Miejsce egzekucji - Val McDermid - ebook + książka

Miejsce egzekucji ebook

Val McDermid

4,4

Opis

Najmroczniejsza premiera roku!

Książka od lat znajduje się na listach najważniejszych kryminałów w historii literatury. Nigdy wcześniej niepublikowana w Polce, a najważniejsza w dorobku, królowej kryminałów Val McDermid.

 

 

Miejsce egzekucji to wybitny kryminał autorstwa Val McDermid, jednej z najpopularniejszych autorek kryminałów na świecie. Książka od lat znajduje się na listach najważniejszych kryminałów w historii literatury.

 

Miejsce egzekucji zdobyło w 2000 roku nagrodę literacką "Los Angeles Times", a w 2001 roku została nominowana do nagrody im. Edgara Allana Poe w kategorii Najlepsza Powieść. Na jej podstawie powstał również świetnie przyjęty przez krytykę i publiczność mini serial telewizyjny.

 

 

 

Grudzień 1963 roku. Odcięta od świata wioska Scardale w północnej Anglii. 13-letnia Alison Carter wychodzi z psem na spacer i znika bez śladu. Intensywne poszukiwania nie przynoszą rezultatu. Choć ciało dziewczynki nie zostaje znalezione, wszyscy podejrzewają brutalne morderstwo. Dla młodego inspektora policji, George’a Bennetta, jest to pierwsza tak ważna i trudna sprawa. Śledztwa nie ułatwiają wrogo nastawieni do przybyszów z zewnątrz członkowie zamkniętej społeczności, przerażeni świadomością, że zbrodniarzem musi być jeden z nich...

Ponad trzydzieści lat później dziennikarka Catherine Heathcote zbiera materiały do książki o tamtych wydarzeniach. Nawiązuje kontakt z Bennettem i wyrusza do Scardale, żeby ponownie przyjrzeć się tej tajemniczej sprawie. Nagle pojawiają się nowe, szokujące informacje. Okazuje się, że dramat, który wtedy się rozegrał, mógł być czymś znacznie gorszym, niż do tej pory wszystkim się wydawało.

Miejsce egzekucji to antyczna tragedia osadzona w realiach współczesnej Anglii, a przede wszystkich trzymający w ciągłym napięciu mroczny thriller psychologiczny o niezwykle misternej konstrukcji. Autorka zagłębia się w ciemne zakamarki ludzkiej natury i bada cienką granicę pomiędzy prawdą a iluzją.

 

 

Absolutnie tajemnicza! Nie da się odłożyć.

Polecam nie tylko miłośnikom gatunku.

Katarzyna Bonda

 

 

 

Już od pierwszych stron wiadomo, że mamy do czynienia z wybitną autorką, która dzięki tej książce awansowała do pierwszej ligi twórców powieści kryminalnych - Jeffrey Deaver

 

Cudownie opowiedziana historia kryminalna... Być może McDermid w przyszłości napisze coś jeszcze lepszego, ale prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak miałaby przebić tę książę - Daily Telegraph

 

Jedna z najlepszych powieści detektywistycznych, jakie kiedykolwiek przeczytałam - Ruth Rendell

 

Niezwykle ważna, wstrząsająca książka. Prawdopodobnie najlepsza powieść, jaką do tej pory napisała McDermid. Autorka wspięła się na wyżyny swojego nieprzeciętnego talentu literackiego - Sunday Telegraph

 

Tej powieści mogliby jej pozazdrościć wszyscy inni autorzy kryminałów. Doskonałe, oryginalne, po mistrzowsku skonstruowane dzieło - Mirror

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 653

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (357 ocen)
203
98
45
9
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
infernem

Nie oderwiesz się od lektury

„Miejsce egzekucji” autorstwa Val McDermid wydano po raz pierwszy w 1999 roku. Zdobyła ona wtedy wielkie uznanie wśród czytelników oraz krytyków literackich. Po bez mała dwudziestu latach w ciągu, których zakwalifikowano ją do klasyki gatunku, doczekała się w końcu swojej premiery także w Polsce. Jako że ostatnimi czasy stałam się wielką fanką powieści kryminalnych oraz thrillerów to nie mogłam przejść obojętnie obok tej pozycji. „Choć życie miało wiele wad i niedostatków, alternatywa okazywała się nieskończenie gorsza.” Oczekiwania moje względem tej książki były dość wysokie i niestety nie do końca zostały spełnione. O ile na początku wciągnęłam się niemal natychmiastowo i z zapartym tchem czytałam każdą stronę, tak po jakiś dwustu pięćdziesięciu stronach, może trzystu, historia ta zaczęła mnie stopniowo coraz bardziej nużyć. Wszystko jakby stanęło w martwym punkcie i nie miało żadnych perspektyw na ruszenie dalej. Momentami przez to myślałam nawet o porzuceniu tej książki. Zaczęło ...
10
quasi

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno nie czytałem tak dobrej książki.Super.
10
Inky_xd

Całkiem niezła

Matko jedyno... Ja wiem, że to książka z 1999 roku, ale czy forma pisania książek, ich konstrukcja, aż tak bardzo były kiedyś toporne? Czy to po prostu ta konkretna autorka? Po 3 razy (albo i więcej) poruszane te same kwestie. W tej książce nie ma szansy przegapić żadnego wątku, bo tak bardzo każda pierdoła jest wałkowana... Nie uważam, że książka jest zła, ale zdecydowanie jest niepotrzebnie rozwleczona.
00
Aniitaa

Dobrze spędzony czas

Z początku męczyłam się z tą książką, ale myślę że dla zakończenia warto Jak już się wejdzie w tą historię chce się poznać prawdę
00
eplutka

Nie oderwiesz się od lektury

Książka bardzo ciekawa, buduje emocj e , no i to zakonczenie- byłby ciekawy scenariusz.
00

Popularność




Księga 1

WPROWADZENIE

PODOBNIE JAK ALISON CARTER urodziłam się w Derbyshire w 1950 roku. Równie dobrze jak ona znałam wapienne doliny White Peak i nie były mi obce burze śnieżne, które regularnie odcinały nas od reszty hrabstwa. Wszak to właśnie w Buxton śnieg uniemożliwił kiedyś w czerwcu mecz krykieta. Więc kiedy Alison Carter zaginęła we wrześniu 1963 roku, wywarło to na mnie i moich kolegach z klasy znacznie większe wrażenie niż na innych ludziach. Potrafiliśmy sobie wyobrazić, jak wyglądał jej zwykły dzień. Mieliśmy za sobą podobne lekcje i podobne debaty w szatni na temat tego, kto ze wspaniałej czwórki jest naszym ulubionym Beatlesem. Sądziliśmy, że łączyły nas te same nadzieje, marzenia i obawy. Właśnie dlatego od samego początku wszyscy wiedzieliśmy, że Alison Carter przydarzyło się coś strasznego, byliśmy bowiem głęboko przekonani, że dziewczęta takie jak ona – jak my – nie uciekają z domu. A przynajmniej nie w Derbyshire w środku grudnia.

Nie tylko trzynastolatki to rozumiały. Mój ojciec był jednym z setek wolontariuszy, którzy przeczesywali wysokie wrzosowiska oraz zadrzewione doliny wokół Scardale, a jego ponura mina, kiedy powrócił do domu po bezowocnym dniu spędzonym na przeszukiwaniu terenu, na zawsze wyryła mi się w pamięci. Śledziliśmy sprawę Alison Carter w gazetach i całymi tygodniami snuliśmy na ten temat przypuszczenia. Po latach nadal miałam do George’a Bennetta wiele pytań, na które były policjant nie potrafiłby odpowiedzieć.

Oparłam swoją opowieść wyłącznie na ówczesnych notatkach i aktualnych wspomnieniach. Podczas zbierania informacji do książki kilkukrotnie odwiedziłam Scardale i okolicę. Przeprowadziłam wywiady z wieloma osobami, które odegrały rolę w wyjaśnieniu historii Alison Carter, zbierając ich wrażenia i porównując wspomnienia. Nie ukończyłabym tej książki bez pomocy Janet Carter, Tommiego Clougha, Petera Grundy’ego, Charlesa Lomasa, Kathy Lomas i Dona Smarta. Posłużyłam się licencją poetycką, przypisując wielu osobom liczne myśli, emocje i wypowiedzi, jednak tam, gdzie było to możliwe, oparłam się na wywiadach z żyjącymi uczestnikami tamtych wydarzeń, którzy zgodzili się mi pomóc w stworzeniu wiernego obrazu zarówno całej społeczności, jak i jej pojedynczych mieszkańców.

Część z tego, co wydarzyło się tamtej strasznej grudniowej nocy w 1963 roku, oczywiście nigdy nie ujrzy światła dziennego. Ale wszystkim, których w jakimkolwiek stopniu poruszyły życie i śmierć Alison Carter, historia George’a Benetta daje fascynujący wgląd w jedną z najokrutniejszych zbrodni lat sześćdziesiątych.

Zbyt długo pozostawała ona w cieniu innych bardziej znanych „morderstw na wrzosowiskach”. A przecież los Alison Carter nie jest mniej straszny dlatego, że zginęła z rąk zabójcy, który miał na sumieniu tylko jedną ofiarę. Przesłanie jej śmierci wciąż pozostaje aktualne. Jeśli tragedia Alison Carter czegoś nas uczy, to tego, że nawet najpoważniejsze niebezpieczeństwa przybierają niekiedy pozornie niewinną postać.

Nic nie wróci życia Alison. Lecz przypomnienie tego, co się z nią stało, może zapobiec krzywdzie innych. Jeśli niniejsza książka się do tego przyczyni, uznamy – ja i George Bennett – że osiągnęliśmy nasz cel.

 

Catherine Heathcote

Longnor, 1998

PROLOG

DZIEWCZYNKA GOTOWAŁA SIĘ na śmierć. Nie przychodziło jej to łatwo. Jak większość nastolatek zawsze znajdowała powód do narzekań. Ale teraz, gdy wszystko miało się skończyć, życie zdawało się jej bardzo pociągające. Wreszcie zaczynała rozumieć, dlaczego starsi krewni tak uporczywie chwytali się każdej cennej minuty, nawet jeśli była przepełniona bólem. Choć życie miało wiele wad i niedostatków, alternatywa okazywała się nieskończenie gorsza.

Zaczęła nawet żałować pewnych rzeczy. Wszystkich tych chwil, gdy życzyła matce śmierci; gdy liczyła, że spełni się jej marzenie o byciu podrzutkiem. Całej tej nienawiści skierowanej przeciw dzieciakom ze szkoły, które przezywały ją, bo nie była jedną z nich. Żarliwej tęsknoty za dorosłością, gdy miałaby za sobą wszystkie te przykrości. Teraz wydawało się to nieistotne. Liczyło się jedynie niepowtarzalnie wartościowe życie, które właśnie miała stracić.

Czuła nieunikniony strach. Strach przed tym, co przyjdzie później, i tym, co nastąpi zaraz. Wychowano ją w wierze w niebo i jego niezbędne przeciwieństwo – piekło, równoważną i przeciwstawną siłę, zapewniającą ład świata. Miała własne wyobrażenia o niebie. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w swoim krótkim życiu liczyła na to, że właśnie to ją czeka, teraz tak przerażająco blisko.

Zarazem strasznie się bała, że trafi do piekła. Nie miała pewności, jak ono wygląda. Wiedziała tylko, że jest gorsze od wszystkiego, co wycierpiała w życiu. A biorąc pod uwagę, co przeżyła, musiało być w istocie bardzo złe.

Niemniej nie miała wyboru. Musiała pożegnać się z życiem.

Na zawsze.

Część pierwsza: Początki

„Manchester Evening News”, wtorek 10 grudnia, s. 3

100 FUNTÓW NAGRODY ZA ODNALEZIENIE CHŁOPCA

Policja kontynuuje poszukiwania dwunastoletniego Johna Kilbride. Czy 100 funtów nagrody naprowadzi ją na nowy trop?

Lokalny dyrektor zarządzający zaoferował 100 funtów osobie mogącej przekazać informacje prowadzące do odnalezienia Johna, który zniknął ze swojego domu w Smallshaw Lane, Ashton-under-Lyne, osiemnaście dni temu.

1

Środa 11 grudnia 1963. 19:53

POMÓŻCIE. Musicie mi pomóc. – Głos kobiety drżał nabrzmiały łzami. Policjant na służbie, który odebrał telefon, usłyszał czknięcie, jak gdyby dzwoniąca nie mogła się wysłowić.

– Po to tu jesteśmy, szanowna pani – powiedział flegmatycznie posterunkowy Ron Swindells. Pracował w Buxton od dobrych piętnastu lat, a przez ostatnie pięć z nich nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przeżywa ponownie pierwsze dziesięć. Uważał, że historia kołem się toczy. Jeszcze nie wiedział, że pogląd ten zostanie bezpowrotnie obalony przez wydarzenia, jakie miały się przed nim rozegrać, i póki co z przyjemnością powtarzał to powiedzenie, które dotychczas tak dobrze się sprawdzało. – W czym problem? – spytał głębokim, basowym głosem o lekko bezosobowym zabarwieniu.

– Alison – wydyszała kobieta. – Moja Alison nie wróciła do domu.

– Pani córka Alison, tak? – spytał posterunkowy Swindells; umyślnie zachował spokój, by dodać kobiecie otuchy.

– Bezpośrednio po powrocie ze szkoły wyszła z psem. I jeszcze jej nie ma – histeria, na której skraju znajdowała się kobieta, podniosła jej głos o ton wyżej.

Swindells automatycznie spojrzał na zegar. Siedem minut przed ósmą. Kobieta słusznie się niepokoiła. Dziewczynka musiała być poza domem przez cztery godziny. O tej porze roku nie były to żarty.

– Być może poszła do koleżanki, tak pod wpływem chwili? – zapytał, wiedząc, że na pewno zdążyła to sprawdzić, nim zadzwoniła na komendę.

– Pukałam do wszystkich drzwi w wiosce. Zaginęła. Mówię panu. Mojej Alison coś się stało. – Teraz kobieta była załamana, słowa wyduszała w przerwach pomiędzy łkaniem. Swindellsowi zdawało się, że usłyszał dudnienie innego głosu w tle. Kobieta powiedziała wwiosce.

– Skąd dokładnie pani dzwoni? – spytał.

Dobiegły go strzępy stłumionej rozmowy, a potem nagle odezwał się wyraźny, stanowczy męski głos z charakterystycznym południowym akcentem.

– Tu Philip Hawkin z majątku w Scardale.

– Rozumiem, sir – ostrożnie odrzekł Swindells. Chociaż ta informacja nic nie zmieniała, sprawiła, że policjant zachował ostrożność, świadom, że tamten rejon pozostaje, w większym, niż można by sądzić, stopniu, poza jego zasięgiem. Scardale to nie tylko był inny świat niż ruchliwe miasteczko, w którym mieszkał i pracował Swindells. Wioska miała reputację miejsca, które rządzi się własnymi prawami. Żeby zadzwonił do niego w takiej sprawie ktoś ze Scardale, musiało zajść coś niezwykłego. Głos Hawkina obniżył się o ton, jakby chciał dać do zrozumienia, że rozmawia ze Swindellsem jak mężczyzna z mężczyzną.

– Proszę wybaczyć mojej żonie. Jest ogromnie zdenerwowana. Kobiety są bardzo emocjonalne, nie uważa pan? Oficerze, jestem przekonany, że Alison nic się nie stało, ale żona nalegała, by do was zadzwonić. Myślę, że córka zaraz się pojawi, a w żadnym razie nie chciałbym marnować pańskiego czasu.

– Czy może pan podać mi jakieś szczegóły, sir? – odparł flegmatycznie Swindell, przysuwając bliżej swój notatnik.

DETEKTYW GEORGE BENNETT od dawna powinien być w domu. Dochodziła ósma. Nikt nie oczekiwał, że wyżsi rangą detektywi będą tkwić tak długo przy biurku. Właściwie powinien siedzieć na swoim fotelu, z wyciągniętymi przed rozpalonym kominkiem długimi nogami, najedzony, oglądając operę mydlaną w telewizji. A kiedy Anne sprzątałaby i myła naczynia, on wyskoczyłby na piwo i pogaduchy w barze Duke of York czy Baker’s Armes. Nie było szybszego sposobu na poznanie miejsca niż rozmowa w pubie. A on, przyjezdny z dopiero sześciomiesięcznym stażem, potrzebował takiego ułatwienia bardziej niż którykolwiek z jego kolegów z pracy. Wiedział, że miejscowi nie ufali mu na tyle, by dzielić się plotkami, ale stopniowo zaczynali traktować go jak mebel, wybaczając i zapominając, że jego ojciec i dziadek pijali w innych częściach hrabstwa.

Spojrzał na zegarek. Musiałby mieć fart, żeby dotrzeć dzisiaj do pubu. Nie żeby to było jakimś problemem. George nie przepadał za piciem. Gdyby obowiązki zawodowe nie zmuszały go do trzymania ręki na pulsie miasteczka, wcale nie odwiedzałby pubów. Dużo chętniej wziąłby Anne i potańczył z nią przy jednym z tych nowych bigbitowych zespołów, które regularnie grały w Pavilion Gardens, lub zabrał ją na film do Opera House. Albo po prostu został w domu. Po trzech miesiącach małżeństwa George nadal nie mógł uwierzyć, że Anne zgodziła się spędzić z nim resztę życia. To był cud, który podtrzymywał go na duchu podczas najgorszych chwil w pracy. Na razie złe momenty wynikały z nudy, a nie okropieństw zbrodni, z jakimi się stykał. Wydarzenia następnych siedmiu miesięcy miały ten cud wystawić na próbę.

Tego wieczora wizja Anne w oczekiwaniu na niego dziergającej przed telewizorem kusiła go dużo bardziej niż kufel jakiegokolwiek piwa. George oderwał kawałek kartki z notesu, wsunął go pomiędzy papiery, które czytał, by zaznaczyć miejsce, zdecydowanym ruchem zamknął akta i schował je do szuflady biurka. Zgasił papierosa Gold Leaf, po czym opróżnił popielniczkę do kosza przy biurku – zawsze tak robił, nim sięgnął po płaszcz i, z pewnym zażenowaniem, kapelusz trilby z szerokim rondem, w którym stale czuł się odrobinę głupio. Anne uwielbiała ten kapelusz. Zawsze powtarzała mu, że wyglądał w nim jak James Stewart. Osobiście nie podzielał tej opinii. To, że miał pociągłą twarz i opadające blond włosy, nie robiło z niego gwiazdy filmowej. Założył płaszcz, stwierdzając, że teraz dzięki pikowanej podszewce, którą kazała mu kupić Anne, stał się nieco ciasny. Poczuł, że tkanina napina się lekko na szerokich od gry w krykieta ramionach, ale wiedział, że będzie wdzięczny za podpinkę, gdy tylko wyjdzie z posterunku na przeszywający mróz, który zawsze atakował ulice Buxton od strony wrzosowisk.

Rozejrzał się ostatni raz po biurze, by sprawdzić, czy nie zostawił na widoku czegoś, czego nie powinny widzieć sprzątaczki, po czym zamknął za sobą drzwi. Gdy rozejrzał się wokół, zobaczył, że w biurze wydziału kryminalnego nikogo nie było, więc odwrócił się, by pozwolić sobie na chwilę próżności. „Detektyw inspektor G.D. Bennett” wyryte białymi literami na małej czarnej plastikowej plakietce. To coś, zczego można być dumnym, pomyślał. Jeszcze przed trzydziestką, a już DI. To było warte każdej nużącej minuty przez te trzy lata ciągłego zakuwania dla stopnia z prawa, ułatwiającego mu wejście na szybką ścieżkę kariery – został jednym z pierwszych absolwentów, którzy doczekali się przyspieszonego awansu w jednostce Derbyshire. Teraz, siedem lat po przysiędze wierności, był najmłodszym inspektorem w cywilu, jakiego awansowano.

Nikt nie mógł zobaczyć tego naruszenia godności, więc zbiegł po schodach. Siłą rozpędu wpadł przez wahadłowe drzwi do sali odpraw. Trzy głowy odwróciły się w jego stronę. Przez chwilę George nie wiedział, dlaczego jest tak cicho. Wtedy sobie przypomniał. Połowa miasteczka była na uroczystości żałobnej na cześć niedawno zamordowanego prezydenta Kennedy’ego, specjalnej mszy dla wszystkich wyznań. Miasteczko uznało zamordowanego przywódcę za niemalże rodzimego obywatela. Wszakże na kilka miesięcy przed śmiercią, JFK złożył parę kilometrów stąd wizytę na grobie siostry w Edensor w Chatsworth House. Fakt, że jedna z pielęgniarek, które pomagały chirurgom w bezowocnej walce o życie prezydenta w szpitalu w Dallas, pochodziła z Buxton, dodatkowo wzmocnił w mniemaniu miejscowych to powiązanie.

– Wszystko w porządku, sierżancie? – spytał.

Oficer dyżurny Bob Lucas skrzywił się i wzruszył jednym ramieniem. Spojrzał na kartkę papieru w swoich rękach.

– Było przed pięcioma minutami, sir. – Wyprostował się. – To prawdopodobnie nic takiego – dodał. – Mogę się założyć, że sprawa będzie rozwiązana, zanim tam dotrę.

– Coś interesującego? – spytał George przyjaznym głosem. W żadnym razie nie chciał, by Bob Lucas myślał, że jest tym typem detektywa, który traktuje mundurowych jak kataryniarz tresowane małpki.

– Zaginiona dziewczyna – powiedział Lucas, wręczając mu kartkę papieru. – Posterunkowy Swindells właśnie odebrał zgłoszenie. Zadzwonili bezpośrednio tu, nie przez centralę.

George starał się umiejscowić Scardale na swojej mentalnej mapie okolicy.

– Mamy tam swojego człowieka, sierżancie? – spytał.

– Nie potrzeba, to ledwo wieś. Góra dziesięć domów. Nie, Scardale podlega pod Petera Grundy’ego w Longnor. To tylko trzy kilometry od niego. Ale matka oczywiście pomyślała, że to zbyt ważne dla Petera.

– A pan jak uważa? – George był ostrożny.

– Uważam, że lepiej, abym pojechał samochodem do Scardale i porozmawiał z panem Hawkinem, sir. Po drodze wezmę Petera – powiedział, sięgając po czapkę i zakładając ją na włosy, które miał niemal tak czarne i lśniące jak buty. Rumiane policzki wyglądały, jakby wypchał usta piłeczkami pingpongowymi. Całości dopełniały błyszczące ciemne oczy oraz proste czarne brwi, a wszystko to razem sprawiało, że przypominał kukłę brzuchomówcy. Ale George już się zorientował, że Bob Lucas był ostatnią osobą, która pozwoliłaby komuś wkładać słowa w swoje usta. Wiedział, że jeśli zada Lucasowi pytanie, otrzyma jasną odpowiedź.

– Mogę zabrać się z wami? – spytał George.

PETER GRUNDY odłożył delikatnie słuchawkę na widełki. Potarł kciukiem żuchwę szorstką od jednodniowego zarostu jak papier ścierny. Tego grudniowego dnia 1963 roku miał trzydzieści dwa lata. Fotografie z tamtego czasu ukazują mężczyznę o bladej twarzy, z wąską szczęką i krótkim, ostrym nosem podkreślonym przez wojskową fryzurę. Na zdjęciach z wakacji z dziećmi widać, że jego oczy patrzyły czujnie, nawet gdy się uśmiechał.

Dwa telefony w przeciągu dwóch minut przełamały rutynę spokojnego wieczoru z żoną przed telewizorem, a dziećmi już wykąpanymi i w łóżkach. To nie było tak, że nie wziął pierwszego telefonu na poważnie. Skoro stara Mateczka Lomas, oczy i uszy Scardale, podjęła trud wystawienia swojego reumatyzmu na przenikliwe zimno, opuszczając komfort domu na rzecz budki telefonicznej w centrum wsi, musiał zareagować.

Uznał po prostu, że sprawa może poczekać do ósmej, do końca programu. Bo choć Mateczka utrzymywała, że dzwoni kierowana troską o zaginioną uczennicę, Grundy nie miał pewności, czy nie stanowiło to tylko wymówki, aby namieszać matce dziewczyny. Słyszał, co ludzie mówili, i wiedział, że niektórzy w Scardale uważali, że Ruth Carter odrobinę zbyt szybko stanęła na ślubnym kobiercu z Philipem Hawkinem, mimo że od czasu śmierci jej Roya był pierwszym mężczyzną, który sprawiał, że się rumieniła.

Wtedy telefon zadzwonił drugi raz, wywołując grymas na twarzy żony i zmuszając go do porzucenia wygodnego fotela na rzecz chłodnego korytarza. Tym razem nie mógł zignorować wezwania. Sierżant Lucas z Buxton wiedział o zaginionej dziewczynce i był już w drodze. Jakby wejście z buciorami na jego teren nie było wystarczająco uciążliwe, to jeszcze zabrał ze sobą Profesorka. Po raz pierwszy Grundy i jego koledzy musieli pracować z kimś, kto studiował na uniwersytecie. Z plotek podczas swoich sporadycznych wizyt w jednostce w Buxton wiedział, że nikt z nich nie czuł się z tym komfortowo. Szybko dołączył do tych, którzy uważali, że dla glin nie ma lepszego uniwersytetu niż samo życie. Ci cali absolwenci – nie mogłeś wysłać ich w sobotnią noc na buxtoński rynek. Nigdy nie widzieli na oczy bójki w pubie, a skąd wobec tego mieliby wiedzieć, jak sobie z nią poradzić. Grundy powtarzał, że jedyna dobra rzecz, jaką można powiedzieć o detektywie inspektorze Bennettcie, to że ma rękę do krykieta. Ale to nie był wystarczający powód dla Grundy’ego, by cieszył się z obecności Profesorka, która zakłócała równowagę jego ostrożnie pielęgnowanych kontaktów.

Wzdychając, zapiął kołnierzyk koszuli. Założył marynarkę, wyprostował czapkę i wziął płaszcz. Wsunął głowę przez drzwi do salonu z polubownym uśmiechem nerwowo przyklejonym do twarzy.

– Muszę jechać do Scardale – powiedział.

– Cii! – żona skarciła go ze złością. – Zbliża się ciekawy moment.

– Alison Carter zaginęła – dodał złośliwie, zamykając za sobą drzwi do pokoju i popędził korytarzem, nim mogła zareagować. A nawet przez chwilę nie wątpił, że zareaguje. Zaginięcie dziecka miało miejsce zbyt blisko, żeby Longnor nie odczuło chłodnego podmuchu na swoim karku.

GEORGE BENNETT podążył za sierżantem Lucasem na parking. Wolałby jechać własnym autem, stylowym czarnym fordem corsair równie nowym, co jego awans, ale protokół wymagał, by usiadł na fotelu pasażerskim służbowego rovera i pozwolił Lucasowi prowadzić. Gdy skręcili na południe w główną drogę przez rynek, George próbował stłumić podekscytowanie, które pojawiło się w nim, gdy usłyszał słowa „zaginiona dziewczyna”. Prawdopodobnie, jak słusznie zauważył Lucas, nic z tego nie wyjdzie. Ponad dziewięćdziesiąt pięć procent przypadków zgłoszeń zaginięć dzieci kończyło się powrotem małoletniego przed porą spania lub, w najgorszym przypadku, przed śniadaniem.

Lecz czasem zdarzało się inaczej. Czasem zaginione dziecko pozostawało zaginionym na tyle długo, że rosła pewność, iż nigdy nie wróci do domu. Niekiedy z wyboru. Częściej dlatego, że już nie żyło, i wtedy policji pozostawało tylko pytanie, ile czasu zajmie odnalezienie ciała. Czasem jednak znikało bez śladu, jakby pochłonęła je ziemia.

Na przestrzeni ostatnich sześciu miesięcy były dwa takie przypadki, oba niecałe pięćdziesiąt kilometrów od Scardale. George zawsze śledził biuletyny z innych okręgów oraz jednostek Derbyshire i zwrócił szczególną uwagę na te dwie sprawy dotyczące zaginionych osób, ponieważ miały miejsce na tyle blisko, że dzieciaki mogły pojawić się w jego rewirze. Żywe lub martwe.

Pierwszym przypadkiem była Pauline Catherine Reade. Ciemnowłosa, piwnooka szesnastolatka z Gorton w Manchesterze, ucząca się na cukiernika. Szczupła, około metra pięćdziesiąt wzrostu, ubrana w różowo-złotą sukienkę i bladoniebieski płaszcz. Tuż przed ósmą w piątek 12 czerwca wyszła na twista z domu, w którym mieszkała z rodzicami i młodszym bratem. Nigdy więcej jej nie widziano. Żadnych kłopotów w domu czy pracy. Żadnego chłopaka, z którym mogłaby się pokłócić. Nie miała pieniędzy na ucieczkę, nawet jeśliby jej pragnęła. Przeszukano rozległy teren i osuszono trzy lokalne zbiorniki, wszystko bezskutecznie. Policja z Manchesteru dokładnie sprawdzała wszystkie doniesienia o pojawieniu się Pauline, ale żadne nie doprowadziło ich do poszukiwanej dziewczyny.

Drugie zaginięcie zdawało się nie mieć nic wspólnego z Pauline Reade oprócz swej niewytłumaczalnej, prawie magicznej natury. John Kilbride, dwanaście lat, ponad metr czterdzieści wzrostu, szczupła budowa ciała, ciemnobrązowe włosy, niebieskie oczy i jasna cera. Miał na sobie szarą sportową kurtkę w kratę, długie popielate flanelowe spodnie, białą koszulę i czarne buty z kwadratowym noskiem. Według jednego z detektywów z Lancashire, którego George znał z krykieta, chłopiec nie był zbyt bystry, ale za to miły i uprzejmy. John poszedł do kina z przyjaciółmi w sobotnie popołudnie, tego dnia, gdy w Dallas zmarł Kennedy. Potem opuścił ich, mówiąc, że idzie na targowisko w Ashton-under-Lyne, gdzie często dorabiał sobie trzy pensy, parząc herbatę dla straganiarzy. Ostatnio widziano go opartego o kontener z resztkami około wpół do szóstej.

Właśnie wczoraj w akcie desperacji próbowano podkręcić tempo poszukiwań, kiedy lokalny biznesmen zaoferował sto funtów nagrody. Niestety nic z tego nie wynikło. Ten sam kolega wspomniał George’owi w ostatnią sobotę na policyjnej potańcówce, że John Kilbride i Pauline Reade zostawiliby więcej śladów, gdyby porwało ich UFO.

A teraz zaginiona dziewczynka w jego rewirze. Patrzył przez okno na oświetlone światłem księżyca pola okalające drogę do Ashbourne, wyboiste pastwiska pokryte skorupą ze szronu i przedzielające je mury, które niemal lśniły w srebrnym świetle. Księżyc skrył się za półprzejrzystą chmurą i pomimo ciepłego płaszcza George zadrżał na myśl o spędzeniu nocy bez dachu nad głową w tej nieprzyjaznej scenerii. Zawstydził się swojego wcześniejszego entuzjazmu w związku z dużą sprawą, który przysłonił mu najważniejsze: troskę o dziewczynkę i jej rodzinę. George nagle odwrócił się do Boba Lucasa i powiedział:

– Niech mi pan opowie o Scardale.

Wyciągnął papierosy i zaoferował jednego sierżantowi, który potrząsnął przecząco głową.

– Nie, dziękuję, sir. Staram się ograniczać. Można powiedzieć, że Scardale zatrzymało się w czasie – odrzekł. W migotliwym świetle zapalniczki George’a twarz Lucasa wyglądała ponuro.

– To znaczy?

– Tam jest jak w średniowieczu. Tylko jedna droga zakończona ślepym zaułkiem przy budce telefonicznej w centrum wsi. I wielki dom, dwór, do którego właśnie zmierzamy. Nie ma tam więcej niż tuzin domów i budynków gospodarczych. Żadnego pubu, sklepu, poczty. Pan Hawkin to ktoś w rodzaju dziedzica. Do niego należy każdy dom w Scardle, plus farmy, a także okoliczne tereny w promieniu kilometra we wszystkich kierunkach. Każdy, kto tam mieszka, jest dzierżawcą i jego podwładnym. Jakby wszyscy należeli do niego. – Sierżant zwolnił, by skręcić w prawo z głównej drogi w wąski zaułek, który prowadził koło kamieniołomu.

– Są tylko trzy nazwiska w tej okolicy, jak sądzę. Albo jesteś Lomasem, albo Crowtherem, albo Carterem.

Nie Hawkinem, zauważył w myślach George. Zanotował ten szczegół do późniejszego przemyślenia.

– Ludzie na pewno wyjeżdżają, by się pobrać albo do pracy?

– O tak, ludzie wyjeżdżają – potwierdził Lucas. – Ale Scardale w nich zostaje. Nigdy się go nie pozbywają. W każdym pokoleniu jedna lub dwie osoby biorą ślub z kimś z zewnątrz. To jedyna szansa, by uniknąć małżeństw między kuzynami. Ale przeważnie ci, którzy wżenili się w Scardale, po latach szukają rozwodu. Co ciekawe, zawsze opuszczają dzieci. – Rzucił szybkie spojrzenie na George’a, jakby chciał sprawdzić jego reakcję.

George zaciągnął się papierosem i zachował swoje przemyślenia dla siebie. Słyszał o takich miejscach, ale nigdy w żadnym z nich nie był. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak to jest stanowić część tak zamkniętego, tak ograniczonego świata, gdzie każdy wie wszystko o twojej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.

– Trudno uwierzyć, że istnieje takie miejsce tak blisko miasta. Ile to jest? Jedenaście kilometrów?

– Dwanaście – skorygował Lucas. – To historyczna miejscowość. Proszę spojrzeć na te drogi. – Wskazał na ostry zakręt w lewą stronę do wioski Earl Sterndale, gdzie domy dla pracowników zbudowane przez firmę będącą właścicielem kamieniołomu stały stłoczone wzdłuż zbocza niczym zwarty młyn w rugby. – Zanim dostaliśmy auta z przyzwoitymi silnikami i zbudowano porządne, asfaltowe drogi, dotarcie zimą ze Scardale do Buxton zajmowało większość dnia. Oczywiście pod warunkiem, że droga nie była akurat zablokowana przez zaspy. Ludzie musieli sami na sobie polegać. W niektórych miejscach nigdy nie pozbyli się tego nawyku. Weźmy tę dziewczynę, Alison. Nawet mimo autobusu dotarcie do szkoły zajmuje jej codziennie godzinę. Hrabstwo próbowało namówić rodziców, by w podobnych przypadkach od poniedziałku do piątku wysyłali dzieci do internatu, zaoszczędzając na przejazdach. Ale w miejscowościach takich jak Scardale po prostu się odmawia. Oni nie uważają tego za pomoc ze strony hrabstwa. Myślą, że władze chcą odebrać im dzieci. Nie można im przemówić do rozsądku.

Samochód zachybotał na serii ostrych zakrętów, po czym zaczął wspinaczkę na strome pasmo, silnik rzęził, gdy Lucas zmieniał biegi. George otworzył uchylne okienko i strząsnął resztki popiołu z papierosa na pobocze. Powiew mroźnego powietrza zabarwionego dymem wleciał mu do gardła, więc pospiesznie zamknął okno.

– A jednak pani Hawkin szybko po nas zadzwoniła.

– Jak powiedział posterunkowy Swindells, najpierw zapukała do wszystkich drzwi w Scardale – oschle odpowiedział Lucas. – Niech mnie pan źle nie zrozumie. Oni nie są wrodzy wobec policji. Po prostu… nie należą do zbyt otwartych i tyle. Chcą odnaleźć Alison. Więc będą nas znosić.

Samochód wspiął się na szczyt i rozpoczął długi zjazd w dół do wsi Longnor. Wapienne budynki, brudnobiałe w świetle ksieżyca przycupnęły przy drodze niczym śpiące owce, z kominów unosiły się pióropusze dymu. Na skrzyżowaniu w centrum wioski George dostrzegł wyraźny zarys umundurowanego policjanta, tupiącego nogami o ziemię, by utrzymać ciepło.

– To Peter Grundy – powiedział Lucas. – Mógł zaczekać w środku.

– Może niecierpliwi się, bo chce wiedzieć, co się stało. W końcu to jego rewir.

Lucas burknął.

– Raczej żona suszy mu głowę o to, że musiał wyjść z domu.

Zahamował trochę zbyt ostro i samochód zniosło wprost na krawężnik. Posterunkowy Peter Grundy zgarbił się, żeby zobaczyć, kto siedzi na fotelu pasażera, po czym wsiadł z tyłu.

– Dobry wieczór, sierżancie – powiedział. – Sir – dodał, skłoniwszy głowę w stronę George’a. – Nie podoba mi się to wszystko.

2

Środa 11 grudnia 1963. 20:26

NIM SIERŻANT LUCAS zdążył odjechać, George Bennett uniósł palec.

– Scardale jest tylko cztery kilometry stąd, tak?

Lucas przytaknął.

– Zanim tam dotrzemy, chciałbym dowiedzieć się jak najwięcej o tym, co nas czeka. Możemy dać chwilę posterunkowemu Grundy’emu, by wprowadził nas w sytuację?

– Minuta czy dwie nie zaszkodzi – powiedział Lucas, wrzucając luz.

Bennett lekko się obrócił, aby widzieć chociaż nikły zarys twarzy miejscowego policjanta.

– Zatem, posterunkowy Grundy, nie sądzi pan, że znajdziemy Alison Hawkin siedzącą przy kominku i ruganą przez matkę?

– Carter, sir. Alison Carter. Ona nie jest córką dziedzica – odparł Grundy z lekką nutą zniecierpliwienia charakterystyczną dla kogoś, kto spodziewał się wielogodzinnego wyjaśniania.

– Dziękuję – odpowiedział łagodnie George. – Uratował mnie pan przed popełnieniem gafy. Proszę nam krótko opowiedzieć o rodzinie. Chciałbym się trochę zorientować w sytuacji.

Podał Grundy’emu papierosy, aby mężczyzna nie miał wrażenia, że jest traktowany protekcjonalnie.

Rzuciwszy szybkie spojrzenie w stronę Boba Lucasa, który skinął głową, Grundy wysunął papierosa z paczki i zaczął grzebać w kieszeni płaszcza, szukając zapalniczki.

– Zrelacjonowałem inspektorowi, jak mają się sprawy w Scardale – powiedział Lucas, w czasie gdy Grundy zapalał papierosa. – Wyjaśniłem mu, że wioska i cała ziemia należą do dziedzica.

– Dobra – mruknął przez smugę dymu Grundy. – Jeszcze rok temu wieś należała do wuja Hawkina, starego pana Castletona. Jak pokazują akta parafialne, Castletonowie zamieszkują majątek od dawien dawna. W każdym razie syn starego Williama Castletona zginął na wojnie. Latał na bombowcach, ale pewnej nocy nad Niemcami miał pecha i uznano go za zabitego w akcji. Młody William urodził się, gdy jego rodzice byli już starsi, potem nie mieli więcej dzieci. Dlatego po śmierci pana Castletona Scardale trafiło w ręce jego siostrzeńca, tego Philipa Hawkina. Gościa, którego nikt nie widział, odkąd był małym chłopcem.

– Co o nim wiemy? – spytał Lucas.

– Jego matka, siostra dziedzica, dorastała tutaj, ale wyszła za niewłaściwego faceta, Stana Hawkina. W tamtym czasie był w RAF-ie, ale długo tam nie wytrzymał. Zawsze twierdził, że wziął na siebie winę za starszego oficera, jednak, mówiąc krótko, wyrzucili go za sprzedawanie części na lewo. W każdym razie dziedzic postanowił wyprowadzić go na prostą i załatwił mu pracę u swojego starego kumpla na południu kraju – sprzedaż samochodów. Z tego, co mówią, nigdy więcej nie złapano go na oszustwie, ale uważam, że natura ciągnie wilka do lasu i właśnie dlatego przestali przyjeżdżać w odwiedziny.

– A co z synem, Philipem? – zapytał George, próbując przyspieszyć opowieść.

Grundy wzruszył ramionami, jego masa sprawiła, że samochód zachybotał.

– To przystojny drań. Przyznaję. Mnóstwo czaru, wazeliny i tym podobne. Kobiety go lubią. Wobec mnie był zawsze w porządku, ale mimo to nie powierzyłbym mu nawet psa.

– I poślubił matkę Alison Carter?

– Właśnie do tego zmierzałem – odparł Grundy z godnością. – Ruth Carter była wdową od prawie sześciu lat, gdy Hawkins przyjechał z południa, by przejąć swój spadek. Z tego, co słyszałem, Ruth od razu przypadła mu do gustu. Ładna z niej kobieta, to prawda, ale nie każdy mężczyzna przygarnąłby dziecko innego. Jednak podobno nigdy nie stanowiło to dla niego problemu. Nie odpuścił sobie Ruth. A ona nie miała nic przeciwko. Przywrócił blask jej oczom. Po trzech miesiącach od jego pojawienia się w Scardale zostali małżeństwem. Stworzyli ładną parę.

– Błyskawiczny romans? – powiedział George. – Założę się, że nie wszystkim się to spodobało, nawet w społeczności tak zżytej jak Scardale.

Grundy wzruszył ramionami.

– Nic o tym nie słyszałem – mruknął. George zrozumiał, że trafił na mur. Najwyraźniej musiał zapracować na zaufanie Grundy’ego, zanim wiejski policjant podzieli się z nim swoją trudno zdobytą wiedzą. A że coś wiedział, tego George był pewien.

– Dobrze więc, pojedźmy do Scardale i zorientujmy się, o co chodzi – zdecydował.

Lucas wrzucił bieg i pojechał przez wioskę. Przy znaku „droga bez przejazdu” ostro zjechał w lewo z głównej szosy.

– Dobrze oznakowane – skomentował sucho George.

– Przypuszczam, że każdy, kto chce się dostać do Scardale, i tak zna drogę – powiedział Bob Lucas, skoncentrowany na jeździe przez wąską ścieżkę, która zdawała się zawracać na serpentynie podjazdów i zjazdów. Bliźniacze stożki reflektorów słabo przebijały się przez ciemność drogi, napotykając co rusz wysokie skarpy i nierówne kamienne ściany, które wybrzuszały się i nachylały pod pozornie niemożliwymi kątami.

– Kiedy wsiedliśmy do samochodu, powiedział pan, panie Grundy, że to się panu nie podoba – rzucił George. – Dlaczego?

– Ta Alison wygląda na rozsądną dziewczynkę. Znam ją – chodziła do podstawówki w Longnore. Moja bratanica była z nią w klasie i razem uczęszczały do prywatnego gimnazjum. Kiedy na pana czekałem, pogadałem z naszą Margaret. Ona twierdzi, że dzisiaj Alison zachowywała się normalnie. Wróciły razem autobusem, jak zawsze. Alison chciała wybrać się któregoś wieczora po szkole do Buxton po świąteczne prezenty. Poza tym powiedziała mi, że Alison nie należy do dziewczyn, które uciekają. Kiedy dzieje się coś złego, stawia temu czoło. Więc cokolwiek stało się Alison, raczej nie było jej wyborem.

Słowa Grundy’ego zaciążyły George’owi na żołądku. Jakby oddając ich złowrogą naturę, przydrożne ściany zniknęły, ustępując miejsca stromym wapiennym klifom. Droga, całkowicie podporządkowana topografii terenu, wtapiała się w wąską przełęcz. Mój Boże, pomyślał George, to jak kanion wwesternie. Powinniśmy mieć na sobie kowbojskie kapelusze ijechać na mułach, anie siedzieć wsamochodzie.

– Zaraz za zakrętem, sierżancie – powiedział Grundy z tylnego siedzenia. Jego oddech pachniał tytoniem.

Lucas mocno zwolnił, podążając za łukiem wysuniętego występu skały. Prawie od razu drogę przed nimi zablokowała ciężka, zakratowana brama. George gwałtownie wciągnął powietrze. Gdyby to on prowadził, nieświadom przeszkody, na pewno by się rozbił. Grundy wyskoczył z samochodu i potruchtał do bramy. George zauważył kilka śladów z farby w różnych kolorach wzdłuż kamiennych ścian po obu stronach drogi.

– Raczej nie lubią tu obcych, prawda?

Lucas uśmiechnął się ponuro.

– Nie muszą. Za tą bramą w zasadzie jest prywatna droga. Dopiero dziesięć lat temu położono tu asfalt. Przedtem można tu było przejechać jedynie traktorem lub land roverem.

Ruszył powoli i zaczekał po drugiej stronie bramy, aż Grundy ją zamknie i do nich dołączy. Pojechali dalej. Sto metrów od bramy skończyły się wapienne klify pochylające się z obu stron nad drogą. Przed nimi znów otworzył się rozległy pejzaż. Nagle ponownie wynurzyli się z ciemności w pełne światło księżyca. Widok gwieździstego nieba nasunął George’owi skojarzenie z wyjściem z tunelu na olbrzymi stadion o średnicy przynajmniej kilometra. Utworzony przez wzgórza pierścień, stanowiący odpowiednik miejsc publiczności, miał niemal idealnie okrągły kształt. Ale to nie była sportowa arena. W niesamowitym świetle księżyca George dostrzegał połacie dzikich pastwisk leżące cicho przy drodze, która przecinała dno doliny na pół. Pod skalnymi ścianami stały przytulone do siebie owce, ich oddech unosił się z parą na mroźnym powietrzu. Kiedy przejeżdżali obok, ciemniejsze pola okazały się obszarem ściętych lasów. George nigdy nie widział nic podobnego. To był sekretny świat, ukryty i odizolowany.

Teraz dostrzegał światła, słabe wobec blasku księżyca, ale na tyle silne, by ukazać budynki porozrzucane przy bladych, wapiennych skałkach na samym końcu doliny.

– Jesteśmy w Scardale – z tylnego siedzenia niepotrzebnie rzucił Grundy.

Nagromadzenie kamieni szybko okazało się odległymi domami, skupionymi wokół lichego placyku porośniętego trawą. Pośrodku stał pochylony w bok pojedynczy kamień. Obok niego przykuwała wzrok czerwona sylwetka lśniącej w świetle księżyca budki telefonicznej. Było tam około tuzina różnorodnych domów, pobudowanych w odległości paru metrów jeden od drugiego. W większości okien za zasłonami paliły się światła. Kilkukrotnie George dojrzał mignięcie dłoni robiących miejsce dla twarzy i oczu, które spozierały przez szybę, ale postanowił nie skupiać się na pobocznych szczegółach. Na samym końcu placu zobaczył konglomerat niedobranych ścian i okien. Domyślił się, że to dwór Scardale. Nie był pewien, czego się spodziewał po osławionym domu, ale na pewno nie tej budowli, która wyglądała jak poskładana przez kilkaset lat przez ludzi mających więcej potrzeb niż gustu. Zanim zdążył coś powiedzieć, otworzono drzwi frontowe i na ogródek przed domem wylał się snop żółtego światła obrysowujący stojącą w progu sylwetkę kobiety.

W czasie gdy samochód się zatrzymywał, kobieta wykonała kilka gwałtownych kroków w jego stronę. Po chwili obok niej pojawił się mężczyzna, który ją objął. Razem czekali, aż policjanci podejdą. George trzymał się trochę z tyłu, pozwalając Bobowi Lucasowi prowadzić. W ten sposób mógł wykorzystać czas, który policjant poświęcił na przedstawienie się, by wyrobić sobie pierwsze wrażenie o matce i ojczymie Alison Carter.

Ruth Hawkin wyglądała na o dziesięć lat starszą od jego Anne, czyli była przed czterdziestką. Ocenił, że miała około metra sześćdziesięciu wzrostu i solidną budowę kobiety przywykłej do ciężkiej pracy. Jej brązowe włosy były związane w kucyk, podkreślający zmęczenie wokół szaroniebieskich oczu, które zdradzały, że niedawno płakała. Miała ogorzałą twarz, lecz na zaciśniętych ustach można było dostrzec niewyraźne ślady szminki. Nosiła najpewniej ręcznie robiony sweter w kolorze błękitnowrzosowym i szarą plisowaną tweedową spódnicę. Jej nogi były obleczone wełnianymi pończochami, a stopy rozsądnie obute w botki z zamkiem z przodu. To, co widział, w żaden sposób nie zgadzało mu się z opisem Ruth dostarczonym przez Petera Grundy’ego, który uważał ją za ładną kobietę. George nie zwróciłby na nią uwagi w autobusie, gdyby nie jej oczywiste zdenerwowanie, które ujawniało się w napięciu ciała i defensywnie skrzyżowanych na piersi ramionach. Założył, że to ujmowało jej urody. Mężczyzna stojący za nią zdawał się bardziej odprężony. Jedną ręką delikatnie otoczył ramię żony, a drugą nonszalancko włożył do kieszeni ciemnobrązowego kardiganu z zamszowym wykończeniem. Miał na sobie szare, flanelowe spodnie, których mankiety opadały na znoszone skórzane kapcie. Philip Hawkin nie pukał wraz zżoną do drzwi we wsi, zauważył George.

Hawkin był równie przystojny, co jego żona zwyczajna. Niemal metr osiemdziesiąt wzrostu, proste ciemne włosy zaczesane do tyłu i odsłaniające wdowi szpic, delikatnie nabrylantynowane, by utrzymać fryzurę. Twarz o szerokim kwadratowym czole i owalu symetrycznie zwężającym się w kierunku podbródka przypominała George’owi rycerską tarczę. Proste brwi nad ciemnobrązowymi oczami były niczym godło herbu; smukły nos zdawał się wskazywać na usta, które wyglądały zawsze na subtelnie uśmiechnięte.

Wszystko to George wypunktował i zapisał w pamięci. Bob Lucas nadal mówił.

– Więc gdybyśmy mogli wejść i zebrać informacje, otrzymalibyśmy jaśniejszy obraz tego, co się stało. – Zamilkł wyczekująco.

Hawkin odezwał się pierwszy raz. Po głosie znać było, że z pewnością nie pochodzi z Derbyshire Peaks.

– Oczywiście, oczywiście. Proszę wejść. Jestem pewien, że zjawi się cała i zdrowa, ale nie zawadzi przestrzegać procedury, prawda? – Opuścił rękę na krzyż Ruth i poprowadził ją z powrotem do domu. Zdawała się odrętwiała, zupełnie niezdolna do przejęcia inicjatywy.

– Przepraszam, że panów wyciągnięto w tak zimną noc – dodał gładko Hawkin, przechodząc przez pokój.

George podążył za Lucasem i Grundym przez próg wprost do kuchni. Podłogi były wyłożone kamiennymi płytami, ściany z surowego kamienia rozjaśniała warstwa białej farby klejowej, nierówno odbarwionej, w zależności od położenia względem pieca na drewno i kuchenki elektrycznej. Wzdłuż ścian stały kredens i kilka różnej wysokości szafek pomalowanych na szpitalną zieleń. Pod oknami, które wychodziły na drugą część doliny, znajdowały się dwa głębokie, kamienne zlewy. Kolejna para okien ukazywała widok na centrum wioski z budką telefoniczną jaśniejącą w ciemności. Różne patelnie i inne kuchenne akcesoria zwisały z czarnych belek przecinających pomieszczenie. Pachniało dymem, kapustą i zwierzęcym tłuszczem.

Nie czekając na pozostałych, Hawkin usiadł szybko na krześle z podłokietnikami u szczytu wyszorowanego stołu.

– Zrób panom herbaty, Ruth – powiedział.

– To miłe z pana strony, sir – wtrącił George, gdy kobieta podniosła czajnik z kuchenki. – Ale wolałbym, żebyśmy się pospieszyli. Kiedy chodzi o zaginione dziecko, staramy się nie tracić czasu. Pani Hawkin, proszę usiąść i powiedzieć nam, co pani wie.

Ruth spojrzała na męża, jakby czekając na pozwolenie. Jego brwi drgnęły, ale przytaknął, dając zgodę. Odsunęła krzesło i opadła na nie, skrzyżowane ramiona wsparła na blacie przed sobą. George usiadł po drugiej stronie stołu, a Lucas obok niego. Grundy rozpiął płaszcz i opadł na krzesło naprzeciw Hawkina. Z kieszeni koszuli wyciągnął notes i otworzył go. Polizawszy rysik ołówka, spojrzał wyczekująco.

– Ile lat ma Alison, pani Hawkin? – zaczął George delikatnie.

Kobieta odchrząknęła.

– Skończone trzynaście. Urodziny ma w marcu – głos Ruth zadrżał, jakby coś w niej pękło.

– Były między wami jakieś nieporozumienia?

– Chwileczkę, inspektorze – zaprotestował Hawkin. – Co ma pan na myśli, mówiąc nieporozumienia? Co pan sugeruje?

– Nic nie sugeruję, sir – powiedział George. – Ale Alison jest w trudnym wieku i czasem młode dziewczyny wyolbrzymiają, a zwykła krytyka może się im zdawać końcem świata. Staram się ustalić, czy są jakieś pobudki, by podejrzewać, że Alison uciekła.

Hawkin odchylił się do tyłu, marszcząc brwi. Sięgnął za siebie, przechylając krzesło tak, że opierało się na dwóch nogach. Chwycił z komody paczkę papierosów Embassy i małą, chromowaną zapalniczkę, po czym zapalił, nie częstując nikogo z obecnych.

– Oczywiście, że uciekła – powiedział, a uśmiech złagodził surową linię jego brwi. – Tak robią nastolatki. Specjalnie po to, żebyś się denerwował, żeby odegrać się za jakąś wymyśloną urazę. Wiecie, o co mi chodzi – kontynuował z manierą właściwą światowcom, do których najwyraźniej zaliczał także policjantów. – Zbliżają się święta. Pamiętam, że pewnego roku zniknąłem na kilka godzin. Myślałem, że mama tak się ucieszy, jak mnie zobaczy całego i zdrowego, że przekonam ją do kupienia mi roweru pod choinkę. – Jego uśmiech nabrał smutnego wyrazu. – A dostałem tylko lanie. Proszę zapamiętać moje słowa, inspektorze, ona zjawi się przed rankiem, oczekując nagrody.

– Alison nie jest taka – powiedziała Ruth płaczliwym tonem. – Mówię wam, coś jej się stało. Nie sprawiłaby nam takiej przykrości.

– Co się wydarzyło dzisiejszego popołudnia, pani Hawkin? – spytał George, wyciągając własne papierosy i oferując je kobiecie. Sztywno skinęła głową w podziękowaniu i wzięła jednego; jej zaczerwienione od pracy palce drżały. Nim zdążył sięgnąć po zapałki, Hawkin nachylił się i podał jej ogień. George zapalił i czekał, aż kobieta pozbiera się na tyle, by móc odpowiedzieć.

– Szkolny autobus podwozi Alison i jej dwie kuzynki na koniec drogi około piętnaście po piątej. Ktoś z wioski zawsze po nie podjeżdża, więc do domu Alison trafia po pół godzinie. Wróciła jak zwykle. Byłam tutaj w kuchni, obierałam warzywa na podwieczorek. Pocałowała mnie i powiedziała, że wyjdzie z psem. Spytałam, czy nie chce najpierw napić się herbaty, ale odpowiedziała, że cały dzień siedziała i woli pobiegać z psem. Często tak robiła. Nienawidziła tkwić w czterech ścianach. – Przytłoczona wspomnieniem, Ruth zawahała się i zamilkła.

– Widział ją pan, panie Hawkin? – zapytał George, bardziej po to, by dać Ruth chwilę przerwy, niż dlatego, że interesowała go odpowiedź.

– Nie. Byłem w ciemni. Tracę poczucie czasu, kiedy tam siedzę.

– Nie wiedziałem, że jest pan fotografem – powiedział George, zauważając, że Grundy poruszył się na krześle.

– Fotografia, inspektorze, to moja pierwsza miłość. Kiedy byłem skromnym urzędnikiem, zanim odziedziczyłem to miejsce po wuju, traktowałem ją jak hobby. Teraz mam własną ciemnię i w tym roku zająłem się fotografią prawie profesjonalnie. Trochę portretów, ale głównie krajobrazy. Niektóre z moich widokówek można kupić w Buxton. Światło w Derbyshire jest niezwykle czyste. – Tym razem uśmiech Hawkina był promienny.

– Rozumiem – powiedział George, zachodząc w głowę, jak tamten mógł myśleć o jakości światła, podczas gdy jego pasierbica zaginęła w mroźną, grudniową noc. – Więc nie wiedział pan, że Alison przyszła i wyszła?

– Nie, nic nie słyszałem.

– Pani Hawkin, czy Alison miała w zwyczaju odwiedzać kogoś, gdy wychodziła z psem? Sąsiada? Wspomniała pani o kuzynkach, z którymi chodzi do szkoły.

Ruth potrząsnęła głową.

– Nie. Po prostu szła polami do zagajnika i z powrotem. Latem chodziła dalej, aż do lasu, gdzie zaczyna się Scarlastone. Tam jest zagłębienie we wzgórzach, ledwo je widać, dopóki się do niego nie dojdzie, ale można tamtędy przejść, wzdłuż brzegu rzeki, do Denderdale. Jednak nigdy nie zapuściłaby się tak daleko w zimową noc. – Westchnęła. – Poza tym obeszłam całą wioskę. Nikt nie widział po niej ani śladu, odkąd przeszła przez pola.

– Co z psem? – spytał Grundy. – Czy pies wrócił?

To było pytanie typowe dla mieszkańca wsi, pomyślał George. Też by do tego doszedł, ale nie tak szybko jak Grundy.

Ruth potrząsnęła głową.

– Nie. Ale gdyby Alison miała wypadek, Shep by jej nie odstąpiła. Szczekałaby, ale nie odeszła. W taką noc słyszelibyście Shep wszędzie w dolinie. Byliście tam. Słyszeliście ją?

– Właśnie dlatego się zastanawiałem – powiedział Grundy. – Przez tę ciszę.

– Czy może pani opisać, co Alison miała na sobie? – spytał zawsze pragmatyczny Lucas.

– Miała granatową budrysówkę założoną na szkolny mundurek.

– Peak Girls’ High? – spytał Lucas.

Ruth przytaknęła.

– Czarna marynarka, bordowy sweter, biała koszula, czarno-bordowy krawat i bordowa spódniczka. Ma na sobie czarne, wełniane rajstopy i czarne buty z owczej skóry do połowy łydki. Nie ucieka się w szkolnym mundurku! – gwałtownie wybuchnęła, łzy zbierały się w kącikach jej oczu. Otarła je ze złością grzbietem dłoni. – Dlaczego tu siedzimy, jakby to był niedzielny podwieczorek? Dlaczego jej nie szukacie?

George przytaknął.

– Zamierzamy tak zrobić, pani Hawkin, ale musimy ustalić fakty, żeby nie marnować sił. Jak wysoka jest Alison?

– Niemal mojego wzrostu. Metr pięćdziesiąt pięć, metr sześćdziesiąt, jakoś tak. Jest szczupłej budowy, dopiero zaczyna wyglądać jak młoda kobieta.

– Ma pani jakieś aktualne zdjęcie Alison, które moglibyśmy pokazać naszym funkcjonariuszom? – zapytał George. Hawkin odsunął krzesło, nogi zapiszczały na kamiennych płytach. Pociągnął za szufladę pod blatem kuchennego stołu i wyciągnął garść zdjęć w standardowym formacie.

– Zrobiłem je latem. Jakieś cztery miesiące temu. – Pochylił się i rozłożył fotografie naprzeciw George’a. Twarzy, która spoglądała nań z pięciu kolorowych, obejmujących głowę i ramiona ujęć, szybko by nie zapomniał. Nikt go nie ostrzegł, że była tak piękna. Zaparło mu dech, kiedy spojrzał na Alison. Sięgające obojczyków włosy koloru miodu okalały owalną twarz, upstrzoną jasnymi piegami. Jej błękitne oczy w niemalże słowiańskim typie były szeroko rozstawione po obu stronach smukłego, prostego nosa. Usta miała pełne, uśmiech wydrążył pojedynczy dołeczek w jej lewym policzku. Jedyną niedoskonałością była ukośna blizna, przecinająca prawą brew i znacząca białą linię między ciemnymi włosami. Na każdym ujęciu jej pozy nieznacznie różniły się od siebie, lecz szczery uśmiech pozostawał niezmienny. George spojrzał na Ruth, której oblicze niepostrzeżenie zmiękło na widok twarzy córki. Teraz potrafił zrozumieć, dlaczego wdowa po farmerze wpadła Hawkinowi w oko. Bez napięcia, które pozbawiło twarz Ruth łagodnego wyrazu, jej uroda była tak oczywista, jak córki. Cień uśmiechu na ustach sprawił, że trudno było uwierzyć, iż mógł uznać ją za pospolitą.

– Śliczna dziewczyna – wymamrotał George. Wstał, zbierając fotografie. – Chciałbym zatrzymać je na jakiś czas.

Hawkin skinął głową.

– Sierżancie, czy możemy zamienić słówko na osobności?

MĘŻCZYŹNI WYSZLI z ciepłej kuchni na lodowate, nocne powietrze. Kiedy George zamykał drzwi, usłyszał Ruth, która zrezygnowanym głosem powiedziała:

– Teraz zrobię herbatę.

– Co pan myśli? – spytał George. Nie potrzebował potwierdzenia ze strony Lucasa, by wiedzieć, że sprawa jest poważna, ale gdyby teraz narzucił swój autorytet mundurowemu, byłoby to równoznaczne z przyznaniem, że jego zdaniem dziewczyna została zamordowana lub napadnięta. I pomimo rosnącego przekonania, że tak właśnie się stało, odczuwał irracjonalny lęk, że zachowując się, jakby tak było, mógł ściągnąć na nią nieszczęście.

– Myślę, że jak najszybciej powinniśmy sprowadzić ludzi z psami, sir. Mogła skądś spaść. Może leżeć gdzieś ranna. Jeśli spadł na nią odłamek skały, ta jej suczka mogła zostać zabita. – Spojrzał na zegarek. – Na uroczystości żałobnej ku pamięci Kennedy’ego znajdują się dodatkowi funkcjonariusze. Jeśli się pospieszymy, zdążymy ich złapać, zanim zakończą służbę i ściągniemy ich tu, tak samo jak wszystkich naszych, których się da. – Lucas sięgnął za siebie, aby otworzyć drzwi. – Będę musiał użyć ich telefonu. Nie ma sensu próbować tu radia. Miałby pan szansę złapać lepszy zasięg na dnie szybu kopalni Markham.

– Dobrze, sierżancie. Proszę zorganizować wszystko, co trzeba, do poszukiwań. Zadzwonię do sierżanta Clougha i posterunkowego Cragga. Mogą zacząć przepytywać ludzi w wiosce dom po domu, zobaczymy, czy w ten sposób uda się nam ustalić, kto widział ją ostatni i gdzie. – George poczuł lekkie łaskotanie w brzuchu, jak nerwy przed pierwszym razem. Oczywiście, to było właśnie to. Jeśli jego obawy się potwierdzą, stał u progu pierwszej większej sprawy, za którą całkowicie odpowiadał. Przez jej pryzmat będzie oceniany do końca swojej kariery. Jeśli nie uda mu się odkryć, co spotkało Alison Carter, zostanie mu to kulą u nogi po wsze czasy.

3

Środa 11 grudnia 1963. 21:07

PARA ZPSIEGO PYSKA wirowała i skręcała się w nocnym powietrzu niczym żywa istota. Owczarek niemiecki siedział spokojnie na tylnych łapach, uszy miał nastawione, jego oczy uważnie skanowały centrum Scardale. Posterunkowy Dusty Miller, przewodnik psa, stał obok, jedną dłonią mimowolnie przeczesując krótkie podpalane futro między uszami zwierzęcia.

– Prince będzie potrzebował jakichś ubrań i butów należących do dziewczyny – powiedział sierżantowi Lucasowi. – Im dłużej noszone, tym lepiej. Nam nie jest to potrzebne, ale psu pomoże.

– Porozmawiam z panią Hawkin – wtrącił George, nim Lucas zdążył oddelegować komuś innemu to zadanie. Nie żeby uważał, że mundurowemu będzie brakowało taktu: po prostu chciał jeszcze raz przyjrzeć się matce i ojczymowi Alison Carter.

Wszedł w ciepły zaduch kuchni, gdzie Hawkin wciąż siedział przy stole i palił. Teraz miał przed sobą kubek herbaty, podobnie jak policjantka, która siedziała przy drugim końcu stołu. Kiedy George stanął w drzwiach, oboje na niego spojrzeli. Hawkin pytająco uniósł brwi. Inspektor przecząco pokręcił głową. Hawkin zaciął usta i przetarł oczy dłonią. George ucieszył się, że mężczyzna wreszcie zaczął przejawiać zaniepokojenie losem pasierbicy. Fakt, że Alison może być w prawdziwym niebezpieczeństwie, chyba w końcu zdołał się przebić przez jego egocentryzm.

Ruth Hawkin stała przy zlewie, z rękami w misce pełnej mydlin. Nie myła jednak naczyń. Zastygła w bezruchu wpatrzona uważnie w nieprzejednaną ciemność nocy. Światło księżyca ledwo przenikało na teren za domem; wysokie wapienne skały były na tyle blisko, że odcinały jego dostęp. Za oknem dało się dostrzec jedynie niewyraźny, ciemny kontur na szarobiałych klifach. Jakiś budynek gospodarczy, pomyślał George. Zastanawiał się, czy już go przeszukano. Odchrząknął.

– Pani Hawkin…

Odwróciła się powoli. Nawet przez ten krótki czas, który spędzili w Scardale, zdążyła się postarzeć, skóra na jej policzkach była napięta, a oczy coraz bardziej się zapadały.

– Tak?

– Potrzebujemy jakichś ubrań Alison. Dla psa tropiącego.

Przytaknęła.

– Przyniosę coś.

– Przewodnik psa zasugerował buty i coś, co miała na sobie kilka razy. Bluzę czy płaszcz.

Ruth wyszła z pokoju mechanicznym krokiem lunatyka.

– Czy mógłbym ponownie skorzystać z telefonu? – spytał George.

– Proszę bardzo – odparł Hawkin, wskazując dłonią w kierunku korytarza.

George podążył przez drzwi za Ruth, po czym podszedł do okrągłego stolika, na którym stał staromodny czarny telefon z bakelitu obok ślubnej fotografii promiennej Ruth z nowym mężem. Gdyby Hawkin nie był tak charakterystycznie przystojny, George wątpił, czy rozpoznałby pannę młodą.

Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi, poczuł przeszywające zimno. Jeśli dziewczynka była przyzwyczajona do życia wtakich temperaturach, miała większe szanse przetrwać na zewnątrz, pomyślał. Podniósł słuchawkę i zaczął wykręcać numer, śledząc wzrokiem Ruth Hawkin znikającą za zakrętem schodów. Odebrano po czwartym sygnale.

– Buxton cztery-dwa-dwa – powiedział znajomy głos, natychmiast łagodząc jego lęki.

– Anne, to ja. Musiałem pojechać do Scardale w związku ze sprawą. Zaginiona dziewczynka.

– Biedni rodzice – od razu odrzekła Anne. – I ty też, że musisz się tym zajmować w taką noc.

– Bardziej martwię się o dziewczynkę. Oczywiście wrócę późno. Właściwie możliwe, że będę w domu dopiero jutro. Zależy, jak się rozwinie sytuacja.

– Za dużo od siebie wymagasz. To niezdrowe. Jeśli nie wrócisz, zanim się położę, zrobię jakieś kanapki i zostawię je w lodówce, żebyś miał co jeść. Lepiej, aby ich nie było, kiedy wstanę – dodała tyko na wpół żartobliwym tonem.

Gdyby na schodach ponownie nie zjawiła się Ruth, powiedziałby Anne, jak bardzo mu się podoba, że o niego dba. Zamiast tego po prostu odrzekł:

– Dziękuję. Będę się odzywał, gdy nadarzy się sposobność – i odłożył słuchawkę. Podszedł do schodów, gdzie stała Ruth z zawiniątkiem przyciśniętym do piersi.

– Robimy wszystko, co tylko możemy – powiedział, zdajac sobie sprawę, że to nie wystarczy.

– Wiem – odparła. Rozłożyła ramiona i pokazała mu parę kapci i zmiętą flanelową bluzkę od piżamy. – Odda to pan przewodnikowi psa?

George wziął rzeczy, odnotowując z trudnym do nazwania uczuciem, jak bezbronne w tych okolicznościach wydawały się te niebieskie pluszowe kapcie i różowa bluzka w roślinne wzory. Trzymając je ostrożnie, by uniknąć pozostawienia na nich własnego zapachu, George wyszedł przez kuchnię na nocne powietrze. Bez słowa podał rzeczy Millerowi i patrzył, jak przewodnik łagodnym tonem wydaje Prince’owi komendy, podsuwając mu ubrania pod długi nos.

Pies lekko uniósł głowę, jakby wyczuwając na wietrze woń jakiegoś przysmaku. Potem zaczął obwąchiwać ziemię przy wejściowych drzwiach, jego głowa kiwała się w tę i we w tę szerokimi łukami, kilka centymetrów nad ziemią. Co parę kroków prychał i spoglądał w górę, pchając nozdrza w kierunku ubrań Alison i jej zapachu, jakby pragnął przypomnieć sobie, czego ma szukać. Pies i przewodnik przesuwali się razem, sprawdzając każdy centymetr ścieżki koło kuchennych drzwi. Wtem, na samym końcu dróżki, która okrążała centrum wioski, owczarek znieruchomiał. Stanął sztywno jak dziecko, które udaje pomnik. Przez kilka sekund łapczywie chwytał trop z lichej trawy. Następnie jednym gładkim płynnym ruchem ruszył żwawo, z ciałem blisko ziemi. Robiło to wrażenie, jakby podrzucał nosem glebę krótkimi energicznymi ruchami.

Posterunkowy Miller przyspieszył kroku, by dorównać psu. Na skinienie ze strony sierżanta Lucasa czterech mundurowanych funkcjonariuszy, którzy dotarli kilka minut po ekipie z psem, dołączyło do nich, rozchodząc się promieniście, by przykryć ziemię stożkami światła ze swoich latarek. George podążył w ich ślady, kilka metrów z tyłu, niepewny, czy powinien pójść z nimi, czy poczekać na dwóch oficerów z CID1, których wezwał, a którzy jeszcze nie dotarli.

Ich ścieżka zetknęła się z centrum wioski przez kamienny przełaz wprost na wąski klin między dwoma domkami, który rozchodził się na większe pole. Podczas gdy pies niewzruszenie prowadził ich przez pole, George usłyszał pomruk samochodu w dole drogi do wioski. Kiedy auto dojechało na miejsce obok reszty samochodów policyjnych, rozpoznał forda zephyra detektywa sierżanta Tommy’ego Clougha. Rzucił krótkie spojrzenie przez ramię na ekipę tropiącą. Latarki zdradzały ich pozycję. Dołączenie do nich nie powinno być trudne. Obrócił się na pięcie, podszedł zamaszystym krokiem do masywnego czarnego samochodu i otworzył drzwi szarpnięciem za klamkę. Znajoma, rumiana niczym księżyc w pełni twarz uśmiechnęła się do niego szeroko.

– Jak tam, sir? – powiedział Clough, buchając falą oparów z piwa.

– Mamy robotę, Clough – odpowiedział krótko George. Nawet pod pływem alkoholu Clough wykonywał swoją pracę lepiej niż większość funkcjonariuszy na trzeźwo. Drzwi pasażera trzasnęły i posterunkowy Gary Cragg niedbale obszedł przód samochodu. Naoglądał się zbyt wielu westernów, stwierdził George, gdy pierwszy raz zobaczył dziarski krok chudego funkcjonariusza. Cragg dobrze wyglądałby w skórzanych ochraniaczach na spodnie z identycznymi koltami zawieszonymi nisko na wąskich biodrach i w kowbojskim kapeluszu nasuniętym na czoło nad oczami o opadających powiekach. W garniturze robił wrażenie kogoś, kto nie wie, jak się tu znalazł, ale całym sercem chce być gdzie indziej.

– Zaginiona dziewczynka, tak, sir? – spytał przeciągle. Nawet jego powolny głos bardziej pasowałby do saloonu i zamawiania kieliszka burbona. Jedynym plusem był fakt, że Cragg nie zdradzał żadnych oznak indywidualizmu.

– Alison Carter. Trzynaście lat – poinformował George.Clough w tym czasie wyciągał swoje masywne cielsko zza kierownicy.

Bennett wskazał kciukiem za siebie.

– Mieszka we dworze, to pasierbica dziedzica. Ona i jej matka są miejscowe.

Clough parsknął i nacisnął sobie mocniej tweedową czapkę na kędzierzawe, brązowe loki.

– Czyli nie miałaby dość rozumu, żeby zniknąć. Słyszał pan o Scardale, prawda? Od pokoleń zawierają tu małżeństwa z kuzynostwem. Większość ludzi stąd ma problem ze znalezieniem własnego tyłka w toalecie.

– Alison, mimo ograniczeń, udało się dostać do prywatnej szkoły – zauważył George. – Czego, jeśli dobrze pamiętam, nie można powiedzieć o panu, sierżancie Clough.

Clough spojrzał na swojego o trzy lata młodszego szefa spode łba, ale nic nie odpowiedział.

– Alison wróciła ze szkoły do domu o normalnej porze – kontynuował George. – Wyszła z psem. Od tego czasu nikt ich nie widział. To było ponad pięć godzin temu. Macie zapukać do wszystkich drzwi w wiosce. Chcę wiedzieć, kto, gdzie i kiedy widział ją jako ostatni.

– Jak wyszła, musiało już być ciemno – powiedział Cragg.

– Nieważne, może ktoś ją widział. Spróbuję dogonić przewodnika z psem, gdybyście mnie szukali, tam właśnie będę, OK? – Gdy się odwracał, nagle przeszedł go dreszcz. Spojrzał wokół podkowy utworzonej z domów stłoczonych przy zielonym placu i dorzucił w stronę Clougha i Cragga:

– Mam na myśli każdy dom – macie sprawdzić, czy wszystkie dzieciaki są tam, gdzie powinny. Nie chcę, żeby jakaś matka dostała jutro ataku histerii, że jej dziecko też zaginęło.

Nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę przełazu. Zanim tam dotarł, zwolnił i odwrócił się, akurat na czas, by zobaczyć, jak sierżant Lucas wydaje dyspozycje pozostałym sześciu mundurowym, których udało mu się skądś naprędce zebrać.

– Sierżancie – powiedział George. – Z okna w kuchni dworu widać budynek gospodarczy. Nie wiem, czy ktoś już go sprawdzał, ale nie zaszkodzi tam zajrzeć, w razie gdyby jednak nie poszła swoją zwyczajową drogą.

Lucas przytaknął i wskazał głową jednego z posterunkowych.

– Sprawdź to, chłopcze. – Spojrzał na George’a. – Dziękuję, sir.

KATHY LOMAS stała w oknie i obserwowała, jak ciemność pochłania wysokiego mężczyznę w płaszczu i kapeluszu trilby. Oświetlony reflektorami dużego samochodu, który dopiero co zaparkował przy budce telefonicznej, wydał jej się wyjątkowo podobny do Jamesa Stewarta. Ta myśl powinna dodawać otuchy, ale w jakiś sposób tylko uczyniła wydarzenia dzisiejszego wieczora jeszcze bardziej nieprawdopodobnymi.

Kathy i Ruth były kuzynkami ze strony obojga rodziców, dzielił je niespełna rok. Razem wyrastały na kobiety i matki. Syn Kathy, Derek, urodził się tylko trzy tygodnie po Alison. Historie obu rodzin były nierozerwalnie połączone. Więc kiedy Kathy, zaalarmowana przez Dereka, weszła do kuchni Ruth, gdzie znalazła kuzynkę nerwowo chodzącą w tę i we w tę, palącą jednego papierosa za drugim i mocno zaniepokojoną, odczuła przypływ strachu tak silny, jakby to jej własne dziecko zniknęło.

Razem obeszły wioskę, z początku przekonane, że znajdą Alison ogrzewającą się przy czyimś kominku, nieświadomą upływającego czasu, pełną skruchy za przysporzenie matce zmartwień. Ale z każdym domem przekonanie coraz bardziej zmieniało się w nadzieję, a następnie nadzieja w rozpacz.

Kathy stała w ciemnym oknie malutkiego pokoju domu Lark, obserwując nagłe poruszenie, do jakiego doszło tej ponurej, grudniowej nocy. Detektyw w cywilu, ten, który prowadził samochód i wyglądał jak byk rasy hereford z burzą loków na szerokiej głowie, podciągnął płaszcz, by podrapać się po zadku, powiedział coś do drugiego funkcjonariusza, a potem ruszył w kierunku jej domu; miała wrażenie, że ich oczy spotkały się w ciemności.

Kathy podeszła do drzwi, przy okazji zaglądając do kuchni, gdzie mąż starał się skoncentrować na wykończeniu obrazu, przedstawiającego łodzie rybackie w przystani.

– Mike, przyjechała policja – zawołała.

– Wreszcie – usłyszała w odpowiedzi pomruk.

Otworzyła drzwi dokładnie wtedy, gdy byk uniósł rękę, by zapukać. Na widok bujnych krągłości Kathy, widocznych pomimo fartucha, jego zaskoczony wyraz twarzy zmienił się w uśmiech.

– Przyszliście w sprawie Alison – powiedziała.

– Ma pani rację – przyznał. – Nazywam się detektyw sierżant Clough, a to posterunkowy Cragg. Możemy wejść na chwilę?

Kathy cofnęła się. Mijając ją w przejściu, Clough otarł się o biust.

– Kuchnia jest na wprost. Tam znajdą panowie mojego męża – powiedziała chłodno.

Poszła za nimi i oparła się o piecyk, starając się rozgrzać zimny, wewnętrzny lęk. Czekała, aż mężczyźni się przedstawią i zasiądą wokół stołu. Clough zwrócił się w jej stronę:

– Widziała pani Alison po jej powrcie ze szkoły?

Kathy wzięła głęboki oddech.

– Tak. To była moja kolej, by odebrać dzieciaki z autobusu. Zimą ktoś z nas zawsze podjeżdża do końca drogi, żeby je zgarnąć.

– Czy zauważyła pani w zachowaniu Alison coś nietypowego? – spytał Clough.

Kathy zamyśliła się na chwilę, po czym potrząsnęła przecząco głową.

– Nie. – Wzruszyła ramionami. – Była taka jak zwykle. Pożegnała się i poszła ścieżką w stronę dworu. Kiedy widziałam ją po raz ostatni, przechodziła przez drzwi, krzycząc do mamy cześć.

– Zaobserwowała pani jakichś obcych? Na drodze lub w tym miejscu, skąd zabrała pani dzieci?

– Nie, nikogo nie zauważyłam.

– Zdaje się, że obeszła pani wioskę z panią Hawkin? – spytał Clough.

– Nie mogłam zostawić jej samej, prawda? – odparła wojowniczo.

– Skąd dowiedziała się pani, że Alison zaginęła?

– Od naszego Dereka. Słabo mu idzie w szkole, więc pilnuję, by porządnie odrabiał lekcje. Nie pozwoliłam mu iść z Alison i ich kuzynką Janet, kiedy wrócili ze szkoły, kazałam mu tu zostać.

– Każe mu siedzieć przy kuchennym stole i odrabiać wszystkie zadania, które dostał od nauczycieli, zanim pozwoli mu pobiegać z dziewczynami. Cholerna strata czasu, moim zdaniem. Chłopak będzie tylko farmerem, jak ja – wtrącił Mike Lomas niskim dudniącym głosem.

– Nie, jeśli ja mam coś do powiedzenia – odparła twardo Kathy. – Powiem ci, co jest stratą czasu. To ten adapter, który Phil Hawkin kupił Alison. Derek i Janet nie odstępują go na krok, słuchając najnowszych płyt. Derek strasznie chciał iść dzisiaj wieczorem do Alison. Ma nowy singiel The Beatles IWant To Hold Your Hand. Ale pozwoliłam mu wyjść dopiero po podwieczorku. To musiało być tuż przed siódmą. Wrócił po pięciu minutach, mówiąc, że Alison poszła z Shep i jeszcze nie ma jej w domu. Oczywiście od razu poszłam sprawdzić, o co chodzi. Ruth była bardzo podenerwowana. Powiedziałam jej, że powinna sprawdzić każdy dom w wiosce, na wszelki wypadek, gdyby Alison wpadła do kogoś i straciła poczucie czasu. Ciągle przesiaduje u starej Mateczki Lomas, dotrzymując jej towarzystwa wraz z kuzynem Charliem i słuchając jej wspomnień z dawnych czasów. Jak tylko Mateczka zacznie, możesz przesiedzieć całą noc. Świetnie opowiada, a Alison uwielbia jej historie. – Oparła się wygodniej o piec. Clough zauważył, że była na fali, więc postanowił dać jej się wygadać i zobaczyć, gdzie poniesie ich ta historia. Przytaknął.

– Proszę kontynuować, pani Lomas.

– No więc miałyśmy już wyjść, gdy przyszedł Phil. Powiedział, że siedział w ciemni, pracując nad zdjęciami, i dopiero co zauważył, która godzina. Dopytywał, co z podwieczorkiem i gdzie jest Alison. Powiedziałam mu, że są ważniejsze sprawy niż jego żołądek, ale Ruth podała mu talerz potrawki z jarzynami, którą gotowała. Potem go zostawiłyśmy i poszłyśmy jej szukać we wsi. – Nagle urwała.

– Zatem nie widziała pani więcej Alison po tym, jak wysiadła z samochodu, wracając ze szkoły?

– Z land rovera – burknął Mike Lomas.

– Słucham?

– To był land rover, nie samochód. Nikt tu nie ma samochodu – odparł z pogardą.

– Nie, nie widziałam jej, odkąd weszła przez kuchenne drzwi – powiedziała Kathy. – Ale ją znajdziecie, prawda? To przecież wasza praca. Znajdziecie ją?

– Robimy, co w naszej mocy – Cragg powtórzył utarty zwrot, który działał jak placebo.

Nim zdążyła rzucić wściekłą ripostę, której spodziewał się Tommy Clough, wtrącił szybko:

– A co z pani synem, pani Lomas? Czy jest tam, gdzie powinien?

Kobieta otworzyła usta.

– Derek? Dlaczego miałby nie być?

– Może z tego samego powodu co Alison.

– Nie ma pan prawa tak mówić! – Mike Lomas skoczył na proste nogi, jego policzki oblały się ognistym rumieńcem, a oczy zmrużyły ze złości.

Clough uśmiechnął się, rozkładając ręce w pojednawczym geście.

– Proszę nie zrozumieć mnie źle. Chodziło mi tylko o to, że powinniśmy sprawdzić, czy nic mu się nie stało, nic więcej.

Zanim George pokonał przełaz, światła z latarek ekipy tropiącej stały się już tylko nieostrym migotaniem w oddali. Odgadł, że musieli wejść do lasu, bo żółte snopy co chwila znikały i pojawiały się na nowo. Włączył latarkę pożyczoną z policyjnego land rovera, który przywiózł część funkcjonariuszy z Buxton, i przyspieszył, idąc najszybciej, jak tylko mógł, przez nierówne pęki szorstkiej trawy.

Drzewa wyłoniły się prędzej, niż się spodziewał. Na początku widział jedynie nienaruszone runo, lecz kierując światło latarki w różne strony odkrył po chwili wąską ścieżkę z ubitej ziemi. George zanurzył się w las, starając się znaleźć złoty środek pomiędzy pośpiechem a ostrożnością. Podświetlone gałęzie tworzyły szalone, podrygujące na wszystkie strony cienie, musiał więc skupić się na ścieżce bardziej niż wcześniej na polu. Zamarznięte liście trzeszczały mu pod stopami, pojedyncze gałązki uderzały go w twarz lub ocierały się o ramiona, a zewsząd atakował zgniły, grzybowy zapach lasu. Co jakieś dwadzieścia metrów wyłączał latarkę, by sprawdzić, gdzie znajdują się inni poszukujący. Pochłaniała go absolutna ciemność, ale trudno było się oprzeć wrażeniu, że z ukrycia wpatrują się w niego oczy podążające za każdym jego krokiem. Z ulgą włączał latarkę z powrotem. Po kilku minutach zorientował się, że światła przed nim przestały się ruszać. Pobiegł, prawie potknąwszy się o korzeń drzewa, i o mało nie wpadł na umundurowanego policjanta, który pospiesznie zawracał do wsi.

– Znaleźliście ją? – wydyszał George.

– Niestety nie, sir. Mamy za to psa.

– Żywego?

Mężczyzna przytaknął.

– Tak. Ale suka została uwiązana.

– I niczego nie słyszeliśmy? – spytał George z niedowierzaniem.

– Ktoś obwiązał jej pysk plastrem, sir. Biedny zwierzak ledwo mógł skomleć. Posterunkowy Miller wysłał mnie po sierżanta Lucasa, nim cokolwiek zrobimy.

– Ja przejmę teraz dowodzenie – odpowiedział twardo George. – Ale i tak idź do sierżanta Lucasa i powiedz mu, co się stało. Dobrze byłoby nie wpuszczać ludzi do tego kawałka lasu aż do następnego dnia. Cokolwiek stało się Alison Carter, tu mogą być dowody, które właśnie niszczymy. – Posterunkowy przytaknął i pobiegł truchtem wzdłuż ścieżki.

– Chowają tutaj cholerne kozice – wymamrotał George i ruszył niezdarnie w dół dróżki.

Polanę, na którą wyszedł, wypełniały światła latarek i dziwnie pozniekształcane cienie. Na skraju czarno-biały collie szarpał się na lince przywiązanej do drzewa. Brązowe tęczówki odznaczały się na tle białek jego wypukłych oczu. Mdły róż plastra do opatrunku, który obwiązywał mu pysk, wyglądał niestosownie w tak pastoralnej scenerii. George był świadom spojrzeń policjantów, którzy patrzyli na niego z wyczekiwaniem.

– Myślę, że powinniśmy pomóc temu psu. Jak pan sądzi, Miller? – powiedział, kierując pytanie do przewodnika psa, który wraz z Prince’em metodycznie przeszukiwał polanę.

– Zapewne ona się z panem zgodzi, sir – odpowiedział zagadnięty. – Zabiorę Prince’a, żeby jej nie denerwował. Pociągając za smycz i wydając komendę, odsunął się dalej. George zauważył, że pies wciąż się rozgląda, tak jak wcześniej przed domem.

– Zgubił trop? – spytał, nagle zmartwiony dużo ważniejszymi rzeczami niż dyskomfort psa.

– Zdaje się, że na tym koniec – przyznał przewodnik. – Dwukrotnie obszedłem polanę i przeciwległą ścieżkę. Ale nic z tego.

– Czy to znaczy, że ktoś ją stąd wyniósł? – spytał George, czując lodowate zimno w żołądku.