My Best Enemy - Sonia Adler - ebook
NOWOŚĆ

My Best Enemy ebook

Sonia Adler

4,3

595 osób interesuje się tą książką

Opis

Historia dla fanek „The Hating Game” oraz zadziornych bohaterów!

 

Ivy Harper niedawno otrzymała własną rubrykę w „The Lifestyle Magazine” i może śmiało nazywać siebie pełnoetatową dziennikarką.

 

Oliver Cooper właśnie rozgrywa swój najlepszy sezon w NHL i jest na pewnej drodze po zwycięstwo.

 

Tych dwoje łączy nie tylko sukces w życiu zawodowym. Ich głównym wyczynem jest to, że… szczerze się nienawidzą. I od najmłodszych lat rozgrywkę między sobą doprowadzają do kolosalnych rozmiarów. Można wręcz przyznać, że żyją, by się nienawidzić.

 

Gdy wracają na okres świąteczny w rodzinne strony, podświadomie czują, że ich ponowne spotkanie będzie inne, niż zazwyczaj. Nadal się podjudzają. Nadal robią sobie na złość. Nadal grają sobie na nerwach. Jednak tym razem skonfrontują się z pytaniem, czy to naprawdę nienawiść, czy może… coś zupełnie innego?

 

Klimat małego miasteczka, świąteczne wojny oraz dwoje ludzi, którzy odkryją przed sobą wszystkie karty.

 

„My Best Enemy” to lektura idealna na zimowy wieczór!

 

 

Ta historia jest naprawdę HOT. Sugerowany wiek 18+

komedia romantyczna – zima – enemies to lovers – small town – dziennikarka - hokeista

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 117

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (20 ocen)
13
4
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
19kaszka

Nie polecam

infantylna
00
Krzysztofpiekarz1987

Nie oderwiesz się od lektury

To bylo tak dobre ale Dlaczego takie krotkie? 😢
00
Melania22

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita historia..Polecam bardzo 🩵💙
00
jestemtutaj

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna
00
PaniKarasiowa

Całkiem niezła

Króciutka.
00



SONIA ADLER

„MY BEST ENEMY”

„Dziwny miłości traf się na mnie iści,

Że muszę kochać przedmiot nienawiści”

William Szekspir

ROZDZIAŁ 1

Ivy

Szczęście w naszym życiu mogliśmy podzielić na dwie kategorie – na takie, które przyszło do nas z łatwością oraz na te, o które musieliśmy zawalczyć.

W moim przypadku ta druga kategoria stanowczo prowadziła.

I byłam z tego niezwykle dumna.

W wieku dwudziestu czterech lat osiągnęłam to, o czym marzyłam od dzieciństwa. Tuż po szkole średniej przeniosłam się do Nowego Jorku, żeby studiować dziennikarstwo na Uniwersytecie Nowojorskim – uczelni, której absolwenci pracowali w topowych organizacjach informacyjnych w tym kraju, takich jak „New York Times”, „Washington Post” czy choćby

„Vanity Fair”. Nie zliczyłabym ile egzemplarzy poczytnych czasopism, które zbierałam od najmłodszych lat, piętrzyło się w pokoju w moim rodzinnym domu. Rodzice pewnie wynieśli już część na strych, bo zabroniłam im wyrzucać tych świętości. Gdy w przyszłości nastanie czas, kiedy wybuduję swój własny dom, to jeden pokój przeznaczę specjalnie na te skarby.

Byłam niezwykle zorganizowaną i zdeterminowaną kobietą, więc na studiach zaliczyłam licencjat, później magisterkę, a w międzyczasie zgarniałam wszystkie możliwe kursy oraz staże, żeby osiągnąć cele, które sobie wyznaczyłam.

I właśnie dzięki uporowi i byciu perfekcjonistką, siedziałam teraz w moim własnym, prywatnym, miniaturowym boksie w redakcji „The Lifestyle Magazine”, uśmiechając się do samej siebie pod nosem.

Tuż po skończeniu studiów, z polecenia jednej z moich profesorek dostałam tutaj pracę na totalnie najniższym szczeblu, gdzie moim najważniejszym zadaniem było parzenie dobrej, mocnej kawy i nie wychylanie się. Oczywiście nie zamierzałam się nie wychylać. Byłam stworzona do tego, żeby działać i robić to, o czym od zawsze marzyłam.

Czyli pisać.

Pisać, pisać i jeszcze raz pisać.

Moje szefostwo miało dwie opcje – albo kopnąć mnie w tyłek i wyrzucić z budynku na zbity pysk, albo dostrzec mój potencjał.

Wybrali tę drugą opcję.

Po napisaniu przeze mnie dziesiątek drobnych felietonów, które nasi cyfrowi czytelnicy polubili, w zeszłym miesiącu zaproponowano mi własną popkulturową rubrykę. WŁASNĄ

RUBRYKĘ!!! Gdy naczelna Kristen Walker mi to zakomunikowała, to musiałam się kilka razy uszczypnąć i potwierdzić, że to nie był sen. To była cholerna rzeczywistość. Powiedziała wtedy, że dostrzegła we mnie talent i miała zamiar go rozwinąć. Że miałam lekkie pióro, a moje teksty czytało się z uśmiechem na ustach, bo miały w sobie szczyptę sarkastycznego humoru, ale nie były w żaden sposób infantylne. Gdy po tamtej rozmowie wyszłam z jej gabinetu, to pobiegłam prosto do łazienki i odtańczyłam taniec zwycięstwa, niczym jakaś szalona tancerka na karnawale w Rio.

Czułam się jak Carrie Bradshaw – niekwestionowana ikona i moja idolka.

Zerknęłam na zegarek. Dochodziła właśnie czwarta i biuro powoli pustoszało. Był to mój ostatni dzień pracujący przed krótką przerwą świąteczną, a ja już nie mogłam doczekać się spotkania z rodzicami. Boże Narodzenie w Wakefield było bezsprzeczną świętością. Nie wyobrażałam sobie spędzić tego czasu gdziekolwiek indziej. Co prawda jeszcze do niedawna to samo mówiłam o Święcie Dziękczynienia, ale w tym roku niestety nie dotarłam do rodzinnego miasteczka, by wspólnie celebrować ten czas. Robiłam wtedy coś, o czym nawet nie zamierzałam teraz myśleć. Ani kiedykolwiek. Po prostu zamknęłam tę informację w skrzyneczce, do której nikt nie powinien mieć dostępu. Nawet ja. Koniec. Kropka.

- Cześć, Ivy.

Podniosłam wzrok na Bena - mojego redakcyjnego kolegę, który pisał głównie teksty polityczne. Przystanął przy moim boksie i po jego wyrazie twarzy domyśliłam się, że chciał mi zakomunikować coś ważnego. Natychmiast wezbrała we mnie czujność. Miałam tylko nadzieję, że nie będę musiała zostać na święta w pracy albo nie poprosi mnie, bym przejęła jego obowiązki. Naprawdę pragnęłam mieć przez tych kilka dni święty spokój.

- Och, hej, Ben – rzuciłam lekko. - Co tam?

- Tak się zastanawiałem… - Przygryzł wargę, a ja czekałam z niecierpliwością. - A właściwie to chciałem zapytać… Masz już jakieś plany na sylwestra?

Zmarszczyłam brwi, sadowiąc się wygodniej w fotelu.

- Zamierzam zakopać się w mieszkaniu pod kocem z chipsami i czerwonym winem.

- To super – zaśmiał się, ale natychmiast spoważniał. - To znaczy… A zmieniłabyś ten plan? Wybieram się na galę sylwestrową do Lotte i może chciałabyś pójść ze mną?

Niemalże szczęka opadła mi na podłogę.

Hotel Lotte? Przecież zbierze się tam sama śmietanka towarzyska. Dla takiej popkulturowej łowczyni, jak ja, to sama gratka! Gdzie tu znajdował się haczyk?

- Sylwester w Hotelu Lotte? – zapytałam. - Skąd masz wejściówki?

- Moi rodzice przyjaźnią się z organizatorką i dostali podwójne zaproszenie, ale nie mogą pójść. – Wzruszył ramionami. - Szkoda, gdyby taka okazja się zmarnowała. Więc pomyślałem, że może… Że zaproszę ciebie.

- Wow, Ben… - Zamrugałam powiekami, nieco skonsternowana. - To… Kilka oczek wyżej niż zaleganie pod kocem. Dziękuję, że o mnie pomyślałeś.

- Czyli że się zgadzasz?

Czy mnie się tylko zdawało, czy jego oczy naprawdę się właśnie zaświeciły?

Zaczęłam przywoływać w pamięci każdą naszą interakcję, która miała dotychczas miejsce.

Poznaliśmy się, gdy tylko zaczęłam tutaj pracować. Ben był już tu przede mną. Z chęcią wdrażał mnie w funkcjonowanie redakcji i nigdy krzywo na mnie nie spojrzał. Wręcz przeciwnie. I zaczęłam się zastanawiać, czy jego uprzejmość nie miała przypadkiem drugiego dna. Kilka razy wyszliśmy większą paczką na drinka po pracy, ale nigdy nie mieliśmy wychodnego sam na sam.

Ben był dwa lata starszy ode mnie i był naprawdę wspaniałym facetem, ale niestety nie dla mnie… Nie czułam do niego nic ponad przyjaźń. I chciałam, żeby o tym wiedział, żebyśmy w przyszłości nie mieli między sobą nieporozumień.

- Ale idziemy tam jako przyjaciele, prawda? – rzuciłam.

Pokiwał głową, posyłając mi szeroki uśmiech.

- Tak, tak, oczywiście. Jako przyjaciele.

- Okej. – Uśmiechnęłam się. - W takim razie chętnie pójdę.

- Wyśmienicie. – Ucieszył się. - Później prześlę ci wszystkie szczegóły.

Odprowadzałam go wzrokiem, kiedy kierował się w stronę wyjścia.

Wow! Sylwester w Lotte brzmiał absolutnie fantastycznie! Gdy tylko wrócę po świętach z Wakefield będę musiała znaleźć odpowiednią sukienkę na ten bal.

Ale teraz czas do domu!

Zaczęłam zbierać swoje rzeczy do torebki – kalendarz, notes, pióro w futerale, czerwoną szminkę Chanel, telefon. Pod biurkiem znajdowała się także walizka, którą rano przywlekłam tu ze sobą z mieszkania (czytaj: z trzydziestometrowej klitki na Brooklynie, ale niezwykle uroczej). Miałam nadzieję, że szybko uda mi się złapać taksówkę i pojechać na dworzec. Nie miałam swojego samochodu, bo uważałam, że w tym mieście było to dla mnie zbędne.

Wszędzie dojeżdżałam metrem albo taksówką, a do rodzinnego Wakefield miałam pociąg, który według planu jechał cztery godziny i pięć minut.

- Ivy! – Usłyszałam i podniosłam wzrok na Cindy, dziewczynę, którą niedawno tutaj zatrudniono i robiła teraz to, co było moim zadaniem jeszcze kilka miesięcy temu. Robiła cholernie mocną kawę. – Dobrze, że cię złapałam!

Podbiegła do mojego boksu i rzuciła mi coś na biurko.

- Co to…

Nie zdążyłam zadać do końca pytania, bo znów się odezwała, a na jej ustach jawił się przeogromny uśmiech.

- Właśnie przywieźli z drukarni! – rzuciła. – Świeżutki, pachnący Oliver Cooper!

Znieruchomiałam, gdy tylko usłyszałam nazwisko mojego największego wroga.

Powoli przeniosłam spojrzenie na to „coś”, co leżało teraz na blacie mojego biurka. Był

to egzemplarz naszego najnowszego wydania „The Lifestyle Magazine”, a na okładce, w całej swojej cholernej krasie, jawił się Oliver Pieprzony Cooper. Jego piękniusia, przystojniusia buźka wręcz wylewała się z magazynu. Magnetyczne, ciemne spojrzenie tych cholernych oczu w kolorze gorzkiej czekolady przyciągało uwagę. A idealna szczęka, oprószona ciemnym zarostem sprawiała, że miało się ochotę przejechać po niej dłonią. Blech! Chyba zbierało mi się na pawia. Tak samo jak przed paroma godzinami, gdy ta okładka znienacka pojawiła się na naszej stronie internetowej, a ja akurat spokojnie piłam sobie kawę i w efekcie mimowolnie oplułam ekran laptopa.

- Jak obstawiasz? – zagadnęła. – Ile kobiet będzie sobie robić dobrze do tej okładki?

- Cindy! – wyrzuciłam z sobie, patrząc na nią z niedowierzaniem, choć w głębi serca wiedziałam, że kilka kobiet na pewno by się znalazło. – To tylko zwyczajny facet. Nic szczególnego.

Gdyby tylko wiedziała, że osobiście znałam tego delikwenta, to nie dałaby mi żyć.

Zakodowałam sobie w głowie, żeby się jej z tego nie zwierzać.

- Nic szczególnego? – Tym razem to ona spojrzała na mnie zszokowana. – To największe ciacho, jakie stąpa po Manhattanie. Cosmo okrzyknęło go nawet najseksowniejszym hokeistą NHL.

Przewróciłam jedynie oczami. Oczywiście, że słyszałam o tych rewelacjach.

Gdy tylko w październiku rozpoczął się sezon, ludzie od nowa dostali pierdolca na punkcie hokeja. A napastnik New York Rangers stał się najgorętszym nazwiskiem ostatnich tygodni. Podobno wymiatał na lodzie i był w swojej szczytowej formie. Nie żebym się tym interesowała, czy coś…

Powiodłam wzrokiem po okładce i dopiero teraz (bo przez Cindy niepotrzebnie tak bardzo zaaferowałam się Oliverem) dostrzegłam na niej swoje nazwisko. Pośród innych zajawek, czego można było się spodziewać we wnętrzu magazynu, było napisane:

„Popkulturowe zwierciadło Ivy Harper”.

Moje serce przyśpieszyło, a w klatce piersiowej rozlało się ciepło.

Do tej pory moje publikacje można było przeczytać tylko w wersji elektronicznej, na naszej stronie internetowej albo w aplikacji. To był pierwszy raz, gdy mnie wydrukowano. Mój debiut w jednym z najpoczytniejszych amerykańskich magazynów. Na błyszczącym, pachnącym, nowym papierze.

Jutro całe Stany Zjednoczone zostaną zasypane wielotysięcznym nakładem i każdy, kto tylko zechce, będzie mógł przeczytać moją rubrykę.

Byłam w siódmym niebie.

Byłam także dorosłą kobietą z wymarzoną pracą i podświadomie wiedziałam, że ten powrót na święta do rodzinnego miasta powinien być inny, niż zazwyczaj. Powinien być dojrzalszy.

Dlatego jechałam do domu z postanowieniem, by nie zwracać najmniejszej uwagi na Olivera Coopera.

Co z całą pewnością nie będzie takie proste, bo on także wracał do Wakefield. I tak się składało, że nasze rodziny mieszkały po sąsiedzku, więc unikanie go za wszelką cenę będzie mistrzostwem świata.

Niech niebiosa trzymają za mnie kciuki!

ROZDZIAŁ 2

Oliver

Zjechałem windą do garażu podziemnego, podszedłem do mojego nowego czarnego Lincolna Aviatora i wrzuciłem torbę na tylne siedzenie. Miałem tu jeszcze do wyboru Lambo Huracan, ale w zaśnieżonym Wakefield to SUV bardziej mi się przyda.

Uśmiechnąłem się na samą myśl o tym, że po wielu miesiącach w końcu pojawię się w rodzinnym miasteczku. Ostatni raz byłem tam na wakacjach. Święto Dziękczynienia w ubiegłym miesiącu musiałem odpuścić, bo dzień później graliśmy mecz wyjazdowy i nie było nawet możliwości, bym pojechał do domu.

Chwilę po tym, jak już wyjechałem z miasta, zadzwonił do mnie mój agent, a ja westchnąłem w duchu. Naprawdę przydałoby mi się trochę spokoju. Choć odrobinę resetu od pracy, a doskonale wiedziałem, że właśnie w tej sprawie musiał się do mnie dobijać. Nie mieliśmy przecież żadnych innych wspólnych spraw.

Paul Wilson wypatrzył mnie na pierwszym roku studiów i wkrótce później porzuciłem uczelnię na rzecz hokeja, którego trenowałem od piątego roku życia. Gdy w wieku dwudziestu jeden lat zadebiutowałem w NHL, sport stał się już właściwie całym moim światem. No dobra, może nie całym, ale z całą pewnością pochłaniał większość czasu i energii. Teraz, trzy lata później, jako napastnik w New York Rangers, podobno rozgrywałem swój najlepszy sezon, dlatego nie miałem zamiaru narzekać – w końcu robiłem to, co kochałem. I jeszcze dostawałem za to tyle kasy, że nie nadążałem jej wydawać.

- Co tam, Paul? – odebrałem na głośnomówiącym.

Jego głos wkrótce rozbrzmiał w samochodzie.

- Jesteś już w drodze?

- Tak, niedawno wyjechałem.

- Nie chciałbyś tego jeszcze przemyśleć? W Palace organizowana jest jutro świąteczna gala. Fajnie by było, gdybyś się tam pojawił. Każda wzmianka w prasie to dla nas…

- Nie ma takiej opcji – natychmiast mu przerwałem. – Święta z rodziną to dla mnie rzecz bez dyskusji. Nie mam zamiaru zamienić tego na bujanie się z jakimiś garniturkami.

Usłyszałem jak westchnął przeciągle.

- Te garniturki mają kontakty, które mogą ci przynieść nowe oferty reklamowe.

- Potrzebuję ich jeszcze więcej?

Miałem kontrakt z odzieżową firmą sportową i napojami izotonicznymi. To już było dla mnie wystarczające. Miałem wrażenie, że jeszcze chwila, a zacznę wyskakiwać ludziom z lodówki. Już i tak gazety rozpisywały się na mój temat stanowczo za często, a portale plotkarskie próbowały mnie wkręcić we wszystkie nowojorskie dramy.

- Od przybytku głowa nie boli – rzucił.

- Jestem innego zdania.

- Dlatego ty się lepiej zajmij hokejem, a mnie zostaw całą resztę.

- Mhm – mruknąłem.

Przez moment między nami trwała cisza, a potem się zaczęło…

- Myślałeś już o Colorado Avalanche? – zapytał.

Pokręciłem głową.

- Nie chcę więcej o tym słyszeć – uciąłem.

- Nie rozumiem o co się tak pieklisz, Oli – niemalże do mnie warknął. - Kolorado to kilka stopni wyżej niż Rangersi. Oni cię tam chcą. Chcą cię na następny sezon. Nie rozumiem czemu tak upierasz się przy Nowym Jorku. Co cię tu, kurwa, trzyma?

Nie chciałem teraz słuchać o potencjalnej przeprowadzce do Denver. I nie chciałem mu nawet tego tłumaczyć. Nie zrozumiałby tego. Tak po prawdzie sam ledwo to rozumiałem…

Jedyne, o czym teraz chciałem myśleć, to święta z rodziną. Pragnąłem tych kilku cholernych dni, wolnych od hokeja i nowych kontraktów.

Dzięki ci, NHL, że podczas tej przerwy świątecznej nie rozgrywa się żadnych meczów sezonu zasadniczego!

- Wesołych świąt, Paul – rzuciłem. – Na razie!

Rozłączyłem się, nie czekając na jego odpowiedź.

*

Gdy dotarłem w końcu na miejsce, miasteczko przywitało mnie prawdziwą zimą. Hałdy śniegu piętrzyły się przy drodze, udekorowana wysoka choinka ustawiona jak co roku w centralnym punkcie rynku rozświetlała ciemność swoim blaskiem, witryny sklepowe były ustrojone bałwanami, gwiazdkami i świątecznymi lampkami.

Od razu poczułem się lepiej.

Przejechałem przez główną ulicę, na której skupiało się całe małomiasteczkowe życie, a potem ujechałem jeszcze niecały kilometr boczną drogą, by znaleźć się na podjeździe rodzinnego domu.

Po sąsiedzku znajdował się jeszcze jeden budynek – dom Harperów.

W moje myśli mimowolnie wkradła się Ivy, ale czym prędzej postarałem się ją stamtąd przepędzić. Oczywiście bezskutecznie.

Gdy tylko zaparkowałem, przez drzwi wejściowe w momencie wyskoczyli moi rodzice.

Wysiadłem z samochodu i nim zdążyłem wziąć choć jeden porządny oddech, moja mama wtuliła się we mnie, a ja szczelnie objąłem ją ramionami.

Była jedną z trzech wyjątkowych kobiet, z którymi nie mogłem doczekać się spotkania.

- Ileż można czekać, Oli! – wyrzuciła prosto w moją klatkę piersiową. – Tak bardzo za tobą tęskniliśmy, synku. Prawda, Tom?

- Tak, tak, Susan – odpowiedział mój ojciec, a ja wymieniłem z nim rozbawione spojrzenia znad głowy mamy. – Wypuść go już, na Boga!

- Ja też za wami tęskniłem – przyznałem całkowicie szczerze.

Kiedy mama w końcu mnie puściła, wymieniłem z ojcem niedźwiedzi uścisk.

- Jak droga? Wszystko w porządku?

- Większy ruch i kilka kolizji, ale jak to przed świętami.

- Chodźmy do domu – zarządziła mama, a ja wziąłem z tylnego siedzenia torbę i wkrótce weszliśmy do środka. – Niech no ci się przyjrzę – powiedziała, gdy tylko znaleźliśmy się w oświetlonym korytarzu. – Zmizerniałeś – stwierdziła, lustrując mnie z góry na dół. – Dobrze się odżywiasz?

Roześmiałem się w głos.

- Mamo, jem więcej niż dwóch przeciętnych ludzi razem wziętych. Daleko mi do mizerniaka. - Spojrzałem na nią znacząco. Byłem cholernym napastnikiem w drużynie hokejowej. – I mam nadzieję, że jest coś do jedzenia, bo właśnie umieram z głodu!

*