Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wrocław, maj 2009 roku. Na brzegu Odry dziecko znajduje coś, czego nigdy nie powinno zobaczyć – fragment ludzkiej skóry. Kilka godzin później policja dokonuje jeszcze bardziej makabrycznego odkrycia. W opuszczonym budynku, niczym trofeum, wiszą obdarte ze skóry zwłoki młodej kobiety.
Nadkomisarz Władek Majchrzak, weteran wydziału zabójstw, wie jedno: to dopiero początek. Morderca nie tylko zabija – on inscenizuje. Każdy detal jest częścią chorego spektaklu. Każda ofiara – komunikatem. Śledczy gonią cień kogoś, kto jest zawsze o krok przed nimi.
Im dalej Majchrzak zagłębia się w sprawę, tym bardziej mrok wciąga go w swoje trzewia. Bo w tym śledztwie nie tylko potwór patrzy mu prosto w oczy. Patrzą też jego własne demony.
„Skóra” to kryminał, który przeszywa na wskroś i nie pozwala o sobie zapomnieć. Gęsty, duszny, przesiąknięty lękiem – nie sposób się od niego oderwać. Nawet jeśli zamkniesz oczy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 459
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2025 PIOTR KOŚCIELNY
All rights reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone
Copyright © 2025 WYDAWNICTWO INITIUM
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja: MARTYNA TONDERA-LEPKOWSKA
Korekta: KATARZYNA KUSOJĆ
Projekt okładki: Patryk Lubas
DTP: PATRYK LUBAS
Współpraca organizacyjna: ANITA BRYLEWSKA, MAŁGORZARZATA SZOSTAK
Fotografia wykorzystana na okładce: ARCANGEL
WYDANIE I
ISBN 978-83-68205-37-4
Wydawnictwo INITIUM
www.initium.pl
e-mail: [email protected]
facebook.com/wydawnictwo.initium
Wrocław, 11 maja 2009 r.
Mężczyzna i jego wnuk o świcie stanęli nad Odrą. Sprawnie rozłożyli wędkarskie krzesełka, po czym wyjęli wędki z bagażnika fiata cinquecento. Dziadek wydobył z auta lodówkę turystyczną z przygotowanymi jeszcze wieczorem kanapkami – wspólny, obiecany już dawno wypad na ryby nie byłby pełny bez prowiantu. Mężczyzna miał jeszcze jeden cel: wprowadzić trochę normalności do życia wnuka, które po odejściu jego ojca do innej kobiety zmieniło się diametralnie. Kamil zamknął się w sobie, przestał się uczyć, zawalił szkołę. Był dopiero w drugiej klasie podstawówki, nie wszystko było więc stracone, a zaległości dało się nadrobić w miarę szybko, ale najważniejsze w tym momencie stało się odbudowanie naruszonej równowagi.
Córka starszego mężczyzny także przechodziła trudne chwile, ale wydawało się, że łatwiej niż Kamil pogodzi się z sytuacją. Jej związek sypał się już od dawna – mąż urządzał regularne awantury, upijał się i znikał wieczorami. Dziadek już od dłuższego czasu podejrzewał, że ma to związek z inną kobietą, jednak jego córka nie dostrzegała typowych symptomów trwającego romansu. W gruncie rzeczy to nawet dobrze, że ta chora relacja dobiegła końca. Każdy ojciec i dziadek chciałby, aby jego jedyne dziecko i jedyny wnuk mieli jak najlepiej, a w tamtym układzie wszystko było nie tak, jak być powinno.
Wieczorem mężczyzna planował szczerze porozmawiać z córką o przyszłości. Żałował, że jego żona nie żyje, kobiecie łatwiej byłoby przeprowadzić taką rozmowę. Ale teraz najważniejszy był wnuczek, martwić zamierzał się później.
Mężczyzna rozejrzał się po okolicy – w tym miejscu jeszcze nie łowił. W oddali, na drugim brzegu rzeki, widać było przystań i kilka zacumowanych łodzi – nie jakieś jachty, ale zwykłe łódki, dwie motorówki, stojak z paroma kajakami. Po lewej stronie rosły krzaki, po prawej zaś, w sporej odległości, stał stary, zdewastowany budynek. Wyglądał na melinę. Miejsce nie sprawiało więc wrażenia szczególnie gościnnego i zachęcającego do połowów, ale napotkany ostatnio wędkarz powiedział mu, że ryby dobrze tu biorą, a nawet można złapać suma. Gdyby nie te słowa, mężczyzna wybrałby swoją stałą miejscówkę, gdzie wędkował, odkąd przeszedł na rentę głodową, ledwie wystarczającą na lekarstwa i opłacenie rachunków. Ale choroba przyniosła mu też nowe hobby, bo po opuszczeniu szpitala po pierwszym zawale sąsiad namówił go na wspólne wędkowanie. Z czasem łowił już sam, ale zawsze po wyprawie nad wodę zostawiał żonie sąsiada połowę złowionych ryb, tylko tak mógł wyrazić wdzięczność za wsparcie w trudnym momencie.
Teraz jednak z rozmyślań wyrwał go głos wnuka:
– Dziadku, a jakie rybki będziemy łowić?
– Te, które dadzą się złapać na wędkę – odpowiedział z uśmiechem mężczyzna.
– A rekina złapiemy? – dopytywało się dziecko.
– Nie, rekiny tu nie pływają. A mówiąc poważnie, w łowieniu ryb nie jest ważne, żeby je po prostu złowić, tylko aby miło spędzić czas na świeżym powietrzu. Oczywiście fajnie byłoby schwytać jakąś potężną sztukę… Ale nawet jak nic nam się nie uda złapać, to zjemy sobie kanapki, napijemy się herbaty z termosu i pogadamy jak mężczyzna z mężczyzną.
– Dobrze, dziadku, ale gdyby jednak był tu rekin, to lepiej, żeby się nie dał złapać, bo nie zmieści się do samochodu – powiedział zupełnie poważnie chłopiec.
Starszy pan uśmiechnął się na te słowa, położył dłoń na głowie Kamila i zmierzwił mu włosy.
– W porządku, jak na haczyku będzie rekin, to wypuścimy go wolno – odparł, wciąż się uśmiechając.
Chłopiec popatrzył pogodnie na dziadka i usiadł na krzesełku. Przez jakiś czas spoglądał na płynącą rzekę, po czym odezwał się:
– Dziadku, a tato wróci do domu czy już zostanie z tą panią?
Mężczyzna zerknął na wnuka i spytał:
– A skąd wiesz, że jest z jakąś panią?
– Słyszałem, jak rozmawiałeś z mamą. Mama często płacze.
To skurwiel – pomyślał mężczyzna o ojcu dziecka. – Tak krzywdzić dzieciaka tylko dlatego, że jakaś dupa zawróciła mu w głowie.
Po chwili znów uśmiechnął się do Kamila i powiedział:
– Pamiętaj, że teraz jesteś jedynym mężczyzną w domu i musisz być silny. Twój tato, jak zmądrzeje i zobaczy, co traci, to będzie błagał, aby do was wrócić. Musisz teraz opiekować się mamą i pokazać, że razem dacie sobie radę.
– Chciałbym, żeby tatę zjadł rekin z tej rzeki – odparł ośmiolatek.
Na te słowa dziadek parsknął śmiechem, po czym rozejrzał się po okolicy i powiedział:
– A może byśmy sobie rozpalili ognisko? Jak harcerze. Nie mamy co prawda kiełbasek do pieczenia, ale to chyba nie problem. Pozbierajmy chrust i pokażę ci, jak się rozpala ognisko bez zapałek. A jak złowimy jakiegoś rekina, to od razu upieczemy go na ogniu.
Chłopiec szybko zerwał się z krzesełka, podekscytowany tym pomysłem.
– Superancko, dziadku, to ja pozbieram gałązki.
Niewiele myśląc, chłopiec pobiegł w kierunku pobliskich chaszczy. Mężczyzna wstał i zaczął układać kamienie, aby obrysować kształt ogniska. Nagle usłyszał krzyk i zobaczył, jak wnuczek pędzi w jego stronę. Na twarzy dziecka malowało się przerażenie. Chłopiec zanosił się płaczem, jego ciałem co chwila wstrząsały spazmy. Mężczyzna objął dziecko ramionami i zapytał:
– Kamil, co się stało?! Kamil!!!
Chłopiec pokazał ręką krzaki, z których przed chwilą wyszedł.
– Tam, dziadku.
Starszy pan zaprowadził dziecko do samochodu.
– Posiedź tutaj, a ja zobaczę, co tam jest.
Kamil, zanosząc się płaczem, wykonał polecenie dziadka i wsiadł do auta. Mężczyzna głęboko odetchnął i ostrożnie stawiając kroki, udał się w kierunku, z którego przybiegł wnuk. Gdy znalazł się tuż przed chaszczami, przystanął i przeżegnał się. Delikatnie rozsunął gałęzie i wszedł między rośliny. W ciszy, która panowała wokół, dało się słyszeć bzyczenie owadów, rozchodził się też dziwny zapach. Po przejściu kilku kroków mężczyzna zobaczył źródło woni. Na gałęzi jednego z krzaków wisiało coś jakby płachta materiału, ale w pierwszej chwili nie mógł pojąć, co widzi – tak wiele much kręciło się wokół, siadało i łaziło po obiekcie. Dopiero po chwili, w przerażającym przebłysku świadomości, mężczyzna dostrzegł między owadzimi ciałami kobiecą pierś. Patrzył na duży płat skóry.
Ledwo powstrzymując wymioty, powoli, tak aby nie zatrzeć żadnych śladów, wysunął się z krzaków. Wyjął telefon komórkowy, wybrał numer sto dwanaście i czekał chwilę na połączenie. Zerknął na samochód i siedzącego w nim Kamila. Oczy dziecka były szeroko otwarte z przerażenia. Gdy rozmawiał z dyspozytorem, prosząc o przyjazd policji, poczuł znajomy, silny ból w piersi. Wiedział już, że okupi tę wspólną wyprawę zawałem, modlił się tylko, by Kamil nie musiał patrzeć na jego śmierć. Dość już jej dzisiaj widział jak na tak małego chłopca. Po rozłączeniu z dyspozytorem mężczyzna podszedł do samochodu i otworzył drzwi. Spojrzał na wnuka i powiedział:
– Musisz być silny. Pamiętaj, jesteś jedynym mężczyzną w domu.
Na oczach przerażonego malca jego dziadek osunął się na ziemię. A chwilę później okolicę rozdarł przeciągły dziecięcy krzyk.
***
Władek Majchrzak wszedł do budynku Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Czuł, że dzisiejszy dzień będzie wyjątkowy. Zaczęło się od tego, że Andrzejek nie miał kolki i po raz pierwszy od dawna pozwolił im się wyspać. Rano Marta przygotowała mu śniadanie – trzy plastry boczku i jajka sadzone – dzięki temu czuł się naprawdę syty. Dzień nie mógł zacząć się lepiej.
Wspominając smak boczku, wszedł do swojego pokoju i od progu poczuł zapach kawy, świeżo zaparzonej przed podkomisarza Wojtka Jarocha, jego partnera. Gość zawsze wiedział, kiedy Majchrzak wejdzie do biura. Parzył wtedy mocną, czarną kawę, bez mleka i z cukrem. Dziś też pełen kubek stał na biurku i czekał na niego. Uśmiechnął się do Wojtka i powiedział:
– Dzięki za kawę, czuć ją było od Podwala.
– Nie ma za co, szefie. Widzę, że szef radosny. Dzieciak dał się wyspać?
Majchrzak spojrzał w jego stronę i zaczął się zastanawiać, czy on nie ma przypadkiem kontaktu z Martą, która go informuje, co dzieje się u nich w domu i o której Władek wychodzi do roboty. W zdolności paranormalne jakoś wierzyć mu się nie chciało.
– Mówiłem, żebyś nie nazywał mnie szefem – odpowiedział.
– Ale dla nas jesteś szefem. Ten naczelnik to buc jakich mało, to ty powinieneś być naczelnikiem wydziału. Masz doświadczenie, nadawałbyś się – odparł Jaroch.
– Widzę, że macie mnie dość i źle mi życzycie. Przecież naczelnik musi odwalać papierkową robotę, jadać obiadki z komendantem, lizać dupę każdemu, aby nie spaść ze stołka. Nie, dziękuję, wolę swoją robotę – powiedział Majchrzak.
– Czasem się dziwię, że Warzywniak jest naczelnikiem. On chyba nie skończył Wyższej Szkoły Policji, tylko jakąś specjalną. Chłop jest ograniczony. Jak ostatnio mówiłem, że do trupa jadę i czy mu przywieźć jakąś pamiątkę od denata, to nie skumał żartu i groził mi dyscyplinarką za ograbianie zwłok. No, debil normalnie – pożalił się Wojtek.
Warzywniakiem nazywano w wydziale naczelnika Mariana Wawrzyniaka, szefa ich zespołu. Nędznego urzędasa, który stołek dostał tylko dlatego, że był siostrzeńcem komendanta wojewódzkiego. Na nadkomisarza też ekspresowo awansował. Jaroch miał rację, ten facet nie nadawał się na swoje stanowisko, a na robocie wydziału się nie znał. Przynajmniej nie wtrącał się w metody prowadzonych śledztw – dla niego kwity miały się zgadzać, a statystyki trzymać poziom. Zdarzało się jednak, że wkurwiał nawet Majchrzaka. Ostatnio pożarli się o paliwo do służbowych samochodów. Facet wymyślił, żeby nie jeździć do miasta na przesłuchania świadków czy podejrzanych, tylko ściągać ich do siebie. Z informatorami też mieli odbywać spotkania w komendzie.
No kurwa, jak on to sobie wyobraża? Że tirówce wyślę wezwanie na przesłuchanie i ona się stawi? A adres niby jaki podać? Droga krajowa numer osiem? – zastanawiał się w duchu. Warzywniak był totalnie odklejony. To nie czasy porucznika Borewicza, kiedy wszyscy współpracowali z milicją i chętnie stawiali się na spotkanie z przystojnym milicjantem. Zwłaszcza że Majchrzak przystojny nie był, a jego śledztwa nie miały w sobie nic z komiksowych przygód. On pracował w wydziale zabójstw.
Czasem myślał, że naczelnik nadawałby się tylko na stanowisko dzielnicowego w jakiejś pipidówie.
– Gdzie reszta? – zapytał Majchrzak.
– A gdzieś się szlajają po firmie. Rano widziałem tylko Marka i Krzycha. Mieli wyniki sekcji zwłok tej laski od szerszenia. Miałeś rację. Zresztą jak zawsze, nie podlizując ci się za bardzo – powiedział Jaroch, puszczając oko.
Babka od szerszenia. W sumie prosta sprawa, ale nie byłoby jej, gdyby nie dziwne przeczucie. No i podsłuchana przez Majchrzaka rozmowa policjanta z jednym ze świadków. Początkowo w ogóle nie wyglądało to na zabójstwo. Mężczyzna podobno przez dwa miesiące meldował zarządcy bloku problem z szerszeniami. Nikt się tym nie zainteresował, każdy zwlekał. Aż doszło do tragedii. Jedną z lokatorek budynku ugryzł szerszeń i babka zmarła. Zwykły wypadek, nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Facet zgłosił na policję zaniedbanie ze strony zarządcy, ale powiedział też coś, co zastanowiło przysłuchującego się zeznaniom Majchrzaka.
Mężczyzna wspomniał, że denatka była gnębiona przez swojego konkubenta – facet ją lał, głodził, nagą wyrzucał z domu, zamykał w piwnicy o chlebie i wodzie. Nikt babce nie pomógł. Co prawda dzielnicowy pogadał z jej konkubentem i ten się zawinął, ale denatka nie wniosła oficjalnego zawiadomienia. I nagle, dziwna sprawa, w dniu śmierci kobiety konkubent akurat ją odwiedził. Ponoć nawet starał się pomóc, kiedy ukąsił ją szerszeń, ale pogotowie wezwał dopiero, gdy kobieta była już martwa. Niby wypadek, ale coś Majchrzaka tknęło, gdy o tym usłyszał.
W ostatniej chwili udało się wstrzymać kremację ciała i zlecić sekcję. Kiedy komisarz przesłuchiwał wspomnianego sąsiada zmarłej, przyszło mu do głowy, że konkubent mógł babkę poddusić, a jak już była nieprzytomna – złapać w słoik owada i przyłożyć jej do szyi. Szerszenie są bardzo agresywne i skłonienie wkurzonego owada, by zaatakował nieprzytomną kobietę, nie stanowiło szczególnego wyzwania. Szyja spuchła i niewykluczone, że doszło ostatecznie do uduszenia. Na takie właśnie potencjalne okoliczności śmierci denatki naprowadził Majchrzaka przesłuchiwany. Mężczyzna często widział, jak nad tą babką latały szerszenie, ale jednocześnie nigdy nie zauważył, żeby je od siebie odganiała czy prowokowała do ataku w inny sposób. Lawina ruszyła. Zrobiono sekcję zwłok, wyniki miały być dzisiaj i okazało się, że przeczucie po raz kolejny nie myliło Majchrzaka. To nie wypadek, a zabójstwo. Uśmiechnął się do siebie na myśl, że gdyby nie gadatliwy sąsiad kobiety, uporczywie zgłaszający problem w bloku, to sprawca dokonałby zbrodni doskonałej, zwalając winę na owady.
Komisarz podszedł do stojącego na szafce w rogu pomieszczenia akwarium i spojrzał na znajdujące się w nim rybki. Już miał im sypnąć garść pokarmu, gdy otworzyły się drzwi i do pokoju wbiegł Seba.
– Kurwa, jest denat. Ale to, kurwa, coś innego niż zwykle. Patrolówka, jak przyjechała na miejsce, to wezwała posiłki. Ponoć fest makabra. Zaraz będzie tu Warzywniak.
Majchrzak z Jarochem spojrzeli po sobie i ten pierwszy już miał coś powiedzieć, kiedy wpadł naczelnik wydziału. Nie czekając zbyt długo, rzucił w ich stronę:
– Nie opierdalać się. Do roboty. Macie trupa. Gdzie reszta?
– Marek i Krzysztof poszli do prokuratora z wynikami sekcji zwłok, Sebastian, ja i Wojtek jesteśmy tutaj – powiedział Majchrzak.
– A gdzie Artur?
– Tutaj, w kiblu byłem – odezwał się głos zza pleców naczelnika.
– Właź. Słuchajcie, nad Odrą znaleziono ludzkie szczątki. Ktoś obdarł kobietę ze skóry, a płat zostawił na gałęzi – powiedział Warzywniak.
– Eee, to za mało. Nie ma ciała, nie ma zbrodni. Może babka się za mocno opaliła nad rzeką i skóra jej zeszła – zażartował Artur.
Majchrzak uśmiechnął się pod nosem na ten dowcip, a reszta chłopaków parsknęła śmiechem. Tylko naczelnik jakby go nie zrozumiał.
– Co ty mi tu pierdolisz?! Jak się opaliła? Opaliła się i skórę sobie zdarła? Jest denat i macie to załatwić. Jazda! Ty, Majchrzak, zostań na moment – nakazał naczelnik.
Gdy wszyscy pozostali wyszli z pokoju, Majchrzak został sam na sam z przełożonym. Ten zbierał się chwilę w sobie, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Wreszcie się odezwał:
– Słuchaj, Władek, mam prośbę.
Już samo to, że Warzywniak zwrócił się do niego po imieniu, było szokujące, ale fakt, że jeszcze miał prośbę, wywołało w Majchrzaku niepokój. Mimo to chciał się dowiedzieć, o co chodzi.
– Mów. Jaka to prośba?
– Chcę dostać się do cebosiów. Potrzebuję rekomendacji.
– A wujek ci nie pomoże? – zapytał Majchrzak.
– Nie chcę go w to mieszać. Wiem, że masz tam kumpli. Oni mogą mi pomóc.
– Zobaczę, co da się zrobić – rzucił, chociaż wiedział, że nawet nie kiwnie palcem, by to załatwić.
W oczach Warzywniaka pojawił się błysk.
– Dobra, ja muszę iść, bo skóra stygnie – rzucił Majchrzak.
Po chwili był już na zewnątrz, zostawiając naczelnika z jego pragnieniami.
***
Droga nad brzeg Odry, gdzie dokonano makabrycznego odkrycia, nie trwała długo, ale wystarczająco, by Władek miał czas zastanowić się nad tym, z kim przyszło mu gmerać w tym szambie. Naczelnik Wawrzyniak nie powinien zajmować swojego stanowiska. Był za młody na ten stołek, w dodatku ubierał się jak stary dziad idący właśnie na wesele. Majchrzak rozumiał dbanie o schludny wygląd, ale codzienne przychodzenie do roboty w trzyczęściowym garniturze już nie. Podobne wrażenie robiła fryzura Warzywniaka – rude włosy postawione na żel nie mogły wyglądać dobrze. I może nawet przymknąłby oko na te wszystkie dziwactwa, gdyby naczelnik chociaż spróbował dołączyć do ich zespołu. Nie imprezował z nimi, nie był zapraszany na wódkę lub grilla. Raz zawołali go na kielicha, na samym początku jego naczelnikowania, ale odmówił. Powiedział, że nie spoufala się z podwładnymi. No kurwa! Jak chłop ma takie wejście w grupę, to niech nie spodziewa się sympatii ze strony jej członków.
Reszta chłopaków to inna historia. Wojtek, a raczej podkomisarz Wojciech Jaroch. Młody chłopaczyna, ale bardzo inteligentny. Studiował na politechnice, miał być inżynierem informatyki. Studia skończył z wyróżnieniem, kariera stała przed nim otworem, jednak postanowił wstąpić do policji. Majchrzak dowiedział się kiedyś, że Wojtek planował robić doktorat, ale sam na ten temat nigdy nic nie wspomniał. Na swój sposób był przystojny – brunet, metr osiemdziesiąt cztery wzrostu, umiarkowanie umięśniony. Jednak największe wrażenie na kobietach robiły jego roześmiane niebieskie oczy i nieschodzący z twarzy uśmiech.
Pozostali członkowie wydziału nie robili aż takiego wrażenia. Aspirant Sebastian Wierchuła, trzydziestolatek, blondyn, metr osiemdziesiąt wzrostu. Żaden heros, ale dość silny. Majchrzak widział go kiedyś na sali treningowej, jak tamten walił w worek bokserski. Absurdalnie ucieszyła go myśl, że urodził się Majchrzakiem, a nie workiem bokserskim. Sierżant Artur Mielnicki. Chłopak dwa lata temu skończył szkołę policji. Do wydziału trafił, bo został polecony. Początkowo wszyscy myśleli, że to jakiś „plecak”, co po plecach rodziny dostał się do „zabójców”. Okazało się jednak, że wydział stał się jego drugim domem – pierwszy przychodzi i ostatni wychodzi. Kawaler, bez nałogów. Brunet z brodą jak u drwala, niewiele ponad metr osiemdziesiąt. Zawsze w koszuli i spodniach od garnituru. Elegancja jak się patrzy.
Pozostali to Marek i Krzysztof. Marek „Szymek” Szymański, podkomisarz, i Krzysztof „Majka” Majewski, aspirant. Obaj podobni do siebie jak bracia, wysocy bruneci, umięśnieni, ubierający się w wojskowym stylu. To cały team. Ale jeszcze pół roku temu był z nimi Andrzej Makowski. Fajny chłop, doświadczony policjant, można powiedzieć, że najlepszy glina, jakiego Majchrzak znał. Praktycznie stuprocentowa wykrywalność. Razem przeszli przez szkołę policji, razem trafili do „zabójców” we wrocławskiej komendzie. Początkowo pracowali osobno, z innymi partnerami, potem zostali tandemem, ale po jakimś czasie znowu się rozstali i każdy z nich wziął pod swoje skrzydła jakiegoś nowego. Pół roku temu Andrzej wszedł w konflikt z Warzywniakiem i został przeniesiony do wydziału przestępstw gospodarczych. Taka kara to jak zesłanie. Chłop, który wykrywał sprawców najcięższych przestępstw, miał teraz ścigać babcie handlujące podrabianymi ciuchami na bazarze. Od tamtej pory Majchrzak odwiedza czasem kumpla w jego wydziale i gadają wtedy od serca. W końcu miał zostać ojcem chrzestnym jego syna. Nawet dziecku dał na imię Andrzejek.
Może teraz, jak Warzywniak ma zamiar odejść do CBŚ-u, uda się ściągnąć Andrzeja z powrotem do naszego wydziału? – zastanawiał się komisarz.
Z rozmyślania wyrwał go głos Wojtka:
– Dojechaliśmy. Zobacz, ile luda. Ślady pewnie już zadeptane.
Spojrzał w kierunku wskazanym przez podkomisarza. Rzeczywiście, obok zaparkowanego fiata zatrzymały się trzy radiowozy i karetka na sygnale. Miejsce zostało otoczone taśmą policyjną i widać było pracujących techników.
Wysiadł z auta i podszedł do jednego z techników stojących obok patologa.
– Cześć. Co tu mamy?
– Kawałek skóry, kobieca. Czas zgonu, według moich szacunków, to jakieś dwa dni temu – odpowiedział lekarz.
– Ślady? Świadkowie? Kto znalazł? – spytał, kątem oka dostrzegając, że z krzaków, gdzie odnaleziono fragment ciała, wychodzi Artur blady jak ściana i po chwili zaczyna wymiotować.
– Ciało, a właściwie fragment, znalazł dzieciak. Ośmiolatek. Pokazał dziadkowi, ten zadzwonił na policję i dostał zawału. Teraz jest w karetce. Zaraz będzie wieziony do szpitala na Borowską. Próbujemy skontaktować się z matką chłopca, żeby go odebrała – powiedział technik.
Majchrzak rozejrzał się po okolicy i skupił wzrok na stojącym w pobliżu zrujnowanym budynku.
– Ktoś tam był? – spytał, wskazując ruderę.
Pozostali spojrzeli w tym kierunku.
– My nie, ale może ci z patrolu, co tutaj byli, sprawdzili ten obiekt – odpowiedział technik.
Majchrzak pokiwał głową i zawołał do Wojtka:
– Weź latarkę i dwóch mundurowych. Idziemy zobaczyć to miejsce.
Pozostałym polecił, aby rozpytali ludzi na przystani, która mieściła się po drugiej stronie Odry. Może ktoś zauważył coś podejrzanego.
Po chwili we czwórkę podeszli pod budynek. Z oddali wydawał się mniej zrujnowany niż z bliska. Okna były powybijane, a w miejscu szyb tkwiła dykta. W wejściu znajdowała się zamknięta krata, wyglądała na nieotwieraną od bardzo dawna. Ale na skoblu wisiała wyglądająca na nową kłódka. Majchrzak pokazał to Wojtkowi, ten pokiwał głową ze zrozumieniem, również to zauważył. Powoli obeszli obiekt dookoła. Na oko jego powierzchnia wynosiła jakieś sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych. Budynek nie posiadał żadnego innego wejścia oprócz tego z kratą. Podeszli niespiesznie do kraty i Majchrzak spojrzał na kłódkę.
– Trzeba będzie użyć brzeszczota, żeby ją przepiłować, albo jakiegoś łomu – stwierdził.
– Wypadałoby mieć nakaz – powiedział Wojtek.
– Nie pierdol, tylko idź po jakąś brechę do wyłamania kłódki – odparł Władek.
Wojtek oddalił się, a dwaj mundurowi tępo patrzyli na Majchrzaka. Po chwili jeden się odezwał:
– Panie komisarzu, ale czy nie lepiej zdobyć nakaz, żeby wejść do środka?
– Może i lepiej, a może i gorzej. Żeby wszystko było tak, jak należy, w notatce napiszemy, że zachodziło uzasadnione podejrzenie, że w budynku ukrywał się sprawca przestępstwa – odpowiedział.
Kilka sekund później przybiegł Wojtek, trzymając w ręku łom. Twarz rozjaśniał mu szeroki uśmiech.
– Nie mieli żadnej brechy. Ten łom wziąłem od techników. To dowód rzeczowy z jakiegoś włamania. Mieli ściągnąć odciski i dać do magazynu dowodów. To będzie ostatni włam w życiu tego łomu.
– I ściągnęli te odciski?
– Nie wiem.
– Chuj, mniejsza z tym. Dobra, działaj – powiedział Majchrzak.
Kilkanaście sekund później kłódka przestała być zaporą. Mundurowy delikatnie otworzył kratę. Zgrzytnęło. Zawiasy dawno nie były oliwione i gdyby nie nowa kłódka, można by założyć, że nikt nie wchodził do środka od lat.
Po przekroczeniu progu ostrożnie wkroczyli całą grupą do budynku. Czuć tam było stęchlizną i rozkładającym się mięsem. Rozświetlili wnętrze latarkami i powoli zaczęli przeszukiwać obiekt. Pomieszczenie po prawej stronie było puste, nie licząc stert pustych butelek i śmieci. To po lewej wyglądało podobnie. Przeszli do następnej sali. Spod ich nóg zaczęły uciekać szczury. Do smrodu, który wypełniał budynek, doszły jeszcze piski gryzoni. Udali się do miejsca, gdzie szczury piszczały najgłośniej. Majchrzak rozproszył mrok światłem latarki i ich oczom ukazał się makabryczny widok. Władek usłyszał zza pleców głos Wojtka:
– O kurwa!
Dwóch mundurowych zaczęło wymiotować, przytrzymując się ściany.
– Wezwij tu techników, niech zabezpieczą teren – rzucił Majchrzak.
Gdy Wojtek poszedł, komisarz spojrzał na ścianę. Rozpięte były na niej zwłoki młodej kobiety, z rękami przybitymi do muru. Wyglądała jak Jezus, tylko brakowało kilku rzeczy. Po pierwsze, nie było krzyża. Po drugie, brakowało jej skóry z przodu ciała. A po trzecie, pozbawiona była wnętrzności, do których dorwały się już szczury. Nad i pod ciałem kobiety widoczny był napis nakreślony krwią. Litery układały się w zdanie: „Człowiek jest uczniem, cierpienie jest jego nauczycielem”.
Po chwili do pomieszczenia weszli technicy i każdy z nich zareagował podobnie. Każdy przeżegnał się i głęboko westchnął. Komisarz spojrzał w ich stronę i powiedział:
– Wiecie, co macie robić. Czekam na efekty.
Sam wyszedł z budynku i odetchnął świeżym powietrzem.
Kurwa, w mieście pojawił się jakiś szaleniec. Mam nadzieję, że go złapię, zanim znowu zaatakuje – powiedział do siebie w duchu.
Wszedł do komendy i udał się od razu do naczelnika. Warzywniak już na niego czekał, w jego pokoju był obecny także zastępca komendanta wojewódzkiego podinspektor Mariusz Sikorski i rzecznik prasowy nadkomisarz Marek Kumor.
Pojawienie się Majchrzaka przerwało ich głośną dyskusję.
– Co robimy z tym bajzlem? – zapytał, stając w progu.
– A co mamy robić? Mediom powiemy tylko tyle, ile będzie konieczne – powiedział Sikorski, uśmiechając się.
– A jak pojawią się kolejne ciała? Wtedy też będzie pan miał taką radosną minę? – odparł Majchrzak.
Uśmiech na twarzy Sikorskiego zgasł tak szybko, jak się pojawił.
– Pan się trochę zagalopował, komisarzu Majchrzak – stwierdził Sikorski z wyczuwalną w głosie agresją.
– Może i tak, ale proszę wziąć pod uwagę, że sprawca nie poprzestanie na jednym pokazie – odpowiedział komisarz.
– A skąd ten wniosek?
– Bo przygotował spektakl. Chce, byśmy oglądali jego dzieło. Wiem, że jeszcze będzie chciał nas zaskoczyć. To jak z malarzami, żaden nie poprzestaje na jednym obrazie.
– Co pan zatem proponuje, komisarzu? – zapytał Sikorski.
– Powołanie zespołu zajmującego się wyłącznie tym. Teraz w wydziale mamy kilka spraw, więc trzeba by poprosić o pomoc inne wydziały. Gdyby każdy podesłał nam swojego najlepszego człowieka, to moglibyśmy skupić się na poszukiwaniu naszego dewianta i nie ucierpiałyby pozostałe prowadzone postępowania – odpowiedział Majchrzak.
– A co z mediami? – zapytał rzecznik prasowy.
– A to już pozostaje w waszej gestii, komisarzu. Ja łapię zbójów, a pan się uśmiecha do kamer i gada dyrdymały.
Władek poczuł, że nie zdobył swoim zachowaniem nowych przyjaciół, ale miał to w dupie. Nie był tu od tego, żeby pić herbatkę i wpierdalać makowca z komendantem i jego lizydupami – on miał złapać sprawcę.
– Dobrze. Myślę, że można to jakoś zorganizować. Pan, komisarzu Majchrzak, obejmie dowodzenie grupą. Tylko chcę być o wszystkim na bieżąco informowany – powiedział Sikorski.
– A jaki będzie budżet grupy i jak rozliczać koszty? Pojawią się nowi ludzie i muszę mieć kwity na ich wydatki i działania – niespodziewanie zapytał Warzywniak.
Wszyscy obecni spojrzeli w jego stronę z niesmakiem. Zastępca komendanta powiedział:
– Tym niech się pan nie przejmuje, naczelniku. Teraz trzeba złapać sprawcę, zanim media dobiorą nam się do dupy.
– Panowie, skoro mam powołać zespół, to muszę mieć w tym zakresie pełną autonomię. Ja dobieram sobie ludzi i chcę mieć na nich wpływ. Nie chcę, aby ktokolwiek ingerował w moje wybory – oznajmił Majchrzak, patrząc w kierunku swojego przełożonego.
– A może pan, komisarzu Majchrzak, dokładniej powiedzieć, o co chodzi? – zapytał Sikorski.
– Panie inspektorze, w naszej komendzie jest pewien policjant z wydziału zabójstw przeniesiony do przestępstw gospodarczych. Tam się marnuje, będzie mi potrzebny w zespole i nie chciałbym, aby ktokolwiek kwestionował mój wybór.
– Pan wybiera ludzi i pan za nich odpowiada. Teraz do roboty. Oczekuję codziennie meldunków o postępach – powiedział podinspektor Sikorski.
Gadki o pełnej autonomii to zwykłe pierdolenie, żeby zamydlić mi oczy – pomyślał Majchrzak. – Jak mam skupić się na znalezieniu sprawcy oskórowania, skoro mam spędzać czas na meldunkach o postępach?! A chuj z nimi. Teraz mam ważniejsze zadanie. Muszę wytypować odpowiednich ludzi i jak najszybciej rozpocząć poszukiwania tego zwyrodnialca.
Już miał wyjść z pomieszczenia, gdy odezwał się rzecznik prasowy:
– No dobra, ale podsumujmy, co wiemy i co mamy. Aby cokolwiek przekazać mediom, muszę mieć jakieś informacje.
– Na tę chwilę mamy ukrzyżowaną dziewczynę obdartą ze skóry i z wyżartymi przez szczury flakami. Do tego napis na ścianie zrobiony krwią. To tyle. Nie mamy motywu, nie mamy świadków, nie mamy sprawców – odpowiedział Majchrzak.
– Trochę mało – stwierdził rzecznik.
– Podejrzewam, że przy kolejnych zwłokach uzyska pan więcej szczegółów, które pomogą panu lepiej się przygotować do wywiadu w telewizji – rzucił Majchrzak złośliwie.
– Komisarzu, wypraszam sobie takie zachowanie. Jesteśmy po tej samej stronie barykady. Łapiemy bandytów i musimy działać wspólnie – ostro zareagował Sikorski.
– Z całym szacunkiem, ale chciałbym uzyskać wiedzę, ilu bandytów zatrzymał lub, jak pan mówi, złapał pan rzecznik. Pewnie dzięki pracy pana rzecznika to miasto zmieniło się ze stolicy bezprawia w stolicę praworządności. Podejrzewam, że we Wrocławiu mieszkają teraz sami amisze lub inni nieagresywni obywatele. Ale okej, nie czepiam się. Idę łapać pozostałych bandziorów, tych, co uniknęli karzącej ręki sprawiedliwości w postaci pana rzecznika.
Nie czekając na reakcję obecnych, Majchrzak opuścił gabinet naczelnika wydziału zabójstw.
***
Wrócił do swojego pokoju w komendzie, gdzie czekał na niego Wojtek. Przez chwilę stał nieruchomo, w końcu podszedł do akwarium i nasypał rybkom trochę pokarmu. Nikt się nie odzywał. Tylko odgłos pracującego filtra nieco rozpraszał panującą ciszę. Chwilę później Władek odwrócił się w stronę kolegi i powiedział:
– Zbieramy zespół. Do pomocy otrzymamy kilku chłopaków z innych województw. Wydział będzie zajmował się bieżącymi sprawami, ale w razie konieczności nas wspomogą.
– Kto od nas w zespole? – zapytał Wojtek.
– Ty, ja i Andrzej – odpowiedział Majchrzak.
– Andrzej? Nie gadaj, że udało ci się go ściągnąć z powrotem.
– Udało. Nasza sprawa ma priorytet, a ja mam mieć pełną autonomię w doborze członków zespołu. Oczywiście autonomia to pic na wodę, ale trzeba kuć żelazo, póki gorące.
– A Warzywniak co na to? – Wojtek nadal nie mógł w to uwierzyć.
– Widziałem jego minę, kiedy ustalane były szczegóły. Myślałem, że chłop się zesrał i obawiał się ruszyć, żeby smród nie rozszedł się po pokoju. Mówię ci, miał ochotę zaprotestować, ale bał się. Poza tym chce iść do CBŚ-u i pewnie liczy, że na tej sprawie się wybije.
Zamierzał jeszcze coś powiedzieć, ale otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł naczelnik. Rozejrzał się po wnętrzu i oznajmił:
– Młody, wyjdź, chcę porozmawiać z komisarzem Majchrzakiem.
– Młody, zostań, jesteś w pracy. Jak pan naczelnik ma sprawę, to niech zaprosi do siebie – powiedział Majchrzak.
Wojtek stał nieruchomo, nie wiedząc, co robić. Naczelnik także nie miał pojęcia, jak zareagować. Majchrzak postanowił mu pomóc.
– Naczelniku, naczelnik ma do mnie sprawę prywatną czy służbową dotyczącą wydziału?
– Służbową – odparł Warzywniak.
– No to jak służbową, to spokojnie może naczelnik mówić przy Wojtku. On jest członkiem wydziału i ma prawo wiedzieć, co w wydziale piszczy.
Naczelnik spojrzał na komisarza z nienawiścią w oczach. Po chwili się odezwał:
– Po zastanowieniu się doszliśmy z komendantem wojewódzkim do wniosku, że nie ma sensu ściągać nikogo z innych komend. Załatwimy sprawę we własnym zakresie. Nie będzie żadnego specjalnego zespołu, tylko działamy w ramach wydziału. Ja dowodzę śledztwem.
– Rozumiem, że rodziny się nie wybiera, ale nie wiedziałem, że komendant jest taki głupi, żeby dobro własnego siostrzeńca przedkładać nad bezpieczeństwo mieszkańców miasta, o ile nie województwa. Myślisz, chłopie, że na tej sprawie się wybijesz i CBŚ będzie właziło ci w dupę, żebyś do nich wstąpił?
Naczelnik zrobił się czerwony z wściekłości. Zaczął ciężko oddychać, po czym syknął:
– To koniec twojej kariery. Zniszczę cię.
– Mnie zniszczysz? Chłopie, ty wszystko niszczysz wokół siebie. Potrafisz rozpierdolić najprostsze śledztwo. Gdyby nie twój wujo, to pewnie patrolowałbyś ulice w jakimś starym polonezie. Powiem ci krótko. Jeśli sprawą nie zajmą się prawdziwi gliniarze, tylko takie palanty jak ty, to będziesz miał z wujem kilka ofiar w cefałce. Rozumiesz to, dupku? – zapytał Majchrzak.
– Koniec. Sprawa zamknięta. Wydział rozwiązuje sprawę. Ja jestem naczelnikiem i to ja tu dowodzę. Krótko, jak ci się nie podoba, to pisz raport o zwolnienie.
– Weź spierdalaj – powiedział komisarz i odwrócił się do akwarium. Po chwili, olewając naczelnika, zwrócił się do Wojtka:
– Trzeba zrobić podmiankę wody i filterek wyczyścić. Wojtek, załatw jakieś wiaderko.
Nim jednak dokończył wypowiedź, obaj usłyszeli, jak trzaskają drzwi. Majchrzak obrócił się i zobaczył, że Wojtek stoi z otwartymi ustami, a naczelnika już nie ma. Komisarz uśmiechnął się do siebie i powiedział do kumpla:
– Zamknij buzię, bo przyjdzie jakiś zbój, którego kręci widok otwartych ust, i nim się spostrzeżesz, będziesz się krztusił.
Wojtek spojrzał na niego i powiedział:
– Szefie, szef rozpierdala moje słabe serce.
Chwilę później chłopak wyszedł z pokoju i udał się na poszukiwanie wiaderka.
***
Do domu wrócił wyjątkowo zmęczony. Po porannym dobrym nastroju nie pozostał nawet ślad, a wydarzenia całego dnia odbijały się w jego wyczerpanej twarzy. Marta od progu zauważyła, że stało się coś bardzo złego. Lata małżeńskiego pożycia z policjantem nauczyły ją, co robić w takie wieczory jak ten. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, żona go uprzedziła:
– Weź prysznic, zrobię ci drinka i podgrzeję coś do jedzenia. Wolisz pierogi czy kanapki?
– Dzięki, skarbie. Jak mały? Dawał ci się we znaki? – spytał.
– Dobrze, prawie cały dzień przespał, trochę pomarudził, ale wszystko okej. Nie powiedziałeś, co chcesz. Pierogi?
– Super. Wezmę prysznic i zjem pierogi – uśmiechnął się do Marty.
Zrzucił ubranie, które wydawało mu się przesiąknięte zapachem tamtej rudery nad Odrą. W samych skarpetkach wszedł do kuchni, stanął za plecami krzątającej się żony, objął ją i wtulił nos w jej kark. Szepnął:
– Wiesz, że cieszę się, że was mam?
Marta odwróciła głowę w jego stronę.
– Co się stało?
– Mamy chyba seryjnego. W najbliższych dniach czeka mnie kupa roboty. Mogę nie wracać na noc. Myślę, że dobrze by było, gdyby przyjechała tutaj twoja lub moja matka. Do pomocy przy dziecku. A jeszcze lepiej, jakbyś ty pojechała na kilka dni do rodziców. Ze mnie nie będziesz miała tu pożytku.
Kobieta spojrzała na niego i spytała:
– Jesteś pewien? Jak zamierzasz poradzić sobie zupełnie sam? Będziesz pamiętał o jedzeniu czy od razu zaśniesz w ciuchach na kanapie w gościnnym? Zostaję. Jak nie będę dawała rady z dzieckiem, to wtedy poproszę o pomoc jedną albo drugą matkę. A teraz zasuwaj pod prysznic, bo zaraz obiad.
Widząc, że nie wygra z Martą, odwrócił się na pięcie i poszedł do łazienki. Prysznic podziałał skutecznie, zmył z niego brudy całego dnia. Po wyjściu z łazienki zobaczył, że na stole w jadalni stoi już talerz pachnących pierogów. Żona stała w pobliżu lodówki i wrzucała lód do szklanki. Uśmiechnęła się do męża i powiedziała:
– Jedz, chłopie, bo mi zmarniejesz. Zrobię ci podwójną whisky, usiądziesz sobie w fotelu w salonie i pooglądasz telewizję.
– Telewizji nie chcę oglądać. Ale drink może dobrze mi zrobi.
Po posiłku przeniósł się do salonu, by ze szklanką w dłoni zatopić się w fotelu. Poczuł, jak pierwszy łyk rozluźnia napięte mięśnie skuteczniej niż gorący prysznic. Za to po kilku kolejnych wyczerpany organizm poddał się i Majchrzak zasnął, nawet nie wiedząc kiedy.
Wrocław, 12 maja 2009 r.
Postanowił, że przed udaniem się do komendy wstąpi do prosektorium i dowie się kilku rzeczy odnośnie do wczorajszego znaleziska. Pomieszczenie, w którym patolog Eugeniusz Chaber kroił zwłoki, jak zwykle było czyste i sterylne. Kiedyś miał przeświadczenie, że w salach sekcyjnych brodzi się w jelitach, ogląda rozbryzgi krwi na ścianach i obija golenie o wszechobecne wózki ze zwłokami. Najwyraźniej horrory z lat osiemdziesiątych solidnie wypaczyły jego wyobrażenie o lekarzach patologach i prosektorium. Tutaj można było wręcz jeść ze stołu – nie żeby miał taki zamiar.
Gienek siedział na krzesełku przy biurku i uważnie wczytywał się w jakieś papiery. Kawa stojąca na blacie wydzielała wyraźny aromat. Lekarz podniósł spojrzenie na Majchrzaka i powiedział:
– Jak chcesz kawy, to sobie zrób.
– Nie, dzięki, dopiero co piłem w domu. Co masz dla mnie?
– Właśnie skończyłem tę waszą wczorajszą znad Odry – powiedział Gienek.
– No i? – spytał Majchrzak.
– Dziewczyna lat około dwudziestu trzech, blondynka, szczupła, bez znamion, tatuaży, znaków szczególnych. Stan zdrowia idealny, jeśli nie liczyć faktu, że nie żyje.
– Słucham dalej.
– Przyczyna śmierci: utrata krwi. Dziewczyna się wykrwawiła. Brak śladów przemocy, brak środków farmakologicznych.
– Czyli przywiązana i oskórowana za życia? – Majchrzak zapytał, aby się upewnić, że dobrze zrozumiał.
– Nie dość, że oskórowana na żywca, to jeszcze żyła, kiedy szczury dobierały się do jej trzewi.
– Ja pierdolę! Wyobrażasz to sobie?! Być w pełni przytomnym, gdy jakiś zwyrodnialec ściąga ci skórę z klatki piersiowej, a potem jeszcze obserwować, jak szczury zżerają ci wątrobę, i nie móc nic z tym zrobić – powiedział komisarz, wstrząśnięty słowami patologa.
– Uwierz mi, że nie chcę sobie tego wyobrażać. Już samo przybijanie gwoździami do ściany musiało kurewsko boleć. Ale najdziwniejsze jest to, że się nie broniła, brak jakichkolwiek śladów pod paznokciami. Dosłownie nic.
– Czas zgonu? – spytał policjant.
– Skórę ściągnięto z niej trzy dni temu, zmarła dwa dni temu, dziesiątego maja. Konkretna godzina nie do ustalenia, ale gdzieś pomiędzy pierwszą a trzecią w nocy.
– Czyli szczury ją żarły przez cały dzień? Ja pierdolę.
– Nie dosyć, że żarły, to jeszcze przypuszczalnie piszczały z ekstazy na widok świeżego mięsa. Już samo to jest przerażające.
– Spierdalaj, nie chcę dłużej tego słuchać – odpowiedział Majchrzak.
– Szkoda dziewczyny. Nie chciałbym zginąć taką śmiercią jak ona – stwierdził Gienek.
– A co wiemy o tych gwoździach?
– Zwykłe, można takie kupić w Castoramie. Chyba największe, jakie mają w sprzedaży. Umiejętnie wbite. Gdyby sprawca poprzebijał dłonie, jak na obrazkach religijnych, to ofiara mogłaby się uwolnić, po prostu wyszarpać, kości by nie wytrzymały. Tutaj jednak gwoździe zostały wbite w nadgarstki i przedramiona.
– Czyżby specjalista, który wiedział, jak przybijać ludzi? – upewnił się Majchrzak.
– Może nie specjalista, ale wolał, aby dziewczyna nie uwolniła się, szamocąc.
– A czym obdarto ją ze skóry?
– Tutaj nie mam pewności. Narzędzie ostre jak skalpel. I to mógł być skalpel, gdyby nie kilka śladów, które wskazują raczej na jakiś nóż do filetowania ryb. Ale dasz mi narzędzie, to porównam ślady. Stawiam na to, że sprawca użył skalpela i noża – odpowiedział Gienek.
– Sprawca leworęczny, praworęczny?
– Praworęczny, rudy i brzydki – powiedział Gienek.
– Skąd takie przypuszczenia?
– Chłopie, żartowałem. Praworęczny. Ma wprawę w posługiwaniu się zarówno młotkiem, jak i nożem. Cięcia skalpelem równe i dokładne. No i brak śladów wskazujących, żeby miał jakikolwiek kłopot z wbijaniem takich dużych gwoździ: uderzał precyzyjnie, prosto w gwóźdź. Dziewczyna musiała być wtedy nieprzytomna, bo raczej nie czekała bez ruchu, aż sprawca skończy.
– Okej, napiszesz mi to w raporcie? Jakbyś miał nowe spostrzeżenia, to dawaj cynk – poprosił policjant, szykując się do wyjścia.
– Raport już mam, leży na twoim biurku. – Przez twarz patologa przemknął cień uśmiechu, ale natychmiast zgasł. – Władek, dorwij skurwiela.
– Postaram się – odpowiedział Majchrzak, chociaż wiedział, że nie będzie to prosta sprawa.
***
Podkomisarz Wojciech Jaroch z samego rana zajął się sprawą zwłok znalezionych nad brzegiem Odry. Nie spotkał się nigdy wcześniej z czymś takim. Dotychczas były to zabójstwa z całym pakietem śladów i świadków, można więc było zebrać wiele dowodów, a zatem i sprawcę łatwo było złapać. Tutaj na razie nic nie mieli.
Wczoraj, po wyjściu Majchrzaka, zaczął przeglądać zdjęcia osób zaginionych. Jak do tej pory twarz dziewczyny, którą znaleziono w zrujnowanym budynku, nie pojawiła się w żadnych bazach policyjnych. Jej linie papilarne też nie były nigdzie zarejestrowane. Zupełnie nic o niej nie wiedzieli. Jaroch zdawał sobie sprawę, że znalezienie sprawcy będzie niezwykle trudne. Kłódka, którą zamknięto obiekt, była typowa, każdy mógł taką kupić. Na niej również nie było odcisków. Technicy zabezpieczyli odciski w budynku, ale szanse, że sprawca zostawił jakiś ślad, były mniej niż znikome. Zresztą w tej ruderze od dawna znajdowała się melina, pełna tysięcy odcisków palców różnych ludzi.
Jaroch po raz kolejny wertował zdjęcia osób zaginionych. Miał nadzieję, że wczoraj coś przegapił lub że dopiero w nocy ktoś zgłosił zaginięcie kobiety. Czasem tak bywało. Różne były tego przyczyny: członek rodziny kontaktował się z bliskimi raz na kilka dni i nikt jeszcze nie zdążył się zorientować, że zaginął; po kłótni chłopak wybiegł z domu, trzaskając drzwiami, i przepadł, a dziewczyna uznała, że potrzebuje czasu na odreagowanie; zapracowana matka wyszła z domu i od kilku dni jej nie ma – może postanowiła rzucić wszystko, wyjechać i oderwać się od codzienności. Czasami, niestety, policji zdarzało się odesłać z kwitkiem osobę zgłaszającą zaginięcie, jeżeli od zniknięcia minął zbyt krótki okres. Właśnie patrzył na zdjęcie jakiejś kobiety, gdy otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Artur. Wojtek spojrzał w jego stronę i zauważył radosny uśmiech na twarzy sierżanta.
– Co się tak szczerzysz?
– A bo już wiem, kim jest ofiara. To Monika Wilczyńska, urodzona dwunastego marca osiemdziesiątego szóstego roku we Wrocławiu, córka Bożeny i Jana. Zamieszkała: Wrocław, ulica Kominiarska trzy. Studentka czwartego roku pedagogiki na Uniwersytecie Wrocławskim – odpowiedział sierżant, patrząc w swój notatnik.
– Ooo, a skąd wiesz? Skąd masz te dane? – zapytał Jaroch.
– Zdobyłem je dzięki dedukcji, drogi Watsonie. A tak poważnie, to wczoraj w miejscu znalezienia zwłok technicy szukali śladów pojazdu, którym sprawca mógł przywieźć denatkę. Pełno było śladów opon, ale w ocenie techników wszystkie były stare. Dlatego tym tropem nie było co iść. Pomyślałem, że skoro zwłoki znaleźliśmy przy Odrze, więc sprawca mógł przetransportować je rzeką. Po drugiej stronie jest przystań, a przy niej zacumowanych kilka łodzi. Polazłem tam i w jednym z kajaków odnalazłem ciuchy i torebkę. W torebce znajdowały się dokumenty. Ot i cała historia.
– Dobra robota. W torebce było coś jeszcze? Jakieś klucze, telefon komórkowy?
– Wszystko jest już u techników. Znaleźli też fiolkę po jakiejś substancji. Podejrzewają GHB – stwierdził Artur.
– Mam tutaj raport patologa, nie ma śladów chemii w organizmie – powiedział Jaroch.
– Nie ma, bo pigułka gwałtu po kilkunastu godzinach jest już niewykrywalna. Czyli sprawca ją odurzył, potem przybił do ściany, zdjął skórę, a następnie zostawił na śmierć – szybkiej analizy dokonał Mielnicki.
– Pochwalę cię przed szefem – uśmiechnął się Jaroch.
Artur Mielnicki usiadł przy biurku i zaczął czytać raport patologa. Po kilku minutach wstał, chwilę pochodził po pokoju i wyszedł. Jaroch ze zdumieniem obserwował zachowanie młodszego gliniarza i zastanawiał się, o co chodzi. Jednak nic nie przyszło mu do głowy, więc zabrał się do robienia kawy dla Majchrzaka.
***
Władek wszedł do pokoju, gdy Jaroch zalewał dla niego kawę.
No skąd on wie, że już jestem? Czyżby był też w zmowie z Gienkiem? Raczej nie, ale w jasnowidzenie na pewno nie uwierzę – pomyślał Majchrzak.
– Widziałem Artura, dokądś pędził. Nawet cześć nie odpowiedział – poskarżył się.
– No, dziwnie się zachowuje, ale wykonał kawał dobrej roboty – powiedział Wojtek.
– Mów, czekam z niecierpliwością. – Majchrzak usiadł wygodnie za swoim biurkiem.
Nogi wyciągnął na blat i zaczął pić gorącą kawę.
Przez następny kwadrans Jaroch relacjonował mu, co sam zrobił w sprawie, co wykonali technicy, streścił raport patologa i na koniec zostawił ustalenia Artura.
– A reszta chłopaków co robi? – zapytał komisarz.
– Seba już tu jedzie, dzwonił jakiś czas temu, a reszta przesłuchuje obsługę przystani po drugiej stronie Odry.
– Dobra, podsumujmy, co mamy. Mamy kawałek skóry, dziewczynę zamordowaną w ruderze, brak odcisków i napis na ścianie. Kurwa, trochę mało. Dobrze, że przynajmniej wiemy, kim jest ofiara, i można rozpytać rodzinę o jej znajomych – powiedział, popijając kawę.
W tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł zdyszany Artur.
– Dokąd cię tak poniosło? Nawet cześć nie powiedziałeś – spytał Majchrzak.
– Szefie, bo to ważne. Przepraszam. Jak czytałem raport patologa, to mnie coś tknęło. W raporcie napisano, że dziewczyna była oskórowana za pomocą skalpela i innego narzędzia. Jakby noża do filetowania. A wczoraj na tej przystani zauważyłem na pomoście właśnie nóż do filetowania ryb. Byłem u techników dowiedzieć się, czy go zabezpieczyli, no i mamy jeden odcisk palca.
– Kurwa, dobra robota! – powiedział komisarz szczerze.
Artur rozpromienił się. On także uważał, że wykonał kawał dobrej roboty. Od czasu odnalezienia zwłok nie minęła jeszcze doba, a już mieli jakieś efekty. Co prawda, nie było pewności, że odcisk palca odnaleziony na nożu należy do sprawcy, ale w tej sytuacji każda iskierka nadziei, nawet tak nikła, była bezcenna.
Majchrzak przeszedł do analizy raportu patologa i informacji od Wojtka.
– A co z tą ofiarą? Mówiłeś, że to studentka. Co studiowała? Pedagogikę? – zaczął dopytywać.
– Tak, na uniwerku – odpowiedział Artur.
– Kurwa mać, ofiara studiuje pedagogikę, a napis krwią brzmi: „Człowiek jest uczniem, cierpienie jest jego nauczycielem”. Dziwne. A skąd to zdanie? – spytał.
– To chyba cytat z jakiegoś francuskiego prozaika. Czekaj, sprawdzę. – Wojtek usiadł przy komputerze. – Autorem jest Alfred de Musset.
– Czyli sprawca albo jest wykształcony i czytał tego Musseta, albo to jakaś zmyłka dla nas – stwierdził Majchrzak.
Do pokoju wszedł Sebastian. Rozejrzał się po zebranych i spytał:
– Co mnie ominęło?
– Spóźniłeś się – odparł komisarz.
– Sorki. A więc co mnie ominęło?
Szybko zrelacjonowali mu ustalenia. Sebastian chwilę pomyślał i powiedział:
– Szefie, to ja wezmę Artura i pojedziemy do domu tej dziewczyny. Tam dowiemy się, czemu nie zgłoszono zaginięcia, i ustalimy jak najwięcej szczegółów z jej życia.
– Nie, ja pojadę z Wojtkiem. Ty zajmiesz się sprawdzaniem, czy nóż, który zabezpieczyli technicy, może mieć związek ze sprawą. I zobacz, czy odcisk palca jest u nas w bazie. Artur pojedzie na uczelnię i rozpyta na temat dziewczyny. Pasuje? – powiedział Majchrzak.
– Szef tu rządzi, a niewolnicy wykonują – zaśmiał się Artur i zaczął kierować się do wyjścia.
W drzwiach stanął Warzywniak i od progu oschle oświadczył:
– Jest denat. Chyba druga ofiara tego co wczoraj. Zbierać się.
Majchrzak popatrzył na współpracowników i powiedział do Sebastiana:
– Ściągnij Marka i Krzyśka, niech jadą na adres dziewczyny i zasięgną języka. Potem niech skoczą na uczelnię i uzyskają jak najwięcej informacji. Wy jedziecie ze mną. Oprócz Seby. On ma swoje zadanie z nożem.
Dopił szybko ostatni łyk kawy i wyszedł na korytarz.
***
Budynek wyglądał jak każdy inny w tej okolicy. Pomieszczenie, w którym znaleziono zwłoki, było jednym z licznych warsztatów, które mieściły się na ulicy Jaworskiej. W sąsiednich pracowało wielu mechaników, ale teraz wszyscy zebrali się tutaj, usiłując wypatrzyć zwłoki. Funkcjonariusze otoczyli teren taśmą i starali się nie dopuścić gapiów w pobliże ciała.
Majchrzak wysiadł z radiowozu i wszedł do środka. Jego oczom ukazał się mężczyzna leżący na stole stolarskim. To, że był martwy, widać było na pierwszy rzut oka. Nie było możliwe, aby osoba przecięta piłą od krocza aż po szyję miała jakąkolwiek szansę przeżycia. Kończyny mężczyzny były przymocowane do nóg stołu za pomocą grubego drutu kolczastego. Najbardziej przerażający był czerwony napis na ścianie:
„Niewidomemu byłem oczami, chromemu służyłem za nogi. Dla biednych stałem się ojcem, pomagałem w sporze i nieznajomemu, rozbijałem szczękę łotrowi i wydzierałem mu łupy z zębów”.
Przerażający dlatego, że do jego spisania potrzebna była ogromna ilość krwi.
Majchrzak teraz był już pewny na sto procent, że to kolejne dzieło psychopaty, który ujawnił się wczoraj. Podszedł bliżej do zwłok i zobaczył, że denat to młody mężczyzna, najwyżej dwudziestopięcioletni. Nieopodal kręcili się Gienek i jeden z techników, więc zapytał:
– Co tu mamy?
– Młody chłopak, tożsamość nieustalona. Znalazł go właściciel warsztatu. Rano otworzył zakład i od razu zemdlał. Zbiegli się klienci i pracownicy pobliskich warsztatów, a potem powiadomiono naszych – sucho przekazał technik.
– Czy ktoś z pracowników znał denata? – zapytał Majchrzak, chociaż przeczuwał, jaka będzie odpowiedź.
– Nikt go nie kojarzy. Zdjąłem odciski palców, może gdzieś się pojawił. Z twarzy wygląda na jakiegoś łobuza. Może był notowany – powiedział technik.
– Dobra, czekam na jakieś pozytywne informacje – odparł i wyszedł na dwór.
Słońce mocno świeciło i czuł, jak pot spływa mu wzdłuż kręgosłupa.
Chwilę postał na zewnątrz, przypatrując się zebranym ludziom. Kątem oka widział, jak chłopaki z wydziału zaczęli rozpytywać świadków, i już miał do nich dołączyć i także zająć się tą żmudną robotą, gdy usłyszał głos Gienka:
– Kurwa mać, tego się nie spodziewałem.
Pobiegł do środka i zobaczył, że patolog odwrócił denata na bok. Ich oczom ukazał się kawał pleców obdarty ze skóry. Teraz Majchrzak był już pewny, że psychopata ma w tej chwili na swoim koncie już dwie ofiary, i to znalezione dzień po dniu. Gdyby przyjąć założenie, że dalej będzie mordował w takim tempie, to zanim go złapią, ofiary będzie można liczyć w dziesiątkach.
– Gienek, tutaj też brakuje płata skóry. Wczoraj kawałek znaleźliśmy w pobliżu miejsca odkrycia zwłok, a właściwie zwłoki spoczywały w pobliżu miejsca znalezienia skóry. Trzeba więc odszukać i ten płat – powiedział.
Po chwili zwrócił się do Wojtka:
– Zabezpieczcie teren, świadków zbierzcie w tamtym budynku biurowym. Trzeba rozpocząć poszukiwania fragmentu ciała w terenie. Ściągnij psa tropiącego. Zresztą, kurwa, ściągnij na miejsce wszystko, co się da. Dowiedz się, kto jest autorem tego cytatu na ścianie. Kurwa. Działać, działać!
Wojtek oddalił się, żeby wykonać polecenie. Gienek uśmiechnął się do Majchrzaka i powiedział:
– Umiesz trzymać ich w ryzach.
– Daj spokój, to na pokaz. Oni doskonale wiedzą, co mają robić. To była pokazówka dla postronnych, że panujemy nad sytuacją i szybko złapiemy sprawcę – odparł policjant.
– A panujemy?
– Nie. Nigdy nie byłem w takiej czarnej dupie jak teraz. Ale co mam robić?
Patolog uśmiechnął się ze zrozumieniem, oznajmiając:
– To ja wracam do roboty. Zaraz zabieram ciało do siebie. Jakby co, jesteśmy w kontakcie. Trzym się.
Komisarz patrzył, jak zwłoki powoli są pakowane do czarnego worka. Trochę to zajęło, bo nikt nie chciał uszkodzić ciała jeszcze bardziej. Majchrzak podszedł do Wojtka i powiedział:
– Jadę do fabryki, trzeba przekonać starego, że sami nie damy rady z tą sprawą.
Partner pokiwał głową i udał się w kierunku biurowca, żeby przesłuchać świadków.
***
Szymek i Majka właśnie skończyli rozmowę z rodziną zamordowanej. Obaj byli już na granicy załamania nerwowego. Niewiele brakowało, a Majka przywaliłby ojcu dziewczyny. Facet nie dość, że był wypity, to jeszcze sprawiał wrażenie, że ma w dupie to, co się stało z jego córką. Właściwie nawet nie przejął się faktem, że jego dziecko nie żyje. Z matką było trochę lepiej, ale także zawiodła oczekiwania obu gliniarzy. Niby jakiś tam żal wyraziła, łzę uroniła, ale chwilę potem poszła do kuchni gotować obiad mężowi. No kurwa mać! Jedyne jej dziecko ginie, a ta myśli o gotowaniu! Do śledztwa rodzice nie wnieśli nic nowego. Córka nie mieszkała z nimi od dwóch lat, tylko w jakimś wynajętym mieszkaniu, starzy nawet adresu nie znali. Nigdy jej nie odwiedzili, nie wiedzieli, co studiowała. Widać było, że relacje w tej rodzinie nie są normalne.
Po wyjściu od rodziców zamordowanej Majka nie mógł ochłonąć, spojrzał na partnera i powiedział:
– Czujesz to, kurwa?! Co za patologia. Dzieciaka im zajebali, a oni o obiedzie myślą. I ten żul pewnie tylko czekał, żebyśmy wyszli i mógł walnąć sobie bełta.
– Daj spokój, bo wrzody ci pękną – odparł Szymek.
– Ja tego tak nie zostawię. Pogadam z chłopakami z dochodzeniówki, niech dojadą gościa. Niech go zawijają co pewien czas jako kogoś, kto wypływa w jakimś śledztwie.
– Olej to. Narobisz sobie problemów przez dziada. Podsumujmy: starzy nic nie wiedzą o córce. Sąsiedzi mają dobre o niej zdanie, ale nie widzieli jej od dawna. Czyli co mamy? Jedno wielkie gówno – stwierdził Szymek.
Obaj wsiedli do służbowego fiata i udali się w kierunku uniwersytetu.
Przed budynkiem uczelni długo szukali miejsca do zaparkowania, wszystkie były zajęte. Majka postanowił w końcu zatrzymać się w miejscu wyłączonym z ruchu. Ledwo zahamował, a tu jak spod ziemi wyrosło obok ich samochodu dwóch strażników miejskich, z malującymi się na twarzach uśmiechami, po czym jeden się odezwał:
– O, widzę, że pan kierowca ma za dużo pieniędzy w portfelu.
– Spierdalaj – odpowiedział Majka.
– Że co proszę? – zapytał strażnik, robiąc wielkie oczy.
– Co się dziwisz? Słyszałeś, co powiedział kolega. Spierdalaj – rzucił Szymek, pokazując blachę.
Strażnik spojrzał na kolegę i obaj odeszli w kierunku rynku.
Majka i Szymek roześmiali się równocześnie. Po chwili udali się do dziekanatu.
***
Majchrzak po wejściu do komendy natychmiast skierował się do gabinetu komendanta wojewódzkiego. Sekretarka stawiała duży opór, zanim udało mu się uzyskać „audiencję”. Gdy wkroczył do gabinetu, zobaczył komendanta, inspektora Marka Stankiewicza, pilnie studiującego jakieś dokumenty. Komendant nawet nie zaszczycił go spojrzeniem, ale powiedział:
– Niech pan siada, komisarzu. Co pana do mnie sprowadza?
– Panie inspektorze, jest problem. Mamy już dwa ciała i dwie wiadomości od jakiegoś psychopaty. W planach było powołanie zespołu specjalistów w celu złapania sprawcy. Kryptonim sprawy: „Skóra”. Niestety, zamiast łapać dewianta, musimy mierzyć się z układami i jakimiś pierdołami.
– Co pan przez to rozumie? – zapytał komendant.
– A to, panie inspektorze, że wstrzymał pan powołanie specgrupy na życzenie swojego siostrzeńca. Czy zależy panu na większej liczbie ofiar? Jak mamy złapać sprawcę, jeśli oprócz tego śledztwa mamy też kilka innych? Czy media mają się dowiedzieć, że bagatelizuje pan tę sprawę?
– Chyba doszło do nieporozumienia, komisarzu. Naczelnik był u mnie i przekazał, że wydział sobie poradzi i nie ma sensu angażować większych sił i środków w tę sprawę.
– A pan, inspektorze, jak uważa? Czy sześciu ludzi da radę złapać zwyrodnialca, mając na głowie także inne postępowania? Tak szczerze, wie pan, ile to roboty? Zwłaszcza gdy nie mamy żadnych świadków, żadnego motywu, żadnych dowodów procesowych. Czy media mają się dowiedzieć, że pański siostrzeniec sabotuje możliwość złapania sprawcy? – spytał Majchrzak.
– Komisarzu, słyszałem, że jest pan dobrym oficerem, chociaż ma pan regulamin gdzieś. Ale z pańskich akt wynika, że ma pan wysoką wykrywalność i jest pan jednym z najlepszych policjantów wydziału zabójstw w Polsce. Dlatego wybaczę panu to zachowanie. Czego pan ode mnie oczekuje?
– Powołania specgrupy. Większego wsparcia i odsunięcia pańskiego siostrzeńca od sprawy.
– Komisarzu, do tej pory mamy jedno ciało…
– Ma pan nieaktualne informacje. Są już dwa ciała. Mówiłem zresztą o tym na samym początku, jak tu wszedłem. Jeden dzień, jedno ciało. W takim tempie, zanim się obejrzymy, będzie już kilka ofiar – powiedział Majchrzak.
– Nie wiedziałem o drugim ciele. Ten sam sprawca? Ta sama metoda działania?
– Metoda działania inna, ale sprawca ten sam. Pytań jest tutaj więcej niż odpowiedzi – odparł komisarz.
– Dobrze, zaufam panu. Powołam specgrupę, pan obejmie dowodzenie. Raporty składa pan bezpośrednio mnie. Naczelnika Wawrzyniaka na czas dochodzenia odsunę od sprawy. Wyślę go na jakieś szkolenie, żeby nie przychodził pan do mnie co chwila. Pasuje taki układ?