Mścicielka - Olczyk Paulina - ebook + książka
NOWOŚĆ

Mścicielka ebook

Olczyk Paulina

3,9

88 osób interesuje się tą książką

Opis

Co się dzieje, gdy w człowieku rodzi się chęć obezwładniającej zemsty, która skłania do konkretnych czynów, mających wpływ na życie wielu ludzi?

Magdalena Czaplińska po osiągnięciu pełnoletności opuszcza łódzki dom dziecka. Świat dorosłych staje przed nią otworem, zmuszając do stawienia czoła przeszłości. Dziewczyna z pomocą dawnej opiekunki i dwóch przyjaciółek pragnie spełnić największe marzenie: odszukać biologicznych rodziców. Prawda, którą poznaje, jest jednak okrutna… Niepostrzeżenie Magda wkracza w świat mroku, który ją fascynuje.

W niedługim czasie dochodzi do pierwszego morderstwa, ale nie ostatniego. Sprawę prowadzi komisarz Myszkowski, który nie przypuszcza, że może za nimi stać na pozór niewinna osoba…

„Niezwykle wciągający thriller, w którym nic nie jest oczywiste. A każdy rozdział rodzi w nas kolejne pytania… Emocjonalny rollercoaster gwarantowany!”
— Adam Widerski

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 225

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (16 ocen)
8
2
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Saneta311

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo udany debiut. Świetnie się czyta 😊 Dosłownie płynie się przez tę książkę 😉 Polecam 👍
20
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

supr fabuła ksiazki i akcja tr yma w napiciu do konca. polecam
20
bewelinka5

Nie oderwiesz się od lektury

„Mścicielka” Pauliny Olczyk to jedna z tych książek, które nie dają czytelnikowi komfortu. Nie pozwala się czytać „dla rozrywki”, odłożyć na półkę i spokojnie zasnąć. To opowieść, która drąży, która wciska się w zakamarki myśli i zostawia w środku ciężar, którego trudno się pozbyć. Może właśnie dlatego tak bardzo mnie poruszyła – bo nie szuka prostych dróg, nie daje gotowych rozwiązań, a zamiast tego zmusza, by stanąć twarzą w twarz z tym, co w nas najmroczniejsze: z gniewem, pragnieniem odwetu, z nieustępliwą potrzebą odpowiedzi na pytanie „dlaczego”. Magda Czaplińska, bohaterka tej historii, to postać, której nie da się potraktować obojętnie. Od początku czułam jej samotność, ten ból dziecka odrzuconego, które nie miało prawa do normalnego domu, do miłości, do poczucia bezpieczeństwa. Kiedy wychodzi z domu dziecka, nie wyrusza w świat z marzeniem o lepszym życiu, ale z obciążeniem, które nie daje oddychać – z potrzebą, by odnaleźć tych, którzy dali jej życie i jednocześnie brutalnie...
10
alicjalidia

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, wciąga od pierwszej strony. Polecam
10
ania719

Całkiem niezła

Pomysł na treść dość średni i bardzo przewidywalny
10

Popularność




MŚCICIELKA

PAULINA OLCZYK

Copyright © Paulina Olczyk, 2025

Copyright © Wydawnictwo Brda, 2025

Redakcja i korekta: Iwona Niezgoda

Projekt okładki oraz skład i łamanie: Joanna & Grzegorz Japoł - LUNA Design Studio

ISBN: 978-83-68425-25-3

ISBN Ebook: 978-83-68425-39-0

Wydawca:Scriptor Sp z.o.o.ul. Białogardzka 14/4985-808 Bydgoszcz

Drukarnia: OSDW Azymut

www.wydawNICtWobrda.pl

Dla mojego taty.

TATO!

Nauczyłeś mnie jak być odważną,

Nauczyłeś mnie jak wybierać mądrze,

Nauczyłeś mnie kochać całym sercem,

Dziękuję Ci za to, że właśnie Ty, jesteś moim tatą.

W ogniu nie ma niczego złego

…o ile się człowiek do niego, za bardzo nie przybliży.

PROLOG

Jedenaście lat wcześniej

Placówka opiekuńczo-wychowawcza nie należała do okazałych budynków. Znajdowała się na obrzeżach miasta, otoczona wysokim parkanem. Tego świątecznego poranka, tuż po wielkanocnym śniadaniu, przed wejściem zebrała się spora grupa dzieci. Były w różnym wieku -najmłodsi stali obok nastolatków, mrużąc oczy, gdy na ich twarze opadały zimne płatki śniegu. Zaledwie kilka dni wcześniej, ku zaskoczeniu wszystkich, wróciła prawdziwa zima. Mroźna, ostra i niespodziewana.

Dyrektor domu dziecka, Ewa Drozd, podjęła decyzję: po podzieleniu się jajkiem dzieci miały spędzić czas na świeżym powietrzu. Jeden z wychowawców zaproponował, by wyjąć z piwnicy sanki i pójść z dziećmi na pobliską górkę. Pomysł od razu przypadł pani dyrektor do gustu - nie chciała, aby całe święta spędziły zamknięte w dusznych pokojach. Choć sanek było zaledwie kilka i nie wystarczyło dla wszystkich, szybko znalazła rozwiązanie.

— Słuchajcie! – zawołała. - Ci, którzy nie mają sanek, wezmą udział w konkursie z nagrodami. Podzielcie się na trzyosobowe grupy i ulepcie bałwana. Wygra drużyna, której bałwan będzie najładniejszy i najbardziej pomysłowy. Jeśli któreś z was nie ma rękawiczek, niech zgłosi się do mnie – mam zapas. Do dzieła!

Dzieci spojrzały po sobie bez większego entuzjazmu. Z zazdrością patrzyły na te, które za chwilę miały pójść na górkę. Nie obyło się bez marudzenia, grymasów, a nawet drobnej szarpaniny między Tomkiem a Mateuszem. Kilkoro ośmiolatków zaczęło się kłócić, kto z kim ma być w drużynie.

Patrycja i Zuzia – nierozłączne odkąd trafiły do placówki - spojrzały w stronę stojącej nieco z boku Magdy. Była od nich o rok młodsza i najczęściej trzymała się na uboczu, pochłonięta swoim ulubionym zajęciem - szkicowaniem. Dziewczyny znały ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że ma wyjątkowy talent. Czasem zaglądały do jej pokoju, gdzie z zachwytem oglądały rysunki pełne detali i wrażliwości. Patrycja była przekonana, że przed Magdą rysuje się świetlana, artystyczna przyszłość.

— Magda! Chodź do nas! - zawołała Zuzia, uśmiechając się zachęcająco.

Dziewczynka rozpromieniła się. Nie potrzebowała dodatkowej zachęty - od dawna marzyła, by to właśnie one ją wybrały. Lubiła je i czuła się przy nich bezpieczna. Miała też przeczucie, że w takim składzie mają realną szansę na wygraną.

Koleżanki szybko znalazły ustronny, zasypany śniegiem zakątek tuż za budynkiem i z zapałem zabrały się do pracy. Zaczęły od małych kul śnieżnych, które toczyły po ziemi, aż te nabrały odpowiednich rozmiarów. Śmiejąc się głośno, przewracały się w zaspach i obrzucały śniegiem, dlatego ich ubrania szybko przemokły do suchej nitki - ale żadna z nich nie zwracała na to uwagi.

Gdy uformowały trzy ogromne kule, poprosiły jedną z wychowawczyń o pomoc w ich ustawieniu. Powstały bałwan był naprawdę imponujący - przewyższał wszystkie inne nie tylko rozmiarem, ale i starannością wykonania.

Magda ułamała z pobliskiej wierzby kilka cienkich, suchych gałązek i, wykorzystując swoje zdolności, uplotła z nich zgrabny kapelusz. Patrycja zaś pobiegła do kuchni, gdzie udało jej się wybłagać od kucharek dorodną marchewkę, obiecując, że odda ją wieczorem. W tym czasie Zuzia zakradła się do kotłowni i wróciła z garścią węgielków - dwa posłużyły za oczy, a resztą ozdobiła śnieżne ubranie bałwana.

Kiedy czas minął, wszystkie grupy zaprezentowały swoje zimowe dzieła. Choć każda otrzymała słowa uznania, werdykt był jednoznaczny - wygrały Magdalena, Patrycja i Zuzanna.

— Dziewczęta, w nagrodę coś słodkiego – oznajmiła z uśmiechem pani Ewa, wręczając im tabliczkę mlecznej czekolady z orzechami.

Pozostałe dzieci patrzyły z mieszaniną podziwu i zazdrości. Tymczasem zwyciężczynie nie zwlekały - biegiem ruszyły do budynku, po drodze zdejmując przemoczone kurtki, czapki i rękawiczki. Schowały się w łazience, by w spokoju podzielić się nagrodą i uniknąć próśb o „tylko jeden kawałek”.

Siedząc na zimnych kafelkach, z ustami umazanymi czekoladą, przysięgły sobie dozgonną przyjaźń. Choć mogło się to wydawać tylko dziecięcym zamiarem, obietnica przetrwała próbę czasu. Od tamtej zimowej przygody przyjaciółki były nierozłączne - na dobre i na złe.

◆ ◆ ◆

Stała w cieniu drzew, wpatrując się w bawiące się dzieci. Od lat żałowała swojej decyzji, choć wiedziała, że była konieczna - nie tylko dla niej, ale przede wszystkim dla małej. W tamtym czasie nie była gotowa, by zająć się dzieckiem. Ledwie radziła sobie z własnym życiem, a co dopiero z odpowiedzialnością za kogoś tak kruchego i bezbronnego.

Mimo upływu lat od czasu do czasu wracała w to miejsce, by zza płotu choć przez chwilę popatrzeć na swoją córeczkę. Dziś były święta, a ona miała nadzieję, że świeży śnieg skłoni dzieci do zabawy na dworze. Nie pomyliła się. Teraz stała z daleka i patrzyła, jak jej dziewczynka z przejęciem lepi bałwana.

Wiele razy miała ochotę podejść, zawołać ją, wyznać prawdę. Nigdy jednak się na to nie odważyła. Czuła, że nie ma już sensu burzyć rzeczywistości, która dla małej była jedyną znaną. Zbyt wiele czasu minęło. Nie dało się cofnąć ani naprawić przeszłości. Mleko się rozlało, a ona nie chciała mącić dziecku w głowie. Żal ściskał jej serce, ale wiedziała, że wtedy nie miała innego wyboru. Teraz zaś sama miała rodzinę, a jej córka była silnie związana z koleżankami z domu dziecka.

Postanowiła więc pozostać w cieniu.

Sięgnęła do kieszeni kurtki i wyjęła niewielką butelkę wódki. Alkohol towarzyszył jej od lat - codziennie piła, wmawiając sobie, że przecież panuje nad sytuacją. Prawda była jednak inna. Nałóg dawno już przejął nad nią kontrolę, a ona udawała, że jest inaczej. Odkręciła butelkę i wzięła kilka małych łyków. Poczuła znajome pieczenie w przełyku. Otarła usta i znów spojrzała w stronę dziewczynki.

Mała właśnie razem z koleżankami starała się ułożyć kolejną kulę śniegu na bałwanie. Kobieta uśmiechnęła się mimowolnie. Przypomniała sobie czasy własnego dzieciństwa, gdy beztrosko oddawała się takim samym zabawom. Tamte dni jednak już nie wrócą…

Schowała butelkę z powrotem do kieszeni i przymknęła oczy. Całym sercem pragnęła znaleźć się gdzie indziej — mieć córeczkę przy sobie, będąc daleko od wszystkiego, co kiedyś zmusiło ją do podjęcia tej decyzji. Otworzyła oczy, rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę dziecka i ze łzami w oczach odwróciła się.

Ruszyła powoli w stronę przystanku, zostawiając za sobą przeszłość. Wiedziała, że więcej tu nie wróci.

1.

Łódź, 12 kwietnia 2024 r.

Magda spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Wiedziała, że mogła się podobać mężczyznom. Miała sto siedemdziesiąt trzy centymetry wzrostu, proporcjonalną sylwetkę i długie, czarne włosy. Jej urok podkreślał sposób, w jaki się poruszała – z gracją czarnej pantery. Chociaż była świadoma wrażenia, jakie wywierała na mężczyznach, nigdy tego nie wykorzystywała. Dla niej najważniejsza była jej pasja – malarstwo. Malując, przenosiła się do innego świata. Kochała to zajęcie i pragnęła rozwijać swój talent. Po maturze planowała dostać się na Akademię Sztuk Pięknych – od momentu, gdy odkryła w sobie zdolności, stało się to jej celem. Chciała poznawać świat sztuki znaleźć w nim swoje miejsce. Malowanie nie tylko ją relaksowało – było też sposobem na wyrażenie emocji. Widziała w nim również swoją przyszłość zawodową. Wiedziała jednak, że by osiągnąć sukces, musi spełnić kilka warunków. Znała realia – wielu artystów ledwo wiązało koniec z końcem. Ale ona miała plan. Poza malarstwem chciała zająć się czymś, co zapewni jej stabilność finansową. Wahając się między projektowaniem mody a wnętrz, szukała drogi, która pozwoliłaby jej zarabiać godnie – nawet osiemdziesiąt tysięcy złotych rocznie, co dla niej, wychowanki domu dziecka wydawało się fortuną. Wiedziała, ze ludzie z taką przeszłością są często skreślani już na starcie. Chciała udowodnić, że da radę.

— Bo jak nie ja, to kto? – pomyślała.

Od chwili, gdy wpadła na ten pomysł, nie wyobrażała sobie, obrać innej drogi w dorosłym życiu. Miała niemal tysiąc pomysłów na minutę. Otoczenie uznawało ją za osobę uśmiechniętą, pogodną i pomocną. Życzliwością zjednaczała sobie ludzi. Potrafiła poruszyć każdy temat, zawsze darząc rozmówcę szacunkiem. Nie kalkulowała, czy coś zyska, pomagając innym – wszystko robiła z potrzeby serca. Cieszyła się mogąc dawać ludziom coś od siebie. Wielu twierdziło, że z nią można konie kraść. Ale tylko ona wiedziała, co naprawdę czuje. W głębi duszy czuła się niepewna i zagubiona, a czasami też samotna w tłumie tych, który ją otaczali. Ubierała się najczęściej na czarno. Gdy pytano, dlaczego, odpowiadała z uśmiechem, że to jej ulubiony kolor, pasujący na każdą okazję. Swoim uśmiechem, odsłaniającym idealnie białe zęby, ucinała temat, który był dla niej niewygodny.

Na co dzień Magda była uprzejma, uczciwa i szczera- czasami nawet aż za bardzo. Dla swoich bliskich zrobiłaby wszystko, bez wahania wskoczyłaby za nimi w ogień. Ale jeśli ktoś próbował ją skrzywdzić, szybko przekonywał się, że potrafi pokazać zupełnie inne oblicze. W takich sytuacjach było ostra, bezpośrednia, a nawet bezczelna. Jej stanowcze zachowanie często zniechęcało przeciwników do dalszych prób. Zwłaszcza gdy przybierała swoją „pokerową twarz” – wtedy nikt nie potrafił odgadnąć, co naprawdę myśli i co planuje. Wielu znajomych powtarzało, że lepiej mieć Magdę po swojej stronie niż przeciwko sobie. Ona sama całkowicie się z tym zgadzała – nie chciałaby nigdy stanąć naprzeciwko własnej ciemnej strony. Bo jeśli ktoś naprawdę ją zranił, nie odpuszczała. Działała do skutku, aż osiągnęła swój cel. Bez względu na wszystko.

Za pięć dni Magdalena kończyła osiemnaście lat. Wkraczała w świat dorosłych – na dobre i na poważnie. Sama myśl o tym trochę ją przerażała. Tyle pytań wciąż pozostawało bez odpowiedzi, tyle spraw do wyjaśnienia i uporządkowania. Nie była pewna, czy poradzi sobie ze wszystkim, co ją czeka. Z jednej strony czuła lęk, z drugiej ekscytację. Cieszyła się na myśl o tym, że wkroczy w nowy, nieznany świat. Już od dawna marzyła o samodzielnym życiu. W głowie kreśliła plany, które stawały się coraz bardziej konkretne. Chciała czerpać z życia pełnymi garściami, rozwijać swój talent i zwiedzać muzea, w których mogłaby podziwiać dzieła największych mistrzów malarstwa. Jednak to nie wolność ani artystyczne marzenia były dla niej najważniejsze. Najbardziej nie mogła doczekać się chwili, kiedy wreszcie uzyska dostęp do dokumentacji z domu dziecka. Od lat czuła, ze jest ona kluczem, otwierającym drzwi do zrozumienia siebie. W końcu będzie mogła poznać prawdę – skąd pochodzi, kim jest i jakie nosi nazwisko kobieta, która ją porzuciła. Kobieta, która nie dała jej szansy na prawdziwy dom, taki, jaki mają inne dzieci. Odnalezienie swoich korzeni motywowało ją do dalszych działań Dawało siłę, by mierzyć się z przeciwnościami i nie poddawać się bez względu na wszystko.

— Odnajdę cię mamo. Zobaczysz, jeszcze się spotkamy. Obiecuję ci… - wyszeptała cicho dziewczyna.

◆ ◆ ◆

Od samego rana był wściekły. Najpierw musiał dopompować koło w służbowym aucie. Potem podjechał na Orlen po kawę i od razu oblał się pierwszym łykiem, brudząc kurtkę. Zaklął pod nosem, ale nie chciał robić zamieszania na stacji . Gdy zajechał do komendy, wcale nie było lepiej. Naczelnik już od progu wezwał go do gabinetu. Żadnych pochwał, żadnego klepania po plecach. Zamiast tego – opieprz za zaległości. Tylko jak miał ich nie mieć, skoro w wydziale pracował tylko on i czterech gliniarzy. W zeszłym roku Marek poszedł na emeryturę, a Anita złożyła raport o odejściu ze służby. Teraz cały wydział tworzyli: aspiranci: Dagmara Matusiak i Marcin Złocień, sierżant Mariusz Grzybowski, komisarz Michał Krzewiński oraz on – komisarz Przemysław Myszkowski. Przez lata pracy w łódzkiej komendzie nabrał doświadczenia. Mógł więc o sobie powiedzieć, że jest porządnym gliną - takim, który zna się na robocie. Ale nawet najlepszy policjant nie rozwiąże sam wszystkich spraw. A t, którą teraz rozpracowywał, ciągnęła się już ponad pół roku.

W mieście doszło do jedenastu napadów na kobiety. Każdą z nich okradziono. Wszystko działo się w okolicy jednego salonu gier. Policja organizowała tam zasadzki, ale do tej pory bez efektów. Przesłuchiwała świadków, analizowała dowody, typowała podejrzanych, jednak wszyscy mieli alibi. Nawet policjantki po cywilnemu, działające jako przynęta nie zdołały sprawić, by stróże prawa mogli obwieścić sukces. Dlatego Myszkowski myślał już nawet o zainstalowaniu w pobliżu fotopułapek, ale naczelnik się na to nie zgodził. Komisarz wiedział jednak, że prędzej czy później dopadnie sprawcę, ale bał się, że ten poczuje się zbyt pewny siebie i w końcu nie tylko będzie kradł, ale też zrobi komuś krzywdę.

◆ ◆ ◆

Magdalena dokładnie zaplanowała dzień swoich osiemnastych urodzin . Chciała spędzić go z Zuzią i Patrycją. Przyjaźniły się od lat - Magdy uważała je wręcz za siostry z wyboru. Dziewczyny rok wcześniej opuściły dom dziecka. Magda, jako najmłodsza z nich, wciąż w nim mieszkała, jednak to nie osłabiło ich więzi. Na pierwszy rzut oka trzy przyjaciółki wydawały się do siebie podobne, ale każdy, kto znał je bliżej, wiedział, jak bardzo się od siebie różniły i to nie tylko wyglądem. Magda często o nich myślała, analizując ich cechy. Robiła to i teraz.

Patrycja miała bladą cerę i ciemne oczy. Jej policzki były pełne, a nos – zdaniem Magdy – trochę za krótki i za szeroki. Nie należała szczupłych, ale potrafiła świetnie maskować mankamenty swojej urody. Pracowała jako fryzjerka. Już w domu dziecka, gdy przyszło podjąć decyzję o dalszej ścieżce edukacji, Patrycja wiedziała, że swoją przyszłość chce związać z fryzjerstwem lub kosmetyką. Praktyki odbywała w salonie oferującym usługi z obu tych dziedzin. Z zaciekawieniem obserwowała pracę stylistek, a kiedy tylko mogła, uczyła się od nich różnych metod makijażu i pielęgnacji skóry. Dzięki temu sama potrafiła wykonać efektowny makijaż na różne imprezy. Z czasem zaczęła otrzymywać pierwsze zlecenia – nawet ślubne. Uwielbiała to zajęcie, marząc, by w przyszłości otworzyć własny salon. Na razie jednak brakowało jej środków. Najpierw musiała zatroszczyć się o własne mieszkanie. Po opuszczeniu domu dziecka Patrycja wynajęła niewielką kawalerkę. Choć miała zaledwie dwadzieścia dziewięć metrów kwadratowych, czuła się w niej jak w prawdziwym apartamencie. To było jej pierwsze własne mieszkanie i po latach spędzonych w ciasnym pokoju w sierocińcu traktowała je jak prawdziwą rezydencję. Była z niego dumna i bardzo szczęśliwa. Magda również marzyła, że kiedyś znajdzie swoje miejsce, w którym poczuje się jak u siebie. Myśli Magdy znów powędrowały ku Patrycji. Dziewczyna z natury była skryta. Tylko Magda i Zuzia potrafiły sprawić, że otwierała się i mówiła szczerze o swoich uczuciach. W ich towarzystwie czuła się najlepiej. Była też bardzo nieśmiała. Spojrzenia młodych mężczyzn wprawiały ją w zakłopotanie – wtedy od razu odwracała wzrok, udając, że to nie jej dotyczą. Nie umiała dokładnie powiedzieć skąd bierze się ten brak pewności siebie. Czasem myślała, że to dziedziczne, bo przecież nie znała swoich rodziców, ale częściej sądziła, ze to dom dziecka ją w ten sposób ukształtował. Dorastanie w nim to trudna szkoła życia – jedyni pozostają tacy sami, inni zmieniają się zupełnie.

Patrycja uważała, że miała szczęście – od samego początku towarzyszyły jej dwie przyjaciółki. Były one dla niej bardzo ważne, ale to Magdę stawiała na wzór. Zuzia zdawała się czasem zazdrosna, bo Patrycja twierdziła, że Magda ma zawsze lepsze pomysły. Rzeczywiście to Magda zwykle podejmowała decyzje typu co założyć, gdzie pójść, co robić i co zjeść. I zazwyczaj okazywały się to trafne wybory.

Zuzia natomiast była całkowitym przeciwieństwem Patrycji. Otwarta, śmiała i zaradną dziewczyną, zahartowana w codziennych trudnościach, która od dziecka stawiała czoła przeciwnościom losu. Wychowywała ją prababcia Wiesława. Kiedy była malutka zachorowała na zapalenie płuc i musiała zostać w szpitalu. W tym czasie w jej rodzinnym mieszkaniu doszło do tragicznego wypadku – wybuchł gaz. W wyniku potężnej eksplozji rodzice dziewczynki zginęli, a mieszkanie zostało doszczętnie zniszczone. Zuzia niczego nieświadoma opuściła szpital pod opieką prawie osiemdziesięcioletniej prababci, bowiem nikt inny z rodziny nie chciał się nią zająć. Babcia Wiesława pokochała ją bezgranicznie i stała się dla niej całym światem. Niestety była już bardzo schorowana. Mimo to uczyła wnuczkę, jak dbać o siebie i dom. Po jej śmierci siedmioletnia wtenczas Zuzia trafiła do domu dziecka, gdzie szybko się zaadaptowała. Już pierwszego dnia poznała Patrycję, z którą dzieliła pokój. Mimo różnych charakterów od razu się polubiły i były nierozłączne. Zuzia wyróżniała się na tle innych dzieci zaradnością, empatią i dużym zaufaniem do ludzi. Zawsze chętna do zabawy, z radością i z uśmiechem podchodziła do życia. Z czasem wyrosła na ładną, szczupłą brunetkę o bystrej twarzy, która wzbudzała sympatie wśród otoczenia. Lubiła pomagać inny, a najwięcej uwagi poświęcała Patrycji. Magda nie potrzebowała tyle troski. Uważała ja za osobę sprytną i świetnie radzącą sobie z trudnościami.

Po opuszczeniu sierocińca, gdzie ukończyła zawodową szkołę handlową, od razu podjęła pracę w osiedlowym sklepie spożywczym, zaledwie kilka kroków od swojego mieszkania. Podobni jak Patrycja, wynajmowała niewielką kawalerkę i była bardzo zadowolona. Dziewczyny spotykały się spędzając razem mnóstwo czasu. Zuzia wyróżniała się niesamowitym poczuciem humoru,. Spośród całej trójki uważana była za największą „aparatkę”. Podczas tych spotkań często plotkowały na temat chłopaków, którzy przewijali się w ich życiu. Opowiadały o chłopakach, a czasem nawet z nich żartowały. Mimo tych rozmów, żadna nie chciała przyznać, że ktoś sprawił, iż jej serce zabiło mocniej. Dopiero Zuzia niedawno wyznała, że jeden chłopak zaciekawił ją wyjątkowo. Przyjaciółki musiały jednak namawiać ją, żeby zwierzyła się im ze swoich uczuć. Serce Zuzi zaczynało bić szybciej i mocniej za każdym razem, gdy do sklepu, w którym pracowała, wchodził on. Był wysokim brunetem o niezwykłych, zielonych oczach i tajemniczym uśmiechu. Czasem wymieniali ze sobą kilka słów na zasadzie klient – sprzedawca, a innym razem ich rozmowa trwała znacznie dłużej. Dyskutowali o wszystkim, nawet o artykułach spożywczych. Kiedyś chłopak zapytał ją o płatki fitness i ich skład. Dywagowali o nich przez dłuższą chwilę. Chłopak zapytał, czy data przydatności do spożycia na opakowaniu jest prawdziwa. Zuzia wtedy nie do końca rozumiała, o co mu chodzi, ale tak bardzo jej się podobał, że to nie miało żadnego znaczenia. Kiedy więc zobaczył jej zdziwioną minę, roześmiał się. Ten nastrój udzielił się także Zuzi i po kilku sekundach śmiali się oboje. Dziewczyna zauważyła wtedy, ze nieznajomy długo patrzył w jej brązowe oczy, przysłuchując się uważnie temu, co mówiła. Poczuła się wtedy dziwnie i wyjątkowo zarazem. To był pierwszy raz, kiedy czegoś takiego doświadczyła. Spodobało jej się to, dlatego często – a zwłaszcza przed snem – wracała myślami do tych wspomnień. Zdawała sobie sprawę, że chłopak, który wzbudził jej zainteresowanie, nie jest singlem, ale mimo to łudziła się, że dla niej może zakończy swój związek. Nie miała jednak odwagi, by z nim o tym porozmawiać. Kiedy Magda i Zuzia pytały Patrycję, czy ktoś wpadł jej w oko, ta od razu oblewała się rumieńcem i milkła. Zawsze ucinała temat, zanim zdążyły zadać więcej pytań. Dziewczyny trochę to bawiło, ale wiedziały, że Patrycja sama się otworzy, gdy poczuje się na to gotowa.

◆ ◆ ◆

W dniu swoich urodzin Magda zaprosiła przyjaciółki na wspólne zakupy do Manufaktury. Ubrały się niemal identycznie, przez co kilka osób obejrzało się za nimi, myśląc, że są siostrami. Choć nie były spokrewnione, łączyła je tak silna więź, że można by sadzić, iż naprawdę łączą je więzi krwi. Na wieczór zaplanowały wyjście do kina. Wybrały najnowszą część Piły mimo, że Zuzia nie przepadała za horrorami. Została jednak przegłosowana, słysząc, jeśli jakieś sceny okażą się być dla niej zbyt straszne, to może po prostu zamknąć oczy. Po seansie miały zamiar pójść jeszcze pograć do swojej ulubionej kręgielni Grakula. Przez cały tydzień nie mogły się doczekać tego wypadu i rozmawiały o nim niemal codziennie. Umówiły się na Piotrkowskiej. Wiedziały, że czeka je świetny wieczór, a Magda miała przy tym nadzieję, że wreszcie uda jej się uporządkować myśli, które od jakiegoś czasu krążyły jej po głowie

Magda spojrzała na swoje przyjaciółki i uśmiechnęła się do nich szczerze. Wszystko przebiegało tak, jak zaplanowały. Film w pełni spełnił ich oczekiwania – oglądały go z zapartym tchem, nie mogąc oderwać wzroku od ekranu. Tylko Zuzia kilka razy zakryła oczy w momentach, które okazały się dla niej zbyt mocne. Po seansie, zgodnie z wcześniejszym planem, wybrały się do kręgielni. Chociaż musiały poczekać kilkanaście minut na wolny tor, nie przeszkadzało im to. W końcu był piątkowy wieczór, a chętnych do gry nie brakowało. Czekając na swoją kolej, zamawiały drinki i co jakiś czas wznosiły toasty za jubilatkę.

— Hej, dziewczyny, wasza kolej – odezwała się pracownica kręgielni. - Podajcie imiona i rozmiary butów, przygotuje je dla was – kontynuowała.

Bez wahania dopiły drinki, przekazały potrzebne informacje i ruszyły w stronę swojego toru. Od początku gra była wyrównana. Rywalizowały ze sobą, ale wciąż z uśmiechem, mimo, że przecież każda chciała wygrać. Alkohol zaczął działa, sprawiając, że atmosfera stawała się coraz luźniejsza i bardziej beztroska. Magda spojrzała na swoje przyjaciółki i poczuła, że właśnie tak wyobrażała sobie swoje urodziny – w gronie bliskich osób, z którymi mogła cieszyć się chwilą. Była szczęśliwa. W pewnym momencie zauważyła jednak, że zabawa zaczyna wymykać się spod kontroli. Coraz częściej i mocniej wypuszczała kulę z rąk, a w jej wyobraźni pojawił się przerażający obraz: kula uderzająca w czyjąś głowę, roztrzaskująca ją z impetem. Przeraziło ją to. Skąd w ogóle takie myśli? Przecież nigdy wcześniej nie bywała agresywna bez powodu. A teraz? Ogarnął ją gniew, chęć zemsty oraz potrzeba wyrządzenia komuś krzywdy. Zaczęły powracać wszystkie bolesne wspomnienia i krzywdy, których doświadczyła…

Podczas jednej z rund Magda strąciła wszystkie kręgle, a zebrani wokół ludzie nagrodzili ja brawami, co tylko spotęgowało emocje. Czuła narastające w jej wnętrzu napięcie, jakby budziła się w niej potrzeba odwetu. Wiedziała, że to niepokojące, że coś złego się dzieje. Mimo wszystko starała się zachować spokój. Szybko otrząsnęła się z tych myśli, spychając je w tył głowy i uśmiechnęła się do przyjaciółek. Wychodząc z kręgielni Magda zorientowała się, ze wcale nie chce kończyć tego wieczoru. Była wdzięczna dziewczynom za wspólnie spędzony czas i piękny prezent – szkicownik formatu A4 z zestawem dziesięciu ołówków. Pragnęła im się jakoś zrewanżować.

— Dziewczyny, chodźmy teraz na ciastko i lody do Grycana – zaproponowała z uśmiechem.

— Nie za późno? – zapytała Zuzia.

— Lody i drinki to chyba nienajlepsze połączenie…

— O ile to nie są urodzinowe lody i drinki – zażartowała Magda, puszczając do niej oko.

Patrycja sięgnęła po szkicownik leżący na ławce i dodała z uśmiechem.

— Ja się piszę. Chętnie zjem, osładzając sobie gorycz porażki. A poza tym, ciastko mi się należy jako rekompensata za jawne oszustwo…

— Oszustwo? Jakie oszustwo? – zapytała zdziwiona Magda i Zuzia.

— No pewnie! Los sprzysiągł się dziś przeciwko mnie, tylko dlatego, że masz urodziny – odpowiedziała z uśmiechem i mrugnęła do Magdy.

— Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, kochana.

Podeszła do niej i mocno ją przytuliła. Magda poczuła, jak wilgotnieją jej oczy. Dawno nie czuła się tak dobrze.

◆ ◆ ◆

Odwlekała pożegnanie z przyjaciółkami, chcąc spędzić z nimi jeszcze choć chwilę. Niestety, obie musiały już iść. Ona również była zmuszona wracać do domu dziecka. Nie chciała tam dzisiaj nocować, ale nie miała innego wyjścia - musiała tam jeszcze jakiś czas mieszkać. Po czułym pożegnaniu z Patrycją i Zuzią ruszyła powoli w stronę przystanku tramwajowego.

Po przejściu zaledwie kilkudziesięciu metrów z zamyślenia wyrwał ją przeraźliwy kobiecy krzyk. Włosy na karku natychmiast stanęły jej dęba. Przystanęła i nasłuchiwała. Krzyk rozległ się ponownie, lecz po chwili nagle ucichł. Magda wytężyła wzrok, próbując dostrzec coś w ciemności. Po kilku sekundach zauważyła mężczyznę, który zakrywając dziewczynie usta, usiłował powalić ją na ziemię i wciągnąć do bramy. Ofiara szarpała się, lecz wyraźnie nie miała sił, by się obronić.

Magda rozejrzała się nerwowo, szukając czegokolwiek, co mogłoby posłużyć jej za broń. Wiedziała, że nie może zostawić tej dziewczyny samej. Musiała interweniować, nawet jeśli groziło to niebezpieczeństwem. Była gotowa zaryzykować, czując, że jest jedyną nadzieją tamtej, zanim wydarzy się coś nieodwracalnego.

Kilka kroków dalej, pod ławką, dostrzegła spory kamień. Podniosła go - był ciężki. Skradając się ostrożnie w stronę bramy, zobaczyła, jak napastowana dziewczyna patrzy na nią błagalnie. Magda przyłożyła palec do ust, dając znak, by zachowała milczenie. Tamta skinęła tylko głową, zamierając w oczekiwaniu.

Zbliżywszy się, Magda zamachnęła się i z całej siły uderzyła mężczyznę w tył głowy. Osunął się na ziemię.

— Uciekaj! – krzyknęła.

Dziewczyna stała jak sparaliżowana, wpatrując się w leżącego napastnika.

— No uciekaj! – wrzasnęła Magda ponownie.

Jednak tamta wciąż się nie poruszała. W końcu podeszła bliżej i z impetem kopnęła mężczyznę w bok. Ten jęknął, ale nie odzyskał przytomności. Magda złapała ją za ramię i potrząsnęła.

— Zmykaj stąd – powiedziała ostrzej.

Dopiero wtedy dziewczyna spojrzała jej w oczy, skinęła głową i pobiegła w stronę przystanku.

Magda zaś pochyliła się nad leżącym mężczyzną. Wpatrywała się w jego twarz, przekonana, że ma przed sobą człowieka przepełnionego złem. Coś w niej pękło. Bez namysłu ponownie chwyciła kamień i kilkakrotnie uderzyła go w głowę. Nie analizowała swoich działań - po prostu czuła, że musi to zrobić.

Kiedy skończyła, sięgnęła do plecaka, który zawsze nosiła przy sobie. Wyjęła foliową reklamówkę, włożyła do niej kamień, a następnie schowała do środka. Potem sięgnęła po nawilżane chusteczki, starannie oczyściła dłonie i również je schowała, dokładnie zasuwając zamek plecaka.

Wstała i rozejrzała się dookoła. Nikogo nie było. Nikt nie widział, co się wydarzyło. Spojrzała jeszcze raz na nieprzytomnego mężczyznę. Była pewna, że już nikogo nie skrzywdzi. Czuła, że umiera - jednak nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że uratowała tamtą dziewczynę.

Unosząc głowę, wciągnęła nosem chłodny zapach nocy. Poczuła dziwne ukojenie, jakby stała się mścicielką, wymierzającą sprawiedliwość w imieniu wszystkich skrzywdzonych kobiet. Spojrzała po raz ostatni na leżącego, a potem spokojnie wyszła z bramy.

Ruszyła w stronę placówki, jak gdyby nic się nie stało. Z każdym krokiem zrzucała maskę drapieżnika, powoli, na powrót przybierając postać spokojnej, posłusznej dziewczyny, której emocje stopniowo opadały.

2.

Dzień później…

— Magda! Obudź się! – usłyszała głos dobiegający od drzwi. Otworzyła oczy i spojrzała na Kingę. Jej współlokatorka podeszła do łóżka, krzycząc:

— Orlica cię woła!

— Nie wrzeszcz, bo zaraz mi bębenki popękają… Która godzina?

— Dochodzi siódma – koleżanka podniosła rękę i pokazała zegarek. – Dyrektorka wzywa cię do swojego gabinetu.

— O Boże, akurat dziś?! Po wczorajszym wieczorze z dziewczynami nie mam zbytnio ochoty na spotkanie z panią Ewą…

Magda nie miała pojęcia, czego kierowniczka placówki mogłaby od niej chcieć o tak wczesnej porze sobotniego poranka.

— A wiesz może, o co chodzi? – zapytała, licząc, że Kinga zna odpowiedź.

— Podobno ktoś czeka na ciebie, ale to tylko plotki. Natalka widziała jakąś kobietę, która weszła do gabinetu Orlicy, ale nie wiadomo, kto to i po co przyszła do sierocińca.

Magda niechętnie zaczęła podnosić się z łóżka.

— A właśnie! Opowiadaj! Jak było? Co u Patrycji i Zuzi?

— Super było. Jak wrócę od dyrektorki, wszystko ci powiem.

Dziewczyna szybko umyła zęby, uczesała się, założyła dres i wyszła z pokoju, kierując się w stronę gabinetu Orlicy. Wciąż nie mogła przestać się zastanawiać, co tak pilnego wyciągnęło ją z łóżka o świcie. Kiedy dotarła pod drzwi gabinetu, zatrzymała się. Już miała nacisnąć klamkę, ale w ostatniej chwili cofnęła rękę. Pomyślała o mężczyźnie, którego uderzyła kamieniem…

— Czyżby policja tak szybko mnie namierzyła? – przebiegło jej przez myśl, a serce zaczęło bić mocniej. Zalała ją fala strachu. Miała plany na dorosłe życie, a tymczasem dzień po osiemnastych urodzinach wszystko zaczynało się walić jak domek z kart.

— Z domu dziecka prosto do więzienia – wyszeptała. – Ale żeś sobie piwa nawarzyła…

W głowie nastolatki zaczęły kłębić się myśli. Przez chwilę rozważała powrót do pokoju, spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i ucieczkę za granicę, jednak szybko zrozumiała, że i tam mogliby ją odnaleźć. Poza tym nie znała języków obcych, więc zdobycie pracy, pozwalającej na samodzielne utrzymanie, byłoby bardzo trudne.

Nagle doznała olśnienia i mruknęła do siebie:

— Głupia ty! Gdyby przyjechała policja, to przecież nie fatygowałaby się z wezwaniem do gabinetu. Po prostu przyszliby po mnie do pokoju.

— Może jeszcze nie skojarzyli mnie z tamtym facetem – pomyślała z nadzieją. Wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić, po czym zapukała.

— Proszę! – usłyszała stanowczy głos dyrektorki.

Nacisnęła klamkę i weszła do środka. Za biurkiem siedziała Ewa Drozd, zwana przez wychowanków Orlicą. Choć jej twarz miała surowy wyraz, a zagięty nos nadawał rysom ostrości, kryła się za nimi osoba, której można było zaufać bez wahania. Dla wielu dzieci była kimś więcej niż dyrektorką – stawała się opoką w chwilach zwątpienia, wsparciem, gdy inni odwracali wzrok. Nie bała się cudzych problemów. Przeciwnie – brała je na siebie z cichą determinacją.

— Wejdź, Madziu – powiedziała ciepło. - Usiądź. Chciałabym ci kogoś przedstawić. To pani Iwona Faustmann, która kiedyś pracowała u nas jako wychowawczyni. Byłaś wtedy jeszcze mała, więc możesz jej nie pamiętać.

Magda spojrzała na kobietę, uśmiechającą się serdecznie, więc dziewczyna zrewanżowała się tym samym.

— Dzień dobry, pani Iwono. Pamiętam panią, ale raczej słabo, tak jakby przez mgłę – przyznała.

— Jak wiesz – zaczęła dyrektorka – po ukończeniu osiemnastu lat musisz zdecydować, co dalej. Możesz zostać tu do końca nauki albo spróbować stanąć na własnych nogach.

— Wciąż podtrzymuję swoją decyzję – odpowiedziała Magda stanowczo. - Chcę się usamodzielnić, wynająć mieszkanie i zacząć nowe życie poza domem dziecka.

Drozd i Faustmann wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia, a nowoprzybyła posłała Magdzie szczery uśmiech.

— Spodziewałam się takiej odpowiedzi – odparła dyrektorka. - Większość młodych chce jak najszybciej stąd wyjść, choć bywa, że potem tego żałuje.

— Myślę, że w moim przypadku tak nie będzie – odparła dziewczyna z przekonaniem.

Orlica sięgnęła do szuflady, wyjęła nieznaną Magdzie teczkę i położyła ją na biurku.

— Dlatego poprosiłam panią Iwonę, by dziś do nas zajrzała – powiedziała, zerkając na swoją towarzyszkę. - Wcześniej pomagała już naszym wychowankom stawiać pierwsze kroki w dorosłym życiu. Tobie również może pomóc.

— Dziękuję – odezwała się Magda, z wdzięcznością spoglądając na Faustmann.

— Chciałabym dowiedzieć się o tobie czegoś więcej – podjęła kobieta. - Co cię interesuje? O czym marzysz? Jak widzisz swoją przyszłość?

Magda zawahała się na moment, zamyślona. W głowie miała tyle planów – od artystycznych ambicji po marzenia o ciepłym, spokojnym domu.

— Chciałabym dalej się uczyć – zaczęła cicho. - Kocham malować. Moim celem są studia na Akademii Sztuk Pięknych – kontynuowała.

— Ambitne i piękne marzenie – przyznała pani Iwona z uśmiechem.

— Marzę też o pracy, którą będę lubić, i o swoim małym, przytulnym mieszkaniu. Ale najbardziej… – urwała, jakby nie była pewna, czy powinna mówić dalej.

W gabinecie zapanowała cisza. Drozd spojrzała na Faustmann. Wyglądały, jakby przeczuwały, co za chwilę usłyszą.

— Najbardziej marzę o odnalezieniu moich biologicznych rodziców – wyznała w końcu Magda… - Mam nadzieję, że mi w tym pomożecie.

— Spodziewałam się, że to usłyszę – odezwała się Faustmann spokojnie. - Większość wychowanków ma podobne pragnienia. Niestety, te spotkania nie zawsze kończą się tak, jak by tego chcieli. Często zamiast szczęścia pojawia się rozczarowanie, żal… i łzy.

— U mnie będzie inaczej – szepnęła Magda, jakby próbowała przekonać samą siebie.

Drozd i Faustmann miały nadzieję, że dziewczyna czuje, iż są gotowe wesprzeć ją w każdej sytuacji. Na potwierdzenie Faustmann nachyliła się do niej mówiąc:

— Doceniam twoją odwagę i wiarę – powiedziała cicho. - Naprawdę chciałabym, żebyś się nie zawiodła, ale musisz być gotowa na wszystko.

— Chcę spróbować i przekonać się na własnej skórze. Czy to możliwe?

— Oczywiście. Postaram się ci pomóc – powiedziała Iwona z łagodnym uśmiechem. - Takie przecież jest moje zadanie. Na początek znajdziemy dla ciebie mieszkanie. Mam już nawet jedno na oku, ale to ty zdecydujesz, czy będziesz chciała w nim zamieszkać.

— Naprawdę? – Magda spojrzała na nią zaskoczona.

— Tak. Myślę, że w przyszłym tygodniu możemy je obejrzeć.

Dziewczyna była w szoku. Nie spodziewała się, że wszystko potoczy się tak szybko.

— Pani dyrektor ci nie wspomniała, ale po odejściu z placówki próbowałam swoich sił w przedszkolu – podjęła Faustmann. – Szybko jednak zrozumiałam, że to nie moja droga. Po czterech latach zrezygnowałam z pracy z dziećmi i zatrudniłam się w biurze nieruchomości i muszę przyznać, że całkiem nieźle mi idzie - mówiąc to, uśmiechnęła się z satysfakcją. - Z czasem udało mi się nawiązać ciekawe kontakty. Ostatnio jednym z moich klientów był detektyw z Katowic - opowiadała dalej. - Szukał lokalu na filię swojego biura. Bardzo interesujący człowiek. Powiem ci w zaufaniu, że liczę na stałą współpracę z nim… ale na razie to tajemnica - dodała, przykładając palec do ust i puszczając oko.

W Magdzie coś poruszyło się głęboko. Intuicyjnie poczuła, że ta kobieta może odegrać ważną rolę w jej życiu - a może nawet pomóc jej odkryć, kim naprawdę są jej rodzice. Sama nie miała ani odpowiednich znajomości, ani doświadczenia, by dojść do prawdy. Tymczasem wzmianka o detektywie sprawiła, że dawne marzenie nagle stało się bardziej realne niż kiedykolwiek wcześniej.

◆ ◆ ◆

Myszkowski zaparkował za dwoma radiowozami i wysiadł ze służbowego hyundaia. Podszedł do leżącego ciała, przy którym pracowali technicy. Skinął im głową, po czym pochylił się na zwłokami.

— Facet dostał kamieniem – odezwał się jeden z techników.

— Skąd takie wnioski? – zapytał komisarz.

— Na ranie są drobinki ziemi, a kawałek dalej widać odcisk kamienia w gruncie. Wygląda na to, że sprawca podniósł go właśnie stamtąd.

Myszkowski rozejrzał się po okolicy. Niedaleko znajdował się salon gier, który od jakiegoś czasu przewijał się w jego aktach. To tutaj dochodziło do napadów na kobiety. Teraz doszło do morderstwa. Zastanawiał się, czy może mieć ono coś wspólnego z wcześniejszymi kradzieżami. Instynkt i policyjny nos podpowiadały mu, że denat nie znalazł się tu przypadkowo.

— Wiemy, kim jest? - zapytał mundurowego stojącego nieopodal.

Sierżant sięgnął po notatnik i odpowiedział:

— Z dokumentów wynika, że to Bartłomiej Zimiński. Dwadzieścia pięć lat, zameldowany przy ulicy Wschodniej. Notowany za drobne kradzieże i zakłócanie ciszy nocnej.

— Ciekawe, co go tu przywiodło?

— Może chciał pograć? Kawałek dalej jest salon gier – dorzucił technik.

— Wiem doskonale. Od tygodnia mój stary mi o nim truje – rzucił Myszkowski, kucając przy zwłokach.

Przez chwilę wpatrywał się w denata, jakby ten kogoś mu przypominał.

— Nie wydaje wam się, że skądś go znamy?

Sierżant Grzybowski podszedł bliżej, zmrużył oczy, przyglądając się twarzy zmarłego.

— Faktycznie... Wyglądem przypomina mi na Sławka z dochodzeniówki.