Morderstwo w Mena House - Erica Ruth Neubauer - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Morderstwo w Mena House ebook i audiobook

Erica Ruth Neubauer

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

178 osób interesuje się tą książką

Opis

Bogaci podróżnicy z całego świata gromadzą się w hotelu Mena House w sercu Kairu, gdzie popijają koktajle, przygoda rozwiewa zawirowania I wojny światowej, a w cieniu czyhają śmiertelne niebezpieczeństwa…

 

Egipt, 1926 rok. Amerykanka Jane Wunderly przybywa na miejsce z ciotką Mille, która chciałaby wtrącać się w jej życie miłosne. Młoda wdowa woli jednak patrzeć na Wielkie Piramidy niż w oczy przystojnych nieznajomych. Wszystko zmienia się, gdy poznaje bankiera – Pana Redversa.

Chociaż Mena House ma wielu uroczych gości, Anna Stainton nie jest jednym z nich. Ta piękna osobistość daje jasno do zrozumienia, że nie będzie dzielić się z nikim światłem reflektorów, a zwłaszcza z Jane. Ale Jane szybko skupia na sobie uwagę, kiedy to ona stoi nad martwym ciałem swojej niezamierzonej rywalki… Stawką jest niewinność, a kobieta musi ustalić komu można zaufać i kto miał motyw do popełnienia brutalnego morderstwa w luksusowym Mena House. Czy Jane uda się odkryć straszliwą prawdę?

Dzięki egzotycznej, realistycznej scenerii i intrygujących podejrzanych, ten historyczny kryminał jest idealny dla fanów Agathy Christie i Rhysa Bowena.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 5 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Róża Cieślińska-Dziekiewicz

Oceny
3,8 (11 ocen)
2
6
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
neatka

Dobrze spędzony czas

Przyjemne czytadełko w stylu cosy crime - trochę przypominające książki Agathy Christie. Główna bohaterka jest chyba najgorzej oceniająca ludzkie charaktery osobą, co częściowo tłumaczy jej historię, ale w sumie da się lubić. Z tego co przeczytałam jest to pierwsza część serii - na pewno sięgnę po kolejną kiedy się ukaże. Dodatkow gwiazdka dla lektorki - przyjemny głos i dobra dykcja -naprawdę fajnie się słuchało - muszę sprawdzić jej nazwisko i dodać do ulubionych.
10
Anisa15

Dobrze spędzony czas

Niepowtarzalna aura Egiptu, dwa morderstwa, zazdrość, hazard, intrygujący pakiet podejrzanych mieszkańców luksusowego hotelu, kradzież dzieł sztuki czy to nie zapowiedź wciągającej, kryminalnej fabuły. I tak jest w istocie. Otrzymujemy bowiem wraz z powieścią ciekawą przygodę i kryminalną zagadkę, którą niczym najwybitniejsi detektywi odgadujemy wraz z główną bohaterką. Nomen omen podejrzaną o jedno z morderstw. W rzeczy samej, jak zapewnia wydawca, historyczny charakter owego kryminału i niepowtarzalny klimat egipskiego świata sprawiają, że jest to lektura zbliżona swym charakterem, do powieści królowej kryminałów czyli Agathy Christie. Choć troszkę jeszcze do jej mistrzostwa brakuje 😉 Ja jednak przy tej historii bawiłam się świetnie. Choć nieco naiwny wydawał mi się fakt prowadzenia śledztwa przez zwykłą osobę jaką była główna bohaterka, to jednak ciekawa intryga i niebanalne postaci sprawiły, że całkiem miło spędziłam z tą książką czas, a rozwiązywanie detektywistycznej zagadki ...
10
rob2323

Z braku laku…

nudna i praktycznie o niczym.
00
bleblata

Całkiem niezła

Ok
00



Ty­tuł ory­gi­nałuMUR­DER AT THE MENA HO­USE
Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieGra­żyna Woź­niak
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiPa­weł Pan­cza­kie­wicz
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Co­py­ri­ght © 2020 by Erica Ruth Neu­bauer First pu­bli­shed by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All Ri­ghts re­se­rved Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2025 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2025 Gra­żyna Woź­niak
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83296-05-0
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jemu Ta­cie.

Tę­sk­nię za Tobą każ­dego dnia, Sze­fie.

Roz­dział pierw­szy

Egipt, 1926 r.

Wy­bie­ra­jąc eg­zo­tyczny cel po­dróży, warto zde­cy­do­wać się na miej­sce, w któ­rym po­wie­trze nie pró­buje cię wy­koń­czyć. Na­stęp­nym ra­zem po­sta­ram się o tym pa­mię­tać.

– Jane, wy­glą­dasz okrop­nie w tym upale. Prak­tycz­nie ocie­kasz po­tem. – Ciotka Mil­lie wy­dęła usta, jed­no­cze­śnie uno­sząc ich ką­ciki w zło­śli­wym uśmieszku. Sama wy­glą­dała jak świeżo zdjęte ze sznura prze­ście­ra­dło; na jej skó­rze nie było wi­dać śladu wil­goci.

Wes­tchnę­łam w du­chu.

– Nie zda­wa­łam so­bie sprawy, jak go­rąco bę­dzie w Egip­cie o tej po­rze roku. – Spoj­rza­łam na dłu­gie, sze­ro­kie ło­patki wen­ty­la­to­rów, le­ni­wie ob­ra­ca­jące się nad na­szymi gło­wami. Do­szłam do wnio­sku, że są tu ra­czej dla ozdoby, bo pra­wie nie po­ru­szały cięż­kim po­wie­trzem.

Mil­lie prych­nęła i wró­ciła do ob­ser­wo­wa­nia baru ze swoją whi­skey hi­gh­ball[1] w dłoni. Szminka na jej war­gach była lekko roz­ma­zana, a na brzegu szklanki od­bił się ślad w śliw­ko­wym od­cie­niu. Pierw­szą my­ślą mo­jej ciotki po na­szym nie­daw­nym przy­jeź­dzie do ho­telu Mena Ho­use był drink, ja­ki­kol­wiek drink, by­leby sma­ko­wał cho­ciaż tro­chę le­piej niż szlam, któ­rego mo­gły­śmy się na­pić w domu.

Pro­hi­bi­cja była jej naj­więk­szą zmorą.

Skoro już po­trzeby Mil­lie zo­stały za­spo­ko­jone, wy­krę­ci­łam się od jej to­wa­rzy­stwa, by za­mó­wić drinka dla sie­bie. Przedar­łam się przez tłu­mek przy ba­rze i opar­łam o blat z po­le­ro­wa­nego drewna. Przy­jem­nie było roz­pro­sto­wać ko­ści po wie­lo­go­dzin­nej po­dróży; prze­cią­gnę­łam się dys­kret­nie w ocze­ki­wa­niu na swój gin ric­key[2].

Już po chwili przy moim boku wy­rósł młody bar­man z kok­taj­lem. Mia­łam na­dzieję, że chłodna li­monka i orzeź­wia­jące bą­belki zdo­łają zmyć z mo­ich ust pia­sek po po­dróży. Le­dwo zdą­ży­ły­śmy się roz­lo­ko­wać w po­ko­jach, gdy ciotka za­go­niła mnie na dół do baru. Nie wy­star­czyło nam na­wet czasu, by rzu­cić okiem na wiel­kie pi­ra­midy, o któ­rych wie­dzia­łam, że znaj­dują się rzut ka­mie­niem od ho­telu.

Przyj­rza­łam się na­szym współ­to­wa­rzy­szom po­dróży sto­ją­cym przy ba­rze, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc się przed osu­sze­niem szklanki jed­nym hau­stem. By­łam bar­dziej spra­gniona, niż my­śla­łam.

– Pani Wun­derly, jak mnie­mam? – Ni­ski, przy­jemny głos prze­rwał mi ob­ser­wa­cję oto­cze­nia. Pra­wie pod­sko­czy­łam z wra­że­nia.

Od­wró­ci­łam się i sta­nę­łam twa­rzą w twarz z bar­czy­stym wła­ści­cie­lem wy­twor­nego bry­tyj­skiego ak­centu. Gdy moje piwne oczy na­po­tkały spoj­rze­nie jego ciem­no­cze­ko­la­do­wych, po krę­go­słu­pie prze­biegł mi dreszcz, za­raz jed­nak go stłu­mi­łam. Sta­now­czo. Nie w gło­wie mi byli przy­stoj­niacy.

Nie­zna­jomy gó­ro­wał nade mną wzro­stem, a nie na­le­ża­łam do drob­nych ko­bie­tek. Spoj­rza­łam na niego, uno­sząc brew i za­sta­na­wia­jąc się nad tym, jak udało mu się od­gad­nąć moje na­zwi­sko, skoro nikt nas so­bie nie przed­sta­wił. Może był ma­gi­kiem. Po­now­nie prze­szły mnie ciarki.

– Cóż, udało się panu wy­cią­gnąć z ka­pe­lu­sza moje na­zwi­sko. Czy mo­żemy się spo­dzie­wać tego wie­czoru wię­cej sztu­czek? Może znaj­dzie pan mo­netę za moim uchem? Mia­ła­bym czym za­pła­cić za drinka.

Ką­cik jego ust uniósł się nie­znacz­nie.

– Przed chwilą po­zna­łem pani ciotkę, która była tak miła wspo­mnieć o pani.

– Szybko po­szło – mruk­nę­łam, prze­kli­na­jąc swoje roz­ko­ja­rze­nie. Nie by­łam w naj­mniej­szym stop­niu za­sko­czona tym, że ciotka naj­pierw wy­wę­szyła tego męż­czy­znę, a po­tem przy­słała go do mnie, szcze­gól­nie że nie no­sił ob­rączki. Skar­ci­łam się w my­ślach, że ja rów­nież zwró­ci­łam na to uwagę. Zdu­mie­wa­jące, jak szybko się uwi­nęła.

– Oba­wiam się, że nie bę­dzie już wię­cej sztu­czek.

– Cóż za roz­cza­ro­wa­nie.

– Mogę je pani spró­bo­wać wy­na­gro­dzić ko­lej­nym drin­kiem.

– Czemu nie?

Uśmiech roz­ja­śnił jego już i tak przy­stojną twarz, a ja udzie­li­łam so­bie w du­chu wy­kładu na te­mat nie­bez­pie­czeństw zwią­za­nych z mę­skim to­wa­rzy­stwem. Tym­cza­sem on od­wró­cił się i przy­wo­łał ge­stem bar­mana, po czym za­mó­wił ko­lejny gin dla mnie i szklankę wody dla sie­bie.

Mój drink oka­zał się szczo­drze za­pra­wiony al­ko­ho­lem. Zbyt szczo­drze. Mu­sia­łam pić po­woli, bo w prze­ciw­nym ra­zie mo­gła­bym do­stać mał­piego ro­zumu i wpaść pod stół.

– Pan nie pije? – Spoj­rza­łam na kro­pelki wody, które spły­wały wła­śnie w stronę jego dłu­gich pal­ców opla­ta­ją­cych szklankę.

– Długo sie­dzia­łem na słońcu – od­parł. – Le­piej po­zo­stanę przy wo­dzie.

– Ro­zu­miem. – Przez chwilę przy­glą­da­łam mu się bez słowa. – A w ja­kiej branży pan działa, pa­nie... – Na­gle uświa­do­mi­łam so­bie, że mi się nie przed­sta­wił.

– Re­dvers. Pro­szę mi mó­wić Re­dvers. – Uśmiech­nął się ło­bu­zer­sko, gdy moje brwi po­wę­dro­wały w górę; czy to było jego imię? A może na­zwi­sko? Nie za­no­siło się jed­nak na żadne wy­ja­śnie­nia.

– I czym się pan zaj­muje... pa­nie Re­dvers?

– Ban­ko­wo­ścią.

Ze wsty­dem przy­znaję, że wy­buch­nę­łam śmie­chem. Męż­czy­zna spra­wiał wra­że­nie lekko za­nie­po­ko­jo­nego, jakby na­tknął się na nie­zrów­no­wa­żoną krewną w miej­scu pu­blicz­nym.

Kilka głów ob­ró­ciło się w na­szą stronę.

– Prze­pra­szam. – Szybko się opa­no­wa­łam i skar­ci­łam w my­ślach za swoje nie­grzeczne za­cho­wa­nie. – Po pro­stu wy­gląda pan zbyt nie­bez­piecz­nie jak na ban­kiera.

I rze­czy­wi­ście tak było. Gar­ni­tur pana Re­dversa zo­stał uszyty z cien­kiego lnu i ide­al­nie pod­kre­ślał jego atle­tyczną syl­wetkę. Na­wet moje nie­wprawne oko zdo­łało do­strzec, że był skro­jony na miarę i kosz­towny. Ciemne włosy miał mod­nie za­cze­sane, ale gę­ste fale wy­glą­dały na trudne do okieł­zna­nia. Spra­wiał wra­że­nie peł­nego ener­gii i wi­goru. A dra­pieżny uśmiech, któ­rym wła­śnie mnie ob­da­rzał, do kom­pletu z bły­skiem in­te­li­gen­cji w jego brą­zo­wych – pra­wie czar­nych – oczach su­ge­ro­wał ra­czej, że nie spę­dza ca­łych dni za biur­kiem, li­cząc pie­nią­dze.

Ga­wę­dzi­li­śmy miło jesz­cze przez chwilę, za­nim krótki za­stój w roz­mo­wie skło­nił mnie do otwo­rze­nia przed nim drogi ucieczki.

– Je­śli ma pan inne zo­bo­wią­za­nia tego wie­czoru, pa­nie Re­dvers, do­sko­nale to ro­zu­miem. Wiem, że moja ciotka po­trafi być prze­ko­nu­jąca, ale nie chcia­ła­bym pana za­trzy­my­wać.

Tym ra­zem to on ob­ciął mnie uważ­nym spoj­rze­niem.

– Przy­znaję, że to pani ciotka za­su­ge­ro­wała, bym się pani przed­sta­wił, ale nie mam po­wodu do na­rze­kań.

Wzru­szy­łam ra­mio­nami. Wbrew zdro­wemu roz­sąd­kowi cie­szy­łam się z jego to­wa­rzy­stwa i nie mia­łam nic prze­ciwko prze­dłu­że­niu tej zna­jo­mo­ści. Nie chcia­łam jed­nak, by wy­snuł mylne wnio­ski. Cho­ciaż we­dług norm spo­łecz­nych naj­lep­sze lata mia­łam już za sobą, zdą­ży­łam od­rzu­cić sporo ofert, od­kąd owdo­wia­łam, co nie wszy­scy kon­ku­renci po­tra­fili przy­jąć z god­no­ścią. Za­le­żało mi wy­łącz­nie na mi­łej roz­mo­wie.

Mu­sia­łam so­bie o tym co chwilę przy­po­mi­nać.

Pan Re­dvers miał cięte po­czu­cie hu­moru – coś, czego bar­dzo bra­ko­wało mi w oj­czyź­nie. Kręgi to­wa­rzy­skie, w któ­rych ob­ra­cała się Mil­lie, były de­li­kat­nie mó­wiąc, sztywne. Ro­dzina mo­jego ojca na­le­żała do wyż­szej klasy śred­niej, ale po tym, jak naj­pierw Mil­lie, a póź­niej ja – w wieku za­le­d­wie dwu­dzie­stu lat – wy­szły­śmy bo­gato za mąż, nie spo­sób było unik­nąć wcią­gnię­cia do wy­soko po­sta­wio­nego to­wa­rzy­stwa. Na samą myśl o tych sza­cow­nych krę­gach po­wieki opa­dały mi ze znu­że­nia.

Wzrok Re­dversa przy­kuło coś za moim ra­mie­niem i na­gle zro­bił skru­szoną minę.

– Oba­wiam się, że mu­szę pa­nią na chwilę prze­pro­sić. Wrócę nie­ba­wem.

Unio­słam brwi, ale po­że­gna­łam go kul­tu­ral­nie. By­łam jed­nak cie­kawa, co – lub kto – zdo­łało go ode mnie od­cią­gnąć, skoro do­piero co oznaj­mił, że ma ochotę zo­stać.

Wró­ci­łam do roz­glą­da­nia się po ba­rze.

Po chwili wy­czu­łam za ple­cami czy­jąś obec­ność, a gdy się od­wró­ci­łam, uj­rza­łam przed sobą wą­sa­tego dżen­tel­mena, opie­ra­ją­cego się na drew­nia­nej la­sce. Gdy po­pra­wiał na niej uło­że­nie swo­ich sze­ro­kich dłoni, do­strze­głam mo­siężną głowę lwa na szczy­cie la­ski z ciem­nego ma­ho­niu. Męż­czy­zna wzbu­dzał za­ra­zem grozę i sza­cu­nek.

 – Do­bry wie­czór, moja droga. – Uśmiech­nął się ła­ska­wie. – Udało się pani coś prze­ką­sić?

Od­wza­jem­ni­łam uśmiech, roz­luź­niona jego przy­wi­ta­niem.

– Na tę chwilę ni­czego mi nie bra­kuje, ale ob­sługa jest tu na naj­wyż­szym po­zio­mie.

– Do­sko­nale. – Pod­chwy­cił spoj­rze­nie mło­dego bar­mana. – Po­pro­szę sherry. – Po­now­nie zwró­cił się do mnie, wy­cią­ga­jąc rękę: – Puł­kow­nik Ju­stice Sta­in­ton, do usług. – Zwarte bry­tyj­skie sa­mo­gło­ski i wy­pro­sto­wana syl­wetka zdra­dzi­łyby jego woj­skowe ko­no­ta­cje, na­wet gdyby nie po­dał swo­jego stop­nia.

– Jane Wun­derly. – Mocno uści­snę­łam jego dłoń. Ła­godne, nie­bie­skie oczy puł­kow­nika wy­trzesz­czyły się lekko na mój zde­cy­do­wany uścisk, a ja uśmiech­nę­łam się jesz­cze sze­rzej.

Męż­czy­zna od­chrząk­nął.

– Co pa­nią spro­wa­dza do Mena Ho­use, panno Wun­derly?

Zgod­nie z oby­cza­jem po­wi­nien mnie ty­tu­ło­wać ra­czej pa­nią niż panną, ale nie za­wra­ca­łam so­bie głowy po­pra­wia­niem go. Wo­la­ła­bym po­łknąć garść roz­ża­rzo­nych wę­gli, niż dys­ku­to­wać o swoim sta­tu­sie wdowy ze zna­jo­mymi, nie wspo­mi­na­jąc już o cał­kiem ob­cych lu­dziach. Mia­łam już ser­decz­nie do­syć li­to­ści, z jaką trak­to­wano wdowy po ofia­rach wiel­kiej wojny[3]. Oczy­wi­ście jesz­cze gor­sze było wścib­stwo osób, któ­rych fał­szywa tro­ska ma­sko­wała fa­scy­na­cję tra­ge­dią. Co prawda nie wy­czu­łam po­dob­nych flu­idów od puł­kow­nika, ale wo­la­łam dmu­chać na zimne.

– Przy­je­cha­łam tu z ciotką. – Ge­stem ręki wska­za­łam na Mil­lie, która choć nie zwra­cała na mnie uwagi, wy­glą­dała na cał­kiem za­do­wo­loną z ko­lej­nym drin­kiem w dłoni. Al­ko­hole z wyż­szej półki i cie­pły kli­mat były je­dy­nymi wy­ma­ga­niami Mil­lie, gdy za­pro­po­no­wała, bym to­wa­rzy­szyła jej w po­dróży, na jej koszt. I cho­ciaż mnie też cie­szyła myśl o roz­ko­szo­wa­niu się gi­nem bez groźby oślep­nię­cia, o wiele bar­dziej nie mo­głam się do­cze­kać speł­nie­nia swo­jego naj­więk­szego ma­rze­nia o zo­ba­cze­niu pi­ra­mid. – A pan?

– Chcia­łem po­ka­zać mo­jej córce An­nie, że świat to coś wię­cej niż przy­ję­cia w Lon­dy­nie i mło­dzi męż­czyźni z pie­niędzmi. – Krzywy uśmiech uniósł jego szczot­ko­wate wąsy, gdy puł­kow­nik ski­nął głową w kie­runku mło­dej damy, która rów­nież ob­ser­wo­wała tłum z drin­kiem w ręku.

Jej przy­cięte na pa­zia włosy w mie­dzia­nym od­cie­niu blond lśniły w ła­god­nym ba­ro­wym świe­tle, cho­ciaż spra­wiały wra­że­nie osła­bio­nych, jakby zbyt czę­sto je roz­ja­śniała. Chło­pięca syl­wetka do­sko­nale nada­wała się do pre­zen­to­wa­nia współ­cze­snej mody. Na­wet z da­leka wi­dzia­łam, że gra­na­towa su­kienka tej mło­dej damy, bo­gato zdo­biona ko­ra­li­kami – i krótka – to istne dzieło sztuki kra­wiec­kiej.

Pa­trzy­łam na nią – mu­szę to przy­znać – z lek­kim ukłu­ciem za­zdro­ści. Moja fi­gura znacz­nie bar­dziej pa­so­wała do epoki, w któ­rej ce­niono krą­gło­ści. Mil­lie (nie­jed­no­krot­nie) wspo­mniała, że po­win­nam roz­wa­żyć no­sze­nie lek­kiego gor­setu, który nadałby moim kształ­tom bar­dziej współ­cze­sną li­nię. Modne obec­nie su­kienki z ob­ni­żo­nym sta­nem wy­glą­dały okrop­nie na każ­dym, kto nie miał syl­wetki li­zaka – albo nie był skłonny dą­żyć do jej uzy­ska­nia.

Oso­bi­ście za bar­dzo lu­bi­łam od­dy­chać, by się na to zde­cy­do­wać.

Od­wró­ci­łam się w stronę puł­kow­nika i od­wza­jem­ni­łam jego uśmiech.

– Jest śliczna – uzna­łam, na co jego twarz po­ja­śniała z dumy. – A bo­gaci mło­dzieńcy są chyba lepsi niż ich prze­ci­wień­stwo, jak są­dzę.

Za­śmiał się, po czym roz­mowa szybko ze­szła na te­mat na­szych wspól­nych za­in­te­re­so­wań miej­sco­wymi za­byt­kami i pro­wa­dzo­nymi obec­nie wy­ko­pa­li­skami.

– Chęt­nie po­dzielę się z pa­nią swoją wie­dzą na te­mat tego ob­szaru. – Puł­kow­ni­kowi roz­bły­sły oczy, gdy to mó­wił. – Ba­wimy tu już od kilku ty­go­dni, a pod­czas wojny sta­cjo­no­wa­łem cał­kiem nie­da­leko. Czy pla­nują pa­nie w naj­bliż­szym cza­sie zwie­dza­nie pi­ra­mid? Chęt­nie pa­nie opro­wa­dzę.

– Pla­no­wa­łam dać so­bie dzień czy dwa na oswo­je­nie się z upa­łem, a po­tem wy­brać się na wy­cieczkę z lo­kal­nym prze­wod­ni­kiem. – Cho­ciaż nie mo­głam się już do­cze­kać obej­rze­nia pi­ra­mid, wie­dzia­łam, że sprawi mi to więk­szą przy­jem­ność, je­śli naj­pierw przy­wyknę nieco do tu­tej­szego kli­matu. – Ale z przy­jem­no­ścią sko­rzy­stam z pań­skiej pro­po­zy­cji. To bar­dzo miłe z pana strony.

– Zna­ko­mi­cie. W ta­kim ra­zie je­ste­śmy umó­wieni. – Prze­niósł wzrok po­nad moje ra­mię i nie­znacz­nie drgnęło mu lewe oko.

Od­wró­ci­łam głowę i szybko zlo­ka­li­zo­wa­łam źró­dło jego iry­ta­cji. Anna zna­la­zła grupę trzech mod­nie ubra­nych mło­dych męż­czyzn o róż­nym stop­niu atrak­cyj­no­ści. Jej per­li­sty śmiech niósł się po ba­rze, do­cie­ra­jąc rów­nież do na­szych uszu, gdy pa­no­wie usil­nie kon­ku­ro­wali o jej względy. Naj­wyż­szy z nich się po­chy­lił, by przy­pa­lić jej pa­pie­rosa, i wi­dzia­łam, jak dziew­czyna w od­po­wie­dzi trze­po­cze rzę­sami.

– Pro­szę mi wy­ba­czyć, panno Wun­derly.

Uśmiech­nę­łam się grzecz­nie, gdy puł­kow­nik od­da­lił się w stronę Anny.

Pra­wie na­tych­miast usły­sza­łam tu­balny głos tuż przy swo­ich uchu:

– Wi­tam po­now­nie.

Roz­dział drugi

By­łam tak po­chło­nięta za­mie­sza­niem, które ro­biła wo­kół sie­bie Anna, że po­now­nie da­łam się za­sko­czyć. Z dło­nią przy­ci­śniętą do serca od­wró­ci­łam się i uj­rza­łam pana Re­dversa, który wró­cił do mnie, tak jak obie­cał.

– Na pewno nie jest pan ma­gi­kiem? Wy­rósł pan jak spod ziemi.

– Po pro­stu umiem się skra­dać.

– Wi­dzia­łam ty­grysy skra­da­jące się go­rzej od pana.

– Dużo ich było?

– Umiar­ko­wa­nie.

Re­dvers za­milkł na chwilę, spo­glą­da­jąc w stronę dru­giego końca baru.

– Z kim pani ga­wę­dziła?

– Z puł­kow­ni­kiem Sta­in­to­nem. Przy­szedł się przed­sta­wić.

Przez mo­ment przy­glą­da­łam się Re­dver­sowi, ale z jego twa­rzy nie dało się ni­czego wy­czy­tać. Wy­dało mi się dość po­dej­rzane, że ulot­nił się na wi­dok nad­cho­dzą­cego puł­kow­nika i po­ja­wił się rów­nie szybko, gdy tam­ten od­szedł. Ale jaki mógł mieć po­wód, by go uni­kać? Wzru­szy­łam w my­ślach ra­mio­nami i za­czę­łam opo­wia­dać to samo, co wcze­śniej puł­kow­ni­kowi – o na­szym nie­daw­nym przy­jeź­dzie do Egiptu oraz pla­nach na resztę po­dróży. I wkrótce znowu roz­wo­dzi­łam się nad swoim za­in­te­re­so­wa­niem ar­che­olo­gią.

Po krót­kim cza­sie na­sza uprzejma po­ga­wędka prze­ro­dziła się w go­rącą dys­ku­sję na te­mat ak­tu­al­nej sy­tu­acji po­li­tycz­nej, a ja za­czę­łam ostro ata­ko­wać Bry­tyj­czy­ków.

– Musi pan przy­znać, że kon­ty­nu­owa­nie oku­pa­cji tego kraju jest obu­rza­jące. Egipt ogło­sił nie­pod­le­głość trzy lata temu, ale bry­tyj­ski rząd bez prze­rwy mie­sza się w nie swoje sprawy.

Re­dvers par­sk­nął śmie­chem.

– Ta­kie słowa w ustach Ame­ry­kanki za­la­tują hi­po­kry­zją. Czy orien­tuje się pani, ile sami ma­cie ko­lo­nii? Poza tym bez na­szej in­ge­ren­cji obecny sys­tem mógłby się cał­ko­wi­cie za­wa­lić.

Tra­fił w punkt. Moje sta­no­wi­sko wy­ni­kało w du­żej mie­rze z ogra­ni­czo­nej wie­dzy na te­mat tego, co się działo na świe­cie, po­sta­no­wi­łam więc spro­wa­dzić na­szą roz­mowę na inne tory.

– Czy dla­tego pan tu jest? Aby uspraw­nić egip­ski sys­tem ban­kowy?

– O rany! Jest pan ban­kie­rem? Czy ob­raca pan rów­nież wła­snymi, czy tylko cu­dzymi pie­niędzmi?

A niech mnie, po raz ko­lejny da­łam się za­sko­czyć – tym ra­zem An­nie Sta­in­ton we wła­snej oso­bie. By­łam po­iry­to­wana, że prze­szko­dziła nam w roz­mo­wie, ale udało mi się roz­cią­gnąć usta w ser­decz­nym uśmie­chu na długo przed tym, jak po­fa­ty­go­wała się rzu­cić okiem w moją stronę. Re­dvers, o wiele bar­dziej spo­strze­gaw­czy, przy­ła­pał mnie jed­nak na kwa­śnej mi­nie; spra­wiał wra­że­nie roz­ba­wio­nego.

– Cóż, to nie ta­kie pro­ste – zwró­cił się do Anny. – Panna Sta­in­ton, jak mnie­mam?

– Och, mówmy so­bie po imie­niu.

Gdy po­ło­żyła dłoń na jego ra­mie­niu, le­dwo zdo­ła­łam po­wstrzy­mać się od prze­wró­ce­nia oczami. Od­wró­ci­łam się w stronę baru i po­pro­si­łam o szklankę wody. Dwa mocne drinki wy­raź­nie ode­brały mi zdol­ność sa­mo­kon­troli i nad­szedł czas, by od­zy­skać pa­no­wa­nie nad sobą. Anna za­sy­py­wała Re­dversa py­ta­niami, a ja my­śla­łam nad tym, czy się nie wy­co­fać. Nie za­mie­rza­łam za­bie­gać o uwagę żad­nego męż­czy­zny. Przede wszyst­kim jed­nak nie mia­łam ochoty ry­wa­li­zo­wać o nią z ko­bietą pra­wie dzie­sięć lat młod­szą ode mnie, w do­datku wy­raź­nie po­lu­jącą.

W głębi baru za­uwa­ży­łam męż­czy­znę o skó­rze w od­cie­niu kar­melu, ubra­nego w nie­ska­zi­tel­nie biały lniany gar­ni­tur. Pa­trzył w na­szym kie­runku i przez chwilę za­nie­po­ko­iłam się, czy to przy­pad­kiem nie ja je­stem obiek­tem jego prze­ni­kli­wej ob­ser­wa­cji.

Wtedy jed­nak zda­łam so­bie sprawę, że to w ple­cach Anny wy­pala wzro­kiem dziurę.

Od­wró­ci­łam się, by za­py­tać, czy któ­ryś z mo­ich to­wa­rzy­szy zna tego czło­wieka, gdy na­gle przez ma­te­riał bluzki po­czu­łam falę cze­goś zim­nego i usły­sza­łam brzdęk zbłą­ka­nych ko­stek lodu u mo­ich stóp. Z gar­dła wy­rwał mi się zdu­szony okrzyk, gdy spoj­rza­łam w dół na swoją prze­mo­czoną pierś.

To nie był wy­pa­dek. Wi­dzia­łam, jak Anna prze­chyla swoją szklankę, ob­ser­wu­jąc mnie ką­tem oka. Wła­ści­wie był to nie lada wy­czyn, po­nie­waż by­łam od niej pra­wie o głowę wyż­sza, a mimo to tra­fiła pre­cy­zyj­nie w mój de­kolt. Pier­wotny szok prze­ro­dził się we wście­kłość, którą szybko w so­bie stłu­mi­łam. Nie za­mie­rza­łam po­zwo­lić, by ta młoda ko­bieta wy­pro­wa­dziła mnie z rów­no­wagi. Pra­wie ją po­dzi­wia­łam – wy­my­śliła bar­dzo sku­teczny spo­sób na po­zby­cie się kon­ku­ren­cji w wy­ścigu o uwagę Re­dversa. Był w końcu naj­bar­dziej atrak­cyj­nym męż­czy­zną na sali.

To zwy­kłe spo­strze­że­nie, nie prze­jaw za­in­te­re­so­wa­nia.

Ni­gdy bym się do tego nie przy­znała, ale zimno prze­ni­ka­jące przez ma­te­riał bluzki spra­wiało mi przy­jem­ność – wie­czór wciąż był cie­pły. Po­czu­łam jed­nak ulgę, że przed ko­la­cją prze­bra­łam się w coś ciem­niej­szego. Cienka tka­nina i wil­goć to nie­zbyt skromne po­łą­cze­nie.

– Och, strasz­nie pa­nią prze­pra­szam – po­wie­działa Anna bez cie­nia szcze­ro­ści.

– Nic się nie stało – od­par­łam. – Pójdę się prze­brać.

– Mam na­dzieję, że nie znisz­czy­łam tej... uro­czej bluzki.

Pra­wie się ro­ze­śmia­łam. Kot, który wbiłby mi pa­zury w nogę, byłby mniej osten­ta­cyjny. Po­sła­łam jej sze­roki uśmiech.

– Je­śli dzięki temu po­czuje się pani le­piej, wy­ślę pani ra­chu­nek z pralni.

Już mia­łam odejść, gdy ką­tem oka do­strze­głam coś bia­łego; prze­cho­dzący obok nas męż­czy­zna szturch­nął Annę w ra­mię, wy­trą­ca­jąc jej z ręki ko­per­tówkę wy­szy­waną srebr­nymi pa­cior­kami. To­rebka otwo­rzyła się przy zde­rze­niu z pod­łogą i obie schy­li­ły­śmy się, by po­zbie­rać rze­czy. Opar­temu ple­cami o bar Re­dver­sowi trudno było się schy­lić, żeby nam po­móc, ale prze­su­nął kilka przed­mio­tów w moją stronę czub­kami swo­ich sta­ran­nie wy­pa­sto­wa­nych bu­tów. Zgar­nę­łam dro­bia­zgi znaj­du­jące się naj­bli­żej mnie – szminkę, pu­der­niczkę, która ja­kimś cu­dem wy­da­wała się nie­usz­ko­dzona, i kilka zbłą­ka­nych mo­net. Kiedy po­da­łam je An­nie, ta szybko scho­wała wszystko do to­rebki, po czym za­mknęła ją, za­ci­snęła usta i spoj­rzała na mnie.

Mo­gły­by­śmy wpa­try­wać się w sie­bie przez cały wie­czór, a słowo „dzię­kuję” i tak nie prze­szłoby przez te ru­bi­nowe usta.

Uzna­łam, że to do­sko­nały mo­ment, żeby się ulot­nić, dla­tego ży­czy­łam im obojgu do­brej nocy i ode­szłam. Prze­dzie­ra­jąc się przez tłum, wy­pa­try­wa­łam bia­łego lnia­nego gar­ni­turu, ale czło­wiek, który zde­rzył się z córką puł­kow­nika, znik­nął rów­nie nie­po­strze­że­nie, jak się po­ja­wił. By­łam pewna, że to ten sam męż­czy­zna, któ­rego przy­ła­pa­łam wcze­śniej na wpa­try­wa­niu się w Annę, ale nie mia­łam po­ję­cia, dla­czego wy­trą­cił jej z ręki to­rebkę. Bez wąt­pie­nia wy­glą­dało to na ce­lowe dzia­ła­nie.

Po­czu­łam przy­pływ ego­istycz­nej ulgi, że tym ra­zem to nie ja ścią­gnę­łam na sie­bie uwagę. Już nie raz po­pi­sa­łam się pu­blicz­nie swoją nie­zdar­no­ścią.

Cio­cia Mil­lie ga­wę­dziła z dwiema mło­dymi ko­bie­tami przy sto­liku, który wła­śnie mi­ja­łam. Wska­za­łam ge­stem swoją prze­mo­czoną bluzkę, na co Mil­lie z iry­ta­cją unio­sła wzrok ku su­fi­towi i kon­ty­nu­owała roz­mowę. Nie mia­łam po­ję­cia, ile drin­ków wy­piła, ale nie mar­twi­łam się o nią. Wie­dzia­łam, że so­bie po­ra­dzi.

Więk­szość go­ści albo udała się już do swo­ich po­koi, albo ro­ze­szła po ba­rze, dzięki czemu oświe­tlone księ­ży­cem ko­ry­ta­rze były pu­ste, gdy nimi szłam. Do­no­śny stu­kot mo­ich ob­ca­sów o mar­mur roz­brzmie­wał echem w ci­szy, wzbu­dza­jąc we mnie lekki nie­po­kój. Wnę­trze ho­telu przy­po­mi­nało la­bi­rynt, a ja nie mia­łam po­ję­cia, gdzie może się po­dzie­wać dżen­tel­men w bia­łym gar­ni­tu­rze. W po­śpie­chu mi­ja­łam pu­ste otwory drzwiowe pro­wa­dzące ku ciem­nym i ta­jem­ni­czym ścież­kom.

Wi­dzia­łam już miej­sce, w któ­rym mia­łam skrę­cić w stronę swo­jego po­koju. Jed­nak gdy mi­nę­łam ko­lejne mroczne przej­ście, wy­nu­rzyła się z niego czy­jaś ręka, do­ty­ka­jąc mo­jego ra­mie­nia.

Pi­snę­łam, pra­wie się po­ty­ka­jąc.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Drink przy­rzą­dzany na ba­zie whi­skey, z do­dat­kiem wody ga­zo­wa­nej, lodu oraz kilku kro­pli soku z cy­tryny (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­maczki).
[2] Drink na ba­zie ginu lub bur­bona, soku z li­monki oraz wody ga­zo­wa­nej.
[3] Ter­min uży­wany dla okre­śle­nia istot­nych w hi­sto­rii kon­flik­tów zbroj­nych. Do 1939 r. naj­czę­ściej uży­wany dla okre­śle­nia I wojny świa­to­wej (tak jak w tym przy­padku).