights reserved

 

Projekt okładki

© Lee Motley/MJ

 

Zdjęcie na okładce

© Maria Heyens/Arcangel.com;

Miguel Sobreira/Arcangel.com;

Tim Robinson/Arcangel.com

 

Redaktor inicjująca

Magdalena Gołdanowska

 

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

 

Korekta

Katarzyna Kusojć

Bożena Hulewicz

 

ISBN 978-83-8234-875-0

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

1

Nikczemny i niemoralny, myśli Izzy, podchodząc do okna. Tak właśnie powiedział sędzia osiemnaście lat temu. Użył dokładnie tych słów. „Popełniony czyn był nikczemny i niemoralny. Alexandra English miała zginąć. Chciał pan pozbawić ją życia i nie cofnął się pan przed niczym”.

Jej ojciec stał za barierką odgradzającą ławę oskarżonych i patrzył na sędziego bez emocji. Nie odrywał od niego wzroku i nie wykonał najmniejszego ruchu. Na córkę nawet nie zerknął. Ani gdy ogłoszono go winnym zarzucanego mu czynu, ani gdy skazano go na dożywocie, ani nawet gdy wyprowadzano go z sali. Po raz ostatni widziała go z profilu: śniada twarz, orli nos, ciemne włosy zakrywające uszy, spojrzenie skierowane prosto przed siebie.

Jest pierwszy tydzień maja. Ociepliło się z dnia na dzień, jakby ktoś włączył ogrzewanie. Ćmy obijają się o lampkę w sypialni. Izzy odsuwa zasłonę, by zamknąć okno, chociaż jeszcze się nie wywietrzyło.

Na dole krząta się Nick. Zasłoniwszy okno z powrotem, Izzy nadstawia ucha. Otworzył zmywarkę i poszedł do salonu po talerze i szklanki. Ustawi z nich wysoki stos i przyniesie do kuchni na jeden raz. Wszystko musi robić, jak to mówi, z maksymalną wydajnością. Tak lubi.

Ciemność za oknem sypialni faluje, jakby zamieszana gałęziami rosnącego tam drzewa. Izzy wychowała się na wyspie Wight i jest przyzwyczajona do widoku palm, ale Nick nie mógł uwierzyć własnym oczom, kiedy pierwszy raz do niej przyjechał.

– To nie Karaiby – powtarzał raz po raz – a wszędzie rosną palmy.

Napełniwszy zmywarkę, przychodzi do sypialni.

– To już jutro – mówi Izzy, nie ruszając się od okna. Uznała, że trzeba coś powiedzieć, chociaż oboje umieją udawać.

Nick robi dziwną minę. Na wpół uśmiech, na wpół grymas. Przeczesuje palcami gęste ciemne włosy. Zawsze bardzo jej się podobało, że ma ich tak dużo. Z tyłu głowy wichrują mu się w dwóch miejscach, aż miło popatrzeć na takie podwójne gniazdo.

Przyniósł paczkę krakersów i talerz sera. Cztery kawałki, każdy dokładnie tej samej wielkości. Ostatnio prawie codziennie jedzą coś w łóżku. Czwarty posiłek, bez konkretnej nazwy. Małe grzeszki po godzinach. Upominają się ciągle, że trzeba z tym skończyć, a potem ze śmiechem smarują sobie po jeszcze jednym krakersie, mówiąc, że to już ostatni. Izzy przytyła prawie dwa kilo. Wszyscy pomyślą, że jest w ciąży. Ma trzydzieści sześć lat i męża, więc to nie może być nic innego.

Co by to było… Nie do pomyślenia.

Nick schodzi do kuchni, żeby zrobić herbatę. Zawsze parzy ją dokładnie tak samo: trzy minuty, z zegarkiem w ręku, a potem mleko.

Ciekawe, myśli Izzy, czy będzie mu przykro, kiedy ten krakersowo-serowy etap naszego związku dobiegnie końca. I ciekawe, co będzie dalej. Pewnie długofalowe stadło małżeńskie.

– No tak… – odpowiada cicho Nick, podejmując rozmowę po powrocie do sypialni. Ona ogląda się na niego, a on wzrusza ramionami i otworzywszy paczkę krakersów, podaje jej nóż do smarowania. Siadają razem na łóżku. – Możliwe, że będzie cię szukał – dorzuca, spoglądając jej w oczy. Jest analitykiem policyjnym i zawsze mówi prosto z mostu, co dawno już przestało ją zaskakiwać.

– Wątpię – odpowiada Izzy. Tak właśnie sobie z tym radzi. Gdy natknie się na jakiś artykuł w internecie – zamyka okno przeglądarki. Gdy znajomi się dopytują – udaje, że nie słyszy. Co najmniej raz w tygodniu – a to w restauracji, a to w banku albo u lekarza – ktoś ją zaczepia i chce wiedzieć, „Czy to pani jest Isabelle English?”. Nie umie zaprzeczyć. Jest bliźniaczo podobna do mamy.

Sięgnąwszy po krakersa Hovis, z mąki z zarodków pszennych, smaruje go masłem. Nick przygląda się temu z uśmiechem. Jego żona prowadzi restaurację z wykwintną kuchnią, a zajada się z nim, jak on to mówi, „pysznym dziadostwem”. Krakersy Hovis z tanią margaryną. Angel Delight, czyli mus z proszku. Czekoladowe monety. Zestawy z McDonalda kupowane w drodze do domu. Parówki z puszki; przydatność do spożycia: cztery lata. W pracy Izzy komponuje finezyjne sałatki, a każdy talerz ozdabia rzucikiem z octu balsamicznego. Wieczorem w domu wciąga dewolaje z kurczaka, takie malutkie, na jeden kęs, i zadaje sobie przy tym pytanie: czy to możliwe, że naprawdę jestem właścicielką restauracji?

Unikając jej wzroku, Nick zabiera się do krojenia sera Wensleydale.

– Będzie, co będzie – mówi. Zawsze ma na podorędziu jedno z tego rodzaju powiedzonek. Używa ich, kiedy chce uciąć jakiś temat. Kiedyś myślała, że to pomaga, ale ostatnio zaczyna trochę w to wątpić.

Nick opiera się o wezgłowie łóżka. Odkąd się poznali, słyszał od niej, że chciałaby mieć sypialnię jak w hotelu, i któregoś razu, kiedy miała urodziny, wyjechali na cały weekend, a po powrocie Izzy myślała, że przez pomyłkę weszli do innego domu. W sypialni stało wysokie łóżko z wezgłowiem obitym ciemnym zamszem. Leżało na nim sześć puchowych poduszek. Ściany przemalowano na głęboki bakłażanowy fiolet, w grubym dywanie zapadały się stopy. Każdy szczegół przemyślany. Zrobił to wszystko dla niej. Kupił miedziane lampy z HomeSense i pachnący spray do poduszek, a w nogach łóżka ustawił niską ławeczkę ze skórzanym obiciem. Widząc hotelowe łóżko w małżeńskiej sypialni, Izzy nareszcie poczuła się bezpieczna. Po tym wszystkim, co ją spotkało, znalazła sobie dom i założyła nową rodzinę z Nickiem, człowiekiem, który potrafił ją zrozumieć, chociaż okazywał to powściągliwie i nie wprost, jak to on. Zamiast namiętnych pocałunków i zwierzeń w środku nocy dostała od niego piękną sypialnię.

W tamtej chwili, pierwszy raz od wielu lat, była szczęśliwa. Czuła się jak normalna kobieta. To wspomnienie pomaga jej myśleć, że szczęście jest możliwe, pielęgnować tę świadomość niczym maleńkie kiełkujące ziarenko.

Na posłaniu leży garść okruszków. Nick ostrożnie zgarnia je na rękę i wyrzuca do kosza. Potem podsuwa Izzy trójkątną porcję sera, tym razem Dairylea, a ona rozrywa opakowanie i zaczyna odgryzać małe kęsy. Miękka biała masa klei się do zębów, pozostawia warstewkę cieniutką jak folia.

– Ale gdybyś coś usłyszał, to mi powiesz? – pyta, patrząc mężowi w oczy. Dobrze by było zachować zdrowy rozsądek, a to jasne, że Nick pierwszy będzie wiedział, jeśli jej ojciec coś przeskrobie. Jeśli będą z nim jakieś… kłopoty.

– Powiem – mruczy Nick, biorąc ją za rękę. Splatają palce. – Chociaż mi nie wolno – dodaje. Takie są przepisy. Nie dziwi jej to: gdyby pojechał w niedzielę samochodem do miasta, to na pewno szukałby na ulicy parkomatu, żeby zapłacić, „tak dla pewności”.

Słysząc, że któryś z sąsiadów wyszedł z domu i robi coś na dworze, Izzy wstaje z łóżka.

– Wyskoczę tylko na chwilę – mówi mężowi.

Na schodach dopada ją coś zbliżonego do wstydu. Kiedy pracuje w restauracji, kiedy śmieje się z Nicka, kiedy umawia się na spotkania i przyjmuje dostawy, jest w pełni ukształtowaną, kompetentną, dorosłą osobą. Są jednak chwile, takie jak ta, gdy cofa się w rozwoju do dawno zapomnianego etapu. Czuje to wyraźnie. Nick nie ma o tym pojęcia. Myśli, że żona jest uosobieniem spokoju. Że jest poukładana. W pracy też nikt się nie domyśla. Tylko ona wie.

Otworzywszy drzwi na dole, zamknięte już na klucz, wychodzi prosto na alejkę na tyłach budynku. Jest środa, trzeba wystawić pojemnik na śmieci. Ich zabytkowy dom z siedemnastego wieku stoi na uboczu razem z trzema innymi, ostatni w szeregu. Mieszkają w Luccombe, niecałe pięć kilometrów od miejsca, gdzie Izzy się urodziła i dorastała. Szosa biegnie kawałek dalej, prowadzi do niej wyłożona kamieniami droga. Środowe wieczory, kiedy wystawia się śmieci, przeszły swoistą sąsiedzką ewolucję: od zdawkowych pozdrowień przez coraz dłuższe rozmowy do czegoś, co można nazwać wydarzeniem towarzyskim. Powitaniem tygodnia, jak ujął to William, kiedy zapraszał ją któregoś wieczoru na grilla. Nick powiedział jej kiedyś, że na głównej angielskiej wyspie nikt tak nie robi. Nie zdziwiła się. Ostatecznie na Wight brakuje tylu różnych rzeczy: specjalistycznej opieki zdrowotnej, wyższych uczelni, więzień o zaostrzonym rygorze. Ludzie są tutaj jak rozbitkowie skazani na życie wśród tubylców, nic więc dziwnego, że mają odrębne tradycje.

Jej mąż był tamtego wieczoru w pracy, sama zatem poszła, by poznać sąsiadów. Bóg jeden raczy wiedzieć, co o niej pomyśleli. Pewnie nic. Ale ona i tak się przejmuje, aż do przesady.

Słychać, jak się z czegoś śmieją, ciepła noc niesie nagły wybuch wesołości. Izzy chwyta pojemnik na śmieci i toczy go przed sobą. Kiwa im głową w przelocie, starając się na nikogo nie patrzeć. Zagaduje ją Thea, która mieszka najbliżej, za ścianą, w przyległej części bliźniaka. Wyszła na dwór w klapkach i lekkim rozpinanym sweterku. Na jej twarzy widać już pierwsze ślady opalenizny, a przetykane srebrem włosy podtrzymuje spinka tuż nad uchem.

– Jak tam dzień, dużo pracy? – pyta.

– Dużo. – Izzy się uśmiecha. – A co u ciebie?

Przystaje obok sąsiadki, opierając dłoń na ciepłym uchwycie pojemnika. Ze wszystkich kobiet najbardziej lubi te w średnim wieku, które preferują praktyczne obuwie i luźne, wygodne tuniki, a latem owijają szyję cienką chustą; które używają ładnych perfum i noszą duże, przykuwające wzrok naszyjniki, a na urodziny zapraszają dorosłe dzieci na obiad do włoskiej knajpy. Do takich ludzi ciągnie ją ponad wszystko, bo Izzy jest poszukiwaczką utraconych wspomnień. Jakich? Wszystko jedno jakich. Rozmowy z Theą przywołują czasem nowe, nieodkryte dotąd obrazy z życia z matką. To dar cenniejszy niż wszystko inne. O, to by się zgadzało, myśli wtedy i w ten sposób przypomina sobie, jak mama na nią patrzyła albo jak odruchowo schylała się, by powstrzymać ją przed wbiegnięciem na drogę. Izzy ma fioła na punkcie wszystkich matek świata, tych kobiet, które o każdej porze dnia i nocy troszczą się o innych.

– Wybrałaś już kolor do kuchni? – chce wiedzieć Thea.

– Nie. Jeszcze nie. Ale chyba zdecyduję się na szary.

– Słusznie.

Izzy kiwa głową. Chciałaby poprosić sąsiadkę o pomoc w malowaniu. Weekend z dobrą herbatą i pędzlem w dłoni. Na razie jednak, zamiast się odezwać, odchodzi cicho, zabierając swój pojemnik, aby ustawić go na końcu ścieżki, w rzędzie z innymi. Sąsiedzi rozmawiają dalej.

– Przyjedzie do nas w maju, pod koniec maja, po ostatnim egzaminie – mówi Thea, zmieniwszy temat. – W Wielkanoc, zamiast wszystko sobie spokojnie powtórzyć, pojechała do Kalifornii na jakiś festiwal muzyczny i teraz umiera ze strachu. Mówi, że nie może się uczyć, taki tam upał.

Kiedy ojciec Izzy usłyszał wyrok, też był ciepły, upalny wręcz maj. Powietrze, tak samo gęste i ciężkie jak w tym roku, dławiło ją w gardle. Pamięta, że jeden ze strażników więziennych, którzy wyprowadzili go z sądu do furgonetki, jeszcze w garniturze, ale już w kajdankach, powiedział: „No i zaczęła się sauna”. Nie zatrzymała ich, nie odezwała się do niego.

Rusza z powrotem do domu, a Thea odwraca się do Williama, który trzyma w dłoni filiżankę herbaty. Gdy popija gorący napój, okulary zachodzą mu parą.

– Ale potem, po studiach, pewnie wróci tutaj co najmniej na parę lat, bo nie wie, co chciałaby robić w życiu.

Myśląc o powrocie córki, Thea patrzy z uśmiechem w niebo, a w kącikach zmrużonych oczu robią jej się zmarszczki.

– Ja też nigdy nie wiedziałam, co chcę robić – dodaje po chwili. – Coś wymyślimy, na pewno będzie dobrze. Świetnie się dogadujemy. Obie na wieczór dostajemy głupawki i do późnej nocy kupujemy różne pierdoły przez internet.

Izzy mija ich, odwracając wzrok. Przed swoimi drzwiami zatrzymuje się jeszcze z dłonią opartą na gałce.

Zamknąwszy oczy, z początku czuje tylko muśnięcie powietrza na skórze. A potem, jak co wieczór, puszcza wodze fantazji. Thea to jej matka. Izzy przyjechała do niej na ferie. Poszły razem na pizzę, na zakupy, do kina. Wszystko jedno dokąd. Szuka tego miłego poczucia bezpieczeństwa i spełnienia kojarzącego jej się na przykład z filiżanką gorącej czekolady, którą dostała od mamy, z ciepłem kominka w zimowy dzień, ze sfatygowaną książką, którą ktoś wsunął jej do rąk – „Spodoba ci się, zobaczysz” – a gdy już je znajduje, cieszy się nim przez parę chwil.

Potem staje jej przed oczami prawdziwa matka – jej płomiennorude włosy, jej szeroki uśmiech – i odzywają się w niej wyrzuty sumienia. Bo była i jest niezastąpiona.

Jej matka.

Zamordował ją ojciec Izzy. Dziewczyna miała wtedy siedemnaście lat.

Trwa to kilka sekund. Izzy wchodzi do środka. Zamyka drzwi na klucz, a potem jeszcze sprawdza, tak dla pewności.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI